Archiwum kategorii 'Felietony'
„Ta ostatnia niedziela...” chciałoby się zaśpiewać, gdybym był uczniem, który od jutra ma znowu zasiąść przed komputerem i uczestniczyć w namiastce procesu edukacyjnego, jakim są tzw. „lekcje zdalne”. Bo ci uczniowie, którzy od jutra, mimo siarczystego mrozu, pomaszerują do szkoły i będą pobierać naukę w „bańkach szkolnych”, przy zachowaniu reżimu sanitarnego, na pewno tej piosenki nigdy nie słyszeli….
A w związku z pomysłem tych baniek szkolnych, jako remedium na bezpieczny pobyt uczniów w szkole w czasie epidemii, to niepotrzebnie narobiło się tyle złośliwych komentarzy (np. w „Gazecie Wyborczej” – TUTAJ). I o co chodzi – o te lekcje angielskiego? Przecież one nie są obowiązkowe! W „ramówkach” dla klas I – III obowiązkowe są tylko lekcje edukacji wczesnoszkolnej, w wymiarze 20 godzin tygodniowo. Jak się te lekcje angielskiego nie odbędą, to tylko czysty zysk dla fundatorów owych zajęć. Dziwię się tylko, znając przekonania pana ministra Czarnka, że nie pomyślał co z katechetami/katechetkami w konsekwencji tworzenia tych baniek… A może ubrać ich w strój, jaki w szpitalach kowidowych noszą lekarze i pielęgniarki? No nie, co ja gadam, wszak sutanna najleepiej chroni przed wirusem…
Okazuje się, że ten angielski dla pierwszaków, to najwięszy problem koncepcji baniek szkolnych. Bo przecież żadnym problemem nie jest zorganizowanie nauki tak, aby dzieci z każdej klasy uczył/a tylko jedna/en nauczyciel/ka, która/y z nikim innym nie będzie mial/a kontaktów społecznych bez maseczki (herbata/kawa, kanapka, może i papieros na przerwie…), aby dzieci miały salę lekcyjną na oddzielnej kondygnacji i tylko dla siebie (koedukacyjną?) łazienką z WC… Wszak pan Czarnek znakomicie orientuje się w realiach struktury architektonicznej polskich szkół, tych budowanych od czasu słynnych „tysiąclatek”, bo nie będę odwoływał się do szkolnych inwestycji z czasów przedwojennych. Szkolne budynki 6-o, 8-o kondygnacyjne w dużych miastach (w których samych oddziałów klas pierwszych jest tyle, nie licząc drugich i trzecich) to wszak i w Lublinie jest normą…
Ale nie będą już dłużej zgłębiał koncepcji „baniek”, bo… bo mam niesympatyczną asocjację słowną. I nie chodzi tu o bańki, jakie w dzieciństwie stawiała mi ciocia Hela, gdy się przeziębiłem…
x x x
Stali czytelnicy płci obojga wiedzą, że jestem na etapie pisania wspomnień – ostatni taki tekst zamieściłem wczoraj. Na tej fali (wspomnień, nie łódzkiego kompleksu basenów) podejmą jeszcze temat, trochę „niepolityczny” z punktu widzenia idei zapobiegania ocieplaniu klimatu, jakim jest atak – jak to media zapowiadały – „syberyjskiej bestii”, czyli mroźnego wyżu znad Rosji, który przyniósł i nad nasz kraj dawno niewidziane o tej porze roku mrozy i śnieżyce.
Słowo się rzekło, przeto nie tyle „kobyłka u płota”, co temat jest podjęty – choć nie będzie to dla mnie „łatwizna”. A tym obiecanym przed tygodniem tematem jest próba znalezienia odpowiedzi na pytanie, czy w warunkach systemu jaki zapowiada nowy minister edukacji będzie możliwe kontynuowanie dotychczasowych, oddolnych, działań „eduzmieniaczy”?
Rozmyślając nad tym, jak podejść do tego problemu, przypomniałem sobie, że mam w swoim ”dorobku” felietonisty tekst z 16 września 2018 roku „O wyższości hodowli kur grzebiących nad fermową produkcją brojlerów”.
Da potrzeb tych rozważań przywołam inne niż ten optymistyczny tytuł, zdania. Jak choćby to, w którym posłużyłem się metaforą żołnierzy „Pierwszej Kadrowej”, którzy niespełna tydzień po wybuchu I Wojny Światowej – 6 sierpnia 1914 roku – wyruszyli z krakowskich Oleandrów w kierunku granicy Kongresówki, mając – w zamyśle ich dowódcy – porwać Polaków do walki o odzyskanie niepodległości:
„Czy środowiska nauczycielskie są dzisiaj jak owi Polacy na progu Wielkiej Wojny, którzy nauczyli się żyć pod zaborami, którzy pamiętają przegrane Powstanie Styczniowe, którym nikt nie uświadomił, że właśnie jest „ten czas”, że ‚teraz albo nigdy’?”
I jeszcze ten akapit:
„Pójdę dalej tym tropem. Tylko najstarsi stażem nauczyciele pamiętają jeszcze te nadzieje na normalność w szkole, jaką przyniósł upadek PRL i pierwsze rządy III RP. Nowa Ustawa o systemie oświaty z 1991 roku, przekazywanie szkół samorządom, idee uspołecznienia szkół, którą zapisano w artykule o radzie szkoły… A ci od tamtych trochę młodsi, którzy zaczynali pod rządami AWS, gdy obalono popeerelowski system szkolny, gdy powołano gimnazja i mówiono o wyrównywaniu szans edukacyjnych… Oni także, jak ich starsze koleżanki i koledzy, przekonali się na własnej skórze, że nie warto wierzyć w żadne „nowinki”, że najlepiej płynąć „głównym nurtem”, że prędzej czy później wszystko będzie, jak dawniej… „
Bo jak wtedy napisałem „… nauczyciele mogą być w tej „rewolucji” postrzegani raczej jako szlachta, która nie za bardzo popierała „Uniwersał Połaniecki” Kościuszki, obiecujący chłopom uwłaszczenie.[…] Bo tak naprawdę, to uczeń uzyska swoją „niepodległość” od nauczycielskiej dominacji tylko wtedy, gdy i nauczyciele poczują się wolni i niepodlegli od ministra i kuratorów, od tej scentralizowanej machiny, która wszak powstała w czasach cesarsko-królewskich…
I dziś, po ponad dwu latach od tamtych przemyśleń, sytuacja „zewnętrzna” nauczycieli nie tylko się nie poprawiła, ale znacznie pogorszyła. Prawie sześćiusettysięczna rzesza nauczycielek i nauczycieli będzie musiała pracować w jeszcze ostrzejszym reżimie nadzoru kuratoryjnego i w jeszcze bardziej „historycznym” anturażu podstaw programowych i towarzy- szących im podręczników.
Choć, jak widać po numerze w tytule, felieton ten ma bardzo wiele swoich poprzedników, to w tym 2021 roku jest pierwszym tekstem, który proponuję Wam do przeczytania. Nie, nie będzie on wypełniony wydarzeniami ubiegłego roku, które uznałem za znaczące dla polskiego ruchu innowatorów edukacji. Chyba wszyscy mamy już przesyt takich „bilansów”, jakimi od kilku dni raczą nas nieomal wszystkie media. Byłby to precież bardzo subiektywny wybór, i do tego dokonany nie przez frontowca z pierwszej linii walki o „Szkołę po Nowemu”, a jedynie kibica, nawet nie weterana tej walki…
Przeto postaram się zainteresować Was tematem, który – moim zdaniem – może stać się, być może, nawet dominującym w przewidywanych na ten nowy rok zmaganiach „Nowego” ze „Starym” w naszych szkołach.
Punktem wyjścia dla moich refleksji stały się, oczywiście, sygnały, płynące z al. Szucha. Zacznę od przytoczenia wypowiedzi ministra Przemysława Czarnka w „Sygnałach Dnia” (Pr. 1. Polskiego Radia) z 21 października 2020 r.:
Na temat podstaw programowych: „Są zbyt obszerne, potrzeba ich przeglądu pod różnym kątem w jakiejś perspektywie czasowej.” […] „Potrzeba absolutnie pilnego przeglądu podręczników, zwłaszcza języka polskiego, historii, WOS-u.”
O modelu szkoły: „Szkoła z wizją, szkoła z przyszłością, szkoła, która uczy rzeczy najważniejszych w sposób rzeczywiście systemowy, nie przeładowuje materiału, który przekazuje, która uczy, skąd jesteśmy, skąd pochodzimy i dzięki komu żyjemy w wolnym kraju.”
Kilkanaście dni później – 11 listopada – w „Polskim Radiu 24” mówił: „Trzeba zwiększyć wysiłki, by treści patriotycznych było w szkołach więcej poprzez zmianę kanonu lektur, ale również poprzez gruntowne spojrzenie na podręczniki, w tym najnowszej historii.”
Minister powiedział także jakie – jego zdaniem – powinny być nowe podręczniki do historii:
„Mają pokazywać losy niepodległości Polski w ostatnim stuleciu. One mają pomóc zrozumieć, skąd jesteśmy i dlaczego jesteśmy w tym miejscu, w wolnym kraju demokratycznym. Że zawdzięczamy to naprawdę ciężkiej pracy poprzednich pokoleń, którym stawiamy pomniki bazgrane teraz przez osoby, które nie rozumieją, czym jest wolność i na czym polega polskość.”
Tydzień wcześniej minister Czarnek zapowiedział „ostateczne zakończenie pedagogiki wstydu, która towarzyszyła naszej edukacji przez kilkadziesiąt lat”. W innej rozmowie zapowiedział walkę z poglądami „lewicowo-liberalnymi” w szkołach. – Nie ma zgody na dominację czy wręcz dyktaturę poglądów lewicowo-liberalnych, zwłaszcza tych radykalnych w treści, wręcz totalitarnych, które opanowały w szczególności szkoły wyższe, ale przenikają również do szkolnictwa średniego i podstawowego.” [Źródło powyższych cytatów: www.wyborcza.pl]
A wszystkie te plany minister zamierza realizować pod płaszczykiem „odciążenia uczniów od nadmiaru szkolnych obowiązków”. Oto dowód, potwierdzający tę tezę – wypowiedź z 21 października, także w Programie 1. Polskiego Radia :
„To jest perspektywa tych trzech lat, które przed nami w tej kadencji. Proszę zwrócić uwagę, tu, jako przykładem się posłużę, uczeń, który w VII klasie idzie do szkoły na godzinę 8.00 i wraca o 16.00 – jest tak niemal dzień w dzień przez tydzień czasu – to uczeń przemęczony nieprawdopodobnie i przeładowany materiałem. Mamy tego pełną świadomość, będziemy po kolei do tego podchodzić: do siatki godzin, do programu nauczania w poszczególnych przedmiotach.” [Źródło:www.pap.pl]
Przepraszam za te liczne cytaty. Wiem, to nie po felietonowemu. Ale zależy mi na tym, aby moje projekcje przyszłości miały mocne podstawy w realnej sytuacji dnia dzisiejszego. A przyszłość tego roku, a być może i następnych, widzę w czarnych barwach…
Zacznę od paradoksu: „więcej” w „mniej”, bo w nim upatruję pierwsze zagrożenie. Jak można zrealizować zamiar „by treści patriotycznych było w szkołach więcej” (w tym tekstów Jana Pawła II), przy jednoczesnym „odciążeniu uczniów od nadmiaru szkolnych obowiązków”? Nie mam wątpliwości, że odbędzie się to kosztem redukcji treści, które eksperci opłacani przez MEiN uznają za „lewicowo-liberalne”, lub będące narzędziem realizacji „pedagogiki wstydu”.
Tak wyszło w tegorocznej „układance” kalendarzowej, że mamy dziś w Polse trzeci dzień Świąt Bożego Narodzenia. Napisałem „w Polsce”, bo nie we wszystkich państwach te jedne z dwu najważniejszych dla chrześcijan świąt są „państwowo” uhonorowane dwoma dniami wolnymi od pracy. Oto jak o tym informowała „Gazeta Prawna”:
„Wydawałoby się, że wolne od pracy w dzień Bożego Narodzenia to oczywistość. W Polsce owszem, ale w pozostałych krajach unijnych bywa różnie. 25 grudnia na labę mogą sobie pozwolić wszyscy poza Cypryjczykami, Hiszpanami, Irlandczykami, Brytyjczykami oraz mieszkańcami Luksemburga. Z kolei 26 grudnia w firmie muszą stawić się Francuzi, Maltańczycy oraz Portugalczycy.” [Źródło: www.serwisy.gazetaprawna.pl]
Ale wracam do głównego problemu autora coniedzielnych felietonów: „O czym wypada napisać tej tak nietypowej niedzieli, tym bardziej, że jest to ostatnia niedziela 2020 roku?” Nie mam nastroju aby dokonać tu dzisiaj podsumowania owego roku pandemii, zamykania szkół i e-edukacji, a przede wszystkim roku, w którym koronawirus przyczynił się do obnażenia bezsensu dotychczas dominującego modelu edukacji, nauczającego „pod testy i egzaminy”. Poza tym po co pisać o czymś, o czym doskonale wiedzą ci, którzy potrafią wyciągać oczywiste wnioski z obserwowanych faktów, a czego nie chcą widzieć ci, którzy doskonale czują się w szkole, która ich samych tak ukształtowała, iż nie wyobrażają sobie co mogliby w niej robić, gdyby nagle nie mogli już „tresować” swoich uczniów kijem i marchewką systemu ocen.
Skoro nie o tym, to może o „temacie dnia”? Bo to właśnie dzisiaj rozpoczęła się w całej Unii Europejskiej, a więc i w Polsce, akcja szczepienia przeciw COVID-19. Jak poinformowały media, pierwszą osobą którą zaszczepiono w naszym kraju była Alicja Jakubowska – naczelna pielęgniarka Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA.
Jak powszechnie wiadomo szczepienie się nie jest obowiązkowe, natomiast w miarę realizacji dostaw szczepionki – Polki i Polacy będą mogli być szczepieni według ustalonej przez rząd kolejności „grup ryzyka”. Właśnie dziś zaczęła się ta akcja dla tzw. „grupy zero”. Są to: lekarze i pozostali pracownicy „podmiotów wykonujących działalność leczniczą”, pracownicy DPS-ów oraz powiatowych i miejskich ośrodków pomocy społecznej, aptek, a także pracownicy i studenci uczelni medycznych. [Więcej – TUTAJ]
Jak poinformował we wtorek 15 grudnia na antenie Radia RMF minister Przemysław Czarnek „podczas posiedzenia Rady Ministrów przyjęliśmy uchwałę, w której nauczyciele zostali zakwalifikowani do pierwszej grupy, tej, która będzie najwcześniej – zaraz po służbach medycznych – objęta szczepieniami […] kiedy szczepionka będzie dostępna.[…] [Źródło:www.rmf24.pl]
Dawniej dzisiejszą niedzielę nazywano „brudną niedzielą”, bo w czasach gdy nie było wolnych sobót, w taką bezpośrednio przedświąteczną niedzielę obyczaj pozwalał na robienie domowych porządków. W taką niedzielę nawet trzepanie dywanów nie było „grzechem”, lub jak kto woli „zakłócaniem niedzielnego spokoju”…
Dziś panują już inne obyczaje, nawet trzy ostatnie, przedświąteczne niedziele były „handlowe”, przeto ta ostatnia nie musi być tą jedyną, w której ludzie, na co dzień zapracowani, mają ostatnią szansę aby porobić świąteczne porządki.
Jednak ja, człowiek „starej daty”, zgodnie z tradycją z czasów mojej młodości, postaram się dziś nie angażować czasu i uwagi Szanownych Czytelniczek i Czytelników długością i „ciężarem” podjętych w tym felietonie problemów.
Będzie (względnie) krótko i tylko na jeden temat: „Krytyczna analiza nierównomiernego rozmieszczenia organizatorów zimowych półkolonii 2021 roku w Łodzi”.
Pierwsze co rzuca się w oczy, gdy porówna się liczbę takich miejsc w podziale na tradycyjne dzielnice miasta (do 31 grudnia 1992 roku było ich 5), to rażąca dysproporcja między Widzewem – z 9-oma placówkami, a Górną – z 3-ema – w tym jedna z nich to Centrum Zajęć Pozaszkolnych przy ul. Sopockiej. Pomijam w tej statystyce Śródmieście, które jest – terytorialnie, ale także pod względem ilości szkół – najmniejszą dzielnicą, choć i tam półkolonie będą prowadziły tylko 3-y placówki. Pozostałe dwie „dzielnice”: Bałuty i Polesie, to zamieszkałe przez podobną liczbę mieszkańców części miasta, które będą miały na swoim terenie – odpowiednio – 6 i 7 placówek organizujących zimowe półkolonie.
Ale jeszcze większe zastrzeżenia można mieć co do rozmieszczenia tych placówek na mapie miasta, a co za tym idzie – ich dostępności przez potencjalnych „półkolonistów” – wszak bardzo małoletnich (z klas I – IV), którzy będą musieli być tam przez rodziców przyprowadzani (dowożeni?) i po kilku godzinach odbierani. Popatrzcie sami:
Przed tygodniem, 6 grudnia, profesor Bogusław Śliwerski na swoim blogu, w tekście zatytułowanym „Związkowe gry w „oczko” z władzami oświatowymi w minionym trzydziestoleciu budowania demokracji w Polsce”, podjął problem, który – przyznam – że i mnie od czasu do czasu dręczy. Profesor kwestionuje prawo oświatowych związków zawodowych do wypowiadania się, postulowania lub podejmowania działań, wykraczających poza obronę interesów pracowniczych ich członków.
Wszystkich zainteresowanych odsyłam do tego posta prof. Śliwerskiego, zaś dla potrzeb felietonu przytaczam jego jeden fragment:
[…] Dziś postanowiłem przyjrzeć się oczekiwaniom/roszczeniom z punktu widzenia statutowych celów obu związków, które zgodnie ze statutowymi celami- są przecież związkami zawodowymi pracowników oświaty i wychowania, szkolnictwa wyższego i nauki, a nie obocznymi komisjami edukacji czy oświaty w Sejmie czy (ukrytym w swej formie) resortem edukacji.
Zastanawia mnie, dlaczego podmiot rejestrujący Statut związków zawodowych zaakceptował prawo organizacji związkowej (tak ZNP jak i NSZZ „Solidarność”) do ingerowania w sprawy, które wykraczają poza typowe dla związków zawodowych cele i zadania.
Absolutnie nie budzą żadnych wątpliwości zareoświatowe związki zawodowjestrowane cele obu Związków, gdyż są zgodne z ustanowionym prawem. Uważam jednak, że powinny one dotyczyć jego członków – nauczycieli, wychowawców, pedagogów, pracowników administracyjno-technicznych, ale już nie rozwiązań programowo-metodycznych polskiej edukacji. To nie jest rola związku zawodowego.[…]
Idąc tropem rozumowania prof. Śliwerskiego sięgnąłem do definicji związków zawodowych w encyklopedii PWN:
„Związki zawodowe – organizacje społeczne, zrzeszające na zasadzie dobrowolności pracowników najemnych w celu obrony i reprezentowania ich wspólnych interesów ekonomicznych i socjalnych, tworzone wg kryterium zawodu, gałęzi produkcji lub regionu.” [Źródło: www.encyklopedia.pwn.pl]
Jako legalista uczyniłem kolejny krok – sprawdziłem co o przedmiocie działania związków zawodowych mówi Ustawa z dnia 23 maja 1991 r. o związkach zawodowych. I nie zawodłem się – już na samym początku tak został ten temat zapisany:
Art. 1.1. Związek zawodowy jest dobrowolną i samorządną organizacją ludzi pracy, powołaną do reprezentowania i obrony ich praw, interesów zawodowych i socjalnych. [Żródło: www.isap.sejm.gov.pl]
Po tej lekturze pomyślałem aby porównać zadania określone w statutach związków nauczycielskich [ZNP – TUTAJ], a skoro KSOiW NSZZ „Solidarność” nie ma odrębnego statutu, także w statucie jej „Centrali” – TUTAJ, z innym związkiem – np. związkiem zawodowym pracowników budownictwa (wiadomo, „po znajomości”)
350 – to nie jest „okrągła” liczba, której osiągnięcie uzasadnałoby jakąś większą fetę. Co nie znaczy, że pominę ten fakt całkowitym milczeniem. Gdy przed rokiem, 15 grudnia, pisałem mój trzechsetny felieton, zakończyłem go takim oświadczeniem:
„Otóż nie po raz pierwszy oświadczam, że znam definicję felietonu: „Gatunek publicystyczny, krótki utwór dziennikarski (prasowy, radiowy, telewizyjny) utrzymany w osobistym tonie, lekki w formie, wyrażający punkt widzenia autora.”
Jednak nie jestem w stanie w pełni podporządkować się tej definicji. Zwłaszcza w tym aspekcie, że to „krótki utwór dziennikarski”. Trudno, ale będziecie musieli Szanowni Czytelnicy zaakceptować moją skłonność do rozwijania i pogłębiania tematów, do posługiwania się w wielu przypadkach techniką hipertekstu, do odchodzenia od formy felietonu w stronę eseju…
W zamian za to zobowiązuję się do podejmowania tematów ważnych, aktualnych, może nawet czasem kontrowersyjnych, „niepolitycznych”…
Czy dotrzymałem słowa? Wiecie o tym Ci, którzy te felietony czytacie. Ja, z okazji dzisiejszej kolejnej „pół setki”, przywołam 10 z nich, które – moim zdaniem – są najlepszym dowodem na to, że – tak jak potrafiłem – starałem się dotrzymać złożonej przed rokiem deklaracji:
19.01.2020 Felieton nr 305. Dlaczego mi smutno, że od Freineta nie ma nowego lidera tej miary
1.03.2020 Felieton nr 311. Wszystko co leżało mi „na wątrobie” po Wojewódzkiej Konferencji SU
8.03.2020 Felieton nr 312. Kto się w opiekę oddał … radiu toruńskiemu
17.05.2020. Felieton nr 321. O potrzebie przywrócenia rangi funkcji opiekuńczej szkoły. Po nowemu!
7.06.2020 Felieton nr 324. Votum separatum wobec tez o przydatności diagnoz uniwersyteckich
Dwie informacje minionego tygodnia dały asumpt do moich głębszych przemyśleń na temat rzeczywistej beznadziei naszego systemu edukacji, w którym szkoły podstawowe nauczają swoich uczniów, aby przygotować ich do sprawdzianu ósmoklasisty, którego wyniki dają ich absolwentom „bon punktowy”, za który mogą „kupić” prawo dalszej nauki w „lepszej” lub „:gorszej: szkole ponadpodstwowej. Później licea ładują uczniom bity wiedzy, które pozwolą im jak najlepiej zdać egzamin maturalny, którego wyniki dają lepsze lub gorsze szanse dostania się na wybrane studia wyższe. Szkoły branżowe uczą zawodów, które zostały przez odpowiednie gremia uznane za potrzebne gospodarce narodowej, po ukończeniu których wielu z nich nie podejmuje zatrudnienia, bo… bo nie ma tam gdzie mieszkają zapotrzebowania na ich kwalifikacje, albo – bo chcąc zostać technikami – uczą się dalej, zwykle w tym samym zespole szkół, gdyż ich dyrekcja postarała się o to, aby mieć kandydatów do szkół branżowych II stopnia. W technikach – także kształcących w określonych ściśle branżach, tyle że na tzw. „średnim” poziomie, po to, aby ich absolwenci… no, właściwie – tego nikt nie wie po co to robią: czy aby poszli pracować do firm jako tzw. „średnia kadra techniczna” (jeśli w zupełnie innej niż w czasach minionych strukturze współczesnych, małych i średnich firm jest jeszcze zapotrzebowanie na takie stanowiska), albo… albo – jeśli im się uda (bo mają z reguły słabsze wyniki matur niż ich koledzy z „ogólniaków”) – kontynuowali naukę w szkołach wyższych. Ciekawe, czy na kierunkach zgodnych ze zdobytymi już kwalifikacjami… Tego nie wie nikt.
Skąd wzięło mi się takie kompleksowo-strategiczne myślenie? Zaczęło się ono w poniedziałek 23 listopada, gdy zamieszczałem na OE materiał „Skąd takie nagłe przyspieszenie wdrożenia starego projektu?”. A było tam o tym, że „Portal Samorządowy” zamieścił informację pt. „Kariery absolwentów szkół ponadpodstawowych mają być regularnie monitorowane”. A w niej, jako główna wiadomość, że „monitoring karier absolwentów ma być prowadzony na podstawie danych z systemu informacji oświatowej, danych zawartych w Zintegrowanym Systemie Informacji o Szkolnictwie Wyższym i Nauce POL-on, a także informacji gromadzonych przez okręgowe komisje egzaminacyjne oraz Zakład Ubezpieczeń Społecznych na kontach ubezpieczonych lub kontach płatników składek.
Już wtedy nie mogłem powstrzymać się przed komentarzem, i to nadzwyczaj obszernym – patrz TUTAJ
Następnego dnia, 24 listopada, uraczyłem siebie i wszystkich czytających mój informator edukacyjny fragmentami artykułu Macieja Kałacha z „Dziennika Łódzkiego”, zatytułowanego „Licea w Łodzi, które dają najwyższy przyrost wiedzy! Badanie EWD 2020. Listy LO z przedmiotów humanistycznych oraz ścisłych”.
Nie będę szerzej rozwijał szczegółowych problemów, które za tymi publikacjami się kryją, ale kilka z nich, choć skrótowo, muszę tu zasygnalizować:
W sprawie ministerialnego „odkrycia Ameryki”, czyli nagłego olśnienia pilną potrzebą uruchomienia badań losów absolwentów szkół ponadpodstawowych i uczelni wyższych, obok tych uwag które już poczyniłem w poniedziałek [ TUTAJ] muszę przypomnieć, że o potrzebę śledzenia ścieżek dalszej kariery absolwentów, zwłaszcza w odniesieniu do absolwentów szkół zawodowych, środowisko ekspertów dopominało się już od wielu lat. Ja przypomnę jedynie, że już w 2015 roku Instytut Badań Edukacyjnych opublikował obszerny raport z badań, prowadzonych w ramach projektu „Badanie losów szkół zawodowych” o przydługim tytule „Habitus zawodowy,współpraca, narracje aktorów społecznych i praca, która nie uszlachetnia. Raport z badania systemu kształcenia zawodowego i jego interesariuszy przy wykorzystaniu metod jakościowych” [TUTAJ], a Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego także już 24 lutego 2015 roku było inicjatorem i współorganizatorem poważnej konferencji „Monitorowanie losów absolwentów szkół zawodowych”, o której relację z obszerną rekomendacją (dla wszystkich decydentów w tym obszarze działania) zamieszczono na stronie ŁCDNiKP – TUTAJ
Tak naprawdę to najbardziej korci mnie zajęcie się, w ramach felietonowej formuły, problemem, który podjęła Agnieszka Miastowska w swoim tekście „Oceny i kartkówki kontra bezstresowa szkoła. Nauczyciele mówią, jak wychować nieodporne fajtłapy”, który wczoraj rano zamieściłem na OE. Konkretnie narasta we mnie potrzeba wyrażenia osobistego poglądu w sprawie kierunku i zakresu zmian w polskim systemie edukacji szkolnej, aby rzeczywiście był on odpowiedzią na potrzebę właściwego przygotowania kolejnych roczników młodych Polaków do ich skutecznego funkcjonowania w dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości technologicznej, ekonomicznej, zawodowej i społecznej.
Ale nie chcę tego robić tak ad hoc, bez głębszego przemyślenia i merytorycznego przygotowania. Obiecuję, ze wrócę do tego i – w dziś jeszcze nieokreślonej przyszłości – podzielę się z Wami informacją do jakich wniosków doszedłem.
A teraz kilka pytań i wątpliwości, jakie zrodziło pewne zeszłotygodniowe wydarzenie, zakończonych apelem do Czytelniczek i Czytelników:
Poinformowałem o nim w poniedziałek news’em: „Za lojalność i zasługi, za staż w tym urzędzie długi…” Oczywiście rzecz będzie dotyczyła tego o czym nie było ani słowa w tamtej informacji o tym, że minister Czarnek powołał na stanowisko wicekuratora oświaty w łódzkim kuratorium – do niedawna po. Łódzkiego Kuratora Oświaty – Andrzeja Krycha.
Może nie wszyscy czytający ten tekst pamiętają, że w łódzkim kuratorium od 20 sierpnia 2018 roku, na stanowisku, zwolnionym po nagłym i tajemniczym odwołaniu z urzędu wicekuratora pani Elżbiety Ratyńskiej, pracowała jako wicekurator, powołana jeszcze przez minister Zalewską, pani Jolanta Kuropatwa. Muszę także przypomnieć, że ta była wieloletnia wicedyrektorka i dyrektorka Gimnazjum im. Czesława Miłosza w Topoli Królewskiej, zanim awansowała na wicekuratorkę, była zatrudniona w ŁKO jako wizytatorka w Wydziale Nadzoru Pedagogicznego. Tego samego, którego dyrektorem był w owym czasie pan Andrzej Krych. Z nieznanych mi także powodów został on latem 2019 roku, jaszcze gdy kuratorem był Grzegorz Wierzchowski, odwołany i musiał zadowolić się stanowiskiem zastępcy dyrektora Wydziału Rozwoju Edukacji.
Ale wróćmy do pani Jolanty Kuropatwy. Pierwsze co zrobiłem po przeczytaniu informacji o tym że Andrzej Krych został wicekuratorem, to wszedłem na stronę ŁKO i w podzakładce »Kuratorium» Kierownictwo sprawdziłem, że urząd ten ma tylko jednego wicekuratora – Andrzeja Krycha. Co zatem z panią Jolantą?
Jako że pamiętałem, iż jej stosunek pracy z tym urzędem został zawarty jeszcze w 2018 roku na stanowisko wizytatora, niezwłocznie kliknąłem na kolejną podzakladką »Kuratorium » Struktura » Wydział Nadzoru Pedagogicznego. Co zobaczyłem – zobaczcie sami – TUTAJ
W dzisiejszym felietonie szerzej skomentuję problem, na który zwrócił uwagę dr Tomasz Tokarz w poście na swoim fejsbukowym profilu, którego obszerne fragmenty, opatrzone tytułem „Tokarz szczery do bólu: W szkołach nic się nie zmienia bo… minister nie zarządził” zamieściłem we wtorek 10 listopada.
Zacznę od przywołania pierwszego akapitu tego tekstu:
„Słyszę czasem tezę, że wiadomo co robić, ale nic się nie zmienia. Nic się nie zmienia, bo mało kto chce realnej zmiany. Środowisko nauczycielskie będzie dużo o zmianie opowiadać i formułować kolejne postulaty, ale to jest tylko taki manewr odwracający uwagę, mający zasugerować, że dopiero musi przyjść zmiana odgórna, by naprawić sytuację, no a skoro zmiany nie zadekretowano – to trzeba robić, to co się robiło (czyli kartkówki, odpytywania i ocenianie).”
Ja odebrałem ten tekst jak próbę (rozpaczliwą) sprowokowania nauczycieli – czytelników postów dra Tokarza na jrgo profilu – do sprzeciwu, że się myli, że to nieprawda, że przecież my działamy, zmieniamy nasze szkoły, zmieniamy siebie, swoje postawy do uczniów, do procesu edukacji szkolnej…
Ale jedynym odzewem było osiem zamieszczonych pod postem komentarzy – zobacz TUTAJ
Moim zdaniem tylko jeden z nich – Wiesława Mariańskiego – zawierał myśl, która była odpowiedzią na istotę problemu, sformułowanego w zdaniu: „ Nic się nie zmienia, bo mało kto chce realnej zmiany”. Oto co napisał Wiesław Mariański:
„Zdecydowana większość ludzi, a nauczyciele są ludźmi, nie jest gotowa do zmiany, nie ma zdolności do zmienia siebie samego od wewnątrz.”
I ta teza stała się inspiracją do moich na ten temat przemyśleń:
Zacznę od tego, że do żadnych konstruktywnych wniosków nie mogą prowadzić uogólnienia, traktowanie ludzkich zbiorowości – terytorialnych, wyznaniowych czy zawodowych jako jednolitej pod względem posiadanych cech społeczności. Bo wszyscy Ślązacy to…, bo wszyscy mahometanie to…, bo wszyscy nauczyciele…