20 maja zamieściłem na OE materiał, zatytułowany Druzgocąca krytyka publicystyki, promującej zmiany w edukacji. Prowokacja?”. Udostępniłem tam fragmenty tekstu Roberta Raczyńskiego – autora bloga „Eduopticum”, który 18 maja zamieścił tam tekst, zatytułowany Publicystyka zmiany”.

 

Mój tytuł nieprzypadkowo kończy to pytanie: „Prowokacja?” To był jedyny sposób, abym mógł zasygnalizować czytelnikom „Obserwatorium Edukacji”, że poglądy jakie w swoim tekście zaprezentował Robert Raczyński publikuję na stronie „Obserwatoroium” nie dlatego, że je w pełni podzielam.

 

Dziś postanowiłem, że ten felieton przeznaczę wyłącznie na odnotowanie moich refleksji, powstałych podczas lektury tekstu „Publicystyka zmiany”.

 

Zacznę od zacytowania fragmentu, który u niejednego czytelnika mógł wywołać gniew, a może i nawet bardziej skrajne emocje:

 

Głównym konsumentem podobnych objawień, biernym, pozbawionym jakiegokolwiek wpływu na opisywaną sytuację, bezrefleksyjnym, ale entuzjastycznym potakiwaczem jest tu internetowy różowy kisiel, publiczność gotowa zalajkować każdą, „nowocześnie” inną ideę, pasującą ideologicznie jej, lub jej duchowemu guru, w rodzaju Kena Robinsona.”

 

Nie twierdzę, że jestem typowym przedstawicielem środowiska nauczycielskiego, które jest odbiorcą tekstów i materiałów ikonograficznych, zamieszczanych na portalach, fanpejdżach i prywatnych profilach fejsbukowych, promujących ruchy dążące do „zmiany” skostniałej struktury naszego szkolnictwa. Ale wiem, że znakomita większość tych, których przez lata mojej aktywnosci w „sieci” poznałem, a także ci poznani w realu”, nie zasługują na określenie ich różowym kisielem, że sąbezrefleksyjnymi ale entuzjastycznymi potakiwiczami”. Nawet jeżeli część z nich swoje zaangażowanie w ruch zmiany rzeczywiście kończy na zalajkowaniu jednego czy drugiego reformatorskiego tekstu, to jeszcze nie musi oznaczać, że są oni owym różowym (?) kisielem.

 

Bo mogą to być nauczycielki/nauczyciele mający już tylko kilka lat do wieku emerytalnego, może pracują w szkole, której dyrekcja jest rodzinnie lub towarzysko powiązana z lokalną władzą, pochodzącą spod sztandarów aktualnej większości sejmowej, a może są młodymi adeptami nauczycielskiej profesji, zatrudnionymi na umowę okresową, na etapie stażysty, którzy z obawy przed utratą pracy nie mają odwagi lansować „nowinek” w swojej szkole, zdominowanej przez jej konserwatywne kierownictwo i podstarzałe (mentalnie) „ciało pedagogiczne”.

 

A teraz kolejny cytat z „objawień” tekstu blogera-anglisty:

 

W swoim życiu zawodowym i publicystycznym, tak wiele razy przeciwstawiałem się uprawianiu chciejstwa i bełkotu, ubranych w profesjonalny żargon, że dziś nie mam już nawet siły i ochoty, by po raz kolejny wykazywać, jak wiele założeń omawianego tekstu (i jednocześnie tysiąca innych), kłóci się z logiką, lub jest po prostu kłamstwem, powtórzonym wystarczająco wiele razy, by stać się prawdą obiegową.”

 

Zacznę od tego, że po takim poważnym oskarżeniu autor tych słów nie przytacza żadnego innego przykładu owych kłamstw, poza – jego zdaniem nieprawdziwych i niedorzecznych – twierdzeń, „że XXI wiek charakteryzuje się przyspieszeniem rozwoju technologicznego oraz przeobrażeń społecznych i kulturowych”. Bo – zdaniem Roberta Raczyńskiego – „w wieku XIX, ludzka psychika również nie nadążała za tempem zmian w otoczeniu, a jednak ludzkość przetrwała i może teraz biadolić nad losem dzieci i młodzieży, choć zupełnie bez sensu, ponieważ to akurat ta część społeczeństwa, która biologicznie jest predysponowana do wprowadzania i oswajania zmian, i nic się w tej kwestii nie zmieniło od początków rodzaju Homo, a i pewnie od epok grubo wcześniejszych.”

 

Zaiste zadziwiający pogląd u osoby, która wykształcenie zdobyła już w III RP. Nie wiem jakie liceum (a może technikum?) ukończył pan Raczyński i kto uczył go tam historii. Zaś na temat jego wiedzy psycho-pedagogicznej trudno mi się wypowiadać, gdyż takowej na pewno nie dały mu studia językowe, a nie mam szans na zdobycie informacji gdzie i w jakim trybie nabył on uprawnienia pedagogiczne.

 

I jeszcze tylko jeden fragment owego pamfletu na ruchy „eduzmieniaczy”:

 

Paradoksalnie, ruch zmieniaczy jest w swojej masie niespecjalnie przekonany do racjonalizmu i innych oświeceniowych ideałów. Stąd też wszechobecny, karykaturalny kult umiejętności ludzkich doskonale się w nim przyjął, powoli, lecz sukcesywnie wypierając ze szkoły i myślenia o niej mędrca szkiełko i oko. Niezakłócony refleksją, zgodny, korporacyjno-sekciarski dialog i szacunek miękko-kompetencyjnych kółek wzajemnej adoracji stał się wizytówką, znakiem rozpoznawczym „nowej” pedagogiki i dydaktyki.

 

Te słowa – przytaczam je jako przykład, ale mógłbym zacytować z tego tekstu jeszcze wiele innych fragmentów o podobnym wydźwięku – spowodowały, że uznałem iż nie ma ten tekst innego usprawiedliwienia jak tylko takie, że jest on po prostu prowokacją skierowaną pod adresem owych ruchów zmieniaczy, aby „zeszli na Ziemię”, zmienili język uprawianej przez nich publicystyki, rozejrzeli się w realiach sytuacji politycznej i je uwzględnili w swoich inicjatywach.

 

Nie ma jednak mojej zgody na język, jakim ów były nauczyciel j. angielskiego w jednym z łódzkich gimnazjów (jak enigmatycznie o tym sam poinformował, nie podając w którym), były prowadzący (przez dwa lata) swego bloga w ramach projektu Danuty Sterny „Oś Świata”, który „przejrzawszy na oczy” („większość moich wypowiedzi dotyczyła szkolnej mitologii, chciejstwa i zakłamania.”) postanowił już jako bloger niezależny w swoich wpisach nadal poruszać zarówno kwestie nauczanego przedmiotu, teorii edukacji, jak i rozważać elementy życia szkolnego, interakcje stykających się tam ludzi, oraz ich zderzenia z instytucją.

 

Bo jak może dać się przekonać do poglądów autora czytelnik, który o środowiskach z którym się identyfikuje czyta takie słowa, że uprawiają chciejstwo i bełkot, ubrany w profesjonalny żargon”, „korporacyjno-sekciarski dialog i szacunek miękko-kompetencyjnych kółek wzajemnej adoracji” a także „ideologiczne zaczadzenie, truizmy, niespójności logiczne, etc.

 

Nie tędy doga, Kolego Raczyński – aktualnie najprawdopodobniej nauczycielu w którejś łódzkiej szkole. Tylko nie wiem w której konkretnie, bo jak informuje Googl mogą to być nawet dwie: XXIII LO – ale tam nie figuruje Pan w wykazie członków rady pedagogicznej, a na pewno w VIII LO im. A. Asnyka, prowadzącym nauczanie w klasach dwujęzycznych – ale tym drugim językiem jest j. niemiecki.

 

Żeby nie było wątpliwości: jest bardzo wiele tez i poglądów Autora, z którymi zgadzam się bez zastrzeżeń, jak choćby z takimi jak te:

 

Szkołę możemy zmienić tylko oddolnie, od poziomu klasy. Mogą to zrobić tylko praktycy edukacji, a nie celebryci, związki zawodowe czy teoretycy, którzy o tej realnej edukacji, żywych uczniach, rodzicach i nauczycielach, mają dość mgliste pojęcie.”

 

Głównym adresatem promocji i agitacji w takiej wersji zmieniania rzeczywistości są radni, samorządy i posłowie, których przekonuje się do lobbowaniak informuje Googl – a za odmienną wizją oświaty i do pracy nad odpowiednim projektem ustawy w parlamencie. Pierwszym krokiem jest jednak dotarcie do i pozyskanie ludzi zdolnych wizje formułować i przedstawiać w wersji ramowej i nieograniczającej koncepcji indywidualnych.”

 

W rezultacie, wszyscy są w opozycji do wszystkich, a wykorzystywane media grzeją się od zupełnie jałowych sporów. Gdyby choć część tej energii skierowano na przekonywanie obywateli o potrzebie różnorodności i możliwości wyboru, możliwe, że „nowe” zdążyłoby się już mocno zestarzeć.”

 

Nie ma sensu przekonywać, czyja wizja szkoły jest lepsza. Dla wszystkich wystarczy miejsca (do walki o swoje) jeśli nie będzie to zależało od widzimisię urzędnika i ministerialnej dotacji, a o drodze życiowej (tu edukacyjnej) obywatela nie będzie decydował mądrzejszy od radia minister, wiszący na sznurkach najmądrzejszego w całej wsi szeregowego posła.

 

Twierdzę, że istnieje tylko jedna droga, prowadząca do naruszenia układu sił – inicjatywa obywatelska, która sprowadza MEN do roli organizatora i gwaranta powszechnego PRAWA do edukacji, w odróżnieniu od obecnego, wszechmocnego dyktatora i egzekutora powszechnego OBOWIĄZKU.”

 

Napisałem ten felieton nie po to, aby odsądzić od czci i wiary autora bloga „Eduopticum”, ale z intencją przerzucenia, jeśli nie mostu to choć kładki porozumienia między tymi wszystkimi czytelnikami, którzy czytając tekst Publicystyka zmiany” poczuli się obrażani, a jego autorem – wszak także przeciwnikiem pruskiej szkoły. Dla dobra SPRAWY!

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Jedna odpowiedź to “Felieton nr 322. Kładka porozumienia między blogerem Raczyńskim a różowym kisielem”

  1. Robert Raczyński napisał:



    Bardzo się cieszę, że mój, przyznaję, mocny i wyrazisty tekst zwrócił Pana uwagę. Sytuacja w oświacie, jakiej wszyscy jesteśmy świadkami, jest właśnie skutkiem braku reakcji na rzeczy, które nam nie odpowiadają. Pozwolę sobie jednak odnieść się do kilku nieco na wyrost sformułowanych zarzutów, które być może wywołał brak precyzji w mojej wypowiedzi, choć przede wszystkim słyszę w nich brzęk nożyczek po uderzeniu w stół. Uczynię to w punktach, w kolejności odpowiadającej kwestiom podnoszonym w Pana felietonie.

    1)Nie rozumiem dlaczego, z publicznością nazwaną przeze mnie „różowym kisielem” chce Pan utożsamiać jedynie środowisko profesjonalne. Dla mnie to po prostu ludzie nie posiadający ani wiedzy, ani chęci potrzebnych do weryfikowania udostępnionej im informacji. Nie ma tu znaczenia, czy są to nauczyciele, czy kierowcy taksówek. Jeśli nie zna Pan takich osób, ani nigdy nie zetknął się z nimi w sieci, jest Pan bardzo szczęśliwym człowiekiem.

    2)Poczytuję to sobie za sukces, że mimo niepewności co do mojego wykształcenia, zniżył się Pan do wydobycia z mojego tekstu jego przesłania i uczynił Pan to bezbłędnie. Jak widać zastosowane środki okazały się adekwatne. Żeby podsycić Pańską ewidentną ciekawość, nadal nie poinformuję Pana o przebiegu swojej kariery zawodowej, którego nigdy nie ukrywałem, ale też nie widzę powodu, by się o nim rozpisywać. Pozwolę sobie zauważyć, że nie wchodząc w dyskusję merytoryczną z przedstawionym przykładem braku logiki, zarzucił mi Pan ignorancję i poczynił jakieś insynuacje odnośnie moich kompetencji zawodowych. Pomijając już argumenty ad personam, zauważę, że chciałby Pan ograniczyć prawo do dyskusji, czy polemiki z sądami przedstawianymi przez ludzi zajmujących się edukacją profesjonalnie, do grona specjalistów wybranych przez siebie dziedzin. To postawa bardzo charakterystyczna dla wrażliwego na swoim punkcie środowiska. Idąc tropem takiego rozumowania, pogląd, że rozwój ludzkości, choć nie linearnie, przyspiesza ze stulecia na stulecie i wiek XXI nie jest tu żadnym wyjątkiem, może głosić jedynie historyk. Ja wyznaję inne standardy dyskusji i, zaskoczę Pana, wyniosłem je jeszcze z podstawówki. W ich myśl, dyskusja polega na wymianie argumentów, a nie jedynie opinii (także o dyskutancie).

    3) […]czytelnik, który o środowiskach z którym się identyfikuje czyta takie słowa, że „uprawiają chciejstwo i bełkot, ubrany w profesjonalny żargon”, „korporacyjno-sekciarski dialog i szacunek miękko-kompetencyjnych kółek wzajemnej adoracji” a także „ideologiczne zaczadzenie, truizmy, niespójności logiczne, etc.” ma pełne prawo wzruszyć ramionami, jeśli taki osąd uznaje za nieprawdziwy, ergo, NIE IDENTYFIKUJE SIĘ Z TAKIM ŚRODOWISKIEM. Jeśli jednak budzą się w nim wątpliwości i dostrzega w swoim otoczeniu opisane i wytknięte oznaki chciejstwa, bufonady, pseudo profesjonalnego zadęcia i ideologicznego zaślepienia, to albo daje mu to do myślenia, albo idzie w zaparte. W drugim przypadku, mnie osobiście zupełnie nie przeszkadza, że poczuł się nieswojo. Być może jest to jedyny sposób, by takich ludzi skłonić do refleksji. Nazwijmy to „prowokacją”.

    4) Cieszy mnie bardzo, że dostrzegł Pan w moim artykule tak wiele poglądów, które Pan podziela. Musiało to jednak być traumatyczne przeżycie, biorąc pod uwagę, że w ogóle nie odnosi się Pan do głównego zarzutu, który stawiam, nawet nie samemu środowisku „zmieniaczy” (których wielu przedstawicieli działalność znam i szanuję), ale właśnie publicystom, produkującym tysiące tekstów pustych i wypranych z jakiejkolwiek treści. Na marginesie dodam, że tekst będący przedmiotem mojej polemiki, jest jedynie przykładem takiej publicystyki, która, o dziwo, nie budzi w Panu niepokoju.

    5)Dziękuję za troskę o „dobro sprawy”, ale muszę wyraźnie stwierdzić, że żadnej „kładki porozumienia” między mną, a ludźmi reprezentującymi krytykowane przeze mnie postawy nie oczekuję. Jeśli poczuli, że pisałem o nich, to pewnie mają na sumieniu rzeczy, o których pisałem. Tym bardziej nie jest mi ona potrzebna, by porozumieć się z tymi, którzy o „zmianie” (czymkolwiek ona jest) pisać (zupełnie bezproduktywnie) w ogóle nie muszą.

    Pozdrawiam,
    Robert Raczyński (niefigurujący w wykazie członków rad pedagogicznych XXIII i VIII LO – wszystkim swoim koleżankom i kolegom przesyłam ukłony)

Zostaw odpowiedź