Archiwum kategorii 'Felietony'

 

Z tematów ogólnopolskich postanowiłem dziś podjąć ten jeden: niekończąca się wymianę opinii i poglądów w sprawie zapowiedzianej przez MEN zmiany prawa oświatowego, dotyczącego obowiązkowych prac domowych.

 

Jak to już przed tygodniem napisałem – uważam, że ja nie mam prawa zabierać głosu, bom od prawie 19-u lat emeryt. I jak tylko trafię na Fejsbuku na tekst na ten temat, zamieszczony tam przez osobę czynną w zawodzie, to zawsze czytam go z wielkim zaciekawieniem, a te które uznam za najlepsze zamieszczam na OE. Dziś zwrócę uwagę na dwa teksty. Jeden z nich udostępniłem  w środę na OE – było to pismo, jakie Marcin Wiącek skierował do ministry Barbary Nowackiej w sprawie projektu rozporządzenia MEN, zmieniającego rozporządzenie w sprawie oceniania uczniów, wraz z treścią odpowiedzi, jaką otrzymał on wiceministry Katarzyny Lubnauer. W tym pierwszym tekście jako pierwszy zwrócił moją uwagę ten fragment:

 

Wyniki ankiety przeprowadzonej dla Dziennika Gazety Prawnej pokazują,   że większość nauczycieli popiera jedynie ograniczenie prac domowych (68,5proc.), podczas gdy za całkowitą ich likwidacją opowiedziało się tylko ok. 8 proc. Warto zauważyć, że ankietowani nauczyciele chcieliby, aby w pierwszej kolejności zmieniły się podstawy programowe, a dopiero potem nastąpiła redukcja zadań do wykonania w czasie wolnym.”

 

Gdy przeczytałem źródłowy tekst odpowiedzi, jaką RPO otrzymał z MEN – sygnowany przez panią Katarzynę Lubnauer – nie odnalazłem tam nic, co można by uznać za odpowiedź na ten ostatni postulat.

 

 

Drugim fragmentem, który stał się kolejnym bodźcem do moich refleksji był ten oto:

 

„Zgodnie z Prawem oświatowym szkoła ma prawo nakładać obowiązki na ucznia poprzez określenie ich w swoim statucie. Całkowity zakaz prac domowych – nawet jeśli dotyczyłby jedynie klas I-III szkoły podstawowej – oraz odstąpienie od ich oceniania mogą być zatem postrzegane jako niezgodne z deklaracjami o potrzebie wzmocnienia pozycji nauczycieli oraz autonomii szkół.”

 

Ten sam wątek odnalazłem w treści opinii, jaką na temat projektu  rozporządzenia zmieniającego rozporządzenie w sprawie oceniania, klasyfikowania i promowania uczniów…  przesłała do MEN Urszula Woźniak – wiceprezeska ZG ZNP. Oto fragment tego pisma, w którym wystąpił ów aspekt sprawy:

 

Całkowity zakaz prac domowych , nawet jeśli dotyczyłby jedynie klas I-III szkoły podstawowej – oraz odstąpienie od ich oceniania mogą być zatem postrzegane jako niezgodne z deklaracjami o potrzebie wzmocnienia pozycji nauczycieli oraz autonomii szkół.”

 

Dlaczego akurat na ten aspekt zwróciłem uwagę? Bo – pomijając płaszczyznę metodyki nauczania/uczenia się, a także od lat sygnalizowane zjawisko przeciążenia uczniów pracą (nie tylko treściami, lecz i liczbą godzin spędzanych „nad książką”) i psychiczne tego złe skutki – zobaczyłem w tych wymianach stanowisk aspekt „stałego elementu gry” w sposobie sprawowania władzy przez kolejne ekipy ministerialne. Ja nazywam to: „Władza wie lepiej co jest dla was dobre”. Tym bardziej mnie to zaskoczyło, bo wszak ta ekipa szła do wyborów pod hasłami demokracji, decentralizacji, wsłuchiwania się w głosy obywateli. Ale teraz  pani Lubnauer po prostu wie, że „Wprowadzenie powyższych zmian w zakresie wybranych form prac domowych w trakcie roku szkolnego nie będzie miało wpływu na realizację podstawy programowej przez nauczycieli.”

 

 

W drugiej części tego felietonu wrócę na moje łódzkie podwórko. 30 marca 2023 roku na OE zamieściłem informację W Łodzi trwają „Dni Doradztwa Zawodowego”, organizowane przez szkoły.  Oto fragment tego materiału:

 

Uczyniłem to nie tylko z obowiązku poinformowania o aktualnym wydarzeniu edukacyjnym z terenu mojego miasta, ale także w poczuciu satysfakcji, ze NARESZCIE na stałe weszła do praktyki ta forma wsparcia uczniów kończących szkoły, stojących przed podjęciem decyzji o kierunku dalszej edukacji, którą od lat postulowałem, krytykując poprzednie „spędy” w halach targowych.

 

Oto historia ewolucji jaką przeszła idea łódzkich Targów Edukacyjnych – od roku 2019:

 

Ostatnie „klasyczne” – XXII Łódzkie Targi Edukacyjne odbyły się w dniach 13 – 14 marca 2019 roku w łódzkiej Atlas Arenie. Tak je wtedy relacjonowałem na OE  –  TUTAJ

 

W roku 2020 – roku pandemii COVID-19 – targi zostały odwołane. Rok później, w dniach 23 – 24 marca – odbyły się pierwsze e-Targi Edukacyjne Łódź 2021.

 

W kolejnym roku Urząd Miasta Łodzi kontynuował tę nową tradycje, zlecając ŁCDNiKP zorganizowanie e-Targów Edukacyjnych Łódź 2022

 

W dniach 22 – 25 marca 2023 r. odbyły się e-Targi Edukacyjne Łódź 2023. Podsumowanie tego wydarzenia znajduje się na stronie ŁCDNiKP. Jednak niektóre szkoły ponadpodstawowe organizują u siebie, lub  uczestniczą w Dniach Doradztwa Zawodowego organizowanych w innych zespołach szkół zawodowych.

 

I to był dobry początek tegorocznej formuły zdecentralizowanych targów. Doczekałem się (choć tak naprawdę powinienem być wdzięczny nie rządzącym w Łodzi, a pandemii), że zwyciężył rozsądek i uznanie, ze dzisiejsi uczniowie znakomitą większość wiedzy o otaczającym ich świecie czerpią z Internetu.

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

I tak minął kolejny tydzień roku, w tym tego roku szkolnego, roku naszego życia. I kolejny tydzień sprawowania władzy wykonawczej przez „Koalicję 15 października”, kolejny tydzień, w którym polskie szkoły pracują w „nowej rzeczywistości”, kreowanej przez  aktualne kierownictwo Ministerstwa Edukacji Narodowej. Wiem, pamiętam co obiecałem przed tygodniem: Na tematy edukacyjnych problemów w skali ogólnopolskiej wypowiem się za tydzień.” Jednak czas który od napisania tych słów minął był czasem, w którym kolejne informacje o decyzjach,  inicjatywach kierownictwa MEN sprawiły, iż z każdym dniem traciłem  motywację do podzielenia się z Wami moimi refleksjami na ten temat. Ostatecznie, po tym jak wczoraj  przeczytałem tekst, zamieszczony na fanpage  „NIE dla chaosu w szkole” [TUTAJ], doszedłem do wniosku, że jako emeryt o 19-letnim stażu nie powinienem wypowiadać się o aktualnych problemach oświaty. Lepiej niech to czynią ci, którzy pracują w szkołach, którzy na co dzień wiedzą „jak jest”.

 

A ja zajmę się tym, co działo się w tym minionym tygodniu w Łodzi. A był to tydzień, w którym rozkręcająca się kampania wyborcza do samorządów dała o sobie znać także w obszarze oświaty. Pod pretekstem Dnia Kobiet Pani Prezydent Łodzi, skierowała do uczennic łódzkich szkół (nie było określone jakich szkół) zaproszenie na spotkanie z nią w Hali Expo – łódzkim centrum handlowo-konferencyjnym. Był moment, że miałem zamiar aby tam pojechać i zobaczyć na własne oczy, nie tylko jak owo spotkanie przebiegnie, ale przede wszystkim jaki będzie odzew uczennic na to zaproszenie. Dobrze że mi przeszło, bo i tak, dzięki IX LO mogłem zobaczyć zdjęcia z tej imprezy –  nie mam wątpliwości że powstałej w atmosferze kampanii wyborczej – adresowanej pod pretekstem Dnia Kobiet do łódzkich uczennic. Pomysłodawcy tego evntu (bo zakładam, ze nie zrodził się on w głowie pani Hanny Zdanowskiej) zakładali, iż te z nich, które mają już prawo wyborcze, po takim spotkaniu  nie będą miały wątpliwości na kogo w kwietniowych wyborach mają oddać swój głos…

 

Chcecie wiedzieć, czy przygotowana dla nich sala konferencyjna pomieściła wszystkie dziewczyny? Zobaczcie fotki z fanpage  IX LO  –  TUTAJ. Jest jeszcze drugie źródło serwisu zdjęciowego z tego spotkania  –  tym razem z oficjalnej strony IX LO  –  TUTAJ. I nie ma się co dziwić, że ŻADNE lokalne medium nie zamieściło z tego wydarzenia informacji.

 

Pewnie nie wszyscy wiedzą, przeto poinformuję, że w Łodzi jest 27 liceów ogólnokształcących i 18  zespołów szkół zawodowych z klasami technikum, których organem prowadzącym jest łódzki samorząd. Po zsumowaniu daje to liczbę 45 placówek. Gdyby z każdej z nich przyszło – średnio – tyko po 20 uczennic, to byłoby ich tam… 900!!!

 

Jak zobaczyliście – była to chybiona inwestycja.

 

Jeśli jestem moimi myślami w Łodzi, to o jeszcze jednym, smutnym wydarzeniu minionego tygodnia – z 6 marca –  nie mogę nie napisać. A był to pogrzeb Henryka Czyżewskiego – o którego zasługach dla Łodzi można przeczytać w materiale, zamieszczonym 4 marca br. w „Dzienniku Łódzkim” – TUTAJ

 

Z informacji jakie do mnie dotarły dowiedziałem się, że na pogrzebie nie było nikogo – ani z Urzędu Miasta, ani z Rady Miejskiej. To – tak myślę – nie tylko zaskakujące, ale i niezrozumiale, rozpatrując ten,  także i z tego powodu ów smutny fakt, na podstawie ogólnie uznawanego systemu wartości.

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

 

Po tygodniu, który zostanie w mojej pamięci jako tydzień walki z przeciwnościami losu, który tym razem wystąpił pod postacią awarii twardego dysku mojego komputera, co skutkowało zaburzeniem normalnego rytmu pracy redakcyjnej, a co za tym idzie – braku nowych materiałów – w wypracowanej wcześniej formule – na stronie „Obserwatorium Edukacji”. Ten dziesiąty z drugiego pół tysiąca moich felietonów tekst piszę na już sprawnym laptopie, nie martwiąc się o to, czy za chwile się nie „zawiesi”, albo w ogóle nie „padnie”. Jednak nie znaczy to, że jestem już „hepi”… Po wymianie dysku twardego komputer jest jak dom po remoncie generalnym, spowodowanym pożarem, który strawił całe jego wyposażenie.. Niby to ten sam dom, taki sam rozkład pokojów, ale wszystko trzeba umeblować na nowo… Ale na tyle ogarnąłem sytuację, że mogę już redagować OE jak poprzednio. I spokojnie wystukam treść tego felietonu.

 

W poprzednim, zamieszczonym wyjątkowo w poniedziałek, który zredagowałem w nietypowej technice (wszak potrzeba jest matką wynalazków), poinformowałem o efekcie moich starań dotarcia do „tajników” procedur decyzyjnych w sprawie przyznawania  Medali 600-lecia Łodzi. Nie napisałem tam, że cała ta procedura, owiana tajemnicą, jest w moim odczuciu, jeszcze jednym przykładem na dziwne mechanizmy, jakimi sprawuje swą władzę Urząd Miasta Łodzi. Informowałem już o kontekstach powołania nowego kierownictwa ŁCDNiKP, o tym jakie nowości wprowadziła do działalności ŁCDNiKP pani p.o. dyrektora Katarzyna Południkiewicz. o kursie „Akademii Lidera Edukacji” dla dyrektorów łódzkich szkół. Przy okazji dopowiem jeszcze, że ów kurs ponoć dawał jego uczestniczkom i uczestnikom dodatkowe umiejętności w zakresie „zarządzania, sprzedaży, marketingu, prawa i mediów” (podaję za informacją ze strony ŁÓDŹ.pl) . Tyle tylko, że zgodnie z Uchwałą Rady Miejskiej Łodzi z dn. 17 stycznia 2024 r.. w sprawie ustalenia na rok 2024 maksymalnej kwoty dofinansowania opłat za doskonalenie i kształcenie nauczycieli, tego typu szkolenie nie zostało w niej przewidziane, jako dofinansowywane z owej puli 6000 zł.

 

Można jeszcze przypomnieć najbardziej widoczna zmianę dotyczącą ŁCDNiKP, czyli nowe logo tej placówki, które – moim zdaniem – jest przede wszystkim zabiegiem marketingowym jej aktualnego, tymczasowego, kierownictwa. Ciekawe, czy konkurs na jej dyrektora „na stale” zostanie ogłoszony jeszcze przed wyborami do nowego samorządu miasta, bo formalnie rzecz biorąc pani Południkiewicz może pełnić swoją funkcje do 30 czerwca.

 

Z innych ciekawostek z obszaru oświaty m. Łodzi warto jeszcze poinformować, że – nie bardzo wiadomo z jakich to powodów –uchwałą Rady Miejskiej Łodzi z dn. 21 lutego 2024 roku, z dniem 1 września 2024 r. włącza się XXXIII LO im. Armii Krajowej włącza się do Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 7, działającego przy ul. Kusocińskiego 100. Jakież to ułatwienie dla okolicznych mieszkańców: można, bez konieczności odbywania dalekich podróży komunikacją miejską, realizować swój rozwój od 4. roku życia w przedszkolu aż do matury w wieku lat 19-u – pod tym samym adresem…

 

A to wszystko dzieje się  w okresie poprzedzającym wyboru samorządowe….

 

Na tematy edukacyjnych problemów w skali ogólnopolskiej wypowiem się za tydzień.

 

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ponad 600 dyrektorów i wicedyrektorów przedszkoli, szkół i placówek edukacyjnych otrzymało nagrody z okazji 600-lecia Łodzi.

 

http://obserwatoriumedukacji.pl/przemilczana-przez-lodzkie-media-uroczystosc-podobno-z-okazji-600-lecia-miasta/

 



Po raz pierwszy piszę ten felieton w poniedziałek, i do tego bezpośrednio w panelu administracyjnym OE. Dlatego – proszę – wybaczcie, że będzie on bardzo nietypowy jak dla mnie, to znaczy krótki i w bardzo syntetycznej formie przedstawiający problem, który zamierzałem, jeszcze przed awarią, szerzej potraktować.

 

Podejmę tylko jeden temat, który ma swój początek w zamieszczonym 4 lutego  Aneksie do Felietonu 506. Przypomnę, że ów aneks powstał pod wpływem komentarza do głównego tekstu Felietonu nr 506, zatytułowanego „Kto dostał, a kto nie dostał Medal 600-lecia Łodzi. I dlaczego.” Bo to w tym komentarzu zawarta była kluczowa informacja w sprawie mojej hipotezy, iż Janusz Moos nie dostał Medalu 600-lecia Łodzi, bo nikt z takim wnioskiem nie wystąpił. Jak wiecie napisano tam, że wniosek taki był sporządzony i wysłany.

 

I to pod wpływem tej informacji postanowiłem wystąpić, w trybie dostępu do informacji publicznej, do „gospodyni” tej medalowej operacji, czyli do dyrektorki Muzeum Miasta Łodzi – pani Magdy Komarzeniec.

 

 

Odpowiedź otrzymałem w piątek 19 lutego:

 

 

No cóż, muszę pogodzić się taka interpretacje pojęcia „informacja publiczna”. Ale przynajmniej poznaliśmy skład owej kapituły. Gdy czytałem kolejne nazwisko miałem taką refleksję: Osąd komu należy się ów medal oddano w ręce osób, których nie posądzam o posiadanie tak szerokiej wiedzy o wszystkich obszarach życia społeczno-zawodowego i aktywnych tam łodzianach. Bo kto z nich mógł znać kilkudziesięcioletni dorobek kolegi dyrektora ŁCDNiKP – Janusza Moosa?

 

 

P.s

Przepraszam, że pliki z pismami do i od MMŁ zaprezentowałem w formie zdięcia z ekranu – innej możliwości nie mam. I to właśnie jest skutek owej awarii oprogramowania w mim laptopie.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



 

Temat prac domowych odżył w  sferze mojego zainteresowania po tym, jak Zosia Grudzińska zamieściła na swoim Fb profilu link do zamieszczonego w „Polityce” artykułu Joanny Cieśli Prace domowe: dlaczego budzą tyle emocji? Nie trzeba ich zakazywać, żeby miały sens”. I to nie tylko z powodu zawartych w nim poglądów, ale także komentarzy, jakie pod tym postem przeczytałem.

 

Ową wymianę poglądów zapoczątkował tekst Zofii Grudzińskiej, wprowadzający do  linku do owego artykułu w „Polityce”:

 

Już chyba mi się nie chciało czytać po raz kolejny o pracach domowych, ale… wszystko, co bym chciała powiedzieć na ten temat, mówi dr Aleksandra Jasińska – Maciążek w wywiadzie który dla Polityki przeprowadziła Joanna Cieśla. (dziękuję). Pytanie – skoro dziennikarka umiała dotrzeć do takiego źródła wiedzy, czy mogli to uczynić ministerialni decydenci przed opracowaniem niezbyt udanego projektu?

 

I to zapoczątkowało komentarze:

 

Jarosław Pytlak

Nie mogli. Ich źródło wiedzy urzęduje w gabinecie Prezesa Rady Ministrów.

 

Zofia Grudzińska – Jarosław Pytlak

Widzę i czuję twój wk…..w. Niestety w dużym stopniu masz rację, jak sądzę. ale może się czegoś jednak nauczyli po tej burzy, która wybuchła w odpowiedzi na „mądry” projekt „dobrej zmiany”.

 

Jarosław Pytlak – Zofia Grudzińska

Czuję żal i bezsilność, bo (abstrahując od uwarunkowań politycznych, których mogę być nieświadomy) naprawdę można było rozgrywać różne sprawy lepiej. Włożyliśmy wiele wysiłku, choćby w ramach Parlamentarnego Zespołu ds. Przyszłości Edukacji, a teraz to jak krew w piach. Czuję się jak frajer, którego wykorzystano i wyrzucono na śmietnik. Czuję się też oszukany, bo obiecywano, że w edukacji przestanie rządzić polityka. Czuję się… źle z tym wszystkim, bo widzę błędy, choćby w komunikacji, których można było naprawdę uniknąć.

 

[…]

 

Włodzimierz Zielicz – Jarosław Pytlak

A czegóż się można spodziewać w sferze edukacji po osobie, która, będąc wnuczką prezesa PAN z czasów PRL, córką profesora-biznesmena i ministry, studia 1 stopnia (inżynier) kończy 12 lat po maturze i to … na uczelni tatusia(!), po czym pracuje wyłącznie u tatusia i nawet fecetów  (Zandberg, aktualny) ma z grona pracowników tegoż tatusia  https://pl.wikipedia.org/wiki/Barbara_Nowacka

 

 

Elżbieta Tołwińska-Królikowska – Jarosław Pytlak

Chyba Jarku przesadzasz. Nie sądzę, aby premier interesował się takim „bzdetem”, jakim w skali państwa są prace domowe uczniów. Rozumiem, że może naciskać na szybkie ruchy uzdrawiające na już sytuację, ale to minister decyduje jak to zrobić. W tej sprawie w podobnym tempie można to zrobić mądrzej.

 

Jarosław Pytlak – Elżbieta Tołwińska-Królikowska

Akurat w tym komentarzu miałem na myśli, że to Donald Tusk osobiście, bez oglądania się na kogokolwiek, obiecał likwidację prac domowych, a teraz MEN musi jeść tę żabę. Wściekły jestem za to, bardzo mi przykro. Skądinąd oczywiście zgadzam się, że w innych sprawach premier nie decyduje bezpośrednio, ale w tej jednej jego nieopatrzna (albo wyrachowana?) obietnica wyborcza pociąga za sobą cały szereg dalszych działań.

 

Aleksandra Pezda

 Słuchajcie tak trochę na przekór zapytam. Bo im dłużej trwa dyskusja tym bardziej mnie przekonuje do tego że dobrze robi MEN z tymi pracami (upraszczam oczywiście). Też od początku tłumaczyłam że autonomia że internet i wszędzie się uczymy że korepetycje wezmą itd. Ale im dłużej tym bardziej rozumiem że tej patologii z zadaniami która była przecież i stała się zasadą (wiadomo że nie wszędzie i wiadomo że to patologia i że są świadomi nauczyciele ). Że gdyby je srbitrslnie nie zabronić., to ci którzy dręczyło uczniów nadmiarem zadań oraz „resztę zróbcie w domu” oni by to robili nadal. I nie ma łagodniejsze go sposobu na wprowadzenia takiej zmiany. Czy jest?

 

[…]

 

Włodzimierz Zielicz

A tu prof.Hartman – rozsądnie … https://hartman.blog.polityka.pl/…/czy-naprawde…/

 

x          x          x

 

I na tym „głosie”- linku do lektury tekstu prof. Hartmana – w ramach komentarza zamieszczonego przez  Włodzimierza Zielicza, zatrzymam się. A to dlatego, że jak dotąd nieczęsto przywoływałem na OE opinie kolegi Zielicza, zaś z poglądami prof. Hartmana najczęściej się nie zgadzałem. Jednak dziś nie mogę  udać, że nie jestem wdzięczny koledze Włodzimierzowi za to, że zwrócił mi uwagę na przeoczony przeze mnie tekst w „Polityce”, zaś niektóre fragmenty tekstu profesora uznaję za warte upowszechnienia. A to są te, które po lekturze wybrałem do zacytowania:

 

 

[…] A jednak zadania domowe są niezbędne. I to na każdym etapie nauki! Ich całkowite usunięcie z praktyki szkolnej doprowadzi do katastrofy! Pozwólcie, że wyjaśnię dlaczego. Otóż każdy człowiek wykształcony jest nim dlatego, że sam, w ciszy, pracuje nad swoim wykształceniem. Zwykle polega to na czytaniu, czasem na rozwiązywaniu zadań lub wykonywaniu jakichś ćwiczeń. To bycie sam na sam ze sobą, skupienie na pracy, własna odpowiedzialność za jej rezultat i możliwość jego oceny stanowią o tym, że kształcenie się staje się naprawdę ważną, osobistą sprawą i ambicją człowieka. Młodego, a potem dojrzałego. […]

 

Nikt nie stał się człowiekiem myślącym i wykształconym przez samo chodzenie do szkoły i na zajęcia uniwersyteckie. To zupełnie nierealne. Jeśli nie nauczymy się samodzielnie pracować nad własnym wykształceniem już w dzieciństwie, nie nabędziemy już tej umiejętności ani tym bardziej nawyku w latach dorosłych. Kasując prace domowe, uczynimy dzieciom i całemu społeczeństwu wielką krzywdę. To niemądry, populistyczny pomysł.[…]

 

Szkoła powinna też czuwać nad tym, aby dzieci z różnych klas równoległych, mające lekcje z różnymi nauczycielami, miały podobne obciążenia. Jeśli zaś chodzi o treść zadań, to powinny być niezbyt trudne, aczkolwiek nie „mechaniczne”. Warto też dawać dzieciom jakąś przestrzeń dla własnych pomysłów i wyborów, zróżnicować zadania. Jedne dzieci będą potrzebowały popracować nad jednym tematem, a innym przyda się coś innego.[…]

 

 

Tydzień temu apelowałem do ministrów Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz Edukacji o podjęcie wspólnych decyzji i  o działania w sprawie radykalnej zmiany rekrutacji i kształcenia przyszłych nauczycieli, w tym o przywrócenie szkół ćwiczeń przy uczelniach wyższych.

 

A dzisiaj apeluję do kierownictwa MEN o RZECZYWISTE wsłuchiwanie się w opinie nauczycieli-praktyków, a także pracowników naukowych, (ale nie tych, będących sympatykami, czyli apologetami rządzących) jakie od wielu dni publikowane są w mediach.

 

Wybaczcie mi, ale ja nadal będę powtarzał, że nikogo nie czyni mądrym fakt nominacji na stanowisko ministra lub ministry. Lub wice…  Zwłaszcza, gdy ta nominacja nastąpiła jako kompromis międzypartyjny, a nie w oparciu o posiadane przez nominata/kę merytoryczne i praktyczne przygotowanie do pełnienia tego urzędu.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 

 

 

 

 

 



 

Nie, nie będę dziś pisał o pracach domowych – ani przeciw ich zadawaniu, ani w ich obronie… Także na jakiś czas odłożyłem kontynuowanie tematu „Co nowego w ŁCDNiKP”. To o czym będzie?

 

Po takim postanowieniu zapadłem w zadumę…

 

I to zamyślenie doprowadziło mnie do autorefleksji. Zapytałem sam siebie: „Co, tak naprawdę, jest problemem, który cię najbardziej angażował – czasowo i mentalnie – w minionym tygodniu?” Postanowiłem się „szczerze i otwarcie” przyznać do czegoś, co od wielu tygodni ukrywałem przed „resztą świata”. Bo jest to coś, co – ktoś może powiedzieć, że egocentryczne – jest próbą realizacji postanowienia noworocznego, które tak sobie sformułowałem:

 

Włodek – za kilkanaście tygodni będziesz świętował 80-w urodziny. Weź się w garść i do tego czasu scal wszystkie opublikowane na OE eseje wspomnieniowe i zrób z tego jednolity tekst, który może ktoś, kiedyś opublikuje jako autobiografię wcześniaka z Cyganki, który przeszedł bardzo zawiłą drogę zawodową. I zrób to do 11 kwietnia tego roku!”

 

No i robię to. I to jest prawdziwym powodem, który stoi za ograniczeniem w okresie ferii zimowych liczby zamieszczanych na OE materiałów do jednego. Pochwalę się, ze aktualnie pracuję nad tekstem już XIV rozdziału. Wszystkich będzie XVI.

 

Dlaczego tak łatwo i bez bicia  do tego się przyznałem? Bo właśnie ta praca redakcyjna nad własnymi tekstami stała się okazją do kolejnej refleksji o meandrach mojej dogi jako pedagoga-wychowawcy, który „z niejednego pieca jadł chleb” edukacyjny. I te odżywające wspomnienia bardzo różnych doświadczeń wyniesionych z wielu, często bardzo odmiennych miejsc, w których przyszło mi być pedagogiem-praktykiem, uświadomiły mi, że robiłem to na różne sposoby. I to takie o których mój mistrz prof. Aleksandr Kamiński pisał w „Funkcjach pedagogiki społecznej” (s. 36 – 37), że wychowawcą można być nie tylko w roli intencjonalnego wychowawcy, pracującego jako nauczyciel czy inny etatowy pracownik placówki powołanej do prowadzenia pracy wychowawczej, a także będąc społecznikiem-wolontariuszem (np. tzw. „wychowawca ulicy”), ale też prowadzić oddziaływania wychowawcze  jako wychowanie towarzyszące (np. lekarz, policjant, adwokat, a także urzędnik), a nawet jako „wychowanie pośrednie”, które dostrzegał on w takich zawodach, jak dziennikarz, literat, aktor…”

 

I gdy takie myśli przelatywały przez moją głowę, w ramach rutynowych obowiązków przeglądu co nowego u fejsbukowych znajomych, nagle przeczytałem wczoraj na fanpage „Nie dla chaosu w szkole” post, który doskonale współgra z moimi doświadczeniami „weterana edukacji”. MUSZĘ przytoczyć  jego fragment:    

 

[…] Bez wątpienia pensje muszą być podniesione, ale połączyłabym to z określonymi wymaganiami. Na pewno potrzeba tu namysłu. Dać i wymagać – to najlepsza kombinacja. I to powinno się wiązać z dużym wysiłkiem ze strony ministerstwa. Bo resort musi też wiedzieć, czego wymaga. Jeśli nauczyciele nie są przygotowani na takie wymagania, to resort musi im pomóc. Przygotować ich do tych wymogów.

 

A nauczyciele nie są przygotowani do zmian. Obszar kształcenia i doskonalenia nauczycieli uważam za mocno zaniedbany. To tak, jakby wykształcić chirurga bez umiejętności używania narzędzi, którymi musi się posługiwać.

 

Na świecie preferowany jest model kliniczny, w którym kształcenie akademickie jest silnie powiązane z praktyką, z codziennymi sytuacjami edukacyjnymi. Ceniony jest silny mentoring, pomoc i wsparcie na etapie przygotowania kandydatów do zawodu. Uczelnie powinny silniej współpracować ze szkołami. Tak jak lekarze mają swoje szpitale kliniczne, tak nauczyciele powinni mieć szkoły ćwiczeń. […]

 

[Cały tekst  –  www.facebook.com/NIEdlachaosuwszkole/]

 

 

I w tym miejscu spotkały się moje myśli – te ze wspomnień o moich etapach pracy zawodowej – w tym także pracy w WSP, ale nie w roli dydaktyka, a człowieka od mediów, z tymi, które wyzwoliły zacytowane powyżej słowa. Owym punktem wspólnym jest moje głębokie przekonanie o tym, że tryb przygotowania do zawody nauczycielskiego jest w Polsce fatalny. Najsmutniejsza w tym stwierdzeniu jest konstatacja faktu, że najbliższa poprawności droga nabywania nauczycielskich kompetencji była ponad pół wieku temu, gdy działały – najpierw  5-letnie licea pedagogiczne, a później pomaturalne, dwuletnie, studia pedagogiczne. W obu tych formach kształcenia funkcjonowały przy nich szkoły ćwiczeń, gdzie uczniowie/słuchacze najpierw hospitowali lekcje prowadzone przez doświadczonych nauczycieli, a później – pod ich okiem – odbywali pierwsze lekcje, a następnie praktyki nauczycielskie. Ja pamiętam, że także przy Uniwersytecie Łódzkim działała, jeszcze w latach 70-uch ub. wieku, szkoła ćwiczeń, gdzie podobnie jak to było w SN-ach, studenci mogli poznawać szkolną rzeczywistość.

 

Niestety – późniejsze reformy systemu kształcenia nauczycieli o tym ważnym elemencie zapomniały i dziś przeszłych nauczycieli przygotowują – w znacznym procencie – ludzie,  którzy w szkole nigdy nie pracowali!

 

Gdy o tym jak było a jak jest rozmyślałem – przypomniało mi się, że przed dwoma dniami, kiedy redagowałem kolejny rozdział moich wspomnień o powrocie do pracy w szkolnictwie wyższym, wspominałem projekt unijny, który w latach 2010 – 2012 realizowany był przez Wyższą Szkołę Pedagogiczną w Łodzi pod nazwą  „Praktyka na miarę szyta. Program praktyk pedagogicznych podnoszących jakość kształcenia w zawodzie nauczyciela”. Nie będę o nim szerzej opowiadał – jego trwałą pamiątką jest publikacja która powstała po jego zakończeniu, zatytułowana Dobre praktyki pedagogiczne szansą innowacyjnej edukacji”.

 

Byłoby dobrze, gdyby przeczytali zamieszczone tam  teksty nie tylko czytelniczki i czytelnicy tego felietonu, ale także decydenci z obu ministerstw – tego od szkolnictwa wyższego i tego od edukacji. Może ktoś z Was ma tam dojście, aby ten apel przekazać? Bo treść tej książki jest powszechnie dostępna na stronie repozytorium  jako plik PDF zobacz

TUTAJ.

 

Zmierzając ku końcowemu wnioskowi muszę jeszcze zacytować jeden fragment z owego fejsbukowego postu:

 

Popełniliśmy dużo błędów. Zmiany strukturalne są najdroższe, a nic nie wnoszą w istotę procesu dydaktycznego. Jeżeli coś zmieniać, to postawiłabym na nauczycieli. Podniesienie pensji to raz, a dwa – wzmocnienie ich w przygotowaniu do codziennych czynności, umiejętności uczenia uczniów. To jednak przyniesie efekty jedynie w dłuższej perspektywie. Żeby to osiągnąć, trzeba nam innego myślenia o edukacji.”

 

Podpisuję się pod tymi słowami obiema rękami. Podwyżka płacy nauczycielskiej – tak! Zmiany  podstaw programowych, przedmiotów nauczania – też nie zaszkodzą, a nawet mogą  poprawić pracę polskich szkół. Ale to wszystko nie wystarczy, aby w dłuższej perspektywie osiągnąć realną poprawę jakości edukacji i jej przystawalności do wyzwań zmieniającego się świata. Tylko nowy sposób rekrutacji, a przede wszystkim kształcenia przyszłych nauczycieli mogą zagwarantować, że nadchodzące pokolenia młodych ludzi nie będą marnowały kilkunastu lat swojego życia na zdobywanie nieprzydatnej do niczego wiedzy.

 

Panie Dariuszu Wieczorek – Ministrze Nauki i Szkolnictwa Wyższego,

Pani Barbaro Nowacka – Ministro Edukacji!

 

Spotkajcie się i uzgodnijcie wspólne decyzje i działania w sprawie radykalnej zmiany rekrutacji i kształcenia przyszłych nauczycieli (nie tylko edukacji zintegrowanej) w systemie szkół wyższych – w tym dezyzję o wprowadzeniu obowiązku wsparcia tego procesu siecią szkół ćwiczeń.

 

 

Jako puentę tych rozważań zacytuję stare powiedzenie, ironiczne, o nauce pedagogika (Nauka z której nic nie wynika, zowie się z grecka pedagogika) w mojej – na potrzeby tego tekstu – w zmienionej wersji:

 

Nauka (jak uczyć) z której nic nie wynika, zowie się „teoretyczna dydaktyka”!

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Krótko po zamieszczeniu na moim Fb profilu linku do Felietonu nr 506 pojawiło się kilka komentarzy, z których jeden BEZWZGLEDNIE muszę upublicznić wśród innych czytelników „Obserwatorium Edukacji”:

 

 

Pierwszym moim działaniem po przeczytaniu tego komentarza było sięgniecie do podstawowego dla tej sprawy dokumentu, jakim jest „Regulamin naboru wniosków do wyróżnień z okazji 600-lecia Łodzi”. Oto jego najważniejszy dla tego tematu  fragment:

 

 

REGULAMIN NABORU WNIOSKÓW DO WYRÓŻNIEŃ

Z OKAZJI 600-LECIA ŁODZI

 

[…]

 

§ 3

 

KAPITUŁA

 

1.Wyboru osób wyróżnionych dokona:

a.I etap: ocena formalna – zespół ekspertów z różnych dziedzin powołany przez Dyrektora Muzeum Miasta Łodzi

b.II etap: Kapituła powołana przez Dyrektora Muzeum Miasta Łodzi. Jej skład będzie podany w odrębnym komunikacie na stronie muzeum-lodz.pl.*

2.Dyrektor Muzeum Miasta Łodzi powoła także Honorowych Członków Kapituły.

3.Decyzje Kapituły są ostateczne.

4.Kapituła nie ma obowiązku uzasadniać swoich decyzji oraz przedstawiać informacji z przebiegu obrad.

5.Prace Kapituły są niejawne.

6.Kapituła na podstawie przesłanych zgłoszeń dokona wyboru osób wyróżnionych. Lista osób wyróżnionych zostanie opublikowana na stronie muzeum-lodz.pl.

 

*Niestety –  ta informacja jest niedostępna – ani na stronie Muzeum Miasta Łodzi, ani nigdzie indziej….

 

 

Wobec takiej rzeczywistości nie pozostaje mi nic innego, jak BARDZO, BARDZO PRZEPROSIĆ  wszystkie osoby, które podpisały się pod wnioskiem o wyróżnienie Pana Dyrektora Janusza Moosa Medalem 600-lecia Łodzi

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

 

W miniony piątek, usłyszałem od pewnego znajomego (wyraźnie sympatyka byłego dyrektora ŁCDNiKP) taki komentarz do listy osób wyróżnionych Medalem 600-lecia Łodzi – cytuję z pamięci:

 

Jak to możliwe, że wśród tych sześciuset wyróżnionych zabrakło Moosa, a medal otrzymał Józefaciuk!”

 

Po powrocie do domu uwaga ta nie dawała mi spokoju. Postanowiłem przyjrzeć się bliżej sprawie – oczywiście posługując się informacjami dostępnymi w Internecie. Zacząłem od tego, że ustaliłem iż pierwsza gala wręczenia tych medali odbyła się w Muzeum Miasta Łodzi 23 czerwca 2023 roku. To wtedy tymi medalami wyróżniono 64 osoby –  jak napisano – byli to sportowcy, społecznicy, nauczyciele, przedstawiciele świata kultury i sztuki oraz łodzianie, którzy na co dzień pomagają najbardziej potrzebującym.

 

W tej informacji znalazłem także listę nagrodzonych łodzian. Przeczytałem  tę listę –  niewiele zamieszczonych tam nazwisk znalem i wiedziałem coś o ich zasługach dla Łodzi. Oto – przykładowo – kilka takich osób:

 

Leszek Jażdżewski   –  dziennikarz współtwórca i redaktor naczelny „LIBERTE”

 

Marek Dziuba  –   były piłkarz ŁKS i Widzewa sprzed 40-u lat

 

Witold Skrzydlewski  –  ze znanej łódzkiej rodziny o tym nazwisku, założyciel klubu żużlowego „Orzeł”

 

Jan Tomaszewski   –   piłkarz, były bramkarz – m.in. ŁKS i reprezentacji polski.

 

Tisa Żawrocka-Kwiatkowski  –  założycielka i prezeska Fundacji Gajusz, prowadzącej trzy hospicja dla dzieci

 

 

Ale są na tej liście także nazwiska, które zapewne  nie tylko mnie niewiele mówią, jak choćby te:

 

Wojciech Filipiak   –  dziennikarz sportowy znany prawdopodobnie  w kręgu kibiców,

 

Mirosław Misztal  – technik samochodowy, który zrobił karierę w biznesie

 

Maciej Tubis  –  pianista jazzowy, zapewne znany w wąskim kręgu melomanów.

 

 

I właśnie już w tej pierwszej grupie wyróżnionych znalazłem nazwisko znanego mi – do niedawna dyrektora Zespołu Szkół Rzemiosła – Marcina Józefaciuka. Zwracam uwagę, że miało to miejsce na wiele miesięcy przed tym, jak Józefaciuk został posłem z Łodzi….

 

Z powodu tego o czym napiszę za chwilę, postanowiłem przytoczyć – za Wikipedią – garść informacji o tym wyróżnionym:

 

Marcin Juzefaciuk –  choć urodzony 17 października 1982 w Łodzi, to jednak wychowywał się i mieszkał w Łasku. Do Łodzi przeniósł się w trzeciej klasie liceum. Ukończył filologię angielską w Wyższej Szkole Humanistyczno-Ekonomicznej w Łodzi (uzyskał magisterium w 2008). Odbył studia podyplomowe z nauczania informatyki i wychowania fizycznego w Wyższej Szkole Informatyki i Umiejętności w Łodzi oraz studia podyplomowe z zakresu zarządzania oświatą na Akademii Humanistyczno-Ekonomicznej w Łodzi[.

 

Pracował w Publicznym Gimnazjum nr 6 w Łodzi oraz XXX Liceum Ogólnokształcącym w Łodzi, a następnie w Wydziale Edukacji Urzędu Miasta Łodzi. W latach 2017–2022 pełnił funkcję dyrektora Zespołu Szkół Rzemiosła im. Jana Kilińskiego w Łodzi. W 2022 objął stanowisko wicedyrektora tej placówki. W tym samym roku został członkiem Akademii Twórczego Dyrektora Szkoły przy Łódzkim Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego. Nauczyciel siedmiu przedmiotów: języka angielskiego, języka obcego zawodowego, wychowania fizycznego, fizyki, etyki, informatyki oraz języka polskiego w klasie przygotowawczej dla uczniów z Ukrainy.

 

Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Marcin_J%C3%B3zefaciuk

 

 

I teraz doczekaliście się wyjaśnienia co stoi za tym „nibyfelietonem” i co kazało mi  zamieścić tyle faktograficznych informacji.

 

Otóż  nie wiem jak dla Was, ale dla mnie także zupełnie niewyjaśnionym brakiem na tej świąteczno-rocznicowej liście był brak na niej Janusza Moosa!

 

Bo czyż nie zakrawa na kpinę, że medal dosłał 41-letni anglista z zaledwie 15-letnim stażem pracy nauczycielskiej i jedną 5-letnią kadencją (z której świadomie zrezygnował) dyrektora ZSR, który zaledwie rok wcześniej został członkiem Akademii Twórczego Dyrektora Szkoły przy Łódzkim Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego, skoro nie został tym medalem wyróżniony dyrektor tegoż  ŁCDNiKP ? !

 

Wszak nie jest dla nikogo w Łodzi tajemnicą, że tym dyrektorem, który w wieku 85 lat, w tym właśnie jubileuszowym dla miasta roku  przeszedł na emeryturę, jest mgr inż. Janusz Moos, człowiek, który w łódzkiej oświacie przepracował – od 1966 roku –57 lat, a który od 1973 roku w naszym mieście NIEPRZERWANIE, choć pod różnymi szyldami, zajmował się doskonaleniem szkolnictwa zawodowego, który w lipcu 1996 roku stworzył i kierował Wojewódzkim  Centrum Kształcenia Praktycznego w Łodzi, przekształconym po paru latach w Wojewódzki Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego, po raz kolejny przekształcony w 2001 roku, na Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego.

 

Rozumiem stąd takie oburzenie mojego rozmówcy. Ale…

 

Ale czyją jest winą ta sytuacja? Czy to ktoś z władz miasta celowo lansował karierę Marcina Józefciuka, a chciał wymazać z pamięci łodzian dorobek Janusza Moosa? Gdy tak nad tym rozmyślałem – nagle przyszło olśnienie. Była nim niewielka notatka, zamieszczona  7 marca 2023 roku   na stronie  < wyborcza.pl/lodz/ >

 

To kolejna inicjatywa związana z upamiętnieniem 600-leciem Łodzi. Medale mają dostać osoby, które promują Łódź czy działają na rzecz lokalnej społeczności. Pierwsze będą wręczone już w maju. Kto powinien dostać to wyróżnienie?

 

W tym wyjątkowym roku 600-lecia Łodzi chciałabym, byśmy wyróżnili tych, którzy wyjątkowo mocno na jej rzecz pracowali – jednocześnie promując Łódź, będąc żywą reklamą miasta. Mamy dla nich 600 wyjątkowych medali 600-lecia Łodzi. Natomiast decyzję, do kogo powinny trafić – zostawiam łodzianom zapowiedziała Hanna Zdanowska, prezydentka Łodzi.

 

I dodała: – To łodzianie wiedzą, kto w waszych małych ojczyznach: na osiedlu, w szkole, w działaniach sportowych czy na każdym innym polu jest takim bohaterem. […]

Kandydatury osób pełnoletnich można zgłaszać do 2 kwietnia. Formularz wniosku będzie można znaleźć na stronie Muzeum Miasta Łodzi.

 

[Źródło: www.lodz.wyborcza.pl/lodz/]

 

 

Zakończę ten tekst – zamieszczony pod szyldem „Felieton” – wnioskiem, który w sposób oczywisty nasuwa się po takiej informacji:

 

Medale otrzymywali ci łodzianie, którzy w swoich środowiskach mieli ludzi sobie życzliwych i przedsiębiorczych, którzy nie tylko potrafili, ale chcieli doprowadzić do tego, aby ich bohaterowie Medal 600-lecia Łodzi otrzymali.

 

Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że na pełnej liście wszystkich odznaczonych Medalem 600-lecia Łodzi nie ma takich zasłużonych dla miasta osób, jak Iwona Śledzińska-Katarasińska – której zasług dla miasta nie muszę chyba przypominać, Waldemar Bogdanowicz – pierwszy “niesocjalistyczny”, wywodzący się z „Solidarności” prezydent Łodzi (1989–1990) i wojewoda łódzki (1989–1994), czy zupełnie apolityczny Janusz Barański – założyciel, właściciel i prowadzący nieprzerwanie  przez 35 lat kultową księgarnie-antykwariat Nike?

 

A Marcin Józefaciuk takie osoby w swoim otoczeniu miał.  A – niestety – nikt z najbliższych współpracowników Janusza Moosa, nawet z grona – wszak bardzo licznego – osób, którzy mu często bardzo wiele zawdzięczali – nie zechciał swojego, ponoć tak szanowanego, a nawet uwielbianego szefa – do tego medalu zgłosić!

 

Jeśli to pomoże Koledze Moosowi i tym z jego otoczenia, których brak dla niego medalu tak oburza, to im  uświadomię, że także nie miał kto wystąpić o taki medal dla także bardzo zasłużonych dla łódzkiego szkolnictwa osób, jak Józef Kolatktóry był przez 35 lat dyrektorem – kolejno – trzech szkół zawodowych, a także Aleksandra Bonisławska która nauczycielką została, gdy w Łódzkim Kuratorium Oświaty i Wychowania rządził Henryk Grenda, a Ministrem Oświaty i Wychowania był Henryk Jabłoński. Pierwszy raz usłyszała skierowany do niej zwrot „pani dyrektor” od nauczycieli i uczniów Szkoły Podstawowej nr 87 przy ul. Minerskiej we wrześniu 1985 roku. I tytuł ten przysługiwał jej już przez następne 34 lata, także przez trzy lata jako szefowej Wydziału Edukacji, aż do przejścia na emeryturę jako dyrektorki ZSO nr 1 na Widzewie-Wschodzie.

 

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Pisząc felieton w niedzielę 28 stycznia 2024 roku nie mogę udawać, że nie wiem, iż jest to niedziela, kiedy po raz 32. odbywa się Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Niestety – uczestniczyć w tym wydarzeniu mogę jedynie zdalnie – oglądając telewizyjne relacje i dokonując przelewu na konto Fundacji. Serce rośnie, gdy widzi się te rzesze, często bardzo młodych, wolontariuszy (płci obojga), kwestujących na ulicach z puszkami Orkiestry. I nie mam wątpliwości, że nie robią tego, aby zrobiwszy sobie zdjęcie, zanieść je do wychowawczyni /wychowawcy klasy, aby zdobyć brakujące punkty i w ten sposób „załatwić” podwyższenie oceny (z) zachowania.

 

I aby ten temat na dziś wyczerpać nie mogę się powstrzymać przed wspomnieniem mojego pierwszego, osobistego udziału w tym niesamowitym wydarzeniu. Wybaczcie, ale moja prawie osiemdziesięcioletnia głowa nie zapamiętała, czy było to już w pierwszym, czy w drugim roku dyrektorowania łódzkiej „Budowlance”, to znaczy –  czy było to podczas 2. Finału – 2. stycznia 1993 roku, czy rok później, też w niedzielę – 3. Stycznia, A le doskonale pamiętam, że w szkole powstał Szkolny Sztab WOŚP, że pieniądze zbieraliśmy na terenie szkoły już w tygodniu poprzedzającym, że w niedzielę nasi uczniowie kwestowali na ulicach, a wieczorem, uczestniczyłem wraz z delegacją naszego szkolnego sztaby w programie, jaki na żywo emitował Łódzki Ośrodek TVP. I pamiętam, że byłem tam „przepytywany” przez dziennikarkę o przebieg tej akcji w naszej szkole.

 

To tyle o dzisiejszym „temacie dnia”. Mam nadzieję, że i w tym roku zostanie pobity kolejny rekord zebranej kwoty pieniędzy.

 

 

A teraz mój komentarz, obiecany wczoraj pod materiałem zamieszczonym ze strony Urzędu Miasta Łodzi:

 

Niezbędnym wstępem do tego musi być cytat pierwszej części tamtej informacji:

 

Młodzi ludzie biorą sprawy w swoje ręce i uczą się demokracji. W Łodzi powołana została Łódzka Rada Uczniów „mŁodziacy” – nowy organ doradczy, który będzie reprezentował dzieci i młodzież uczęszczające do szkół prowadzonych przez miasto.

 

W nowej Radzie zasiada 99 uczniów – to młodzież pochodząca z łódzkich szkół ponadpodstawowych – liceów, techników, szkół branżowych i szkół specjalnych. Każda placówka mogła wyznaczyć dwóch delegatów. Członkowie Rady będą spotykali się regularnie po to, by opracowywać stanowiska i opinie w najbardziej palących kwestiach dotyczących najmłodszych mieszkańców miasta. Ich działania będą miały realny wpływ na decyzje podejmowane przez władze Łodzi oraz politykę edukacyjną miasta. […]

 

Piszę o tym, gdyż mam wiele uwag, ale i wyjaśnień, do półprawd i przemilczeń, jakie w tym tekście wywołały moją reakcję.

 

Zacznę od zdradzenia co kryje się pod określeniem „nowy organ doradczy”. Bo być może nie wszyscy pamiętają, że uczniowie łódzkich szkół – nie tylko ponadpodstawowych  –  mieli już, na mocy uchwał Rady Miejskiej w Łodzi z dnia 28 marca 2007 r., Młodzieżową Radę Miejską.

 

Warto przypomnieć jakie – w założeniach – były jej cele:

 

 

Jej skład stanowiło 40 członków, wybieranych według zasad określonych w Statucie, to znaczy:

 

 

Od tamtej pory można znaleźć jedynie bardzo szczątkowe informacje o działalność radnych w jej 9-ciu kadencjach, i to jedynie w Internecie. Ostatni ślad –  z lat 2022 – 2024  –  TUTAJ

 

Najwięcej o tym czym owi radni zajmowali się w ramach swojej aktywności można dowiedzieć się na fanpage MRMŁ –  ostatni wpis zamieszczono tam 24 sierpnia 2023 roku  –  TUTAJ

 

Jaki z tych przypomnieniowych lektur płynie wniosek? Dla mnie oczywisty: Jak bardzo nie staraliby się dorośli uaktywnić społecznie młodych ludzi, nic z tego nie będzie, jeśli nie przekonają ich, że oni NAPRAWDĘ maja tam możliwość wpływu na ich problemy, zaspokajanie ich potrzeb i realizację aspiracji. Wygląda na to, że nie tylko Młodzieżowa Rada przy Ministrze Edukacji była taką fasadową strukturą rzekomego udziału młodzieży w podejmowaniu przez władzę decyzji ich dotyczących.

 

W mojej ocenie jedynie owe aspiracje bywały w wielu przypadkach głównym motorem ubiegania się przez niektórych nie tylko o wybór do tej rady, a przede wszystkim o zaistnienie tam w kierowniczej roli.  I nadzieją, że będzie to dobry start do późniejszej kariery politycznej…

 

A teraz wracam do tego najnowszego pomysłu łódzkich władz miejskich. Pierwsze co mnie zastanowiło: Czy powołanie tej nowej rady oznacza, że teraz będą działały, równoległe i od siebie niezależne, dwie rady? Bo w Zarządzeniu Prezydenta Miasta Łodzi z dn. 29 sierpnia 2023 roku w sprawie powołania Łódzkiej Rady Uczniów „mŁodziacy” nie ma nic na ten temat. Mam prawo przypuszczać, że Rada Miasta Łodzi nie unieważniła swojej uchwały z dnia 28 marca 2007 roku w sprawie powołania Młodzieżowej Rady Miejskiej w Łodzi – tym bardziej, że 17 listopada 2021 roku taż rada przyjęła uchwałę, zmieniającą – po raz kolejny – statut Młodzieżowej Rady Miejskiej.

 

Drugim powodem moich refleksji o charakterze poważnych wątpliwości jest – według Zarządzenia w sprawie powołania Łódzkiej Rady Uczniów „mŁodziacy –  sposób powoływania jej członków nie będących urzędnikami magistrackimi, którzy mają tam być – jakoby – przedstawicielami uczniów. Cytuję fragment Zarządzenia:

 

„…po dwóch przedstawicieli każdej ze szkół ponadpodstawowych, wskazanych przez dyrektorów szkół ponadpodstawowych, dla których organem prowadzącym jest MiastoŁódź, którzy uczestniczą w pracach Rady na prawach członków powoływanych do Rady.”

 

Nie ma ten tryb nic wspólnego z procedurami stosowanymi w systemie demokratycznym. Moim zdaniem owa rada nie może stać się dla młodych ludzi szkołą obywatelskiej aktywności.

 

I dziwnie jakoś kojarzy mi się termin owej inicjatywy Pani Prezydent Miasta Łodzi z rozpoczynającą się właśnie kampanią wyborczą do kwietniowych wyborów samorządowych. Bo dlaczego w tej radzie mają zasiadają tylko uczennice i uczniowie szkół ponadpodstawowych?…

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Źródło: www.4.bp.blogspot.com

 

Miejsce pracy Ministry/a Edukacji Narodowej – zdjęcie z 2017 roku

 

Minął pierwszy tydzień wprowadzonego przeze mnie (jednogłośnie!) ograniczania ilości zamieszczanych dziennie materiałów do jednego. I nie żałuję tej decyzji – i tak niewiele było tematów, które zasługiwały na poświęcenie im szczególnej uwagi. Teraz zasiadłem do analizy, co z wydarzeń tych sześciu dni na tyle mnie poruszyło, że napisać w felietonie o tym  „musze, bo inaczej się udusze…”.

 

Dzisiejszy felieton poświęcę jednej bohaterce i jednemu tematowi: pani ministrze edukacji – Barbarze Nowackiej, która dała początek niezliczonej liczbie materiałów i komentarzy, których powodem była jej deklaracja, jaka padła w programie „Tłit” na portalu  „Wirtualna Polska”. Na pytanie Od kiedy uczniowie nie będą musieli już odrabiać prac domowych?” – odpowiedziała: „Jak będzie rozporządzenie, które jest już przygotowane. Od początku kwietnia takie rozporządzenie będzie już funkcjonowało.” Ale już wiadomo, ze na początku rozporządzenie będzie obowiązywało jedynie szkoły podstawowe, ale z czasem wejdzie też na kolejnych etapach edukacji. „Jestem pewna, że po kilku latach funkcjonowania braku prac domowych w szkołach podstawowych, w szkołach średnich też to będzie zniesione” – podkreśliła ministra. [Źródło: www.boop.pl ]

 

No i rozpętała się burza medialna. Zapewne wszyscy z Was, przynajmniej część z tych opinii przeczytali i/lub wysłuchali. Wiele z nich jest krytycznych wobec takiej arbitralnej i radykalnej metody zarządzania tą delikatną tkanką, jaką jest proces edukacji. Nie będę tu żadnego takiego głosu przytaczał, powiem jedynie, że najtrafniejszym – moim zdaniem – zarzutem, jaki stawiają oponenci, i to nie ci „polityczni”, jest podejmowanie decyzji bez konsultacji społecznych.

 

Tak sobie myślę, że to musi być trudno, zasiąść tak na tronie (w fotelu ministra/y) i powściągnąć chęć zademonstrowania swojej władzy, danego prawa do podejmowania decyzji bez pytania kogokolwiek o zdanie. Skutki tego są tym gorsze, im mniejszą wiedzę i doświadczenie o przedmiocie swej władzy posiada owa/ów  szef(owa). A takich przypadków na urzędzie Ministra Edukacji Narodowej mieliśmy po 1989 roku bez liku. A że ja już dość długo siedzę na tej oświatowo-edukacyjnej zagrodzie, to dziś dam sobie prawo do przyjęcia dla potrzeb tego felietonu roli „historyka-recenzenta” tych wszystkich polityków (och, przepraszam – i polityczek!), którzy zarządzali polską edukacją po 1989 roku.

 

A nie wiem czy zdajecie sobie sprawę z tego, że pani Barbara Nowacka jest 21 osobą na tym urzędzie.  Takie „oczko” mamy… Tylko czy z nim wygramy?…

 

W tym czasie  sześć  razy na czele ministerstwa stanęła kobieta, 15 osób posiadało stopień naukowy doktora lub wyższy, pięć razy ministrem edukacji był prawnik. Otworzył ten rozdział polskiej edukacji w gmachu przy ul. Szucha profesor historii Henryk Samsonowicz. Ale u swego boku miał wieloletnią nauczycielkę i dyrektorkę warszawskiego liceum – dr. Annę Radziwiłł. Po nim przejął pałeczkę Robert Głębocki –  astrofizyk, rektor Uniwersytetu Gdańskiego, ale nadal miał on możliwość zapytać o wszystko panią dr. Radziwiłł.  Od grudnia 1991 roku, na pół roku, zasiadł na tym fotelu Andrzej Stelmachowski – profesor prawa (rolnego). Jednym z jego zastępców był prof. Adam Pilch – uczony z obszaru pedagogiki społecznej, ale który nigdy w żadnej szkole nie pracował. Po nim, także przez kilka miesięcy, ministrem był Zdobysław Flisowski – profesor nauk technicznych, nauczyciel akademicki Politechniki Warszawskiej. Ale podsekretarzem stanu była wtedy Anna Urbanowicz, która ukończyła studia nauczycielskie na Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach, potem pracowała w szkołach w Częstochowie, Skierniewicach i Łyszkowicach.  A kiedy jesienią 1993 roku do władzy doszła koalicja SLD z PSL ministrem edukacji został Aleksander Łuczak – profesor historii na UW, w latach 1983–1986 pełnił funkcję prodziekana Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych. Ale nadal była tam pani podsekretarz Anna Urbanowicz. Ale już wtedy pojawił się kolejny podsekretarz –  Kazimierz Dera. Był on fizykiem po Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu, pracował jako nauczyciel w szkole dla „trudnych” dzieci. Pozostał on na swoim stanowisku także po 7 marca 1995 roku, kiedu Łuczaka zastąpił Ryszard Czarny. Ten z kolei studiował – kolejno: socjologię, historię sztuki, nauki polityczne, aby ostatecznie uzyskać dyplom z prawa. Ze szkołą nigdy nie miał nic wspólnego jedynie z Wyższą Szkoła Pedagogiczną w Kielcach, jako dziekan Wydziału Zarządzania i Administracji.

 

Ale w lutym 1996  roku zawiało… Ministrem został Jerzy Wiatr – nie tylko polityk SLD, ale wcześniej bardzo zasłużony (i wierny) fachowiec byłej PZPR (był członkiem powołanego po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego Zespołu Partyjnych Socjologów przy KC PZPR ), socjolog z wykształcenia i kierunku pracy naukowej, od 1976 roku profesor Uniwersytetu Warszawskiego. A w ministerstwie nadal pracowali: Anna Urbanowicz i Kazimierz Dera.

 

Gdy nastała kolejna powyborcza jesień 1997 roku i gdy powstał rząd koalicyjny AWS – UW, ministrem edukacji został kolejny profesor, Mirosław Handke – tym razem rektor Akademii Górniczo-Hutniczej, były kierownik Katedry Chemii Krzemianów i Związków Wielkocząsteczkowych. Pamiętam jeden z wywiadow, w którym na pytanie dziennikarza: „A skąd czerpie pan minister wiedze o szkole?” , minister odpowiedział: „Moja siostra jest nauczycielką i jej się zawsze pytam…”  Ale on miał większe szczęście niż jego poprzednicy. Sekretarzem stanu w ministerstwie, z ramienia Unii Wolności, została Irena Dzierzgowska, która zanim tam zasiadła była nauczycielką chemii i fizyki w Liceum Medycznym nr 3 w Warszawie, a także wicekuratorką oświaty w  kuratorium województwa warszawskiego. I był tam jeszcze jeden podsekretarz stanu – Wojciech Książek, który wcześniej uczył w Zespole Szkół Zawodowych i Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Pucku.

 

Kiedy po rozpadzie tej koalicji ministrem edukacji został Edmund Wittbrodt – Irena Dzierzgowska i Wojciech Książek pozostali na swoich stanowiskach. Ten z kolei był profesorem nauk technicznych z Politechniki Gdańskiej i przez 28 lat – po ukończeniu studiów – nie znał innej pracy niż ta uczelnia.

 

Od października 2021 roku, przez kolejne 2,5 roku na urzędzie Ministra – teraz już – Edukacji i Sportu zasiadła pierwsza kobieta –  Krystyna Łybacka. Zmiana ta nastąpiła po kolejnych wyborach, kiedy karty (i stanowiska) rozdawał nowy lewicowy  premier – lider partii  o nowej nazwie Socjaldemokracja Rzeczpospolitej Polskiej (SdRP)  – Leszek Miller. Była ona matematyczką z wykształcenia, która także nigdy nie pracowała w szkole, po studiach jedynie w Politechnice Poznańskiej . To za jej rządów w resorcie było 13-oro wiceministrów, z tego 3 w randze sekretarzy stanu. Nie analizowałem kto poza Wojciechem Książkiem (który o dziwo zachował stanowisko) miał w tym gronie praktyczna wiedzę u codziennej pracy w szkole.

 

Od maja 2004 roku doszło do zmiany premiera – został nim Marek Belka, a ministrem od edukacji i sportu Mirosław Sawicki – były (w  latach 1971–1990) nauczyciel fizyki w warszawskich liceach, w tym w XLI Liceum Ogólnokształcącym im. Joachima Lelewela. Wcześniej – w  latach 1990–1997 był urzędnikiem w Ministerstwie Edukacji Narodowej, pełnił funkcję dyrektora Departamentu Kształcenia Ogólnego (do 1996), następnie podsekretarza stanu w tym resorcie. Po zmianie struktury resortu na Ministerstwo Edukacji pozostał na stanowisku – aż do końca października 2005 roku. Przez cały czas ministrowania Mirosława Sawickiego na stanowisko podsekretarza stanu powróciła Anna Radziwiłł.

 

I jeszcze przypomnę, że przez następne kilka miesięcy, gdy premierem nowego rządu PiS został Kazimierz Marcinkiewicz (31 październik 2005 – 5 maj 2006) w MEN rządził Michał Seweryński – profesor nauk prawnych na Uniwersytecie Łódzkim – były rektor (1990 – 1996) tej uczelni. Wtedy, ale już tylko do 14 listopada tego roku, pracowała tam Anna Radziwiłł. Po jej odwołaniu na ten etat zatrudniony został inżynier z Politechniki Warszawskiej – Zdzisław Hensel, ale on nie miał nic wspólnego z oświatą szkolną.

 

Czytaj dalej »