Archiwum kategorii 'Felietony'

 

Po dokonaniu przeglądu materiałów, jakie zamieszczałem na OE w minionym tygodniu , dosiedlam do wniosku, ze jest tylko jedna informacja, która wywołała potrzebę jej skomentowania. I to nie tylko dlatego, że do poruszanego tam problemu odniósł się 5 grudnia na swoim blogu  profesor Śliwerski. Przypominam, że dzień wcześniej zamieściłem tekst, zatytułowany Polscy czwartoklasiści mają świetne wyniki z matematyki i przyrody. Ale nie lubią szkoły”. Bo to tam znajdowała się syntetyczna informacja o raporcie TIMS 23Osiągnięcia matematyczne i przyrodnicze czwartoklasistow

 

Wybaczcie, ze dalej będzie mało felietonowo, a bardziej esejowo. Jednak bez cytatów fragmentów tego raportu nie wiedzielibyście co mam na myśli, pisząc  takie właśnie opinie.

 

Zacznę od  fragmentu informującego o owych wynikach z matematyki:

 

„W badaniu TIMSS 2023 pod względem umiejętności matematycznych najwyższe wyniki osiągnęli uczniowie z Singapuru (615 punktów), Tajwanu (607 punktów), Korei Południowej (594 punkty), Hong-kongu (594 punkty) i Japonii (591 punktów). Oznacza to, że kraje o najwyższych szacowanych średnich osiągnięciach to kraje z Azji Wschodniej – podobnie jak w poprzednich cyklach badania TIMSS.

 

Bardzo wysokie wyniki uzyskali też czwartoklasiści z Makao (582 punkty), Litwy (561 punktów), Turcji (553 punkty) i Anglii (552 punkty). Zaraz za tymi krajami, na 10. miejscu, uplasowała się Polska ze średnim wynikiem uczniów 546 punktów. Wśród 10 krajów o najwyższej pozycji w rankingu znalazły się trzy kraje europejskie – kolejno: Litwa, Anglia i Polska.” [s.54 Raportu TIMS]

 

Zastanawiam się, czy – skoro takie sukcesy odnoszą uczniowie z krajów Azji południowo-wschodniej –  dobrze robimy w Polsce, krytykując  system sprawdzianów, egzaminów i  uczniowskiej rywalizacji o ceny oraz podejmując wysiłki aby od niego odejść? Według tego raportu najlepszymi z matematyki okazali się uczniowie z Singapuru. A co wiemy o ich systemie szkolnym?  Oto syntetyczna o nim informacja, zaczerpnięta z publikacji Światowy lider. Jaki jest system edukacji w Singapurze?”:

 

Oto podstawowe cechy singapurskiego systemu edukacji:

 

>Między dziećmi panuje wysoka rywalizacja.

 

>Szkoły stosują wiele unikalnych metod nauczania

 

>System kładzie wielki nacisk na testy PSLE zdawane w wieku 12 lat. Determinują one, czy dzieci pójdą do najlepszych szkół wychowujących przyszłych prawników, lekarzy czy dyplomatów (nacisk jest także położony na zawody przyszłości) czy takich, które są nastawione na trening wakacyjny. Nie jest wielką przesadą porównanie tego testu (pod względem wagi) do polskiej matury.

 

>W Singapurze działa system dwóch dróg i klas społecznych – dzieci w gorszych szkołach z tzw. treningiem wakacyjnym przygotowują się w wakacje do pracy w handlu czy biznesie hotelarsko–gastronomicznym.  Taka nieakademicka droga jest czasem stygmatyzowana.

[Źródło: www.mojestypendium.pl]

 

 

Tak sobie myślę: Czy –  gdyby polska szkoła stała się jak ta w Singapurze – to nasi uczniowie polubili by ją bardziej, niż  lubią tą, w której teraz się uczą?

 

Bo owo badanie TIMS 23 dostarczyło także innych informacji. Oto kolejny fragment z „Raportu” o tym jakie miejsce zajęli polscy uczniowie pod względem poczucia przynależności uczniów do szkoły:

 

60% polskich czwartoklasistów lubi chodzić do szkoły. Polska, podobnie jak w poprzedniej edycji badania TIMSS, znajduje się wśród krajów, gdzie uczniowie mają najsłabsze poczucie związku ze szkołą, w której się uczą. Poczucie przynależności polskich uczniów do szkoły zmierzone w 2023 roku jest niższe niż we wszystkich pozostałych 57 krajach, które wzięły udział w badaniu. [s. 205]

 

[Więcej w „Raporcie TIMS 23”: Tabela 8.1. Poczucie przynależności uczniów do szkoły

a średnia osiągnięć matematycznych – porównanie między krajami [s. 211]]

 

Dla  każdego, kto uważnie śledzi polskie sondaże informacja ta nie jest zaskoczeniem. Już w roku 2021 Stowarzyszenie dO!PAmina Lab przeprowadziło badanie, którego wyniki opublikowano w Raporcie „Młodzi o szkole”. To tam można przeczytać, że60% ankietowanych, czyli 705 uczniów i uczennic (z 1170) odpowiedziało, że nie lubi chodzić do szkoły.”

 

Mając w głowie te wszystkie – wszak obiektywne – informacje, zastanawiam się nad odpowiedzią na takie pytanie: „Jak to się dzieje, że nielubiący swojej szkoły (a więc także nauczycieli) polscy czwartoklasiści osiągają takie dobre wyniki z matematyki i przyrody?”

 

Myślę, ze jest tylko jedna na nie odpowiedź: „To zasługa ich, jeszcze nie zniszczonych przez system, wrodzonych uzdolnień, a przede wszystkim ich rodziców.”

 

A poza tym nie wiem, czy należy nadal tak lansować model fińskiego systemu szkolnego, skoro w badaniach TIMS 23 fińscy czwartoklasiści znaleźli się dopiero na 29 miejscu w tabeli  8.1 –  z wskaźnikiem 57% uczniów o silnym poczuciu przynależności do szkoły, po Katarze i Południowej Afryce, ale za to przed Koreą Południową, Serbią i Australią

 

A poza tym w matematyce są daleko za nami, bo z liczbą 529 punktów uplasowali się dopiero na 19. miejscu! [Tabela 4.3. Średnie wyniki uczniów w zakresie osiągnięć matematycznych…, s. 56 w „Raporcie”]

 

 

x          x          x

 

 

P.s.

 

W minionym tygodniu dowiedziałem się – z wiarygodnego źródła – jakie będą dalsze doświadczenia zawodowe pana Piotra Szymańskiego – do 30 listopada wicedyrektora ŁCDNiKP.  Ten były dyrektor dwu szkół, były wicedyrektor Wydziału Edukacji UMŁ, była „prawa ręka” pani p.o. dyrektora Karoliny Południkiewicz, nie został całkowicie puszczony przez swoich promotorów. Załatwili mu stanowisko wicedyrektora w Bursie Szkolnej nr 11 przy ul. Drewnowskiej, ale od 1 stycznia 2025. Ciekawe w tym zatrudnieniu jest fakt, że owa bursa, w której na etacie wychowawcy pracuje 9 osób, ma już zastępcę dyrektora. Jest nim, wcale nie w wieku emerytalny a w pełni sił, pan Piotr Rabęcki. Jest on także zatrudniony w Szkole Podstawowej nr 120 przy ul. Centralnej.

 

Ale czego się nie robi dla „swojego człowieka”!

 



 

Dwie informacje, które w minionym tygodniu zamieściłem na stronie OE, postanowiłem skomentować w dzisiejszym felietonie. Oba wydarzenia o których tam informowałem  miały miejsce w Łodzi. Zacznę od tej, którą zamieściłem  w środę 27 listopada: „O konferencji poświęconej  psychologom szkolnym z udziałem wiceministry z MEN”.  Owa konferencja, która pod hasłem „Otwórz oczy – psycholog już tu jest” odbyła się w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym nr 6 w Łodzi i zgromadziła  – jak poinformował łódzki „Express Ilustrowany” – 200 uczestniczek i uczestników.

 

To tam, uczestnicząca w niej wiceministra Paulina Piechna-Więckiewicz powiedziała, że  w Polsce było 450 gmin bez szkolnych psychologów. Jednak ponoć według ministerialnych przewidywań w przyszłym roku szkolnym psycholog będzie już w każdej szkole.

 

I to ta informacja wzbudziła moją potrzebę zgłębienia tematu. I dowiedziałem się z materiału zamieszczonego  28 sierpnia  tego roku na portalu „Polityka Zdrowotna”, ze w Polsce wciąż brakuje aż 23,90% psychologów i psycholożek szkolnych na nadchodzący rok szkolny. Podano tam, że według najnowszych danych w całym kraju odnotowano 2306,31 wakatów dla psychologów, podczas gdy obsadzonych jest 7344,25 etatów, co oznacza niedobór na poziomie 23,90%.

 

Z kolei na blogu Wyższej Szkoły Kształcenia Zawodowego  18 lipca zamieszczono tekst zatytułowany „Ile zarabia psycholog szkolny?”, z którego dowiedziałem się, iż na rządowej stronie Powiatowych Urzędów Pracy opublikowano dane, według których można zaobserwować, że znaczna większość psychologów szkolnych zatrudniana jest w wymiarze ½ etatu. Wynagrodzenie brutto waha się tam między 3900 a 5900 zł za etat.

 

Te informacje stały się bodźcem do poszukiwania odpowiedzi na kolejne pytania: Jak to jest, ze aż tylu chętnych zgłasza się corocznie na studia pedagogiczne? Czy to są sami idealiści, którzy z potrzeby serca chcą w przyszłości pomagać ludziom? I znowu posłużyłem się wyszukiwarką, aby znaleźć informację na pytanie: „ Jakie zarobki mają psycholodzy pracujący w innych instytucjach niż szkoła?”

 

Odpowiedź znalazłem na portalu „Karierosfera.pl” w tekście zatytułowanym „Najlepiej płatne zawody po psychologii – gdzie psycholog zarobi najwięcej?” Okazało się, ze na szczycie tej zarobkowej piramidy psychologów są ci, którzy pracują w międzynarodowych korporacjach i dużych firmach – w działach HR. Ich zarobki mieszczą się w kwotach od 10 000 do 15 000 zł.

 

Rekapitulację tego tekstu jest ten fragment:

 

„Ścieżki kariery po psychologii oferują wiele fascynujących i dobrze płatnych możliwości, które mogą spełnić zarówno zawodowe ambicje, jak i finansowe oczekiwania. Od pracy w korporacjach, przez psychoterapię, aż po specjalizacje sądowe i sportowe – wybór jest szeroki i zróżnicowany.”

 

Zastanawiam się przeto jakimi to sposobami kierownictwo MEN chce osiągnąć, zadeklarowany przez panią Paulinę Piechna-Więckiewicz stan, że „w przyszłym roku szkolnym psycholog będzie już w każdej szkole”. Chyba nie wprowadzą – znanego w PRL – „nakazu pracy” dla tegorocznych absolwentów studiów psychologicznych? Jako, że byłoby to niezgodne z Konstytucją RP – pozostanie zatrudnianie zarejestrowanych w Urzędach Pacy osób bezrobotnych o wykształceniu mgr psychologii…  Będą to specjaliści „z najniższej półki”…

 

Pozostało jeszcze nakłanianie (ale  chyba nie wynagrodzeniem – więc jak?) psychologów już zatrudnionych (czasami na więcej niż jeden etat) do „wpadania do szkoły” na kolejne pół etatu…

 

x          x          x

 

I jeszcze kilka zdań komentarza do informacji, którą zamieściłem w piątek 29 listopada: „Z ostatniej chwili – jest decyzja kto pokieruje ŁCDNiKP od 1 grudnia”. Jak można się tam dowiedzieć – organ prowadzący ŁCDNiKP powołał dotychczasową – od lipca b.r. – wicedyrektorkę Agnieszką Ochmańską na stanowisko p.o dyrektora ŁCDNiKP  – jak to napisano w Zarządzeniu nr 2528/2024 „na okres od 1 grudnia 2024 do czasu powierzenia stanowiska Dyrektora, jednak nie dłużej niż na czas 10 miesięcy.”

 

Gdy już oswoiłem się z tym faktem dotarło do mnie, że decyzja ta nie tylko niczego nie załatwiła, ale utrwala sytuację typu „nikt nic nie wie”….

 

Bo nadal niejasne są przyczyny tego, że pani Południkiewicz, mając „w kieszeni” powołanie na 10 miesięcy, złożyła wypowiedzenie z pracy, dlaczego w konkursie ogłoszonym na dzień 29 października nie wystartował – powszechnie uważany za „żelaznego” kandydata wicedyrektor  Piotr  Szymański, kto inspirował  wypuszczanie do „sieci” informacji o tym, że pani Ochmańska została wicedyrektorką „po znajomości”, co skutkowało  tym, że i ona też nie przystąpiła do konkursu, a także czyim pomysłem było namówienie pani Moniki Kamieńskiej do przestąpienia – jako jedynej kandydatki – do tego konkursu…  Tym bardziej,  że towarzyszyło temu wypuszczenie kolejnej „anonimowej” informacji o jej przynależności do partii Kobiet, z linkiem do materiału z „nieobyczajnym” zdjęciem.

 

Aktualnie wszyscy pracownicy Centrum zastanawiają się, czy nowa p.o. dyrektora będzie tolerowała  dalszą „aktywność” pana Szymańskiego w roli zastępcy dyrektora (stanowisko nie przewidziane w statucie tej placówki), skoncentrowaną na śledzeniu pracowników w czasie ich pobytu na terenie placówki.

 

No i może kiedyś w ogóle dowiemy się wszystkiego – od początku, czyli od września 2023 roku: kto kogo promował i dlaczego….

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



 

Siadając do pisania tego felietonu nie miałem wątpliwości, żadnych moich poglądów o jakimkolwiek wydarzeniu z krajowego podwórka oświatowego, o których informowałem na OE. Bo to, co mnie najbardziej wzburzyło, to stało się w piątek w Łodzi. Nie macie już chyba wątpliwości, ze tym wydarzeniem był kolejny, już trzeci, nierozstrzygnięty konkurs na stanowisko dyrektora ŁCDNiKP. Już okres  go poprzedzający nie mógł nastrajać optymistycznie. Ale opowiem od początku.

 

Jeszcze przed terminem zgłaszania się kandydatów w środowisku pracowników  Łódzkiego Centrum, ale nie tylko tam, snuto domysły kto przystąpi do konkursu. Padały dwa nazwiska: Ochmańska i Szymański. I to w tym czasie na mój ogólnodostępny adres mejlowy przyszedł tekst, podpisany „Zatroskana konsultantka”, którego najistotniejszy fragment muszę tu zacytować:

 

„Z informacji jakie uzyskałam nowym dyrektorem ma zostać pani Ochmańska, jest to obecna wicedyrektor ale to zapewne Pan wie. Pani Ochmańska, wiem to z potwierdzonych źródeł, jest przykładem na metody korupcji politycznej stosowane przez panią wiceprezydent.

 

Pani Ochmańska była przeciętnym nauczycielem (może Pan to potwierdzić w jej poprzedniej szkole) a do Centrum dostała się ponieważ jej mąż (właściciel firmy dostarczającej meble do aptek) był sponsorem kampanii pani wiceprezydent. Pani wiceprezydent od dawna lansuje panią Ochmańską, co doprowadziło do odejścia pani Południkiewicz. Mam nadzieję, że zainteresuje się Pan tą sprawą i nie pozwoli by marny nauczyciel z aspiracjami ponad miarę sprawował władze w tej szacownej instytucji i niszczył jej dobre imię.”

 

Rzecz w tym, że ani ja, ani nikt z zaufanych osób od lat pracujących w Centrum, nie uwierzył, ze to napisała jakś pracująca tam kobieta – wszyscy byliśmy skłonni przypisać autorstwo tego tekstu ewentualnemu konkurentowi pani Ochmańskiej. Już po upływie terminu składania  ofert uzyskałem informację, że nie tylko, takowego wniosku nie złożyła pani Ochmańska, ale że  nie przystąpił do konkursu – jak wcześniej przypuszczano – „żelazny” kandydat, prawa ręka pani byłej „pełniącej obowiązki”  –  Piotr Szymański. I że jest tylko jedna kandydatka – pani Monika Kamieńska.

 

Tuż przed terminem konkursu pewien „ktoś” podpisujący się „Jarosław Radek” przysłał mi  mejla z taką informacją:

 

„Monika Kamieńska wcześniej dyrektor Pałacu Młodzieży, potem dyrektor Akademickiego Ośrodka Inicjatyw Artystycznych, potem UMŁ (nie pamiętam gdzie), kiedyś również Partia Kobiet i jakieś polityczne starty – kalendarz kandydatek nago. Osoba wysoce egzaltowana, niestety złośliwa i pamiętliwa. O oświacie raczej niewiele wie.”

 

I do tego dołączony był link (TUTAJ), z dopiskiem: „Stoi pierwsza z lewej”

 

A wczoraj ten sam nadawca przysłał mi jeszcze taki tekst:

 

Nie wiem jak się zaprezentowała i jaką miała koncepcję funkcjonowania Łódzkiego Centrum ale znam ją i wiem, że pod takim kierownictwem w tej instytucji byłby jeszcze większy zamęt. Ma wyjątkową zdolność skłócania ludzi. Obawiam się niestety, że urząd nie ma dobrej kandydatury a stanowisko powierzy komuś z układu. […]”

 

Naprawdę, jestem nie tylko zniesmaczony, ale oburzony tym serialem żałosnych starań „sił tajemnych” o obsadzenie fotela dyrektora placówki, która powstała aby wspierać łódzkich nauczycieli w ich trudnej pracy, a która nagle okazała się taka ważna! Tylko z jakiego powodu KOMUŚ tak zależy, aby zarządzała nią nie osoba merytorycznie do tego przygotowana, a „nasz człowiek”?  Czy może – jak nie wiadomo o co chodzi – to i w tym przypadku chodzi o pieniądze? Przecież nie o pensję dyrektorską, ale o… o to, aby pod szyldem tej placówki można było przepompowywać olbrzymie środki finansowe na niekoniecznie  legalne cele?

 

I nie  wierzę, że sprawcą tego obrzydliwego procederu jest dyrektor Wydziału Edukacji! On jest jedynie posłusznym wykonawcą decyzji, podejmowanych „wyżej”. I tylko nie wiem jeszcze przez kogo. Ale może i tego kiedyś się dowiemy…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



 

Nie byłbym sobą, gdybym z wszystkich informacji ubiegłego tygodnia nie wybrał w celu jego skomentowania waśnie tego – o rzeczniku praw uczniowskich. Co mnie w informacji o tym zamierzeniu ministerstwa najbardziej zmobilizowało do komentowania?

 

Oto ta informacja: Że ma być powołany Rzecznik Krajowy przy MEN – wybierany w otwartym konkursie, niezależny od resortu edukacji, który będzie mógł „badać sprawy na miejscu” i żądać wyjaśnień, który będzie także koordynatorem prac rzeczników praw uczniowskich powołanych przy kuratoriach. Ci ostatni będą dysponowali narzędziami „bezpośredniego wpływu”. Na tym szczeblu kończy się obligatoryjność powoływania tego nowego urzędnika, bo na szczeblu samorządów miejskich, powiatowych i gminnych projekt ten zakłada dowolność w powoływaniu rzeczników paw ucznia, choć przewidziano tam zapis  o kompetencjach takowych, jeśliby mieli być powołani. Natomiast Szkolny Rzecznik Praw Uczniowskich  ma być obligatoryjnie powoływany w każdej szkole.

 

Wybaczcie, ale gdy o tym czytałem, to z najgłębszych pokładów mej pamięci wyskoczyło wspomnienie pewnego dowcipu z okresu PRL-u: Co zbiera się jako pierwsze, kiedy przychodzi pora żniw? – Plenum Komitetu Centralnego PZPR!”. Inaczej mówiąc – chcę powiedzieć, że choć tak wiele się wokół nas przez ostatnich trzydzieści pięć lat zmieniło, to jedno w działaniach każdej kolejnej władzy jest stale: skłonność do magicznego myślenia.

 

Wiara w to, że każda kolejna ustawa czy rozporządzenie od razu rozwiąże problem. A że to nie jest prawda, wiemy wszyscy z naszego codziennego doświadczenia. Choćby na przykładzie ilości śmiertelnych wypadków, powodowanych przez pijanych kierowców. Czy coraz  wyższe mandaty i kary spowodowały trwały spadek tej plagi?

 

Tak samo będzie w przypadku przestrzegania w każdej szkole praw uczniowskich. Jestem przekonany, że WYŁĄCZNIE  dzięki temu stanowisku nic radykalnie się nie zmieni. Bo najważniejsza jes postawa każdej nauczycielki i nauczyciela, klimat dla podmiotowości każdej uczennicy i każdego ucznia, jaki panuje w tej konkretnej szkole.

 

Pewnie powiecie, że Kuzitowicz znowu się chwali. Ale to co w tej chwili mi się przypomniało, opisałem już parę lat temu w jednym z moich esejów wspomnieniowych. Otóż w latach reform z końcówki lat siedemdziesiątych, gdy jako dyrektor ZSB nr 2 zaproponowałem Radzie Pedagogicznej abyśmy powołali w naszej szkole Rzecznika Praw Ucznia, usłyszałem od nauczycieli: „W naszej szkole już jest taki rzecznik – to pan, panie dyrektorze!” I RP  nie powołała rzecznika…

 

Bo to co przede wszystkim musi się stać, to by prawa ucznia były WSZĘDZIE przestrzegane, to praca nad tym, aby były one oczywistością dla każdej osoby pracującej z uczniami, to „wbudowywanie” tego przekonania w świadomość wszystkich kandydatek/ów do zawodu nauczycielskiego w szkołach wyższych,

 

Oczywiście – Rzecznicuy Praw Ucznia mogą powstać – to nie zaszkodzi. Ale problemu nie rozwiąże…

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

Miniony tydzień w mediach – nie tylko polskich, ale i światowych – upłynął pod znakiem amerykańskich wyborów prezydenckich i zdecydowanego zwycięstwa DonaldaTrampa. Nie dziwi więc, że na portalu <wp.parenting>  zamieszczono tekst, zatytułowany „Pomysł Donalda Trumpa na edukację. „Ucieszą się kreacjoniści”. Postanowiłem podzielić się z Wami moimi refleksjami, które ów tekst wywołał. Dlatego nim przejdziecie do lektury kolejnej części tego felietonu proponuję przeczytać ów tekst  –  TUTAJ

 

Dla lepszej płynności moich wywodów zamieszę przed każdym jego wybrany fragment. Zacznę od tego, który nie był dla mnie zaskoczeniem:

 

„Plan Trumpa może także objąć ograniczenie inicjatyw związanych z edukacją na temat społeczności LGBTQ oraz wiązać się z likwidacją treści dotyczących równości, różnorodności.”

 

Znając – z przywoływanych przez media wypowiedzi na wiecach przedwyborczych – jego poglądy, akurat ten cel mnie nie dziwi. Można powiedzieć, że jest oczywistą konsekwencją jego prezentowanego wielokrotnie światopoglądu. Zaskoczyła mnie metoda, którą chce on zastosować, aby położyć kres tej „deprawacji” nieletnich:

 

„Zdaniem nowego prezydenta […] tego rodzaju programy powinny być decyzją lokalnych społeczności.”

 

Jak doskonale wiecie w naszym kraju mamy w tej samej sprawie swoje doświadczenia. Wszak to lokalni działacze samorządowi partii rządzącej w Polsce przez 8 lat – do wyborów „15 października”, ogłaszali gminy, miasta „strefami wolnymi od LGBTQ”, i aby to zmienić zwolennicy równości i praw mniejszośći zrobili w tych ostatnich wyborach wszystko, aby władzę w państwie przejęły partie, które  wprowadzą państwowy zakaz takiej dyskryminacji…

 

Jak wynika z innego fragmentu tego tekstu –koncepcja prezydenta-elekta, to edukacja zdecentralizowana:

 

„Jakie są główne założenia programu edukacyjnego Trumpa? W dużej mierze skupia się on na oddaniu władzy w ręce rodziców („give power back to parents”). Będzie to oznaczać, że rodzice dostaną więcej możliwości wpływu na to, czego uczą się ich dzieci, ale też na wybór szkoły.”

 

Sądząc po ogólnym wydźwięku całego tego tekstu mam prawo sądzić, że poinformowanie o tych zamiarach ma być dowodem na destrukcyjne, antywolnościowe, cele projektu owego byłego i przyszłego prezydenta USA.

 

Na tym tle uświadomiłem sobie, że już nie wiem, która koncepcja organizacyjna systemu oświaty jest postępowa, a która wsteczna. Bo właśnie przypomniałem sobie niedawne wystąpienie prof. Bogusława Śliwerskiego podczas panelu „Jak mądrze i trwale reformować system oświaty?”, który odbył się w ramach XI Igrzysk Wolności. Przywołał on w swej wypowiedzi – jako niezrealizowany ideał – postanowienia pierwszego zjazdu NSZZ „Solidarność”, a konkretnie to, odnoszące się do edukacji:

 

„Zostało wówczas zapisane że po pierwsze nastąpi decentralizacja ustroju szkolnego, a to oznacza że już nigdy więcej minister Edukacji Narodowej nie będzie sterował ręcznie, mechanicznie i ideologicznie tym jak mają funkcjonować szkoły czy przedszkola, jak mają pracować nauczyciele. Innymi słowy, nie bez powodu pierwszą ustawą polityczną kluczową dla państwa i rodzącej się wtedy demokracji była ustawa o Samorządzie. I ta ustawa zobowiązywała niejako, czyli jakby dawała taką ścieżkę otwarcia dla rządzących i polityków, by rzeczywiście powiązać samorządność z pełną samorządnością oświatową. […] …po raz pierwszy w dziejach polskiej oświaty zostało zapisane, że oto będziemy edukację budować wspólnie z uczniami, rodzicami i nauczycielami. Ale bez indoktrynacji partii władzy. Partia rządząca ma zagwarantować środki do funkcjonowania edukacji publicznej.”

[Źródło: www.www.facebook.com/]

 

Od tamtego zjazdu minęły 43 lata. Mieliśmy w Polsce już kilkanaście rządów, kilkadziesiąt osób płci obojga zasiadało na fotelu ministra edukacji. Przez cały ten czas (prawie) żyjemy w przekonaniu, że jesteśmy państwem demokratycznym, w którym wszelka władza pochodzi z nadania obywateli. Ale czy nie możemy powątpiewać w poziom realizacji owego wolnościowego  postulatu  owego zjazdu w Hali Olivii?

 

A teraz czytam, że zamiar prezydenta-elekta, abyoddać władzę w ręce rodziców”, to dowód na jego wsteczne poglądy. Zaś rządząca koalicja, nie rezygnując z modelu scentralizowanego systemu oświaty, twierdzi, że jest gwarancją nowoczesności, otwartości i tolerancji w polskim systemie szkolnym.

 

Ale to jeszcze nie wszystkie refleksje zrodzone podczas lektury tekstu „Pomysł Donalda Trumpa na edukację. ‘Ucieszą się kreacjoniści’ ”. którymi chcę się z Wami podzielić. Bo przeczytałem tam, taki oto pogląd jego autorki:

 

„Myślę jednak, że szczególnie w dużych miastach, szkoły czarterowe, porównywane do polskich szkół społecznych, na pewno będą się starały przeciwdziałać pomysłom nowego prezydenta. Będzie to jednak zależało od tego, w jakiej formie będzie chciał je wprowadzić w życie.”

 

Gdy polskimi szkołami publicznymi zarządzali ministrowie tacy jak Zalewska, Piontkowski i Czarnek –  ostoją normalności i nadzieją na podejmowanie niezbędnych reform stały się w Polsce szkoły niepubliczne. Teraz cala nadzieja na normalność w amerykańskiej oświacie jest w szkołach czarterowych, finansowanych ze środków publicznych, ale działających jako przedsiębiorstwa prywatne. Mogą one zignorować wszystkie wytyczne stanowe, z wyjątkiem standaryzowanych egzaminów.

 

Dlaczego ten szczegół tak przykuł moją uwagę?  Bo przypomniałem sobie ideę  bonu oświatowego, zwanego także bonem edukacyjnym. Może obserwacja tego, co będzie się działo z edukacją w Stanach w okresie kadencji Donalda Trampa jako prezydenta przekona  naszych polityków, prezentujących się jako miłujący wolność i demokracje, do takiej właśnie – radykalnej wizji finansowego upodmiotowienia rodziców uczniow, przy jednoczesnym zrównaniu szans na dobrą edukację?

 

No, chyba, że jestem niepoprawnym idealistą, który ciągle wierzy, że jest możliwe bycie politykiem, dążącym do sprawowania władzy, ale nie traktującym swoich potencjalnych wyborców, jak treser cyrkowych zwierzątek, który po to daje im smakołyki, aby utrwalić pożądane przez siebie ich zachowania….

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 



 

Przed rokiem dzień 1 listopada przypadł w środę. Dlatego  felietony – zarówno ten 3 dni przed, jak i ten 4 dni po – nie miały w swych treściach tematyki wspomnieniowej. I dlatego w Dniu Wszystkich Świętych, który w mojej pamięci od lat tak naprawdę  funkcjonuje jako Dzień Zmarłych, zamieściłem tekst, zatytułowany Dziesięcioletni bilans moich wspomnień o Tych Którzy Odeszli” – bo był to 10. rok mojego redagowania „Obserwatorium Edukacji”.

 

Dziś trudno mi uciec od atmosfery wspomnień, mając świeżo w pamięci wczorajsze i przedwczorajsze wizyty na cmentarzach, odwiedzanie grobów, składanie kwiatów i zapalanie zniczy… Pierwszą refleksją, która mi towarzyszyła w tych dniach ,była świadomość, że w od 1 listopada ubiegłego roku nie byłem na pogrzebie nikogo z grona mich bliskich: rodziny i przyjaciół. Jednak nie znaczy to, że w ogóle nie żegnałem nikogo na cmentarzach.

 

8 listopada uczestniczyłem w pogrzebie  dr Izy Muchnickiej-Diakow, która w latach kiedy pracowałem w Zakładzie Pedagogiki Społecznej na UŁ była moją starszą – nie tylko wiekiem  ale i stopniem – „koleżanką z pracy”. Los zrządził, że nieomal trzy miesiące później – 2 lutego  –  towarzyszyłem w ostatnim pożegnaniu dr Brygidy Butrymowicz – także byłej adiunktki w tymże zakładzie.

 

Prawie dwa miesiące wcześniej – 14 grudnia –  uczestniczyłem w ostatniej drodze, młodszego ode mnie o ponad 15 lat, Wojciecha Walczaka, z którym nasze drogi przecięły się w dwu okresach mojego życia. Pierwszy raz zdarzyło się to, gdy podczas Strajku Studenckiego zimą 1981 roku, którego on – jako student psychologii na UŁ – był jednym z przywódców, a ja jako starszy asystent na tymże uniwersytecie  – wtedy jako sekretarz p.o.p. w Instytucie Pedagogiki i Psychologii  tejże uczelni – przebywałem razem z uczestniczącymi w tym proteście studentami – o czym on wiedział, a nawet zwracał uwagę Komitetowi Strajkowemu budynku Instytutu, że „rządzi wami sekretarz partii!”. Ponownie spotkaliśmy się latem 1990 roku, kiedy w wyniku historycznych wyborów 4 czerwca 1989 roku został on Kuratorem Oświaty w Łodzi, a ja byłem w tym czasie, drugi rok, dyrektorem Wojewódzkiej Poradni Wychowawczo-Zawodowej. I On, znając moje „zaszłości”, oraz fakt, iż powołała mnie kuratorka „poprzedniej władzy”  – nie odwołał  mnie z tego stanowiska…

 

11 kwietnia, dokładnie w dniu moich 80-ych urodzin, dotarła do mnie –  niestety z Internetu – informacja , że na zarzewskim cmentarzu odbył się pogrzeb, zmarłego 4 kwietnia, mojego kolegi z „Budowlanki” – Jurka Poprawskiego – jednego z czwórki  naszego Klubu „Kula”. Było już wtedy za późno abym mógł uczestniczyć w pogrzebie. Mogłem Go pożegnać jedynie w myślach…

x            x          x

 

A teraz zarejestruję choć kilka przemyśleń, które w minionym tygodniu powstały pod wpływem informacji, zamieszczanych przeze mnie na OE.

 

Zacznę od zamieszczonego na OE w poniedziałek tekstu Jarosława Pytlaka p.t. Trzeba włożyć dużo pracy, żeby nic się nie zmieniło”. Zacytuję tu dwa jego fragmenty:

 

„W tej krótkiej historii ewolucji doskonale widać tendencję do coraz bardziej szczegółowego opisywania zadań nakładanych na szkołę i nauczycieli. W rezultacie w ostatnich latach pojawiły się wręcz żądania, żeby nauczyciele realizowali tylko podstawę programową, albo żeby w podręcznikach wolno było umieszczać jedynie treści zawarte w podstawie. Zaczęto traktować ją jak program nauczania.[…]

 

Niestety, w dokładnie tę samą tendencję wpisuje się projekt podstawy programowej EO, pomimo tak podkreślanego jako nowość oparcia na profilu absolwenta. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wkładamy, i jeszcze włożymy, mnóstwo ciężkiej pracy, żeby w ostatecznym rozrachunku niewiele się zmieniło.”

 

Nieprzypadkowo materiał ten zatytułowałem „Kolejny ważny tekst doświadczonego praktyka o przygotowywanej przez MEN reformie”. Jak bym przewidział, że wkrótce będę jeszcze zamieszczał kolejne informacje o inicjatywach MEN:

 

29 października

 

> Rząd  przygotowuje kolejną nowelizację Prawa oświatowego – dotyczącą egzaminów

 

> Opinie praktyków i związkowców o koncepcji „multiprzedmiotu” przyroda

 

31 października

 

>Już wszystko jasne. Są projekty podstaw programowych nowych przedmiotów!”

 

 

Powiem wprost, bez uciekania się do eufemizmów i metafor. Im dłużej obserwuję kolejne poczynania resortu edukacji pod kierunkiem pani ministry Barbary Nowackiej (byłej „niespełnionej” działaczki lewicowej, która do PO przyszła w 2018 roku – z wyraźnym „parciem na fotele”), tym bardziej tracę nadzieje na to, że polska oświata, a konkretnie nasze szkoły, a w nich uczniowie i nauczyciele, a wokół nich rodzice tych uczniów, doczekają się rzeczywistej zmiany systemu. Nie nazw przedmiotów, podstaw programowych, nie liczby godzin spędzanych w szkole ani czasu przy pracach domowych. Rzeczywistej zmiany filozofii i realiów edukacji – na miarę przyśpieszającej ewolucji świata, świata w którym będą żyli dzisiejsi i przyszli uczniowie!

 

I już nawet śmiać mi się nie chce, gdy czytam o powołaniu w MEN kolejnych rad: Rady do spraw Informatyzacji Edukacji, Rady Dyrektorów Szkół i Placówek Szkolnictwa Branżowego czy Rady Dyrektorów Przedszkoli. I o tych wszystkich wizytach i spotkaniach kierownictwa MEN „w teranie” – z nauczycielkami/ami i uczennicami/niami szkół, które dostąpiły tego wyróżnienia. Jakoś nie potrafię tego odebrać jako formy AUTENTYCZNEGO dialogu WŁADZY z LUDEM.

 

Przynajmniej takiej pewności nabrałem po wystąpieniu pani wiceministry Katarzyny Lubnauer na XI Kongresie Zarządzania Oświatą OSKKO w Łodzi. Te wszystkie spotkania w żadnej mierze nie wyglądają na okazję do wysłuchiwania głosu interesariuszy, raczej na ich indoktrynację, żeby nie powiedzieć – agitację za swoją wizją edukacji…

 

A czasem to wygląda nawet jak… jak pompowanie własnego ego….

 

STOP!

 

Na tym poprzestanę, bo mógłbym zbytni się narazić…

 

Do zobaczenia za tydzień.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 

P.s.

 

Moje rozczarowanie do sił politycznych, rządzących Polską w ramach „Koalicji  15 października” ma także wymiar lokalny. Nie mogę więc pominąć tego wszystkiego, co od września 2023 roku dzieje się wokół Łódzkiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego.

 

To, że pani Południkiewicz złożyła wypowiedzenie z pracy, że – podobno – 20 listopada – odbędzie się kolejny konkurs na stanowisko dyrektora Łódzkiego Centrum, to dobra wiadomość. Ale…

 

Ale chciałby, i myślę ze nie tylko ja, dowiedzieć się kto stoi za tą, ciągnącą się już tyle miesięcy, manipulacją i uporczywym lansowaniem owej pani na szefową tej tak zasłużonej , nie tylko dla łódzkiego, środowiska nauczycieli i uczniów. I z przykrością muszę stwierdzić, że wszystko to ma miejsce wtedy, kiedy za oświatę w naszym mieście odpowiada lewicowy wiceprezydent. A taka sytuacja jest w Łodzi od 2014 roku, kiedy lider łódzkiego SLD – Tomasz Trela został wiceprezydentem, w którego zakresie odpowiedzialności znalazła się oświata. A po jego odejściu w 2019 roku do Sejmu, zastąpiła go pani Małgorzata Moskwa-Wodnicka. I trwa tam do teraz. Nie takiego sposobu (zakulisowe machlojki w polityce kadrowej) zarządzania oświatą oczekiwałem od polityków lewicy!!!

 

A swoją drogą zastanawia także dziwna ospałość w reagowaniu na ten stan rzeczy „platformianego” Urzędu Wojewódzkiego i Kuratorium Oświaty….   [WK]



 

Dzisiaj będzie o kilku wydarzeniach prezentowanych w ubiegłym tygodniu ma OE „po trochu”. Bo wszystkich, które wywołały u mnie refleksje, komentować nie muszę.

 

Zacznę od niedzielnego panelu „Jak mądrze i trwale reformować system oświaty?”, który odbył się w ramach „XI Igrzysk Wolności”. Jako że w środę zamieściłem link do nagrania filmowego tej debaty- udostępniony przez pana Michała Różankowskiego – każdy może sam zapoznać się z jej przebiegiem. Ja powiem tylko, że przede wszystkim bardzo brakowało w gronie panelistów prof. Romana Lepperta, który stanowiłby przeciwwagę dla , nacechowanych przede wszystkim aspektami „politologii edukacyjnej” wystąpieniami prof. Bogusława Śliwerskiego. Pozostałe uczestniczki debaty –  Iga Kazimierczyk, Renata Czaja-Zajder, a także jej moderatorka – Anna Schmidt-Fic, prezentowały znane już wcześniej poglądy ich środowisk. Mam dziś tylko jedną refleksję: Szkoda, że tak Malo czasu, zaledwie  parę minut, pozostawiono uczestniczkom i uczestnikom siedzącym na widowni na zadawanie pytań. I już w ogóle nie było kiedy na te wypowiedzi reagować…

 

O XI Kongresie „Edukacja i Rozwój”, który odbył się w dnach 21 – 22 w Jachrance nie będę się wypowiadał. Były takie lata, kiedy bywałem na tych kongresach – dzisiaj uważam, że nie będąc tam – nie mam prawa komentować tego wydarzenia.

 

Nie mogę nie wspomnieć o „Okrągłym stole uczniowskim”, który w miniony poniedziałek, z udziałem naszej łódzkiej wiceministry Katarzyny Lubnauer odbył się w łódzkim XXVI LO na pobliskim mi Karolewie. Jako ze nikt mnie tam nie zaprosił – pozostaje mi snuć moje refleksje w parciu o dostępne relacje. A z tych uznałem za najbardziej typową wypowiedź Oliwii Łubińskiej, maturzystka z I LO w Kutnie: „Bardzo często odpowiedzi na pytania są całkiem obiegowe, nie dochodzą do konkretnego wniosku. Ja np. przedstawiłam swoją propozycję wprowadzenia zajęć przywództwa w polskich szkołach, a otrzymałam odpowiedź na temat szczepionek i ich skuteczności…”  Co AM opinie uczennic i uczniów o ich udziale w owym spotkaniu”. Ważne, że pani Lubnauer po raz enty zaistniała medialnie, zrobiono jej wiele fotek – i już nikt nie może zarzucić, że MEN nie wysłuchuje opinii uczniowskich.

 

I „na deser” przypomnę jeszcze  news z 24 października:

 

Pani Karolina Południkiewicz  – po raz drugi, od 1 lipca – p.o. dyrektora ŁCDNiKP – poinformowała, że złożyła wypowiedzenie z pracy w Centrum i z dniem 30 listopada odchodzi z pracy w tej placówce. Jednocześnie wiadomo już (choć nadal nieoficjalnie), że 22 listopada odbędzie konkurs na stanowisko dyrektora Łódzkiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli.

 

Dzisiaj mogę  uzupełnić tę wiadomość informacjami, że zaraz po tej deklaracji pani Południkiewicz przestała pojawiać się w pracy – podobno jest na urlopie. Zniknął także z oczu pracowników jej zastępca (nie wicedyrektor)…  Niektórzy twierdzą, ze rozpoczął przygotowania do startu w konkursie…

 

A jutro zbiera się rada pedagogiczne Centrum Kształcenia Praktycznego w celu wybrania delegatów do komisji konkursowej. Na tę okoliczność ze zwolnienia lekarskiego postanowiła powrócić nawet pani wicedyrektor – ta od centrum kształcenia praktycznego, aby przewodniczyć owej radzie.  Ciekawe: ile osób będzie w tym uczestniczyło i kto zostanie wybrany…

 

Ale to co jest najgorsze w tej sytuacji, to zapaść i marazm, jakie zapanowały w tej, jeszcze kilkanaście miesięcy temu tak prężnie i efektywnie działającej, placówce doskonalenia nauczycieli…

 

Gdyby to nie było takie smutne, to można by zacząć przejmować zakłady o to kto wygra ten konkurs, a także – sięgając głębiej – która z sil sprawczych łódzkiego magistratu wygra…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

Skoro już w piątek zamieściłem na OE „Podsumowanie działań i zaniechań Rządu Donalda Tuska w sferze edukacji”, a wczoraj tekst Igi Kazimierczyk „Kolejna recenzja dotychczasowej polityki edukacyjnej rządu Tuska”, to oczywistą oczywistością będzie kontynuowanie – także w tym felietonie –  owego wątku wspomnieniowo-rozliczeniowego, dla którego bodźcem stała się pierwsza rocznica wyborów 15 października 2023 roku.

 

Zacznę od przywołania fragmentu tekstu z „Portalu Samorządowego”, zatytułowanego Ruszyła giełda nazwisk. To oni mogą zastąpić ministra Czarnka, który zacytowałem na OE zaledwie cztery dni po owych wyborach:

 

„Platforma Obywatelska stawia na resorty siłowe i finanse. Polska 2050 na dyplomację i klimat. PSL chce zawładnąć gospodarką, a Lewica stawia na edukację. Takie są szczegóły rozmów o tworzeniu nowej koalicji.”

 

Czy taka wersja obsady tego stanowiska jest dla oświaty dobrym rozwiązaniem? Nie podejmuję się tu i teraz snuć na ten temat prognoz. Trochę się boję takiego przeskoku z jednaj (prawicowo-narodowej) skrajności w drugą – lewicowo-liberalną.

 

A czy  kandydatka tej partii  na ów fotel – pani Agnieszka Dziemianowicz-Bąk (lat 39) – jest tą osobą, która sprawdzi się w roli ministry edukacji?  Nie podejmuję się wyrokować w tej sprawie. Ale wiem jedno: wolę  kogoś, kto – potencjalnie – może nie zawieść nadziei, od  powrotu na ten urząd osoby, która już raz tam była i – przez swojego premiera – została odwołana i zastąpiona dziennikarką…”

 

Kolejną okazją do rozmyślania o nowym kierownictwie MEN było podanie wiadomości, że od 12 grudnia zasiądzie tam Barbara Nowacka. Dlatego udostępniłem na OE, zamieszczony 11 grudnia na jego fb profilu, post Jaroslawa Blocha. Oto jego ostatni akapit:

 

„Przed nami kolejna zmiana władzy i kolejny minister edukacji. Ma nią być Barbara Nowacka. Co można radzić nowej pani minister? Pewnie tego aby nie dopadła jej klątwa gmachu z Alei Szucha. By nie zapomniała po co tam idzie. A po co tam idzie? Dobrze żeby wiedziała. Szkoły mają już dość rewolucji i dość wszystkowiedzących egocentryków. Dobry minister to taki o którym mało słychać, ale zwykła codzienność pokazuje, że żyje się lepiej… Powinna postawić przed sobą dwa zadania: odbudowę prestiżu zawodu nauczyciela (nie zdąży tego zrobić, ale może zacząć…) i zmianę przeładowanych podstaw programowych (czego też nie zdąży zrobić, ale może zacząć, chyba że zrobi to po łebkach, odtrąbi sukces i dołączy do grona egocentrycznych wszystkowiedzących…).  Jeśli poważnie potraktuje swoją rolę, czeka ją ciężka praca u podstaw podczas której powinna słuchać tych, którzy pracują codziennie z dziećmi i młodzieżą, bo jak przekonało się już kilku ministrów, bez przekonania i docenienia ludzi pracujących w tym systemie, żadnej dobrej zmiany się nie zrobi.”

 

I tak od owego 12 grudnia jesteśmy świadkami, kibicami/krytykami podejmowanych przez nią decyzji. Mając w pamięci kompetencje jej poprzedników i poprzedniczek warto przypomnieć, że Barbara Nowacka to osoba, która szkołę ostatni raz oglądała w maju 1994 roku, kiedy zdawała maturę w VI Liceum Ogólnokształcącym im. Tadeusza Reytana w Warszawie. Później już nigdy z żadnymi szkołami nie miała nic wspólnego. Co gorsze – jej najbliżsi współpracownicy – z wyjątkiem Izabeli Ziętki – także nie mają w swoim dorobku lat pracy nauczycielskiej – oczywiście nie mam na myśli doświadczeń w szkołach wyższych. Aby mnie pani Katarzyna Lubnauer nie oskarżyła o przemilczanie jej dorobku zawodowego, śpieszę donieś, że nie tylko ze źródła mojej pamięci (wszak znam ją od 1993 roku, kiedy wstąpiła do Unii Demokratycznej), ale i z Wikipedii wiem, że „krótko pracowała jako nauczycielka w VIII Liceum Ogólnokształcącym”.

 

Powie ktoś, że po to, aby zarządzać siecią piekarni nie trzeba umieć zagniatać i wypiekać chleby i bułki, a aby być prezesem spółki komunikacji miejskiej nie trzeba być doświadczonym motorniczym tramwajów albo kierowcą autobusów. Tak, to prawda – w tego typu menedżerskim zarządzaniu nie trzeba. Ale…  Ale czy zgodzilibyśmy, aby szefem sieci banków został ktoś, kto nigdy w banku nie pracował?

 

Niestety, skład obecnego rządu pełen jest takich, a nawet jeszcze większych, absurdów.  Ministrą Zdrowia  jest Izabela Leszczyna, która z placówkami ochrony zdrowia nigdy nie miała nic wspólnego, ale za to  . „pracowała jako nauczyciel polonista i współpracowała z nauczycielami oraz dyrektorami szkół i placówek oświatowych jako konsultant Regionalnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli „WOM” w Częstochowie.

 

Za to ministrem obrony został lekarz z zawodu – Władysław Kosiniak-Kamysz, który wojska nie miał szansy poznać nawet podczas studiów, bo za jego czasów studenci nie mieli już studium wojskowego.

 

W wolnej chwili poczytajcie w Wikipedii  biogramy pozostałych ministerek i ministrów i zobaczcie jakie były ich doświadczenia zawodowe i jakim obszarem życia naszego państwa teraz kierują…

 

Na zakończenie nie mogę się powstrzymać przed poinformowaniem, że za chwilę wychodzę, aby zdążyć na godzinę 12:30  do EC 1, gdzie w sali Besement hal, w ramach trwających tam od piątku „Igrzysk Wolności”, odbędzie się panel dyskusyjny na temat „Jak mądrze i trwale reformować system oświaty?”.Oto screen fragmentu programu tego wydarzenia:

 

 

 

Oczekujcie relacji z mojej tam obecności…

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz 

 

 

P.s. 

Tuż przed zamieszczeniem tego tekstu na OE dotarła do mnie informacja, ze – niestety – pan prof. Roman Leppert, z powodu choroby, nie będzie uczestniczył w debacie, jak to zapowiedziano w programie „Igrzysk Wolności”. [WK]

 

 

 

 



 

Realizując deklarację, złożoną w zamieszczonym w miniony czwartek materiale O pewnej niespodzianej, acz baaardzo spóźnionej, reakcji na mój Felieton nr 527”, że „wyjaśnię pani Dorocie Wojtuś o co mi chodzi i co chcę osiągnąć, gdy zamieszczam – liczne – teksty o sytuacji kadrowej w ŁCDNiKP – po przejściu na emeryturę Janusza Moosa – twórcy i wieloletniego dyrektora tej placówki , dopiero w najbliższym felietonie”, przystępuję do owych wyjaśnień:

 

Zacznę od tego, że zacytuję początkowy fragment pani komentarza:

 

Od jakiegoś czasu czytam Pana felietony dotyczące tego, co się dzieje w Łódzkim Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego i zachodzę w głowę, o co Panu chodzi. Co chce Pan w ten sposób osiągnąć? Nie miał Pan okazji poznać specyfiki naszej pracy „od środka”, więc nie rozumiem takiego zaangażowania. Proszę pamiętać, że tu wciąż pracują ludzie, którzy przez lata wkładali ogromny wysiłek w budowę marki ŁCDNiKP.”

 

To prawda – nie miałem okazji poznania specyfiki waszej pracy „od środka”, ale widocznie pani nie wie, że towarzyszę działalności ŁCDNiKP  nie tylko od chwili jego powstania, ale jeszcze wcześniej – gdy było to Wojewódzkie Centrum, a nawet jeszcze wcześniej, kiedy w 1996 roku ówczesny zastępca dyrektora WODN – mgr inż. Janusz Moos postanowił utworzyć w naszym mieście Wojewódzkie Centrum Kształcenia Praktycznego i stanąć na jego czele. Przez te wszystkie następne lata byłem nie tylko obserwatorem, ale także obiektywnym recenzentem działalności wszystkich tych placówek. I znałem wiele osób tam zatrudnionych, a przede wszystkim samego ich szefa – Janusza Moosa. I doskonale wiem, że wkładali oni ogromny wysiłek w budowę marki ŁCDNiKP. I właśnie jej dezawuowanie przez panią Południkiewicz, wykreślanie najmniejszych śladów dorobku z Centrum z czasów gdy  kierował tą placówką jej Twórca, jest – między innymi – powodem mojego, nieustającego zaangażowania w dochodzenie prawdy o wszystkich niejasnych, a często bezprawnych sytuacjach, jakie mają tam miejsce od 1 września 2023roku.

 

Dalej napisała pani w swoim komentarzu: „Pana felietony nie stawiają nas w dobrym świetle, nie przysparzają nam nowych klientów i nie wpływają na pozytywną atmosferę pracy. Bardzo nas to boli.

 

Pominę tu problem nazywania odbiorców (statutowych) działań ŁCDNiKP  „klientami” – i to bez cudzysłowu. Ale w którym moim tekście krytykowałem codzienną aktywność  pracowników Centrum? Może znajdzie pani taki, bo ja nie mogłem. A napisałem i zamieściłem na stronie OE tych tekstów, począwszy od 3 czerwca 2024  – do Felietonu nr 536 już 17! I ten felieton jest kolejnym, którego wszak nie byłoby, gdyby nie pani komentarz , którego treści nie mogłem pozostawić bez mojej odpowiedzi.

 

 

Ostatnim zdaniem w pani komentarzy jest to stwierdzenie: „Jednak my, wieloletni pracownicy chcemy spokojnie pracować dalej…”

 

Nie wiem kogo miała pani na myśli posługując się zaimkiem :”my”. Może w pani i jeszcze paru osób, bo chyba nie tych pozostałych, którym styl sprawowania swojej funkcji przez nowe kierownictwo tej placówki, a zwłaszcza  zastępcę dyrektorki (!) pan Piotr Szymański – jak słyszałem wchodzący także w rolę jej bodyguarda – bo w jakimże innym celu pojechał z nią na Forum Dyrektorów Placówek Doskonalenia Nauczycieli, które odbyło się 2 października w ORE?  A owym stylem jest coś, co jest rodem z minionej epoki, w którym najważniejszym obowiązkiem pracownika jest poświadczenie swej obecności (tylko patrzeć jak będą wprowadzone „karty pracy” podbijane przy wejściu i wyjściu), krążący po korytarzach ów pan zastępca, podsłuchujący pod drzwiami pomieszczeń co się za nimi dzieje…

 

A przecież już nawet w korporacjach doszli do wniosku, że jakość pracy osoby zatrudnionej wzrasta w klimacie pozbawionym stresu i lęków, w atmosferze zaufania, wolności form jej realizacji…

 

A poza tym, to – po analizie realizatorów ewentów, którymi chwali się ŁCDNiKP na swojej (nowej – oczywiście) oficjalnej stronie i na Facebooku dochodzę do wniosku, że coraz rzadziej można znaleźć  tam nazwiska etatowych pracowników Centrum, bo są do ich realizacji zatrudniani (za duuuże pieniądze) SPECJALIŚCI z zewnątrz!

 

A odpowiadając na pytanie „co chcę osiągnąć” – odpowiadam:

 

Chcę osiągnąć powrót do praworządności, do działań organu prowadzącego zgodnego z obowiązującym prawem, do zapewnienia Łódzkiemu Centrum Kształcenia Praktycznego kierownictwa, które nie będzie „ustosunkowane”, a kompetentne i przygotowane do kontynuowania dotychczasowego dorobku tej – jeszcze nie tak dawno – jednej z czołowych ośrodków doskonalenia nauczycieli w skali kraju!

 

 

Kończę ten felieton nadzieją, że do aktywnej i twórczej pracy w Ośrodku Nowoczesnych Technologii Informacyjnych powróci z urlopu dla poratowania  jego wieloletnia kierowniczka –  Lidia Aparta, że stan zdrowia pani wicedyrektorki Anny Koludo taże pozwoli jej na dalszą dzialalnśc, i pani – pani Doroto Wijtuś  –  nie będzie musiała z nie wszystkie nieść tego ciężaru odpowiedzialności za to co dzieje się w tym ośrodku.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 

P.s.

 

Za pośrednictwem Facebooka przesłałem Pani Dorocie Wojtuś  plik PDF z linkami do wszystkich 17 moich tekstów, któych przewodnim motywem była sytuacja w LCDNiKP

 

 



 

Zaczynam pisanie tego felietonu jeszcze w sobotę – w Międzynarodowym Dniu Nauczyciela. Gdy zamieszczałem  okolicznościowy materiał na OE, niechcący uruchomiłem wspomnienia sprzed lat, kiedy  to ja byłem uczniem i składałem życzenia z okazji tego dnia swoim nauczycielkom i nauczycielom – zwłaszcza polonistce z „Budowlanki” – Pani Wiktorii Kupiszowej. Ale wtedy Dzień Nauczyciela  obchodzony był 20 listopada. Został on ustanowiony w 1957 roku, podczas Światowej Konferencji Nauczycielskiej w Warszawie, kiedy to ustalono, że dzień 20 listopada będzie Międzynarodowym Dniem Karty Nauczyciela i świętem nauczycieli. I dlatego 20 listopada 1960 roku, wraz z trzema moimi kolegami – jako „Klub Kula” in corpore – stawiliśmy się w godzinach wieczornych, z kwiatami, w mieszkaniu naszej Pani Profesor, a ja odczytałem, specjalnie na tą okoliczność napisane, wierszowane życzenia. Oto ich obszerny fragment:

 

[…] A więc: Tyle życzę zdrowia,

(Jakże nastrój jest podniosły)

Ile razy wzrost pogłowia

W szkole – na barany, osły…

 

Ile będzie wokół Ziemi

Za lat dziesięć mknąć sputników,

Ile nowych odkryć w chemii,

Ile w Polsce satyryków…

 

Ile dni już film „Krzyżacy”

Na „Baltyku” jest ekranie.

Tyle szczęścia życzę w pracy,

Pomyślności!  A grosza nie?

 

Forsy – tyle, ile razy

„Cymbał” rzekła Pani w klasie…

(Ale przyznam, be obrazy:

Cymbał brzmi, gdy weń puka się!)

 

Życzę jeszcze tyle serca

I uśmiechów wszystkich ludzi,

Ile drgań było u Hertza,

A „brudenszaftow” przy wódzi. […]

 

Wybaczcie ten przydługi cytat – możliwy, dzięki temu, że mam w domowym archiwum zeszyt z rękopisami moich młodzieńczych rymowanek – ale dobrze ilustruje on charakter naszych relacji uczeń-nauczyciel z Panią Kupiszową.

 

Rok później byliśmy całą naszą czwórką już w I klasie 3-letniego Technikum Budowlanego, a ja dopiero co zostałem wybrany na przewodniczącego Szkolnego Samorządu Uczniowskiego. I w tej roli prowadziłem zwołaną z tej samej okazji ogólnoszkolną akademię.

 

Tyle wspomnień o Dniu Nauczyciela z moich czasów uczniowskich. Ale wypada podzielić się moimi refleksjami, powstałymi pod wpływem choć jednego z prezentowanych na OE w minionym tygodniu materiałów. A był taki, któremu dałem tytuł „Nauczycielom nie wolno przyjmować pieniędzy i prezentów od ucznia, ani jego rodziców”. Gdy zamieściłem link do niego na moim fejsbukowym profilu pojawił się tam jeden tylko, ale krotki komentarz  mojej znajomej nauczycielki, występującej na Fb jako Aneta Ja-Pa*:Zgodnie z prawem nie wolno od dawna.”

 

No właśnie – bo zgodnie z  art. 228 kodeksu karnego „§ 1. Kto, w związku z pełnieniem funkcji publicznej, przyjmuje korzyść majątkową lub osobistą albo jej obietnicę, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8. § 2. W wypadku mniejszej wagi, sprawca podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.”

 

Nie ma wątpliwości, że dotyczy to nauczycieli, wszak nauczyciel jest osobą pełniącą funkcję publiczną, gdyż 11 kwietnia 2007 r. wprowadzono do Karty Nauczyciela zapis przyznający nauczycielowi status funkcjonariusza publicznego.

 

Jaką więc rolę mają pełnić owe wytyczne Ministra Sprawiedliwości? Czy uznał on, ze JEGO  – MINISTRA ADAMA BODNARA słowa będą skuteczniejsze od artykułu Kodeksu Karnego?

 

A na zakończenie tego nietypowego felietonu jeszcze dwie informacje:

 

 

Pierwsza – informuj, że od jutra będę gościem XVIII Kongresu OSKKO. Przewiduję, że nienajlepszy stan mojego zdrowia nie pozwoli mi na uczestnictwo od rana do wieczora, ale obiecuję, że będę zamieszczał na OE relacje, ilustrowane moimi, a może także pozyskanymi od organizatorów, zdjęciami.

 

Druga –  że nadal ŁKO nie podpisał zgody na powołanie – z pominięciem procedury konkursowej – na 5-letnią kadencję dyrektora ŁCDNiKP pani Karoliny Południkiewicz, która w czerwcu br, takiego konkursu nie wygrała, mimo że była jedyną kandydatka, do którego to konkursu startowała po nieomal 10-u miesiącach kierowania tą placówką jako pełniąca obowiązki  dyrektora tej placówki. Czyżby to była sytuacja znana z I Wojny Światowej, gdy żadna ze stron nie kwapiła się do ofensywy i żolnierze tkwili w okopach, a ówczesna prasa mogła jedynie informować: „Na zachodzie bez zmian…” ?

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

*Aneta Ja-Pa, to Aneta JamiołkowskaPabian, liderka ruchu „Budzących się Polonistów”, inicjatorka i organizatorka „Kawiarenek metodycznych”, nauczycielka j. polskiego w Zespole Szkół Gastronomicznych w Łodzi