W poniedziałek 1 lutego, opatrując ten materiał tytułem Raczyński demaskuje prawdę o przyczynach problemów psychicznych uczniów” zamieściłem post z bloga Roberta Raczyńskiego „Eduopticum”, zatytułowany „Wirus zrobiony w kozła”.

 

Pierwszym zdaniem, od którego zacząłem wprowadzenie do przytaczanego tekstu było: „Robert Raczyński, tajemniczy bloger, którego biografii nawet Googl nie zna...”

 

Wkrótce po pojawieniu się tego materiału na stronie OE pan Robert Raczyński zamieścił taki oto komentarz:

 

Dziękując Gospodarzowi za zainteresowanie i atencję, chciałbym uchylić rąbka tajemnicy, sugerując, że być może moja biografia nie jest warta uwagi Google’a, być może nie mam w niej nic, co takiej uwagi by wymagało, być może wreszcie nie mam najmniejszej ochoty spowiadać się Sieci ze szczegółów własnej psychologii i fizjologii, jak to obecnie jest powszechnie przyjęte. Szczerze mówiąc, to ostatnie wydaje się najbliższe prawdy – taki ekshibicjonizm mnie po prostu mierzi. Pozdrawiam serdecznie, RR.

 

Nie był to pierwszy raz… Nie pierwszy raz odoływałem się na stronie OE do tekstu pana Raczyńskiego, i nie pierwszy raz zareagował on na to nieomal natychmiast. Ten pierwszy raz miał miejsce 20 maja ub. roku, kiedy zamieściłem materiał, zatytułowany Druzgocąca krytyka publicystyki, promującej zmiany w edukacji. Prowokacja?” Cztery dni później – 24 maja, napisałem felieton zatytułowany „Kładka porozumienia między blogerem Raczyńskim a różowym kisielem”, i jeszcze tego samego dnia, o godz. 22:38, pojawił się pod moin tekstem baaardzo długi komentarz. Jeśli kogoś ciekawi tamta wymiana poglądów – odsyłam do źróda, czyli do linku tamtego materiały z 20 maja oraz do felietonu. Dla potrzeb dzisiejszego tekstu przypomnę jedynie, że i wtedy usiłowalem dowiedzieć się więcej kim jest ten surowy krytyk naszej edukacyjnej i okołoedukacyjnej rzeczywistości, ale i wtedy miałem z tym trudności. Napisałem wtedy:

 

Kolego Raczyński – aktualnie najprawdopodobniej nauczycielu w którejś łódzkiej szkole. Tylko nie wiem w której konkretnie, bo jak informuje Googl mogą to być nawet dwie: XXIII LO – ale tam nie figuruje Pan w wykazie członków rady pedagogicznej, a na pewno w VIII LO im. A. Asnyka, prowadzącym nauczanie w klasach dwujęzycznych – ale tym drugim językiem jest j. niemiecki.

 

Tamten komentarz z 24 maja 2020 r. Robert Raczyński zakończył takimi słowami:

 

Robert Raczyński (niefigurujący w wykazie członków rad pedagogicznych XXIII i VIII LO – wszystkim swoim koleżankom i kolegom przesyłam ukłony).

 

Wtedy nie prostowałem tej, nie do końca trafionej, aluzji do moich wątpliwości (niefigurujący w wykazie członków rad pedagogicznych XXIII i VIII LO), ale doszedłem do wniosku, że pisząc dzisiejszy felieton, nie ukrywam – zmotywowany poniedziałkowym komentarzem „blogującego anglisty” – najpierw doprecyzuję jak to było wtedy, i co dzisiaj ustaliłem;

 

Przypomnę co napisałem w maju ub. roku: „jak informuje Googl mogą to być nawet dwie: XXIII LO – ale tam nie figuruje Pan w wykazie członków rady pedagogicznej, a na pewno w VIII LO im. A. Asnyka, prowadzącym nauczanie w klasach dwujęzycznych”

 

I nie wycofuję tych słów, bo właśnie Googl wtedy, i teraz, informowal, że w XXIII LO w Łodzi, w roku szkolnym 2019/2020 j. angielskiego uczyły dwie panie: Monika Gajewska i Małgorzata Szczecińska. Natomiast wyraźnie napisałem, że w VIII LO im. A. Asnyka ten pan pracuje na pewno!

 

Żeby zakończyć ten fragment „śledczy” dodam, że dzisiaj ponownie wszedłem na stronę mojego ulubionego XXIII LO im.ks. prof. Józefa Tischnera, poszukałem „głębiej”, cofnąłem się do wykazu kadry nauczycielskiej z roku szkolnego 2017/2018 i JEST!

 

Źródło: www.new.lo23lodz.pl

 

 

A teraz wracam do poniedziałowej wymiany poglądów. Postanowiłem szerzej uzasadnić co miałem na myśli, gdy o autorze tekstów na blogu „Eduopticum”napisałem „tajemniczy bloger, którego biografii nawet Googl nie zna.”

 

Zacznę od przedstawienia genezy mojego przekonania o potrzebie informowania o autorze, którego tekst, dzieło poblikuje się, którego twórczość, choć we fragmentach, przytacza się. Jak wiecie – właśnie według tej zasady działam na stronie „Obserwatorium Edukacji”. Skąd to się u mnie wzięło” „Kupiłem” to od pani prof. Ireny Lepalczyk – kierowniczki Katedry Pedagogiki Społecznej na UŁ, w czasie gdy pracowalem tam jako starszy asystent. To ona wielokrotnie mi powtarzała: „Panie Włodku, analizując czyjeś prace, osiągnięcia bądź klęski, aby je zrozumieć i właściwie zinterpretować, trzeba poznać ich autora, bo w jego biografii są wszystkie tego źródła i uzasadnienia”

 

Kolejne lata mojej aktywności, zarówno w świecie nauk pedagogicznych, jak i dziennikarstwie publicystycznym, utwierdziły mnie w przekonaniu o słuszności tej zasady. I dlatego ją stosuję redagując OE.. I dlatego, także w przypadku zamieszczania tekstu Roberta Raczyńskiego, podjąłem próbę zdobycia informacji „kto zacz” ten bloger. Bo on sam o sobie nie zamieści tam nic, poza enigmatyczną informacją, że „naucza przedmiotu”…

 

Portal EDUNEWS podaje lakoniczną notę:

 

Robert Raczyński – anglista, tutor, nauczyciel chyba nie tylko angielskiego, ale z dystansem do misji, metodyki i nauczania masowego, dydaktyczny oportunista*. Kiedyś uczył w śp. gimnazjum, dziś w liceum. Prowadzi blog Eduopticum, o oświacie, edukacji i ich funkcjonowaniu w kulturze.

 

*Oportunista człowiek bez zasad, przystosowujący się do okoliczności dla doraźnych osobistych korzyści. [Słownik j. polskiego PWN – www.sjp.pwn.pl]

 

 

I nie wiem jak to rozumieć: Czy autor tej notatki nie znał definicji tego pojęcia, czy też określił tak pana Raczyńskiego świadomie, mając – przemawiające za takim określeniem – argumenty?

 

Boję się już szukać dalej… Poprzestanę na kilku zdaniach rozwinięcia uzasadnienia motywów, jakimi kieruję się, poszukując możliwie pełnych informacji o osobie, której teksty, poglądy, stanowiska prezentuję „na łamach” mojego informatora oświatowego – jak „Obserwatorium Edukacji” określiła nie co innego, jak wyszukiwarka Googl.

 

Już projektując OE wiedziałem, że adresuję go do nauczycielek i nauczycieli, w tym do dyrektorek i dyrektorów szkół, ale szczególnie do tych osób tego środowiska, którzy nie godzą się na zastany w szkołach system, którzy widzą jego nieadekwatność do potrzeb dzisiejszego i oczekiwań przyszłego świata, i którzy są otwarci na pomysły, projekty, innowacje, pochodzące od innych koleżanek i kolegów.

 

Dlatego, jeśli zamierzam zaprezentować „mojemu targetowi” jakiś tekst, projekt czy opracowanie – zawsze informuję (lub linkiem odsyłam do innych źródeł) kto jest tego autorem, aby sami mogli ocenić, czy to co przeczytają jest wiarygodne.

 

A teraz jeszcze raz zacytuję fragment poniedziałkowgo komentarza Roberta Raczyńskiego:

 

być może moja biografia nie jest warta uwagi Google’a, być może nie mam w niej nic, co takiej uwagi by wymagało, być może wreszcie nie mam najmniejszej ochoty spowiadać się Sieci ze szczegółów własnej psychologii i fizjologii, jak to obecnie jest powszechnie przyjęte.”

 

Panie Kolego!” – że tak powiem, w formule między poufałością a atencją. Chyba Pan Kolega źle odczytał mój „trop stylistyczny”, którym było przywołanie Googla, jako podmiotu, wobec którego miałby Pan opowiedzierć o sobie „małe co nieco” – do wiadomości odbiorców Pana Kolegi twórczości – czytaj – tekstów z bloga o – mam takie wrażenie – dość pretensjonalnej nazwie „Eduopticon”. Tłumacząc tę nazwę na język polski [edu– od łacińskiego educatio – nauczanie, wychowanie i optikos (gr), w wersji łacińskiej opticos – widzieć] można powiedzieć, że to takie Pana Raczyńskiego „Obserwatorium Edukacji”. Nie powiem, ja także miałem problem z „szyldem”, kiedy latem 2013 roku szukałem nazwy dla tej mojej internetowej inicjatywy, gdyż wiele lat wcześniej zaistniała w „sieci” domena Społeczny Monitor Edukacji”. Ale żeby od razu „Eduopticon?…

 

 

A wracając do Pana Kolegi oświadczenia, ze nie ma najmniejszej ochoty spowiadać się Sieci ze szczegółów własnej psychologii i fizjologii, to nie rozumiem: wszak nie namawiam Pana, aby Pan publicznie obnażał się – fizycznie lub psychicznie, ani uprawiał parasakramentalną spowiedź, bo ta dotyczy wszak grzechów, nie dobrych uczynków…

 

Czy za tą niechęcią do choćby tylko uchylenia przyłbicy prywatności stoi tylko RODO? A może… może to z zaniżonej samooceny wynika? Bo chyba nie broni się Pan przed ujawnieniem jakichś wstydliwych, czy karalnych faktów?

 

Co by Panu szkodziło, aby czytelnicy Pana bloga wiedzieli, że gościu, który prowadzi bloga „o oświacie, edukacji i ich funkcjonowaniu w kulturze” nie jest kimś w rodzaju Stanisława Lema, który w Kosmosie nigdy nie był, ale napisał całą biblioteczkę książek o międzygwiezdnych podróżach,  albo – co gorsze – takim edukacyjnym Kaszpirowskim, co to w telewizji uzdrawiał zaklęciami: adin, dwa tri czeterie, piat’….

 

I żeby było jasne: Nie namawiam Pana, aby od razu szedł Pan „na całość” i brał przykład z Pawła Łęckiego. Dobrym wzorcem może tu być blog „Profesorskie Gadanie i jego prowadzący – prof. Stanisław Czachorowski, albo tacy piszący nauczyciele, jak: Danuta Sterna i jej „Oś świata”, Wojtek Gawlik i jego „Edu-Klaster”, albo Joanna Krzemińska i jej „Zakręcony Belfer. O każdej z tych osób ich czytelnicy bez problemu mogą dowiedzieć się na podstawie jakiego warsztatu pracy dochodzą oni do – takich jakie głoszą – opinii i wniosków…

 

A na razie jesteśmy skazani na poznawanie Roberta Raczyńskiego – ze zdjęcia jego twarzy:

 

Źródło: www.duopticum.wordpress.com

 

 

Aby nie czynić tego całkowicie bez przygotowania – zamieszczam link do swoistego podręcznika fizjonomisty pt. „Tajniki osobowości wpisane w twarze i dłonie TUTAJ

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



Zostaw odpowiedź