Archiwum kategorii 'Felietony'
Temat do dzisiejszego felietonu podrzucił mi (nieświadomie) mój sta.., o długim stażu, nie tylko na fb, znajomy o imieniu Jacek, który w piątek wieczorem przysłał mi sms-a o następującej treści:
„Tak się z M. zastanawiamy, czy nie popełniono błędów edukacyjnych przez ostatnie 30 lat, które wpłynęły na tak marne prodemokratyczne postawy społeczne, łatwość ulegania propagandzie, brak refleksji na temat relacji ja – społeczeństwo – państwo.”
Odpowiedziałem mu spontanicznie: „Dobra refleksja, ale nie rozwinę tematu w sms. Chętnie pogadałbym”. I wczoraj, dotrzymując danego słowa, odbyłem z nim rozmowę telefoniczną, podczas której skrystalizowały się zręby tego felietonu, a ja zapowiedziałem, że szerzej rozwinę uzasadnienie moich tez w niedzielnym felietonie.
Co niniejszym czynię:
Zacznę od informacji, że ów Jacek nie miał nigdy nic wspólnego z oświatą (poza tym, że był uczniem peerelowskiej szkoły), że jest z wykształcenia i wykonywanego zawodu ekonomistą, że nigdy nie należał do żadnej partii politycznej, i że jest uważnym obserwatorem polskiej sceny społeczno-politycznej, której wydarzenia w sposób całkowicie niezależny komentuje na swym fejsbukowym profilu. No i, że jest rówieśnikiem Joanny Kopcińskiej, o rok starszy od premiera Morawieckiego, a o dwa lata od Jacka Sasina, Katarzyny Lubnauer i Tomasza Treli. Władysław Kosiniak-Kamysz kończył podstawówkę, gdy on zdawał maturę w jednym z najlepszych (wówczas) łódzkich liceów.
Zamieszczenie powyższych informacji uznałem za przydatne tło moich dalszych wywodów. Bo jest, w moim przekonaniu, ważne, czy ową hipotezę o ewentualnie popełnionych w okresie minionego 30-lecia błędach edukacyjnych stawia człowiek, który jest już w fazie „za moich czasów to...”, czyli mający skłonności do patrzenia na świat w stylu Statler’a i Waldorf’a z Muppet Show, czy jest to ktoś „w sile wieku”, kto w dorosłość wkroczył jeszcze w PRL, a wszystko co działo się w konsekwencji wyników czerwcowych wyborów z 1989 roku obserwował jako dorosły, acz nie angażujący się w działalność polityczna, świadomy i refleksyjny obywatel.
Czy owe „grzechy” jakie dostrzega u naszych rodaków mój znajomy: marne prodemokratyczne postawy społeczne, łatwość ulegania propagandzie, brak refleksji na temat relacji ja – społeczeństwo – państwo, odnoszą się do wszystkich obywateli naszego kraju? Jeżeli zaś analizować je tylko w ramach czasowych zamykających się dla kategorii „produktu” polskiego systemu edukacji III RP, to czy rzeczywiście nauczyciele pracujący w polskich szkołach w ostatnim trzydziestoleciu, a zwłaszcza ci, uczący wiedzy o społeczeństwie (WOS), powinni posypać swoje głowy popiołem, prosić o wybaczenie, a ci nadal czynni zawodowo – przejść szybki kurs naprawczy?
Tekst, który zamieszczam poniżej był już w sobotę wieczorem gotowy w 2/3. Miał to być mój kolejny, niedzielny felieton. Jednak, jak zauważyliście, ostatecznie felieton o kolejnym numerze 305 poświęciłem innemu „gorącemu” (dla mnie) tematowi. Jednak uznałem, że i tamte tematy zasługują na skomentowanie i dlatego zdecydowałem, aby dziś zamieścić Felieton 305 bis:
Postanowiłem podjąć dziś tematy, które nie zaistniały na stronie OE w czasie, gdy donosiły o tym ogólnopolskie media, ale które po pewnym czasie skłoniły mnie do napisania kilku zdań refleksji na ten temat. A stało się tak dlatego, że dostrzegłem jaki wniosek można wysnuć z ich zestawienia. Pierwszym elementem tego dualproblemu jest odnotowywany wzrost spraw, prowadzonych przez wojewódzkich rzeczników dyscyplinarnych wobec nauczycieli, którzy w świetle obowiązujących od 1 września 2019 roku nowych regulacji prawnych (Ustawa z dnia 13 czerwca 2019 r. o zmianie ustawy Karta Nauczyciela oraz niektórych innych ustaw) byli tam zgłaszani przez dyrektorów szkół za „popełnienie czynu naruszającego prawa i dobro dziecka”. [O tej zmianie informowałem na stronie OE 19 sierpnia w materiale „Dyscyplinarki po nowemu – obrona uczniów, czy bat na niepokornych?”.]
O pierwszych skutkach funkcjonowania tego nowego prawa 9 stycznia napisała „Rzeczpospolita” w artykule „Przybywa dyscyplinarek dla nauczycieli”. Oto jego fragment:
[…] Do kuratorów oświaty wpływa coraz więcej informacji od dyrektorów szkół o przewinieniach nauczycieli. Np. do poznańskiego rzecznika dyscyplinarnego od początku roku szkolnego do połowy grudnia wpłynęło aż 29 zawiadomień o popełnieniu przez nauczyciela czynu naruszającego prawa i dobro dziecka. W zeszłym roku szkolnym w analogicznym okresie zawiadomień było tylko dziewięć.
Dalej dowiadujemy się, że do rzecznika dyscyplinarnego dla nauczycieli przy wojewodzie podkarpackim wpłynęło 11 takich powiadomień (przed rokiem było 6), w Gdańsku do rzecznika takich spraw wpłynęło 17 (przed rokiem – 6), a w zachodniopomorskim do połowy grudnia wszczęto takich postępowań 6 (przed rokiem – 2). Za to na Podlasiu w tym roku wpłynęły tylko 2 zawiadomienia, a w zeszłym – 5. [Źródło: www.rp.pl ]
Tego samego dnia na stronie „Głosu Nauczycielskiego” zamieszczono artykuł, zatytułowany „Nagrody także z inicjatywy kuratora”. Oto jego fragment:
Zgodnie z obecnie obowiązującym rozporządzeniem, wnioski o przyznanie nagrody kuratora może złożyć jedynie dyrektor szkoły – dla nauczyciela zatrudnionego w tej placówce oraz organ prowadzący szkołę – dla dyrektora. Ministerstwo edukacji chce to zmienić. W projekcie nowelizacji rozporządzenia wpisano punkt mówiący, że kurator “może z własnej inicjatywy przyznać nagrodę nauczycielowi spełniającemu kryteria” zapisane w rozporządzeniu. W tym przypadku wniosek dyrektora nie będzie potrzebny. A nawet jego opinia.
Czym ministerstwo edukacji tłumaczy ten krok? Według MEN, takie rozwiązanie odpowiada “postulatom zgłaszanym przez władze oświatowe, które sprawując nadzór pedagogiczny, udzielają pomocy szkołom i placówkom, a także zatrudnionym w nich nauczycielom w wykonywaniu zadań dydaktycznych, wychowawczych i opiekuńczych”.
“W ramach tak sprawowanego nadzoru inspirują one nauczycieli do poprawy istniejących lub wdrażanych rozwiązań w procesie kształcenia. Zachęcają do stosowania innowacyjnych działań programowych, organizacyjnych lub metodycznych, których celem jest rozwijanie kompetencji uczniów. Kuratorzy Oświaty i organy sprawujące nadzór pedagogiczny nie mają jednak możliwości bezpośredniego wyróżnienia tych nauczycieli. Proponowana zatem zmiana, poszerzając ich kompetencje o możliwość przyznawania z własnej inicjatywy nagród nauczycielom, pozwoli na docenienie pracy tych nauczycieli” – czytamy w uzasadnieniu do projektu rozporządzenia. [Źródło: www.glos.pl]
Dość tej „źródłografii”. Pora na to, co ja myślę o tej zastanawiającej koincydencji inicjatyw władzy oświatowej.
Wszystko zaczęło się od wzbogaconej serwisem fotograficznym informacji, zamieszczonej na profilu koleżanki Ewy Morzyszek-Banaszczyk:
Jako przykład – dwie fotki z tego serwisu:
I post:
Forum Wymiany Doświadczeń Inspirowanych Pedagogiką C. FREINETA, niezwykły czas z zaangażowanymi ludźmi, którym na sercu leży dziecko i edukacja „zdrowego rozsądku”.
Po tym, jak o tym przeczytałem, tak oto, spontanicznie, to wydarzenie skomentowałem:
„… czyli o tym, jak szkołę wg modelu sprzed ponad 200 lat zmieniać w szkołę wg modelu sprzed prawie 100 lat... „
Natychmiast zareagowała na to Pani Ewa słowami:
„A jednak zmienić szkołę współczesną w szkołę uczącą kompetencji przyszłości ? Freinet to nie tylko pedagog, to wizjoner, refleksyjny praktyk i człowiek z intuicją pedagogiczną., ‚Zaufać dzieciom to one będą tworzyć przyszłość’, niewielu to potrafi.”
Chwilę później pojawił się jeszcze komentarz Joanny Antczak – nauczycielki SP w Sierakowicach:
„Pedagogika C. Freineta jest ponadczasowa i na pewno to, co zadziało się podczas Forum jest tego dowodem.”
Na co ja:
„Nie przeczę, ale to smutne, że od czasów Freineta nie powstały nowe, zwłaszcza w najbliższej przeszłości, metody pracy z młodymi, które pozwolą wyposażyć ich w kompetencje, niezbędne im do funkcjonowania w nieprzewidywalnej przyszłości… „
Wkrótce po tym doczekałem się pouczenia od kolejnej koleżanki dyrektor – Bożeny Będzińskiej-Wosik:
„Jest wiele takich metod i wielu nauczycieli, którzy je stosują”.
Na tym skończyłem moją aktywność na profilu Ewy Morzyszek-Banaszczyk.
Jednak dziś rano naszła mnie taka myśl, że powinienem rozwinąć wątek moich refleksji na temat źródeł współczesnych prób kruszenia opoki reliktów „pruskiego” systemu w polskich szkołach, bo jeszcze ktoś pomyśli, że się „czepiam” tak pożytecznych inicjatyw, jak owo Forum Wymiany Doświadczeń Inspirowanych Pedagogiką C. Feineta.
Przed rokiem 27. Finał WOSP odbywał się 13 stycznia, oczywiście była to także niedziela, i ja także pisałem – wtedy 252. – felieton, któremu dałem tytuł „Jak dać mata Zalewskiej i nie dać się zwieść rankingowi PERSPEKTYW”. Bo także wtedy w poprzedzającym tę niedziele tygodniu – 11 stycznia tygodnik ten ogłosił swój XXI ranking liceów i techników.
Po roku znalazłem się w sytuacji, którą Francuzi nazywają déjà vu. Jedyną różnicą (bo pisząc i zamieszczając tamten felieton nie wiedziałem jeszcze czym skończy się gdańskie „światełko do nieba”) była o wiele bardziej skąpy materiał, jaki na stronie OE zamieściłem 11 stycznia: „PERSPEKTYWY ogłosiły swój ranking liceów i techników”. Wtedy była to krótka informacja, bez słowa komentarza, ale właśnie dlatego w felietonie nr 252 zamieściłem moją opinię o takim sposobie hierarchizowania szkół średnich:’
„Doprawdy – nie wiem ile jeszcze wody w Wiśle musi upłynąć, aby do redakcji tygodnika „Perspektywy” dotarło, że ranking szkół średnich, w którym pozycja danej szkoły zależy WYŁĄCZNIE od trzech kryteriów: sukcesów uczniów tej szkoły w olimpiadach, wyników jej absolwentów uzyskanych na maturze z przedmiotów obowiązkowych, oraz z przedmiotów dodatkowych, wpisuje się w archaiczny nurt edukacji, dla której celem jest spełnianie wymagań rekrutacyjnych do szkół wyższego stopnia, a nie wyposażenie absolwentów w kompetencje, warunkujące skuteczne funkcjonowanie w życiu rodzinnym, zawodowym, społecznym.
Nie ta szkoła jest dobrym środowiskiem wspierającym rozwój swych uczniów, która najskuteczniej przygotowuje do sprawdzianów i egzaminów, a ta która dla każdego młodego człowieka jest miejscem odkrywania i rozwijania jego predyspozycji, motywowania go do poszukiwania wiedzy, a przede wszystkim środowiskiem „trenowania” kompetencji współżycia i współpracy w zespołach, w klimacie bezpieczeństwa i wzajemnej tolerancji.”
\Minął rok, i nic się nie zmieniło: ani w redakcji tygodnika „Perspektywy”, ani w mojej ocenie słuszności prowadzenia takich rankingów. Jako niepoprawny optymista muszę jednak dodać, że – zgodnie ze starym wezwaniem „Niech żywi nie tracą a nadziei…” – pocieszającym jest fakt, iż przybywa opinii, podzielających punkt widzenia, prezentowany przeze mnie przed rokiem.
Zamiast komentarza redakcji zamieściłem w piątek, pod informacją o XXVIII Rankingu (zaczerpnięty z jej profilu na fb) pogląd Anny Szulc (nauczycielki matematyki w I LO w Zduńskiej Woli):
Czytam komentarze zadowolonych z tego, że „ranking szkół hula w internecie”. A ja chciałbym doczekać czasu, w którym celem szkoły będzie docenianie uczniów i nauczycieli, którzy wkładają bardzo dużo pracy, by szkoła była przyjaznym miejscem nauki, pracy i współpracy. By zamiast rywalizacji i rankingów, doceniać starania, różnorodność i rozwijać talenty. By każdy uczeń mógł odnosić sukcesy na miarę swoich możliwości, a zamiast krytyki i porównań, mógł w swoim tempie i w przyjaznej atmosferze po prostu się uczyć. By wreszcie szkolna edukacja wspierała człowieka w zdobywaniu doświadczenia, które wzbogaca życie ludzi i społeczeństwa.
Ale w „sieci” pojawiły się także inne „głosy”. Swoje zdanie nie omieszkała zamieścić dr Marzena Żylińska:
„Znów publikowane są rankingi najlepszych szkół. Ja w tej kwestii jestem niewierząca.
Inspiracją do podjęcia w dzisiejszym felietonie problemu izb nauczycielskich był wtorkowy materiał, zaczerpnięty ze strony projektu „Wszystko Co Najważniejsze”, w którym przybliżyłem Czytelnikom OE tekst Jarosława Kordzińskiego, zatytułowany „Co dalej, nauczyciele?”. To w nim jego autor podjął temat inicjatywy grupy nauczycieli, skupionych wokół ruchu „JaNauczyciel” powołania nowego związku zawodowego i wiarygodnej oraz skutecznej reprezentacji społeczności nauczycielskiej, działającej jako Izba Nauczycielska.
Jako „zaczyn” dla moich refleksji przytoczę ponownie fragmenty tamtego tekstu Jarosława Kordzińskiego:
„Od dłuższego czasu obserwuję w internecie aktywność grupy promującej się jako ruch „młodych” nauczycieli. Podważają wszystko, z czym się nie zgadzają albo z czym się nie utożsamiają. Związek Nauczycielstwa Polskiego, Kartę Nauczyciela, dorobek administracji rządowej z początku wieku, którego pozytywne skutki wciąż jeszcze są widoczne. […]
Problem polega na tym, że zarówno tego typu zachowanie nie przynosi niczego nowego, ale też, jak się wydaje, tego typu działania nie mają na celu doprowadzić do jakiejkolwiek zmiany. Są reaktywne. Czy warto więc zgadzać się na ubezwłasnowolnienie w imię pustych idei, które poza promocją kilku krzykaczy, w gruncie rzeczy nie niosą sobą niczego nowego?”
Muszę, niestety, zacząć od zdystansowania się od arbitralnego tonu tej wypowiedzi, a przede wszystkim wobec zastąpienia rzetelnych informacji o inicjatorach owego ruchu i ich dziele inwektywami i uogólnieniami o charakterze sloganów. Jednak po takim zastrzeżeniu zamierzam „brnąć” w temat dalej, zawężając go do projektu powołania izb nauczycielskich.
Dla porządku przypomnę jeszcze, że temat izb nauczycielskich po raz pierwszy pojawił się na stronie OE 13 września 2019 roku w materiale, zatytułowanym „Czy powstaną Izby Nauczycielskie, jako formuła samorządu tego środowiska?” Przywołałem wówczas tekst z 2000 roku, zamieszczony na portalu „Edukacja-Internet-Dialog”, w którym zawarta był informacja, iż idea powołania zawodowego samorządu nauczycieli pojawiła się na początku lat 80-ych, wraz z wizją Samorządnej Rzeczypospolitej, zawartej w Programie NSZZ „Solidarność” uchwalonym przez I Krajowy Zjazd Delegatów. Trudno w tym tekście dopatrywać się konkretnych propozycji izb nauczycielskich – raczej zawarta tam ogólna idea samorządności społecznych i zawodowych społeczności powróciła w czasie „po przełomie” jako postulat, który w nowej rzeczywistości politycznej wkrótce utracił poparcie NSZZ „Solidarność”. Napisano o tym w przywołanym wyżej artykule, zatytułowanym „Czy powstaną Izby Nauczycielskie, jako formuła samorządu tego środowiska?”:
„1991-1992, kiedy to przy Krajowej Sekcji Oświaty Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność” powołano Krajowy Zespół do spraw Izb Nauczycielskich. […] Efektem prac tego zespołu było opracowanie projektu Ustawy o samorządzie nauczycieli,[…] Niestety, usytuowanie tego zespołu w strukturach związkowych doprowadziło 27.11.1992 r. do jego likwidacji, wówczas to działacze związkowi odczytali kreowane w projekcie zadania jako zagrażające bytowi i realnym wpływom na środowisko ich organizacji pracowniczej.
Od tej pory zespół ten mógł już pracować jedynie poza strukturami NSZZ „Solidarność”, organizując na Uniwersytecie Warszawskim jeszcze w listopadzie 1993 r. III Krajowy Kongres na temat etyki nauczycielskiej. Na dalszy plan zeszła jednak praca nad zainteresowaniem pedagogów ideą, potrzebą czy wartością tworzenia samorządów nauczycielskich. Ponownie powróciła ona w publicznej debacie w marcu 1997 r., kiedy to z inicjatywy Zespołu ds. Samorządności przy Fundacji Instytutu Lecha Wałęsy zostało zorganizowane ogólnopolskie seminarium w Łodzi, mające na celu przygotowanie projektu Ustawy o samorządzie zawodowym nauczycieli dla Akcji Wyborczej ‚Solidarność’ ” .[Źródło: www.edukacjaidialog.pl]
Jeśli jesteśmy w Łodzi, to nie mogę nie wspomnieć o wielkim zwolenniku i promotorze idei izb nauczycielskich – o profesorze Bogusławie Śliwerskim. Od lat w licznych wystąpieniach i publikacjach opowiada się on za zdecydowanym ograniczeniem wpływów państwa (czytaj – polityków) na edukację i za oddaniem jej samorządnym strukturom społeczności lokalnych (rady szkoły) i nauczycieli, czyli izbom nauczycielskim. Te ostatnie miałyby stać, podobnie do izb lekarskiej czy adwokackiej, na straży nauczycielskiej etyki zawodowej. Jako aktualny przykład tych poglądów może służyć wywiad, jakiego udzielił Monice Odrobińskiej, który 10 września, opatrzony tytułem „Kto wesprze nauczycieli? opublikował portal idziemy.pl. Oto fragment zapisu tej rozmowy:
To ostatnia w tym 2019. roku niedziela, ostatni tegoroczny felieton. Tradycja nakazuje, abym pokusił się o moje refleksyjne podsumowanie tego – dla mnie jubileuszowego, bo obchodziłem 75. urodziny – roku. Ale nie to było na tyle ważnym wydarzeniem, aby o nim teraz pisać. Pamiętając o tym, że czytać to będą osoby, które zaglądają na tę stronę z powodów podejmowanej tu problematyki – będzie to moja wersja rocznego résumé wydarzeń, które miały jakiś (mniejszy lub większy) wpływ na nasze edukacyjne podwórko.
Jeszcze przed dokonaniem chronologicznego przeglądu wydarzeń wiedziałem jedno: zacznę od oświatowych skutków wyboru nowych europosłów. Nomen omen – w Dzień Matki – 26 maja odbyły się, już po raz czwarty, wybory do Parlamentu Europejskiego. To, że najwięcej głosów oddano w nich na kandydatów PiS nie jest tu najważniejszą informacją. Najbardziej istotną, przynajmniej w dniu ogłoszenia oficjalnych wyników głosowania, była informacja, że jedną z nowowybranych europosłanek została dotychczasowa minister edukacji Anna Zalewska. W okręgu 12. (woj, dolnośląskie i opolskie) oddano na nią 168 337 głosów.
Od tego momentu zaczęły się, już nie hipotetyczne jak przedtem, zgadywanki kto ją zastąpi w gmachu przy al. Szucha 25. Było sporo „przecieków z dobrze poinformowanych źródeł”, aż wszystko stało się jasne 4 czerwca, kiedy to Prezydent RP powołał Dariusza Piontkowskiego na urząd Ministra Edukacji Narodowej. Dziś mogę to skomentować jednym zdaniem: Jeśli ktoś miał nadzieje na zmiany, to się srodze zawiódł; ta zmiana personalna nie pociągnęła za sobą zmian merytorycznych, czy zwłaszcza systemowych, na lepsze. W mojej ocenie – w wielu aspektach raczej na gorsze. I do dziś nie żałuje, że informację o powołaniu nowego ministra edukacji zatytułowałem „Zamienił stryjek siekierę na kijek”.
O jesiennych wyborach do polskiego parlamentu nie ma powodu wspominać – dla polskich nauczycieli, uczniów i ich rodziców nie przyniosły one nic nowego.
Dzisiaj: w Łodzi (współrzędne geograficzne: 51.75 N 19.47 E) słońce wzeszło o 7:46, a zaszło o 15:33. Jeśli zwyciężą zwolennicy wprowadzenia po roku 2021, na stałe, tzw. „czasu letniego”, to za trzy lata 22 grudnia słońce wzejdzie w Łodzi, gdy na zegarach będzie godzina 8:46 (!), a zajdzie o 16:33 – ewentualnie obowiązującego wówczas czasu.
Już raz w moim felietonie (Nr 293 z 27 października) podjąłem ten problem, pisząc wówczas te słowa:
Kochani! Apeluje do Was – jeśli zastanowicie się nad konsekwencjami decyzji pozostawienia na zimę czasu letniego, że spowoduje to, iż w okolicach 20 grudnia słońce będzie wschodziło ok. godziny 8:45, (praktycznie dwie pierwsze lekcje w szkole przy sztucznym świetle!) – umocnijcie się w przekonaniu, że należy pozostawić czas zgodny z czasem astronomicznym, t.zn. że godzina 12-a będzie mniej więcej wtedy, gdy słońce jest najwyżej nad horyzontem, a wschód i zachód – symetrycznie, przed i po dwunastej. I starajcie się przekonać innych do pozostawienia czasu naturalnego, astronomicznego, czyli dziś określanego nazwą „zimowego” – już na zawsze….
Zaczynam także dzisiejszy felieton od tego tematu, gdyż piszę go w najkrótszym dniu roku i każdy może przetestować „organoleptycznie” jak by to było, gdyby przyszło nam żyć według czasu narzuconego przez urzędników, pozbawionych wyobraźni i wiedzy astronomicznej. Pomijam taki drobiazg, jak kilkuminutowe różnice, wynikające z położenia konkretnej miejscowości na globie (długość geograficzna). W przypadku Łodzi tak naprawdę astronomiczne południe, czyli moment, gdy słońce jest najwyżej nad horyzontem było dziś ok. godziny 11:40.
Dość o wschodach i zachodach słońca – nie mogę być posądzonym o to, że pod tym pretekstem robię uniki przed podjęciem tradycyjnego tematu z „oświatowej łączki”. A – szczerze pisząc – nie byłoby to bez powodu. Bo tak naprawdę to, obserwując prze ostatnie dwa tygodnie to nasze edukacyjne podwórko, nic tak mocno mnie nie poruszyło, żebym nie miał wątpliwości o czym mam napisać.
Nie znalazłem w sobie dość motywacji, aby komentować V kongres ŁTP (zamieszczone zdjęcie sali posiedzeń RMŁ mówi samo za siebie), także komentowanie zapowiedzi rejestracji kolejnego nauczycielskiego związku zawodowego „Ja, Nauczyciel’ka” byłoby nie na miejscu – po tym, co już na ten temat napisał Jarosław Pytlak w swym tekście „Kij w mrowisku”.
Z obszaru „wielkiej polityki” był wywiad z wywiad Artura Radwana z przewodniczącą sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży, zatytułowany: „Stachowiak-Różecka: 8 tys. zł za wyższe pensum to bardzo dobra propozycja dla nauczycieli, do której warto powrócić”, ale uznałem, że to byłoby poniżej poziomu, do którego zobowiązałem się przed tygodniem.
Po takiej selekcji pozostał mi jeden temat, który pojawił się w tym czasie dwukrotnie, a który – w odniesieniu do jeszcze innych faktów, „chodzi” za mną już od 6 listopada, kiedy to przypadła druga rocznica rejestracji Fundacji „OSNOWA”. Tym tematem są inicjatywy młodych ludzi, którzy mają ambicje (aspiracje?) zaistnienia w szerszej niż szkolna, lokalna, skali.
Bezpośrednim bodźcem, który pobudził mnie do tych refleksji była informacja o zarejestrowaniu Fundacji na Rzecz Praw Ucznia, której założycielem i prezesem jest Mikołaj Wolanin. Przypomnę, że to jeden z trojga marszałków XXIII sesji Sejmu Dzieci i Młodzieży (1 czerwca 2017 roku), którym został w wieku 15-u lat, kiedy był uczniem gimnazjum w Nowym Tomyślu. Zakładając fundację jest nadal osobą niepełnoletnią – przeto do czasu osiągnięcia przez niego pełnoletniości reprezentują go we wszystkich sprawach urzędowych jego „przedstawiciele ustawowi”.
Poprzedni „jubileusz” z okazji 250. felietonu obchodziłem 30 grudnia ubiegłego roku. Pisałem go wówczas w warunkach „kryzysu technicznego”, to znaczy w sytuacji, gdy mój „oswojony” od lat laptop marki Dell ostatecznie i definitywnie odmówił posłuszeństwa, i kiedy to – w okresie przed zakupem nowego – pracowałem na nieznanym mi, tymczasowym sprzęcie (i oprogramowaniu) zastępczym.
Oto – dla przypomnienia – fragment tamtego tekstu: „Felieton nr 250. Tekst, który powstał „z okazji” – na przekór przeciwnościom losu”:
Takie „okrągłe jubileusze” stają się zazwyczaj okazją do podsumowań dotychczasowego „dorobku” – w tym przypadku owych 250. felietonów mojego autorstwa. Przygotowując się do tego zadania szybko uznałem, że pójdę na „łatwiznę” i nie będę powracał do reasumpcji pierwszych dwustu felietonów, gdyż uczyniłem to już przy okazji fetowania Felietonu nr 200, którego publikacja wypadła także w grudniu, ale ub. roku. Zatytułowałem go „Jubileusz, czyli coś się kończy, coś się zaczyna”. Kto nie czytał, lub już zapomniał jego treść – zachęcam do lektury. [Źródło: www.obserwatoriumedukacji.pl]
W dalszej części przypomniałem, wybrane z następnych 49-u, dziesięć felietonów, które uznałem za warte przywołania – zobacz TUTAJ
A jakie felietony z ich ostatniej „czterdziestkidziewiątki” uważam za warte przywołania z okazji tej kolejnej już ich „okrągłej” liczby?
Analizując w porządku chronologicznym, wybrałem te oto:
1.Felieton nr 255. Jak próbowałem pozytywnie myśleć. I czy to się udało (3 lutego 2019)
2.Felieton nr 262. O szkolnych inkubatorach dobrych relacji – prawie esej (24 marca 2019)
3.Felieton nr 271. Celem powinna być sytuacja, w której rpd będzie każdy nauczyciel (26 maja 2019)
4.Felieton nr 280. Kto uzdrowi edukację? Politycy, teoretycy, czy jednak praktycy? (4 sierpnia 2019)
5.Felieton nr 283. Wielka klapa projektu tworzenia szkół branżowych. Przynajmniej w Łodzi {25 sierpnia 2019)
6.Felieton nr 297. O zaściankowej edukacji w pisowskim „państwie dobrobytu” (24 listopada 2019)
Niezależnie od tych „laureatów” minionego roku nie mogę nie przypomnieć felietonu nr 275 z 23 czerwca 2019 – „W 13-ą rocznicę „poczęcia” mojego nowego wcielenia”: Oto jego najbardziej dla mnie istotny fragment:
W gabinecie siedziało już Kierownictwo WSP in corpore, t. zn. Pani Kanclerz Cyperling i Pan Rektor Śliwerski. Oboje z poważnymi minami… Rozmowę rozpoczęła Kanclerz Cyperling, informując, że „zdecydowaliśmy, iż gazeta.edu.pl ruszy jeszcze przed początkiem nowego roku szkolnego, a tobie proponujemy, abyś był jej redaktorem naczelnym. I jest to propozycja nie do odrzucenia.”
Moje zaskoczenie było totalne! Po chwili oszołomienia odzyskałem mowę i zacząłem przedstawiać argumenty, przemawiające za tym, że nie mogę przyjąć tej zaszczytnej propozycji: że nigdy nie byłem nie tylko redaktorem czegokolwiek, ale w ogóle dziennikarzem, a poza trym (miałem nadzieję, że będzie to argument rozstrzygający) – nie mam zielonego pojęcia o cyfrowej technologii internetowego redagowania gazety! W odpowiedzi na to usłyszałem od rektora Śliwerskiego, że nie będą nikogo innego szukać do tej roli, bo jest to gazeta o edukacji, a ja jestem pedagogiem i byłym wieloletnim nauczycielem i dyrektorem szkoły, że mam dobre pióro, bo przecież pisałem wiele tekstów, które były zamieszczane w papierowej „Gazecie Edukacyjnej”. Ostateczne zdania, obalające moje zastrzeżenia wygłosiła Małgorzata Cyperling, która powiedziała, że wie doskonale, iż Julek przed zamknięciem kolejnego numeru GE zawsze konsultował się ze mną, że On, gdyby mógł teraz zabrać głos, to także powiedziałby, że tylko ty powinieneś kontynuować jego dzieło… A poza tym we wszystkich sprawach „technicznych” w pierwszym okresie będzie cię wspierał Piotr Sobczak (był dyrektorem działu PR w WSP). I oczekuję, że się zgodzisz. [Źródło: www.obserwatoriumedukacji.pl]
Przywołałem dziś fragment tamtego felietonu, gdyż właśnie to wydarzenie stało się początkiem nowej formy mojej edukacyjnej aktywności. Gdybym wtedy nie zdecydował się na podjecie tego wyzwania, gdybym systematycznie przez kolejnych 7 lat nie nie redagował „Gazety Edukacyjnej”, gdybym w konsekwencji tego nie został dostrzeżony przez inne, „papierowe” redakcje, które zaoferowały mi swe łamy (przede wszystkim była to „Gazeta Szkolna”, w której m. in. pisywałem cotygodniowe felietony, ale także „Głos Pedagogiczny”, „Kształcenie Zawodowe”), to latem 2013 roku (kiedy zmierzająca do upadku WSP zaprzestała wydawania GE) nie wpadłbym na pomysł aby wykupić domenę, nie zainwestowałbym w usługę hostingowa, i nie byłoby w Internecie od września 2013 roku „Obserwatorium Edukacji”. I nie byłoby dzisiaj trzechsetnego felietonu.
No właśnie! Pierwszy felieton, zamieszczony 4 września 2013 roku był pierwszym tekstem, którym zainaugurowałem zaistnienie w „sieci” OE. Po raz kolejny przypomnę złożoną tam deklarację:
Moją ambicją jest także dostarczenie czytelnikom ciekawych artykułów i interesujących felietonów, w których będzie można skonfrontować swoje refleksje i poglądy z ich autorami. „Obserwatorium Edukacji” będzie otwarte dla wszystkich, którzy zechcą podzielić się z innymi nie tylko swymi sukcesami w codziennej pracy w szkole, przedszkolu czy placówce oświatowo-wychowawczej, ale także refleksjami i opiniami na aktualne tematy z obszaru edukacji, którymi żyją nie tylko politycy i publicyści, ale przede wszystkim nauczyciele i wychowawcy praktycy.[Źródło: www.obserwatoriumedukacji.pl]
I to jest główny powód mojej niepełnej satysfakcji z minionych ponad sześciu lat redagowania tego informatora edukacyjnego – jak to co robię nazwano w Google. Tak niewiele było przez ten czas takich nauczycielek i nauczycieli, którzy chcieli podzielić się na stronie OE swoimi doświadczeniami, zrelacjonować co ciekawego dzieje się w ich przedszkolu czy szkole, napisać o swoich przemyśleniach, niepokojach i sukcesach.
Może jeszcze muszę popracować nad poszerzeniem informacji o istnieniu „Obserwatorium Edukacji”? Może nie zdobyłem jeszcze zaufania w środowisku eduzmieniaczy?
x x x
Pozostało mi jeszcze złożenie oświadczenia w sprawie formy tych felietonów – z myślą o przyszłości. Otóż nie po raz pierwszy oświadczam, że znam definicję felietonu: „Gatunek publicystyczny, krótki utwór dziennikarski (prasowy, radiowy, telewizyjny) utrzymany w osobistym tonie, lekki w formie, wyrażający punkt widzenia autora.”
Jednak nie jestem w stanie w pełni podporządkować się tej definicji. Zwłaszcza w tym aspekcie, że to „krótki utwór dziennikarski”. Trudno, ale będziecie musieli Szanowni Czytelnicy zaakceptować moją skłonność do rozwijania i pogłębiania tematów, do posługiwania się w wielu przypadkach techniką hipertekstu, do odchodzenia od formy felietonu w stronę eseju…
W zamian za to zobowiązuję się do podejmowania tematów ważnych, aktualnych, może nawet czasem kontrowersyjnych, „niepolitycznych”…
Bo jestem redaktorem i publicystą niezależnym. Bo najbardziej cenie sobie moją wolność wypowiedzi!
Włodzisław Kuzitowicz
Dziś jeszcze „na roboczo”, bo za tydzień będzie „okolicznościowo”… Przeto bez zbędnych wstępów – do roboty. Podobnie jak przed tygodniem – temat dzisiejszego felietonu także „podrzucono mi” na Messenger’a. Pewien dobry znajomy i wierny czytelnik tekstów na OE przesłał mi info o zamieszczonym 30 listopada w krakowskim dodatku „Gazety Wyborczej” tekście, zatytułowanym „Uczennica wyproszona z debaty oksfordzkiej, bo ‚niewłaściwie siedziała’ na ławce”.
Aby wprowadzić Czytelników w temat, zanim zacytuję fragment tego artykułu, muszę poinformować, że cała „problemowa” sytuacja wydarzyła się w październiku przed krakowskim 44 LO, które tego dnia było organizatorem debaty oksfordzkiej, na którą to przyszła tam grupa uczennic i uczniów z Kolegium Europejskiego – prywatnego, także krakowskiego, liceum. A oto jak samo zdarzenie zrelacjonowała jego główna bohaterka w rozmowie z Olgą Szpunar – autorką artykułu:
„Przed debatą siedziałam na szkolnym dziedzińcu na ławce. W pewnym momencie podszedł do mnie starszy pan i zapytał, co tu robię. Odpowiedziałam, że przyszłam debatować. Wtedy usłyszałam, że „niewłaściwie siedzę”, a w ogóle najlepiej byłoby, gdybym wstała, jak do niego mówię. Gdy spytałam, na czym polega moje niewłaściwe siedzenie, zaczął krzyczeć, że jestem bezczelna i że po debacie mam przyjść do niego do gabinetu. Dopiero wtedy zorientowałam się, że to dyrektor szkoły, bo wcześniej mi się nie przedstawił. Poinformowałam go, że nie jest moim dyrektorem i do niego nie przyjdę. Wtedy powiedział, że nie mam wstępu do jego szkoły.
Z dalszej części artykułu można dowiedzieć się, że ów „starszy pan” – Mariusz Graniczka, dyrektor 44 LO – dopuścił ową grupę do uczestnictwa w debacie dopiero po spektakularnych przeprosinach, odebranych nie tylko od owej „winnej” niewłaściwego siedzenia, ale od całej grupy z którą tam przyszła. O tym wydarzeniu dowiedzieli się rodzice jednego z uczniów Kollegium i napisali list do dyr. Graniczki:
„Zażądał Pan przeprosin od całej drużyny za jakieś wyimaginowane, niewłaściwe zachowanie, którego mieli młodzi ludzie dopuścić się w stosunku do Pana. Takie dodatkowe upokorzenie, aby pokazać, kto ma władzę i „kto tu rządzi”. […] Pana zachowanie jest wyrazem buty, pychy i braku elementarnego wychowania. Jest porażką Pana jako pedagoga. Jest także wyrazem braku szacunku dla drugiego człowieka i przekonania o własnej nieomylności.”
Zainteresowanych większą ilością szczegółów tego zdarzenia i jego kontekstów odsyłam do artykułu w „Gazecie Wyborczej” – TUTAJ
Z nabytego już dziennikarskiego nawyku, postanowiłem dowiedzieć się trochę więcej kim jest ów „pryncypialny” dyrektor Graniczka. Nie trzeba było długo szukać, aby dotrzeć do całej serii artykułów sprzed paru lat, z których wyłania się sylwetka „smoleńskiego” patrioty, ale przede wszystkim osoby „twardą, konserwatywną ręką” zarządzającego do niedawna Gimnazjum nr 1, które do końca roku szkolnego 2017/2018 działało w tym samym co aktualnie 44 LO, budynku. Przywołam tu, dla ilustracji, kilka tych publikacji:
Na wstępie muszę przeprosić Szanownych Czytelników, że tekst ten tylko w części będzie miał cechy felietonu, ale jago temat na tyle mnie zbulwersował, że postanowiłem nie tylko zaprezentować w nim moje na ten temat wątpliwości i poglądy, ale ze względu na ich wagę – podeprzeć je materiałami źródłowymi.
Wszystko zaczęło się w środę (27 listopada), kiedy to na Messengerze przeczytałem taki oto tekst, nadesłany przez zaprzyjaźnioną nauczycielką, zaangażowaną w pozytywne zmienianie szkoły (nie tylko tej w której pracuje):
Przerażający (bo każdy może nas szkalować) ustęp o życiu prywatnym:
„Ministerstwo Edukacji Narodowej w odpowiedzi na interpretację poselską nr 34666 interpretuje uchybienie godności zawodu nauczyciela jako: „Z pewnością zachowania sprzeczne z ogólnie przyjętym normami społecznymi (agresja, używanie wulgaryzmów), polegające na łamaniu przepisów prawa, zarówno przepisów karnych (fałszowanie dokumentów), jak i przepisów z zakresu prawa pracy (mobbing), należy uznać za zachowania naruszające godność każdego zawodu. Szczególnie takiego, który społecznie postrzegany jest jak zawód zaufania publicznego.”
Co więcej, w tej samej odpowiedzi, MEN podkreśla, że te przesłanki nie dotyczą tylko życia zawodowego nauczyciela, ale także prywatnego.”
Zacytowany przez nią tekst był fragmentem artykułu z „Gazety Prawnej”, do którego dołączyła link, komentując na zakończenie tę „przesyłkę” tymi słowami:
Podzieliłam się, bo ogarnia mnie coraz większe przerażenie.
Jako że nie czytałem tego artykułu wcześniej niezwłocznie skorzystałem z podanego linku i przeczytałem ów tekst w całości: „Kary dyscyplinarne nauczycieli 2020: Kiedy i za co można ukarać nauczyciela?” I, zgodnie z moimi zasadami, zacząłem, krok po kroku, sprawdzać podane tam informacje. Zanim przeczytacie o tym co odkryłem – proszę Was o przeczytanie całego tego tekstu z oryginalnego źródła – TUTAJ
Nie wiem jak Wy, ale ja po pierwszym czytaniu także odebrałem zawarte tam informacje jako kolejny przykład jak to aktualna władza stara się wprowadzić w środowisku nauczycieli atmosferę lęku i sprawić, aby byli oni pokorni. Jednak po chwili zacząłem zgłębiać zawarte w tym artykule informacje. Zacznijmy od tego akapitu:
„Od 1 września 2019 roku obowiązuje kilka istotnych zmian w zakresie dyscyplinarnego karania nauczycieli. Pierwszą z nich jest to, że karom dyscyplinarnym podlegają wszyscy nauczyciele, bez względu na stopień awansu zawodowego.”
To nieprawda, gdyż także przed nowelizacją, w „Karcie nauczyciela” w jej rozdziale 10. „Odpowiedzialność dyscyplinarna” istniał artykuł 71.1 o takiej treści (stan prawny na 2018 rok):
Źródło: www. prawo.sejm.gov.pl
Ale nawet gdyby nadal obowiązywała treść tego artykułu, wprowadzona tam w roku 1990: „Nauczyciele mianowani i dyplomowani podlegają odpowiedzialności dyscyplinarnej za uchybienia godności zawodu nauczyciela lub obowiązkom, o których mowa w art. 6.”, to nie widziałbym w tej zmianie nic niestosownego – wszak skoro cała nowelizacja miała za cel obronę praw i dobra dziecka, to nie ma uzasadnienia, aby karani byli tylko nauczyciele od „dyplomowanego” wzwyż, zaś kontraktowi i stażyści mogli bezkarnie uczniom ubliżać, bić ich, molestować lub wykorzystywać seksualnie…