Inspiracją do podjęcia w dzisiejszym felietonie problemu izb nauczycielskich był wtorkowy materiał, zaczerpnięty ze strony projektu „Wszystko Co Najważniejsze”, w którym przybliżyłem Czytelnikom OE tekst Jarosława Kordzińskiego, zatytułowany „Co dalej, nauczyciele?”. To w nim jego autor podjął temat inicjatywy grupy nauczycieli, skupionych wokół ruchu „JaNauczyciel” powołania nowego związku zawodowego i wiarygodnej oraz skutecznej reprezentacji społeczności nauczycielskiej, działającej jako Izba Nauczycielska.

 

Jako „zaczyn” dla moich refleksji przytoczę ponownie fragmenty tamtego tekstu Jarosława Kordzińskiego:

 

Od dłuższego czasu obserwuję w internecie aktywność grupy promującej się jako ruch „młodych” nauczycieli. Podważają wszystko, z czym się nie zgadzają albo z czym się nie utożsamiają. Związek Nauczycielstwa Polskiego, Kartę Nauczyciela, dorobek administracji rządowej z początku wieku, którego pozytywne skutki wciąż jeszcze są widoczne. […]

 

Problem polega na tym, że zarówno tego typu zachowanie nie przynosi niczego nowego, ale też, jak się wydaje, tego typu działania nie mają na celu doprowadzić do jakiejkolwiek zmiany. Są reaktywne. Czy warto więc zgadzać się na ubezwłasnowolnienie w imię pustych idei, które poza promocją kilku krzykaczy, w gruncie rzeczy nie niosą sobą niczego nowego?”

 

Muszę, niestety, zacząć od zdystansowania się od arbitralnego tonu tej wypowiedzi, a przede wszystkim wobec zastąpienia rzetelnych informacji o inicjatorach owego ruchu i ich dziele inwektywami i uogólnieniami o charakterze sloganów. Jednak po takim zastrzeżeniu zamierzam „brnąć” w temat dalej, zawężając go do projektu powołania izb nauczycielskich.

 

Dla porządku przypomnę jeszcze, że temat izb nauczycielskich po raz pierwszy pojawił się na stronie OE 13 września 2019 roku w materiale, zatytułowanym „Czy powstaną Izby Nauczycielskie, jako formuła samorządu tego środowiska?” Przywołałem wówczas tekst z 2000 roku, zamieszczony na portalu „Edukacja-Internet-Dialog”, w którym zawarta był informacja, iż idea powołania zawodowego samorządu nauczycieli pojawiła się na początku lat 80-ych, wraz z wizją Samorządnej Rzeczypospolitej, zawartej w Programie NSZZ „Solidarność” uchwalonym przez I Krajowy Zjazd Delegatów. Trudno w tym tekście dopatrywać się konkretnych propozycji izb nauczycielskich – raczej zawarta tam ogólna idea samorządności społecznych i zawodowych społeczności powróciła w czasie „po przełomie” jako postulat, który w nowej rzeczywistości politycznej wkrótce utracił poparcie NSZZ „Solidarność”. Napisano o tym w przywołanym wyżej artykule, zatytułowanym „Czy powstaną Izby Nauczycielskie, jako formuła samorządu tego środowiska?”:

 

1991-1992, kiedy to przy Krajowej Sekcji Oświaty Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność” powołano Krajowy Zespół do spraw Izb Nauczycielskich. […] Efektem prac tego zespołu było opracowanie projektu Ustawy o samorządzie nauczycieli,[…] Niestety, usytuowanie tego zespołu w strukturach związkowych doprowadziło 27.11.1992 r. do jego likwidacji, wówczas to działacze związkowi odczytali kreowane w projekcie zadania jako zagrażające bytowi i realnym wpływom na środowisko ich organizacji pracowniczej.

 

Od tej pory zespół ten mógł już pracować jedynie poza strukturami NSZZ „Solidarność”, organizując na Uniwersytecie Warszawskim jeszcze w listopadzie 1993 r. III Krajowy Kongres na temat etyki nauczycielskiej. Na dalszy plan zeszła jednak praca nad zainteresowaniem pedagogów ideą, potrzebą czy wartością tworzenia samorządów nauczycielskich. Ponownie powróciła ona w publicznej debacie w marcu 1997 r., kiedy to z inicjatywy Zespołu ds. Samorządności przy Fundacji Instytutu Lecha Wałęsy zostało zorganizowane ogólnopolskie seminarium w Łodzi, mające na celu przygotowanie projektu Ustawy o samorządzie zawodowym nauczycieli dla Akcji Wyborczej ‚Solidarność’ ”  .[Źródło: www.edukacjaidialog.pl]

 

Jeśli jesteśmy w Łodzi, to nie mogę nie wspomnieć o wielkim zwolenniku i promotorze idei izb nauczycielskich – o profesorze Bogusławie Śliwerskim. Od lat w licznych wystąpieniach i publikacjach opowiada się on za zdecydowanym ograniczeniem wpływów państwa (czytaj – polityków) na edukację i za oddaniem jej samorządnym strukturom społeczności lokalnych (rady szkoły) i nauczycieli, czyli izbom nauczycielskim. Te ostatnie miałyby stać, podobnie do izb lekarskiej czy adwokackiej, na straży nauczycielskiej etyki zawodowej. Jako aktualny przykład tych poglądów może służyć wywiad, jakiego udzielił Monice Odrobińskiej, który 10 września, opatrzony tytułem „Kto wesprze nauczycieli? opublikował portal idziemy.pl. Oto fragment zapisu tej rozmowy:

 

Kodeks profesji zawodowej ma sens o tyle, o ile ma ona autonomiczny związek. Nie chodzi tu o związki zawodowe, bo one od końca lat 90. są największym przeciwnikiem samorządności nauczycielskiej, która odebrałaby im polityczne wpływy na środowisko edukacyjne. W przeciwieństwie do nauczycieli funkcjonariuszom związkowym żyje się bardzo dobrze.” [Źródło: www.idziemy.pl]

 

W tym miejscu przypomnę raz jeszcze pogląd Jarosława Kordzińskiego: „Czy warto więc zgadzać się na ubezwłasnowolnienie w imię pustych idei, które poza promocją kilku krzykaczy, w gruncie rzeczy nie niosą sobą niczego nowego?”. Coś mi się zdaje, że zawarł on w tych słowach podstawowy dylemat „mas nauczycielskich”: Izba Nauczycielska, gdyby miała powstać na wzór już od lat istniejących, takich jak wspomniane Izba lekarska czy Izba adwokacka, byłaby korporacją zawodową, do której przynależność jest obowiązkowa. To statutowe władze izby, a nie nadana przez polityków „Karta nauczyciela”, czy jakakolwiek inna, uchwalona w jej miejsce ustawa, określałyby nie tylko kto może zostać nauczycielem, ale przede wszystkim stałyby na straży przestrzegania przez wszystkich jej członków przyjętego przez całe środowisko kodeksu etycznego nauczyciela, w tym – w przypadkach koniecznych, wobec rażącego sprzeniewierzenia się jego zasadom – uruchamiałyby tryb wydalenia z zawodu,

 

Gdy tak zacząłem głębiej sięgać do istoty i historii korporacji zawodowych to zauważyłem wyraźne podobieństwo do znanych od stuleci cechów i zrzeszających je izb rzemieślniczych. Wtedy także mistrzem kowalskim, stolarskim czy krawieckim nie zostawało się z nadania króla, czy choćby nawet burmistrza, a decyzją starszyzny cechu – po spełnieniu przez kandydata określonych wymogów. A przedtem trzeba było być czeladnikiem, a jeszcze wcześniej uczniem, w warsztacie u mistrza!

 

Gdybym mógł coś doradzić w sprawie izb nauczycielskich (wojewódzkich i krajowej), to sugerowałbym pójście śladami izb rzemieślniczych, a nie tych jednorodnych – jak izba lekarska czy adwokacka. Bo „nauczyciel” niejedno ma imię: jest nauczyciel przedszkola i nauczyciel zawodu, nauczyciel „nauczania początkowego” i nauczyciel-przedmiotowiec, nauczyciel świetlicy i nauczyciel-pedagog szkolny, nauczyciel-wychowawca w internacie i nauczyciel-pedagog (psycholog) w poradni. Są jeszcze nauczyciele-bibliotekarze szkolni oraz ci, którzy pracują w młodzieżowych domach kultury i pałacach młodzieży… I każda z tych szczególnych ról ma swoją specyfikę, powinna mieć – obok wspólnych dla wszystkich – także swoje, jej tylko właściwe, zasady etyki zawodowej. Inaczej mówiąc – wojewódzka izba nauczycielska byłaby strukturą, zrzeszającą wszystkie „infra izby” wielu specjalności nauczycielskich. Na czele takiej „infraizby” stałby, wybrany na to stanowisko, najbardziej godny i zaufany „starszy cechu” (właściwy tytuł – do wypracowania) i to one „wyzwalałyby” kandydatów (stażystów) na pełnoprawnych nauczycieli tej konkretnej specjalizacji.

 

Szukając już wypracowanych wzorów takich procedur, proponuję sięgnąć do doświadczeń środowiska psychologów-terapeutów. Nie muszą być one aż tak „wyśrubowane” jak tam ma to miejsce, ale warto z nich właśnie czerpać inspiracje dla ścieżki nauczycielskiej kariery w zawodzie nauczyciel-….. (i tu właściwa specjalizacja).

 

x           x           x

 

Już pora na konkluzje. Czy – oczywiście w mojej ocenie – jest dzisiaj czas na zawalczenie o izby nauczycielskie? Czy idea ich utworzenia spotka się z powszechnym poparciem środowiska nauczycielskiego? Czy zaakceptują oni, ze ich przewinienia wobec etyki zawodu będą oceniały „sądy koleżeńskie”? A może wolą, aby było tak jak jest? Bo gdy ukarze ich komisja dyscyplinarna przy kuratorium oświaty łatwiej to będzie „przełknąć” i „sprzedać” w środowisku, jako represję za ich nieakceptowaną przez rządzących działalność?

 

No i przede wszystkim, czy jest to w ogóle projekt realny, czy to dobry czas na wniesienie projektu ustawy o izbach nauczycielskich (a muszą w nim znaleźć się artykuły likwidujące aktualnie obowiązujące: Ustawę o systemie oświaty i Ustawę Kartę Nauczyciela) do laski marszałkowskiej? Czy „ta” władza zgodzi się na utworzenie kolejnej – jak to oni lubią nazywać – „uprzywilejowanej kasty”, która chce się sama rządzić, bez państwowej ingerencji?

 

A przy okazji: nie wiem, czy potrzebne są działania, promujące „produkty czekoladopodobne”, rozmywające w odbiorze społecznym jej ideę, czego najświeższym przykładem jest zarejestrowana 24 lipca 2019 w KRS Fundacja Krajowa Izba Nauczycieli. Reklamowano jej powstanie podczas XIV Kongresu Zarządzania Oświatą OSKKO w Zakopanem, poświęcił jejjeden ze swoich postów (14 października 2019 r.) prof. Bogusław Śliwerski.

 

Rozumiem, że „na bezrybiu i rak ryba”, ale fundacja, nawet tak nazwana, nigdy nie będzie prawdziwą Izbą Nauczycielską, z jej umocowaniem ustawowym i zakresem uprawnień. Zdawali sobie z tego sprawę jej założyciele, określając przy okazji wpisu do KRS jej cele:

 

Głównym celem fundacji jest prowadzenie oraz wspieranie działalności na rzecz rozwoju edukacji, w tym udział w dyskusji publicznej dotyczącej systemu edukacji w Polsce. Misją fundacji jest kreowanie społeczeństwa obywatelskiego opartego na edukacji, odpowiedzialności, współpracy i zaufaniu.”

 

Napisałem ten felieton o izbach nauczycielskich, targany licznymi wątpliwościami: Komu tak naprawdę na ich powstaniu zależy? Czy to realistyczny projekt, czy raczej „temat zastępczy” wobec „klapy” nauczycielskich akcji protestacyjnych i ogarniających to środowisko apatii i frustracji? Bo boję się nawet myśleć, że to hasło reklamowe „nowych sił”, które chcą zaistnieć na nauczycielskim „rynku”…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź