To ostatnia w tym 2019. roku niedziela, ostatni tegoroczny felieton. Tradycja nakazuje, abym pokusił się o moje refleksyjne podsumowanie tego – dla mnie jubileuszowego, bo obchodziłem 75. urodziny – roku. Ale nie to było na tyle ważnym wydarzeniem, aby o nim teraz pisać. Pamiętając o tym, że czytać to będą osoby, które zaglądają na tę stronę z powodów podejmowanej tu problematyki – będzie to moja wersja rocznego résumé wydarzeń, które miały jakiś (mniejszy lub większy) wpływ na nasze edukacyjne podwórko.

 

Jeszcze przed dokonaniem chronologicznego przeglądu wydarzeń wiedziałem jedno: zacznę od oświatowych skutków wyboru nowych europosłów. Nomen omen – w Dzień Matki – 26 maja odbyły się, już po raz czwarty, wybory do Parlamentu Europejskiego. To, że najwięcej głosów oddano w nich na kandydatów PiS nie jest tu najważniejszą informacją. Najbardziej istotną, przynajmniej w dniu ogłoszenia oficjalnych wyników głosowania, była informacja, że jedną z nowowybranych europosłanek została dotychczasowa minister edukacji Anna Zalewska. W okręgu 12. (woj, dolnośląskie i opolskie) oddano na nią 168 337 głosów.

 

Od tego momentu zaczęły się, już nie hipotetyczne jak przedtem, zgadywanki kto ją zastąpi w gmachu przy al. Szucha 25. Było sporo „przecieków z dobrze poinformowanych źródeł”, aż wszystko stało się jasne 4 czerwca, kiedy to Prezydent RP powołał Dariusza Piontkowskiego na urząd Ministra Edukacji Narodowej. Dziś mogę to skomentować jednym zdaniem: Jeśli ktoś miał nadzieje na zmiany, to się srodze zawiódł; ta zmiana personalna nie pociągnęła za sobą zmian merytorycznych, czy zwłaszcza systemowych, na lepsze. W mojej ocenie – w wielu aspektach raczej na gorsze. I do dziś nie żałuje, że informację o powołaniu nowego ministra edukacji zatytułowałem „Zamienił stryjek siekierę na kijek”.

 

O jesiennych wyborach do polskiego parlamentu nie ma powodu wspominać – dla polskich nauczycieli, uczniów i ich rodziców nie przyniosły one nic nowego.

 

Ale zaraz na drugim miejscu (pewnie niektórzy powiedzą, ze powinienem napisać o tym na miejscu pierwszym) jest strajk nauczycieli, który – według różnych danych – objął (dane ZNP stan na 10 kwietnia) – 15 179 (74,4 %) , zaś wg MEN – to 48,5 procent placówek oświatowych (jak zastrzegano – to dane na godz. 12:00 dnia 8 kwietnia). Przypomnę, że rozpoczął się on 8 kwietnia a zawieszono go, decyzją władz ZNP, z dniem 27 kwietnia. Mam nadzieję, że emocje z nim związane na tyle już wystygły, że mogę tu napisać, iż w mojej, ale zapewne nie tylko w mojej, ocenie trudno uznać, że był to sukces strajkujących. Przede wszystkim władzy udało się uniemożliwić (na co bardzo liczyli organizatorzy protestu) sparaliżowanie akcją strajkową przeprowadzenia dwu ważnych egzaminów zewnętrznych: egzaminu gimnazjalnego i egzaminu ósmoklasisty. Nie bez wpływu na utwardzenie stanowiska rządu było „łamistrajkowe” stanowisko KSOiW NSZZ „Solidarność”, która dzień wcześniej podpisała pięciopunktowe porozumienie z rządem. W sumie – trzytygodniowa akcja strajkowa zakończyła się bez osiągnięcia jej celów, decyzją władz ZNP, jej zawieszeniem, z zamiarem kontynuacji po wakacjach. Jednak jesień przyniosła nie tylko rozczarowanie ponownym zwycięstwem wyborczym PiS-u, ale – co można było przewidzieć – brakiem powszechnej akceptacji do kontynuowania protestu w formule tzw. „strajku włoskiego”.

 

Z przykrością muszę to napisać – tę bitwę wygrał rząd, nauczyciele zostali z „ochłapami” podwyżek, które jeszcze przed strajkiem „załatwiła” oświatowa „Solidarność”, ale przede wszystkim – z poczuciem beznadziei ich sytuacji, pogłębiającą się pauperyzacją zawodu i osłabioną pozycją społeczną…

 

To moje podsumowanie roku zakończę kilkoma refleksjami o tym, co w tym czasie działo się w obszarze oddolnych ruchów reformowania szkół – z nauczających na uczące i wspierające indywidualny rozwój uczniów. Nie będę tu wymieniał wszystkich inicjatyw, konferencji, seminariów, warsztatów i tygodni wymiany doświadczeń – a było ich wiele. W zasadzie już ten fakt powinien nastrajać optymistycznie. Jednak ja, dość wnikliwie i systematycznie obserwując te wydarzenia, zauważyłem jeden, niepokojący, element w tym ruchu. Otóż przy całym jego rozproszeniu – tak pod względem punktów na mapie, jak i – także personalnych – ośrodków inicjujących, postępowała w tym ruchu dezintegracja. I nie mam tu na myśli bogactwa koncepcji i wiodących idei reform – bo pluralizm jest wszak istotą prawdziwej demokracji, ale swego rodzaju frakcyjność, albo może raczej swoiste „sekciarstwo”, u którego genezy bardzo często leżą animozje między jedna a drugą „liderką” danego „ośrodka inicjatyw”.

 

To wielka szkoda, bo zasada „kropla drąży skałę” tym prędzej i skuteczniej może zadziałać na opokę „postprusko-pisowskiej” szkoły, im bardziej rzęsiście będą te krople łączyły się w jeden deszcz, a może w końcu w ulewę, której wspólnym źródłem jest ta sama chmura. A w ogóle marzy mi się potop, który przetrwają tylko uratowani przez budowniczych „arki nowego edukowania”….

 

Co mi tam, niech mnie posądzają o „pokomunistyczne reminiscencje”. Ale wszak jest taka mądrość ludowa, że warto „uczyć się choćby od diabła”. Dlatego ja zakończę ten fragment trawestacją znanego hasła dwudziestowiecznych komunistów: „Reformatorzy wszystkich ośrodków – łączcie się!”

 

A cały felieton zakończę konkluzją, którą zawarłem w tytule tego felietonu: „To nie był dobry rok dla nauczycieli, uczniów – dla edukacji w Polsce.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź