Archiwum kategorii 'Felietony'

Czasami człowiek musi, inaczej się udusi” – jak śpiewał Jerzy Stur. I właśnie mam teraz tak samo – nie mogę nie wyrzucić z siebie tych wszystkich myśli i komentarzy, które zrodziły się w wyniku mojej obecności na owej konferencji, na którą przed dziesięcioma dniami zapraszały, jednolitym tekstem, dwa oświatowe urzędy: MEN i ŁKO, a którą – dla lepszego efektu „propagandowego” – nazwano I Wojewódzką Konferencją Samorządów Uczniowskich.

 

Już analizując znaczenie owego przymiotnika „wojewódzka” można było wyobrazić sobie liczne zgromadzenie przedstawicieli samorządów uczniowskich ze szkół całego województwa. Ciekawe, że w upublicznionej informacji nie sprecyzowano, do samorządów jakich szkół jest ono skierowane: wszystkich, czy tylko ponadpodstawowych? Jak wiadomo, przekazując na stronie OE tę informację, odruchowo przyjąłem, że konferencja ta jest adresowana do tego, zawężonego wiekiem uczniów, zbioru szkół i przeliczałem ilu byłoby jej potencjalnych uczestników, gdyby zgłosiły się po trzy osoby z wszystkich łódzkich liceów i zespołów szkół zawodowych. I zastanawiałem się, gdzie oni wszyscy pomieściliby się, gdyby masowo dojechali także samorządowcy z analogicznych szkół z terenu województwa łódzkiego.

 

Ale nie mieli tych obaw organizatorzy tego eventu – cały czas, konsekwentnie, podawali, że odbędzie się on w Łódzkim Urzędzie Wojewódzkim. A przecież mieli świadomość „pojemności” salki, którą ten urząd dysponuje. Trzeba im przyznać – trafnie zdiagnozowali stopień zainteresowania tą konferencją wśród uczniowskich samorządowców Łodzi i województwa. Co potwierdziło się w dniu jej odbycia.

 

Jednak nie w rzeczywistej liczbie uczestników owej konferencji – w stosunku do jej szumnej nazwy – leży problem, choć bez wątpienia można to skomentować jako dowód na nikłe zainteresowanie aktywu szkolnych samorządów ofertą rządowych menedżerów ruchu poparcia dla „Dobrej Zmiany”, co niektórzy mogliby nawet nazwać kompromitacją tej inicjatywy.

 

To co mnie w tym całym wydarzeniu, a mam na myśli nie tylko tę jednostkową imprezkę lecz cały cykl 16-u takich konferencji, najbardziej oburza, to „drugie dno” tego projektu, oficjalnie firmowanego przez Radę Dialogu z Młodym Pokoleniem oraz Radę Dzieci i Młodzieży przy MEN.

 

Właśnie aby do „prawdziwej prawdy” dotrzeć musiałem na własne uszy usłyszeć przekaz, jaki głowni aktorzy tego przedstawienia przygotowali dla zwabionych tam członków szkolnych struktur samorządów uczniowskich.

 

Czytaj dalej »



W felietonie z 12 stycznia, zatytułowanym Hotele mają „gwiazdki”, a licea miejsca w rankingu. W walce o klienta… przywołałem fragmenty, napisanego dla POLITYKI 10 stycznia, postu z bloga Dariusza Chędkowskiego – na co dzień nauczyciela w XXI LO w Łodzi, w którym komentując najnowszy ranking PERSPEKTYW, wspomniał o zeszłorocznej inicjatywie MILO:

 

W Łodzi w zeszłym roku szefowie sześciu najlepszych i wrogich wobec siebie placówek rozpoczęli projekt pt. „Międzyszkolne Igrzyska Liceów Ogólnokształcących” (MILO). Każde liceum było gospodarzem zawodów z jednego przedmiotu i gościło przedstawicieli pozostałych szkół. Przybywali najlepsi uczniowie, wyróżniający się nauczyciele oraz dyrektorzy. Celem spotkania nie była rywalizacja, lecz wymiana doświadczeń, poznanie się, a przede wszystkim pogodzenie i nawiązanie współpracy. Wszystko dla dobra uczniów i rozwoju miasta. Moje liceum brało w tym udział.

 

Na koniec doszliśmy do wniosku, że należy powołać międzyszkolne koła olimpijskie. Każda z sześciu szkół ma wybitne osiągnięcia w jakiejś dziedzinie, w innej dobre, a w jeszcze innej średnie. Dlaczego nie pomóc sobie nawzajem? Pomysł był piękny, ale wykonanie fatalne. Niedawno pani dyrektor oznajmiła, że rezygnujemy z międzyszkolnych kół. Nasi uczniowie, których wysłaliśmy na zajęcia do nowych przyjaciół, nie zostali wpuszczeni. Nie są uczniami tej placówki, więc jakim prawem chcieli korzystać z jej zasobów? Nowi przyjaciele okazali się starymi wrogami.”  [Źródło: www.polityka.pl]

 

Już wtedy postanowiłem jeden z najbliższych felietonów poświecić tematowi tego niespodzianie zmarłego „noworodka” – owego MILO. Czynię to dziś, gdyż przed kilkoma dniami (dokładnie 7 stycznia) minął rok od uroczystego podsumowana owej „olimpiady przyjaźni”, z której jeszcze tego samego dnia zamieściłem na stronie OE relację Finałowa gala Międzyszkolnych Igrzysk Liceów Ogólnokształcących”.

 

                  Dziś przypomnę zwycięzców poszczególnych konkurencji:

 

W konkurencji „sport” wygrała reprezentacja XXXI LO w Łodzi

W konkurencji „j. angielski” wygrała reprezentacja XXI LO

W konkurencji „matematyka”wygrała reprezentacja PLO PŁ

W konkurencji „biologia” wygrała reprezentacja XXXI LO

W konkurencji „j. polski i sztuka” wygrała reprezentacja XXI LO

W konkurencji „chemia” wygrała reprezentacja PLO PŁ

 

 

Puchar, który miał być przechodnim, wygrywając w generalnej klasyfikacji, zdobyło XXXI LO.

 

Zanim przejdę do moich refleksji na temat braku kontynuacji tej – jak się okazała – utopijnej idei MILO, zaprezentuję jeszcze jedno zestawienie: miejsc, zajmowanych przez licea w nim uczestniczące w dwu rankingach „Perspektyw”- tych z lat „okalających” ową „braterską” rywalizację:

 

 

            Nazwa liceum          Miejsce w rankingu         Miejsce w rankingu

                                                 w roku 2018                     w roku 2019

                 LO PŁ                             19                                   21

                  I LO                                21                                  22

                XXI LO                              34                                  46

               PLO UŁ                             57                                  39

                 XII LO                              76                                 103

                XXXI LO                           104                                 108

 

 

Z prostego porównania wyników rywalizacji w ramach MILO z pozycjami tych szkół w rankingach wynika prosty wniosek: w konkretnych konkurencjach aż trzykrotnie najlepsze wyniki osiągnęli uczniowie szkoły, która w rankingach znajdowała się na najdalszych pozycjach – byli to uczniowie XXXI LO (104 i 108 miejsca!). Najwyżej notowane – LO PŁ (19 i 21 miejsca) – wygrało w dwu konkurencjach: „matematyka” i „chemia”. Jedno zwycięstwo odnotowało XXI LO (34 i 46 miejsca) – w konkurencji „j. polski i sztuka”. Reprezentanci uchodzącego do niedawna za najlepsze łódzkie liceum – I LO oraz mającego wielkie aspiracje LO przy Uniwersytecie Łódzkim – nie wygrali rywalizacji w żadnej konkurencji.

 

Konsekwencje takich wyników MILO okazały się śmiertelne dla idei tych igrzysk. A tak pięknie mówiła o niej jedna z grupy pomysłodawców tych igrzysk z samorządu uczniowskiego w PLO UŁ – Zuzanna Bartosik, w udzielonym mi w dniu podsumowania wywiadzie:

 

Czytaj dalej »



4 lutego na stronie OE zamieściłem materiał, zatytułowany Nauczyciele – odczepcie się od wyglądu uczniów!” Minęło kilka dni i w sobotę „Newsweek” zamieścił artykuł Renaty Kim Do szkoły tylko w staniku. Afera w rzeszowskim liceum”. znałem, ze nie pozostawię tego problemu bez mojego komentarza – co niniejszym czynię.

 

Przygotowując się do pisania tego felietonu zacząłem od poszukania bardziej źródłowych informacji. Tak trafiłem na artykuł Joanny Gościńskiej „Kontrowersyjny dress code w I LO. Obowiązkowy biustonosz. I co jeszcze?”, zamieszczony wczoraj na stronie Portalu Informacyjnego „Rzeszów News”. Oto kilka wybranych fragmentów z tego tekstu:

 

Zakaz ubierania koszulek na ramiączkach,krótkich spodni i koszul “hawajskich”, odsłaniania dekoltu, brzucha i nakaz noszenia m.in. biustonosza – to nowe zasady dress code’u w I LO w Rzeszowie. Uczniowie wzywani są do protestu.

 

W piątek wieczorem w internecie zrobiło się głośno o I Liceum Ogólnokształcącym w Rzeszowie za sprawą jeden z absolwentek szkoły. Kaja na Facebooku zorganizowała protest przeciwko nowym zasadom ubioru w szkole, które mają obowiązywać od najbliższego poniedziałku. […]

 

Jej wpis i protest to odpowiedź m.in. na piątkowy apel w szkole, gdzie wicedyrektor I LO Iwona Palczak miała przedstawić nowe zasady ubioru, które uczniowie powinni przestrzegać, gdy przychodzą do szkoły. Za ich nieposzanowanie, jak twierdzi Kaja, mają grozić konsekwencje – począwszy od odesłania ucznia z zajęć lekcyjnych do domu, po naganę dyrektora, a nawet skreślenie ucznia z listy I LO.

 

Z relacji Kai, nowe zasady szkolnego dress code’u m.in. zakazują: ubierania koszulek na ramiączkach, noszenia dekoltu, odsłaniania brzucha, ramion, pleców, noszenia sztucznych paznokci, farbowania włosów, noszenia krótszych spódnic i sukienek niż do połowy uda.

 

Ponadto, nowe zasady mają nakazywać także obowiązkowe noszenie biustonosza, malowania się tylko w taki sposób, by podkreślić jedynie naturalną urodę oraz spinanie długich włosów, by nie przeszkadzały one w nauce. […]

 

Rodzice uczniów i absolwentów I LO przekazują sobie SMS o następującej treści: “I LO w Rzeszowie chce ograniczyć wolność uczniów w ich ekspresji, w ich wyglądzie. W ich WOLNOŚCI. POMÓŻMY”. [Źródło: www.rzeszow-news.pl/]

 

Nim przejdę do sformułowania moich opinii na temat powyżej opisanych zdarzeń, które miały miejsce w I LO w Rzeszowie, podzielę się jeszcze kilkoma faktami, które na temat tej szkoły udało mi się wyszukać „w sieci”:

 

Czytaj dalej »



Nie miałem wątpliwości w wyborze tematu dzisiejszego felietonu – po przejrzeniu zamieszczanych ostatnio materiałów: powinien to być felieton o „mitologii” w „naprawianiu” szkolnictwa zawodowego. No, bo w tygodniu, w którym MEN ogłosiło aktualne (wg stanu wiedzy na 2019 rok!) prognozy zapotrzebowania na pracowników w zawodach szkolnictwa branżowego, a UMŁ pochwalił się kolejną edycją Dni Doradztwa Zawodowego, nie wypada tych wydarzeń zignorować. Przeto, pomimo licznych oporów jakie ten temat we mnie budzi, gdyż przez cały czas odczuwam dyskomfort braku PRAWDZIWEJ wiedzy o przyczynach podejmowania (przez absolwentów – do minionego roku gimnazjów i od ubiegłego roku – szkół podstawowych) decyzji o wyborze takiej właśnie ścieżki dalszego kształcenia, o rzeczywistych mechanizmach rekrutacyjnych, które „wepchnęły” tychże do pierwszych klas szkół branżowych, o wyborze konkretnego zawodu nie wspominając, postanowiłem, że – choć w bardzo zawężonym zakresie – postaram się podzielić z Czytelnikami tego tekstu moimi wątpliwościami i refleksjami, jakie wywołały owe przywołane powyżej wydarzenia.

 

Zacznę od wyjaśnienia, dlaczego napisałem „mitologii w ‚naprawianiu’ szkolnictwa zawodowego”. Bo od dawna obserwuję, nie tylko w mediach, ale przede wszystkim u rządzących na różnych szczeblach władzy, zjawisko „zaklinania choroby” – w tym przypadku jest nią, generalnie irracjonalna, ucieczka uczniów od tak powszechnej jeszcze do niedawna ścieżki zdobywania kwalifikacji w nurcie szkolnictwa zawodowego.

 

Szamaństwo, znachorstwo – to klasyczne mechanizmy radzenia sobie z nieznanymi – zwłaszcza co do ich przyczyny – plagami, takimi jak choroby czy klęski żywiołowe (np. suszy, powodzi itp.) przez społeczeństwa epoki „przednaukowej”. Bo człowiek to taka istota, która z trudnością przyznaje się do bezsilności, do braku sprawstwa, która chce mieć – choć złudne – poczucie, że coś w określonej, choć przytłaczającej swym zagrożeniem, sytuacji robi. Choćby tym „robieniem” były modły do „Siły Wyższej”, zaklęcia, czy… składanie ofiar całopalnych..

.

A do takiej właśnie kategorii „zaklinania złej pogody” zaliczam, podejmowane w obszarze reaktywowania kształcenia zawodowego, zwłaszcza na poziomie zawodów robotniczych, działania władz – głównie państwowych, ale także i samorządowych.

 

Jest takie stare przysłowie ludowe: „Pomoże, jak umarłemu kadzidło”. No bo zastanówmy się: Jaki rzeczywisty wpływ na rozwiązanie problemu malejącego zainteresowania kształceniem w zawodach robotniczych może mieć opublikowanie takiej prognozy zapotrzebowania na pracowników w zawodach szkolnictwa branżowego – w wersji ogólnopolskiej, wzbogaconej jeszcze o prognozy dla poszczególnych województw?

 

Z tego co zdołałem ustalić – prognozy te tworzone były w okresie 2019 roku, najprawdopodobniej w oparciu o analizy sytuacji w latach poprzednich. Ogłoszono je w styczniu 2020 roku, z założeniem, że będą one podstawą podejmowania decyzji przez konkretne szkoły i ich organy prowadzące o otwieraniu klas w takich „oczekiwanych” zawodach, ale przede wszystkim z myślą o tym, aby na ich podstawie podejmowane były przez uczniów klas ósmych (i zapewne ich rodziców) „właściwe” decyzje. Tyle tylko, że ci którzy – ewentualnie – rozpoczną naukę tych zawodów 1 września tego roku ów zawód zdobędą w czerwcu roku 2013. Stanie się to ok. 5 lat po tym, kiedy na bazie ówczesnych danych eksperci w roku 2019 przewidywali zapotrzebowanie na robotników w takich a nie innych zawodach.

 

Jeśli o mnie chodzi, to nie wierzę w trafność takich prognoz – w świecie o takiej dynamice przemian technologicznych, zawirowań geo-politycznych i ryzyku ewentualnych kryzysów ekonomicznych.

 

Czytaj dalej »



Temat do dzisiejszego felietonu podrzucił mi (nieświadomie) mój sta.., o długim stażu, nie tylko na fb, znajomy o imieniu Jacek, który w piątek wieczorem przysłał mi sms-a o następującej treści:

 

Tak się z M. zastanawiamy, czy nie popełniono błędów edukacyjnych przez ostatnie 30 lat, które wpłynęły na tak marne prodemokratyczne postawy społeczne, łatwość ulegania propagandzie, brak refleksji na temat relacji ja – społeczeństwo – państwo.”

 

Odpowiedziałem mu spontanicznie: „Dobra refleksja, ale nie rozwinę tematu w sms. Chętnie pogadałbym”. I wczoraj, dotrzymując danego słowa, odbyłem z nim rozmowę telefoniczną, podczas której skrystalizowały się zręby tego felietonu, a ja zapowiedziałem, że szerzej rozwinę uzasadnienie moich tez w niedzielnym felietonie.

 

Co niniejszym czynię:

 

Zacznę od informacji, że ów Jacek nie miał nigdy nic wspólnego z oświatą (poza tym, że był uczniem peerelowskiej szkoły), że jest z wykształcenia i wykonywanego zawodu ekonomistą, że nigdy nie należał do żadnej partii politycznej, i że jest uważnym obserwatorem polskiej sceny społeczno-politycznej, której wydarzenia w sposób całkowicie niezależny komentuje na swym fejsbukowym profilu. No i, że jest rówieśnikiem Joanny Kopcińskiej, o rok starszy od premiera Morawieckiego, a o dwa lata od Jacka Sasina, Katarzyny Lubnauer i Tomasza Treli. Władysław Kosiniak-Kamysz kończył podstawówkę, gdy on zdawał maturę w jednym z najlepszych (wówczas) łódzkich liceów.

 

Zamieszczenie powyższych informacji uznałem za przydatne tło moich dalszych wywodów. Bo jest, w moim przekonaniu, ważne, czy ową hipotezę o ewentualnie popełnionych w okresie minionego 30-lecia błędach edukacyjnych stawia człowiek, który jest już w fazie „za moich czasów to...”, czyli mający skłonności do patrzenia na świat w stylu Statler’a i Waldorf’a z Muppet Show, czy jest to ktoś „w sile wieku”, kto w dorosłość wkroczył jeszcze w PRL, a wszystko co działo się w konsekwencji wyników czerwcowych wyborów z 1989 roku obserwował jako dorosły, acz nie angażujący się w działalność polityczna, świadomy i refleksyjny obywatel.

 

Czy owe „grzechy” jakie dostrzega u naszych rodaków mój znajomy: marne prodemokratyczne postawy społeczne, łatwość ulegania propagandzie, brak refleksji na temat relacji ja – społeczeństwo – państwo, odnoszą się do wszystkich obywateli naszego kraju? Jeżeli zaś analizować je tylko w ramach czasowych zamykających się dla kategorii „produktu” polskiego systemu edukacji III RP, to czy rzeczywiście nauczyciele pracujący w polskich szkołach w ostatnim trzydziestoleciu, a zwłaszcza ci, uczący wiedzy o społeczeństwie (WOS), powinni posypać swoje głowy popiołem, prosić o wybaczenie, a ci nadal czynni zawodowo – przejść szybki kurs naprawczy?

 

Czytaj dalej »



Tekst, który zamieszczam poniżej był już w sobotę wieczorem gotowy w 2/3. Miał to być mój kolejny, niedzielny felieton. Jednak, jak zauważyliście, ostatecznie felieton o kolejnym numerze 305 poświęciłem innemu „gorącemu” (dla mnie) tematowi. Jednak uznałem, że i tamte tematy zasługują na skomentowanie i dlatego zdecydowałem, aby dziś zamieścić Felieton 305 bis:

 

 

Postanowiłem podjąć dziś tematy, które nie zaistniały na stronie OE w czasie, gdy donosiły o tym ogólnopolskie media, ale które po pewnym czasie skłoniły mnie do napisania kilku zdań refleksji na ten temat. A stało się tak dlatego, że dostrzegłem jaki wniosek można wysnuć z ich zestawienia. Pierwszym elementem tego dualproblemu jest odnotowywany wzrost spraw, prowadzonych przez wojewódzkich rzeczników dyscyplinarnych wobec nauczycieli, którzy w świetle obowiązujących od 1 września 2019 roku nowych regulacji prawnych (Ustawa z dnia 13 czerwca 2019 r. o zmianie ustawy Karta Nauczyciela oraz niektórych innych ustaw) byli tam zgłaszani przez dyrektorów szkół za „popełnienie czynu naruszającego prawa i dobro dziecka”. [O tej zmianie informowałem na stronie OE 19 sierpnia w materiale „Dyscyplinarki po nowemu – obrona uczniów, czy bat na niepokornych?”.]

 

 

O pierwszych skutkach funkcjonowania tego nowego prawa 9 stycznia napisała „Rzeczpospolita” w artykule „Przybywa dyscyplinarek dla nauczycieli”. Oto jego fragment:

 

[…] Do kuratorów oświaty wpływa coraz więcej informacji od dyrektorów szkół o przewinieniach nauczycieli. Np. do poznańskiego rzecznika dyscyplinarnego od początku roku szkolnego do połowy grudnia wpłynęło aż 29 zawiadomień o popełnieniu przez nauczyciela czynu naruszającego prawa i dobro dziecka. W zeszłym roku szkolnym w analogicznym okresie zawiadomień było tylko dziewięć.

 

Dalej dowiadujemy się, że do rzecznika dyscyplinarnego dla nauczycieli przy wojewodzie podkarpackim wpłynęło 11 takich powiadomień (przed rokiem było 6), w Gdańsku do rzecznika takich spraw wpłynęło 17 (przed rokiem – 6), a w zachodniopomorskim do połowy grudnia wszczęto takich postępowań 6 (przed rokiem – 2). Za to na Podlasiu w tym roku wpłynęły tylko 2 zawiadomienia, a w zeszłym – 5. [Źródło: www.rp.pl ]

 

Tego samego dnia na stronie „Głosu Nauczycielskiego” zamieszczono artykuł, zatytułowany „Nagrody także z inicjatywy kuratora”. Oto jego fragment:

 

Zgodnie z obecnie obowiązującym rozporządzeniem, wnioski o przyznanie nagrody kuratora może złożyć jedynie dyrektor szkoły – dla nauczyciela zatrudnionego w tej placówce oraz organ prowadzący szkołę – dla dyrektora. Ministerstwo edukacji chce to zmienić. W projekcie nowelizacji rozporządzenia wpisano punkt mówiący, że kurator “może z własnej inicjatywy przyznać nagrodę nauczycielowi spełniającemu kryteria” zapisane w rozporządzeniu. W tym przypadku wniosek dyrektora nie będzie potrzebny. A nawet jego opinia.

Czym ministerstwo edukacji tłumaczy ten krok? Według MEN, takie rozwiązanie odpowiada “postulatom zgłaszanym przez władze oświatowe, które sprawując nadzór pedagogiczny, udzielają pomocy szkołom i placówkom, a także zatrudnionym w nich nauczycielom w wykonywaniu zadań dydaktycznych, wychowawczych i opiekuńczych”.

 

W ramach tak sprawowanego nadzoru inspirują one nauczycieli do poprawy istniejących lub wdrażanych rozwiązań w procesie kształcenia. Zachęcają do stosowania innowacyjnych działań programowych, organizacyjnych lub metodycznych, których celem jest rozwijanie kompetencji uczniów. Kuratorzy Oświaty i organy sprawujące nadzór pedagogiczny nie mają jednak możliwości bezpośredniego wyróżnienia tych nauczycieli. Proponowana zatem zmiana, poszerzając ich kompetencje o możliwość przyznawania z własnej inicjatywy nagród nauczycielom, pozwoli na docenienie pracy tych nauczycieli” – czytamy w uzasadnieniu do projektu rozporządzenia.  [Źródło: www.glos.pl]

 

 

Dość tej „źródłografii”. Pora na to, co ja myślę o tej zastanawiającej koincydencji inicjatyw władzy oświatowej.

 

Czytaj dalej »



Wszystko zaczęło się od wzbogaconej serwisem fotograficznym informacji, zamieszczonej na profilu koleżanki Ewy Morzyszek-Banaszczyk:

 

Jako przykład – dwie fotki z tego serwisu:

 

 

 

I post:

 

Forum Wymiany Doświadczeń Inspirowanych Pedagogiką C. FREINETA, niezwykły czas z zaangażowanymi ludźmi, którym na sercu leży dziecko i edukacja „zdrowego rozsądku”.

 

Po tym, jak o tym przeczytałem, tak oto, spontanicznie, to wydarzenie skomentowałem:

 

czyli o tym, jak szkołę wg modelu sprzed ponad 200 lat zmieniać w szkołę wg modelu sprzed prawie 100 lat... „

 

Natychmiast zareagowała na to Pani Ewa słowami:

 

A jednak zmienić szkołę współczesną w szkołę uczącą kompetencji przyszłości ? Freinet to nie tylko pedagog, to wizjoner, refleksyjny praktyk i człowiek z intuicją pedagogiczną., ‚Zaufać dzieciom to one będą tworzyć przyszłość’, niewielu to potrafi.”

 

Chwilę później pojawił się jeszcze komentarz Joanny Antczak – nauczycielki SP w Sierakowicach:

 

Pedagogika C. Freineta jest ponadczasowa i na pewno to, co zadziało się podczas Forum jest tego dowodem.

 

Na co ja:

 

Nie przeczę, ale to smutne, że od czasów Freineta nie powstały nowe, zwłaszcza w najbliższej przeszłości, metody pracy z młodymi, które pozwolą wyposażyć ich w kompetencje, niezbędne im do funkcjonowania w nieprzewidywalnej przyszłości… „

 

Wkrótce po tym doczekałem się pouczenia od kolejnej koleżanki dyrektor – Bożeny Będzińskiej-Wosik:

 

Jest wiele takich metod i wielu nauczycieli, którzy je stosują”.

 

Na tym skończyłem moją aktywność na profilu Ewy Morzyszek-Banaszczyk.

 

 

Jednak dziś rano naszła mnie taka myśl, że powinienem rozwinąć wątek moich refleksji na temat źródeł współczesnych prób kruszenia opoki reliktów „pruskiego” systemu w polskich szkołach, bo jeszcze ktoś pomyśli, że się „czepiam” tak pożytecznych inicjatyw, jak owo Forum Wymiany Doświadczeń Inspirowanych Pedagogiką C. Feineta.

 

Czytaj dalej »



Przed rokiem 27. Finał WOSP odbywał się 13 stycznia, oczywiście była to także niedziela, i ja także pisałem – wtedy 252. – felieton, któremu dałem tytuł Jak dać mata Zalewskiej i nie dać się zwieść rankingowi PERSPEKTYW”. Bo także wtedy w poprzedzającym tę niedziele tygodniu – 11 stycznia tygodnik ten ogłosił swój XXI ranking liceów i techników.

 

Po roku znalazłem się w sytuacji, którą Francuzi nazywają déjà vu. Jedyną różnicą (bo pisząc i zamieszczając tamten felieton nie wiedziałem jeszcze czym skończy się gdańskie „światełko do nieba”) była o wiele bardziej skąpy materiał, jaki na stronie OE zamieściłem 11 stycznia:PERSPEKTYWY ogłosiły swój ranking liceów i techników”. Wtedy była to krótka informacja, bez słowa komentarza, ale właśnie dlatego w felietonie nr 252 zamieściłem moją opinię o takim sposobie hierarchizowania szkół średnich:’

 

Doprawdy – nie wiem ile jeszcze wody w Wiśle musi upłynąć, aby do redakcji tygodnika „Perspektywy” dotarło, że ranking szkół średnich, w którym pozycja danej szkoły zależy WYŁĄCZNIE od trzech kryteriów: sukcesów uczniów tej szkoły w olimpiadach, wyników jej absolwentów uzyskanych na maturze z przedmiotów obowiązkowych, oraz z przedmiotów dodatkowych, wpisuje się w archaiczny nurt edukacji, dla której celem jest spełnianie wymagań rekrutacyjnych do szkół wyższego stopnia, a nie wyposażenie absolwentów w kompetencje, warunkujące skuteczne funkcjonowanie w życiu rodzinnym, zawodowym, społecznym.

 

Nie ta szkoła jest dobrym środowiskiem wspierającym rozwój swych uczniów, która najskuteczniej przygotowuje do sprawdzianów i egzaminów, a ta która dla każdego młodego człowieka jest miejscem odkrywania i rozwijania jego predyspozycji, motywowania go do poszukiwania wiedzy, a przede wszystkim środowiskiem „trenowania” kompetencji współżycia i współpracy w zespołach, w klimacie bezpieczeństwa i wzajemnej tolerancji.”

 

\Minął rok, i nic się nie zmieniło: ani w redakcji tygodnika „Perspektywy”, ani w mojej ocenie słuszności prowadzenia takich rankingów. Jako niepoprawny optymista muszę jednak dodać, że – zgodnie ze starym wezwaniem „Niech żywi nie tracą a nadziei…” – pocieszającym jest fakt, iż przybywa opinii, podzielających punkt widzenia, prezentowany przeze mnie przed rokiem.

 

Zamiast komentarza redakcji zamieściłem w piątek, pod informacją o XXVIII Rankingu (zaczerpnięty z jej profilu na fb) pogląd Anny Szulc (nauczycielki matematyki w I LO w Zduńskiej Woli):

 

Czytam komentarze zadowolonych z tego, że „ranking szkół hula w internecie”. A ja chciałbym doczekać czasu, w którym celem szkoły będzie docenianie uczniów i nauczycieli, którzy wkładają bardzo dużo pracy, by szkoła była przyjaznym miejscem nauki, pracy i współpracy. By zamiast rywalizacji i rankingów, doceniać starania, różnorodność i rozwijać talenty. By każdy uczeń mógł odnosić sukcesy na miarę swoich możliwości, a zamiast krytyki i porównań, mógł w swoim tempie i w przyjaznej atmosferze po prostu się uczyć. By wreszcie szkolna edukacja wspierała człowieka w zdobywaniu doświadczenia, które wzbogaca życie ludzi i społeczeństwa.

 

Ale w „sieci” pojawiły się także inne „głosy”. Swoje zdanie nie omieszkała zamieścić dr Marzena Żylińska:

 

Znów publikowane są rankingi najlepszych szkół. Ja w tej kwestii jestem niewierząca.

 

Czytaj dalej »



Inspiracją do podjęcia w dzisiejszym felietonie problemu izb nauczycielskich był wtorkowy materiał, zaczerpnięty ze strony projektu „Wszystko Co Najważniejsze”, w którym przybliżyłem Czytelnikom OE tekst Jarosława Kordzińskiego, zatytułowany „Co dalej, nauczyciele?”. To w nim jego autor podjął temat inicjatywy grupy nauczycieli, skupionych wokół ruchu „JaNauczyciel” powołania nowego związku zawodowego i wiarygodnej oraz skutecznej reprezentacji społeczności nauczycielskiej, działającej jako Izba Nauczycielska.

 

Jako „zaczyn” dla moich refleksji przytoczę ponownie fragmenty tamtego tekstu Jarosława Kordzińskiego:

 

Od dłuższego czasu obserwuję w internecie aktywność grupy promującej się jako ruch „młodych” nauczycieli. Podważają wszystko, z czym się nie zgadzają albo z czym się nie utożsamiają. Związek Nauczycielstwa Polskiego, Kartę Nauczyciela, dorobek administracji rządowej z początku wieku, którego pozytywne skutki wciąż jeszcze są widoczne. […]

 

Problem polega na tym, że zarówno tego typu zachowanie nie przynosi niczego nowego, ale też, jak się wydaje, tego typu działania nie mają na celu doprowadzić do jakiejkolwiek zmiany. Są reaktywne. Czy warto więc zgadzać się na ubezwłasnowolnienie w imię pustych idei, które poza promocją kilku krzykaczy, w gruncie rzeczy nie niosą sobą niczego nowego?”

 

Muszę, niestety, zacząć od zdystansowania się od arbitralnego tonu tej wypowiedzi, a przede wszystkim wobec zastąpienia rzetelnych informacji o inicjatorach owego ruchu i ich dziele inwektywami i uogólnieniami o charakterze sloganów. Jednak po takim zastrzeżeniu zamierzam „brnąć” w temat dalej, zawężając go do projektu powołania izb nauczycielskich.

 

Dla porządku przypomnę jeszcze, że temat izb nauczycielskich po raz pierwszy pojawił się na stronie OE 13 września 2019 roku w materiale, zatytułowanym „Czy powstaną Izby Nauczycielskie, jako formuła samorządu tego środowiska?” Przywołałem wówczas tekst z 2000 roku, zamieszczony na portalu „Edukacja-Internet-Dialog”, w którym zawarta był informacja, iż idea powołania zawodowego samorządu nauczycieli pojawiła się na początku lat 80-ych, wraz z wizją Samorządnej Rzeczypospolitej, zawartej w Programie NSZZ „Solidarność” uchwalonym przez I Krajowy Zjazd Delegatów. Trudno w tym tekście dopatrywać się konkretnych propozycji izb nauczycielskich – raczej zawarta tam ogólna idea samorządności społecznych i zawodowych społeczności powróciła w czasie „po przełomie” jako postulat, który w nowej rzeczywistości politycznej wkrótce utracił poparcie NSZZ „Solidarność”. Napisano o tym w przywołanym wyżej artykule, zatytułowanym „Czy powstaną Izby Nauczycielskie, jako formuła samorządu tego środowiska?”:

 

1991-1992, kiedy to przy Krajowej Sekcji Oświaty Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność” powołano Krajowy Zespół do spraw Izb Nauczycielskich. […] Efektem prac tego zespołu było opracowanie projektu Ustawy o samorządzie nauczycieli,[…] Niestety, usytuowanie tego zespołu w strukturach związkowych doprowadziło 27.11.1992 r. do jego likwidacji, wówczas to działacze związkowi odczytali kreowane w projekcie zadania jako zagrażające bytowi i realnym wpływom na środowisko ich organizacji pracowniczej.

 

Od tej pory zespół ten mógł już pracować jedynie poza strukturami NSZZ „Solidarność”, organizując na Uniwersytecie Warszawskim jeszcze w listopadzie 1993 r. III Krajowy Kongres na temat etyki nauczycielskiej. Na dalszy plan zeszła jednak praca nad zainteresowaniem pedagogów ideą, potrzebą czy wartością tworzenia samorządów nauczycielskich. Ponownie powróciła ona w publicznej debacie w marcu 1997 r., kiedy to z inicjatywy Zespołu ds. Samorządności przy Fundacji Instytutu Lecha Wałęsy zostało zorganizowane ogólnopolskie seminarium w Łodzi, mające na celu przygotowanie projektu Ustawy o samorządzie zawodowym nauczycieli dla Akcji Wyborczej ‚Solidarność’ ”  .[Źródło: www.edukacjaidialog.pl]

 

Jeśli jesteśmy w Łodzi, to nie mogę nie wspomnieć o wielkim zwolenniku i promotorze idei izb nauczycielskich – o profesorze Bogusławie Śliwerskim. Od lat w licznych wystąpieniach i publikacjach opowiada się on za zdecydowanym ograniczeniem wpływów państwa (czytaj – polityków) na edukację i za oddaniem jej samorządnym strukturom społeczności lokalnych (rady szkoły) i nauczycieli, czyli izbom nauczycielskim. Te ostatnie miałyby stać, podobnie do izb lekarskiej czy adwokackiej, na straży nauczycielskiej etyki zawodowej. Jako aktualny przykład tych poglądów może służyć wywiad, jakiego udzielił Monice Odrobińskiej, który 10 września, opatrzony tytułem „Kto wesprze nauczycieli? opublikował portal idziemy.pl. Oto fragment zapisu tej rozmowy:

 

Czytaj dalej »



To ostatnia w tym 2019. roku niedziela, ostatni tegoroczny felieton. Tradycja nakazuje, abym pokusił się o moje refleksyjne podsumowanie tego – dla mnie jubileuszowego, bo obchodziłem 75. urodziny – roku. Ale nie to było na tyle ważnym wydarzeniem, aby o nim teraz pisać. Pamiętając o tym, że czytać to będą osoby, które zaglądają na tę stronę z powodów podejmowanej tu problematyki – będzie to moja wersja rocznego résumé wydarzeń, które miały jakiś (mniejszy lub większy) wpływ na nasze edukacyjne podwórko.

 

Jeszcze przed dokonaniem chronologicznego przeglądu wydarzeń wiedziałem jedno: zacznę od oświatowych skutków wyboru nowych europosłów. Nomen omen – w Dzień Matki – 26 maja odbyły się, już po raz czwarty, wybory do Parlamentu Europejskiego. To, że najwięcej głosów oddano w nich na kandydatów PiS nie jest tu najważniejszą informacją. Najbardziej istotną, przynajmniej w dniu ogłoszenia oficjalnych wyników głosowania, była informacja, że jedną z nowowybranych europosłanek została dotychczasowa minister edukacji Anna Zalewska. W okręgu 12. (woj, dolnośląskie i opolskie) oddano na nią 168 337 głosów.

 

Od tego momentu zaczęły się, już nie hipotetyczne jak przedtem, zgadywanki kto ją zastąpi w gmachu przy al. Szucha 25. Było sporo „przecieków z dobrze poinformowanych źródeł”, aż wszystko stało się jasne 4 czerwca, kiedy to Prezydent RP powołał Dariusza Piontkowskiego na urząd Ministra Edukacji Narodowej. Dziś mogę to skomentować jednym zdaniem: Jeśli ktoś miał nadzieje na zmiany, to się srodze zawiódł; ta zmiana personalna nie pociągnęła za sobą zmian merytorycznych, czy zwłaszcza systemowych, na lepsze. W mojej ocenie – w wielu aspektach raczej na gorsze. I do dziś nie żałuje, że informację o powołaniu nowego ministra edukacji zatytułowałem „Zamienił stryjek siekierę na kijek”.

 

O jesiennych wyborach do polskiego parlamentu nie ma powodu wspominać – dla polskich nauczycieli, uczniów i ich rodziców nie przyniosły one nic nowego.

 

Czytaj dalej »