Rozmyślając nad tym co tym razem stanie się tematem kolejnego felietonu, długo nie mogłem sprecyzować nawet jego problematyki. Generalnie przyjąłem wersję, że nie będę dokładał jeszcze od siebie do – nazwę to – kakofonii „antyrządowych” oświadczeń i komentarzy, będących reakcjami opozycyjnych polityków i mediów niezwiązanych z obozem rządzącym. Przyznam się, że gdy słyszę po raz enty o tym jak to PiS prowadzi nas do dyktatury i kpi sobie z demokracji parlamentarnej oraz trójpodziału władzy, organizuje farsę wyborów prezydenckich i oszukuje w sprawach walki z koronawirusem – odczuwam przesyt, graniczący z alergią…

 

Zapewne znajdą się tacy czytelnicy tego tekstu, którzy w tym momencie najchętniej określiliby mnie symetrystą, nawet kapitulantem, kolaborantem, a najchętniej „zdrajcą Sprawy” i – być może – na tym zakończą lekturę felietonu.

 

Spróbuję, możliwie syntetycznie, wyjaśnić powody takiego stanowiska. Broń Boże nie uważam, że te przykładowo przytoczone opinie są niesłuszne, ale stosowane w nadmiarze przestają odnosić zamierzony efekt społeczny. Uważam, że w konsumpcji informacji działa ta sama zasada, jaką wszyscy znamy z konsumpcji spożywczej.

 

Najlepiej zilustruje to stary dowcip o górniku, który bardzo, bardzo lubił grochówkę. Po tym, jak wielokrotnie domagał się owej grochówki od swojej żony, ta postanowiła go raz na zawsze zadowolić. Uwarzyła wielki gar tej zupy i… gdy pierwszego dnia podała mu wieką misę z grochówką nie tylko że usłyszała od męża kilkakrotne wyrazy zadowolenia, ale jeszcze Gustlik ją ucałował. Następnego dnia mąż zjadł talerz grochówki i pięknie podziękował. Trzeciego dnia także zjadł, ale już nic się nie odezwał. Gdy kolejnego dnia po szychcie, spracowany, wróci do domu i znów znalazł na stole miskę z grochówką – ździwoczuny, ciepnął ją za okno… Na piąty dzień Gustlik po pracy zasiadł za stołem – a stół pusty. Patrzy – żona idzie z parującą misą jakiejś zupy (czuć, że nie grochówki), ale nie stawia jej na stole, tylko otwiera okno i ją wyrzuca. „Coś ty zgłupła?” woła górnik. Na to żona: „Ni, jo myśloła, ze ty i dziś w ogrodku bydziesz jod…”

 

Dlatego postanowiłem nie tylko odkazić odpowiednim płynem swoje dłonie, klawiaturę laptopa i myszkę, (bo maseczki na twarzy w mieszkaniu nie mam obowiązku nosić), ale też zachować wyraźny dystans do tego zalewu krytyki rządzących i wystąpić z pozycji „higienisty”, ale językowego.

 

Powodem decyzji, aby to właśnie ten problem stał się tematem dzisiejszego felietonu, stały się komentarze do mojego komentarza do wpisu, jaki na swym fejsbukowym profilu zamieścił w piątek, znany zapewne wielu Czytelnikom nauczyciel-polonista w sopockim liceum – Paweł Łęcki. Aby nie było, że przedstawiam coś „wyrwanego z kontekstu” proponuję najpierw lekturę tego posta – TUTAJ

 

Przygotowując ten plik zaznaczyłem czerwonym kolorem słowa, których użycie przez autora tego, zgadzam się, w emocjach zredagowanego tekstu, tak bardzo mnie poruszyły, że zareagowałem na nie takim komentarzem:

 

Generalnie słuszne. Tylko po co takim językiem, Panie Profesorze od „polaka”. Chyba nie to miał na myśli „czwarty wieszcz”, gdy pisał: „Odpowiednie rzeczy dać słowo”… Bo chyba nie posłużył się pan tą „konwencją”, aby dotrzeć do swoich uczniów? I uczennic?…

 

I zaczęło się! Do niedzielnego przedpołudnia pod tym co napisałem pojawiło się 20 (!) komentarzy. Ich autorami byli, generalnie, nieznani mi ludzie, z wyjątkiem tego, który zareagował jako jeden z pierwszych: Bogusława Olejniczaka – osoby, która nie tylko jest moim długoletnim, dobrym znajomym, ale przede wszystkim cenionym i szanowanym byłym (od początku, nieomal do końca jego istnienia) dyrektorem Gimnazjum nr 1 w Łodzi, aktualnie dyrektorem dwujęzycznego XI LO w Łodzi, którego jest inicjatorem i twórcą. Oto co on napisał:

 

To trafne słowa właśnie, oddają prawdę nastrojów. Możemy być wkurwieni. A do uczniów można iść po korepetycje ze słownictwa. Niech żyje hipokryzja”

 

Gdy mu odpowiedziałem: Oto signum temporis… Już nie jesteśmy zdegustowani, wyprowadzeni z równowagi, zdenerwowani, a KONIECZNIE wkurwieni”, w jego kolejnym komentarzu przeczytałem:

 

Takim to byłem w 2016,17 roku kiedy likwidowano dorobek mojego życia zawodowego. Teraz kiedy deptana jest moja Ojczyzna to jestem wkurwiony. TO JESZCZE ZA MAŁO?” A po chwili dodał: „a następny stan w który wejdziesz i ja i Ty to będzie już tylko obojętność ??”

 

Szybko się okazało, że podobnie jak Boguś myśleli (i napisali) inni:

 

>A może inne słowa już do ludzi nie docierają ? Mówisz kulturalnie to jesteś lekceważony jak nauczyciele ..

>Język prawidłowy. Właśnie po to, żeby dotarło do tych, którzy nie widzą problemu.

>Tak, tak trzeba. Dopiero to są adekwatne słowa.

>Słowa są tu jak najbardziej adekwatne do rzeczy. Rządzi nami banda zdemoralizowanych sk… synów, przy pomocy bandy onanistów w sukienkach, koronkach i pierścionkach. Nie ma powodu nie nazywać rzeczy po imieniu.

>Bo plebs inaczej nie zrozumie.

 

Z metodologicznego punktu widzenia nie mogę tych poglądów uznać za reprezentatywne dla suwerena”, ba – nawet nie mogę potraktować autorów przytoczonych komentarzy jako „próbki losowej” swoistego „sondażu opini społecznej”. Ale jednak jest to znacząca większość wyrażonych opinni o moim zarzucie wobec Pawła Łęckiego, że formułując swoje oceny naszej społeczno-politycznej rzeczywistości „wzbogacił” język swej wypowiedzi o wulgaryzmy.

 

Do tej kategorii można zaliczyć także te komentarze:

 

 

>Choć języka „tak mocnego” nie popieram, to doskonale ten „wk.. w ” rozumiem! Daliśmy się otumanić, omotać i mamy tego konsekwencje! A to dopiero początek! ???

>Przekaz musi być adekwatny do poziomu perceptora zbiorowego. Taka średnia przyswajalne. Ha ha

>Niestety, czasem trzeba coś wypowiedzieć w dosadny sposób, żeby zaznaczyć rangę problemu

 

Najbardziej zasmucił minie tekst pewnej (symetrystki?) Katarzyny G.:

 

>A wczesnej żyliśmy w kraju mlekiem i miodem płynącym?? ???? Wszystko rozpierdolil Pis …a żyło się tak pięknie i bajecznie ???

 

[Plik pdf z wszystkimi komentarzami do mojego komentarza – TUTAJ]

 

Otóż – Pani Katarzyno – czy było tak jak Pani sugeruje, czy też inaczej – nie upoważnia to nikogo kto ma aspiracje aby nazywać go kulturalnym człowiekiem, do tego, aby zaczął przemawiać językiem, jeszcze do niedawna możliwym do podsłuchania w środowiskach kryminalistów lub „kiboli”, a w dawniejszych czasach – u przysłowiowego szewca, czy od owego murarza, który – jak śpiewano w pewnej piosence – „szorstką ręką pier…ął majstra w łeb”!

 

A do Bogusia Olejniczaka kieruję te słowa: Uwierz mi – nie jestem hipokrytą, bo zachowanie hipokryty jest podyktowane chęcią bycia lubianym i dobrze postrzeganym przez innych. Powiem więcej: idąc tropem tej definicji hipokryzji: jeśli wykształcony, kulturalny człowiek, który z natury swej posługuje się językiem literackim (zwłaszcza gdy ma wykształcenie filologiczne, szerzej – humanistyczne) w wystąpieniach – nazwijmy to – „wiecowych”, albo w mediach społecznościowych zaczyna używać słów powszechnie uznawanych za wulgarne, to właśnie jego można posądzić, że czyni tak, aby zdobyć poklask „mas”. A więc o hipokryzję właśnie.

 

Otóż żadne krzyki i płacze mnie nie przekonają – na zasadzie antytezy sławnego wyznania prezesa Jarosława Kaczyńskiego z grudnia 2015 roku – że białe jest czarne, a czarne jest białe! Tak długo jak będę mógł to robić będę powtarzał i głosił, że „chamstwu w życiu należy się przeciwstawiać siłom i godnościom osobistom”!

 

Niech nikt, kto wyniósł z domu i szkoły kulturę języka, kogo wszelkie „wyp..”, „spier...”, słowa na „k” i „ch”, i odzywki typu „bo jak ci przyje…ę, ty sk….synu...” rażą i brzydzą nie da sobie wmówić, że to teraz będzie nasz język powszedni. Niech nie usprawiedliwia się tym, że dziś określenie „język parlamentarny” już nie oznacza takiego właśnie języka „na poziomie”, jaki był podstawą ukucia tego powiedzenia, a wręcz przeciwnie. (Patrz: niektóre relacje z prac Sejmu, a także nagrania sławnego kelnera z knajpy „Sowa i Przyjaciele”)

 

Niestety! Nasz język już od jakiegoś czasu przestał być odporny na infekcję wulgaryzmami. Polacy przestali szczepić się czytaniem dobrej polskiej literatury, a wirus „rynsztokowej łaciny” już dawno przekroczył mury zakładów karnych, podłych knajp, knajackich zabaw i kibolskich ustawek. Przeciw temu procesowi protestuję!

 

I po to napisałem ten felieton – aby zaapelować o rozpoczęcie walki z tą pandemią wulgaryzmów.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź