Jak zwykle – najpierw musiałem odbyć „stały element gry”, czyli „co tym razem będzie tematem kolejnego felietonu”. Dokonałem przeglądu wydarzeń minionego tygodnia, o których zamieszczałem informacje na OE, ale nie wyłowiłem żadnego, o którym chciałbym napisać coś więcej, bo wywołało ono u mnie jakieś refleksje, potrzebę jego komentowania. No bo, od czasów ks. Benedykta Chmielowskiego i jego „Nowych Aten” – „koń jaki jest każdy widzi”. Cóż można więcej napisać na temat decyzji samorządowych władz Łodzi, ale i Zgierza (i różnic między nimi) w sprawie otwarcia i nieotwarcia szkół podstawowych dla uczniów klas I – III, a także ewolucji stanowiska łódzkiego magistratu w tej sprawie i można powiedzieć – półgębkiem – przekazanej informacji o tym przez dyrektora departamentu Piotra Borsa, a nie – jak to dotąd bywało – wiceprezydentkę Małgorzatę Moskwa-Wodnicką? Tym bardziej że już się wyjaśniło – Pani Wiceprezydent 29 maja na swoim profilu przesłała swoim fanom bogato ilustrowaną informację, że bawi w Nałeczowie.

 

Było jeszcze o tym czym zajmują się rzecznicy – praw obywatelskich i praw dziecka, ale tam nic nowego: RPO broni praw dzieci-uczniów, a RPD realizuje „linię polityki partii i rządu”. Było także o odważnym wystąpieniu KSOiW NSZZ „Solidarność” do MEN „w sprawie niskiej jakości stanowionego prawa”, nie wspominając bieżących informacji o aktywności naszego nieomylnego sternika nawy oświatowej – ministra Dariusza Piontkowskiego.

 

Jedyny materiał, który już w chwili jego zamieszczania wywołał u mnie potrzebę zabrania w tej sprawie głosu to informacja z dnia 28 maja o problemach edukacji w programie wyborczym kandydata na Prezydenta RP Szymona Hołowni „Edukacja dla przyszłości, Przyszłość dla edukacji.”

 

Jednak dziś nie jestem do tego gotowy, także dlatego, że brak mi jeszcze „tła porównawczego”, czyli kompletu analogicznych fragmentów programów wyborczych jego konkurentów. Ale obiecują – wkrótce ten temat podejmę i rozwinę.

 

Cóż mi zatem pozostało?

 

W takiej sytuacji zdecydowałem, że mogę dziś kilka zdań poświęcić, ale tyko jednemu, zarzutowi jaki w swym komentarzu do zeszłotygodniowego felietonu skierował pod moim adresem Robert Raczyński. Zanim jednak to uczynię uprzejmie proszę, abyście się Państwo zapoznali z ową repliką, którą zamieściłem pod owym felietonem –  zobacz TUTAJ

 

Dla wygody czytających ten felieton zacytuję ów fragment, na który postanowiłem zareagować:

 

Cieszy mnie bardzo, że dostrzegł Pan w moim artykule tak wiele poglądów, które Pan podziela. Musiało to jednak być traumatyczne przeżycie, biorąc pod uwagę, że w ogóle nie odnosi się Pan do głównego zarzutu, który stawiam, nawet nie samemu środowisku „zmieniaczy” (których wielu przedstawicieli działalność znam i szanuję), ale właśnie publicystom, produkującym tysiące tekstów pustych i wypranych z jakiejkolwiek treści. Na marginesie dodam, że tekst będący przedmiotem mojej polemiki, jest jedynie przykładem takiej publicystyki, która, o dziwo, nie budzi w Panu niepokoju.” [Źródło: www.obserwatoriumedukacji.pl]

 

Otóż nie zgadzam się z twierdzeniem, że tekst Marka Metryckiego i Piotra Zaborowicza Jaka edukacja w dobie przemysłu 4.0?” jest przykładem takich „ pustych i wypranych z jakiejkolwiek treści” publikacji.

 

Próbując jakoś wyjaśnić źródło takiej niesprawiedliwej oceny przyjąłem dwie hipotezy: Pierwsza – Robert Raczyński uznał autorów tej publikacji za niekompetentnych publicystów, którzy na temacie zmian w edukacji chcą „zaistnieć”, Druga: – założyciel bloga „ Eduopticum” tego tekstu w całości (albo wcale) nie przeczytał z należną mu uwagą. Albo czytał ze z góry przyjętym, negatywnym nastawieniem. Bo trzeciej ewentualności nie dopuszczam – że czytał, ale bez zrozumienia.

 

Myślę, że Czytelnicy tego felietonu, przeczytawszy jeszcze raz tekst „Jaka edukacja w dobie przemysłu 4.0?” sami wyrobią sobie pogląd kto z nas dwu: Robert Raczyński czy piszący te słowa, ma rację.

 

A fakt, że obaj autorzy tego tekstu nie mają wykształcenia pedagogicznego, nie są nauczycielami, a nawet nie pracują „w zarządzaniu” systemem edukacji, nie może być w tym przypadku argumentem obciążającym. Przypomniały mi się słowa, wielokrotnie słyszane od mentora początków mojej drogi zawodowej – prof. Aleksandra Kamińskiego: „To za ważna sprawa, aby pozostawić ją fachowcom”. A zdanie to wypowiadał zawsze wtedy, gdy chciał wykazać, że owi fachowcy mają jedno, ale bardzo groźne, obciążenie: najczęściej ich diagnozy i konkluzje nie mają szans na wykroczenie poza „zasiedziany” punkt widzenia, rutynę i „bańkę” teorii w której zostali ukształtowani. I tylko ktoś „spoza”, kto ma na sprawę inny, nieobciążony środowiskowym „genem profesji” ogląd problemu, ma szansę pokazać nowe perspektywy, zaproponować niewydeptaną jeszcze ścieżkę poszukiwań NOWEGO.

 

I to by było na dzisiaj wszystko. Także „w temacie” polemiki z Robertem Raczyńskim – mam nadzieję, że nie tylko na dzisiaj.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź