Archiwum kategorii 'Felietony'

 

Nie mogę dziś nie wspomnieć o zeszłotygodniowym felietonie. Pozostanie on w mojej pamięci jako jeden z tych, które wywołały ożywioną wymianę komentarzy na Fecbook’u. Uczciwie muszę przyznać, że nie tyle to moja zasługa, co pierwszego zamieszczonego tam  tekstu, autorstwa owego emerytowanego wykładowcy fińskich uczelni technicznych – Grzegorza Szewczyka.

 

Szkoda, że nie zawsze była to wyłącznie wymiana poglądów, ale że pojawiła się też wymiana osądów….

 

To tyle na ten temat – reszta niech będzie milczeniem…

 

A o czym będzie dzisiaj? W pierwszej chwili pomyślałem, że o powołaniu przez ministra – w trakcie trwającej kadencji – sześciorga nowych członków Rady Dzieci i Młodzieży,  bez wyjaśnienia powodów tej decyzji! Ale tak szybko jak ten pomysł powstał, tak szybko z niego zrezygnowałem. Bo po przypomnieniu sobie materiału jaki na ten temat zamieściłem 16 lutego b.r. doszedłem do wniosku, że to co w tym wydarzeniu jest najbardziej „wołające o pomstę do Nieba” to już zawarłem w komentarzu redakcji.

 

I wtedy przypomniałem sobie o zamieszczonym (w środę 15 lutego) materiale „O tym, że w szkołach źródłem dyskryminacji uczniów są też nauczyciele”, w którym przytoczyłem obszerny fragment tekstu opublikowanego na  „Portalu Samorządowym”, zatytułowanego Tak nauczyciele dyskryminują uczniów”.

 

Był tam zamieszczony cytat z tekstu autorstwa Tomasza Bilickiego, który przed miesiącem znalazł się na jego fb profilu:

 

DYSKRYMINACJA W SZKOLE. Nie, nie chodzi o uczennice i uczniów, ale o nas – nauczycielki i nauczycieli. Wiem, że to może być wbicie kija w mrowisko, ale nie widzę żadnego uzasadnienia dla następujących nierówności w szkole: nauczyciel może pić lub jeść na lekcji, a uczeń nie, nauczyciel siedzi na fotelu gabinetowym, a uczeń na twardym, drewnianym krześle, w przypadku jednokierunkowych korytarzy lub schodów, nauczyciel może chodzić, jak mu wygodnie, a uczeń tylko zgodnie z zasadami, nauczyciel nie musi zmieniać butów, a uczeń ma taki obowiązek, toaleta dla nauczycieli jest lepiej wyposażona, niż dostępna dla uczniów” – zaczyna swój wpis w mediach społecznościowych Tomasz Bilicki, psychoterapeuta.

 

Zainteresowanych całym postem z 11 stycznia 2023 r. odsyłam do źródła  –  TUTAJSugeruję nie tylko przeczytanie całego tekstu Tomasza Bilickiego, ale także komentarzy, które są pod tym postem.

 

A co ja mam do dodanie w formule felietonu? Spróbuję rozwinąć wątek, z komentarza Andrzeja Wołowczyka:

 

A potem pójdzie taki młody człowiek do pracy w pierwsze lepszej firmie lub korporacji i tam bardzo szybko wybiją mu z głowy wszelkie mrzonki o egalitaryzmie, które do tejże głowy wtłaczają mu za młodych lat ludzie tacy jak pan Bilicki…

 

Trudno nie przyznać racji koledze Wołowczykowi. Ludzkość od zawsze funkcjonowała i ewoluowała społecznie w strukturach hierarchicznych. I nie ważne, czy byli to jaskiniowcy, plemiona wędrowne, czy  nasi przodkowie, którzy uprawiali ziemię i dali początek osadnictwu – zawsze byli tam jacyś wodzowie, kapłani, a później książęta i królowie.         I mieli  oni określone przywileje – z tytułu ich pozycji w tej społeczności.

 

Dlatego niezależnie od tego, czy w dzisiejszym świecie będziemy przywoływać kastowość społeczeństwa hinduskiego, podział na klasy społeczne, czy też – rzekomo egalitarne – społeczeństwa z okresy ustroju komunistycznego (gdzie przecież także byli „równi i równiejsi”), zawsze zakres praw i obowiązków zależał od pozycji, jaką jednostka zajmowała w Systemie.

 

Nawet obrońcy słynnego hasła Rewolucji Francuskiej – „Liberté, Egalité, Fraternité” (Wolność, Równość Braterstwo”), gdyby ich zapytać, czy w praktyce jest ono wcielane w codzienną praktykę współczesnych „demokracji Świata Zachodniego” muszą przyznać, że i tam nadal, jak za czasów Karola Marksa, nie tylko „byt określa świadomość’, ale także posiadany kapitał określa stopień przywilejów i możliwości.

 

I tu dochodzę do uwagi kolegi Andrzeja Wołowczyka, że gdy  „pójdzie taki młody człowiek do pracy w pierwsze lepszej firmie lub korporacji”  to „ tam bardzo szybko wybiją mu z głowy wszelkie mrzonki o egalitaryzmie.”

 

Czy w ogóle, w takich realiach,  jest sens lansowania wizji szkoły, w której nauczyciele i uczniowie (płci obojga) mają       d o k ł a d n i e   takie same prawa i przywileje?

 

Wyobraźmy sobie jak by to wyglądało:  Wszyscy mają wspólną szatnię, w salach lekcyjnych nie ma wyodrębnionego miejsca dla nauczyciela, nie ma także pokoju nauczycielskiego, o przerwach i zmianie przedmiotu (i nauczyciela) decyduje głosowanie, oczywiście – nauczyciele także chodzą w kapciach. Ocen w ogóle nie ma, a co za tym idzie – egzaminów i świadectw…  No i wszyscy ze wszystkimi są po imieniu…

 

W zasadzie nie potrafię dalej, konsekwentnie, snuć wizji tak funkcjonującej szkoły. Bo, idąc dalej tym tropem, czy powinien być zniesiony obowiązek szkolny, a nauczyciele powinni funkcjonować w takich egalitarnych społecznościach pod warunkiem, że zatrudnili ich uczniowie???

 

Dość! Chyba to wystarczy, aby udowodnić do jakiego absurdu mogłyby doprowadzić próby realizacji idei zaprezentowanej 11 stycznia na fb Tomasza Bilickiego, a powtórzonej 13 lutego przez „Portal Samorządowy”, którą można dostrzec „między wierszami”  tego posta…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zasiadając do pisania tego felietonu byłem przekonany, że jego tematem będzie II nabór w konkursie na utworzenie Branżowych Centrów Umiejętności (BCU). Stali czytelnicy wiedzą, że problemy szkolnictwa zawodowego są mi bliskie – z powodów biograficznych. Wszak 12 lat byłem dyrektorem dużego zespołu szkół zawodowych i bliskim współpracownikiem  niekwestionowanego lidera przemian w kształceniu zawodowym, twórcy i wieloletniego dyrektora – najpierw Wojewódzkiego Centrum Kształcenia Praktycznego (WCKP), przekształconego po kilku latach w Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego (ŁCDNiKP) – mgr inż. Janusza Moosa.

 

Wiedzą także iż o owych BCU zamieściłem dwa materiały informacyjne: 28 maja 2022 r. – „Branżowe Centra Umiejętności, czyli odkrywanie przysłowiowej Ameryki, 29 listopada 2022 r. „Wnioski o utworzenie Branżowego Centrum Umiejętności – tylko do 15 grudnia”.

 

Ale nie tylko zamieszczałem „obce” materiały na ten temat. 4 grudnia ub. r. podzieliłem się swoimi na ten temat przemyśleniami w Felietonie nr 450 O potrzebie niepozorowanej reformy w szkolnictwie zawodowym”.

 

Po przeczytaniu tamtego felietonu uznałem, że zamiast pisać kolejny na ten sam temat – przypomnę go dwoma cytatami i odesłaniem do jego lektury:

 

„Dlatego, chcąc realnie udoskonalić system szkół zawodowych powinni zacząć od dwu kluczowych elementów: kadry nauczycieli kształcenia zawodowego i bazy do nauki praktycznej.[…] Ale, po pierwsze: takie centra powinny powstawać po przeprowadzeniu dokładnej analizy potrzeb we wszystkich regionach Polski, i z punktu widzenia poszczególnych branż, a nie – jak to zarządzono – na zasadach konkursu, i po jednym centrum w danej branży, świadczącym „usługi” dla szkól kształcących w tych zawodach w całym kraju! […]

 

Mógłbym tak jeszcze długo pisać. Na przykład o tym, że i branżowe centra, nawet działające w niedużej odległości od szkoły, nie załatwią tego co najważniejsze: zdobycia doświadczenia w rzeczywistych, nie „laboratoryjnych” warunkach pracy. A to zapewnią jedynie umowy patronackie, zawierane przez szkoły z konkretnymi firmami i odbywane tam zajęcia praktyczne i praktyki. Ale to musi się firmom także opłacać – nie tylko w odległej (i niepewnej) perspektywie zatrudnienia dobrze wykwalifikowanych pracowników. A do tego potrzebne są o wiele większe zachęty ze strony państwa, niż jest to  aktualnie. […]

[Źródło: www.obserwatoriumedukacji.pl/felieton-nr-450 ]

 

 

x          x          x

 

Foto: www.lidovky.cz/

 

I na dzisiaj koniec na ten temat. To o czym będzie w drugiej części tego felietonu? Po ponownym przeglądzie materiałów, jakie zamieściłem w minionym tygodniu, podjąłem decyzje, że podejmę problem, który stał się powodem aktywności zastępcy RPO – Stanisława Trociuka. Zwrócił się on do kuratorów oświaty w Białymstoku, Kielcach, Krakowie i Olsztynie z prośbą o podanie liczby skarg na przepisy statutów szkolnych w zakresie wymogów, stawianych wobec uczniów, dotyczących ubioru, oraz ich wyglądu (makijaż, manicure, a także farbowanie włosów, kolczykowanie ciała). [Zobacz TUTAJ]

 

Oto fragment, opisujący „w czym problem”:

 

Czytaj dalej »



 

Dawno nie miałem takiej sytuacji, w której nie mogłem się zdecydować jakie wydarzenie ze sfery oświaty, który stało się „tematem tygodnia”  mam wybrać  do felietonowego skomentowania. Oto etapy mojej procedury decyzyjnej:

 

W pierwszym odruchu pomyślałem, ze bezsprzecznie takim „przebojem tygodnia” była fala komentarzy polityków opozycji i mediów „nierządowych” wokół podziału, dokonanego  przez ministra Czarnka owych 40 milionów, przyznanych w ramach tzw. konkursu pod nazwą „Rozwój potencjału infrastrukturalnego podmiotów wspierających system oświaty i wychowania”. Ale już po pobieżnym przeglądzie dostępnych mi źródeł nie miałem wątpliwości, że chyba nie ma nikogo, kto jest choć w niewielkim stopniu zainteresowany edukacją, kto by nie wiedział o tej – nie waham się tak to określić – aferze, o której naczytał się i nasłuchał aż do przesytu…

 

Cóż ja mógłbym „w tym temacie” napisać odkrywczego, czego już nie zrobili inni przede mną? Przeto wykreśliłem temat „willa plus” i szukałem dalej.

 

Następnym „kandydatem” była informacja, ze minister Czarnek czeka na opinię Rady Dzieci i Młodzieży RP w sprawie używania przez uczniów na teranie szkoły smart fonów. I właśnie wczoraj (4 lutego 2023 r.) owa Rada na swoim fanpage poinformowała:

 

Rekomendacje Rady Dzieci i Młodzieży RP na temat korzystania z telefonów w szkole.

 

Wnioski oparliśmy na wynikach ankiety oraz dyskusjach z koleżankami i kolegami podczas ogólnopolskich konsultacji.

 

Panu Ministrowi Przemysławowi Czarnkowi rekomendujemy między innymi:

 

[…] Rekomendacje dla szkół podstawowych:

 

Telefon i inne elektroniczne urządzenia mobilne w szkole podstawowej tylko do użytku w celach edukacyjnych i do kontaktu z rodzicami za zgodą nauczyciela

 

Rekomendacje dla szkól ponadpodstawowych:

 

Możliwość korzystania z elektronicznych urządzeń mobilnych w celach edukacyjnych podczas lekcji za zgodą nauczyciela.

 

O zasadach używania telefonu podczas przerw decyduje dyrektor, rada rodziców i samorząd uczniowski.

Cała lista rekomendacji dostępna jest na stronie Ministerstwa Edukacji i Nauki.  [ TUTAJ]

 

 

I gdybym dalej drążył problem, to zamiast felietonu napisałbym esej o pracy RDiM   …

 

Więc i ten temat odrzuciłem.

 

To może o kolejnym spotkaniu przedstawicieli nauczycielskich związków zawodowych z kierownictwem MEiN? No nie! O czym tam można napisać ciekawego, czego by już na temat tej „liturgii pozorowanej konsultacji władzy z obywatelami”  nie było wiadomo, i to od dawna?

 

To może o kolejnym już spotkaniu w Senacie RP z cyklu „Gadka Senacka” – tym razem na temat „Rzetelna edukacja seksualna” ?

 

Temat owej debaty jest mi bliski, o czym wiedzą Ci, którzy czytali moje eseje wspomnieniowe – mam na myśli te  z nich  –  zobacz  TUTAJ

 

Po zapoznaniu się na stronie Senatu RP z tekstem ’Rzetelna edukacja seksualna’ tematem kolejnej debaty młodzieżowej w Senacie”, a zwłaszcza po przeczytaniu tego jej  fragmentu: „Uczniowie wymieniali się swoimi doświadczeniami z prowadzonych zajęć. Opowiadali, że częściej było więcej żartów niż poważnych rozmów. Panelistka Katarzyna Banasik-Marszałek powiedziała, że śmiech podczas zajęć nie jest objawem niedojrzałości a pokonywaniem pewnych barier. Zdaniem Katarzyny Banasik-Marszałek potrzeba jest zmiana myślenia osób dorosłych, weryfikacja osób prowadzących zajęcia czy zmiana ich kształtu.” – miałem jedną, mało optymistyczną refleksję:

 

Porównując, znane mi z osobistego doświadczenia, treści przekazywane uczniom oraz poziom tych zajęć – tych z przed 35-u lat, z relacjami i ocenami jakie o współczesnych zajęciach z przysposobienia do życia w rodzinie wystawili im współcześni młodzi ludzie podczas owej „Gadki Senackiej” mogę mieć tylko jedno zdanie:

 

Przez owych 35 lat wiedza naukowa o seksualności człowieka i problemach młodzieży w okresie dojrzewania bardzo się wzbogaciła, ale nie ma to żadnego przełożenia na jakość edukacji seksualnej w polskich szkołach. A nie ma  – co jest bezdyskusyjne – z jednego wyłącznie powodu: zacofaniea mentalnego i ideowych przesłanek ludzi rządzącej partii, odpowiedzialnych za program i dobór kadrowy do prowadzenia tych zajęć.

 

Wniosek końcowy:

 

PiS musi odejść!!!

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



Foto: www.znajdzparagraf.pl/produkt/rezygnacja-ze-szkoly-sredniej-wzor/

 

W piątek 27 stycznia 2023 roku zamieściłem na OE tekst z fb profilu dr Marzeny Żylińskiej. Materiał ten zatytułowałem Dr Żylińska, przywołując artykuł Aleksandry Pezdy, o skutkach rankingów”, i – tradycyjnie – poinformowałem o nim na moim fb profilu. Jako że nie wszyscy z czytających ten felieton są moimi znajomymi na fejsbuku, informuję, że pod tym linkiem rozwinęła się wymiana poglądów miedzy Jarosławem Pytlakiem – którego przedstawiać nie muszę, a Karolem Cudny – kierownikiem  Zespołu Informatyzacji Oświaty w  Biurze Edukacji Urząd Miasta st. Warszawy. Zanim przejdę do podzielenia się z Wami moimi na ten temat refleksjami – przeczytajcie ową wymianę myśli  –  TUTAJ

 

Przypominam, że Aleksandra Pezda opisała proceder stosowany w niektórych liceach ogólnokształcących, który polega na zmuszaniu uczniów, którzy zdaniem nauczycieli mogą swoim wynikiem maturalnym zaniżyć szkole miejsce w rankingu, do zmiany szkoły.

 

W swoim komentarzu dyrektor Pytlak zarzucił autorce, że ta, opisując szereg przypadków indywidualnych, uogólniła je w sposób tendencyjny.

 

I ta właśnie uwaga spowodowała reakcję Karola Cudnego, który zaprotestował,  twierdząc: „Niestety nie. Dane o liczbie uczniów klas ostatnich i liczby przystępujących do matury bywają jednoznaczne.”

 

Pierwszą moją uwagą do tego komentarza jest „wytknięcie” panu Karolowi, że – chyba przez pomyłkę – napisał, iż to z porównania liczby uczniów klas ostatnich  z liczbą absolwentów, ,którzy przystąpili do matury, jest dowodem na proceder, o którym pisała pani Pezda. Wniosek mój, że to pomyłka, opieram na dalszej części jego komentarza, w którym napisał:

 

Rozwiązanie jest bardzo proste. Powszechnie dostępna baza danych o liczbie uczniów w klasach 1, liczbie uczniów w klasach ostatnich, liczbie przystępujących do matury/egzaminu zawodowego i liczbie tych którzy zdali.”

 

Bo właśnie zestawienie tych dwu liczb: liczby uczniów, którzy rozpoczęli naukę w tej szkole z liczbą absolwentów, korzy ukończyli w niej naukę w klasie IV, pozwoliłoby na powstanie, lub nie, podejrzenia o stosowaniu w tej szkole procederu, o którym pisała Aleksandra Pezda.

 

Jednak tylko podejrzenie, bo słusznie napisał pod tym tekstem Jarosław Pytlak, że „…odsiew po drodze ma swoje przyczyny, nie tylko wymuszone przez szkoły, ale także spowodowane złymi wyborami uczniów na starcie…”

 

A teraz już moje bardziej ogólne refleksje wokół problemu, na który zwróciła uwagę czytelników Aleksandra Pezda w swoim artykule „Nie spałam, włosy wypadały mi garściami,. Nauczyciele gnębią uczniów. Mają ukryty cel.” Zgadzam się z Kolegą Pytlakiem, że opisane tam sytuacje nie są masowo występującym zjawiskiem, ale… Ale nie mam wątpliwości, że taka  „polityka kadrowa” jest stosowana w wielu szkołach średnich, których kierownictwa  wpadły w tryby systemu rankingowego, gdzie najbardziej liczy się pozycja jaką ta szkoła zajmie w kolejnej edycji owego rankingu „Perspektyw”, a nie indywidualny rozwój ich uczniów.

 

I nie mam pretensji do autorki owego artykułu w „NEWSWEEKU”, że opisując ten proceder trochę przesadziła – co zarzucił jej Kolega Pytlak. Na jej obronę powiem, że ujawniając jakikolwiek szkodliwy proceder, nie tylko w oświacie, lepiej go wyolbrzymić, aby został zauważony przez większą liczbę czytelników, niż twierdzić, że jest to zjawisko marginalne, „niszowe”, bez znaczenia dla OGÓŁU.

 

A swoją drogą chciałbym dożyć czasów, kiedy spełni się wizja Karola Cudnego, że będę mógł, w ramach prawa o dostępie do informacji publicznej, poznać dane statystyczne każdej szkoły średniej: ilu w każdym roczniku było uczniów przyjętych do klas pierwszych, ilu i kiedy zrezygnowało z nauki, ilu ją ukończyło i ilu z nich przystąpiło do matury. I – oczywiście – ilu ją zdało i z jakimi wynikami.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

P.s.

 

Nawiasem mówiąc opisany powyżej proceder namawiania ucznia do zmiany szkoły, aby się go pobyć, bo ma słabe wyniki w nauce i może zaniżyć liczbę punktów w przyszłym rankingu, może bezkarnie odbywać się tylko w szkołach publicznych, których budżet nie jest ściśle powiązany z liczbą uczniów. Szkoły prywatne i społeczne muszą dbać o to, aby nikt nie rezygnował z nauki, bo ich budżet, powstaje z opłat czesnego i jest wprost proporcjonalny do liczby uczniów, ale także „ otrzymują one na każdego ucznia dotację z budżetu jednostki samorządu terytorialnego, będącej dla tych szkół organem rejestrującym, w wysokości równej kwocie przewidzianej na takiego ucznia w części oświatowej subwencji ogólnej dla jednostki samorządu terytorialnego*”.

* https://www.prawo.pl/oswiata/dotowanie-szkol-i-placowek-niepublicznych-i-publicznych,115083.htm

 

 

 

P.s.  2

 

Polecam lekturę tekstu z portalu <nowa era>: „Zmiana szkoły średniej – czy warto?” – TUTAJ

 



 

Z wszystkich materiałów jakie zamieściłem w minionym tygodniu na OE, najbardziej pogłębione refleksje wywołał ten z      20 stycznia: „W Davos odbyła się debata o kompetencjach przyszłości i ich zrównoważonym rozwoju”. Zaczęło się od tego, że kiedy przeglądałem różne strony internetowe w poszukiwaniu wartościowej informacji z obszaru zainteresowań moich oraz czytelniczek/czytelników tego informatora, całkiem przypadkowo, trafiłem na stronie „Dziennika Gazety Prawnej” na tekst Edukacja na miarę współczesnego świata”. Informacje tam zawarte były dla mnie zaskoczeniem – nie miałem świadomości, że w miejscu i czasie spotkania „Wielkich Tego Świata” redakcja tej polskiej gazety zorganizowała debatę na taki właśnie temat. A kiedy przeczytałem ten tekst, gdy w niektórych poruszanych tam kwestiach poszukałem w Internecie głębiej – nie miałem już wątpliwości: to będzie temat najbliższego felietonu.

 

Bo od dawna, nie potrafiąc nazwać tego, myślałem podobnie o kierunkach zmian, jakie będą musiały zajść w systemach edukacji na całym świecie, aby „produkt” tych systemów – absolwenci szkół – odpowiadał na zapotrzebowanie gospodarki przyszłości. I czytając zapis fragmentów tej debaty odnajdywałem tam to, co ja w niedookreślonej formie przewidywałem, ale fachowo i kompetentnie nazwane. Oto – moim zdaniem – synteza tego, co musi się stać z edukacją, aby odpowiadała na wyzwania przyszłości, którą wypowiedział podczas tamtej debaty Paweł Poszytek – dyrektor generalny Fundacji Rozwoju Systemu Edukacji:

 

Wchodzimy w erę Przemysłu 4.0, cyfryzacji i sztucznej inteligencji. To oznacza, że będziemy musieli pracować nad dużymi zbiorami danych. Tego typu umiejętności będą potrzebne we wszystkich sferach i we wszystkich dziedzinach życia”. Wskazał też na potrzebę kreowania umiejętności komunikacyjnych pod kątem pracy w interdyscyplinarnych zespołach, a w przyszłości – z myślą o komunikacji z maszynami.

 

„- Wiemy, jakich umiejętności potrzebujemy. Teraz musimy stworzyć coś na kształt efektywnego ekosystemu łączącego system edukacji oraz świat biznesu i gospodarki tak, żeby te dwa światy mogły mówić tym samym językiem.” 

 

Padło tam także odwołanie do publikowanej co pięć lat podczas  Światowego Forum Ekonomicznego listy kluczowych kompetencji, najbardziej przydatnych we współczesnym świecie. Niezwłocznie poszukałem tej najbardziej aktualnej – z roku 2020. Oto ona:

 

1.Analityczne myślenie i innowacje

2.Aktywne uczenie się i strategie uczenia się

3.Rozwiązywanie złożonych problemów

4.Krytyczne myślenie* i analiza

5.Kreatywność, oryginalność i pomysłowość

6.Przywództwo i oddziaływanie społeczne

7.Korzystanie z technologii, monitoring i kontrola

8.Projektowanie technologii i programowanie

9.Odporność, umiejętność radzenia sobie ze stresem, elastyczność

10.Wnioskowanie, rozwiązywanie problemów i tworzenie idei.

Źródło: https://ltprofessional.pl/kandydat/aktualnosci-1/kompetencje-przyszlosci

 

*Rozwinięcie wiadomości o tej kompetencji – TUTAJ

 

 

Stop! Wszak piszę felieton, a nie esej o kierunkach niezbędnej reformy edukacji. Teraz już tylko kilka moich refleksji i odwołań do naszej polskiej edukacyjnej codzienności.

 

Gdyby to nie było tak bolesne, to można by szczerze ubawić się, analizując na tym tle  model naszego szkolnictwa, zwłaszcza tego pod rządami tzw. Zjednoczonej Prawicy” – począwszy od reformy Zalewskiej, a kończąc na centralistyczno-indoktrynacyjnym jego modelu, do którego dąży aktualny szef tego resortu.

 

Wszak „koń jaki jest każdy widzi”, przeto nie muszę tu przypominać detali naszej szkolnej rzeczywistości. Czy, realizując „wyścigowy” model tego systemu, w którym nie kompetencje, a skala ocen cyfrowych, wizja testów egzaminacyjnych, wyścig szkół średnich o pozycję w kolejnym rankingu, podporządkowanie programów nauczania „partyjnej” wizji świata, możliwe jest formowanie u uczniów tych oczekiwanych przez gospodarkę kompetencji, choćby takich jak analityczne i krytyczne myślenie czy kreatywność i rozwiązywanie złożonych problemów?

 

I na koniec jeszcze taka – smutna – refleksja:

 

Po przeczytaniu  informacji o owej debacie w Davos pomyślałem, że to była taka kolejna jaskółka, która wszak wiosny nie uczyni. Podobnie jak wiele tych, krajowych spotkań i debat, inicjowanych przez nieliczne grupy nauczycieli „eduzmieniaczy”, choćby tych z kręgu „Budzących się Szkół”, i jeszcze bardziej nielicznych naukowców, jak prof. Leppert czy dr Kaczmarzyk. Bo szkół w Polsce (wg GUS – dane z roku 2021)  mamy: 13 266 szkół podstawowych, 2 319 liceów, 1864 techników i 1470 szkół branżowych I stopnia. W szkołach wszystkich typów pracuje ok. 700 000 nauczycielek i nauczycieli.

 

Wszystkie owe spotkania i szkolenia, organizowane przez tych już „obudzonych” inicjatorów zmiany, mają jedynie kilkuset uczestników. A to jest ułamek procenta wszystkich pracujących w szkołach nauczycielek i nauczycieli. Cała reszta prowadzi lekcje tak, jak sami byli uczeni, jak zostali nauczeni w uczelniach, które pokończyli. Czyli – jak to przyjęto określać –  wg. modelu „pruskiej szkoły” – podawczo, pamięciowo, z testami i „kartkówkami”, realizując posłusznie zalecenia MEiN i wizytatorów z lokalnego kuratorium.

 

Czy jest jakakolwiek szansa na rzeczywistą reformę metodyki i „filozofii” kształcenia? Ile  jeszcze wody upłynie w Wiśle, do czasu, kiedy uczniowie w polskich szkołach będą NAPRAWDĘ  przygotowywali się do przyszłego funkcjonowania w świecie przemysłu 4.0, cyfryzacji i sztucznej inteligencji, a nie do kolejnych egzaminów? Czy wystarczy zmiana we władzach  wyniku nadchodzących wyborów? A co, jeżeli nic się w Warszawie nie zmieni?…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



W czwartek wieczorem byłem przekonany, że w najbliższym felieton muszę podzielić się moimi poglądami na temat rankingów szkół. Ale gdy 13 stycznia na blogu „Pedagog” przeczytałem tekst prof. ŚliwerskiegoRankingi szkół ponadpodstawowych są fałszowaniem świadomości społecznej”, nie miałem wątpliwości, że zawarł on w nim wszystkie moje oceny tego procederu i najlepiej zrobię, gdy po prostu zamieszczę ten post na stronie OE. Co dzień później uczyniłem.

 

W decyzji tej utwierdziłem się po przeczytaniu  na fb profilu prof. Lepperta wykaz innych jeszcze głosów na ten sam temat.

 

I tak zostałem bez pomysłu na niedzielny felieton. Bo nie czuję się kompetentny, aby komentować tezy Roberta Raczyńskiego na temat sztucznej inteligencji i jej roli w społeczeństwach przyszłości. Także na temat edukacji w plenerze nie mam nic do powiedzenia – brak mi w tym obszarze jakiegokolwiek doświadczenia. Statutowe absurdy komentują się same, a komentowanie spotkania Zespołu ds. rozwoju systemu oświaty oraz systemu szkolnictwa wyższego i nauki, które odbyło się w pod nadzorem samego ministra Czarnka, byłoby poniżej mojej godności.

 

Gdy tak siedziałem nad klawiaturą laptopa i rozmyślałem o czym powinienem napisać, przypomniałem sobie, że w piątek zamieściłem na moim fb profilu – już nie pamiętam gdzie znaleziony – mem, którego przesłanie jest mi bliskie. Oto on:

 

 

 

I zdecydowałem: wyrażoną tam myśl rozwinę na tle osobistych wspomnień. Ale wiedziony moim nawykiem docierania do źródeł informacji, najpierw usiłowałem ustalić kto jest pierwszym „nadawcą” tej myśli. Nietrudno było ustalić, że zamieściła go na swoim fb profilu kobieta, która prowadzi go jako <waleszczynska.pl>. Pod zakładką <Informacje> nie było tam informacji o niej – tylko pod napisem „Prezentacja” taki tekst: ”z dniem 04.01.2017 r. wszystkie moje dane personalne i fotografie, filmy itd. są obiektami moich pr

 

Przeto odpuszczam sobie poszukiwanie w biografii autorki uzasadnień prezentowanych przez nią treści i przechodzę do tezy zawartej w owym memie: „Co uczniowie zapamiętają ze szkoły? Może zapamiętają nauczane treści, metody nauczania… ale na pewno zapamiętają to,  jakimi byliśmy ludźmi, czy mieliśmy do nich serce i do nauczanego przedmiotu. To zapamiętają,”

 

Pod tym materiałem można zobaczyć, że ikonką „super” skwitowało go 10 osób, a „lubię”  – 45 czytających. Jeszcze lepszym wskaźnikiem aprobaty dla tej treści  jest 46 udostępnień. Nie są to liczby „powalające”, ale pozwalają na stwierdzenie, że pogląd tam wyrażony nie jest odosobniony..

 

Nie ukrywam, że i ja, w spontanicznym odruch po pierwszym czytaniu, także uznałem ten tekst za wart upowszechnienia i stałem się jedną z tych 46 osób, które go udostępniły. Ale dziś, gdy przeczytałem to „na spokojnie” jeszcze kilka razy, dostrzegłem w tym przekazie parę  wątków, które zapragnąłem rozwinąć. Oto one:

 

Zacznę od typowego dla takich „złotych myśli” uogólnienia: „Co uczniowie zapamiętają…”. Jak wiadomo, nie ma jednego modelu ucznia/uczennicy. Tak jak są różni nauczyciele i nauczycielki, tak samo różnią się uczennice/uczniowie. Inne wspomnienia będzie miała uczennica, która mając uzdolnienia do języków obcych, dzięki swej nauczycielce j. angielskiego przystąpiła do konkursu z tegoż języka, doszła do szczebla ogólnopolskiego, została jego laureatką i bez problemów mogła wybrać sobie liceum. Ale jej „piętą achillesową” była chemia, której nauczyciel przez wszystkie lata oceniał jej wiedzę  na „dopuszczający”. Inaczej zapamiętał swoich nauczycieli jej kolega z klasy, który z tej właśnie chemii był prymusem, zaś z „anglika” każde półrocze zaliczał z trudem na dwójkę. I byli jeszcze w tej klasie uczniowie, którzy generalnie naukę w szkole traktowali jak pańszczyznę, ale mieli jeden ulubiony przedmiot – wychowanie fizyczne. I to tam odnosili sukcesy, a prowadzący go nauczyciel był ich „guru”. Pozostali „przedmiotowcy” pozostali w ich pamięci jako prześladowcy…

 

A wszyscy ci nauczyciele po prostu starali się dobrze wywiązywać ze swoich obowiązków i starali się jednakowo traktowali wszystkich uczniów…

 

Drugą refleksją, jaką wywołał ten tekst było posłużenie się przez jego autorkę/autora określeniem „mieć serce” do uczniów i do nauczanego przedmiotu. Słownik frazeologiczny wyjaśnia, że „mieć serce” to znaczy „mieć zapał, chęć do czegoś, lubić coś”. Tak sobie myślę, że niezależnie od obiektywnej oceny postawy, jaką prezentują nauczycielki/nauczyciele wobec nauczanego przedmiotu i wobec ich uczennic/uczniów, jej ocena przez nich zawsze jest oceną subiektywną. A poza tym bardzo często zdarza się tak, że nauczyciel-pasjonat nauczanego przez siebie przedmiotu może właśnie z przekonania o wadze tej dziedziny nauki „dociskać” mniej zdolnych, co przez nich będzie odbierane, że „uwziął się na mnie”.

 

Ale, pominąwszy te subtelności, ogólny sens tego mema potwierdza się w moim przypadku, czemu dałem wyraz w moich esejach wspomnieniowych: Od narodzin „wcześniaka” do ucznia SRB”,Od kandydata na murarza do marynarza”, i 55 rocznica mojej matury, czyli pochwala mądrych nauczycieli”.

 

Tak więc – nauczycielko/nauczycielu: „miej serce i patrzaj w serce”!

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



 

Okładka wydanej przez Wydawnictwo Interpress w 1977 roku książki [Spis treści]

 

Po przerwie, spowodowanej troską o „klimat” Świąt i powitania Nowego Roku, wracam do zamieszczania niedzielnych felietonów. Ten pierwszy w 2023 roku postanowiłem w całości poświecić upublicznieniu moich refleksji, które towarzyszyły mi podczas obserwowania środowego spotkania w „Akademickim Zaciszu”. Tym razem zaproszeni przez prof. Lepperta goście wypowiadali się w ramach nakreślonych tytułem spotkania: „Jak mówić Korczakiem/o Korczaku w 2023 roku?”. A  były to panie: dr Agnieszka Witkowska-Krych, dr Agnieszka Zgrzywa, Dorota Aydoğdu i Aleksandra Małek oraz pan Marek Michalakbyły (przez dwie kadencje – 2008–2018) Rzecznik Praw Dziecka, od 2018 roku – przewodniczący  Międzynarodowego Stowarzyszenia imienia Janusza Korczaka.

 

Tak naprawdę, to przez znakomitą większość czasu tej wymiany poglądów nic mnie nie tylko nie zbulwersowało, a wręcz – przeciwnie –  przyjmowałem wypowiadane tam poglądy z aprobatą. I dopiero pod koniec spotkania, kiedy prof. Leppert zadał – prowokacyjne – pytanie:Czy jest coś takiego w twórczości Korczaka co spotyka się z waszym oporem?”, kiedy jako drugi zabrał głos dr Marek Michalak, zareagowałem na jego wypowiedź negatywnie.

 

A były Rzecznik Praw Dziecka zaczął od stwierdzenia, że „…chyba go za słabo znam, żeby się nie zgodzić.” A po chwili, nie do końca odpowiadając na pytanie, oświadczył: „Zobaczcie, że on sam się broni. Korczak przez ostatnie dziesięciolecia był  krytykowany, i poniżany, i na indeksie. W jakikolwiek sposób próbowano go wyrzucić z rzeczywistości, albo go zdominować, albo go zrobić bardziej komunistycznym, albo bardziej katolickim, albo bardziej żydowskim, albo bardziej Polakiem, albo zupełnie gdzieś tam…”

 

[Zapis filmowy – od 1 godz. 39 minuty: https://www.facebook.com/2020.WP/videos/696804255228955]

 

Na takie dictum moja reakcja, człowieka rocznik 1944, który żył w PRL-u, który w tamtym czasie funkcjonował w obszarze wychowania i opieki, mogła być tylko jedna: muszę zaprotestować! Szkoda, że nie mogę dopytać się które to „ostatnie dziesięciolecia” dr Michalak miał na myśli, ale wnioskując z dalszych słów – zapewne także te, w których Polską rządzili zwolennicy ideologii komunistycznej.

 

Otóż moje doświadczenie i pamięć tamtych lat pozwalają mi mieć w tej sprawie odmienny pogląd. Zanim przejdę do wspomnień moich kontaktów z tekstami Korczaka – i nie tylko, proponuję zapoznać się z wykazem wydań tekstów Janusza Korczaka w Polsce – po 1956 roku  –  TUTAJ

 

Co do tezy, że próbowano go zrobić „bardziej komunistycznym”, to polecam lekturę tekstu „Mariana Bybluka „Janusz Korczak i Rosja – zwłaszcza od strony 66 –  rozdział Polski pisarz i pedagog w Rosji [TUTAJ]

 

A teraz moje własne doświadczenia w kontaktach z pedagogiką Korczaka. Dziś  już nie pamiętam kto mi polecił tę książkę, ale wiem na pewno, że w 1961 roku, kiedy jako 17-latek poprowadziłem kolonię zuchową w Złockiem k. Muszyny, byłem już po lekturze książeczki ”Jak kochać dziecko: Internat, Kolonie letnie”. I dokładnie pamiętam, że zainstalowałem tam „tablicę ogłoszeń”, na której – tak jak u Korczaka – zamieszczałem wszelkie zawiadomienia i ogłoszenia. I była tam także „skrzynka na listy”, do której koloniści wrzucali kartki z prośbami, pytaniami  oraz skargami.

 

Także kiedy od września 1972 roku podjąłem pracę jako wychowawca w domu dziecka, a zwłaszcza po roku – gdy zostałem wicedyrektorem d.s. domu dziecka, który był – obok szkoły podstawowej –  częścią Ośrodka Szkolno-Wychowawczego, starałem się nie tylko myśleć, ale i działać „po korczakowsku”,

 

W kolejnym miejscu mojej pracy zawodowej – w Zakładzie Pedagogiki Społecznej na Uniwersytecie Łódzkim, gdzie od 1975 roku prowadziłem zajęcia z metodyki pracy opiekuńczo-wychowawczej, znaczącym elementem programu tych zajęć było omawianie tekstów Korczaka. I nikt mi nie próbował tego zabraniać, ani wpływać na sposób ich przedstawiania. To w tym czasie (w 1978 roku) stałem się właścicielem (i mam te książki do dziś w domowej biblioteczce) czterotomowego wydania „Pism Wybranych Janusza Korczaka” [ Zobacz TUTAJ ]

 

I na koniec opowiem o jeszcze jednym, niestety nie zakończonym pozytywnie, wątku moich starań, aby problematyka korczakowska stała się wiodącym nurtem mojej aktywności zawodowej.

 

Wszystko zaczęło się od obchodów 100 rocznicy urodzin Korczaka. To z tej okazji polskie władze państwowe, przy  wsparciu rządu Izraela, postanowiły powołać bardzo nowatorską placówkę, której nazwy nie mogę sobie dzisiaj przypomnieć. Jednak dokładnie pamiętam koncepcję jej struktury i projektowaną lokalizację. Powiedzmy, że miało to być Centrum im. J.Korczaka, w skład którego miały wchodzić dwie jednostki: państwowy dom dziecka, pracujący „po korczakowsku” i ośrodek naukowo-badawczy – rozwijający badania nad metodyką pracy opiekuńczo-wychowawczej. Projektowany statut dopuszczał łączenie przez zatrudnionych tam pracowników pracy naukowej z  pracą wychowawcy. I dokładnie pamiętam, że owo centrum miało powstać w Białołęce pod Warszawą.

 

Dzisiaj mogę powiedzieć, że dzięki moim dobrym kontaktom z ówczesnymi władzami ZHP (jeden z wicenaczelników, którego poznałem latem 1975 roku, gdy prowadziłem łódzką stanicę w Operacji „Bieszczady 40”, był w kręgu projektujących to jubileuszowe przedsięwzięcie) zadeklarowałem chęć zatrudnienia się w tym centrum. I z tego co mi powiedziano – była na to zgoda „kierownictwa”.

 

Niestety! Procedury przygotowawcze, spowodowane głównie brakiem środków finansowych, bardzo się „ślimaczyły”. Aż przyszedł  13 grudnia 1981 roku i wszystkie te plany „diabli wzięli”!

 

Piszę o tym, bo jest to temat całkiem zapomniany, ale – moim zdaniem – świadczy o tym, ze nie jest prawdą, iż władze PRL miały Korczaka na indeksie!

 

Żeby było jasne: moje wotum separatum w sprawie tej jednej wypowiedzi dr Marka Michalaka nie ma wpływu na – nadal wysoką – ocenę jego dorobku na stanowisku Rzecznika Praw Dziecka i innych polach jego aktywności.

 

Teraz sobie uświadomiłem, że późniejszy Rzecznik Praw Dziecka i Przewodniczący Międzynarodowego Stowarzyszenia imienia Janusza Korczaka, w 1978 roku został uczniem pierwszej klasy jednej ze szkół podstawowych w Świdnicy….

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



 

Postanowiłem w dzisiejszym felietonie podjąć temat wyspecjalizowanych instytucji centralnych, podległy bezpośrednio ministerstwu edukacji: Ośrodkowi Rozwoju Edukacji,  Instytutowi Badań Edukacyjnych i Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. A konkretnie ich dyrektorom: kim są i od kiedy sprawują swoją funkcję. A wszystko dlatego, że w ostatnich dniach zamieszczałem materiały, zaczerpnięte z ich oficjalnych stron, albo informację o skutkach decyzji kierownictwa jednej z nich – Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. Bo treści tych dwu materiałów i decyzja dyrektora CKE, w konfrontacji z osobami szefów tych instytucji, mogą zaskakiwać.

 

Zacznę od wczorajszego dnia, kiedy to zamieściłem fragmenty opracowania Doroty Pintal – dyrektorki Szkoły Podstawowej nr 10 w Zamościu, zatytułowanego Ocenianie kształtujące. Od koncepcji do praktycznej realizacji w klasie zróżnicowanej”, opublikowanego na stronie ORE 

 

Byłem ciekaw któż to tym ośrodkiem zarządza, że mogła się pod szyldem tej instytucji ukazać taka publikacja. I proszę – oto co udało mi się „odkryć”:

 

Już ponad dwa lata jako p.o. dyrektora ORE (od 8 września 2020 r. – powołany jeszcze przez Dariusza Piontkowskiego jako ministra) funkcjonuje Tomasz Madej – wieloletni nauczyciel przedmiotów zawodowych. W latach 2012-2015 pełnił obowiązki wicedyrektora Centrum Kształcenia Ustawicznego im. Tadeusza Kościuszki w Radomiu, od roku 2004 pracował jako ekspert Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej w Warszawie.

 

Patrząc na strukturę ORE, widząc, że – co prawda jako ostatni – działa tam (od czasu wchłonięcia  KOWEZiU) Wydział Wspierania Kształcenia Zawodowego, nie można powiedzieć że pan p.o. dyrektora, z jego poprzednim doświadczeniem nauczyciela przedmiotów zawodowych, nie ma do tej funkcji kompetencji. Ale… Ale pełen mój szacun, za to, że mając nad sobą tak konserwatywnego szefa, nie zablokował publikacji o ocenianiu kształtującym!

 

x          x          x

 

Ale to nie jedyne moje zdziwienie. Niedawno, bo 3 grudnia 2022 r., zamieściłem materiał pt. I na stronie IBE można znaleźć dobry tekst. Autorstwa pani adiunkt APS w Warszawie”, w którym przytoczyłem dwa fragmenty opracowania Edukacja dla wszystkich – kompetencje absolwentów szkół i metody pracy nauczycieli”, autorstwa dr Beaty Rola

 

I podobnie jak w przypadku ORE, także w Instytucie Badań Edukacyjnych szefuje osoba, którą trudno posądzić o postępowe myślenie o edukacji.

 

Dyrektorem  Instytutu Badań Edukacyjnych jest tam prof. dr hab. Robert Ptaszek profesor nauk humanistycznych, pracownik Wydziału Filozofii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego im. Jana Pawła II. Na to stanowisko powołał go w lipcu 2021 roku już  minister Przemysław Czarnek także KUL-owski profesor.  Pan Ptaszek profesorem „belwederskim” został 5 września 2022 r –  już jako świeżo powołany  dyrektor IBE..

 

Warto w tym miejscu dodać informację o „kamieniach milowych” drogi naukowej pana dyrektora Ptaszka. Stopień naukowy doktora nauk humanistycznych uzyskał w 1999 r. na podstawie pracy „Filozoficzne implikacje współczesnych polskich koncepcji religii” a . habilitował się w 2009 r. na podstawie rozprawy „Nowa Era religii? Ruch New Age i jego doktryna – aspekt filozoficzny”.

 

I ten  dyrektor IBE pozwolił na publikację, w której można przeczytać takie zdania:

 

Poszerzanie warunków swobody, autonomii, sprawstwa i poczucia podmiotowości w sposób oczywisty służy realizacji celów Edukacji dla wszystkich.”  Albo „Dlatego w Edukacji dla wszystkich potrzeba przemyślanych strategii wychowawczych, które będą ograniczać niesamodzielne myślenie i patrzenie na samego siebie przez pryzmat cudzych oczekiwań.” I jeszcze to: „Nauczyciele zaś, oddziałując swoją postawą: zaangażowania, tolerancji, odwagi i pewności siebie, wspierają spontanicznie nie tylko zachowania uczniów, ale i uczą ich zaufania do swoich możliwości. Kluczem jest podejście niedyrektywne, uwzględniające pełną podmiotowość uczestników procesu dydaktycznego. To niełatwe wyzwanie nie tylko dla nauczycieli, ale i systemu edukacyjnego.”

 

Można być zaskoczonym?…

 

x           x           x

 

I na koniec zostawiłem sobie dyrektora Centralnej Komisji Egzaminacyjnej – Marcina Smolika. Bo to jest naprawdę nietypowy na te czasy przypadek. A bezpośrednim powodem mojego zainteresowania tym panem doktorem, którego praca doktorska miała tytuł  Badanie trafności oceniania na przykładzie części ustnej egzaminu maturalnego (nowej matury) z języka angielskiego na poziomie podstawowym”  była informacja ze strony „Portalu Samorządowego”, w tekście zatytułowanym Matura 2023 zagrożona. Może zabraknąć egzaminatorów”.

 

Jest to informacja, z której dowiadujemy się, że przygotowany egzamin pisemny z j. polskiego wywołał wśród nauczycieli opór, którego powodem jest ich przekonanie, że narzucone przez CKE kryteria oceniania matury w 2023 r. są przejawem anachronicznego i szkodliwego myślenia o literaturze, które zawężają egzaminatorowi pole do sprawiedliwego oceniania.

 

Jestem pewien, że w CKE nic nie może zaistnieć, bez akceptacji dyrektora Smolika. I dlatego warto przypomnieć skąd i kiedy ten anglista, były adiunkt w Zakładzie Akwizycji i Dydaktyki Języka Angielskiego Instytutu Anglistyki Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskij w Lublinie wziął się w gabinecie dyrektora CKE.

 

Otóż jego ogólnopolska kariera zaczęła się w grudniu 2013 roku, kiedy ówczesna minister edukacji w rządzie PO-PSL Joanna Kluzik-Rostkowska odwołała Artura Gałęskiego ze stanowiska dyrektora CKE i powołała jego – najpierw jako p.o. dyrektora CKE, a 22 lipca 2014 już na pełnoprawnego dyrektora tej ważnej placówki edukacyjnej.

 

To jedyny szef placówki centralnej podległej MEiN, który funkcję tę sprawuje jeszcze od czasu rządów PO-PSL. Przetrzymał już minister Zalewską i ministra Piontkowskiego. I Czarnek także go nie odwołał.

 

O dyrektorze CKE już raz pisałem – 6 maja 2018 roku  –  w felietonie nr 217 „Tajemnice i ciekawostki  – nie tylko z Centralnej Komisji Egzaminacyjnej –  fragment TUTAJ

 

Jeśli przeczytaliście ów fragment  i znacie już moje ówczesne hipotezy tej niezwykłej dla rządzących po 2016 roku sytuacji, to zrozumiecie dlaczego i dzisiaj,  po kolejnych czterech latach trwania  doktora Smolika na stanowisku dyrektora CKE, intryguje mnie ta jego pozycja osoby „nie do ruszenia”.  I to, że z całej tej „wielkiej trójki” dyrektorów owych centralnych placówek jest on osobą najbardziej wiernie realizującą politykę kolejnych pisowskich ministrów edukacji.

 

Co on ma takiego w sobie, że trwa i trwa, choć wszystko „nad nim” i „pod nim” się zmienia? Czy tym „czymś” jest pewność przełożonych, że wykona on wszystko co mu każą?…  I dlaczego owi przełożeni mają taką pewność?…

 

 

Oto moja opowieść o trzech różnych osobach, kierujących trzema różnymi instytucjami centralnymi, podległych ministrowi edukacji, które w tak różny sposób zachowują się na swoich stanowiskach...

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



 

Długo wahałem się, czy powinienem ten temat podejmować w moim felietonie. A tym tematem jest formuła obchodów jubileuszu 30-lecia działalności łódzkiej Poradni dla Młodzieży. Ale nie tylko formuła – także sam przebieg tych obchodów.

 

Moje obiekcje mają swe źródło w tym, że byłem tam w roli zaproszonego gościa, nie tylko jako redaktor „Obserwatorium Edukacji” przygotowujący materiał do zredagowania relacji. Jednak w ostatecznym rozrachunku zwyciężyła opcja, że jednak przede wszystkim jestem teraz refleksyjnym redaktorem, a nie zaproszonym „Ojcem Założycielem” poradni jubilatki, którego obowiązuje taktowne powstrzymywanie się od krytycznych uwag.

 

A teraz do rzeczy:

 

Już kiedy dowiedziałem się o obchodach 30-lecia Poradni i zapoznałem się z programem obchodów zrodziły się pierwsze moje wątpliwości. Czy właściwym jest łączenie tych dwu form pod jednym szyldem: spotkania  aktualnych i byłych pracowników tej placówki – tradycyjnie mające miejsce przy tego typu okazjach –  z konferencją, po tytułach naukowych większości prelegentów sądząc, mającą charakter konferencji naukowej.  Zwróciłem wówczas także uwagę na fakt, że owa konferencja została, nie tylko w zaproszeniach, ale także w dniu jej inauguracji, nazwana „Konferencją Jubileuszową”, bez podania jej merytorycznej nazwy.

 

Czy fakt, że odbywa się ona a okazji jubileuszu organizującej ją placówki, uzasadnia nazwanie jej „jubileuszową”?  Moim zdaniem jubileuszową byłaby ta konferencja wtedy, gdyby była to  np. 50. konferencja, którą przez 30 lat swego funkcjonowania zorganizowała ta poradnia. Ale najlepiej by było, gdyby zorganizowano konferencję, w programie której byłyby wykłado-prelekcje, prezentujące dorobek owych 30-u lat działalności poradni. Przykładowo mogły by to być takie wystąpienia: „Przegląd form pracy poradni w kolejnych fazach jej działalności”, „Analiza statystyczna klientów poradni i ich charakterystyka w kolejnych latach funkcjonowania poradni”, „Zakres i formy wsparcia, udzielane pedagogom i psychologom szkół ponadpodstawowych M. Łodzi”, „Działalność poradni na rzecz uczniów gimnazjów – specyfika problemów tej kategorii klientów w odróżnieniu od uczniów szkół ponadgimnazjalnych”, czy „Jak Poradnia dla Młodzieży zareagowała na problemy uczniów, wywołane pandemią COVID i nauką zdalną”.

 

I to byłaby prawdziwa „Konferencja Jubileuszowa”. Ale ile byłoby to pracy, aby taką konferencje  przygotować…

 

A było tak, że owi pracownicy naukowi łódzkich (i nie tylko) szkół wyższych prezentowali wykłady, których treści dla zgromadzonych w sali widowiskowej Pałacu Młodzieży –  przede wszystkim aktualnych i byłych pracowników poradni, nie powinny być czymś nieznanym. Natomiast konferencja z takimi wystąpieniami powinna być zaoferowana pedagogom i psychologom, a zwłaszcza wychowawcom klas, w szkołach, na rzecz których poradnia ta działa. A jest tych szkół w Łodzi  46: 27 liceów ogólnokształcących i 19 Zespołów szkół zawodowych, nie wliczając w to szkół specjalnych, w których uczy się młodzież powyżej 15. roku życia. Sądząc po liczbie osób uczestniczących w owej  środowej konferencji  – jeśli w ogóle tacy byli, to było ich nie więcej  niż palców w jednej ręce. (Nie analizowałem listy obecności, więc nie wiem jak było.)

 

O przebiegu owych obchodów nie będę już się rozwodził. Skomentuje jedynie, że ów konkurs  na prace plastyczne„30 lat Poradni dla Młodzieży”, którego zwyciężczynie  ufetowano już na samym początku tego wydarzenia, a których prace eksponowano przy wejściu na salę, okazał się konkursem, w którym (najprawdopodobniej) uczestniczyły jedynie uczestniczki kilku pracowni, działających w strukturze Pałacu Młodzieży. Nie sprawdzałem, czy był on rozpropagowany na terenie szkół z którymi Poradnia dla Młodzieży współpracuje, a już w ogóle nie mam pojęcia, czy jej klientami jest młodzież, ucząca się w Liceum Plastycznym – szkole, która – podobnie jak baletowa  i muzyczna – nie podlega łódzkim strukturom oświatowym…

 

I tylko wielka szkoda, że na naprawdę jubileuszowe wystąpienia małżonków Krystyny i Zbigniewa Kozańskich  „30 lat Poradni dla Młodzieży” zaplanowano jedynie 15 minut, i to po przerwie na poczęstunek, a przed częścią artystyczną…

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Postanowiłem, że ten prawie jubileuszowy – bo zamykający pierwszą połowę piątej setki –  felieton, będzie o kształceniu zawodowym pod rządami kolejnych ministrów Prawa i Sprawiedliwości. Myśl o tym, aby tym tematem się zając towarzyszyła mi od ponad dwu miesięcy – zawsze po kolejnej informacji o tym co nowego w sprawie kształcenia zawodowego ogłoszono na stronie MEiN.

 

 

Najnowszą taką informacją był materiał z 29 listopada „Konkurs ‘Pracodawca Godny Zaufania’ rozstrzygnięty”. To tam już w pierwszym akapicie napisano: „Uroczystość poprzedziła debata ekspercka pt.: „Zawodowcy potrzebni od zaraz – kształcenie zawodowe jako remedium na braki kadrowe w branżach strategicznychz udziałem Marzeny Machałek, Sekretarz Stanu w MEiN.”

 

Nie mogę nie przypomnieć, ze  pani Machałek wiceministrem została w marcu 2017 roku, zastępując  na tym stanowisku Teresę Wargocką , mającą w swoim dorobku zawodowym sprawowanie w latach 2000 – 2007 funkcji dyrektorki Zespołu Szkół nr 1 im. Kazimierza Wielkiego w Mińsku Mazowieckim, w skład którego – obok LO – wchodziło technikum i zasadnicza szkoła zawodowa. A jakie doświadczenie „w temacie” szkół zawodowych ma pani Marzena Machalek?  Fakt, była nauczycielką – w latach 1983-2006 jako nauczycielka języka polskiego – w szkole podstawowej w Kamiennej Górze. Ale od ponad pięciu lat robi w MEiN jako „ta od kształcenia zawodowego”.

 

Wracam do głównego wątku, czyli tematu owej debaty: „Zawodowcy potrzebni od zaraz – kształcenie zawodowe jako remedium na braki kadrowe w branżach strategicznych”. Dla mnie to brzmi jak pokrętne przyznanie się do klęski koncepcji pani minister Zalewskiej, (także byłej nauczycielki j. polskiego w LO w Świebodzicach), która z dniem 1 września 2017 (!) roku dotychczasowe 3-letnie zasadnicze szkoły zawodowa przekształciła  w 3-letnie branżowe szkoły  I stopnia. Bo nie na zmianie nazwy polega doskonalenie systemu kształcenia zawodowego. I już to do władzy dotarło…

 

Widać to po serii inicjatyw i ewentów, którymi na swej stronie w ostatnich dwu miesiącach chwaliło się MEiN:

 

12 października – informacja o konferencji prasowej wiceminister  Bożeny Machalek, podczas której ogłosiła konkurs dla nauczycieli przedmiotów zawodowych „Zawodowiec Roku 2022”. Sekretarz Stanu w MEiN przybliżyła również założenia dotyczące utworzenia Branżowych Centrów Umiejętności.

 

12 października – informacja, ze minister Czarnek  w Zespole Szkół Powiatowych w Drzewicy uczestniczył  w podpisaniu porozumienia pomiędzy szkołą a firmą POLREGIO. Porozumienie jest efektem programu „Kadry dla Przemysłu” zainicjowanego przez Agencję Rozwoju Przemysłu S.A.

 

24 października  – informacja, że zainaugurowano projekt ,,Widzę siebie w tym zawodzie. Nowoczesne technologie w poradnictwie zawodowym” , który ma być  odpowiedzią na potrzebę unowocześnienia i uatrakcyjnienia doradztwa zawodowego.

 

28 października – informacja, ze w Teatrze Starym w Bolesławcu wręczono nagrody w organizowanym przez Cech Rzemiosł Różnych i Małej Przedsiębiorczości z Bolesławca oraz Powiat Bolesławiecki konkursie „Najlepszy Nauczyciel Zawodu w roku szkolnym 2021/2022”.

 

22 listopada – informacja o wydłużeniu do 31 grudnia terminu zgłoszeń w konkursie „Zawodowiec Roku 2022”.

 

Do czego było mi potrzebne to długie „przygotowanie artyleryjskie”?  Abym nie był posądzony, ze „się czepiam”, bo wszak dla ministerstwa szkolnictwo zawodowe jest ważnym elementem systemu oświaty i intensywnie zajmuje się jego doskonaleniem.

 

A teraz co ja o tym myślę, jak postrzegam i oceniam te działania.

 

Zanim jednak o tym, muszę przypomnieć, że nie wypowiadam się na temat szkół zawodowych jako dyletant – magister pedagogiki, który w szkołach wyższych wykładał pedagogikę społeczną i opiekuńczą. Mam w tym obszarze niepodważalne doświadczenie – 12 lat dyrektorowania (w latach 1993 – 2005) dużym zespołem szkół budowlanych, w którym funkcjonowało technikum, zasadnicza szkoła zawodowa i policealne studium zawodowe. Ale także j – jeszcze wcześniejsze – osobiste doświadczenie, z pozycji ucznia: jestem absolwentem 3-letniej Szkoły Rzemiosł Budowlanych w zawodzie murarz (rocznik 1961), bo tak na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nazywała się zasadnicza szkoła zawodowa.

 

I jako absolwent i dyrektor tej samej szkoły zawodowej nie mam wątpliwości, że – począwszy od decyzji pani minister Zalewskiej o zmianie nazewnictwa – „przechrzczenie” ZSZ w szkoły branżowe I stopnia, a 3-letnie technika w szkoły branżowe II stopnia, a skończywszy na najnowszych pomysłach, to cały czas jedynie działania pozorne, takie „zaklinanie deszczu”, a nie rzeczywista reforma, która dostosuje to szkolnictwo do współczesnych i przyszłych potrzeb dynamicznie zmieniającej się gospodarki, a przede wszystkim rewolucyjnych zmian technologii…

 

Bo owi liderzy z centrali przy ul. Szucha w Warszawie do dzisiaj nie zauważyli najważniejszej cechy, różniącej kształcenie w szkołach zawodowych od tego w szkołach ogólnokształcących: że tu głównym celem jest wyposażenie uczniów nie tylko w kompetencje, ale przede wszystkim w kwalifikacje – adekwatne do oczekiwań pracodawców!

 

Dlatego, chcąc realnie udoskonalić system szkół zawodowych powinni zacząć od dwu kluczowych elementów: kadry nauczycieli kształcenia zawodowego i bazy do nauki praktycznej.

 

Czytaj dalej »