Archiwum kategorii 'Felietony'

 

                                                     Okładka książki J. Tuwima „Dyzio Marzyciel”

 

Święta, święta – i już po… Od 20 kwietnia szkoły działają już „na pełen gwizdek”, uczniowie wrócili do stałego rytmu dnia. Ci z ostatnich klas, czyli ósmoklasiści i uczniowie klas maturalnych – z perspektywą zbliżającego się egzaminu – prawdopodobnie „powtarzają materiał”, czyli – jak to się mówiło – „zakuwają”. Uczniowie klas maturalnych otrzymają w najbliższy piątek – 29 kwietnia – świadectwa ukończenia szkoły.

 

I właśnie ten „moment historyczny”, ale także świadomość pojawiającej się co jakiś czas w mediach debaty o celowości organizowania tych egzaminów sprawił, że postanowiłem podzielić się z Wami moimi przemyśleniami na ten temat.

 

A decyzja, aby na ten temat napisać felieton zapadła po tym, jak wyobraziłem sobie polskie szkoły bez sytemu ocen cyfrowych –  jako szkoły wolne od uczenia się „na stopień”, szkoły będące środowiskami rozbudzającymi zainteresowania, wspierającymi rozwój swoich uczniów i odnajdywanie przez nich swoich pasji, szkoły, które wyposażają ich w kompetencje niezbędne w realizowaniu ich drogi życiowej i zawodowej.

 

Na tym nie poprzestałem. Przypomniałem sobie o tym, że od 2016 roku w Finlandii wprowadzana jest reforma, która polega na stopniowym odchodzeniu od nauczania przedmiotowego na rzecz nauczania tematycznego. Oznacza to, że nie ma już wtedy  matematyki, biologii czy geografii, nie ma języków obcych, historii czy fizyki. Zamiast tego uczniowie pracują nad projektami, które łączą w jedno poszczególne przedmioty lekcyjne. W Finlandii system ten ma obejmować także szkoły średnie. I u nas, od czasu do czasu,  w mediach – głównie społecznościowych – pojawiają się informacje o podobnych próbach, podejmowanych w niektórych szkołach podstawowych.

 

I wyobraziłem sobie polską szkołę, w której nie ma ocen, kartkówek, testów i sprawdzianów, nie ma podziałów na przedmioty, nie zadaje się  prac domowych, a uczennice i uczniowie, bez różnicy na klasę do której są przypisani, pracują zgodnie ze swoimi zainteresowaniami, w zespołach – w formule tematycznego klubu problemowo-dyskusyjnego, którego wiodącym celem jest realizacja określonego, interdyscyplinarnego projektu. Ich praca nie przebiega od dzwonka do dzwonka, a w czasie, który wynika z aktualnej sytuacji i potrzeb, wynikających z organizacji procesu realizacji tego akurat  zadania.

 

Zakładam, że nadal polski system szkolny to 8 + 4 (lub 5 lub 3 + 2). I nagle odezwał się we mnie racjonalista, który zaczął mi nasuwać różne wątpliwości. Czy po ośmiu latach nauki w takiej szkole podstawowej uczniowie będą w jakiś sposób diagnozowani – nie chcę tu używać tradycyjnego słowa „egzaminowani”. No bo egzamin to test wiedzy, określonej w podstawie programowej, sprawdzający stopień jej opanowania. Jak zbudować „jednolity państwowy egzamin” dla uczniów, realizujących przez osiem lat nauki swoje indywidualne ścieżki rozwoju?

 

Czytaj dalej »



 

Nie wiem czy pamiętacie, ale ja już od paru lat prezentowałem na OE moje zdecydowane stanowisko w sprawie organizowania przez władze Miasta Lodzi, wspólnie z LCDNiKP, targów edukacyjnych. I głosiłem ten pogląd pomimo, a może właśnie dlatego, że jako dyrektor szkoły uczestniczyłem w nich od pierwszego roku ich powstania, czyli od roku 1996. Raz nawet nasza szkoła dostała za stoisko targowe wyróżnienie.

 

Także po przejściu na emeryturę bywałem na nich – najpierw z przyzwyczajenia i ciekawości, a od 2007 roku jako redaktor „Gazety Edukacyjnej. Od roku 2014 – jako redaktor „Obserwatorium Edukacji”. I właśnie te doświadczenia uczestnika i wnikliwego obserwatora dały mi prawo do takiej oceny ich przydatności.

 

Najbardziej syntetyczną opinię wyraziłem w felietonie nr 209.  Komu służą targi. Czy z tych powodów warto je organizować?, który opublikowałem 4 marca 2018 roku – dwa dni po zakończeniu XXI Łódzki Targów Edukacyjnych, które okazały się ostatnimi w funkcjonującej już od kilku lat nowej hali Expo-Łódź przy Al. Politechniki.

 

Myślę, ze warto streścić jakie wówczas zaprezentowałem odpowiedzi na tytułowe pytanie:

 

>Targi edukacyjne nie są do niczego potrzebne szkołom. Prowadzone badania sondażowe  w których pytano pierwszoklasistów z jakich źródeł czerpali wiedzę, która zadecydowała o wyborze tej, a nie innej szkoły ponadgimnazjalnej, o się, że na pierwszym miejscu znaleźli się koledzy, na drugim – Internet, a na jednym z ostatnich – targi edukacyjne!

 

>Najbardziej organizacją targów są zainteresowane… Targi! Znaczy – spółka miejska „Międzynarodowe Targi Łódzkie”, którym za powierzchnię wystawienniczą zajmowaną przez placówki oświatowe, dla których organem prowadzącym jest UMŁ, płaci… Urząd Miasta Łodzi.

 

>Targi podobają się niektórym mediom, dla których blichtr tej imprezy  i malownicze obrazki pokazywane na fotkach i filmowych migawkach są przyciągającym wzrok czytelników i widzów surogatem pogłębionej informacji.

 

>Wizyty na targi bardzo lubią przyprowadzani tam w zorganizowanych grupach uczniowie klas kończących szkoły (podstawowe i średnie), którzy zamiast siedzieć na lekcjach, mieć jakąś kartkówkę lub odpytywanko, mają to przedpołudnie zagospodarowane bezstresowo…

 

>Chętnie uczestniczą w targach edukacyjnych szkoły wyższe, zwłaszcza te prywatne, dla których jest to jeszcze jedna, w generalnym rozliczeniu nie tak droga, forma reklamy i pozyskiwania przyszłych studentów …

 

Dlatego od wielu już lat byłem zdecydowanym przeciwnikiem organizowania tej imprezy. Jednak po roku od tego felietonu– w 2019  r. – odbyły się kolejne – XXII Łódzkie Targi Edukacyjne, tyle że już w hali Atlas Arena przy al. Bandurskiego. Jak to zwyczajowo kończyły się bajki – ja też mogę powiedzieć: „I ja tam byłem, wiele utrwaliłem i wywiad przeprowadziłem”. I zamieściłem z tej wizyty bogatą relację – zobaczcie  TUTAJ

 

Jednak muszę tu zacytować mini wywiad, jaki wówczas przeprowadziłem z ówczesnym wiceprezydentem Łodzi – Tomaszem Trelą:

 

 

Włodzisław Kuzitowicz: Czy ma Pan przekonanie, że organizowanie tych targów, w czasach nam współczesnych, ma jeszcze sens?

 

Tomasz Trela: Sens na pewno ma, chociaż wymiar tych targów i informacja która kiedyś, dziesięć czy piętnaście lat temu, miała zdecydowanie większą wartość. Dzisiaj dostępność do Internetu, powszechna praktyka „Drzwi Otwartych”, witryny internetowe każdej szkoły, dają bardzo duże możliwości, ale tu jest moment, żeby przyszedł młody człowiek – przyszły absolwent gimnazjum czy szkoły podstawowej i choćby porozmawiał ze swoimi rówieśnikami, którzy już uczą się w tej szkole, porozmawiał z jej nauczycielami. Ja uważam, że to jest takie uzupełnienie tej technologicznej zmiany, z którą mamy do czynienia w czasie cyfryzacji, powszechnego dostępu do wiedzy, informacji poprzez Internet. W moim przekonaniu nie powinniśmy odchodzić od targów edukacyjnych, bo one mają swój wymiar.

 

WK: Ale przecież na owych „Dniach Otwartych”, na organizowanych w szkołach zawodowych „Dniach Doradztwa Zawodowego” uczniowie mają czas na dłuższy kontakt i o wiele odpowiedniejsze warunki na zdobycie zindywidualizowanej informacji i porady…

 

 TT: Ale wie pan, ja liczę na to, że jeżeli ktoś przyjdzie na takie targi i ma już jakąś swoją wyrobioną opinię czy wiedzę o danej szkole, to tu może ją sobie pogłębić, albo tu zainteresować się szkoła, do której może udać się na „Dni Otwarte”. Ja uważam, że jedno nie wyklucza drugiego i to jest inicjatywa dobra, potrzebna i warta kontynuacji.

 

WK: Czy Miasto Łódź widziałoby taką możliwość, aby zlecić, na przykład Łódzkiemu Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego, aby przeprowadziło na początku nowego roku szkolnego badania sondażowe w klasach pierwszych szkół ponadpodstawowych, w których uczniowie odpowiadaliby by na pytania o motywy, a także o źródła informacji, z których czerpali przy podejmowaniu decyzji o wyborze taj, a nie innej szkoły?

 

TT: Ja myślę, że to nie jest żaden problem. To jest słuszna inicjatywa. Ja uważam, że warta rozważenia.

 

WK: Dziękuję bardzo za wywiad, Panie Prezydencie,

 

x           x          x

 

I pewnie władze miasta organizowałyby targi edukacyjne nadal, gdyby nie pandemia COVID-19. Bo to z jej powodu odwołano, zapowiadaną wcześniej na 11 i 12 marca 2020 roku, ich XXIII edycję.

 

Po roku kowid nie odpuszczał i w 2021 zdecydowano się na zorganizowanie, po raz pierwszy, internetową, zdalną ich wersję. Sytuacja powtórzyła się w minionym tygodniu, gdy ponownie zorganizowano e-Targi Edukacyjne 2022.

 

Mam nadzieję, że nawet jeśli w przyszłym roku, a także w latach następnych, choć nie będzie już obostrzeń pandemicznych, targi w halach wystawowych nie wrócą!

 

I nikt nie będzie ich żałował – no, chyba że właściciele owych hal targowych…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 



Foto: www.facebook.com/ministerstwo.edukacji.nauki

 

Oto upubliczniony wizerunek Adrianny Całus – nowej rzeczniczki prasowej MEiN

 

 

Przedwczoraj był Prima Aprilis. Dlatego w pierwszej chwili myślałem, że to taki żarcik. A mam na myśli informację że „Minister Edukacji i Nauki Przemysław Czarnek wyznaczył z dniem 1 kwietnia Adriannę Całus do pełnienia funkcji Rzecznika Prasowego.” Pomijam nazwisko owej pani rzecznik (z nazwisk nie należy szydzić), ale zastanowiła mnie forma „wyznaczył”. To taki zwrot typowy dla stylistyki wojskowej. Bo w wojsku wyznacza się żołnierzom rejony do sprzątania, cele do zdobycia lub…  sposób wykonania i czas trwania kary dyscyplinarnej. Do tej pory żyłem w przekonaniu, że w ministerstwach na stanowiska określone osoby powołuje się, lub powierza się im obowiązki. No, chyba że zachodzi tu ta ostatnia okoliczność…

 

A na marginesie tej sytuacji dodam jeszcze, że „wyznaczenie” kogoś do wykonywania określonych obowiązków jest możliwe wtedy, gdy „stoi się przed frontem pododdziału” i dokonuje się wyboru tej jednej osoby spośród wielu. Czy tak było w tym przypadku? Czy pan minister ogłosił nabór na to stanowisko i zgłosiło się wielu/wiele kandydatów/kandydatek? I z tego grona „wyznaczył” właśnie panią Całus?

 

O trafności tej decyzji wkrótce wszyscy się przekonamy – zgodnie z biblijną zasadą: „Po owocach poznacie ich” (Mt. 7:15-20). Wszyscy, to znaczy my – odbiorcy wiadomości przekazywanych przez ową panią rzecznik, ale i pan minister – czy trafnie dokonał selekcji z grona ubiegających się o tę funkcję osób, czyli czy jest to ktoś, kto będzie wierną tubą pana ministra…

 

A tak przy okazji: Czy ktoś może wie dlaczego dotychczasowa rzeczniczka MEiN – Anna Ostrowska – nie pełni już tej funkcji? Z mojej, co prawda niesystematycznie prowadzonej  obserwacji jej aktywności wynika, że od wielu lat bardzo dzielnie i wiernie prezentowała stanowisko resortu, niezależnie od tego kto był jego szefem. [Przykłady –  materiały z  24.10.2018 r. i 15.02.2022 r.]

 

Jak widać, była ona rzeczniczką MEN jeszcze za Anny Zalewskiej, nie odwołał jej Dariusz Piontkowski, i dopiero teraz, po półtorarocznym okresie sprawowania swego urzędu, uczynił to minister Czarnek.

 

A przecież tak niedawno, bo 9 marca br., wystąpiła ona w programie „Cztery pory roku” w Polskim Radiu i żarliwie przekonywała, że „procedura związana z zapisaniem ukraińskiego dziecka do polskiej szkoły jest prosta”, a jeśli w konkretnej szkole nie będzie już miejsca dla ucznia z Ukrainy „urząd dzielnicy, gmina lub instytucja nadzorująca szkoły, musi znaleźć miejsce dla dziecka w innej szkole na terenie danej gminy”.

 

Może idę złym tropem. Zamiast szukać powodów odwołania pani Ostrowskiej powinienem poszukać powodów „wyznaczenia” na funkcję rzeczniczki MEiN Adranny Całus? Ciekawa jest jej kariera zawodowa – zobaczcie sami  –  TUTAJ

 

Dla ułatwienia – przytoczę fragment z jej biogramu:

 

Dotychczas pełniła funkcję zastępcy dyrektora w Biurze Ministra MEiN, koordynując pion komunikacyjny. W latach 2020-2022 była zastępcą dyrektora naczelnego w Teatrze im. Juliusza Osterwy w Lublinie, w którym odpowiadała za administrację, komunikację, produkcję oraz rozwój instytucji, w tym pozyskiwanie środków europejskich. Pracowała również jako koordynator programu edukacyjnego „Go4Poland-Wybierz Polskę” realizowanego przez Fundację Giełdy Papierów Wartościowych. W latach 2018-2019, jako pracownik Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, zajmowała się organizacją wydarzeń (Polonia Restituta. Dekalog dla Polski w 100-lecie odzyskania niepodległości oraz Narodowy Kongres Nauki FORUM).”

 

Bardzo bogate i urozmaicone jest jej wykształcenie:

 

Ukończyła historię oraz politologię na Uniwersytecie Jagiellońskim, studia podyplomowe z zakresu Professional image. Psychologia wizerunku w biznesie i życiu publicznym” na Uniwersytecie SWPS, a także Zawodowy Kurs Fundraisera CFR organizowany przez Polskie Stowarzyszenie Fundraisingu. Obecnie rozwija swoje zainteresowania zawodowe na studiach podyplomowych „Menadżer kultury” w Szkole Głównej Handlowej.”

 

Pora na wnioski końcowe. Zaryzykowałbym takie dwa: Albo o jej awansie (?) z funkcji zastępcy dyrektora w Biurze Ministra zadecydował  jej wizerunek  (patrz zdjęcie i wnioskuj, czy zadziałała owa psychologia wizerunku), albo to jej doświadczenie jako wicedyrektora teatru, bo  wszak będzie rzeczniczką – jak by nie było – niezłego aktora.

 

Sam nie wiem…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

Jest taki temat, który w kończącym się tygodniu podejmowały nieliczne media, który wywołał moje – negatywne wobec decydentów w MEiN – emocje. Tym tematem jest informacja w sprawie egzaminów: ósmoklasisty i maturalnego, do którego mają przestąpić ukraińscy uczniowie, którzy po 24 lutego tego roku przyjechali do Polski i zostali uczniami ostatnich klas w szkołach podstawowych i średnich.

 

Stanowi o tym Rozporządzenie MEiN z dnia 21 marca 2022 r. w sprawie organizacji kształcenia, wychowania i opieki dzieci i młodzieży będących obywatelami Ukrainy (Dz. U. z 2022 r. poz. 645). To tam zapisano, że „Uczniowie będący obywatelami Ukrainy, realizujący obowiązek szkolny, składają deklarację wskazującą język obcy nowożytny, z którego uczeń przystąpi do egzaminu ósmoklasisty w terminie do dnia 11 kwietnia 2022 r”, zaś „uczniowie realizujący obowiązek nauki, będący obywatelami Ukrainy, mogą złożyć deklarację przystąpienia do egzaminu maturalnego w terminie do dnia 31 marca 2022 r.”.

 

Jest tam także decyzja adresowana do CKE: „Dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, w terminie do dnia 28 marca 2022 r., został zobowiązany do dostosowania informacji o sposobie organizacji i przeprowadzania egzaminu ósmoklasisty, egzaminu maturalnego oraz egzaminu zawodowego do zmian wprowadzonych w rozporządzeniu;”

 

Piszę ten felieton na dzień przed owym terminem i mogę już poinformować, że dyrektor Smolik wywiązał się z zadania:  ZOBACZ  – TUTAJ.

 

Wszystkich, którzy niechętnie czytają teksty pisane w urzędowym języku odsyłam do zapisu rozmowy, jaką z dyrektorem CKE Marcinem Smolikiem przeprowadziła red. Justyna Suchecka, a który został 25 marca zamieszczony na stronie TVN24 pod tytułem „Polski system i ukraińskie dzieci. Jak będą wyglądały egzaminy i matury dla uchodźców?”

 

Punktem wyjścia do tej rozmowy było pytanie: „Dlaczego Ministerstwo Edukacji i Nauki nie bierze pod uwagę postulatów organizacji pozarządowych i jak będą wyglądały egzaminy dla uchodźców. […] Egzamin ósmoklasisty zaplanowano w dniach 24-26 maja. Matury rozpoczną się 4 maja.”

 

Nie mam tutaj zamiaru streszczać odpowiedzi dyrektora Smolika – przeczytajcie sami.

 

Ja podzielę się z Wami tym co o takim rozwiązaniu myślę. A myślę nadal tak samo, jak 21 marca, kiedy materiał informujący o egzaminie ósmoklasisty zatytułowałem Egzaminy dla znających j.polski uczniów z ukraińskich rodzin o polskich korzeniach?i 24 marca, kiedy zamieszczałem fragmenty tekstu ze strony Prawo.pl „Słownik to za mało, by ukraiński uczeń napisał rozprawkę o ‘Panu Tadeuszu’”, któremu dałem tytuł Polski system egzaminów nie dla uczniów z Ukrainy – po kilku tygodniach w szkole..

 

Jedynie z powodu limitu znaków w tytule nie dodałem, że mam na myśli kilka tygodni pobierania nauki w polskiej szkole.

 

Aby nie wdawać się w przydługie wywody napiszę krótko i treściwie: Pomysł aby po kilku tygodniach chodzenia – dosłownie chodzenia, bo czego można się w tak krótkim czasie nauczyć – do polskiej szkoły oferować uczniom z innego kraju, którzy trafili tu z niekompatybilnego z polskim systemu edukacji, nieznających języka polskiego, przystąpienie  do naszych egzaminów uważam za kompletnie idiotyczny.

 

Jak wszystko w działaniach pana Czarnka – pomysł ten ogłoszony został dla efektu propagandowego: jak to Polski minister dba o rozwój ukraińskich uczniów-uchodźców. Bo – moim zdaniem – naprawdę jest to pierwszy sygnał ukrytej polityki wynaradawiania uczniów z Ukrainy.

 

A tak w ogóle to wierzę, że niewielu ukraińskich uczniów zachowa się niesolidarnie w stosunku do swoich rodaków, którzy pozostali w Ukrainie i którzy – z powodu trwających walk – w tym roku tamtejszej  matury zdawać nie będą.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 



 Foto: www.pl.dreamstime.com

 

Przed 100-u laty „papierowe” media promowali gazeciarze. Czy dzisiejsze algorytmy selekcjonujące informacje pojawiające się na profilach są równie skuteczne? A może dziś także trzebaby sięgnąć do podobnych rozwiązań ?

 

 

Może to wina COVID-a że nachodzą mnie ostatnio „czarne” myśli. Ale nic na to nie poradzę – po ostatnim doświadczeniu z zeszłotygodniowym felietonem nie mam powodu do zadowolenia. Mam na myśli brak jakiegokolwiek oddźwięku na mój apel. Po tym jak po raz pierwszy zamieściłem na fejsbuku jego podlinkowaną zapowiedź – w niedzielę 13 marca o godz. 13:35 – nie doczekałem się nawet jednego lajka. Dlatego następnego dnia rankiem (o 7:35) zamieściłem ten sam materiał ponownie – z takim komentarzem:

 

 

I co? I nic. Do dziś nikt nic nie napisał, nawet kilku słów… Pomijając liczby obserwujących – mam na FB  355 „zarejestrowanych” znajomych. Z tego co pamiętam, ponad połowa z nich ma lub miała związki z oświatą. Wiele osób nadal pracuje na pierwszej linii frontu walki o lepszą polską szkołę. I nikogo z nich mój zeszłotygodniowy felieton nie skłonił do jakiejkolwiek reakcji…

 

Trudno nie zacząć zastanawiać się, czy to o czym piszę w ogóle kogoś interesuje. Jednak nie potrafię uwierzyć, że felieton o tym, że mimo tragedii w Ukrainie nie zniknęły nagle wszystkie problemy naszej edukacji, którymi żyliśmy, które nas poruszały, na które próbowaliśmy znaleźć sposoby przed  tą wojną jest pisaniem „nie na temat”. I także nie uwierzę, że nikogo, choćby tylko tych z grona moich fejsbukowych znajomych, nie interesował problem, jaki sformułowałem w zakończeniu tego felietonu:

 

Napaść wojsk rosyjskich na Ukrainę i bestialska wojna która tam toczy się już 18-ty dzień i  ponad 1,5 miliona uchodźców z tego niszczonego nalotami kraju, którzy do tego czasu przekroczyli polsko-ukraińską granicą (liczba ta podwoiła się od poprzedniej niedzieli!), nie powinny znieczulić nas na nasze dotychczasowe nieszczęścia, powodowane przez niemiłościwie nam panujący rząd pod kierunkiem elokwentnego bankiera, posłusznie realizującego politykę zakompleksionego, zgorzkniałego starego kawalera, a w przypadku edukacji – niszczonej przez wychowanka księdza profesora z KUL, który prowadzi polską szkołę w kierunku swoich obsesji i postulatów środowisk skrajnie narodowych i ortodoksyjnie katolickich.

 

W czym więc tkwi problem?

 

Pierwszą odpowiedzią powinna być – i jest – taka: „Powodem jest nie to o czym piszesz, tylko jak piszesz”. Znaczy – stylistyka tej formy, jaką utrwaliłem w czasie minionych ponad ośmiu lat pisania tych felietonów. Ich najbardziej rzucającą się w oczy cechą jest długość owych tekstów. Nikt chyba nie przypuszcza, że jest to efekt mojej niewiedzy w którym kierunku poszła ewolucja czytelnictwa elektronicznych mediów. Wiem, i wiedziałem o tym procesie od dawna. Jednak zakładałem, że adresatami tego co piszę i zamieszczam na stronie „Obserwatorium Edukacji” są ludzie, którzy nie są złaknieni sensacji, którzy nadal czytanie przedkładają nad odbiór informacji obrazkowych, którzy mają potrzebę bardziej pogłębionej refleksji, którym nie wystarcza telegraficzny styl komunikatorów typu Twitter czy Tik Tok.

 

Może przeceniłem siebie jako autora materiałów zamieszczanych w mediach społecznościowych? Przyznam, że od dnia, w którym uświadomiłem sobie jak wielka przepaść w „oglądalności” dzieli mnie od Pawła Łęskiego – nauczyciela j. polskiego w sopockim liceum, którego profil na Fb ma ponad 79 tysięcy obserwujących, zacząłem się zastanawiać w czym jego styl pisarski jest lepszy w przyciąganiu czytelników, od mojego. Bo i jego zamieszczane tam teksty bywają długie. Sam to  zauważył i się zdziwił, pisząc 12 marca:

 

„Niechcący sprawdziłem, ile znaków i wyrazów mają moje standardowe posty. Nigdy tego nie robiłem, gdyż wszystko piszę na telefonie. Okazało się, że typowe dłuższe mają od 1400 do 2000 wyrazów. I około 10 tysięcy znaków. A mimo wszystko ktoś to jednak czyta. Dziękuję i przepraszam.

 

A jednak tylu go czyta…

 

Ale ja nie potrafię komentować wystąpienia ministra Czarnka w taki sposób:

 

Chciałbym kiedyś osiągnąć ten poziom umysłowości i poczucia własnej zajebistości. To naprawdę musi być piękne takie życie w permanentnych urojeniach.”

 

„…jednak jak Czarnek coś powie, to nie ma chuja we wsi, jak mawiał klasyk. Najwyraźniej jest najlepiej poinformowanym człowiekiem na świecie. Żadni eksperci od wojskowości, wojen i zniszczeń, nie są tak optymistyczni od urodzenia.”

 

Nie, nie będą szedł tą drogą…  Pozostanę przy swoim, wypracowanym na wzorcach XX-wiecznej poprawności językowej stylu pisarskim. Jednak popracuję nad zwięzłością wypowiedzi. Jedyne nad czym poważnie zastanawiam się, to nad „ozdabianiem” felietonów zdjęciami, przyciągającym uwagę czytelników. Albo grafikami – patrz Dorota Sterna. Ale u mnie byłyby to cudze rysunki.

 

Przeto już kończę – z optymizmem patrząc w przyszłość. Nie tylko przyszłość kowidowego ozdrowieńca, ale także przyszłość mnie felietonisty…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Dzisiejszy felieton zacznę od wyjaśnienia powodu , co prawda krótkotrwałej, przerwy w redagowaniu „Obserwatorium  Edukacji”, która zaistniała od popołudnia 10 marca do przedpołudnia 12 marca. Jej przyczyną była konieczność naprawy sprzętu na którym pracuję (jest nim – mówiąc delikatnie –  z nienajwyższej półki laptop LENOWO), polegającej na wymianie kompletnie zdezelowanego dysku twardego. Oczywiście – nie ja tego dokonałem. Wszystko odbyło się szybko i skutecznie dzięki pewnemu znakomitemu specjaliście – Panu Krzysztofowi (pomógł mi skontaktować się z nim  mój, nie tylko fejsbukowy, znajomy Grzegorz, do którego kierują tu  WIELKIE PODZIĘKOWANIE). Ów „lekarz-ratownik” najpierw odbył wizytę domową, zdiagnozował „pacjenta”, ustalił smutna diagnozę o konieczności transplantacji i zabrał „chorego” do swojej „kliniki”.  Po nieco ponad dobie przyjechał z „ozdrowieńcem” i przystępnie przeszkolił mnie jak mam z nim postępować.  I to wszystko za niewygórowaną zapłatę!

 

Jak wiadomo – po takiej operacji komputerek był jak mieszkanie po generalnym remoncie – musiałem go na nowo „umeblować”. Trochę to trwało – ja nie jestem już taki szybki jak mój laptop po przeszczepie…

 

Ale już w sobotę rano mogłem zamieścić pierwszy materiał – był to wywiad z nauczycielką z podstawówki w Białymstoku, zaczerpnięty z portalu OKO.press.

 

I tak, chcąc nie chcąc, wróciłem do dominującej od ponad dwu tygodni wszystkie media tematyki wojny w Ukrainie i pomocy świadczonej uciekinierom przez Polaków. Ja także dałem się ponieść temu nurtowi i w zasadzie od 24 lutego prawie nic na inny temat niż ta wojna, uciekinierzy i ich dzieci w wieku szkolnym oraz jak mają im pomagać polskie szkoły,  nie zamieszczałem na OE.

 

Patrząc na to można by dojść do wniosku, że poza tymi tematami nic innego w naszej edukacji się nie dzieje.  A przecież to jest nieprawda! Nie tylko świat, ale i Polska  nie zatrzymały się w bezruchu, śledząc wyłącznie wydarzenia w Kijowie, Charkowie, Mariupolu czy innych ukraińskich miastach. Przez fakt, że w Polsce jest już kilkaset tysięcy dziewcząt i chłopców, którzy uciekając z Ukrainy przerwali swoją edukację i którym obiecujemy (rząd, samorządy i setki tysięcy pomagających im wolontariuszy), że umożliwimy im naukę w polskich szkołach, nie zniknęły nagle wszystkie problemy naszej edukacji, którymi żyliśmy, które nas poruszały, na które próbowaliśmy znaleźć sposoby przed  tą wojną.

 

Śmiem twierdzić, że te problemy będą teraz widoczne i bolesne jeszcze bardziej. Bo luki w wiedzy, powstałe w wyniku wielomiesięcznej nauki zdalnej, ogromna liczba polskich uczniów potrzebujących wsparcia psychologicznego, prokuratorskie inklinacje wobec nauczycieli ze strony działań niektórych kuratorów oświaty, lansowanie w wydawanych przez resort edukacji aktach prawnych modelu Polaka-katolika jako jedynego właściwego wzorca wychowawczego, kadłubowe wychowanie seksualne, realizowane z całkowitym pominięciem wiedzy medycznej, ale za to zgodnego z „nauczaniem Kościoła” – że tylko te wymienię – nie zginęły jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej…

 

Pozostały także: fetysz podstaw programowych, przekonanie o skuteczności ocen cyfrowych i związany z nim straszak „jedynek”,  testy jako trening do zdania egzaminu – traktowanego jako prawdziwy cel edukacji, braki kadrowe w obsadzaniu etatów nauczycielskich – zwłaszcza w niektórych „deficytowych” przedmiotach.

 

Nie mówiąc już o „wynalazku” pana ministra Czarnka, zwanym HiT-em…  A przy okazji, w kontekście uczniów uchodźców z Ukrainy: to może być bardzo ciekawa lekcja, kiedy w tej samej licealnej klasie będą ten program realizowali wspólnie z naszymi. Taki na przykład temat o  przyczynach i rozmiarach konfliktu polsko-ukraińskiego, w tym ludobójstwa ludności polskiej na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Albo jak będą zdobywali wiedzę w wersji rozszerzonej HiT, aby potrafić opisać walki na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej, w tym: o Lwów, o Wilno…

 

W tej chwili narodził się w mojej głowie pomysł zorganizowania debat oxfordzkich, podczas których dwie ekipy uczniów: jedna złożona z Ukraińców, a druga z Polaków, prezentują dwa punkty widzenia na takie tematy: „Relacje ludności ukraińskiej i polskiej na terenach byłej Galicji Wschodniej w czasie II Rzeczpospolitej” , albo „Przyczyny, które doprowadziły do „Rzezi  Wołyńskiej”  w lecie 1943 roku.

 

Gdyby w którymś z liceów (albo technikum) coś takiego przygotowywano – będę wdzięczny za informację…

 

Reasumując: Napaść wojsk rosyjskich na Ukrainę i bestialska wojna która tam toczy się już 18-ty dzień i  ponad 1,5 miliona uchodźców z tego niszczonego nalotami kraju, którzy do tego czasu przekroczyli polsko-ukraińską granicą (liczba ta podwoiła się od poprzedniej niedzieli!), nie powinny znieczulić nas na nasze dotychczasowe nieszczęścia, powodowane przez niemiłościwie nam panujący rząd pod kierunkiem elokwentnego bankiera, posłusznie realizującego politykę zakompleksionego, zgorzkniałego starego kawalera, a w przypadku edukacji – niszczonej przez wychowanka księdza profesora z KUL, który prowadzi polską szkołę w kierunku swoich obsesji i postulatów środowisk skrajnie narodowych i ortodoksyjnie katolickich.

 

OPOZYCJONIŚCI WSZYSTKICH FORMACJI I EDUZMIENIACZE – DUCHA NIE GAŚCIE!

 

Włodzisław Kuzitowicz



To już jedenasty dzień wojny na terytorium Ukrainy, której nie tylko żołnierze, ale i cywile w ramach  spontanicznie tworzonej samoobrony, bronią bohatersko przed przeważającymi, nie tylko ilościowo ale i technologicznie, siłami armii rosyjskiej. Przez ten czas ponad półtora miliona osób – głównie kobiet z dziećmi – znalazło schronienie poza granicami swego kraju – najliczniej w Polsce. Według informacji z dzisiejszego poranka do tej pory ukraińsko-polską granicę przekroczyło już ponad 800 tysięcy osób. W tej liczbie prawie połowa to osoby niepełnoletnie – głównie dzieci, w tym bardzo wiele w wieku szkolnym.

 

I dlatego przed polskim systemem edukacyjnym jako całością, a w praktyce przed kierownictwem konkretnych szkół, a na co dzień przed pracującymi tam nauczycielkami i nauczycielami, stoi trudne wyzwanie podjęcia się zadania wchłonięcia przez nasze struktury szkolne owych setek tysięcy uczennic i uczniów – najprawdopodobniej w przeważającej liczbie nie znających języka polskiego.

 

Nie podejmuję się udzielania jakichkolwiek porad i wskazówek jak to najskuteczniej zrobić – niech czynią to osoby mające odpowiednią wiedzę i doświadczenie. Natomiast pomyślałem sobie, że jest taki aspekt tej sytuacji, na który – jak dotąd – nikt nie zwrócił uwagi.  Mam na myśli niekompatybilność obu tych systemów szkolnych: ukraińskiego i polskiego.

 

W formule felietonu nie będę pisał eseju o ukraińskim systemie szkolnym – odsyłam do dostępnych w Internecie opracowań na ten temat:

 

 

Reforma edukacji w Ukrainie. Szanse i zagrożenia, Piotr Pacewicz, Kamila Zacharuk – TUTAJ

 

 

System edukacji na Ukrainie. Uznawalność stopni wykształcenia i tytułów w Polsce,  Joanna Handziak-Buczko (doradczyni zawodowa Instytutu Praw Migrantów) – TUTAJ

 

 

Jednak na użytek tego tekstu muszę poinformować, że ukraiński system oświaty, podobnie jak i polski, jest w trakcie wdrażania reformy z 2017 roku. To wtedy dotychczasowy system jedenastoletniej edukacji (szkoła początkowa (початкова школа) – 4 lata + szkoła podstawowa (основна школа) – 5 lat + starsza szkoła (старша школа) – 2 lata) został zastąpiony dwunastoletnim cyklem edukacji, który swe wydłużenie zawdzięcza dołożeniem jednego roku do czasu nauki w starszej szkole. Należy także wiedzieć, że realizacja owej reformy rozpoczęła się 1 września 2018 roku, czyli ówcześni uczniowie pierwszej klasy szkoły początkowej są w tym roku szkolnym uczniami jej klasy czwartej. Uczniami pierwszej klasy starszej szkoły zostaliby dopiero 1 września 2022 roku, a do starszej szkoły dotarliby 1 września 2027 roku.

 

Ale na pewno dokonano tam także zmian w podstawach programowych. Uczniowie aktualnych klas szkoły początkowej bez wątpienia uczyli się według innych programów niż ich starsi koledzy, którzy są teraz uczniami szkoły podstawowej i starszej, którzy ukraiński równoważnik egzaminu maturalnego zdawać będą po 11-u latach edukacji, a nie jak mają to zaplanowane ich młodsi koledzy – po 12-u latach.

 

I tu widzę problem. Jak skorelować ukraiński system 4 + 5 + 2, a także ten, będący w początkowej fazie, system 4 + 5 + 3 z polskim systemem 8 + 4? Do jakiej klasy w polskiej szkole powinni być przyjmowani ci, którzy w Ukrainie uczyli się w 5. (ostatniej) klasie tamtejszej szkoły podstawowej, czyli mają zaliczone pełne 8 lat nauki, ale nie ukończyli jeszcze klasy, która upoważnia ich do podjęcia nauki w równoważniku polskiego liceum, czyli  w dwuletniej starszej szkole? Czy uczniowie 1. klasy ukraińskiej starszej szkoły powinni być przyjęci do 1. klasy polskiego liceum i uczyć się jeszcze prawie 3,5 roku? A gdzie powinni kontynuować nauką ci, którzy w chwili ucieczki ze swego kraju uczyli się w klasie 2. owej starszej szkoły i powinni wkrótce zdawać egzamin równoważny polskiemu egzaminowi maturalnemu?

 

Sprawy komplikują się dodatkowo w nurcie kształcenia zawodowego. W Ukrainie funkcjonują szkoły techniczno-zawodowe (Професійно-Технічні Навчальні Заклади), jednak nie udało mi się znaleźć informacji o tym nurcie edukacji. [Oto co czeka na osobą zainteresowaną tym tematem – TUTAJ]

 

Uwzględniając to wszystko doszedłem do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem, zwłaszcza przyjmując optymistyczną wersję, iż jest to tylko pobyt okresowy – do czasu wycofania się wojsk rosyjskich i zakończenia wojny, byłoby tworzenie klas wyłącznie dla uczniów ukraińskich, w których mogliby oni kontynuować naukę w swoim narodowym systemie. Tyle, że nie mam pojęcia skąd pozyskiwać do tych klas nauczycieli znających język ukraiński (i tamtejsze programy nauczania), a także jak przeciwdziałać tworzeniu swoistych gett środowiskowo-kulturowych.

 

Napisałem o tym wszystkim, bo w pełnej emocji atmosferze „wszyscy pomagamy uciekinierom z Ukrainy” na razie mówi się głównie o przekazywaniu im żywności, ubrań i poszukiwaniu miejsc zakwaterowania. I to najczęściej „na już” – bez zastanawiania się gdzie będą oni mieszkali, jeśli nie na stałe, to o wiele, wiele dłużej. Jeśli o szkołach, to także – przynajmniej do mnie tak ten temat dotarł – wyłącznie w kategorii miejsc w klasach i ewentualnie o dodatkowych pomieszczeniach oraz nauczycielach, pozwalających na otwieranie nowych klas. Nigdzie nie czytałem ani linijki na temat, który powyżej przedstawiłem…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 

P.s.

 

Wczoraj (5 marca 2022 r.) na fanpage „Edukacja w Działaniu” o godz. 14:00 zaprezentowano webinar na temat „jak w praktyce i formalnie wygląda edukacja dzieci, które będą przybywały do Polski z Ukrainy”. Wystąpiły w nim dwie panie: w roli gospodyni spotkania – pani Beata Zwierzyńska,  inicjatorka grupy, a w roli ekspertki – Beata Wawrzyniak. Pełniła ona funkcję w nadzorze pedagogicznym –  pracowała na stanowisku starszego wizytatora w Dolnośląskim Kuratorium Oświaty. Była dyrektorką zespołu szkolno-przedszkolnego. Zajmuje się także problematyką dzieci obcokrajowców w polskich szkołach. Chociaż i z jej wykładu, wspieranego (nie zawsze synchronicznie) slajdami, z którego przebijała kuratoryjna stylistyka „prawnych podstaw”, także nie można dowiedzieć się jak przekładać realizowany przez ucznia w Ukrainie etap edukacji na polski system szkolny, uważam że zapoznanie się z nim może okazać się przydatne – jako poszerzenie wiedzy  na temat adaptowania uczniów z zagranicy do wymogów polskiej szkoły.

 

 

Webinar można obejrzeć i wysłuchać  –  TUTAJ

 

 



To co od kilkunastu tygodni „wisiało” jako potencjalna możliwość nad Ukrainą, także nad Europą, a i nad znaczną częścią świata –  WOJNA – od rana 24 lutego stało się okrutną rzeczywistością. To już czwarta doba mija, gdy wszystkie media zdominowały informacje o kolejnych atakach rosyjskich wojsk na – nie tylko wojskowe – obiekty w wielu ukraińskich miastach – w tym w Kijowie, a od dzisiejszej nocy także w Charkowie. Od soboty pojawiły się także informacje o tysiącach zabitych i rannych, ale także o dziesiątkach tysięcy uciekinierów,  kobiet i dzieci, przekraczających polską granicę.

 

Bo mężczyźni, nie tylko wojskowi, pozostają w kraju, aby walczyć z najeźdźcą. Wbrew oczekiwaniom tej żałosnej namiastki rosyjskiego cara – dyktatora posługującego się tytułem prezydenta, byłego agenta KGB  – Putina, wywołana przez niego wojna nie okazała się blitzkriegiem. Ukraińcy dzielnie bronią swojego kraju, walczą z przeważającymi technologicznie i liczebnie siłami przeciwnika, powodując jego wielkie straty w ludziach i sprzęcie. Nic mi, jak dotąd, nie wiadomo, aby jakieś oddziały armii ukraińskiej przeszły na jego stronę, a plany obalenia legalnych władz ukraińskich i utworzenia marionetkowego rządu, który poprosi o przyjęcie do namiastki RWPGOrganizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (OUBZ), pozostały jedynie jego mrzonką…

 

To chyba mój pierwszy felieton, który nie zaczął się od problematyki edukacyjnej. Ale też nigdy wcześniej nie zasiadałem nad klawiaturą komputera w takich dramatycznych okolicznościach. Dzisiaj pisanie o problemach polskich szkół tak, jakby nic złego nie działo się tuż za wschodnią granicą naszego państwa, byłoby zakłamywaniem rzeczywistości.

 

Jednak nie będą już więcej pisał o tych wydarzeniach, bo nie czuję się kompetentny – nie tylko w analizowaniu i komentowaniu sytuacji militarnej w Ukrainie, ale także tego, co w związku z sytuacją, jaka powstała w wyniku napaści przez Rosję Putina na ten kraj, dzieje się w ostatnim czasie w polityce europejskiej i światowej. Niech robią to  ludzie lepiej ode mnie poinformowani i merytorycznie do tego przygotowani.

 

Jednak jest jeden temat z naszego polskiego podwórka, który budzi mój niepokój. Dałem o tym znać już czwartek 24 lutego, gdy zamieszczony na OE plakat „Solidarni z Ukrainą” opatrzyłem tytułem „Ale niech ta wojna nie stanie się dla władzy PiS-u zasłoną dymną jej afer”.

 

Skąd takie moje obawy? Bo obserwując – oczywiście w mediach – działania naszych władz, ich nagłaśnianą przez te media aktywność w obszarach wparcia walczących Ukraińców pomocą wojskową, medyczna, ale i dyplomatyczną, przy milczącym poparciu liderów partii opozycyjnych, sformalizowanym formułą przyjętej w środę 23 lutego przez aklamację uchwały Sejmu w sprawie agresji Rosji na Ukrainę, mam takie dziwne wrażenia, jakby PiS-owi „z nieba” spadła ta wojna…

 

Bo kogo będzie teraz interesowała sprawa Pagazusa i inwigilacji przeciwników politycznych, może uda się, bez rozgłosu, pozbawić stanowiska prezesa NIK tego zdrajcę Banasia, może i Bruksela „odpuści” tę blokadę miliardów euro z funduszu spójności, których wypłatę uzależnia od realizacji wyroków TS UE.

 

I jeszcze jedno: może także w sytuacji, gdy uwaga społeczna skupiona jest na Ukrainie, Duda podpisze „Lex Czarnek” i uda się plan tego „produktu” Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego nałożenia polskim szkołom i pracującym w nich nauczycielkom i nauczycielom, a przede wszystkim ich kierownictwu, kagańca katolicko-narodowych przepisów.

 

Bo wszystko zagłuszą nawoływania do pomocy Ukrainie, do dawania schronienia dziesiątkom tysięcy kobiet i dzieci, którzy uciekając przed wojną przekraczają polską granicę.

 

Nie piszę o tym, aby nie mobilizować się w akcji pomocowej. Tym bardziej, że wszystko na to wskazuje, iż owe tysiące dziewcząt i chłopców w wieku szkolnym, którzy schronią się w naszym kraju (bo wielu zapewne przez Polskę jedynie przejedzie, w drodze do innych krajów, w których już od dawno mieszkają ich krewni) staną się uczennicami i uczniami naszych szkół. Będzie to jeszcze jednym wyzwaniem – nie tylko dydaktycznym – dla uczących w tych szkołach, ale także dla ich potencjalnych polskich koleżanek i kolegów. I na tym polu także powinniśmy zdać egzamin z braterstwa…

 

Jednak to wszystko nie może przesłonić nam długofalowego interesu polskich dzieci i młodzieży, dbałości o warunki pracy naszych szkół i pracujących w nich nauczycielek i nauczycieli.

 

Bądźmy nadal zmobilizowani, nie dajmy sobie uśpić naszej czujności i róbmy wszystko – jak to robiliśmy przed agresją rosyjską na Ukrainę –  aby ustawa zwana „Lex Czarnek” została odesłana tam gdzie jest jej miejsce – do niszczarki….

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie Bohaterem Tygodnia (a może i Roku) jest Kolega Marcin Konrad Jaroszewski – dyrektor XXX Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Śniadeckiego w Warszawie. Kto jeszcze o Jego aktywności w relacjach z władzą, tą od nadzoru, nie słyszał – przypominam mój czwartkowy materiał: „Jak dyrektor XXX LO im. Śniadeckiego w Warszawie „pogrywa” z władzą”.

 

Nie po raz pierwszy informowałem na OE o osobie dyrektora XXX LO w Warszawie. 1 czerwca 2021 roku zamieściłem obszerny material, zatytułowany „Nasz kandydat na „Nauczyciela Roku 2020”. Bo „Super Dyrektorem 2020” nie został.”. Jeśli go nie czytaliście, albo już nie pamiętacie o czym tam było – przeczytajcie.

 

Wszystkie te historie wywołały u mnie refleksję o charakterze autodiagnozy: A gdybyś ty był teraz dyrektorem szkoły – odważyłbyś się na podobną reakcję na politykę  ministerstwa edukacji, adresowaną do łódzkiego kuratora oświaty, zwłaszcza tego poprzedniego?”

 

Odpowiedź na to – mówiąc szczerze – nie pojawiła się taka jednoznaczna. Z jednej strony, znając mój charakter spod znaku barana oraz dotychczasowy „dorobek” w stawianiu się przełożonym w przypadkach gdy nie akceptowałem ich decyzji (koronny przykład – walka w obronie szkoły, gdy ówczesny wiceprezydent miasta i „jego” dyrektor Wydziału Edukacji UMŁ chcieli ją zlikwidować) – każą mi zakładać, że pewnie i teraz reagowałbym podobnie do kolegi Jaroszewskiego. Ale z drugiej strony –  realia są już inne niż „za moich czasów”. Teraz jest to walka z całym makrosystemem, gdy „znikąd pomocy”, gdy inni w naszym środowisku siedzą cicho i wolą się nie narażać.

 

Poniekąd nie dziwię im się. No, może gdybym miał alternatywny program na, satysfakcjonujacą mnie, dalszą aktywność zawodowa, (i realne możliwwosci jego realizacji), gdybym do wieku emerytalnego miał nie więcej niz 4 lata (a najlepiej – rok, bo ta władza potrafi znaleźć podstawę do zwolnienia nawet i w tym okresie ochronnym – np. na podstawie sfabrykowanej skargi na molestowanie lub mobbing. Ale będąc jeszcze „w sile wieku”, lubiąc to co robię, czujc silną więź z zespołem nauczycielskim i z uczniami „mojej” szkoły – czy zaryzykowałbym „postawienie się” władzom, mając świadomość „dyscyplinarki”? Czy podjąłbym to ryzyko? Nie jestem tego pewien…

 

Jako emeryt-obserwator, żyjący już na marginesie świata edukacji, nie powinienem dokonywać ocen postaw koleżanek i kolegów, którym przyszło kierować szkołami w tym czasie, gdy politykę, a przede wszystkim prawo oświatowe, określają i stanowią ludzie z nadania populistycznej, bogoojczyźnianej partii, o przewrotnej nazwie Prawo i Sprawiedliwość. Ale nie będę ukrywał, że ze smutkiem konstatuję sytuację w łódzkich liceach i zespołach szkół  zawodowych, których kierownictwa (z baaardzo nielicznymi wyjątkami) realizują strategię „niewychylania się”, przeczekania. I to nie tylko w w sytuacjach polityczno-protestacyjnych – wobec władzy kuratoryjnej i ministerialnej, ale także wobec płynących z innych ośrodków niż oficjalne (takich jak ORE czy  WODN-y) inicjatyw odchodzenia od ugruntowanych dziesiątkami lat tradycji: dydaktyki podawczej, sprawdzianów i klasówek, od cyfrowego systemu oceniania.

 

To dla mnie smutna rzeczywistość, w której jedynym znanym w skali kraju dyrektorem łódzkiego liceum jest pan Dariusz Jakóbik, który zakazał uczniom kierowanego przez siebie XXXIV LO zamieszczania awatara ze znakiem błyskawicy podczas nauki zdalnej, który z tego powodu został przez magistrat Łodzi zawieszony w obowiązkach, a którego władze rządowe nie tylko przywróciły na stanowisko, ale który za to właśnie otrzymał od ministra Czarnka, poza normalnym trybem, Medal KEN!

 

Cóż – wychodzi na to, że pora abym zaakceptował epokę, w której jedyną społecznością w jakiej istnieją relacje od i do ciebie jest społeczność mediów internetowych, epokę – z jednej strony – zglobalizowanej rzeczywistości gospodarczej, kulturowej i politycznej, zaś z drugiej – świata zatomizowanych jednostek, małych egoizmów zapatrzonych w siebie egocentryków oraz izolujących się od informacji pochodzących z „obcych” źródeł baniek środowiskowych. I w takich okolicznościach nie powinny mnie dziwić, a tym bardziej gorszyć, postawy osób, które ponad świat wartości i ideałów stawiają własny spokój.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



Nie! Nie będzie to felieton o tym co w minionym tygodniu działo się na Wiejskiej – mam na myśli wszystko co odnosi się do edukacji, szkół i nauczycieli. Przecież wszyscy którzy to czytają wiedzą to samo co ja, a może nawet więcej. A moje refleksje i ewentualne komentarze także nikogo by nie zaskoczyły –  co o tym sądzę wiecie od dawna, także z niektórych tytułów zamieszczanych materiałów tych wydarzeń dotyczących.

 

Postanowiłem także nie pisać o wynikach poselskiej kontroli w kolejnym kuratorium – tym razem na Podlasiu – województwie mającym (na podstawie wyników kilku ostatnich wyborów) opinię jednego z pisowskich mateczników. Bo jak mógłbym skomentować informację o tym, że i tam nie potwierdzono istnienia żadnej skargi rodziców na demoralizujące ich dzieci zajęcia eNGiOsów? Tak samo, jak czytający te felietony…

 

To o czym dzisiaj będzie?

 

Zdecydowałem, że za punkt wyjścia przyjmę mój komentarz, jaki w miniona środę posłałem na adres „Akademickiego Zacisza” – po wysłuchaniu opowieści o pracy trzech niesamowitych – jak je określiłem – nauczycielek, uczestniczek owego spotkania. A były to:

 

Edyta Borowicz-Czuchryta – nauczycielka języka angielskiego w Szkole Podstawowej w Szczekarkowie

 

Izabela Maciejewska – dyrektorka  Zespołu Szkół nr 33 – szkół szpitalnych w Bydgoszczy

 

Iwona Pietrzak-Płachta – bibliotekarka w Zespole Szkolno-Przedszkolnym w Pliszczynie

 

A napisałem takie słowa:

 

A ja mam, po wysłuchaniu tej rozmowy, jedną refleksję: Na te Koleżanki, i na to co One robią, nie ma (i nie będzie miał) wpływu pan Czarnek i jego prawo.”

 

Skąd takie twierdzenie? Nabrałem tego przekonania nie tylko po wysłuchaniu opowieści o tym co one robią, dzień po dniu, w swoich placówkach, jak bardzo są zaangażowane, jak niesamowite pomysły wcielają w życie, ale także patrząc na ich gesty, mimikę… „Mowa ciała” nie kłamie – czasami mówi więcej niż słowa. Jestem przekonany, że nie ma takiej siły, nawet minister Czarnek, jego pomysły legislacyjne i jego namiestnicy na urzędach kuratorów oświaty, która byłaby w stanie powstrzymać je w tym co i jak robią w ich placówkach, dla dobra uczniów, ich rodziców i całych społeczności lokalnych.

 

Napisałem o społecznościach lokalnych. To ostatnie odnosi się do działań dwu pań. Niechaj mi koleżanka dyrektor szkół szpitalnych – Izabela Maciejewska – wybaczy. Nie mam zamiaru umniejszać wartości pracy jej oraz pracujących pod jej kierunkiem nauczycieli. To co robicie w tej szkole bez budynku, bez klas, często przy łóżkach dzieci w stanie terminalnym, zasługuje nie tylko na podziw, ale przede wszystkim na szacunek i uznanie!

 

Ale dziś chcę podjąć właśnie ten wątek – roli szkoły w środowisku lokalnym. Zwłaszcza małym środowisku, takim, w jakim działają pozostałe dwie koileżanki: Edyta Borowicz-Czuchryta w Szczekarkowie i Iwona Pietrzak-Płachta w Pliszczynie.

 

Czytaj dalej »