Nie! Nie będzie to felieton o tym co w minionym tygodniu działo się na Wiejskiej – mam na myśli wszystko co odnosi się do edukacji, szkół i nauczycieli. Przecież wszyscy którzy to czytają wiedzą to samo co ja, a może nawet więcej. A moje refleksje i ewentualne komentarze także nikogo by nie zaskoczyły –  co o tym sądzę wiecie od dawna, także z niektórych tytułów zamieszczanych materiałów tych wydarzeń dotyczących.

 

Postanowiłem także nie pisać o wynikach poselskiej kontroli w kolejnym kuratorium – tym razem na Podlasiu – województwie mającym (na podstawie wyników kilku ostatnich wyborów) opinię jednego z pisowskich mateczników. Bo jak mógłbym skomentować informację o tym, że i tam nie potwierdzono istnienia żadnej skargi rodziców na demoralizujące ich dzieci zajęcia eNGiOsów? Tak samo, jak czytający te felietony…

 

To o czym dzisiaj będzie?

 

Zdecydowałem, że za punkt wyjścia przyjmę mój komentarz, jaki w miniona środę posłałem na adres „Akademickiego Zacisza” – po wysłuchaniu opowieści o pracy trzech niesamowitych – jak je określiłem – nauczycielek, uczestniczek owego spotkania. A były to:

 

Edyta Borowicz-Czuchryta – nauczycielka języka angielskiego w Szkole Podstawowej w Szczekarkowie

 

Izabela Maciejewska – dyrektorka  Zespołu Szkół nr 33 – szkół szpitalnych w Bydgoszczy

 

Iwona Pietrzak-Płachta – bibliotekarka w Zespole Szkolno-Przedszkolnym w Pliszczynie

 

A napisałem takie słowa:

 

A ja mam, po wysłuchaniu tej rozmowy, jedną refleksję: Na te Koleżanki, i na to co One robią, nie ma (i nie będzie miał) wpływu pan Czarnek i jego prawo.”

 

Skąd takie twierdzenie? Nabrałem tego przekonania nie tylko po wysłuchaniu opowieści o tym co one robią, dzień po dniu, w swoich placówkach, jak bardzo są zaangażowane, jak niesamowite pomysły wcielają w życie, ale także patrząc na ich gesty, mimikę… „Mowa ciała” nie kłamie – czasami mówi więcej niż słowa. Jestem przekonany, że nie ma takiej siły, nawet minister Czarnek, jego pomysły legislacyjne i jego namiestnicy na urzędach kuratorów oświaty, która byłaby w stanie powstrzymać je w tym co i jak robią w ich placówkach, dla dobra uczniów, ich rodziców i całych społeczności lokalnych.

 

Napisałem o społecznościach lokalnych. To ostatnie odnosi się do działań dwu pań. Niechaj mi koleżanka dyrektor szkół szpitalnych – Izabela Maciejewska – wybaczy. Nie mam zamiaru umniejszać wartości pracy jej oraz pracujących pod jej kierunkiem nauczycieli. To co robicie w tej szkole bez budynku, bez klas, często przy łóżkach dzieci w stanie terminalnym, zasługuje nie tylko na podziw, ale przede wszystkim na szacunek i uznanie!

 

Ale dziś chcę podjąć właśnie ten wątek – roli szkoły w środowisku lokalnym. Zwłaszcza małym środowisku, takim, w jakim działają pozostałe dwie koileżanki: Edyta Borowicz-Czuchryta w Szczekarkowie i Iwona Pietrzak-Płachta w Pliszczynie.

 

Do owej środy żyłem w przekonaniu, że takie cuda mają miejsce tylko w dwu wiejskich szkołach: w Słupi Wielkiej – dzięki Wiesi Mitulskiej, o czym co kilka tygodni przypominam w kolejnych odcinkach „Poradnika Wiesławy Mitulskiej”, a przede wszystkim w zachodnipomorskim Radowie Małym – dzięki wieloletniemu dyrektorowaniu tam Ewy Radanowicz.

 

Przy okazji poinformuję tych którzy jeszcze o tym nie wiedza, że koleżanka Radanowicz została w sierpniu 2021 roku powołana na stanowisko dyrektora Wydziału Edukacji, Kultury i Sportu UGiM w Goleniowie, także w Zachodnipomorskiem. Jednak jej dorobek nie będzie zaprzepaszczony –  wieloletnią pracę, o której na stronie szkoły moża przeczytać, że dzięki temu odbywa się tam „edukacja dająca uczniom przestrzeń i czas na rozwój i odkrywanie, budząca w nich pasję, odpowiedzialność i moc zmieniania siebie oraz świata na lepsze, rozwinie w nich zdolność do zaadoptowania się w każdej sytuacji i w każdym scenariuszu”, która to wiejska szkoła pod jej kierunkiem została członkiem społeczności The Global Change Leader – Ashoca i otrzymała tytuł „Szkoły z mocą” będzie kontynuował jako jej nowy dyrektor pan Jacek Mielcarek.

 

Ale wróćmy do gościń środowego spotkania w „Akademickim Zaciszu”.

 

Edyta Borowicz-Czuchryta pracuje w szkole podstawowej w małej wiosce Szczekarków nad rzeką Wieprz – na północny wschód od Lubartowa, przy drodze krajowej nr 815. Gdyby nie Googl, to nie wiedziałbym tak dokładnie gdzie to jest. Ale dzięki jej działalności szkoła ta, ale i miejscowość, znana jest już szeroko w świecie. A i mieszkańcy – rodzice uczniów, ale nie tylko – stali się autentyczną społecznością – nie tylko z tradycyjnie używanej w takich przypadkach nazwy, ale rzeczywiście spełniającą wszystkie cechy takiej struktury społecznej.

 

Także Iwona Pietrzak-Płachta pracuje jako bibliotekarka w Zespole Szkolno-Przedszkolnym w Pliszczynie. To także mała wioska, z tą różnicą od Szczekarkowa, że położona jest na obrzeżach Lublina. To z jednej strony lepsza, ale z drugiej – gorsza sytuacja dla tworzenie autonomicznej wspólnoty lokalnej. Lepsza – bo blisko do placówek kultury, jakie oferuje miasto wojewódzkie, ale gorsza, bo bardzo często takie dawne wioski przestają już być miejscem zamieszkania rodzin utrzymujących się z prowadzenia gospodarstw rolnych, a – najpierw się wyludniają, a po jakimś czasie stając się miejscem osiedlania „ludzi z miasta”, czyli osób, które  swoją aktywność – nie tylko zawodową ale i społeczną – realizują w mieście, zaś tam w zasadzie jedynie nocują i wypoczywają w weekendy.

 

Jednak i koleżanka Iwona swoją wizją „wypożyczalni skrzydeł” stworzyła tam – trzymając się konwencji z „Akademickiego Zacisza” – swoisty mikrokosmos, i to nie tylko edukacyjny, lecz także właśnie będący kanwą do tworzenia więzi wspólnoty lokalnej.

 

Kończę takim ogólnym wnioskiem: Dzięki środowemu spotkaniu w „Akademickim Zaciszu”, w którym dzięki inicjatywie jego gospodarza mogłem poznać owe, pełne entuzjazmu do tego co robią, nauczycielki, nabrałem wiary w to, że eduzmiana ma szansę na swoje oddolne drążenie skostniałego, oficjalnego systemu edukacji, nie tylko w dużych miastach, takich jak Poznań, Gdańsk, Wrocław czy Łódź (ciekawe, że o Warszawie nie mogę tego powiedzieć), ale także w małych miejscowościach, w wioskach.

 

Bo tym co decyduje o skutecznym reformowaniu szkoły z instytucji opresyjnej, ukierunkowanej na ocenianie uczniów i przygotowywanie do zaliczania testów i zdawania egzaminów w placówkę stymulującą ich indywidualny rozwój i nabywanie kompetencji przeszłości nie jest lokalizacja tej placówki, a wola i determinacja pracujących w niej nauczycielek i nauczycieli. I ich dyrektorek i dyrektorów także!

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



Zostaw odpowiedź