Foto: www.pl.dreamstime.com

 

Przed 100-u laty „papierowe” media promowali gazeciarze. Czy dzisiejsze algorytmy selekcjonujące informacje pojawiające się na profilach są równie skuteczne? A może dziś także trzebaby sięgnąć do podobnych rozwiązań ?

 

 

Może to wina COVID-a że nachodzą mnie ostatnio „czarne” myśli. Ale nic na to nie poradzę – po ostatnim doświadczeniu z zeszłotygodniowym felietonem nie mam powodu do zadowolenia. Mam na myśli brak jakiegokolwiek oddźwięku na mój apel. Po tym jak po raz pierwszy zamieściłem na fejsbuku jego podlinkowaną zapowiedź – w niedzielę 13 marca o godz. 13:35 – nie doczekałem się nawet jednego lajka. Dlatego następnego dnia rankiem (o 7:35) zamieściłem ten sam materiał ponownie – z takim komentarzem:

 

 

I co? I nic. Do dziś nikt nic nie napisał, nawet kilku słów… Pomijając liczby obserwujących – mam na FB  355 „zarejestrowanych” znajomych. Z tego co pamiętam, ponad połowa z nich ma lub miała związki z oświatą. Wiele osób nadal pracuje na pierwszej linii frontu walki o lepszą polską szkołę. I nikogo z nich mój zeszłotygodniowy felieton nie skłonił do jakiejkolwiek reakcji…

 

Trudno nie zacząć zastanawiać się, czy to o czym piszę w ogóle kogoś interesuje. Jednak nie potrafię uwierzyć, że felieton o tym, że mimo tragedii w Ukrainie nie zniknęły nagle wszystkie problemy naszej edukacji, którymi żyliśmy, które nas poruszały, na które próbowaliśmy znaleźć sposoby przed  tą wojną jest pisaniem „nie na temat”. I także nie uwierzę, że nikogo, choćby tylko tych z grona moich fejsbukowych znajomych, nie interesował problem, jaki sformułowałem w zakończeniu tego felietonu:

 

Napaść wojsk rosyjskich na Ukrainę i bestialska wojna która tam toczy się już 18-ty dzień i  ponad 1,5 miliona uchodźców z tego niszczonego nalotami kraju, którzy do tego czasu przekroczyli polsko-ukraińską granicą (liczba ta podwoiła się od poprzedniej niedzieli!), nie powinny znieczulić nas na nasze dotychczasowe nieszczęścia, powodowane przez niemiłościwie nam panujący rząd pod kierunkiem elokwentnego bankiera, posłusznie realizującego politykę zakompleksionego, zgorzkniałego starego kawalera, a w przypadku edukacji – niszczonej przez wychowanka księdza profesora z KUL, który prowadzi polską szkołę w kierunku swoich obsesji i postulatów środowisk skrajnie narodowych i ortodoksyjnie katolickich.

 

W czym więc tkwi problem?

 

Pierwszą odpowiedzią powinna być – i jest – taka: „Powodem jest nie to o czym piszesz, tylko jak piszesz”. Znaczy – stylistyka tej formy, jaką utrwaliłem w czasie minionych ponad ośmiu lat pisania tych felietonów. Ich najbardziej rzucającą się w oczy cechą jest długość owych tekstów. Nikt chyba nie przypuszcza, że jest to efekt mojej niewiedzy w którym kierunku poszła ewolucja czytelnictwa elektronicznych mediów. Wiem, i wiedziałem o tym procesie od dawna. Jednak zakładałem, że adresatami tego co piszę i zamieszczam na stronie „Obserwatorium Edukacji” są ludzie, którzy nie są złaknieni sensacji, którzy nadal czytanie przedkładają nad odbiór informacji obrazkowych, którzy mają potrzebę bardziej pogłębionej refleksji, którym nie wystarcza telegraficzny styl komunikatorów typu Twitter czy Tik Tok.

 

Może przeceniłem siebie jako autora materiałów zamieszczanych w mediach społecznościowych? Przyznam, że od dnia, w którym uświadomiłem sobie jak wielka przepaść w „oglądalności” dzieli mnie od Pawła Łęskiego – nauczyciela j. polskiego w sopockim liceum, którego profil na Fb ma ponad 79 tysięcy obserwujących, zacząłem się zastanawiać w czym jego styl pisarski jest lepszy w przyciąganiu czytelników, od mojego. Bo i jego zamieszczane tam teksty bywają długie. Sam to  zauważył i się zdziwił, pisząc 12 marca:

 

„Niechcący sprawdziłem, ile znaków i wyrazów mają moje standardowe posty. Nigdy tego nie robiłem, gdyż wszystko piszę na telefonie. Okazało się, że typowe dłuższe mają od 1400 do 2000 wyrazów. I około 10 tysięcy znaków. A mimo wszystko ktoś to jednak czyta. Dziękuję i przepraszam.

 

A jednak tylu go czyta…

 

Ale ja nie potrafię komentować wystąpienia ministra Czarnka w taki sposób:

 

Chciałbym kiedyś osiągnąć ten poziom umysłowości i poczucia własnej zajebistości. To naprawdę musi być piękne takie życie w permanentnych urojeniach.”

 

„…jednak jak Czarnek coś powie, to nie ma chuja we wsi, jak mawiał klasyk. Najwyraźniej jest najlepiej poinformowanym człowiekiem na świecie. Żadni eksperci od wojskowości, wojen i zniszczeń, nie są tak optymistyczni od urodzenia.”

 

Nie, nie będą szedł tą drogą…  Pozostanę przy swoim, wypracowanym na wzorcach XX-wiecznej poprawności językowej stylu pisarskim. Jednak popracuję nad zwięzłością wypowiedzi. Jedyne nad czym poważnie zastanawiam się, to nad „ozdabianiem” felietonów zdjęciami, przyciągającym uwagę czytelników. Albo grafikami – patrz Dorota Sterna. Ale u mnie byłyby to cudze rysunki.

 

Przeto już kończę – z optymizmem patrząc w przyszłość. Nie tylko przyszłość kowidowego ozdrowieńca, ale także przyszłość mnie felietonisty…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Jedna odpowiedź to “Felieton nr 415. Jak pisać, aby mnie czytali? Co zmienić, jak zwrócić uwagę czytających?”

  1. Grzegorz napisał:



    Trudno każdemu dogodzić. Jedni lubią bardzo zwięzłe formy felietonów, inni idą w kierunku pewnego luzu literackiego i wtrącaniu do tekstu pewnych przemyśleń i innego spojrzenia na problem. Należę do grupy ludzi, którzy po prostu lubią czytać i np. nigdy nie omijałem opisów przyrody dlatego też nigdy Twoje felietony ( i nie tylko ) po prostu lubię czytać. Nie zmieniaj swojego stylu.

Zostaw odpowiedź