Archiwum kategorii 'Felietony'

Ostania niedziela wakacji…  Przez chwilę pomyślałem: napisz coś o wakacjach. Jakiś „lekki” wakacyjny temat. Ale po głębszym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że ja właściwie o niczym takim nie wiem, nie słyszałem, nie czytałem. Więc nie będą na siłę czegoś wyszukiwał, co okaże się na tyle mało ważne, że przez te dwa miesiące nie zaistniało w mediach w taki sposób, ze to zauważyłem i zapamiętałem.

 

I tylko jedna taka nietypowa, wakacyjna historia, prawie niezauważona przez media regionalne, nagle mi „zaiskrzyła” – nietypowe „półkolonie”, jakie zorganizowano w łódzkim „Rzemieślniku”. Oto fragment ze strony „Radia Łódź”::

 

NAUKA JĘZYKA POLSKIEGO

 

[…] Na półkoloniach zorganizowanych przez Zespół Szkół Rzemiosła przy Żubardzkiej prowadzone były lekcje polskiego. Dzieci oceniają nasz język jako dosyć trudny, ale ciekawy pod względem gramatyki.

 

Waleria we wrześniu rozpocznie naukę w szkole średniej i na pewno znajomość języka jej pomoże. Kirył, także z powodu słabej znajomości języka, musi poczekać z rozpoczęciem studiów.

 

Ale nie tylko potrzeba komunikacji była powodem zorganizowania półkolonii.

 

Te dzieciaki były u nas na kursie przygotowawczym i chciały przychodzić w wakacje, chodzi o zorganizowanie im czasu – tłumaczy Milena Cybulska-Rakoczy z Zespołu Szkół Rzemiosła.

 

Ze wszystkich przygotowanych propozycji dzieci i młodzież chętnie korzystają.

 

[Źródło: www.lodz.tvp.pl]

 

 

Zapewne byłbym zaskoczony taką informacją, gdyż spodziewałbym się raczej, że tego  typu półkolonie zorganizowała jakaś dobra szkoła podstawowa, ewentualnie liceum ogólnokształcące, ale że w Zespole Szkół Rzemiosła…  – gdybym nie wiedział kto jest dyrektorem tej szkoły. A od pięciu lat kieruję nią najbardziej „niestandardowy” dyrektor placówki oświatowej, jakiego miałem okazję poznać  podczas swojej dość długiej obecności w tym środowisku. Jest nim Marcin Józefaciuk – jak to któryś z dziennikarzy go określił – człowiek-orkiestra.

 

 

Foto: www.newsweek.pl/polska/

 

Dyrektor Marcin Józefaciuk na zdjęciu, którym redakcja Newsweeka zilustrowała artykuł, zatytułowany „Edukacja w Polsce? „Siedzimy w gó**** po kolana i udajemy, że wszystko gra”

 

 

Mogę sobie pogratulować, że już przed ponad trzema laty, gdy tylko dotarła do mnie informacja, że jedna z najbardziej konserwatywnych łódzkich szkół zawodowych ma od ponad roku nowego, młodego dyrektora – przeprowadziłem z nim wywiad, który zamieściłem na stronie OE  4 marca 2019 roku, opatrując go tytułemWywiad z młodym dyrektorem, który nie lubi garniturów, ale lubi biegać….  Tak zachęcałem czytelniczki i czytelników do przeczytani tego tekstu:

 

Zapraszamy do lektury zapisu rozmowy z kolejnym trzydziestokilkulatkiem, który co prawda dyrektoruje Zespołowi Szkół Rolniczych już drugi rok, ale sami się przekonacie, że jest to wywiad nie tylko z młodym dyrektorem, zwolennikiem zmieniania szkoły z nauczającej na uczącą, ale przede wszystkim z nietuzinkową OSOBĄ… [Cały wywiad TUTAJ]

 

Wracając do owych półkolonii – można prześledzić ich przebieg na fejsbukowym profilu dyrektora Józefaciuka, z którego ja już wcześniej mogłem czerpać informacje o tej inicjatywie. Poniżej przytoczę jedynie kilka wybranych postów – zachęcając do klikania w dołączone linki, bo tam za każdym razem zobaczycie serwis zdjęć. A w ogóle do prześledzenia jego Fb:

 

 

28 lipca

W wakacje realizujemy projekt: „Wsparcie uchodźczej młodzieży z klas przygotowawczych w Zespole Szkół Rzemiosła im. J. Kilińskiego w Łodzi”, którego celem jest integracja i adaptacja uchodźców wojennych w wieku szkolnym z Ukrainy z trzech klas przygotowawczych w ZSR w Łodzi poprzez naukę języka polskiego, zajęcia rekreacyjne sportowe i wycieczki.

W ramach tego projektu nasi ukraińscy uczniowie byli juz w Aquaparku Fala.

Jutro wybierają się do Centrum Nauki i Techniki EC1 a 12 sierpnia do ZOO.

Jeżeli chcecie pójść z nimi to piszcie na prv.

„Projekt jest finansowany w ramach Programu „Wspieramy Ukrainę”, utworzonego przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji.”

[www.facebook.com/rzemioslolodz/]

 

 

2 sierpnia

Wakacje na półmetku, a my zaczynamy półkolonie dla ukraińskiej Młodzieży „Wakacje z Rzemiosłem”.

Pierwszy dzień spędziliśmy m.in. na kręgielni Król KUL

www.facebook.com/rzemioslolodz/]

 

 11 sierpnia

Jak ja kocham tych kolonistów ukraińskich. I zaczerpią papier i posprzątają i żółwia przybiją. Szkoda że już jutro koniec turnusu.

Od 16.08 drugi turnus. Oby był w połowie tak fajny.

No i kontynuujemy projekt zajęć języka polskiego dla młodzieży z Ukrainy. Jeszcze został tydzień z pięciu tygodni. Cudowne dzieciaki, które wytrzymują ze mną polski co dzień. Jutro przerwa w Orientarium w Łodzi.

[www.facebook.com/marcin.jozefaciuk/]

 

24 sierpnia

Ostatnie dni półkolonii w Zespole Szkół Rzemiosła.

Dzisiaj laser games

Jutro 2 godziny trampolin z trenerem

Pojutrze park linowy trasa wymagająca

A od września więcej wyjść i niespodzianek dla CAŁEJ szkoły i WSZYSTKICH jej uczniów.

[www.facebook.com/marcin.jozefaciuk/]

 

 

 

26 sierpnia

Co dobre szybko się kończy. Ostatni dzień półkolonii. Będzie mi Was brakowało  Dziękuję za wspólny czas.

[www.facebook.com/marcin.jozefaciuk/]

 

 

 

x          x          x

 

 

Zakończę ten „nibyfelieton” propozycją obejrzenia materiału filmowego z Marcinem Józefaciukiem, przygotowanego przez portal informacyjny TUŁÓDŹ, prowadzony przez Łódzką Organizację Turystyczną:

 

 

 

Człowiek – orkiestra, do tego dyrektor! Anglista, informatyk, wuefista i fizyk w jednym  –  TUTAJ

 

 

x           x          x

 

 

I jeszcze jedno uzasadnienie, dlaczego to Marcin Józefaciuk został bohaterem mojego ostatniego felietonu, nie tylko wakacyjnego, ale także całego roku szkolnego 2021/2022. Otóż jest on  – myślę że nie tylko dla mnie – symbolem tego, do czego doprowadził swoją polityką minister Czarnek. Kolega Marcin nie zmienił swojej, podjętej przed kilkoma miesiącami, decyzji o tym, aby nie przystępować do konkursu, aby powalczyć o drugą kadencję dyrektora w „Rzemieślniku”. A to oznacza, że  ostatnim dniem jego w dotychczasowej roli będzie środa 31 sierpnia, a od 1 września będzie w tej szkole nadal pracował, ale – ponownie – jako nauczyciel, ale tym razem nie tylko jako anglista „z pierwszego zawodu”, ale „multuprzedmiotowiec”!

 

POWODZENIA – MARCINIE!

 

 

 

Włodzisław Kuzitowucz



Nie – nie będę pisał o ministrze Czarnku. Nie będę także pisał o podręczniku do HiT-u i komentował zawartego tam „kitu”. Także o nowych regulacjach w prawie oświatowym, wchodzących w życie od 1 września, ani o tym czy będą czy nie będę nauczyciele strajkowali.

 

To co będzie tematem tego felietonu, zamieszczonego w przedostatnią niedzielę wakacji?

 

O tym, że mi smutno, że nie będę razem z innymi – w tym z prof. Leppertem i małżonkami Sowińskimi – w Toruniu na IV Kongresie Liderów Edukacji „Szkoła przemian”. Oni już wczoraj umówili się na dzisiejszy wieczór na spotkanie nad Wisłą, w pobliżu toruńskich bulwarów.

 

 

Nie będę tam z nimi, bo…  bo nie miałem „wolnych” 980 zł, bo – jak wiedzą wszyscy, którzy czytali zamieszczony wczoraj „Aneks” – nie mam samochodu (i prawa jazdy), którym mógłbym szybko o dowolnej porze tam dojechać, bo… bo stan mojego kręgosłupa (odcinek L-S) uniemożliwia mi dłuższe przebywanie w pozycji siedzącej –  a i z chodzeniem też mam problem – rwa kulszowa, choć już trochę zelżała, ale trzyma mnie już trzeci tydzień.

 

Skoro jest jak jest – jestem zmuszony już teraz i tutaj, nim jeszcze poznam treść referatu, który wygłosi tam prof. Roman Leppert nt. „Dlaczego system wypluwa najlepszych”, napisać co o tym myślę. I przypomnę, że przede mną zrobił to już w środę 17 sierpnia kolega Jarosław Pytlak na swoim blogu „Wokół Szkoły”.

 

Podzielam zaprezentowane tam jego stanowisko, że „Przyjęcie milcząco, że pozostają w zawodzie tylko słabi, jest absolutnie krzywdzące dla tych, którzy trwają w placówkach oświatowych, bo nie widzą dla siebie miejsca gdzie indziej lub po prostu nie potrafią go dostrzec. To nie jest dowód słabości w zawodzie nauczyciela.

 

Jednak muszą dołożyć jeszcze coś od siebie. A piszę to jako ten, który po 12 latach kierowania (myślę, że z powodzeniem) dużym zespołem szkół zawodowych, po dwu latach od wygranego konkursu na trzecią pięcioletnia kadencje, na własne życzenie przeszedł (choć z żadnego powodu nie musiałem) na emeryturę. Wyjaśniałem tę decyzje na stronie OE już kilkakrotnie, ale teraz powtórzę jeszcze raz: bo miałem dość bycia „sługą dwóch panów” z dwu przeciwnych obozów politycznych (na zmianę – albo kuratorium było lewicowe, a miasto centroprawicowe, lub odwrotnie), bo nie czułem ani od jednych ani od drugich wsparcia dla szkolnictwa zawodowego. Ale…

 

Ale pewnie nie podjąłbym tej decyzji, gdybym nie miał alternatywy. Również  o tym pisałem już wielokrotnie – gdybym nie miał możliwości powrotu do mojej ulubionej roli wykładowcy w szkołach wyższych.

 

Oceniając dzisiaj moją decyzję sprzed 17-u lat mogę powiedzieć, że – w pewnym sensie – spełniam kryteria zakwalifikowania jej do kategorii „wyplutych przez system”. Jednak czy byłem w kategorii „najlepszych”? Ja bym tak siebie nie określił….

 

Jednak decydującym o odejściu ze szkoły było to, że miałem alternatywę, pod każdym względem lepszą, niż trwanie na dotychczasowym stanowisku. I z podobnych powodów odchodzili – z własnej woli – wymienieni przez dyrektora Pytlaka Nauczyciele Roku:

 

Przemek Staroń  – psycholog i kulturoznawca, zdobywca tytułu Nauczyciela Roku 2018., były już nauczyciel etyki i wiedzy o kulturze w II LO im. Bolesława Chrobrego w Sopocie – bo miał inne miejsca pracy i spełniania się: jako wykładowca na  Uniwersyteciecie SWPS – w Zakładzuie Psychologii Wspomagania Rozwoju i  w Szkole w Chmurze –  niepublicznej placówce edukacja domowa – od  szkoły podstawowej  do  liceum.

 

Dariusz Martynowicz – Nauczyciel Roku 2021, nauczyciel języka polskiego w Małopolskiej Szkole Gościnności im. Tytusa Chałubińskiego w Myślenicach, , zrezygnował z pracy w tej szkole, bo mógł zostać dyrektorem  Centrum Edukacji i Rozwoju PROGRESOWNIA w Warszawie –  niepublicznej placówka doskonalenia nauczycieli.

 

Jestem przekonany, że z podobnych pobudek Ewa Radanowicz – b. dyrektorka Szkoły Podstawowej w Radowie Małym, od lat znana jako liderka swojego zespołu nauczycielskiego,  pracującego  w tej wiejskiej szkółce nowatorskimi metodami  – od 2021 roku już tam nie pracuje. Została dyrektorką Wydziału Edukacji, Kultury i Sportu UGiM w Goleniowie. Myślę, że gdyby nie mała wcześniej tej propozycji – nie zrezygnowałaby z pracy w Radowi Małym.

 

Przywołałem siebie oraz powyższe przykłady jako uzasadnienie mojego poglądu, że polski system oświatowy nie „wypluwa” najlepszych, ale przede wszystkim tych, którzy – albo  zostali nauczycielami z przypadku, z konieczności i po kilku latach pracy nie odnaleźli się w tym zawodzie, albo – po prostu – były to osoby z długim stażem i uprawnieniami do przejścia na emeryturę, którzy czuli się wypaleni. I – oczywiście – odchodzą z własnej woli, lecz nie są „wypluwani” ci, którzy mając inne możliwości samorealizacji i lepszego zarobku.

 

Natomiast w moim przekonaniu polska oświata ma inny, o wiele groźniejszy problem. Odpływ nauczycieli – z podanych powyżej powodów – był zawsze. Ale nigdy nie było takiej sytuacji, aby prawie nie było dopływu „świeżej krwi”. Bo teraz dla absolwentów szkół wyższych praca w szkole stała się najmniej atrakcyjną możliwością zatrudnienia się..

 

Ale  to już temat na oddzielne opowiadanie….

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



We wczorajszym felietonie wspominałem dzień sprzed 60-u lat – 15 sierpnia 1962 roku, kiedy to w budynku XVIII LO w Łodzi uczestnik wojny polsko-bolszewickiej z 1920 roku, mój nauczyciel biologii – pan Antoni Jotko (repatriant z Wilna, absolwent Uniwersytetu im. S. Batorego), opowiadając swoje wspomnienia uczestnika tamtych wydarzeń, na wszystkie lata mojego życia utrwalił mi powód upamiętnienia tej daty, który to dzień od 1992 roku ma nazwę Dzień Wojska Polskiego.

 

Postanowiłem ten dzisiejszy dzień zaznaczyć na stronie OE w sposób, który będzie nawiązaniem do tamtej historii, a jednocześnie „okolicznościową” informacją z naszego, łódzkiego podwórka oświatowego.

 

Otóż przedziwnie potoczyła się historia mojej „osiemnastki”, noszącej wszak nadal imię Jędrzeja Śniadeckiego – profesora Cesarskiego Uniwersytetu Wileńskiego (taką nazwę nosił pod zaborem rosyjskim dawny Uniwersytet Batorego), który w tej roli zajmował się głównie chemią i biologią. Za „moich czasów” miało to symbolizować, że w tej szkole właśnie przedmioty przyrodnicze są tymi, do których przywiązuje się tam najwyższą wagę.

 

Minęły 43 lata i  w roku 2005, po raz pierwszy powstały tam klasy z programem policyjno – prawnym. Trzy lata później otwarta została także pierwsza klasa z programem wojskowyma uczniowie zaczęli nosić mundury wzorowane na policyjnych i  wojskowych. Można więc powiedzieć, że za kilkanaście dni minie 14 lat, odkąd XVIII LO stało się miejscem (nie tylko) kultywowania tradycji Wojska Polskiego na co dzień, a nie tylko od święta.

 

 

Oto co tym profilu klasy mundurowej napisano na stronie szkoły:

 

Młodzież wybierająca naukę w klasie mundurowej o profilu wojskowym może zdobywać wiedzę na dodatkowych lekcjach edukacji wojskowej, doskonalić umiejętności strzeleckie na szkolnej strzelnicy pneumatycznej, brać udział w zajęciach prowadzonych przez przedstawicieli różnych służb mundurowych. Szkoła współpracuje z Jednostką Strzelecką 4008. Wielu uczniów klas wojskowych jest członkiem tej organizacji i przechodzi szkolenie unitarne. Szczególną atrakcją dla uczniów klas wojskowych są wizyty w Jednostce Wojskowej w Leźnicy, podczas których poznają historię tej placówki, mają okazję porozmawiać z żołnierzami o ich codziennej pracy, a także trudnej służbie w Afganistanie. Młodzież może także obejrzeć specjalistyczny sprzęt wojskowy np. moździerz 97 mm, broń snajperską, armatę przeciwlotniczą. Dużo emocji wzbudzają zawsze „przejażdżki” rosomakiem czyli wozem bojowym. Uczniowie klas wojskowych podczas spotkań z żołnierzami zdobywają cenne informacje na temat rekrutacji do wojska, warunków pracy oraz specyfiki tej służby. Zapoznają się także z ofertą szkół mundurowych, np. WAT.” Źródło”

[Źródło: www.liceum18lodz.edupage.org/]

 

Dla zilustrowania jak tacy uczniowie prezentują się w murach szkoły i na boisku szkolnym zamieszczam kilka zdjęć, wybranych z bogatego zbioru na fanpage XVIII LO, ilustrującego ten mundurowy aspekt szkoły, w której przed laty spotkałem uczestnika Bitwy Warszawskiej i gdzie zdałem maturę:

 

 

 

 

 

 

I to jest taki mój sposób na zaznaczenia w „Obserwatorium Edukacji” dzisiejszego Dnia Wojska Polskiego

 

 

 Włodzisław Kuzitowicz



 

Dzisiaj , nie po raz pierwszy, do ostatniej chwili „biłem się z myślami” o czym ten felieton będzie. Najpierw pomyślałem, że skoro „bohaterem (medialnym) tygodnia” był minister Czarnek, to powinienem podzielić się z Czytelniczkami i Czytelnikami moim komentarzem o jego wypowiedziach podczas konferencji prasowych. Ale o której „złotej myśli” mam napisać? O tej, gdy mówił że „polskie szkoły są przygotowane na przyjęcie od września 200-300 tysięcy dzieci z Ukrainy”, czy o tej z czwartku, kiedy przedstawiał „suche fakty” o wakatach nauczycieli, twierdząc, że „to jest normalny ruch kadrowy”, a później oburzał się „jawną niesprawiedliwością” w wynagradzaniu nauczycieli, uzasadniając to „odkryciem, iż „nauczyciel języka polskiego w małej miejscowości, który ma w klasie 5 uczniów, zarabia tyle samo, co nauczyciel w szkole podstawowej w centrum Warszawy – więcej, bo dostaje jeszcze dodatek wiejski .”

 

Ale bardzo szybko porzuciłem ten pomysł – cóż miałbym nowego do napisania, czego czytający ten felieton sami nie wiedzą o tym panu i jego przekonaniach.

 

Skoro nie o tym , to może o coraz liczniejszych „przeciekach” z Oświatowej „Solidarności” o  tym, że i ten nauczycielski związek zawodowy jest przeciwny zmianom prawa oświatowego i  polityki płacowej resortu edukacji pod kierunkiem Przemysława Czernka i że zwrócili się do premiera o odwołanie Czarnka ze stanowiska?

 

Ale przecież zapewne  nie tylko ja mam takie wrażenie, że to ich występowanie przeciw ministrowi powołanemu przez z ich politycznego patrona nie tyle jest spowodowane troską o dolę nauczycieli, ile próbą powstrzymania spadku liczby nauczycieli – członków ich związku, a może nawet nadzieją na przypływ nowych kandydatów…

 

Więc nie ma powodu pisania o „oczywistych oczywistościach”….

 

Więc o czym?

 

I nagle przypomniałem sobie, że jutro, 15 sierpnia jest – nie licząc święta kościelnego –  będzie Dzień Wojska Polskiego, ustanowiony świętem państwowym  ustawą Sejmu z dn. 30 lipca 1992 roku, dla upamiętnienia zwycięskiej Bitwy Warszawskiej, stoczonej przez polskie wojsko w 1920, w czasie wojny polsko-bolszewickiej.

 

Czyli 30 lat temu. Stało się to dopiero po 72-u latach od tego, przez niektórych uważanego za cudowne, bardzo zwrotnego dla dalszych losów państwowości polskiej wydarzenia. W drugim roku od powstania III RP.

 

Nie wracam dzisiaj do tej daty wiedziony jakimś szczególnym patriotycznym pobudzeniem. Wracam pod wpływem dwu okoliczności i jednej współczesności. Otóż przypomniałem sobie, że jutro minie dokładnie 60 lat od pewnych chwil, które przeżyłem jako osiemnastoletni uczeń XVIII LO w Łodzi, właśnie tego dnia, a był to zwykły dzień roboczy – środa, gdy przyszedłem do pracowni biologicznej tej szkoły, aby wypełnić zobowiązanie, którego podjąłem się na prośbę nauczyciela tego przedmiotu, że będę podlewał zgromadzone tam ze wszystkich klas kwiaty.

 

Opisałem już to wydarzenia  14 sierpnia 2016 roku w Felietonie nr 134. O tym, jak pamięć prawdziwej historii trwa na przekór systemom.

 

Przypominam, że było to w pierwszym roku rządów Prawa i Sprawiedliwości, pierwszym roku kierowania resortem edukacji przez urodzoną trzy lata po opisywanej przeze mnie historii w dolnośląskim miasteczku Świebodzice, b. nauczycielkę j. polskiego w tej miejscowości, Annę Zaleską, z d. Gąsior. I to jest ta druga okoliczność.

 

Oto jak w tamtym felietonie uzasadniłem uczynienie z tego mojego wspomnienia jego wiodącego tematu:

 

Piszę dziś o tym dlatego, żeby powiedzieć pani minister Zalewskiej, że decyzje o nowych programach historii i w ogóle – o nowym programie wychowania w ramach zamierzonej reformy, którą firmuje ona swoim nazwiskiem nie zakłamią prawdy, że wam także, jak nie udało się to kolejnym rządom PRL-u, nie uda się zakłamywanie historii! Nie sprawicie, że bohaterami staną się „żołnierze wykleci”, a w zapomnienie pójdą takie  postacie, jak Władysław Bartoszewski czy generał Ścibór-Rylski. Młode pokolenia Polaków, jeśli nie w szkole – to w domach czy w innych środowiskach, dowiedzą się, że z PRL-u do wolnej Polski wyprowadzili nas: Wałęsa, Mazowiecki, Kuroń i Geremek, a nie bracia Kaczyńscy…

 

Smutne to, ale po 6-u latach nie tylko że nie mam podstaw do uznania, że tamten powód jest już nieaktualny, ale jest jeszcze gorzej. Nie ma Zalewskiej, ale jest Czarnek i jego HiT. I wielokrotne deklarowanie przez niego, że polska szkoła musi na nowo, według modelu hurra patriotycznego, katolickiego i pisowskiego, ukształtować wiedzę i świadomość polskich uczniów.

 

I to dlatego postanowiłem ten – w sumie epizod, ale jak widzicie, epizod który żyje w mojej pamięci do dzisiaj – przypomnieć. Przeczytajcie ten felieton  – TUTAJ. Opisane tam zdarzenie jest faktem jednostkowym, ale w moim przekonaniu bardzo charakterystycznym dla dojrzewania, nie tyle patriotycznego  co obywatelskiego, mojego pokolenia i młodszych ode mnie, których system peerelowski usiłował ukształtować według swojej wizji świata.

 

W ogólnym rozrachunku – jak wiadomo -nie udało im się, przynajmniej w przytłaczającej większości. Bo to uczniowie tamtych szkół byli uczestnikami tzw. „wypadków poznańskich”, protestów w Radomiu, zakładali KOR, uczestniczyli w strajkach sierpnia 1980 roku, powołali „Solidarność”. A prawdę o ostatnich dziesięcioleciach naszych dziejów znali od swoich rodziców, dziadków, niektórzy także z zagłuszanych rozgłośni „Radia Wolna Europa”, „Głosu Ameryki” czy BBC z Londynu.

 

Więc nie bójmy się tak bardzo tego HiT-u i jego ministerialnie popieranego podręcznika. Dzisiejsi uczniowie także mają swoje rodziny, a przede wszystkim mają to, czego my nie tylko nie mieliśmy, ale czego nie bylibyśmy w stanie nawet wyobrazić sobie: mają Googl i mają media społecznościowe!

 

A poza tym – zastępując słowo „klasztor” określeniem „system edukacji”, a „przeor” słowem „minister” – DŁUŻEJ  KLASZTORA  NIŻ PRZEORA !

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Foto: screen z pliku Yoyyube[www.youtube.com]

 

Donald Tusk w Sejmie 23 listopada 2007 r., podczas Exposé – w chwili gdy przedstawiał program swojego rządu w obszarze edukacji

 

 

Inspiracją dzisiejszego felietonu była lektura wywiadu z prof. Śliwerskim, a konkretnie dwie jego wygłoszone tam tezy: „Edukacja powinna być otwarta i elastyczna, a nie tak jak proponuje ministerstwo, zamknięta, autorytarna, selektywna, stygmatyzująca czy dyscyplinująca.” oraz  „szkoła autorytarna w pewnym sensie staje się archaicznym tworem, który zwiększając dystans do życia, nie przygotowuje ich do niego”

 

To co dalej przeczytacie nie jest polemiką z autorem tych słów, a jedynie – wywołanymi  owymi  stwierdzeniami – refleksjami, które  mają swoje odniesienia do  moich życiowych i i zawodowych doświadczeń.

 

Zacznę od tego drugiego z zacytowanych tez profesora, że szkoła autorytarna jest tworem archaicznym. Jest to – cytując „klasyka” – oczywista oczywistość. Nie ma co do tego wątpliwości nikt, kto jest empatycznym nauczycielem, a zwłaszcza ten, kto aktywnie działa w ruchu – nazwę go utrwalonym już określeniem –  w ruchu eduzmieniaczy. Nie jest przeto przysłowiowym „odkryciem Ameryki”, że taka szkoła, przez wielu określana jako „szkoła pruska”,  nie przygotowuje uczniów do ich przyszłego życia, a wręcz przeciwnie – zwiększa do niego dystans.

 

Przypomnę, że dziennikarka zadała profesorowi, który został przez redakcję przedstawiony jako „badacz współczesnej myśli pedagogicznej, teorii wychowania, polityki oświatowej i edukacji alternatywnej na świecie” takie pytanie:

 

 „Jakie zmiany należałoby wprowadzić, a przede wszystkim jaka powinna być polska szkoła, żeby można było mówić o poprawie sytuacji”

 

Stwierdzenia, że „skończyła się era takiej oczywistości, pewności, stabilizacji” i że „musimy się nauczyć żyć w społeczeństwie ryzyka”, plus owe cytowane już powyżej oczywistości – moim zdaniem – są unikiem, ucieczką od pytania.

Nie jestem profesorem pedagogiki, a tym bardziej kierownikiem Zakładu Pedagogiki Porównawczej, ale spróbuję odpowiedzieć na pytanie pani Justyny Mysior-Pajęckiej.

 

Pierwszą zmianą, którą – moim zdaniem – należy wprowadzić, to likwidacja ministerstwa edukacji jako centralnego organu nadzoru i przejście na model zdecentralizowanego zarządzania szkołami przez samorządy – na wzór rozwiązań sprawdzonych w Stanach Zjednoczonych. Przy okazji powinny zniknąć wojewódzkie agendy tegoż ministerstwa –  kuratoria oświaty. Przypomnę, że nie jest to mój „odkrywczy” pomysł – z takim programem szła do wyborów w roku 2007 Platforma Obywatelska, ale po objęciu rządów o nim zapomniała.

 

Warto dziś przypomnieć, co przed piętnastoma laty obiecywał dla edukacji w swoim Exposé Donald Tusk. To, obok decentralizacji zarządzania szkołami, była obietnica bonu oświatowego, który miał zapewnić – pomimo owego usamorządowienia – partycypację budżetu państwa w edukację wszystkich, niezależnie od tego w jakiej szkole się edukują.  [Fragment tego exposé premiera Tuska dotyczący edukacji –  TUTAJ]

 

Aktualnie postulat likwidacji kuratoriów ma swoim programie Szymon Hołownia.

 

Znaczy – pierwszy krok, to likwidacja centralnego zarządzania i oddanie szkół samorządom. Nie będę dalej snuł  moich rozważań o szczegółach tej koncepcji – już dawno zrobiono to w sposób bardzo kompetentny i pogłębiony – zainteresowanych odsyłam do opracowania pod redakcją Mikołaja HerbstaDecentralizacja oświaty TUTAJ

 

Na zakończenie moich rozważań o wizji tego optymalnego systemu edukacji podzielę się jeszcze dylematem, jakiego – jak dotąd – nie rozstrzygnąłem, choć podchodziłem do tego już kilkakrotnie:

 

Skoro ów postulowany system ma być pozbawiony centralnego zarządzania, skoro o tym czego i w jaki sposób konkretna szkoła ma uczyć swoich uczniów mają określać przede wszystkim ich rodzice, a decydować samorząd lokalny, czy nie doprowadzi to do skrajnego zróżnicowania nie tylko nauczanych treści, ale także  poziomu tej edukacji?  A to będzie prowadziło do wielkiego rozwarstwienia systemu, do  powstawania szkół elitarnych i – nazwę je – „minimalistycznych”?

 

Jak w tym wszystkim ma wyglądać zasada obowiązku szkolnego, co z rejonizacją szkolnictwa podstawowego?  Czy szkoły publiczne mają być świeckie? A może powinny istnieć szkoły dla katolików, ewangelików, prawosławnych, ew. innych wyznań? Dla niewierzących także?

 

Szkoda, że od „świata nauki”, tak jak i od „świata polityki” nie płyną jakieś – uzgodnione wspólnie projekty optymalnego do dzisiejszej, ale i przyszłej rzeczywistości, modelu polskiej edukacji.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 



 

I tak minęła już połowa wakacji… Niby sezon ogórkowy, ale nie tylko w wielkiej polityce każdy dzień przynosi nowe wydarzenia. Także i na naszym edukacyjnym podwórku jest co komentować. Zacznę od przypomnienia informacji, jaką w środę (27 lipca 2022 r.)  znalazłem na stronie RPO:

 

„Rzecznik praw obywatelskich Marcin Wiącek zgłasza problem ministrowi edukacji i nauki Przemysławowi Czarnkowi.

 

W ramach współpracy z samorzecznikami-osobami w spektrum autyzmu RPO przedstawiono problem stosowania w klasach IV-VIII szkoły podstawowej oceny klasyfikacyjnej zachowania ucznia. Mając na względzie również dzieci i młodzież z innymi niepełnosprawnościami niż wynikające ze spektrum autyzmu – bezpośrednio przekładającymi się na zachowanie się w szkole – samorzecznicy postulują zastąpienie obecnych rozwiązań opisowym modelowaniem postaw prospołecznych.”

 

Zaczynam od tej informacji z dwu powodów: Po pierwsze, aby rozwinąć myśl, którą zasygnalizowałem w tytule,  jakim ową informację na stronie OE opatrzyłem: „RPO do ministra edukacji w sprawie oceny zachowania – bo RPD to nie interesuje”. Myślę, że nie tylko u mnie informacja ta wywołała takie skojarzenia: Jak to jest, że rzecznik praw obywatelskich, czyli – generalnie – praw których pełnię  nabywa się z chwilą ukończenia 18 lat występuje w imieniu praw uczniów (niepełnosprawnych!) szkół podstawowych, a nie ten, którego urząd został po to właśnie utworzony, aby praw niepełnoletnich obywateli bronić? Nie będę tu wymieniał w jakich sprawach RPD występował do władz w okresie minionego roku.  Od maja 2021 roku były TYLKO  CZTERY takie wystąpienia. Zobaczcie w jakich sprawach i do  kogo – TUTAJ

 

Ale jest jeszcze drugi powód. Jest nim problem istnienia w polskim systemie szkolnym oceny zachowania (cyfrowej)  ucznia w ogóle. Bardzo mi, od lat, jest bliski postulat, którym RPO kończy swoje wystąpienie:

 

„…zwracam się do Pana Ministra z uprzejmą prośbą o analizę przedstawionego zagadnienia oraz zajęcie stanowiska w sprawie zastąpienia ocen zachowania oceną opisową na każdym etapie edukacyjnym.

 

 

Jednak za najbardziej godne uwagi i nagłośnienia uważam udostępnienie w Internecie „Obywatelskiego Paktu dla Edukacji”. Zwracam uwagę na to, że nie jest to dokument wypracowany przez gremia programowej żadnej partii politycznej, a jest to wizja firmowana przez Sieć Organizacji Społecznych dla Edukacji. Nie mogę się powstrzymać przed zacytowaniem owych 10 punktów, w których zawarto tam postulowaną wizję polskiej szkoły:

 

1.Samodzielność szkoły zamiast centralnego sterowania

2.Szkoła dobrze i racjonalnie finansowana

3.Szkoła profesjonalnych i dowartościowanych nauczycielek i nauczycieli

4.Szkoła na miarę XXI, a nie XIX wieku

5.Szkoła kompetencji kluczowych, a nie szczegółowych wiadomości

6.Szkoła równych szans i równego traktowania

7.Szkoła wsparcia i współpracy, a nie rywalizacji

8.Szkoła demokracji i zaangażowania

9.Szkoła społeczności lokalnej, a nie ministerstwa oświaty

10.Szkoła pluralizmu

Rozwinięcie tych punktów  –  TUTAJ

 

 

Wybaczcie, ale muszę podzielić się na zakończenie tego felietonu jeszcze jedną refleksją, która jest skutkiem zbieżności w czasie opublikowania owego „Paktu dla Edukacji” z finalizowaniem przeze mnie prac redakcyjnych nad zamieszczonym wczoraj wspomnieniem mojej działalności publicystycznej –Rozdział X cz.2. Ja jako autor artykułów i felietonów, publikowanych w różnych mediach”.

 

Gdy przypominałem sobie o czym pisałem artykuły i felietony przed dziesięcioma- piętnastoma laty, i gdy na tym tle przeczytałem owe postulaty Sieci Organizacji Społecznych dla Edukacji, to wniosek nasunął mi się jeden – wcale nie optymistyczny: Zmarnowaliśmy –  jako państwo i jako obywatele – owe lata. Kolejne rządy nie tylko nic w oświacie nie naprawiły, ale jeszcze napsuły. I aktualna władza robi to coraz skuteczniej.

 

Może już pora na „obywatelski ruch odmowy i odnowy” – nie tylko w sprawach edukacji? 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 

 

 



20 lipca, w pakiecie informacji, zamieszczonych na OE pod wspólnym tytułem „Kilka tekstów o aktualnych problemach polskiej oświaty, znalazły się dwa screen’y z fanpage MEiN.  Zacznę ten felieton od przypomnienia jednego z nich, zawierającego więcej informacji:

 

 

Jest to synteza tego, o czym minister Czarnek mówił na konferencji prasowej. Zabrakło tam nazwy owego „autorskiego programu pana ministra”, A warto go przytoczyć, bo jego nazwa może rzucić na kolana: „Program Wsparcia Edukacji”.  I tylko zaskoczeniem dla wnikliwego czytelnika mogą być takie trzy podane tam informacje.

 

Pierwsza, że  na jego realizację, do końca roku, przeznaczono 10 milionów zł. Czy taka kwota może NAPRAWDĘ wesprzeć cały system polskiej edukacji? A druga, że program ten adresowany jest „do organizacji pozarządowych i do osób prawnych prowadzących działalność statutową w obszarze oświaty i wychowania”. Znaczy – nie mają szans „załapać się” na te miliony szkoły i inne placówki prowadzone przez władze samorządowe: gminne, powiatowe i miejskie. Czyli – to nie będzie wsparcie dla całego systemu edukacji. Trzecią, równie wartą uwagi, jest informacja, że program ten będzie realizowany w trzech obszarach: „Innowacyjna edukacja”, „Edukacja patriotyczna” i „Edukacja poprzez sport”. Nie podano tylko, czy te obszary będą traktowane równorzędnie, czy może… tak naprawdę chodzi  głównie o ten drugi, a pozostałe dopisano dla zmylenia „nieswojego” czytelnika”.

 

Ale jest jeszcze kilka „ciekawostek”, o których można dowiedzieć się z obszerniejszej relacji z owego briefing’u ministra TUTAJ. Pierwszą jest informacja, że zapisy chętnych na uczestniczenia w tym programie trwają już od 11 lipca, podczas gdy informacja o tym została zamieszczona na oficjalnej stronie MEiN dzień później – 12 lipca.

 

Ale – moim zdaniem –  najciekawszą informację podał minister, mówiąc: „Zainteresowanie programem jest bardzo duże. Już wpłynęło 800 wniosków”. Przypominam: konferencja odbyła się 20 lipca, zapisy pono trwały od 11 lipca, choć informację o tym programie podano dzień później. I przez tych 9 dni wpłynęło już 800 wniosków!!! Ciekawe, ile ich  będzie w dniu zamknięcia naboru? Czyli za 7 dni…

 

I „na deser” przytoczę  jeszcze taki konkret:

 

W ramach poszczególnych modułów można uzyskać wsparcie finansowe w wysokości:

„Innowacyjna edukacja” – od 50 tys. zł do 250 tys. zł;

„Edukacja patriotyczna” – od 20 tys. zł do 250 tys. zł;

„Edukacja poprzez sport” – od 20 tys. zł do 250 tys. zł.

 

Ciekawe, że wszystkie te obszary, czy jak nazwał je minister – „moduły”, mają taką samą górną granicę dofinansowania – ćwierć miliona!

 

Wszystko, to razem wzięte,  prowadzi do jednego wniosku: pan KUL-owski minister edukacji postanowił zasilić NASZYMI, czyli wszystkich podatników,  pieniędzmi owe organizacje pozarządowe i osoby prawne prowadzące działalność statutową w obszarze oświaty i wychowania”.

 

Kończę ten felieton apelem do posłanek opozycji, które mają już doświadczenie w prowadzeniu poselskich kontroli w MEiN, aby – już po po podjęciu decyzji komu z wszystkich zgłoszonych, jaką kwotę i na jaki cel, przyznano środki z owego „Programu Wsparcia Edukacji” –  sprawdziły i ujawniły pełną listę zgłoszonych „podmiotów’ oraz wykaz – z podziałem na obszary wsparcia oraz kwotą wsparcia –  komu przyznano środki z tego programu.

 

 

Wtedy wszystko będzie jasne…

 

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 

 

 



Foto: PAP[www.wiadomosci.wp.pl]

 

Roman Giertych – Minister Edukacji Narodowej w gdańskim Gimnazjum nr 2 ogłasza program „Zero tolerancji” – 3 listopada 2006 roku.

 

 

Dzisiaj nie będzie bezpośrednich odniesień do wydarzeń minionego tygodnia. Będzie to refleksja, zrodzona w wyniku moich prac redakcyjnych, związanych z przygotowaniem kolejnej części moich wspomnień  pt. „Ja jako autor artykułów i felietonów, publikowanych w różnych mediach”, a konkretnie – z przeglądaniem mojego domowego archiwum i czytaniem tekstów, zamieszczanych w latach 2006 – 2011 w „Gazecie Szkolnej”.

 

I właśni ich lektura, a zwłaszcza moich  zamieszczanych tam felietonów, przywołała znane słowa z wiersza Wisławy Szymborskiej:Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy…” Przyznam, że pamiętam je bardziej z piosenki zespołu „Manam” – w wykonani Kory.

 

I od razu pomyślałem, że to nieprawda. Że są takie zdarzenia, sytuacje, które powtarzają się. I – jako rówieśnik Polski Ludowej – natychmiast przypomniałem sobie taką myśl, przypisywaną Korolowi Marksowi: „Historia lubi się powtarzać, raz jako tragedia, a drugim razem jako farsa.

 

 Skąd takie skojarzenia? Bo natrafiłem na mój felieton z „Gazety Szkolnej” nr 22-23 z 12 czerwca 2007 roku (sprzed PIĘTNASTU lat), zatytułowany „Beznadzieja i pozytywne myślenie”. Kto chce niech przeczyta w nienajlepszej fotokopii [TUTAJ], a na użytek tego felietony przytoczę jedynie jego fragment:

 

[…] Beznadzieja płynie ze świadomości, że wszystkie te sytuacje mają jedno źródło. Rodzą się w głowach polityków jednej, niewielkiej partii, tracącej poparcie społeczne partii. Ale jest to partia współtworząca koalicję rządową i dopóki jej głosy będą dawały rękojmię trwania u władzy głównej sile politycznej tego „układu”, dopóty jesteśmy skazani na kolejne, bezkarne, fajerwerki inicjatyw, głównie medialnych, owych obrońców duszy polskiej.

 

Przypomnę, że od 5 maja 2006 do 13 sierpnia 2007 funkcje wicepremiera i ministra edukacji narodowej w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego pełnił Roman Giertch – twórca i prezes Młodzieży Wszechpolskiej,w tym czasie prezes Ligi Rodzin Polskich.

 

Nie przedłużając tego tekstu dodam tylko, że owe 15 lat temu GSz zamieszczała jeszcze wiele innych moich artykułów i felietonów, których tytule mówią wiele o stanie ówczesnej edukacji. Jako przykłady podam tylko ich kilka. Oto wybrane tytuły z pierwszego półrocza 2007 roku:

 

Tytuły artykułów:

 

Reforma emerytalna w szkołach: dziś, jutro i… za 15 lat!  –   nr 17-18

Dylematy dyrektorów w trudnej sytuacji  –  nr 21

Rygor jako metoda na porażki systemu  –  nr 22-23

Prawdziwego ministra nie poznaje się po tym, jakie listy pisze na początku roku – nr24-25

 

 

Tytuły felietonów:

 

Czy jest na mnie teczka – dylematy dyrektorów – – nr 12/13

Lekcja kierowania według IV RP – nr 21

Zakończenie roku, czyli gdzie jest minister  nr 24-25

Aż strach się bać…  – nr 26-27

 

Jaki z tego wysnułem morał?

 

Że wspominając okres pierwszych rządów PiS i jego koalicjantów i porównując tamte „osiągnięcia” ze skutkami obecnych  rządów tzw. „Zjednoczonej Prawicy” i to  co naniszczyli w polskiej edukacji jej kolejni ministrowie edukacji, to nasuwa się tylko jeden wniosek:

 

Mylił się Marks – historia może powtarzać się, i za każdym razem jest to tragedia….

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Foto: APP[www.wydarzenia.interia.pl]

 

Temat dzisiejszego felietonu pojawił się w dniu, w którym – najpierw przeczytałem na portalu < OKO.press > artykuł Maluchy za kraty? PiS przepchnął ustawę o resocjalizacji jak z głębokiego PRL a później komentarze pod materiałem Teraz los fatalnej ustawy o resocjalizacji zależy już tylko od Prezydenta Dudy,  jaki 8 lipca zamieściłem na OE.  Dlatego „muszę, bo inaczej się uduszę…” Muszę to z siebie wyrzucić,  bo jestem absolwentem studiów podyplomowych w zakresie resocjalizacji na WSPS im. M. Grzegorzewskiej w Warszawie, bo 4 lata byłem wychowawcą w Państwowym Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym nr 2 w Łodzi – także imienia M. Grzegorzewskiej.

 

Zacznę od nazwy tej ustawy, z takim samozaparciem bronionej przez sejmową większość tzw. „Zjednoczonej Prawicy”: Ustawa o wspieraniu i resocjalizacji nieletnich”. Każdy, kto zna znaczenia owych  kluczowych słów występujących w tej nazwie: resocjalizacja i „wspieranie nieletnich”, a kto zapoznał się z treścią tego „osiągnięcia legislacyjnego” pomysłodawców owego aktu prawnego, czyli  Zbigniewa Ziobro i jego najbliższych współpracowników, zapewne będzie miał taką samą opinię jaką mam ja:

 

Regulacje prawne, zapisane w tej ustawie mają tyle wspólnego z współcześnie pojmowaną resocjalizacją i wspieraniem młodych ludzi w procesie ich powrotu do społeczeństwa, ile nazwa partii „Prawo i Sprawiedliwość” ma wspólnego z prawem i sprawiedliwością rządów sprawowanych przez tę partię, ile „Zjednoczona Prawica” ma wspólnego z jednolitymi działaniami i wypowiedziami jej „członów”, a nazwa partii „Solidarna Polska” z jakąkolwiek solidarnością. I z kimkolwiek…

 

To były moje refleksje „na gorąco” – tuż po odświeżeniu informacji o tej, skądinąd znanej mi już wcześniej, ustawie. Ale nie byłbym sobą – dociekliwym i  empatycznym człowiekiem, gdybym – po opadnięciu pierwszych emocji – nie postanowił podjąć próby wejście „w buty” pomysłodawców tego bubla, bubla nie tylko legislacyjnego, ale także merytorycznego.

 

No bo jakieś przesłanki, powody zapisania w tej ustawie takich pomysłów, jak obniżenie  wieku, w którym nieletni może odpowiadać przed sądem rodzinnym – z 13 do 10 lat – projektodawcom tej ustawy musiały przyświecać.

 

I nagle olśnienie. Wiem! Pan Zbyszek słyszał kiedyś o zjawisku akceleracji rozwoju. I przypomniał sobie o tym teraz, jako minister sprawiedliwości. Przypomniał sobie w którym roku powstała obecnie obowiązująca ustawa o postępowaniu w sprawach nieletnich. Wszak to tam zapisano, że przed sądem – co prawda  rodzinnym i nieletnich – można postawić dziewczynkę  lub chłopca, którzy w chwili popełnienia czynu zabronionego ukończyli  13 lat.

 

 

 

Skoro ta ustawa ma już ponad 40 lat, a w tym czasie – jak słyszał – młodzi ludzie coraz wcześniej osiągają dojrzałość płciową, to logicznym będzie dostosowanie do tego procesu także wieku ich „dojrzałości do prawnej odpowiedzialności”.

 

Nie ma innego wyjaśnienia tego pomysłu. Jestem prawie pewien, że pan minister Ziobro przeczytał – oczywiście w „Gazecie Krakowskiej” – iż „Najmłodsza matka w Polsce ma 12 lat”, czyli gdy „to” robiła, to miała ich 11. Niewykluczone, że ktoś pokazał mu artykuł na portalu < Miasto Kobiet >, gdzie mógł przeczytać, że pierwsza miesiączka „pojawia się […] najczęściej między 12 a 13 rokiem życia, mniej więcej dwa lata później od rozpoczęcia dojrzewania. Jednak z uwagi na to, że dziewczynki zaczynają dojrzewać coraz szybciej, zdarza się, że miesiączka występuje nawet u 8-latek.

 

A co z akceleracją u chłopców? Pewnie ktoś z jego otoczenia podsunął mu artykuł z 16 października 2020 roku na portalu < holsäMED > Kiedy chłopiec staje się mężczyzną – dojrzewanie płciowe”, gdzie przeczytał: „Między 12. a 17. rokiem życia (średnio 13. rok życia) mamy już do czynienia z tzw. pokwitaniem właściwym.” Ale niewykluczone, że trafił także na artykuł na portalu < WP parenting > „Dojrzewanie chłopca”, gdzie już w pierwszym akapicie napisano: Dojrzewanie chłopca może rozpocząć się już w wieku 9 lat, choć może to także mieć miejsce około 14. roku życia.”

 

No i wszystko jasne. Jeśli dziewczynki i chłopcy wcześniej stają się „dorośli” seksualnie, to dlaczego nadal traktować 12 – 13-o latków jak niedojrzałe do odpowiedzialności dzieci? Trzeba i w sądach to uwzględnić!

 

I tak sobie pomyślałem…. A może, idąc dalej tym tropem, podpowiedziałby pan, panie Ziobro, swoim kolegom, z wszak zjednoczonej prawicy, aby przygotowali ustawę o obniżeniu weku pełnoletniości? Gdyby tak osoby, które ukończyły 16 lat, otrzymywały dowody osobiste, a w przypadku dokonania czynu zabronionego stawały przed sądem dla dorosłych? Kary odbywaliby w normalnych więzieniach…

 

Jestem pewien, że wszyscy więźniowie, zwłaszcza ci z długoletnimi wyrokami, już w najbliższych wyborach oddawaliby głosy na waszych kandydatów. Za takie „smakowite” kąski, uprzyjemniające im lata odsiadki…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



 

Dzisiaj felieton jest krótki,

To moich chorób są skutki.

Przy kompie nie mogą długo.

Ich –  nie lenistwa, zasługą…

 

Zacznę od tego, że się wytłumaczę dlaczego do tej pory nie zamieściłem informacji, że 23 czerwca Sejm, odrzuciwszy już w pierwszym czytaniu poprawki zgłoszone przez opozycję, uchwalił 241 głosami większości rządowej, przy 204 głosach przeciw i 3 wstrzymujących się ustawę o zmianach w Karcie Nauczyciela, które radykalnie zmieniają ścieżkę awansu zawodowego nauczyciela. I nie tylko.

 

Postanowiłem nie zamieszczać tej informacji przede wszystkim dlatego, że nie jest to jeszcze obowiązujące prawo (nad ustawą będzie jeszcze pracował Senat), a poza tym było o tym dużo w ogólnodostępnych mediach. Nie wyjaśniłem tego przed tygodniem, bo nie chciałem rozbijać głównego wątku tamtego felietonu –  informacji o miejscach i sposobach włączenia się w uroczystości zakończenia roku szkolnego przez kierownictwo MEiN.

 

Drugim tematem, którego nie może zbraknąć nawet w krótkim felietonie, są dwa wydarzenia w których nie uczestniczyłem, lecz które śledziłem z oddali: dwudniowa konferencja (27 i 28 czerwca) w Dolnośląskiej Szkole Wyższej we Wrocławiu – „(Nie)obecne dyskursy edukacyjne w postpandemicznym świecie”  i  wczorajszy Nadzwyczajny Kongres „W Trosce o Edukację”, skrzyknięty do Centrum Konferencyjno-Szkoleniowym Fundacji Nowe Horyzonty w Warszawie przez – jak ją nazywają w środowisku eduzmieniaczy – Mirkę Dzemianowicz.

 

Wiem – nie powinienem się wypowiadać, bo ani w Warszawie, ani we Wrocławiu nie byłem. Ale mam prawo podzielić się moim wrażeniem „obserwatora z oddali”. Otóż mam taką  – smutną – refleksję:

 

Oba te wydarzenia były w zasadzie spotkaniami dwu, dość „ekskluzywnych” środowisk, w pewnym tylko stopniu mających wspólnych członków. To wrocławskie było zorganizowane dla tych pracowników naukowych, uprawiających pedagogikę lub dyscypliny pokrewne, którzy interesują się tym co dzieje się w polskim systemie edukacji, a to warszawskie – spotkaniem – generalnie – dla praktyków, ale także pewnej grupy pracowników nauki,  ale dla wszystkich zaangażowanych w procesy odchodzenia polskiej szkoły od osiemnastowiecznego modelu  szkoły, zwanego powszechnie modelem pruskim.

 

Jakoś nie wierzę, aby jedno i drugie spotkanie  miało jakiś realny wpływ na oczekiwany przez oba środowiska rozwój sytuacji w naszym systemie szkolnym. Pominę tu jeszcze jedno wydarzenie, będące w  koincydencji czasowej – wczorajszą konwencję Platformy Obywatelskiej w Radomiu.Bo i tam pojawił się wątek o zapaści polskiej oświaty i były składane obietnice jej naprawy – po zwycięstwie wyborczym opozycji. Pomijam, bo jakoś nie wierzę w spełnianie obietnic przedwyborczych, składanych przez polityków, walczących o przejęcie władzy.

 

A wracając do realnej funkcji, jaką dla swoich środowisk miała konferencja w  Dolnośląskiej Szkole Wyższej i kongres w Centrum Konferencyjno-Szkoleniowym Fundacji Nowe Horyzonty w Warszawie, to tak sobie myślę, że oba miały przede wszystkim funkcję terapetyczno-więzotworcza.

 

Naprowadziły mnie na taki pogląd słowa, jakie prof. Roman Leppert napisał na swoim fejsbukowym profilu, już po zamknięciu warszawskiego Kongresu:

 

Wybrzmiało sporo ważnych myśli, na ich zebranie i uporządkowanie przyjdzie czas. […]Kongres był także okazją do spotkania znanych mi wcześniej oraz poznanych dziś w realu po raz pierwszy EduKosmitek i EduKosmitów, […] Zawsze, gdy ludzie się spotykają i rozmawiają ze sobą wynika z tego coś dobrego

[Źródło: www.facebook.com/roman.leppert/ ]

 

Na zakończenie zaryzykuję taką – pesymistyczna – parafrazę znanego powiedzenia:

 

 

 

Opozycja i eduzmieniacze się spotykają, a karawana rządzących idzie dalej!

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz