Archiwum kategorii 'Felietony'

Dzisiejszy felieton nie jest o żadnym wydarzeniu, które stało się tematem materiału zamieszczonego w ubiegłym tygodniu na OE. Ale i nie jest to jakiś ogólnopolski event albo afera na miarę sejmowej debaty nad podpisanym przez 140 tys. osób – zwolenników Kai Godek i Fundacji „Życie i Rodzina” – projektem ustawy „STOP LGBT”.

 

Temat, a niektórzy mogą powiedzieć „temacik”, który wyzwolił głębokie pokłady mojego sprzeciwu, to bardzo lokalne wydarzenie, jakim było odwołanie klasowej imprezy w krakowskiej Szkole Podstawowej nr 34 im. Obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku, wchodzącej w sklad Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 4 przy ul. Urzędniczej.

 

Informację o tym znalazłem na stronie portalu dla rodziców i nauczycieli „Miasto pociech”, który 26 października zamieścił tekst zatytułowany „Dzieci miały się bawić na balu halloweenowym, ale w szkole interweniowało kuratorium oświaty”. Podstawową informację zawiera ten akapit:

 

Bal […] miał trwać tylko godzinę, uczniowie mogli się przebrać, a rodzice z trójki klasowej zorganizowali słodki poczęstunek. Niestety jednemu z rodziców nie spodobał się pomysł wychowawcy klasy i zadzwonił do kuratorium oświaty z prośbą o interwencję. Barbara Nowak, małopolska kurator oświaty, natychmiast zareagowała na to zgłoszenie i bal odwołano

 

Więcej informacji znajdziecie czytając cały materiał na stronie „Miasto pociech” – TUTAJ

 

Zdecydowałem się poczekać z informacją o tym kolejnym przejawie niesłychanej operatywności Małopolskiej Kurator Oświaty – Barbary Nowak do niedzieli, bo nie chciałem pozostawić tego wydarzenia bez komentarza. A mam takowych – komentarzy – kilka:

 

Pierwszym jest zwrócenie uwagi na – nawet nie niepokojące a wręcz groźne – zjawisko, jakie dało o sobie znać w tej szkole. Otóż nikt nie może mieć już złudzeń, że pod rządami obecnego ministra edukacji i stojących za nim sił politycznych czeka nas dyktatura donosicieli – popleczników władzy, wyznawców histerycznych poglądów „hiperpoprawnych Polaków-katolików”.

 

Skoro tam, w Krakowskiej szkole, wystarczyła jedna „zgorszona” przygotowywanym przez rodziców i dzieci klasowym balem halloweenowym osoba, aby zareagował najwyższy wojewódzki urzędnik nadzoru w sposób, jakby przygotowywano jakąś obsceniczną imprezę, albo wręcz zabawę ze środkami wybuchowymi, to czy nadal możliwe będzie tworzenie i funkcjonowanie szkolnych społeczności: uczniów, ich rodziców i nauczycieli, którzy potrafią wypracowywać autonomiczne decyzje o tym jak ta szkoła ma funkcjonować?

 

Druga moje refleksja dotyczy przyczyny tej „afery”, czyli owej halloweenowej tradycji. Nie będę tu opisywał genezy i popularności tej zabawy – możecie, kto nie wie, przeczytać w Wikipedi. Ale dla mnie najważniejsze w tym całym ataku „obrońców polskiej katolickiej tradycji” jest – odważę się to napisać – głupota rządzących, także tych (nie wszystkich – mam nadzieje) ze szczebli kuratorów, którzy uważają, że jak oni czegoś zakażą, będą ścigać i karać, to sprawy nie będzie.

 

Gdyby tak to działało, to nie tylko w Polsce po 40-u latach, ale przede wszystkim na terenach dawnego ZSRR po ponad 70-u latach, nie byłoby ludzi wyznających jakąkolwiek religię. A czego jesteśmy już od 30 lat świadkami? Owi wierzący nie tylko przetrwali i mają się dobrze, ale nawet – odnoszę takie wrażenie – odreagowują teraz swoje historyczne niedowartościowania i sami stają się prześladowcami nosicieli, innych niż ich własne, poglądów.

 

Trzecia refleksja dotyczy, mam nadzieję że trochę na zapas, obawy o lekturę szkolną autorstwa naszego Wieszcza Adama pt. „Dziady część II”. Wszak to jawne promowanie prymitywnych guseł o „życiu pozagrobowym” – z tego co wiem, to nie znajdujących potwierdzenia w oficjalnej doktrynie wiary katolickiej – znaczy – polskiej!.

 

I mógłbym tak jeszcze długo przytaczać absurdy, do których można by sprowadzać zawiłe dzieje tradycji – także świąt katolickich. Bo czymże jest Boże Narodzenie, jeśli nie zaanektowaniem przez przywódców chrześcijaństwa w IV wieku n.e pogańskiego święta Ajona – święta przesilenia słońca, które to świętowano w nocy z 24 na 25 grudnia i około północy spełniano obrzędy, w ramach których wierni uczestniczyli w procesji z miejsca kultu, niosąc statuetkę dziecka – jako symbolu urodzonego Boga-Słońca przez dziewicę nazywaną Dea Caelestis (Tanit)?   [Więcej – patrz TUTAJ]

 

Ale zostawmy te wielkie święta kościelne. Moja wyobraźnia podąża ponownie w kierunku naszych starych, ludowych tradycji i zwyczajów. Czy kuratorzy będą teraz ścigali uczniów i nauczycieli, którzy pójdą wiosna utopić ostatniego dnia zimy Marzannę? Czy będzie wolno przebierać się w ostatki i chodzić od domu do domu, od mieszkania do mieszkania? A co ze śmigusem-dyngusem?

 

I mam jeszcze jeden donos – koniecznie powinni o tym wiedzieć nasi rodzimi „prawdziwi Polacy”.

 

Otóż z tego co wiem, to zwyczaj ubierania na Boże Narodzenie choinki Polacy przejęi od…. niemieckich, „protestanckich” zaborców, tak gdzieś na przełomie XVIII i XIX wieku. Początkowo jedynie w miastach, a dopiero później na wsiach przyjął się ten zwyczaj. Pominę już jeszcze wcześniejszą poprzedniczkę choinki – pogańską „podłażniczke”…Ja na ich miejscu, owych strażników prawdziwej polskiej tradycji, zrobiłbym wszystko, aby „już nigdy żadnemu polskiemu dziecku nie strojono drzewka po niemiecku”!

 

Na zakończenie tego felietonu wrócę jeszcze do nieszczęsnych uczniów i ich rodziców z owej krakowskiej szkoły, których pozbawiono beztroskiej, halloweenowej zabawy. Dla mnie to nie tylko mało znaczący epizod. To pierwsze pomruki nadciągającej burzy. Już widać jak zza widnokręgu nasuwa się wielka, czarna chmura. Już niedługo będziemy powtarzali:

 

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie?”

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Miniony tydzień przyniósł wiele wydarzeń w obszarze zainteresowań redaktora „Obserwatorium Edukacji” Jednak uznałem, że tylko jedna sprawa stanie się przedmiotem tego felietonu. Pozostałe nie są mniej ważne – zapewne nietrudno uzasadnić, że niektóre z nich są nawet ważniejsze. Jak choćby przebieg najnowszego spotkania nauczycielskich związków zawodowych z kierownictwem MEiN. Jednak nie wydaje mi się, aby potwierdzanie że białe jest białe, a czarne – czarne, mogło kogoś zainteresować.

 

Za to poddanie bliższemu oglądowi sytuacji, w naszym medialnym świecie niezwykle rzadkiej, jaką były: artykuł Lidii Makowskiej z „Gazety Wyborczej TRÓJMIASTO” zatytułowany „W szkołach prewencyjnie stosuje się „cnoty niewieście”, by nie było skarg do kuratorium” i upublicznione niezwłocznie po nim oświadczenia, zaprzeczające opisanym w tej publikacji faktom [Patrz: Czy Lidia Makowska z trójmiejskiego dodatku „GW” nie napisała prawdy?] może okazać się pomocne w przypadku, gdyby Czytelniczki i Czytelnicy tego felietonu byli zainteresowani próbą obiektywnego podejścia do tej niecodziennej sytuacji.

 

Bo że jest ona niecodzienną, to nie mam wątpliwości. Wszak bez przerwy jesteśmy bombardowani informacjami o kłamstwach i „półprawdach”, jakimi karmią swoich odbiorców media kontrolowane przez aktualną władzę (patrz TVP, PR, „Gazeta Polska”, „Sieci”, „DoRzeczy” i inne) Ale także codziennie jesteśmy zapewniani, że tylko WOLNE MEDIA są źródłem prawdziwych informacji. A jedną z bardziej „oczywistych oczywistości” jest twierdzenie, że pierwszym w Polsce wolnym medium, z ponad trzydziestodwuletnią tradycją (od 8 maja 1989) jest „Gazeta Wyborcza”, z jej redaktorem naczelnym Adamem Michnikiem, jako gwarantem tej wolności i niezależności.

 

I nagle taki publiczny zarzut postawiony przez poważny portal na:Temat. Pierwsze co kazało mi zatrzymać się nad tą sytuacją to pytanie: „Kto odważył się zarzucić „Gazecie Wyborczej” publikowanie nieprawdziwych informacji?” Oczywistym działaniem było znalezienie odpowiedzi na pytanie: „Czyj jest ten portal, czy jak wolą go określać wydawcy – platforma wymiany poglądów, opinii i informacji?” Bez trudności znalazłem informacje, że właścicielem całej Grupy na Temat, do której należą, obok portalu <na:Temat> także magazyn <MamaDu> oraz <ASZdziennik> jest Glob360 sp. z o.o, że krajem pochodzenia kapitału tej firmy jest Polska, a właścicielami. . . Tomasz Lis i Tomasz Machała.

 

Bardzo mnie ta informacja zaskoczyła i zastanowiła. Zaskoczyła jako słuchacza piątkowego porannego programu Radia TOK FM, prowadzonego przez Jacka Żakowskiego, w której najczęściej występuje „trzódka” komentatorów: Tomasz Lis, Tomasz Wołek i Wiesław Władyka. A przecież nie jest dla nikogo tajemnicą, że Radio TOK FM ma swoją siedzibę w biurowcu „Agory” przy ul. Czerskiej w Warszawie, a od 2005 roku jego właścicielami są Agora SA (66% udziałów) i Polityka – Spółdzielnia Pracy (34% udziałów). Gdyby ktoś zapomniał – przypominam – właścicielem „Gazety Wyborczej” jest „Agora S A”. [Źródło: www.wspieramrozwoj.pl]

 

Jak należy interpretować sytuację, w której publikacji, za którą odpowiada redakcja wydawanej przez „Agorę” „Gazety Wyborczej”, zarzuca podawanie nieprawdziwych informacji portal, którego właścicielem jest Tomasz Lis – stały komentator audycji, nadawanej przez radio, będące własnością „Agory”? Na pierwszy rzut oka wygląda to na małą „wojenkę” w rodzinie wolnych mediów. Ale może jest to jeszcze inna sytuacja?

 

Postanowiłem przyjrzeć się bliżej obu tym tekstom. Na początek sprawdziłem na czym oparła swoją tytułową tezę że „w szkołach prewencyjnie stosuje się „cnoty niewieście”, by nie było skarg do kuratorium” autorka tego artykułu – Lidia Makowska? Po dokładnym przeczytaniu tego tekstu nie mam wątpliwości: jej źródłem informacji była słynna „agencja JPP” (Jedna Pani Powiedziała”:

 

Niestety, tresowanie dziewczynek jest częstą praktyką w szkołach publicznych w Trójmieście. Od kilku lat coraz więcej rodziców tych uczennic albo one same kontaktują się z nami w Trójmiejskiej Akcji Kobiecej.

 

Bo pani Lidia Makowska nie jest dziennikarką i nie pracuje w redakcji „Gazety Wyborczej” w Trójmieście:

 

 

Lidia Makowska jest prezeską Stowarzyszenia Kultura Miejska w Gdańsku, działa w powstałej w ubiegłym roku Trójmiejskiej Akcji Kobiecej. Co nie znaczy, że nie ma w swoim dorobku wielu innych artykułów, zamieszczanych przez „Gazetę Wyborczą TRÓJMIASTO” – zobacz TUTAJ

 

Zacytuję jeszcze jeden – moim zdaniem charakterystyczny dla narracji aktywistek ruchów społecznych – fragment artykułu pani Makowskiej:

 

Jednak prawnie niewiele możemy zrobić, bo te „zakazy” nauczycielek i dyrekcji najczęściej są przekazywane ustnie, i gdy już znajdzie się odważny rodzic, który interweniuje w szkole, to na ogół nie ma dowodów na piśmie i dyrekcje szkół wypierają się, że taka uwaga nauczycielki do uczennicy padła. – Córka wyolbrzymia, coś nie tak zrozumiała – słyszą rodzice. I to jest okropne, gdy szkoła podważa wiarygodność młodej dziewczyny. Tresuje się ją, że ma być potulna w szkole, bo dorośli jej nie uwierzą, mimo, że w klasie inne uczennice potwierdzają to, co mówi.

 

Gdy się tak złoży wszystkie zawarte w tym artykule zarzuty skierowane wobec nauczycielek i nauczycieli oraz dyrekcji trójmiejskich szkół, to można dojść do wniosku, że placówki te są opanowane przez posłusznych wykonawców polityki ministra Czarnka i stojącej za jego plecami Kai Godek.

 

A jaki obraz sytuacji maluje się po lekturze artykułu Wiolety Wasylów z <na:Temat>? Otóż dowiadujemy się, że SP nr 16 w Gdańsku do której zadzwoniła dziennikarka w tej sprawie odesłała ją do wiceprezydent Gdańska ds. rozwoju społecznego i równego traktowania – pani Moniki Chabior. A ta w zdecydowanej formie zaprzeczyła, jakoby opisana w GW sytuacja miała miejsce.

 

Monika Chabior dodała, że nie otrzymała żadnej skargi od rodziców czy uczniów. Tłumaczyła, że każda szkoła ma własny regulamin, który określa, jak może wyglądać strój uczniów, ale te zapisy „w żaden sposób nie mogą nikogo dyskryminować„.

 

Więcej o stanowisku władz miasta w sprawie opisanej w artykule Lidii Makowskiej można dowiedzieć się z tekstu, zamieszczonego na Portalu Miasta Gdańsk:„Efekt Czarnka” w szkole podstawowej? Oświadczenie Moniki Chabior, zastępczyni prezydenta Gdańska”. Z tego tekstu warty zacytowania jest jego ostatni akapit:

 

Autorka nie wspomina, by kontaktowała się z dyrekcją SP nr 16. Nie podaje też od kogo uczennica miała usłyszeć, że nie nosi się tęczowych toreb. Z tekstu nie wynika ponadto, kto w czasie apelu miał pouczać uczennice na temat dopuszczalnego stroju. Anonimowo wypowiada się jedynie matka 12-latki. […]”

 

Pora na konkluzję moich refleksji o prawdziwości informacji przekazywanych przez „Wolne Media”. Rozpoznając opisana sytuację odniosłem wrażenie, że czasami, mam nadzieją że w dobrej wierze, niektórzy autorzy dają się ponieść swoim „ideowo” formułowanym wyobrażeniom o opisywanej sytuacji i nie troszczą się o jej rzetelną, dziennikarską weryfikację.

 

I tylko szkoda, że redaktorzy odpowiedzialni za dopuszczanie do publikacji tekstów w „wolnych mediach” nie dokładają starań, aby nie wychodziły takie „buble”…

 

Co nie wyklucza, że nawet plotce może tkwić ziarno prawdy….

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Kolega Jarosław Pytlak nie widzi najmniejszego źródła nadziei dla polskiej edukacji, Jarosław Bloch sprzeciwia się przekształcaniu szkoły w kolonię karną i chciałby mieć w szkole jak najwięcej do powiedzenia, zaś Sieć Edukacji Cyfrowej KOMET ogłasza „szkołę gotową na przyszłość. A – jakby na przekór czarnowidztwu i reformatorom-hurraoptymistom – koleżanka Wiesia Mitulska robi swoje wraz z trzecioklasistami w Słupi Wielkiej. W Zakopanem, niczym nie powstrzymany, po raz 15-y, pracował Kongres Zarządzania Oświatą, wytrwale organizowany przez Zarząd Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty. 

 

Gdy uświadomiłem sobie, że ten sam tydzień przyniósł informacje o kolejnej fazie przepychanek, zwanych rozmowami lub negocjacjami, jakie można obserwować w relacjacji MEiN z nauczycielskimi związkami zawodowymi (te ostatnie ogłaszają swe, krytyczne do propozycji rządu, stanowiska, lub – jak ZNP wczoraj – organizują protesty na Szucha), a także gdy przypomniałem sobie o wyroku Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Poznaniu w sprawie dyrektorki Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Rojowie, a także o decyzji postawienia dyrektorki Szkoły Podstawowej nr 1 w Dobczycach przed komisją dyscyplinarną przy Wojewodzie Małopolskim – zrozumiałem co kryje w sobie chińskie  życzenie/przekleństwo: „Obyś żył w ciekawych czasach!”

 

Nic dziwnego że mama-blogerka o sławnym nazwisku, po kolejnej wizycie w szkole, nie wytrzymała i bez ogródek nazwała polską oświatę „wielkim bajzlem”. Jako niedoszły polonista mam szczególną wrażliwość językową, przeto muszę stwierdzić, że – porównując podstawową cechę instytucji-pierwowzoru tego pojęcia z polską szkołą – występuje tu pełna zgodność: obie są publiczne!

 

Wracając do chińskiego przekleństwa. Wychodzi na to, że najlepsze co mogłoby być nam dane (sic!), to czasy nudy, w których dzień jest do dnia podobny, wszystko odbywa się według dawno wypracowanych procedur, kiedy wszystko można przewidzieć, zaplanować. Zero niespodzianek, zaskakujących wydarzeń, nie mówiąc o aferach.

 

Gdy to piszę budzi się wspomnienie. Byłem wtedy dyrektorem mojej „Budowlanki”, otwartym na innowacje, realizującym wiele projektów, jakie dotarły do nas za pośrednictwem Janusza Moosa, jeszcze kiedy był „tylko” wicedyrektorem ODN-u i „urzędował” na parterze w naszej szkole. Ale to o czym teraz chcę przypomnieć działo się po roku 2000-ym, kiedy Janusz Moos był już dyrektorem Wojewódzkiego Centrum Kształcenia Praktycznego. To wtedy „przebojem”, lansowanym przez ludzi z Centrum było ISO. Długo nie wiedziałem dlaczego te trzy litery były skrótem nazwy International Organization for Standarization, czyli Międzynarodowa Organizacja Normalizacyjna. Dopiero dużo, dużo później ktoś mi wyjaśnił, że to od greckiego słowa ISOS, czyli RÓWNY.

 

Wtedy magicznym słowem stała się PROCEDURA. Bardzo szybko dotarło do mnie, że o ile można w szkole wprowadzić procedury takie jak procedura usprawiedliwiania nieobecności ucznia na lekcjach, albo procedura stosowania kary skreślania z listy uczniów, to nigdy nie zgodzę się, aby procedurami opisywać proces dydaktyczny lub wychowawczy. Przekazywanie wiedzy i oddziaływanie wychowawcze to nie proces technologiczny, taki jak produkcja płyt prefabrykowanych, albo wykonywanie ławy fundamentowej w technologii żelbetowej. Praca nauczyciela to rodzaj pracy twórczej, jak praca reżysera czy dyrygenta, a nie operatora maszyny w cegielni, z której wychodzą miliony identycznych produktów – cegieł.

 

Issos, czyli równy, taki sam. Taki sam nauczyciel, taki sam uczeń. W każdej szkole. Taki jak pan minister zarządził. Jeśli to ma być gwarantem błogiego spokoju w szkołach, w całym systemie oświaty, edukacji jako takiej – to ja dziękuje. To ja już wolę życie „w ciekawych czasach”.

 

I zróbmy wszystko, aby te czasy do których dążymy, my – eduzmieniacze, nastały jak najszybciej. Ale żeby ich ciekawość nie miała takich źródeł, jak to dzisiaj mamy, gdy jej przyczynami są „rozrywki”, jakich dostarcza nam ów pan z Lublina, któremu wydaje się, że jest wykonawcą „misji”, a tak naprawdę jest tylko narzędziem w ręku Prezesa. Musimy najpierw uwolnić, nas wszystkich, od tej zacofanej władzy, żyjącej mitami wyniesionymi ze swojego dzieciństwa, a później UWOLNIĆ system szkolny, w rozumieniu dania nauczycielowi wolności stosowania sposobów organizowania PROCESÓW (NIE PROCEDUR) dochodzenia przez uczennice i uczniów do wiedzy i umiejętności, a więc do kompetencji. I to sprawi, że będziemy żyli w ciekawych, bardzo ciekawych czasach. I nie będzie to przekleństwem!

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Temat dzisiejszego felietonu został zasiany w czwartek (30 września 2021 r.) przez dr Łukasza Pawłowskiego, który w Radiu TOK FM wygłosił tezę, która stała się tytułem podcastu zamieszczonego na stronie tego radia: „Korepetycje zagrożeniem dla publicznej edukacji”. Ale problem korepetycji pojawił się akże w sobotę w wywiadzie z Grażyną Zagórny, która na twierdzenie prowadzącej rozmowę: Pojawiają się głosy, że nauczyciele protestują przeciwko propozycjom ministra, bo boją się, że nie będą już mieć czasu na udzielanie korepetycji odpowiedziała:

 

To prawda, że wielu z nas dorabia, prowadząc kursy popołudniowe czy udzielając korepetycji, bo z nauczycielskiej pensji nie da się godnie żyć.”

 

To sprawiło, że wpisałem do wyszukiwarki: „ ofertowe portale korepetycji”. Zobaczcie i Wy co pokazał Googl  –  TUTAJ

 

Na jednej z dostępnych tam stron zamieszczono takie oto ogłoszenie:

 

 

Nie wiem jak Wy, ale ja najbardziej w tym ogłoszeniu zostałem zaskoczony informacją, że poszukiwani są ludzie „zarówno z doświadczeniem jak i bez doswiadczenia”, a także iż „poszukiwani są zmotywowani i pełni pasji ludzie”, i że nie napisano tam, że powinni mieć odpowiednie kompetencje merytoryczne w obszarze wiedzy której chcą nauczać, nie mówiac o metodyce prowadzenia takich „lekcji”. Powiecie, że się czepiam, bo to jest oczywiste. Być może, ale… Ale jest jak najbardzej prawdopodobne, że na takie ogłoszenie może także odpowiedzieć bardzo zmotywowany potrzebą zdobycia nieopodatkowanej „kasy” student, oferując korepetycje z fizyki, który nie zaliczył pierwszego roku studiów na politechnice (oblał m.in. gzamin z fizyki), którego jedynym „doświadczeniem” jest to, że w liceum miał nauczycielkę tego przedmiotu która była belferka „starej daty”, zaczynającą każdą lekcję od sprawdzenia obecności, odpytującą uczniów przy tablicy i robiącą im kartkówki – ale nie organizującą procesu uczenia się.

 

 

x          x          x

 

 

Ale wracam do punktu wyjścia, czyli do owych materiałów, zamieszonych na OE w czwartek i wczoraj. W rozmowie doktora Łukasza Pawłowskiego na antenie Radia TOK FM padły takie stwierdzenia: „rząd nie podwyższając płac nauczycielom świadomie wpycha ich w „szarą strefę” dorabiania korepetycjami”, „nauczycielowi bardziej opłaca się udzielać korepetycji niż pracować jako nauczyciel w szkole”. Po wysłuchaniu tej audycji nie znalazłem jednak żadnego uzasadnienia tezy, która stała się później tytułem podcastu ; „Korepetycje zagrożeniem dla publicznej edukacji”.

 

Na podstawie moich wieloletnich obserwacji, jak też przeczytanych na ten temat lektur, uważam, że jest inna zależność: „Obecny system publicznej edukacji generuje zapotrzebowanie na korepetycje”. Potwierdzenie tej tezy znalazłem, m.in. w relacji z seminarium Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, które było poświęcone właśnie zjawisku korepetycji. To tam, w styczniu 2013 roku, wystąpił Mark Bray – profesor Instytutu Pedagogiki Porównawczej oraz dyrektor Centrum Badań Pedagogiki Porównawczej na Uniwersytecie w Hongkongu, który opublikował w 2009 roku książkę „Korepetycje. Cień rzucany przez szkoły”

 

To na tym seminarium padły z ust owego profesora takie informacje:

 

Zjawisko korepetycji jest bardzo typowe i występuje na obszarze całego świata. Obserwujemy je zarówno w Azji, Europie Wschodniej, nawet w Afryce zaczyna występować, jak i na obszarach Europy Zachodniej, Ameryki Północnej i Australii.”

 

Korepetycje istnieją tylko dlatego, że istnieje powszechny system edukacji. Kiedy zmieniają się rozmiary i kształt oficjalnego systemu szkolnictwa, zmienia się również system nieoficjalny. W większości społeczeństw o wiele więcej uwagi skupia na sobie oficjalny system szkolnictwa niż jego „cień” w postaci korepetycji.

 

Prof. Bray podając informacje o zjawisku korepetycji w Polsce powołał się na wyniki badań z 2004 r., z których wynikało, że prawie 70% respondentów pobierało korepetycje, z czego ok. 15% uczęszczało tylko na kursy przygotowawcze, niecałe 30% tylko na lekcje prywatne, a ponad 20% korzystało z obu tych typów korepetycji.

 

I jeszcze jedna informacja, jaką z ust prof., Braya uslyszeli uczestnicy tamtego seminarium:

 

Prof. Bray podzielił kraje europejskie na cztery grupy pod względem wielkości zjawiska korepetycji.

 

Grecja, Cypr, Malta, to jedna grupa – wyliczył. – Tu mamy liderów, jeśli chodzi o branie korepetycji, np. w Grecji prawie każdy bierze korepetycje – dodał, a jeden ze słuchaczy przytoczył znane w Grecji powiedzenie: Po co dziecko idzie 1 września do szkoły? Żeby wybrać korepetytora.

 

Do drugiej grupy profesor zaliczył kraje Europy Wschodniej, tłumacząc, że w nich wzrost popularności korepetycji widoczny jest od lat 90., czyli od okresu transformacji. – Częściowo taka sytuacja powstała też w wyniku tego, że załamał się system wynagrodzeń dla nauczycieli, obniżył się – wyjaśnił.

 

W trzeciej grupie znalazła się Europa Zachodnia, w której edukacja stała się towarem, którym można handlować. – Nawet jadąc metrem w Paryżu, widzimy reklamy firm prywatnych oferujących korepetycje – zauważył Mark Bray.

 

Natomiast grupą państw, w których zjawisko korepetycji jest najmniejsze w Europie, okazały się być kraje skandynawskie. – W Finlandii mamy do czynienia z systemem szkolnictwa, który funkcjonuje tak, jak powinien – pokreślił autor. – Oczywiście są tam wysokie podatki, ale nauczyciele są dobrze wynagradzani, a rodzice darzą zaufaniem nauczycieli i szkoły, do których posyłają swoje pociechy.”

 

[Źródło przytaczanych fragmentów relacji z seminarium: www.prawo.pl/oswiata/]

 

 

x          x          x

 

 

Poszukując publikacji na interesujący mnie temat trafiłem na artykuł z 2016 roku, napisany przez Mariolę Szewczyk-Jarockią i Annę Nowacką z Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Płocku w 2016 roku. Jest to relacja przedstawiająca wyniki przeprowadzonych przez nie badań sondażowych, zatytułowana „Opinie uczniów na temat zjawiska korepetycji – na przykładzie wybranych szkół w Płocku i Sierpcu”. Przywołam tu tylko jeden diagram, obrazujący owe opinie:

 

Czytaj dalej »



Nie będę ukrywał, że od chwili, kiedy przeczytałem tekst Odpowiedź na list Pani Kurator Michałowskiej”, jaki na swoim blogu „Wokół szkoły” opublikował dyrektor Jarosław Pytlak jestem pod wrażeniem tego oświadczenia. I nie mam tu na myśli jedynie stanowczości prezentowania swoich poglądów, które ich Autor adresował do „naczelnej nadzorczyni pedagogicznej” Województwa Mazowieckiego, ale przede wszystkim sam fakt zamieszczania na tak popularnym blogu owego listu otwartego przez – jak by nie było – „szeregowego” dyrektora jednej z setek podległych tej pani placówek oświatowych.

 

Wielu czytających ten tekst, którzy są także na kierowniczych stanowiskach w szkołach, nie tylko na Mazowszu, zapewne pomyślało sobie: „kamikadze”, albo… „takiemu to wszystko wolno”. Wszak on jest dyrektorem szkoły Społecznego Towarzystwa Oświatowego, czyli nie kieruje placówką publiczną. Ale już po chwili zastanowienia prawdopodobnie przypomnieli sobie, że jeśli chodzi o podległość władzy kuratoryjnej, to nie ma żadnego znaczenia. Bo jedyna różnica w statusie dyrektorskim kolegi Pytlaka polega na tym, że organem prowadzącym „jego” szkoły nie jest samorząd terenowy a Samodzielne Koło Terenowe nr 69 Społecznego Towarzystwa Oświatowego, gdyż i dla tej szkoły organem sprawującym nadzór pedagogiczny nad jej działalnością jest Mazowiecki Kurator Oświaty.

 

Czyli jednak – „samobójca”. A może jednak, po prostu, „Człowiek z zasadami”?

 

Zgodnie z prawami empatii wyobraziłem sobie, że to ja jestem na Jego miejscu. Wszak przez 12 lat także byłem dyrektorem szkoły. Czy gdybym teraz był tam gdzie On – odważyłbym się na taki „list otwarty”? Uczciwie przyznam się – mam pewne wątpliwości… Choć w okresie mojej dyrektorskiej kadencji (lata 1993 – 2005) podlegałem różnym władzom: zaczynałem jako dyrektor szkoły „kuratoryjnej”, ale od 1999 roku miałem już „dwu panów”: Urząd Miasta Łodzi i ŁKO, i to ze zmieniającymi się tychże władz „barwami partyjnymi” (co gorsze – w tym samym czasie – przeciwstawnymi), to i ja mam w swoim dorobku „wojenkę” – tyle że z organem prowadzącym. Ale była to walka o dalsze istnienie szkoły, którą ów organ zamierzał zlikwidować. Tak czy siak – na szali miałem ryzyko utraty stanowiska… Szkołę udało się – z wielkim udziałem całej społeczności szkoły, wraz rodzicami uczniów – obronić, ale ja, po kilkudziesięciu latach pracy w edukacji, przez żadną władzę nie zostałem uznany za godnego Medalu KEN. Ale nigdy tego nie żałowałem…

 

Dlaczego więc mam wątpliwości? Bo to co zrobił kolega Pytlak, to jest działanie nie tylko przeciw lokalnej władzy, ale tak naprawdę protest wobec polityki całej władzy rządzącej, nie tylko edukacją, ale funkcjonowaniem całego państwa. Nie wiem, czy ja odważyłbym się na to…

 

Tym bardziej, że kolega Pytlak jest w innej sytuacji niż ja bylem. Nie musiał tego pisać, a jednak napisał. Uczynił to, bo takie są Jego przekonania. Myślę, że miał świadomość faktu, iż stał się głosem całego, a przynajmniej przygniatającej większości, środowiska dyrektorek i dyrektorów szkół Województwa Mazowieckiego. Patrząc na to szerzej – nie tylko tego województwa, z całej Polski.

 

Żeby było jasne: dyrektor Pytlak, mimo że jest dyrektorem szkoły już 31 lat, nie jest taki odważny, bo… bo ma uprawnienia emerytalne. On nabędzie je dopiero w 2027 roku!

 

Dlaczego w ogóle o tym piszę?

 

Bo przypomniałem sobie co napisałem w felietonie z 29 sierpnia: Żeby oni (dyrektorzy) chcieli chcieć – być dyrektorami”:

 

Ale jeśli…. boję się to napisać (tfu, tfu, tfu przez lewe ramię), jeśli aktualna władza po raz trzeci potwierdzi swój mandat. Jeśli by tak się stało… Nie jestem w stanie nawet wyobrazić sobie konsekwencji tego. I to nie tylko w obszarze polityki kadrowej kategorii „dyrektor szkoły”, ale dla całej branży nauczycielskiej...”

 

A zakończyłem tamten felieton apelem” Ducha nie gaście!”. I tak sobie pomyślałem, że list kolegi Pytlaka do pani kurator Michałowskiej jest dowodem na to, że są wśród nas  tacy, którzy nie tylko nie gaszą swego ducha, ale – dając przykład swoją postawą – mogą motywować do tego innych.

 

Niech ostatnim akordem tego felietonu będą ostatnie słowa Jarosława Pytlaka z owego listu:

 

… będę również czynił co w mojej mocy, aby zapobiec stanowienia prawa złego, prowadzącego do ograniczenia autonomii placówek, centralizacji i upolitycznienia edukacji. I w tym kontekście proszę odebrać mój list, powodowany głębokim niepokojem o stan polskiej edukacji i sprzeciwem wobec szkodliwej ingerencji polityków w jej materię.

 

Włodzisław Kuzitowicz



Czy stanie się tradycją, że moje niedzielne felietony będą echem środowych spotkań w „Akademickim Zaciszu”? Bo to już taki drugi raz. Jak by co, to nie moja wina. Wszystko za sprawą profesora Romana Lepperta, który zaprasza tam takich rozmówców i proponuje im takie tematy do rozmowy, że wypowiadane tam poglądy „chodzą” – pewnie nie tyle za mną – przez kilka następnych dni. A w tym tygodniu, jakby tego było mało, na treści tez tam głoszone przez Mikołaja Marcelę nałożył się jeszcze opublikowany wczoraj przez „Krytykę Polityczną” wywiad z nim, którego tytuł nie może nikogo zaangażowanego w edukacyjny dyskurs o przeszłości systemu szkolnego pozostawić obojętnym: „Szkoły w tym kształcie nie ma sensu ratować”.

 

Jeśli Szanowna Osobo Czytająca ten felieton nie widziałaś owego środowego wystąpienia autora niedawno wydanej przez – nomen omen – wydawnictwo „Znak” książki „Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat”, a której treść była osią przewodnią tamtego środowego spotkania, jeśli nie możesz nawet teraz poświecić dwu godzin, aby wejść na You Tube i zapoznać się z pytaniami gospodarza Zacisza – prof. Leperta i odpowiedziami, jakie na nie udzielał dr Marcela – dla uzasadnienia tego co w reakcji na tamte twierdzenia za chwilę mam zamiar napisać – muszę choć dwie „reprezentatywne” dla głoszonych tam przez owego szkołoburcę z cenzusem naukowym poglądów zacytować. Oto one:

 

Jeżeli w ogóle chcemy myśleć o bardzo głębokim przebudowaniu fundamentów szkoły, musimy rozciągnąć tą dopuszczalna dla nas myśl tak szeroko, żeby wprowadzenie bardzo głębokich zmian nie wydawało się czymś szalonym, tylko żeby wydawało się czymś rozsądnym – w porównaniu z likwidacją szkoły.

 

Ja jestem bardziej [niż za likwidacją szkoły] za zniesieniem obowiązku szkolnego, zastąpieniem go prawem do edukacji, a z drugiej strony[…] mimo całego mojego optymizmu, i tego że jestem utopistą, […] to nie mam złudzeń, że nie będzie tak, że uda się tak z dnia na dzień coś zlikwidować, czy cokolwiek nagle przestanie istnieć. Ja bym chciał, abyśmy zaczęli dopuszczać myśli, że można odejść od tego modelu funkcjonowania, że możemy sobie wyobrazić rozmaite inne sposoby funkcjonowania szkoły w systemie publicznym…

 

Ale pewnie nie zdecydowałbym się w tak krótkim odstępie czasu (po zaledwie dwu tygodniach) uczynić tematem felietonu treści debaty w „Akademickim Zaciszu”, gdyby nie wywiad, jaki Katarzyna Przyborska przeprowadziła z Mikołajem Marcelą, którego zapis opatrzony tytułem „Szkoły w tym kształcie nie ma sensu ratować”,który zamieszczono wczoraj (18 września 2021 r.) na stronie „Krytyki Politycznej”.

 

Oto zapis pierwszego pytania i odpowiedzi:

 

Wydaje się, że instytucja szkoły rozpada się na naszych oczach. Nauczyciele odchodzą z pracy, pod hasłem Wolna Szkoła protestują samorządowcy, organizacje nauczycielskie, uczniowskie i obywatelskie. A pan zdaje się wołać: „Do dna, do dna! Niech sczeźnie!”.

 

Mikołaj Marcela: Szkoły w tym kształcie nie ma sensu ratować. Oczywiście hasło Wolna Szkoła bardzo mi się podoba, ale trzeba zdefiniować, co przez to rozumiemy. To nie jest tak, że szkoła traci autonomię i staje się ideologiczna dopiero teraz, odkąd do pracy wzięli się ministra Zalewska, minister Piątkowski i minister Czarnek. Dotychczasowy model szkoły z zasady nie jest autonomiczny, jest ideologicznym narzędziem państwa i wolności jest w nim niewiele, o czym całkiem niedawno w wywiadzie dla Krytyki Politycznej mówiła Zofia Grudzińska. […]

 

Cały zapis wywiadu z Mikołajem Marcelą TUTAJ

 

Na wszelki wypadek, z myślą o „mniej czasowych” czytających, wybrałem kilka wypowiedzi Mikołaja Marceli, jakie padły podczas tamtego wywiadu i te „wypisy” utrwaliłem na pliku PDF – TUTAJ

 

Jako swoistą inspirację moich refleksji wybrałem ten fragment wypowiedzi Mikołaja Marceli:

 

Trzeba sobie to jasno powiedzieć: szkoła tłamsi i przygotowuje do pokornego znoszenia narzucanych obowiązków, do pracy, często pracy bez sensu. […] Potrzebę szkoły często uzasadnia się właśnie tym, że przygotowuje ona do dorosłego życia, w którym będzie trzeba wiele godzin codziennie ślęczeć przy biurku i wykonywać jakieś bezsensowne zadania.

 

I – moim zdaniem – na tym polega ta niezniszczalność modelu pruskiej szkoły w oświacie XXI wieku. Jak wiadomo – jej celem było takie kształcenia młodych ludzi, aby ich to „trenowała” do posłuszeństwa i podporządkowania się formalnym autorytetom, czyli aby byli oni posłuszni poleceniom swoich przełożonych. Rewolucja przemysłowa w XIX wieku spowodowała boom na ten typ „absolwenta” – fabryki potrzebowały takich posłusznych robotników i urzędników.

 

Czytaj dalej »



Zastanawiając się nad tym co uczynić tematem dzisiejszego felietonu – nie znalazłem w wydarzeniach oświatowych minionego tygodnia takiego, które zainspirowałoby mnie do pogłębionych refleksji. I dopiero czasowa koincydencja dwu informacji: tej o 20. rocznicy samobójczego ataku islamskich fundamentalistów na nowojorskie wieże World Trade Center oraz na Pentagon, z artykułem o kolejnym „wynalazku” edukacyjnym ministra Czarnka, polegającym na wprowadzeniu do podręcznika do wos dla szkół podstawowych – uzupełnienia od lat powszechnie znanego rysunku „piramidy”, obrazującej pięć kategorii potrzeb człowieka: fizjologicznej, bezpieczeństwa, przynależności, uznania i samorealizacji, dołożoną na jej czubku szóstą potrzebą – duchowości, jako tej najwyższej i zapewne – najważniejszej.

 

Co prawda jeszcze tego samego dnia kiedy zamieściłem ów artykuł na OE, na fejsbuku został on przez koleżankę dyrektor Zofię Wrześniewską skomentowany korygującą mylnie podaną przez autorkę owej publikacji w „Gazecie Wyborczej” informację, jakoby była to inicjatywa ministra Czarnka, udokumentowaną zdjęciem uwagą: „Dla uczciwości zdjęcie z podręcznika do WOS dla szkoły ponadpodstawowej (wyd. Nowa era) z 2019 r., czyli przed min. Czarnkiem

 

 

Jak widać – już na tym rysunku widnieje na czubku szósta kategoria potrzeb – co biorąc pod uwagę rok wydania tego podręcznika – musiał on być konsultowany przez kierownictwo wydawnictwa „Nowa Era” jeszcze z panią minister Zalewską.

 

Ale, w moim przekonaniu, ta korekta nie zmienia mojego postanowienia, aby ten fakt skomentować.. Świadczy ona jedynie o jeszcze groźniejszym zjawisku, że te dążenia do narodowo-katolickiej indoktrynacji uczniów polskich szkół, to nie autorska inicjatywa ministra Czarnka, a długofalowa polityka partii rządzącej.

 

Pominę tu powierzchowność podejścia do analizy istoty tej typologii, a zwłaszcza niedoczytania pełnego indeksu potrzeb, określonych w piątym stopniu mianem „samorealizacji”, pod którym to skrótem myślowym kryją się potrzeby takie jak: potrzeba rozwoju swojej osobowości, talentów i zdolności, ale także duchowości (!). Mnie w tej kolejnej inicjatywie scentralizowanego ataku na kształtowanie u uczniów polskich szkół pożądanych przez „talibów” partii rządzącej postaw i wartości, zaniepokoiło, żeby nie powiedzieć – przeraziło – co innego:

 

Czytaj dalej »



Profesor Śliwerski chwali uniwersyteckie kształcenie nauczycieli.

Moje zdanie odrębne w tej sprawie. I nie tylko w tej…

 

 

Za nami tydzień, który kojarzy się z pierwszymi dniami w szkole – najpierw z uczestnictwem w dorocznym obrządku tzw. „uroczystego rozpoczęcia nowego roku szkolnego”, który dla rządowych (i nie tylko) vipów jest okazją do medialnego zaistnienia i przemówienia, a później – do bardziej codziennych obowiązków nauczycielskich i uczniowskich. Jednak nie w tych wydarzeniach znalazłem temat dzisiejszego felietonu.

 

Ale zanim o tym – nie mogę powstrzymać się od wspomnienia, że wczoraj, 4 września, była 8. rocznica pierwszego tekstu w moim „Obserwatorium Edukacji”, którym był pierwszy Felieton na dzień dobry”. Po nim były kolejne, aż do dzisiejszego – 388.!

 

Ale wracam do współczesności. To, co stało się bodźcem moich dzisiejszych refleksji zaistniało w „akademickim zaciszu” u profesora Romana Lepperta, wieczorem 2. września. Przypominam, że była to rozmowa z profesorem Bogusławem Śliwerskim i doktorem Michałem Paluchem o problemach, które są treścią ich wspólnie napisanej książki pt.: „Uwolnić szkołę od systemu klasowo-lekcyjnego”. Nie obawiajcie się – nie będą dziś pisał o wszystkim co mnie z tamtej rozmowy poruszyło. Ograniczę się tylko do tych treści wypowiadanych tam, które wyzwoliły u mnie największy sprzeciw. Oto one”

 

Jako pierwszą skomentuję wypowiedź profesora Bogusława Śliwerskiego, chwalącego polskie uniwersytety, jako miejsca dobrego przygotowywania kandydatów do zawodu nauczyciela.

 

Na pytanie „co ze szkołą wyższą”, w kontekście „jak przygotowuje kandydatów do zawodu nauczycielskiego” – profesor Śliwerski tak odpowiedział:

 

Musimy pamiętać, że to kształcenie nauczycieli ma trzy wymiary: pierwszy wymiar, pierwsza przestrzeń, to są uczelnie akademickie. Ja wymienię te uczelnie, które mają uprawnienia do nadawania tytułów naukowych […]: Mamy znakomite studium profesor Klus-Stańskiej,[…] to szkolnictwo akademickie mamy świetne uniwersytety […], Poznań […], mamy Gdańsk […], to Kraków, to Łódź, to APS (Akademia Pedagogiki Specjalnej). Te kultury świetnej dydaktyki akademickiej są znakomicie rozwijane.

 

Natomiast drugi obszar to są wyższe szkoły, które dzięki politykom, zostały uwolnione od „wysokiego „C”. Powiedziano im: zamiast profesora wystarczy dwóch doktorów, zamiast jednego doktora zatrudniajcie dwóch magistrów. Nie mam nic przeciwko temu żeby zatrudniać dobrych dydaktyków, tylko pytanie: czy ci dydaktycy są dydaktykami eksperymentalnymi, czy mają swoje kliniki, czy maja swoje doświadczenia, którymi mogą promieniować na innych. […]

 

I wreszcie mamy trzeci obszar kształcenia nauczycieli, to jest ten obszar doskonalenia zawodowego, który jest przejęty przez resort władzy. To jest Ośrodek Rozwoju Edukacji […], Instytut Badań Oświatowych, czyli wszystkie te ;podporządkowane władzy struktury […] One będą, rzecz jasna, transponować z góry na dół sposoby wdrażania tego co chce władza. […]

 

Tak jak szkoła szkole jest nie równa, nauczyciel nauczycielowi, tak samo i uczelnie, katedry, instytuty, ten system kształcenia mają większe poczucie oryginalności, nowoczesności, albo jednak utrwalają to co jest powszechnie, od lat pięćdziesiątych utrzymywane w polskim szkolnictwie.

 

W Łodzi Monika Wiśniewska-Kin uzyskała światową nagrodę, pierwsze miejsce, za nowoczesne środki dydaktyczne do nauczania, do alfabetyzacji. […] To oznacza, że my mamy potencjał, że my mamy kadry, że mamy laboratoria w uniwersytetach, tylko że nauczyciele przez nas kształceni w sposób otwarty, światowy, wchodzą do systemu… […] Co z tego, że wejdzie oświecony, świetnie wykształcony, zaangażowany nauczyciel , jak może wpaść w sidła, z których nie ma wyjścia.”

 

Zacznę od zdecydowanego sprzeciwu wobec takiej oceny uniwersyteckich szkół wyższych. Po pierwsze – pojedyncze „rodzynki” typu prof. Kluz-Stańska z UG, tak jak i jedna jaskółka wiosny nie czyni, tak i jej – nietypowy wszak przykład – nie może być argumentem, że uniwersytety dobrze kształcą kandydatów na nauczycieli. Także „targowe” osiągnięcie prof. Moniki Wiśniewskiej-Kin z Katedry Pedagogiki Wieku Dziecięcego z UŁ nie może być argumentem za taką uogólnioną oceną. Bo nie od takich osobowości zależy ostateczny efekt właściwego przygotowania studentów – nie tylko z kierunków pedagogicznych – do ich przyszłej roli nauczyciela. Bo nauczycielami w szkołach – podstawowych, średnich i zawodowych – przede wszystkim zostają absolwenci polonistyki, historii, biologii, chemii, matematyki i wielu innych kierunków. I to nie od sukcesów katedr i instytutów pedagogicznych, a od tych, którzy uczą metodyk tych przedmiotów, którzy potrafią wykazać, że można uczyć – przynajmniej w szkołach podstawowych – wiedzy o społeczeństwie, kulturze i przyrodzie, bez podziału na przedmioty…

 

I jeszcze jeden – moim zdaniem – najważniejszy element, kluczowy w owym przygotowaniu do zawodu: to praktyki – nie wiem dlaczego, nazwane praktykami pedagogicznymi, a nie metodycznymi. Tak długo, jak długo uczelnie wyższe nie będą dysponowały szkołami ćwiczeń, w których jako nauczyciele będą pracowali wybitni w swojej dziedzinie metodycy, ale także nauczyciele akademiccy, prowadzący zajęcia z metodyki (aby nie utracili kontaktu z rzeczywistością), tak długo uczelnie te nie będą miały szans na dobre przygotowanie swoich studentów do zawodu.

 

O tych praktykach wiem co mówię – w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Łodzi (której rektorem w latach 2004 – 2009) był prof. Śliwerski), gdy jego już tam nie było – w latach 2010 – 2012 realizowany był, z wielkim powodzeniem, projekt „Praktyka na miarę szyta. Program praktyk pedagogicznych podnoszących jakość kształcenia w zawodzie nauczyciela”, który choć nie mógł być realizowany w szkołach ćwiczeń, bo ich nie było, był prowadzony w zaprzyjaźnionych szkołach podstawowych. O dorobku tego projektu można przeczytać w publikacji „Dobre praktyki pedagogiczne szansą innowacyjnej edukacji [plik PDF – TUTAJ

 

 

Reasumując:

 

Nie po raz pierwszy czułem się zobowiązany do wypowiedzi w sprawie faktycznego oderwania świata nauki pedagogicznej od rzeczywistości szkolnej. Pierwszą moją, i to od razu bardzo obszerną publikacją na ten temat, zamieszczaną w tygodniku „Gazeta Szkolna”, którego byłem stałym publicystą, była trylogia „Trzy światy edukacji” w ramach której, po opisaniu świata polityki edukacyjnej, jego drugą częścią był tekst „Trzy światy edukacji. Nauka o edukacji”TUTAJ . Trzecia część była o praktyce edukacyjnej.

 

Do tego problemu wracałem później jeszcze kilkakrotnie – ostatni raz w Felietonie nr 324. Votum separatum wobec tez o przydatności diagnoz uniwersyteckich.

 

Czytaj dalej »



Poprzedni felieton zakończyłem słowami:„Nie poruszyłem dziś w ogóle problemu aktualnych nastrojów wśród dyrektorskiego środowiska. Ilu z nich ma jeszcze motywacje by myśleć o szkolnej rewolucji, a ilu zastanawia się kiedy odejść ze stanowiska. Ten problem spróbuje podjąć za tydzień…”

 

Jak to mówią – „słowo się rzekło…” Co prawda nie chodzi tu o darowanie komukolwiek kobyłki, ale… Ale dziś myślę, że złożyłem ową deklarację zbyt pochopnie. Tak naprawdę mam za mało informacji, aby formułować tu jakąkolwiek diagnozę sytuacji i spuentować ją konkluzją. Ale żeby nie być posądzonym o obiecywanie przysłowiowych gruszek na wierzbie – podzielę się tu moimi spostrzeżeniami i – w oparciu o raczej intuicyjnie odbierane sygnały od znanych mi dyrektorek i dyrektorów łódzkich szkół – nazwijmy je proroctwami w sprawie dalszego rozwoju sytuacji kadrowej na kierowniczych stanowiskach polskich szkół.

 

Raz jeszcze przypominam, że nie jestem w tak komfortowej sytuacji, jaką mają sondażownie, publikujące diagnozy wybranych elementów środowiska społecznego, formułowane w oparciu o setki, nawet tysiące przebadanych osób. Ja wystąpię tu raczej w roli szamana, szeptuchy, wróża, który zaryzykuje dziś nie tyle diagnozę, co przepowiednię – głównie w oparciu o posiadaną wiedzę o funkcjonowaniu systemów społecznych i doświadczenie życiowe. No i oczywiście o nieformalne rozmowy ze znajomymi dyrektorkami i dyrektorami szkół. Pewnym źródłem informacji były także liczne wywiady z osobami kierującymi szkołami, publikowane przez media.

 

I jakie formułuję wnioski na podstawie tych tak zróżnicowanych, ale wszak niereprezentatywnych źródeł wiedzy?

 

Pierwsze co dostrzegłem w docierających do mnie informacjach, to stan wielkiego niepokoju, ale i wyczekiwania na rozwój sytuacji. Nie odnotowałem jakiegoś masowego zjawisko opuszczania stanowisk. Znam nawet kilka przypadków, z ostatnich miesięcy, decyzji o przystąpieniu, po upływie pięcioletniej kadencji, do nowego konkursu i wygrania go. Ale znam także przypadki, gdy osoby, którym pozostał jeszcze rok do kolejnego konkursu, mówią, że bardzo poważnie rozważają rezygnację z niego… Jedna osoba bezdyskusyjnie oświadczyła, że za rok nie będzie się ubiegała o kolejną kadencję.

 

Docierały także do mnie informacje o konkursach, do których nie przystąpiła osoba aktualnie kierująca szkołą, a które zostały nierozstrzygnięte… Różnie mówi się o przyczynach: że w ogóle nie było kandydatów, albo że była jedna osoba, ale „słaba”. Bo „dobrzy” nie chcieli kandydować!

 

Najmniej wiem o nastrojach i postawach tych „ze środka kadencji”, którzy mają zagwarantowane jeszcze trzy lub dwa lata pracy na tym stanowisku. Z tego co słyszałem, to większość z nich, podobnie jak w przypadkach opisanych powyżej, przyjęło postawę „pożyjemy, zobaczymy”. Deklarują oni, że jeśli rzeczywistość wdrażania nowego prawa oświatowego faktycznie okaże się tak dla nich tak opresyjna, jak to się dziś przewiduje, to będą woleli odejść ze stanowiska „na własną prośbę” – nie czekając na odwołanie ich przez kuratora.

 

W specyficznej sytuacji są dyrektorki i dyrektorzy, którym do nabycia uprawnień emerytalnych pozostało bardzo niewiele lat. Myślę, że zrozumiałą winna być ich postawa „zacisnę zęby i wytrzymam”. Nawet za cenę przyjęcia postawy oportunisty…

 

Odrębną sprawą jest próba antycypacji przyszłości kadrowej kierownictw polskich szkół w dalszej perspektywie. Mam na myśli wizję bardziej długofalową – jak sytuacja kadrowa będzie wyglądała za dwa, trzy i więcej lat. Ale tu nie uciekniemy od polityki. Wszystko będzie zależało od terminu, w który Polacy będą wybierali nowe władze. I oczywiście od ostatecznego tych wyborów wyniku.

 

Jeżeli dojdzie do zmiany – jeśli wygrają partie prodemokratyczne, proeuropejskie, prorozwojowe – będzie można mówić o szansie na „nowe otwarcie”, na „kadrową zmianę pokoleniową”, na pojawienie się w polskich szkołach dyrektorek i dyrektorów, będących liderami eduzmiany, którzy staną na czele zespołów nauczycielskich, w których ton będą nadawali zwolennicy uczenia się – nie nauczania, motywowania – nie oceniania, nabywania i rozwijania kompetencji przydatnych w przyszłości – a nie rozwiązywania testów…

 

Ale jeśli…. boję się to napisać (tfu, tfu, tfu przez lewe ramię), jeśli aktualna władza po raz trzeci potwierdzi swój mandat…

 

Jeśli by tak się stało… Nie jestem w stanie nawet wyobrazić sobie konsekwencji tego. I to nie tylko w obszarze polityki kadrowej kategorii „dyrektor szkoły”, ale dla całej branży nauczycielskiej, a przede wszystkim dla losu najmłodszych roczników młodych Polek i Polaków…

 

Ale nie czas na krakanie. Trwa „Kampus Polska przyszłości”, jest cała sieć ruchów obywatelskich: feministycznych, młodzieżowych, samorządowych…

 

Niech mi Czytelniczki i Czytelnicy wybaczą ten cytat, ale lepszego nie znalazłem na zakończenie tego felietonu:

 

DUCHA NIE GAŚCIE ! ! !”

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Od chwili, kiedy przeczytałem Krystiana Ostrowskiego „List do dyrektora szkoły, problem ten zdominował wszystkie ewentualne tematy tego felietonu. A zwłaszcza po tym, gdy przeczytałem taką wymianę myśli-komentarzy:

 

Bogusław Olejniczak (Dyrektor IX LO w Łodzi)

Miłe, prawdziwe i takie młode. Sięgaj tam gdzie wzrok nie sięga. Oby się powiodło. Chociaż w małym ułamku. Warto.

 

Zofia Wrześniewska (Dyrektorka Zespołu Szkół Gastronomicznych w Łodzi)

Kilka lat temu wydawało mi się, że to takie proste, że komu jak nie mnie się to uda? Niestety okazuje się, że proces łatwy nie jest i nie każdy nauczyciel chce być autonomiczny. Nie poddaję się jednak i próbuję dalej…

 

Na co autor tamtego listu odpowiedział:

 

Christian Ostrowski

Oczywiście każdy może i powinien działać u siebie lokalnie. Ja jednak marzę o zjednoczeniu wszystkich w kraju. tak mocnym, że ten głos będzie słyszalny i nieustający. I wywrze nacisk na opinię publiczną a nawet rząd.

 

To były komentarze na moim profilu na Fb, gdzie zamieściłem link na OE z owym listem. Ale koniecznie muszę zamieścić jeszcze jeden komantarz – tym razem z fejsbukowego profilu Krystiana (Chrystiana?) Ostrowskiego – także pod tym listem:

 

Joanna Grzywińska-Dybek (Dyrektorka Szkoły Podstawowej im. Armii Krajowej w Blichowie)

 

Piękny przekaz i myślę że każdy, świadomy dyrektor chciałbym dążyć to takiej zmiany… zmiany prowadzącej do lepszego i bardziej przyjaznego postrzegania szkoły. Ale proszę mi wierzyć, że same chęci i drobne działania nie wystarczą dopóki nie zmieni się system wartości edukacyjnych i społecznych… dopóki organy prowadzące będą nas rozliczać za wyniki egzaminacyjne …. dopóki organ nadzorujący będzie pełnił funkcję wyłącznie kontrolującą….. dopóty my dyrektorzy będziemy się tylko „boksować” z dynamicznie zmieniającym się prawem oświatowym i biurokracją …. mając coraz mniej czasu dla Nauczycieli i Uczniów.

 

Pesymistycznie to brzmi ale po kilku latach pracy na stanowisku dyrektora, którą rozpoczynałam z rozłożonymi skrzydłami… dziś te skrzydła mam coraz bliżej ciała….

 

 

x           x          x

 

 

Ale zanim zacznę właściwy felieton – jeszcze kilku cytatów, tym razem wybranych fragmentów „Listu do dyrektora” Krystiana Ostrowskiego:

 

Bo gdyby każdy Dyrektor nagle zaczął patrzeć sercem – nie tylko na ucznia, ale też na swoich nauczycieli, których ma być silnym liderem i przewodnikiem, oraz na każdego rodzica, szkoła stałaby się niezwykłym miejscem, do którego mali ludzie biegliby z rana z radością i chęcią poznawania świata?”

 

A gdyby tak wszyscy Dyrektorzy zjednoczyli się w jednym wielkim proteście i stanęli po stronie tych, dla których istnieje szkoła, gdyby zbuntowali się przeciwko temu wszystkiemu, co ogranicza ich pracę, co zniewala ich kreatywne umysły, co nie pozwala ich nauczycielom na bycie tym, kim powinni być?”

 

Ty, jako Dyrektor, masz możliwość to ZMIENIĆ! Nie potrzebujesz żadnej dodatkowej ustawy, żadnej zmiany prawa! Nie chciałbyś, by zapamiętali Ciebie jako tego, który zaczął kruszyć ten betonowy mur postawiony przez system edukacji? Nie chciałbyś by uczniowie zaczęli Cię kochać i uwielbiać? By rodzice dostrzegli w Tobie człowieka zmian, któremu faktycznie zależy na dobru ich dzieci?”

 

Doceniaj tych nauczycieli, którzy się starają, którym zależy, którzy kochają swoją pracę. Rozwijaj ich skrzydła i pomagaj lecieć coraz wyżej i wyżej. Broń ich przed wszystkim, co ich osłabia.”

 

Nie pozwól, by Twoja szkoła była fabryką produkującą podobnie myślących obywateli, realizujących bezmyślnie podstawę programową, rywalizujących o niewiele znaczące w życiu oceny czy świadectwo z paskiem, skupionych na sprawdzianach czy egzaminach.”

 

Bądź zmianą, którą chciałbyś zobaczyć w świecie. Bądź inspiracją. Bądź światłem! Nie po to się urodziłeś i zostałeś Dyrektorem, by marnować czas na biurokrację. Nie po to zostałeś Dyrektorem, by potwierdzać sensowność istnienia systemu edukacji, którego korzenie sięgają czasów, gdy Polski nie było na mapie świata.”

 

 

x           x           x

 

 

A muszę jeszcze dodać,że – jak to wszyscy czytający mogli zobaczyć – pierwszym materiałem, i w pierwotnym założeniu, jedynym na ten dzień zaplanowanym, było nagranie rozmowy z Wiesławą Mitulską, który zatytułowałem Rozmowa „ku pokrzepieniu serc” – na progu nowego roku szkolnego”.

 

Dopiero po tym, gdy pojawił się ten materiał także na moim profilu, otrzymałem od Krystiana Ostrowskiego (jesteśmy znajomymi na Fb) prośbę o zamieszczenie na OE także jego „Listu do dyrektora”. Taka jest geneza tej zbieżności w czasie obu wypowiedzi: nauczycielki edukacji zintegrowanej, która od wielu lat realizuje autorski program nauczania, zakładający pracę z dziećmi bez ocen, podręczników oraz ćwiczeń, z apelem do dyrektorów szkół, napisanym przez żarliwego „misjonarza” „nauczania po nowemu”, który nauczycielem jast – ale we własnej, prywatnej szkole j. angielskiego, a dyrektorowanie szkołą zna zapewne z obserwacji funkcjonowania dyrektorek/dyrektorów szkół, których był uczniem. Jeśli jest z tym dyrektorskim doświadczeniem inaczej – przepraszam zainteresowanego, ale nigdzie nie mogłem znaleźć jego nauczycielskiej biografii.

 

A jak uczy stare polskie przysłowie – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

 

Czytaj dalej »