Drodzy Czytelnicy! Wybaczcie, że dzisiaj zaproponuję Wam lekturę tekstu, który jest efektem mojej skłonności do dokumentowania „dorobku”. Tym razem pretekstem do takiego remanentu jest, oczywiście, owa „okrągła” liczba na liczniku moich – jak te twory” z uporem nazywałem – felietonów. Najwyższy czas, abym się wytłumaczył skąd ta – tak nieadekwatna do ich zawartości – nazwa.

 

Bo nie myślicie chyba, że nie wiem, i nie wiedziałem przed ponad czterema laty, jaka jest definicja felietonu: „Felieton  – specyficzny rodzaj publicystyki, krótki utwór dziennikarski, utrzymany w osobistym tonie, lekki w formie, wyrażający – często skrajnie złośliwie – osobisty punkt widzenia autora.”.

 

Ja naprawdę we wrześniu 2013 roku, gdy instalowałem się w Internecie z moją nową stroną „Obserwatorium Edukacji”, miałem taki zamiar – że będę pisywał i zamieszczał tam felietony. Bo w ich pisaniu trenowałem, ćwiczyłem się, niemal aż do uzależnienia, w latach 2007 – 20011, kiedy to w „Gazecie Szkolnej”,  na jej przedostatniej stronie, co tydzień publikowano nowy tekst pod stałym nadtytułem „Mój punkt widzenia”. I przez te wszystkie lata pani sekretarz redakcji restrykcyjnie egzekwowała ode mnie teksty w rozmiarze około 2500 znaków!

 

Tutaj moje (i Wasze) nieszczęście wzięło się stąd, że w OE nie ma sekretarza redakcji. Teksty stawały się coraz dłuższe i dłuższe, a ja nie byłem w stanie sam sobie nałożyć ogranicznika. I poleciało… Aż do dwustu razy. Ale wszystkie owe „tasiemcowe” felietony spełniały (najczęściej) pozostałe elementy definicji felietonu.

 

Zostawmy już ten wątek z obszaru teorii form publicystyki dziennikarskiej i – pozwólcie – że przejdę do owego remanentu.

 

Nie mogę nie przypomnieć, że pierwszym tekstem jaki w ogóle został zamieszczony na stronie OE był właśnie Felieton na dzień dobry (4 września 2013 r.). Już w pierwszym zdaniu sygnalizowałem ile treści w nim zawarłem:

 

To jest felieton, inauguracyjny, powitalny, zapoznawczy.” A dalej złożyłem taką deklarację: „Nie obiecują jednak całkowitego równouprawnienia wszystkim publikacjom. Już teraz informuję, że nie znajdzie tu miejsca tania sensacja, także skrajnie fanatyczne i pozbawione racjonalnych podstaw poglądy nie mogą liczyć na ich upowszechnianie. Ale będą to jedyne kryteria, obok poprawności językowej, stosowane przy kwalifikowaniu tekstów do publikacji.”

 

Czy słowa dotrzymałem – osądźcie sami…

 

Kolejne trzy felietony zamieszczałem trochę „jak popadło” (dwa w soboty, czwarty w poniedziałek  (30 września). Jednak szybko doszedłem do ustalenia najbardziej optymalnego dnia dla publikowania, ale i czytania, tych tekstów: NIEDZIELA. Po raz pierwszy stało się to 6 października i od tamtego dnia (z kilkoma wyjątkami) stało się to regułą. Bo w niedziele zwykle prawie nie ma newsów edukacyjnych, bo można wtedy skomentować najciekawsze wydarzenia  minionego tygodnia, bo czytelnicy mają, odciążeni od codziennych aktualności, „wolniejszą głowę” do czytania tego co napisałem…

 

Przez cały pierwszy rok felietony nie były numerowane.  Ale 7 września 2014 r. zdecydowałem, że będę je opatrywał kolejną liczbą. Dziś wydaje mi się, że był to efekt nabrania pewności, że „Obserwatorium Edukacji” nie będzie internetową efemeryda, że będę tę stronę redagował stabilnie i odpowiedzialnie jeszcze długo… Nie wiem, czy już wtedy zakładałem, że będzie tych felietonów 200 i więcej.  Ale uznałem, że warto je liczyć. I policzyłem. Okazało się, że od 4 września 2013,  ten po roku jest już 44., bo nie we wszystkie niedziele ferii i wakacji zamieszczałem nowe teksty.  I już później licznik odliczał… Aż do dzisiaj.

 

Przy okazji warto przypomnieć, że ów 44. felieton miał tytuł Polak potrafi i komentował dwa skrajne przykłady owych zdolności naszych rodaków.

 

Pierwszy to doniesienia o decyzjach niektórych dyrektorów szkół podstawowych, którzy tak bardzo zadbali o przekazane im przez MEN darmowe  elementarze, że nie dawali ich dzieciom do ręki. Drugi – o  wspaniałym nauczycielu geografii w Gimnazjum im. Tadeusza Reytana w Warszawie, o którego pracy relację tak skomentowałem:

 

Otóż zobaczyłem tam ilustrację ewolucji, jaką przechodzi młody nauczyciel w polskiej szkole, który – jeśli ma odpowiednia motywację, wrażliwość i postawę refleksyjnego pedagoga – zmuszony jest do samodzielnych poszukiwań sposobów zbudowania własnego warsztatu pracy nauczyciela-wychowawcy. […] Wynika to jednoznacznie z wypowiedzi pana Jarosława, który zapewne zdobywając formalne kwalifikacje pedagogiczne zaliczył przewidzianą prawem liczbę godzin psychologii, pedagogiki i metodyki nauczania geografii oraz odbył w wymaganym rozmiarze praktyki pedagogiczne, to dopiero od Jacka Santorskiego dowiadywał się tego, co naprawdę pomagało mu zrozumieć istotę relacji nauczyciel – uczeń – zespół klasowy.

 

Smutne, że minęły trzy lata, a tak niewiele zmieniło się w sposobach kształcenia adeptów do naszego zawodu. A przy okazji warto wspomnieć, że była to pierwsza jaskółka, zapowiadająca tak mocno dziś reprezentowanego w OE nurtu promowania twórczych, odważnie zmieniających skostniały warsztat dydaktyczny, nauczycieli!

 

Przyznam się, że „przeleciałem” archiwum, zawierające wszystkie teksty opatrzone mianem „felieton” i bardzo wiele z nich na tyle przykuło swoją tematyką moją uwagę, że kusiło mnie aby je przypomnieć. Uczynię to w sposób jak najmniej absorbujący czas (czytelnika) i miejsce (w tekście), jednak nie odmówię sobie tej przyjemności.

 

Ograniczę się do nurtu  „polityczno-edukacyjnego”, czyli felietonów komentujących okołoedukacyjne aspekty kampanii wyborczej i jej efekt końcowy, czyli przejęcie w kraju pełni władzy, a więc także i w ministerstwie edukacji, przez Prawo i Sprawiedliwość.

 

Temat ten pojawił bardzo wcześnie, bo już 23 lutego 2014 roku, kiedy to w felietonie „Skąd wzięło się u mnie czarnowidztwo w sprawach przyszłości polskiej edukacji przytoczyłem fragment obietnicy przedwyborczej partii „Twój Ruch”  Janusza Palikota, i spuentowałem to słowami: „Ale jakoś nie wierzę, że w bliżej określonej przyszłości politycy tego ugrupowania będą mieli szansę przekuć swe projekty w twarde zapisy prawa oświatowego. Czy pozostanie nam wybór między dżumą, cholerą a malarią?

 

Wczesna jesień roku 2015 to czas  schyłkowego okresu rządów koalicji PO-PSL i narastającej świadomości nieuchronnie nadciągającej zmiany, co najlepiej dokumentuje felieton „Łabędzi śpiew” czy zalążki „edukacyjnego ruchu oporu”?, zamieszczony 6 września 2015 r., tuż po powrocie z III Kongresu Polskiej Edukacji w Katowicach. Kończył się on słowami:

 

A nawet, jeśli po wyborach przodująca dziś w sondażach partia nie będzie mogła utworzyć rządu, to i tak najprawdopodobniej powstanie rząd koalicyjny, w którym ministrem edukacji może zostać ktoś dziś nie do przewidzenia, tak jak zdarzyło się to w 2005 roku!

 

Ale bardziej dumny jestem z innej przepowiedni, którą w tym samym felietonie zawarłem w postscriptum:

 

Tak sobie myślę, że nie ma co mówić, iż ten Kongres to zmarnowane pieniądze. Ten tysiąc z okładem nauczycieli i dyrektorów szkół którzy w nim uczestniczyli poczuli swoją siłę, nawiązali kontakty, dowartościowali się i zobaczyli, że nie są sami w swojej szkółce, wiosce, mieście… […] Oni mogą w nadchodzącej przyszłości stać się bazą społeczną „edukacyjnego ruchu oporu”…

 

Dwa i pół miesiąca później było już „pozamiatane”. Jubileusz 100. felietonu musiałem „uświetnić” takim komentarzem:

 

Los tak zrządził, że ten jubileuszowy felieton piszę w finale tygodnia, w którym działo się, oj działo w kraju w ogóle, ale też i na naszym edukacyjnym podwórku. Po wysłuchaniu exposé premier Beaty Szydło nie można już mieć wątpliwości: weszliśmy w epokę restauracji.[…] Niezależnie od zasłony dymnej frazeologii prawicowo-nacjonalistycznej, jaką posługują się liderzy formacji, która – to fakt – w wyniku demokratycznych wyborów objęła i sprawuje niepodzielnie nieomal pełnię władzy w naszym kraju, tak naprawdę jest to „powtórka z rozrywki”, czasów znanych starszym rocznikom z PRL!

 

A później już „poleciało”… Przywołam tylko tytuły kilku felietonów z tego nurtu:

 

Zasłona dymna, czyli „ogólnopolska debata o systemie oświaty (01.02.2016)

Komentarze i didaskalia łódzkiej debaty o edukacji (17.04.2016)

Polska szkoła miedzy ewaluatorem a rewizorem (29.05.2016)

Felieton nadprogramowy: Koniec złudzeń – PiS rządzi i decyduje! (30.06.2016)

 

Ale najbardziej gorzką satysfakcję mam z treści felietonu, który zamieściłem 11 października 2015 roku: „Demokratura ante portas! Nie siedź w domu, głosuj mądrze”.  Po roku, 30 października 2016 roku, w kolejnym tekście „Moja gorzka satysfakcja: że jest tak, jak to przewidziałem przed rokiem!” tak odniosłem się do swoich ówczesnych „przepowiedni”:

 

I cóż z tego, że moja prognoza się sprawdziła? Mój apel – to nawet nie był pisk małej myszki w silosie zbożowym… Bo jaki wpływ na decyzje potencjalnych wyborców mogło mieć takie niszowe „Obserwatorium Edukacji”?  Stało się, jak przepowiedziałem: po roku mamy  demokraturę, może jeszcze nie jak w Turcji, ale z ogromnym prawdopodobieństwem ewolucji w tym kierunku, a wkrótce będziemy świadkami rozmontowania nowoczesnego systemu szkolnego i zastąpienia go – jak ostrzegałem – „kopią tego z lat PRL-u za rządów Gomółki”.

 

A dziś jesteśmy świadkami rozmontowania już nie tylko systemu edukacji, ale sądownictwa, mediów publicznych, systemu wyborczego. Władze PiS przymierzają się do przejęcia kontroli nad organizacjami pozarządowymi, nad mediami – dotąd niezależnymi, tylko patrzeć  kiedy zacznie – jak w Chinach – cenzurować Internet…

 

Dość tych „Zaduszek”! Teraz o moich planach na przyszłość – jakąkolwiek miała by ona być. Otóż podjąłem właśnie decyzję, że ten  dwusetny felieton jest ostatnim w tej formule. W nadchodzącym nowym 2018 roku będę w niedzielę zamieszczał prawdziwie felietonowe felietony, nieprzekraczające 5 tys. znaków! Natomiast dla zaspokojenia moich potrzeb pisania obszerniejszych materiałów problemowych otwieram  nową zakładkę  < Eseje >.

 

I to by było na tyle. Przepraszam za ten „tasiemiec” – ale to już ostatni raz!

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 

 

 



Zostaw odpowiedź