Archiwum kategorii 'Felietony'

To będzie nietypowy i krótki felieton. W zasadzie będzie to mój rozbudowany komentarz do serii informacji o wyczynie dyrektora XXXIV LO w Łodzi, pana Dariusza Jakóbka i medalowi, jakim nagrodził go za to minister Czarnek.

 

Zakładam, że wszyscy którzy to czytają znają sprawę – nie będę opowiadał jak to ów dyrektor stawił bohaterski opór ideologizacji uczniów i upolitycznianiu szkoły i jakie spotkały go za to szykany ze strony „lewackiego” organu prowadzącego. Ale za to, wybaczcie, podzielę się z Wami kilkoma refleksjami i przemyśleniami, jakie zrodziła w mojej głowie ta sytuacja.

 

Zacznę „od końca”, czyli od nagrody, jaką pan dyrektor dostał od ministra za swój heroiczny czyn, czyli od Medalu Komisji Edukacji Narodowej. Jak wiemy, minister Czarnek skorzystał z uprawnień, jakie daje mu Rozporządzenie MEN z dnia 20 września 2000 r. w sprawie szczegółowych zasad nadawania „Medalu Komisji Edukacji Narodowej”, trybu przedstawiania wniosków, wzoru, a konkretnie jego trzeci paragraf: Medal nadaje minister właściwy dla spraw oświaty i wychowania z własnej inicjatywy, albo na wniosek...” Mógł, chciał, to dał. I wara komukolwiek do tego!

 

Tyle tylko, że w tym samym akcie prawnym zapisano, że medal ten jest „nadawany za szczególne zasługi dla oświaty i wychowania, w szczególności w zakresie działalności dydaktycznej, wychowawczej i opiekuńczej, twórczości dla dzieci i młodzieży oraz kształcenia i doskonalenia nauczycieli:[…] nauczycielom legitymującym się co najmniej siedmioletnią wyróżniającą się działalnością dydaktyczną, wychowawczą i opiekuńczą, inicjującym i podejmującym nowatorskie formy i metody pracy edukacyjnej, […]

 

 

Chwilę popatrzyłem na powyższe zdanie i nagle zrozumiałem: Pan Jakóbek dostał medal za podjęcie „nowatorskiej formy i metody pracy…” I o co tutaj mieć pretensje? Wszak ocena co jest nowatorstwem zależy od oceniającego. A kulturalni ludzie wiedzą, że de gustibus non est disputandum.


Teraz będę obserwował dalszy rozwój wypadków. Skoro magistrat zawiesił dyrektora Jakóbka w jego obowiązkach, a organ nadzoru nie dopatrzył się złamania prawa (o czym w wywiadzie dla
portalu <DoRzeczy.pl> zakomunikował pan minister:Dyrektor tego LO wydał regulamin zgodnie z prawem oraz w uzgodnieniu z radą pedagogiczną i radą rodziców bez zastrzeżeń że strony tych gremiów [www.dorzeczy.pl]), to dyrektor wróci na swe dotychczasowe stanowisko. To tak, jakby urząd miasta zobaczył od kuratorium gest Kozakiewicza…


Teraz puszczam wodze mojej wyobraźni:

 

A wyobrażam sobie, że organ prowadzący będzie chciał odzyskać – nie tylko „twarz”, ale i utracony teren. Jako były dyrektor szkoły wiem, jak łatwo jest uderzyć… nie tylko psa, ale i dyrektora szkoły, jeśli się tego chce. A kij zawsze się znajdzie. I nie trzeba czekać na potknięcia prawne czy obyczajowe. Wystarczy jedna dobra kontrola finansów…

 

Jeśli to moje proroctwo się ziści – należy się spodziewać odwołania pana Jakóbka ze stanowiska – tym razem w oparciu o niepodważalne dowody…

 

I wtedy minister Czarnek będzie mógł kontynuować swoje działania „rekompensacyjne”. Są wszak jeszcze inne medale, i niekoniecznie od razu „Virtuti Militari”... Proponuję „Order Zasługi Rzeczpospolitej Polskiej” – klasa do uzgodnienia z nadającym ordery.

 

A że na co dzień orderami nie doładuje się konta w banku, należy przewidzieć awans pana Dariusza Jakóbka do pracy w Stolicy, w historycznym gmachu przy Aleji Jana Chrystiana Szucha 25. Za takie prześladowania i bohaterską walkę o „prawo i sprawiedliwość” w oblężonej placówce przy ul. Wapiennej w Łodzi należy mu się co najmniej stanowisko/etat dyrektora departamentu.

 

Ostatnia moja dla ministra dobra rada: Nie trzeba tego czynić kosztem krzywdy któregokolwiek z pracujacych tam, też zasłużonych i bezgranicznie oddanych „sprawie” dyrektorów departamentów. Proponuję specjalnie dla dyrektora Jakóbka powołać nowy – „Departament Walki z Ideologizacją i Upolitycznianiem Szkół”.

 

 

Wodzisław Kuzitowicz



Nieoceniony Googl poinformował mnie, że 18. kwietnia to Międzynarodowy Dzień Ochrony Zabytków, Dzień Pacjenta w Śpiączce, oraz Dzień Krótkofalowca. Ponadto dowiedziałem się, że to dzień imienin Bogumiły, Bogusławy i Ryszarda, oraz: Alicji, Amedeusza, Apoloniusza, Bogusława, Marii i Sabiny. Jednak najbardziej zaintrygowały mnie trzy imiona „starożytne”: Eleuteriusz, Eleutery, Flawiusz, i – co dla kogoś kto sam nosi imię Włodzisław jest bliskie – osoby o imionach: Gosław, Gosława i Gościsław.

 

Dlaczego o tym piszę? Bo jakoś wypada felieton zacząć, a moje psychiczne mechanizmy immunologiczne jak mogą tak nie dopuszczają do mojej świadomości tematów minionego tygodnia. Bo ile można o ministrze Czarnku, jego homiliach o edukacji i nauce, a zwłaszcza o naszej polskiej naszości, i jej od tej zgniłej europejskiej – wyższości.

 

Z resztą i tak nic lepszego od Wiktorii Korzeckiej nie napiszę. Także nie mam nic do dodania na temat robienia przez magistrat łódzki oszczędności budżetowych poprzez wycinanie etatów sprzątaczek, woźnych i konserwatorów. Tak nawiasem mówiąc to taki nieoczekiwany efekt pandemii. W takich hotelach czy restauracjach są „tarcze”, które mają ochronić ich pracowników przed zwolnieniami. Ale pracowników niepedagogicznych?  Wszak szkoły to nie wyciągi narciarskie.A już na pewno nie kasyna…

 

Pozostaje mi napisanie kilku zdań, w których ujawnię moje refleksje wokół – już ogólnopolskiej – „sprawy dyrektora Jakóbka”.

 

Nie będę wypowiadał się o tym co myślę na temat decyzji nadzorującej łódzką oświatę pani wiceprezydent Moskwa-Wodnickiej, ani stanowiska, jakie w tej sprawie zajął minister Czarnek. Obie reakcje były do przewidzenia i nie były dla mnie zaskoczeniem. Natomiast napiszę co sobie pomyślałem, gdy poznałem „kuchnię” tej sytuacji – jako były dyrektor szkoły, także z uczniami w wieku, w którym mieli już swoje przekonania.

 

Jak ja zachowałbym się w analogicznej sytuacji?

 

Co prawda „za moich czasów” nie było jeszcze zdalnego nauczania, a z łączności internetowej były tylko e-maile, ale i wówczas obowiązywało prawo oświatowe, mówiące o tym, że szkoła ma być wolna od polityki.

 

Ale to nie polityka różnicowała na co dzień postawy uczniów „mojej Budowlanki”. Przede wszystkim (a byli to w ogromnej większości chłopcy) były to różnice w ich kibicowskich sympatiach klubowych. A ŁKS i RTS Widzew były wówczas w tej samej klasie rozgrywek i dwa razy w roku rozgrywane były derby Łodzi! Trochę starsze od dzisiejszych dwudziestolatków osoby pamiętają co się wtedy działo, gdy spotkali się jedni z drugimi…

 

Pierwsze co aż się prosiło aby wpisać do szkolnego regulaminu, to było zapisanie tam zakazu przychodzenia do szkoły z klubowymi szalikami, czy innymi insygiami swoich ulubieńców. Przy okazji afery w łódzkim XXXIV LO przypomniałem sobie jak ja wtedy postąpiłem.

 

Spotkałem się z Zarządem Samorządu Szkolnego i opowiedziałem im o tym, jak to jest w oazach na afrykańskich pustyniach i na sawannie, gdzie są źródła wody – jedyne wodopoje dla okolicznych dzikich zwierząt. Że przychodzą tam napić się zarówno zwierzęta drapieżne, jaki i te, które w normalnych warunkach są łupem tamtych. Przy wodopoju obowiązuje „zawieszenie broni” – lwy nie polują na gazele… „A wy przychodzicie do szkoły, aby tutaj, wszyscy na jednych prawach, poić się wiedzą z tego źródła. Więc proponuję, aby i w naszej szkole było jak przy afrykańskich wodopojach – nikt na nikogo nie poluje!”

 

I zaproponowałem, aby do regulaminu wpisać zakaz manifestowania swej przynależności do kibiców tej czy tamtej drużyny. I metafora ta na tyle przemówiła do ich wyobraźni, że zaakceptowali ten projekt i od tej pory nigdy w szkole do konfliktów na tym tle nie doszło.

 

Nie wiem jak to jest w szkole kierowanej przez pana Jakóbka z symbolami religijnymi, ale w ZSB nr 2 przy Kopcińskiego krzyż wisiał na ścianie jedynie w salce, gdzie prowadzone były lekcje religii. I mimo, że szkoła sąsiadowała z kościołem oo. Salezjanów, a jednym z katechetów był ksiądz z owej parafii – nigdy nie miałem z tamtej strony żadnej próby wymuszenia zmiany tej zasady.

 

Bo tak się „ułożyłem” z księdzem proboszczem. Za to prowadzony tam oddział SALOS-u (Salezjańskiej Organizacji Sportowej) po bardzo preferencyjnej stawce wynajmował na swoje zajęcia szkolną salę gimnstyczną, a po godzinach lekcyjnych młodzież SALOS-u mogła korzystać ze szkolnego boiska.

 

Tak rozumiałem rozdział kościoła od państwa w naszej mikro-skali

 

Zastanawiam się jak zachowałbym się teraz, gdybym nadal był dyrektorem szkoły i gdyby to jej uczennice i/lub uczniowie w swoich awatarach na Teamsach zamieszczali kontrowersyjne postacie lub symbole. Po zapoznaniu się z tekstem Joker czy Deadpool – dyrektor rozstrzyga, jaki bohater to stosowny awatarnie mam wątpliwości: postąpiłbym według tej samej procedury, którą zastosowałem przy wprowadzeniu zakazu przychodzenia do szkoły w klubowych szalikach. Wypracowalibyśmy – wraz z samorządem uczniowskim – takie zasady, które zapobiegałyby obrażaniu uczuć i przekonań innych, a które byłyby zaakceptowane przez wszystkich.



I do takiego sposobu zarządzania szkołą pana dyrektora Jakóbka namawiam na przyszłość – bo zakładam, że po okresie zawieszenia – nadal będzie kierował XXXIV LO.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Konsekwentnie realizuję złożoną w czwartek 8 kwietnia, pod zamieszczonym materiałem Profesor od teorii wychowania o poglądach austriackiego anarchisty i polskich szkołach, deklarację:

 

Jest wiele wątków w tym wywiadzie, które proszą się o szersze skomentowanie. Jednak ich zakres przekracza formułę tego komentarza, dlatego obiecujemy, że w najbliższym niedzielnym felietonie redaktor OE podejmie ten problem.

 

Nie będę odnosił się do głównego nurtu wywodów profesora, dotyczących treści książki Ivana Illicha i jego idei „odszkolnienia szkół”. Wszak każdy ma prawo wierzyć w jakieś idee. Byli precież bardzo liczni, którzy zawierzyli idei innego Iljicza – Uljanowa, znanego raczej jako Lenin, i – jak się okazało – życie nie potwierdziło słuszności owych modeli funkcjonowania społeczeństw. Jeśliby koncepcja Ivana Illicha odszkolnienia szkoły mogła była zostać bez problemów wprowadzona w życie – zapewne już dawno stałoby się to powszechną praktyką w wielu państwach Europy i świata.

 

Ale nie dziwię się, że prof. Śliwerski tak promuje tą koncepcję – on już wcześniej miał skłonności do fascynowania się ideami niemieszczącymi się w głównym nurcie. Wszak nie przypadkiem temat jego pracy habilitacyjnej (w 1993 roku) to „Przekraczanie granic wychowania. Od ‚pedagogiki dziecka’ do antypedagogiki”. Wielu czytającym ten tekst pojęcie „antypedagogika” niewiele mówi, ale ja akurat poznałem ten nurt współczesnej pedagogiki, negujący formę wychowania opartą na zasadzie „sterowania” życiem dziecka, „z pierwszej ręki”. Początki lat dziewięćdziesiątych XX wieku to okres mojej bliskiej z ówczesnym doktorem Śliwerskim współpracy, to czas, gdy będąc dyrektorem Wojewódzkiej Poradni Wychowawczo-Zawodowej mogłem użyczyć lokalu na zorganizowane przez mojego byłego „kolegę z pracy” (w Instytucie Pedagogiki i Psychologii UŁ) spotkania łódzkich pedagogów z Hubertusem von Schönebeck’iem – szwajcarskim prawnikiem z nauczycielską praktyką, autorem książki „Antypedagogika. Być i wspierać zamiast wychowywać”.

 

A skoro już mowa o początku lat dziewięćdziesiątych nie mogę nie przywołać tego fragmentu z wywiadu:

 

powstało w Łodzi w latach 90. pierwsze tego typu liceum, do którego nie trzeba było zdawać egzaminów wstępnych, a przymus szkolny został zastąpiony m.in. zawieraniem indywidualnych kontraktów poszczególnych uczniów z nauczycielami obowiązujących w programie przedmiotów, by mogli uczyć się w dowolnym tempie, korzystając z nauczycielskich konsultacji lub zajęć. W 2021 r. świętują 25-lecie działania Autorskie Licea Artystyczne, w których ten model elastycznej, otwartej na młodego ucznia edukacji doskonale się sprawdza, gdyż został wzbogacony o tutoring, czyli objęcie opieką w realizacji planu własnego rozwoju przez nauczyciela tych uczniów, którzy sami go wybiorą do tej roli.”

 

Szkoda, że profesor tak powierzchownie wspomniał o owym wartym pamiętania dziele grupy praktyków, bo nic nie wiem, aby ktokolwiek ze świata pedagogiki ich wtedy wspierał. Na wszelki wypadek przypominam, że na OE zamieściłem już jakiś czas temu, w materiale „Było w Łodzi takie liceum… Dalej jest, ale już nie całkiem takie….” linki do obszernego materiału wspomnieniowego autorstwa Marka Grondasa – lidera tamtego projektu, realizowanego w łódzkim 44 Liceum Ogólnokształcącym.

 

A swoją drogą to nie wiem dlaczego wspominając owe lata profesor nie napomknął nawet o pewnej inicjatywie, która pod jego przywództwem skupiła grupę gotowych na działania osób, w tym i mnie, która nazywała się Stowarzyszenie „Szkoła dla Dziecka”. To właśnie ono miało w naszych planach stać się organem prowadzącym dla niepaństwowej szkoły podstawowej, mającej wcielać w życie owe idee „odszkolnionej szkoły”. Napisałem „naszych”, bo ja zadeklarowałem gotowość podjęcia się roli dyrektora tej placówki, a miałem nią kierować z grupą znakomitych współpracowniczek, takich jak: Agnieszka Pfeiffer, która po latach została wicedyrektorką w Krajowym Ośrodku Wspierania Edukacji Zawodowej i Ustawicznej, Monika Marcinkowska-Bachlińska – psycholożka, która przez następne lata wiele dobrego zrobiła dla młodych ludzi jako terapeutka, czy Anna Sowińska, która po latach starała się realizować te idee w kierowanej przez nią przez kilka lat niepublicznej szkole podstawowej, działającej przy Wyższej Szkole Informatyki. A teraz jest, wraz z mężem Robertem, liderką ruchu upowszechniania metodyki szkół daltońskich i prowadzi Gabinet terapii „Pod skrzydłami Anny Sowińskiej”.

 

Cóż, projekt nie został zrealizowany, gdyż upatrzony przez nas na siedzibę naszej szkoły budynek po zlikwidowanym właśnie przedszkolu na Retkini, ówczesna wiceprezydent Łodzi nadzorująca oświatę – Elżbieta Hibner, pracująca poprzednio na Politechnice Łódzkiej, przekazała na poprowadzenie tam liceum ogólnokształcącego … swoim znajomym z tejże politechniki…

 

Po tej decyzji idea projektu przestała zajmować ówczesnego doktora Śliwerskiego, stowarzyszenie stało się martwą strukturą, a po latach jeden z jego członków przeniósł jego siedzibą gdzieś poza Łódź. Dziś nie ma już po Stowarzyszeniu „Szkoła dla Dziecka” nawet śladu…

 

Czytaj dalej »



Rozważając jaki problem stanie się wiodącym tematem mojego dzisiejszego felietonu, tradycyjnie, przejrzałem co z aktualności minionego tygodnia zainteresowało mnie na tyle, że poinformowałem o tym na stronie „Obserwatorium Edukacji”. Po dłuższym zastanowieniu uznałem, że „nie zasłużyły sobie na to” takie wydarzenia jak wydanie przez Borysa Bińkowskiego książki „Szkoła od nowa” czy egzamin ósmoklasisty oraz kolejne zamknięcie szkół i przejście klas I -III na nauczanie zdalne. Także umowa Łódzkiego Kuratora Oświaty z OTK, a nawet ogłoszenie raportu przez „zespół ekspertów do spraw podręczników” nie rozgrzały mnie na tyle, abym chciał jeszcze w felietonie wrócić do tych paranoi.

 

I zdecydowałem, że ze skomentowaniem konferencji „Edukacja w pandemii”, jaka odbyła się w Wyższej Szkole Policyjnej w Szczytnie, poczekam – bo może jest jeszcze szansa na informację o treści wykładu, jaki wygłosił tam prof. Śliwerski…

 

Postanowiłem poszukać tematu, który nie wynika z „bieżączki” oświatowego zycia.

 

Pod wpływem obfitości ofert e-konferencji dla nauczycieli, oferowanych nieomal codziennie przez licznych organizatorów – nazwę ich „nieformalnymi” – jak choćby dzisiejsza – na fanpage EDU-klaster „Jak nauczyć się dbać o dobrostan nauczyciela?”, czy niedawna debata: Konsekwencje pandemii COVID 19 dla zdrowia psychicznego oraz edukacji dzieci i młodzieży”, zorganizowana 11 marca przez Fundację „Dajemy Dzieciom Siłę”, myśl moja pobiegła w stronę starych, dobrych, zinstytucjonalizowanych ośrodków doskonalenia nauczycieli. Postanowiłem sprawdzić co w czasie pandemii dzieje się w tak wiodącym w urozmaiconych ofertach skierowanych do nauczycieli ośrodku, jak Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego.

 

Po wejściu na stronę ŁCDNiKP pierwsze co wpadało mi w oczy, to informacja, zatytułowana XI Weekend z Technologią Informacyjną „Edukacja na wirtualnej ścieżce”. Trochę niżej przeczytałem informację, zatytułowaną „Szanowni Dyrektorzy i Nauczyciele łódzkich szkół i placówek oświatowych”, która zaczynała się od słów.

 

W aktualnym, trudnym czasie pandemii Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego realizuje swoje zadania w zakresie doskonalenia zawodowego pracowników pedagogicznych przedszkoli, szkół, placówek oświatowych oraz wspierania ich w organizacji procesów kształcenia uczniów w nowych, niezwykłych warunkach, z wykorzystaniem możliwości prowadzenia form zdalnych. […] Więcej – TUTAJ

 

W trakcie tych poszukiwań moją uwagę zwróciła taka oto zapowiedź:

 

 

Czytaj dalej »



Na stronie ŁKO w piątek 12 marca, w zakładce <Komunikaty>, obok informacji o konkursie na stanowiska nauczycieli w Szkołach Europejskich Bruksela I i Luksemburg I oraz o „Drzwiach Otwartych” na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi, zamieszczono informację o tym, że ogłoszono XXI Ogólnopolski Konkurs Papieski organizowany przez Ochotnicze Hufce Pracy. Konkretnie przez Małopolską Wojewódzką Komendę OHP w Krakowie wraz z Hufcem Pracy w Wadowicach.

 

Zapyta ktoś – co cię w tym tak zaciekawiło, że piszesz o tym w felietonie? Bo – moim zdaniem – jest to znakomita ilustracja stanu patologii w systemie zarządzania systemem szkolnym, podlegającym resortowi edukacji. W czasie, gdy uczniowie, ich rodzice i nauczyciele borykają się ze skutkami braku systemowego zarządzania edukacją w warunkach kryzysu wywołanego pendemią SARSCoV2, (najnowszy przykład – patrz tekst na portalu <Prawo.pl>: „Dyrektorzy proszą o więcej zaufania – hybrydowe nauczanie nie w każdej szkole ma sens”), Łódzki Kurator Oświaty uznaje za ważne poinformowanie nauczycieli (bo kto inny poza nimi wchodzi na tę stronę?) o tematach czwartorzędnych, albo wręcz wykraczających poza zakres jego zadań, określonych w artykule 51 Ustawy Prawo oświatowe:

 

1.Kurator oświaty, w imieniu wojewody, wykonuje zadania i kompetencje w zakresie oświaty określone w ustawie i przepisach odrębnych na obszarze województwa, a w szczególności: – zobacz TUTAJ

 

Z wymienionych tam 16 zadań żadne nie przewiduje, aby w zakresie obowiązków kuratora oświaty było zajmowanie się inicjatywami OHP, i do tego jeszcze nie z terenu jego działania. Jako że przyjąłem zasadę, iż należy wszystko co możliwe uwzględniać na korzyść „oskarżonego” – postanowiłem zatrzymać się nad możliwą interpretacją zadania czternastego:

 

14) współdziała z właściwymi organami, organizacjami i innymi podmiotami w sprawach dotyczących warunków rozwoju dzieci i młodzieży, w tym w przeciwdziałaniu zjawiskom patologii społecznej, a także może wspomagać działania tych podmiotów;

 

Jednak aby ten fragment ustawy Prawo oświatowe mógł być podstawą do propagowania Konkursu Papieskiego organizowanego przez Ochotnicze Hufce Pracy, trzeba by przyjąć, że OHP jest podmiotem, działającym w sprawach dotyczących warunków rozwoju dzieci i młodzieży, w tym w przeciwdziałaniu zjawiskom patologii społecznej. I że posyłanie do Wadowic zdjęć i/lub oprac plastycznych przypominających młodzieży o ponadczasowych i uniwersalnych wartościach płynących z nauczania Świętego Jana Pawła II [Zobacz – Regulamin XXI Ogólnopolskiego Konkursu Papieskiego – TUTAJ] jest właśnie przeciwdziałaniem patologii społecznej.

 

Czytaj dalej »



Jako zadeklarowany orędownik samorządności młodzieży – nie tylko w wersji samorządów uczniowskich – powinienem się ucieszyć z upowszechnionej przed paroma dniami informacji, że rząd przygotował projekt ustawy, ułatwiającej wyrażanie zgody na utworzenie młodzieżowych rad gmin, młodzieżowych rad powiatów i młodzieżowych sejmików województw. Już powinna powstać w mej wyobraźni wizja młodych ludzi, którzy opiniują projekty uchwał dotyczących młodzieży, uczestniczą w opracowaniu działań strategicznych swej gminy, powiatu lub województwa na rzecz młodzieży, a także monitorują (znaczy – patrzą „dorosłej” wladzy na ręce) realizację działań na rzecz młodzieży.

 

A ja, jak Statler i Waldorf – dwu zrzędzących w loży staruszków w niezapomnianym serialu „Muppet Show”, nic tylko ironizuję i krytykuję wszystko co ma swe źródło w kręgach władzy tzw. „Zjednoczonej Prawicy”. Bo czym, jak nie ironią jest ten tytuł, którym opatrzyłem wiadomość o tej inicjatywie legislacyjnej: Zaczęły się pisowskie połowy kolejnych roczników młodego pokolenia Polaków”?

 

Ale, jak dotąd, nie mogę przekonać się do pozapartyjnych, prospołecznych, obywatelskich motywów, jakie legły u genezy tego, i wielu innych projektów „.rządzącej większości parlamentarnej”. Oto pierwszy z brzegu przykład:

 

7 grudnia 2020 roku minister Przemysław Czarnek powołał Radę Dzieci i Młodzieży Rzeczypospolitej Polskiej przy Ministrze Edukacji i Nauki. Rada jest organem pomocniczym Ministra. Właśnie dziś od tej daty mija 3 miesiące…. Podjąłem trud znalezienia informacji o jej ukonstytuowaniu się, o jej spotkaniach (w formule telekonferencji), o działaniach, inicjatywach, uchwałach. Bo jak napisano w ulubionym żródle mądrości wszelakich ministra Czarnka – „po owocach poznacie ich”! Wydaje się, że to najwyższa pora coś o tym wiedzieć, uwzględniając fakt, że jej kadencja wygasa 30 września 2021 r. , a za 3 miesiące będą już wakacje.

 

A to najważniejsze informacje, odnotowane na fanpage RDiM RP (bo na stronach MEiN nie ma na ten temat nawet żadnej wzmianki)– w układzie chronologicznymTUTAJ

 

Po tej lekturze macie zapewne podobne pytania, jak ja: Dlaczego ta Rada ma w swej nazwie, że jest przy Ministrze Edukacji i Nauki? Do dziś odbyły się dwa posiedzenia – 18 grudnia i 5 marca. Tylko w pierwszym uczestniczył minister Przemysław Czarnek. W drugim MEiN reprezentowali dwaj panowie, nawet nie w randze wiceministra: Piotr Gajewski oraz Piotr Siewak

 

Natomiast z ludźmi z Kancelarii Prezydenta RP spotykano się trzykrotnie: 5, 15 i 29 stycznia. Może więc przenieść afiliację tego tworu do Pałacu Prezydenckiego?

 

Także analiza problemów, które w minionych tygodniach zajmowały czas i uwagę „członków i zastępców członków” RDiM każe wątpić w to, że to oni dyktują na jakie rzeczywiste problemy młodych zwrócić uwagę rządzącym.

 

Reasumując – zamiast formułowania własnych myśli – postanowiłem posłużyć się komentarzem jaki na fanpage RDiM zamieścił Łukasz Korzeniowski – przypuszczam, że z 6-u osób o tych personaliach, mających swe profile na Fb – to ten Łukasz Korzeniowski:

 

Znów kolejna kadencja, w której Rada będzie się bała zwrócić uwagę MEN, bo oni są nie od tego. Rada powinna być głosem młodzieży i wszystkie krytyczne uwagi wykładać na stół w MEN – i tylko krytyczne (a jest co wykładać). A nie zajmować się przymilaniem rządzącym.”

 

Włodzisław Kuzitowicz



Dzisiejszy felieton w całości poświęcam jednemu tematowi: prawom ucznia pełnoletniego w systemie szkolnym, a konkretnie w mikrosystemach prawnych, zapisanych w statutach niektórych szkół ponadpodstawowych.Oczywistym powodem tej decyzji jest informacja, jaką zamieściłem na OE w piątek:Choć najlepsze w rankingu – Liceum Politechniki Łódzkiej łamało prawa swoich uczniów. A konkretnie jeden wątek tamtej informacji: że w statucie Publicznego Liceum Ogólnokształcącego Politechniki Łódzkiej (P LO PŁ) istniał zapis, iż pełnoletni uczniowie byli zobowiązani do przynoszenia usprawiedliwień swoich nieobecności na zajęciach szkolnych podpisanych przez ich rodziców lub opiekunów prawnych.

 

Nie ukrywam, że ten news stał się kamyczkiem, który spowodował całą lawinę moich wspomnień podobnych spraw, w tym jednej sprzed kilkunastu lat, też z łódzkiego liceum, oraz mojego napisanego w tej sprawie tekstu. A był to tekst tak znaczący, gdyż po raz pierwszy opublikowany w ostatnim, drukowanym wydaniu – „pożegnalnym”- „Gazety Edukacyjnej”, w czerwcu 2006 roku, przedrukowany później w „Gazecie Szkolnej”. I był to mój debiut na łamach tego tygodnika, od tego zaczęła się moja tam systematyczna obecność jako felietonisty i autora licznych tekstów problemowych. Oto fotokopia tego artykułu w „Gazecie Edukacyjnej”

 

 

Artykuł ten tak się zaczyna: „Król okazał się nagi z chwilą, gdy świadom swej pełnoletniości uczeń jednego z łódzkich liceów zaczął domagać się od dyrektora szkoły prawa do samodzielnego usprawiedliwiania swoich nieobecności na lekcjach.”

 

Tym liceum było XXI LO im. B. Prusa w Łodzi. A wszystko zaczęło się 16 września 2005 roku od artykułu Marcina Markowskiego w łódzkim dodatku „Gazety Wyborczej”, zatytułowanego18-letni uczeń sam się usprawiedliwi?” Oto lead tego artykułu:

 

18-letni uczeń walczy o swoje prawa. – Za dwa miesiące będę pełnoletni. Byłem ciekawy, jak zmieni się moja sytuacja prawna w szkole. Zacząłem przeglądać przepisy i okazało się, że będą mógł sam sobie usprawiedliwiać nieobecności na lekcjach – mówi Bartek Gryndzia, uczeń XXI LO w Łodzi.”

 

Z tego co pamiętam dyrektor tej szkoły nie ugiął się, ale i uczeń nie „odpuścił”. Znalazł kilku sobie podobnych i – jako pełnoprawni obywatele – założyli stowarzyszenie „VETO”. Opisał to ten sam redaktor, 6 listopada tego samego roku, także w łódzkim dodatku GW, w publikacji „Pierwsze sukcesy nowego stowarzyszenia”:

 

[…] On, Rafał [Tarsalewski – uczeń z I LO w Pabianicach (OE)], oraz Michał Tyran i Adam Latuszkiewicz (pozostali założyciele stowarzyszenia) są tegorocznymi maturzystami. Powołali Veto po głośnej sprawie, której bohaterem był Bartek – starł się z samym ministerstwem i wywalczył prawo do samodzielnego usprawiedliwiania nieobecności na lekcjach dla pół miliona pełnoletnich uczniów w Polsce. Przyznają, że działalność w stowarzyszeniu pochłania sporo czasu, ale nie zaniedbują nauki. Nie zraża ich również chłodne przyjęcie ze strony kadry pedagogicznej szkół. […]

 

Problem wywołany przez Bartka Gryndzię żył dalej w przestrzeni publicznej, (nie tylko na łamach „Gazety Edukacyjnej”), aż 8 czerwca 2006 roku stał się tematem interpelacji poselskiej posła Romana Czepe:

 

Interpelacja nr 4866 do ministra edukacji narodowej w sprawie uprawnień pełnoletnich uczniów, w tym prawa do usprawiedliwiania swej nieobecności. Wnoszący: Roman Czepe – poseł z listy PiS, okręg Białystok. Poseł Czepe w swej interpelacji pytał:

 

Czy ministerstwo zamierza uregulować od strony formalnoprawnej prawa i obowiązki pełnoletnich uczniów w szkole, w tym kwestie usprawiedliwiania przez nich swej nieobecności? Czy ministerstwo zamierza podjąć publiczną debatę w tej sprawie?

 

Warto przywołać także dwa fragmenty tej interpelacji:

 

[…] Analiza tego tematu, a nawet szeroka debata publiczna w tej sprawie, wydaje się konieczna. Wymusza ją zresztą samo życie. We wrześniu br. Bartek G. z Łodzi, powołując się na Kodeks cywilny oraz konstytucję, która daje pełnoletnim ˝pełną zdolność do czynności prawnych˝, wywołał dyskusję na temat samodzielnego usprawiedliwiania nieobecności przez pełnoletnich uczniów. Zarówno Ministerstwo Edukacji Narodowej, jak i dyrektor liceum Bartka stwierdzili wtedy, że jest to sprzeczne ze statutem szkoły. Sprawa jednak nie jest oczywista, ponieważ, jak zauważył Rzecznik Praw Obywatelskich, statut nie może stać ponad konstytucją. Jak przyznał mediom rzecznik MEN, konstytucji należy przestrzegać, a statut szkolny nie może odbierać praw, jakie daje ona pełnoletniemu uczniowi (obywatelowi). […]

 

Pełnoletność metrykalna nie zawsze jednak idzie w parze z dojrzałością psychiczną, a dając pełnoletnim uczniom prawo do samodzielnego usprawiedliwiania swoich nieobecności, należałoby wymagać również odpowiedzialności. Samodzielność to własna zdolność decydowania oraz własna odpowiedzialność. Trudno mówić o pełnej samodzielności uczniów, skoro są utrzymywani przez rodziców. To zapewne i te przesłanki sprawiły, że w niektórych krajach wiek człowieka, w którym otrzymuje on prawną samodzielność i zdolność działania, jest wydłużony o kilka lat (np. w Szwajcarii i Japonii wynosi on 20 lat, a w Austrii – 21).[…]

 

Przypomnę jeszcze, że był to czas, gdy większość sejmową miała koalicja, współtworząca rząd: PiS – LPR – „Samoobrona”, a ministrem edukacji w randze wicepremiera był – wtedy prezes LRP – Roman Giertych.

 

x           x           x

 

Czytaj dalej »



Wczoraj zamieściłem na OE obszerny tekst, który tak zapowiedziałem:

 

Nie dajmy się zamknąć w mrocznej izbie pisowskiej wizji edukacji! Poniżej prezentujemy aktualne stanowisko Parlamentu Europejskiego – nie „brukselskich urzędników” – w sprawie przyszłości europejskiej edukacji, w kontekście pandemii COVID-19:

 

A pod tą zapowiedzią tytuł: Rezolucja Parlamentu Europejskiego z dnia 22 października 2020 r. w sprawie przyszłości europejskiej edukacji w kontekście COVID-19”, i – nieomal w całości – cały tekst tej rezolucji.

 

Materiał ten był moją, przyznam – impulsywną odpowiedzią na informacje o tym, że w MEiN powstał zespół, który będzie modyfikował podręczniki do historii, języka polskiego i WoS i że są w nim tacy eksperci jak dr Artur Górecki, dr Robert Derewenda oraz nasz dobry znajomy, były szef łódzkiego nadzoru pedagogicznego – oczywiście także doktor – Grzegorz Wierzchowski. Właśnie na tę smutę wyzierającą z owych newsów szukałem odtrutki. Znalazłszy – niezwłocznie ją upubliczniłem.

 

Jakież było moje zaskoczenie, gdy jeszcze tego samego dnia znalazłem na moim fejsbukowym profilu, pod linkiem do tego materiału, taki oto komentarz:

 

 

 

Przyznam – podziałało to na mnie jak kubeł zimnej wody. Pierwszą moją reakcją było oburzenie, wręcz gniew: „Jak ten „koleś” może tak deprecjonować owoc pracy eurodeputowanych – demokratycznie wyłonionej emanacji większości Europejczyków?”. Po chwili rozpocząłem gorączkowe poszukiwania informacji „kto zacz”, kto tak bezpardonowo obszedł się nie tylko z dokumentem, ile z jego twórcami. Już „na wejściu” stwierdziłem, że nazwisko to jest mi znane, że napisał to nauczyciel jednego z warszawskich, znanych, liceów, że…

 

Nie ważne. Postanowiłem, że felieton będzie o problemie, nie o osobie, więc autor tego komentarza pozostanie anonimowy. Jednak faktem jest, że napisał to nauczyciel z ponad 40-letnim stażem, stażem „zaliczonym” w kilku, ale zawsze renomowanych, warszawskich liceach, człowiek, którego trudno posądzać o „zaściankowe” postrzeganie świata i kompleksy „prowincjusza”.

 

Tym bardziej zaskakujące są te słowa o „żyjących, za ‚nasze’ jak pączki w maśle eurokratach”. A już zupełnie poniżej poziomu jest owa zjadliwa sugestia interesowności wykonanej pracy: „ciekawe ile wytworzenie tego kwitu kosztowało”. Pewnie autor tych słów nosi w sobie jakieś głębokie urazy, ktoś z jego dawnych liderów bardzo go zawiódł, może nawet skrzywdził. I to dlatego teraz nikomu już nie wierzy, wszystkich posądza jedynie o „robienie kasy”… A – jego zdaniem – do parlamentu (pewnie nie tylko europejskiego) ludzie idą wyłącznie dla apanaży i lekkiego życia… Podczas gdy my, szeregowi nauczyciele, w pocie czoła i za psie pieniądze…

 

Czytaj dalej »



Dzisiejszy felieton będzie inny od tych, do których przyzwyczaiłem czytelników. Jego tematem nie będzie żadne wydarzenie minionego tygodnia, ani „gorący” problem polskiej edukacji. Postanowiłem, że będzie to tekst, który w całości poświęcę pamięci Juliusza Cyperlinga – Człowieka, z którym moja znajomość datuje się na lat kilkadziesiąt – poznaliśmy się latem 1969 roku, co odnotowałem w eseju wspomnieniowym „Mój rok 1969, czyli lato w Poddąbiu z Leokadią”.

 

Do opisanych tam faktów dodam dziś jeszcze, że po powrocie do Łodzi Julek pełnił w Komendzie Hufca Polesie tę sama jak na obozie funkcję – instruktora k-o. To przede wszystkim z jego inspiracji budynek Komendy był nie tylko bazą centrali organizującej i koordynującej działalność wszystkich drużyn i szczepów, miejscem odpraw i szkoleń kadry instruktorskiej, ale również – w pewnym stopniu – także ośrodkiem kultury. Obok tradycyjnych konkursów piosenki harcerskiej i przeglądu małych form scenicznych, Julek wprowadził zwyczaj wieczorów poezji – w tym najbardziej pamiętnym był ten poświęcony poezji Krzysztofa Kamila Baczyńskiego – zorganizowany w roku, gdy harcerzom kazano świętować stulecie urodzin Lenina (sławna kampania „Iskra 70”), a książek z poezją tego „ideowo obcego” poety w zasadzie nie było. To także Julek stał za pomysłem zorganizowania projekcji filmów oświatowych o tematyce wychowawczej, autorstwa Wojciecha Fiwka z łódzkiej WFO, na której był ich twórca, z którym mogliśmy o jego pracy porozmawiać.

 

Gdy w 1971 r. zrezygnowałem z pracy w ZHP, nasze drogi rozeszły się. Rok później Julek został magistrem polonistyki i rozpoczął, trwającą kilkadziesiąt lat, pracę dziennikarza w „Dzienniku Łódzkim”. Po początkowym okresie, w którym zdobywał doświadczenie jako reporter „terenowy”, działający na obszarze ówczesnego województwa skierniewickiego, wyspecjalizował się w roli recenzenta teatralnego. I przez wiele, wiele lat tylko z tego źródła zdobywałem informacje o redaktorze Juliuszu Cyperlingu.

 

Foto: Zbiory Piotra Sobczaka

 

                                                           Juliusz Cyperling jako dziennikarz-reporter

 

 

Kolejny rozdział naszej współpracy zaczęliśmy pisać, z Jego inicjatywy, już w III RP. Wszystko zaczęło się jesienią 1999 roku, kiedy, bez zapowiedzi, Julek odwidził mnie w ZSB nr 2, której to szkoły byłem wtedy szósty rok dyrektorem. Tak jakby tych 28 lat nie było – od pierwszych minut spotkania znów rozmawialiśmy jak „starzy, dobrzy znajomi”. A celem Jego wizyty było wysondowanie możliwości ulokowania w „mojej” szkole siedziby projektowanego przez Jego żonę – Małgorzatę – Centrum Szkoleniowo-Promocyjnego „Edukacja” – pierwszego w Łodzi, niepublicznego ośrodka doskonalenia nauczycieli. Nie będzie to zaskoczeniem, gdy potwierdzę, że już wkrótce ośrodek ten rozpoczął – pod kierunkiem Małgorzaty Cyperling – swoją działalność, a nasze systematyczne kontakty stały się regułą.

 

Muszę tu wyjaśnić, że w tym czasie Juliusz nie pracował już jako dziennikarz w redakcji żadnej łódzkiej gazety – był Dyrektorem Regionalnym Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych w Łodzi, a jego biuro mieściło się nieopodal – przy ul. Kopcińskiego 29 (na posesji, administrowanej przez ŁCDNiKP). Wcześniej Juliusz założył wydawnictwo edukacyjne dla dzieci i młodzieży „Cypniew”. Zwracam uwagę, że nie nie było to wydawnictwa o tematyce teatralnej, a nawiązujące do tematów z obozu w Jarosławcu, do pamiętnej „Wio Leokadio”…

 

Wkrótce po rozpoczęciu działalności CSz-P „Edukacja” powstało czasopismo „Gazeta Edukacyjna” – wychodzący nieregularnie periodyk, bezpłatnie kolportowany do łódzkich szkół – której redaktorem naczelnym został Juliusz Cyperling, a wydawcą było Centrum „Edukacja”. Przy oczywistej funkcji promocyjnej – informowanie nauczycieli o ofercie Centrum – stała się ona miejscem popularyzowania dorobku nauczycieli, a także upowszechniania postępu pedagogicznego.

 

Po utworzeniu w 2003 roku Wyższej Szkoły Pedagogicznej – to ona stała się wydawcą tej gazety, a Julek nadal był jej naczelnym. Wszystko toczyło się harmonijnie aż do lata 2005 roku. To wtedy rozpoznano u Julka złośliwy nowotwór mózgu, który, mimo intensywnej terapii i dwu zabiegów chirurgicznych, stał się przyczyną Jego przedwczesnej – bo w wieku 55-u lat – śmierci. Stało się to właśnie 13 lutego 2006 roku.

 

O tym w jakim stopniu to tragiczne wydarzenie miało wpływ na moje, emeryckie, życie opisałem już w Felietonie nr 275. „W 13-ą rocznicę „poczęcia” mojego nowego wcielenia…”.  Nie dziwcie się przeto, że utrwalanie pamięci o Juliuszu Cyperlingu uważam za mój obowiązek. Ale nie tylko z tego powodu – bo swoim niespektakularnym, ale dziś już tak rzadko spotykanym – po prostu dobrym – życiem na to zasłużył.

 

Czytaj dalej »



W poniedziałek 1 lutego, opatrując ten materiał tytułem Raczyński demaskuje prawdę o przyczynach problemów psychicznych uczniów” zamieściłem post z bloga Roberta Raczyńskiego „Eduopticum”, zatytułowany „Wirus zrobiony w kozła”.

 

Pierwszym zdaniem, od którego zacząłem wprowadzenie do przytaczanego tekstu było: „Robert Raczyński, tajemniczy bloger, którego biografii nawet Googl nie zna...”

 

Wkrótce po pojawieniu się tego materiału na stronie OE pan Robert Raczyński zamieścił taki oto komentarz:

 

Dziękując Gospodarzowi za zainteresowanie i atencję, chciałbym uchylić rąbka tajemnicy, sugerując, że być może moja biografia nie jest warta uwagi Google’a, być może nie mam w niej nic, co takiej uwagi by wymagało, być może wreszcie nie mam najmniejszej ochoty spowiadać się Sieci ze szczegółów własnej psychologii i fizjologii, jak to obecnie jest powszechnie przyjęte. Szczerze mówiąc, to ostatnie wydaje się najbliższe prawdy – taki ekshibicjonizm mnie po prostu mierzi. Pozdrawiam serdecznie, RR.

 

Nie był to pierwszy raz… Nie pierwszy raz odoływałem się na stronie OE do tekstu pana Raczyńskiego, i nie pierwszy raz zareagował on na to nieomal natychmiast. Ten pierwszy raz miał miejsce 20 maja ub. roku, kiedy zamieściłem materiał, zatytułowany Druzgocąca krytyka publicystyki, promującej zmiany w edukacji. Prowokacja?” Cztery dni później – 24 maja, napisałem felieton zatytułowany „Kładka porozumienia między blogerem Raczyńskim a różowym kisielem”, i jeszcze tego samego dnia, o godz. 22:38, pojawił się pod moin tekstem baaardzo długi komentarz. Jeśli kogoś ciekawi tamta wymiana poglądów – odsyłam do źróda, czyli do linku tamtego materiały z 20 maja oraz do felietonu. Dla potrzeb dzisiejszego tekstu przypomnę jedynie, że i wtedy usiłowalem dowiedzieć się więcej kim jest ten surowy krytyk naszej edukacyjnej i okołoedukacyjnej rzeczywistości, ale i wtedy miałem z tym trudności. Napisałem wtedy:

 

Kolego Raczyński – aktualnie najprawdopodobniej nauczycielu w którejś łódzkiej szkole. Tylko nie wiem w której konkretnie, bo jak informuje Googl mogą to być nawet dwie: XXIII LO – ale tam nie figuruje Pan w wykazie członków rady pedagogicznej, a na pewno w VIII LO im. A. Asnyka, prowadzącym nauczanie w klasach dwujęzycznych – ale tym drugim językiem jest j. niemiecki.

 

Tamten komentarz z 24 maja 2020 r. Robert Raczyński zakończył takimi słowami:

 

Robert Raczyński (niefigurujący w wykazie członków rad pedagogicznych XXIII i VIII LO – wszystkim swoim koleżankom i kolegom przesyłam ukłony).

 

Wtedy nie prostowałem tej, nie do końca trafionej, aluzji do moich wątpliwości (niefigurujący w wykazie członków rad pedagogicznych XXIII i VIII LO), ale doszedłem do wniosku, że pisząc dzisiejszy felieton, nie ukrywam – zmotywowany poniedziałkowym komentarzem „blogującego anglisty” – najpierw doprecyzuję jak to było wtedy, i co dzisiaj ustaliłem;

 

Przypomnę co napisałem w maju ub. roku: „jak informuje Googl mogą to być nawet dwie: XXIII LO – ale tam nie figuruje Pan w wykazie członków rady pedagogicznej, a na pewno w VIII LO im. A. Asnyka, prowadzącym nauczanie w klasach dwujęzycznych”

 

I nie wycofuję tych słów, bo właśnie Googl wtedy, i teraz, informowal, że w XXIII LO w Łodzi, w roku szkolnym 2019/2020 j. angielskiego uczyły dwie panie: Monika Gajewska i Małgorzata Szczecińska. Natomiast wyraźnie napisałem, że w VIII LO im. A. Asnyka ten pan pracuje na pewno!

 

Żeby zakończyć ten fragment „śledczy” dodam, że dzisiaj ponownie wszedłem na stronę mojego ulubionego XXIII LO im.ks. prof. Józefa Tischnera, poszukałem „głębiej”, cofnąłem się do wykazu kadry nauczycielskiej z roku szkolnego 2017/2018 i JEST!

 

Czytaj dalej »