Archiwum kategorii 'Felietony'

Dzisiaj: w Łodzi (współrzędne geograficzne: 51.75 N 19.47 E) słońce wzeszło o 7:46, a zaszło o 15:33. Jeśli zwyciężą zwolennicy wprowadzenia po roku 2021, na stałe, tzw. „czasu letniego”, to za trzy lata 22 grudnia słońce wzejdzie w Łodzi, gdy na zegarach będzie godzina 8:46 (!), a zajdzie o 16:33 – ewentualnie obowiązującego wówczas czasu.

 

Już raz w moim felietonie (Nr 293 z 27 października) podjąłem ten problem, pisząc wówczas te słowa:

 

Kochani! Apeluje do Was – jeśli zastanowicie się nad konsekwencjami decyzji pozostawienia na zimę czasu letniego, że spowoduje to, iż w okolicach 20 grudnia słońce będzie wschodziło ok. godziny 8:45, (praktycznie dwie pierwsze lekcje w szkole przy sztucznym świetle!) – umocnijcie się w przekonaniu, że należy pozostawić czas zgodny z czasem astronomicznym, t.zn. że godzina 12-a będzie mniej więcej wtedy, gdy słońce jest najwyżej nad horyzontem, a wschód i zachód – symetrycznie, przed i po dwunastej. I starajcie się przekonać innych do pozostawienia czasu naturalnego, astronomicznego, czyli dziś określanego nazwą „zimowego” – już na zawsze….

 

Zaczynam także dzisiejszy felieton od tego tematu, gdyż piszę go w najkrótszym dniu roku i każdy może przetestować „organoleptycznie” jak by to było, gdyby przyszło nam żyć według czasu narzuconego przez urzędników, pozbawionych wyobraźni i wiedzy astronomicznej. Pomijam taki drobiazg, jak kilkuminutowe różnice, wynikające z położenia konkretnej miejscowości na globie (długość geograficzna). W przypadku Łodzi tak naprawdę astronomiczne południe, czyli moment, gdy słońce jest najwyżej nad horyzontem było dziś ok. godziny 11:40.

 

Dość o wschodach i zachodach słońca – nie mogę być posądzonym o to, że pod tym pretekstem robię uniki przed podjęciem tradycyjnego tematu z „oświatowej łączki”. A – szczerze pisząc – nie byłoby to bez powodu. Bo tak naprawdę to, obserwując prze ostatnie dwa tygodnie to nasze edukacyjne podwórko, nic tak mocno mnie nie poruszyło, żebym nie miał wątpliwości o czym mam napisać.

 

Nie znalazłem w sobie dość motywacji, aby komentować V kongres ŁTP (zamieszczone zdjęcie sali posiedzeń RMŁ mówi samo za siebie), także komentowanie zapowiedzi rejestracji kolejnego nauczycielskiego związku zawodowego „Ja, Nauczyciel’ka” byłoby nie na miejscu – po tym, co już na ten temat napisał Jarosław Pytlak w swym tekście „Kij w mrowisku”.

 

Z obszaru „wielkiej polityki” był wywiad z wywiad Artura Radwana z przewodniczącą sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży, zatytułowany: „Stachowiak-Różecka: 8 tys. zł za wyższe pensum to bardzo dobra propozycja dla nauczycieli, do której warto powrócić”, ale uznałem, że to byłoby poniżej poziomu, do którego zobowiązałem się przed tygodniem.

 

Po takiej selekcji pozostał mi jeden temat, który pojawił się w tym czasie dwukrotnie, a który – w odniesieniu do jeszcze innych faktów, „chodzi” za mną już od 6 listopada, kiedy to przypadła druga rocznica rejestracji Fundacji „OSNOWA”. Tym tematem są inicjatywy młodych ludzi, którzy mają ambicje (aspiracje?) zaistnienia w szerszej niż szkolna, lokalna, skali.

 

Bezpośrednim bodźcem, który pobudził mnie do tych refleksji była informacja o zarejestrowaniu Fundacji na Rzecz Praw Ucznia, której założycielem i prezesem jest Mikołaj Wolanin. Przypomnę, że to jeden z trojga marszałków XXIII sesji Sejmu Dzieci i Młodzieży (1 czerwca 2017 roku), którym został w wieku 15-u lat, kiedy był uczniem gimnazjum w Nowym Tomyślu. Zakładając fundację jest nadal osobą niepełnoletnią – przeto do czasu osiągnięcia przez niego pełnoletniości reprezentują go we wszystkich sprawach urzędowych jego „przedstawiciele ustawowi”.

 

Czytaj dalej »



Poprzedni „jubileusz” z okazji 250. felietonu obchodziłem 30 grudnia ubiegłego roku. Pisałem go wówczas w warunkach „kryzysu technicznego”, to znaczy w sytuacji, gdy mój „oswojony” od lat laptop marki Dell ostatecznie i definitywnie odmówił posłuszeństwa, i kiedy to – w okresie przed zakupem nowego – pracowałem na nieznanym mi, tymczasowym sprzęcie (i oprogramowaniu) zastępczym.

 

Oto – dla przypomnienia – fragment tamtego tekstu: Felieton nr 250. Tekst, który powstał „z okazji” – na przekór przeciwnościom losu”:

 

Takie „okrągłe jubileusze” stają się zazwyczaj okazją do podsumowań dotychczasowego „dorobku” – w tym przypadku owych 250. felietonów mojego autorstwa. Przygotowując się do tego zadania szybko uznałem, że pójdę na „łatwiznę” i nie będę powracał do reasumpcji pierwszych dwustu felietonów, gdyż uczyniłem to już przy okazji fetowania Felietonu nr 200, którego publikacja wypadła także w grudniu, ale ub. roku. Zatytułowałem go „Jubileusz, czyli coś się kończy, coś się zaczyna”. Kto nie czytał, lub  już zapomniał jego treść – zachęcam do lektury. [Źródło: www.obserwatoriumedukacji.pl]

 

W dalszej części przypomniałem, wybrane z następnych 49-u, dziesięć felietonów, które uznałem za warte przywołania – zobacz  TUTAJ

 

A jakie felietony z ich ostatniej „czterdziestkidziewiątki” uważam za warte przywołania z okazji tej kolejnej już ich „okrągłej” liczby?

 

Analizując w porządku chronologicznym, wybrałem te oto:

 

1.Felieton nr 255. Jak próbowałem pozytywnie myśleć. I czy to się udało (3 lutego 2019)

 

2.Felieton nr 262. O szkolnych inkubatorach dobrych relacji – prawie esej (24 marca 2019)

 

3.Felieton nr 271. Celem powinna być sytuacja, w której rpd będzie każdy nauczyciel (26 maja 2019)

 

4.Felieton nr 280. Kto uzdrowi edukację? Politycy, teoretycy, czy jednak praktycy? (4 sierpnia 2019)

 

5.Felieton nr 283. Wielka klapa projektu tworzenia szkół branżowych. Przynajmniej w Łodzi {25 sierpnia 2019)

 

6.Felieton nr 297. O zaściankowej edukacji w pisowskim „państwie dobrobytu” (24 listopada 2019)

 

Niezależnie od tych „laureatów” minionego roku nie mogę nie przypomnieć felietonu nr 275 z 23 czerwca 2019 – „W 13-ą rocznicę „poczęcia” mojego nowego wcielenia”: Oto jego najbardziej dla mnie istotny fragment:

 

 

W gabinecie siedziało już Kierownictwo WSP in corpore, t. zn. Pani Kanclerz Cyperling i Pan Rektor Śliwerski. Oboje z poważnymi minami… Rozmowę rozpoczęła Kanclerz Cyperling, informując, że „zdecydowaliśmy, iż gazeta.edu.pl ruszy jeszcze przed początkiem nowego roku szkolnego, a tobie proponujemy, abyś był jej redaktorem naczelnym. I jest to propozycja nie do odrzucenia.”

 

Moje zaskoczenie było totalne! Po chwili oszołomienia odzyskałem mowę i zacząłem przedstawiać argumenty, przemawiające za tym, że nie mogę przyjąć tej zaszczytnej propozycji: że nigdy nie byłem nie tylko redaktorem czegokolwiek, ale w ogóle dziennikarzem, a poza trym (miałem nadzieję, że będzie to argument rozstrzygający) – nie mam zielonego pojęcia o cyfrowej technologii internetowego redagowania gazety! W odpowiedzi na to usłyszałem od rektora Śliwerskiego, że nie będą nikogo innego szukać do tej roli, bo jest to gazeta o edukacji, a ja jestem pedagogiem i byłym wieloletnim nauczycielem i dyrektorem szkoły, że mam dobre pióro, bo przecież pisałem wiele tekstów, które były zamieszczane w papierowej „Gazecie Edukacyjnej”. Ostateczne zdania, obalające moje zastrzeżenia wygłosiła Małgorzata Cyperling, która powiedziała, że wie doskonale, iż Julek przed zamknięciem kolejnego numeru GE zawsze konsultował się ze mną, że On, gdyby mógł teraz zabrać głos, to także powiedziałby, że tylko ty powinieneś kontynuować jego dzieło… A poza tym we wszystkich sprawach „technicznych” w pierwszym okresie będzie cię wspierał Piotr Sobczak (był dyrektorem działu PR w WSP). I oczekuję, że się zgodzisz. [Źródło: www.obserwatoriumedukacji.pl]

 

 

Przywołałem dziś fragment tamtego felietonu, gdyż właśnie to wydarzenie stało się początkiem nowej formy mojej edukacyjnej aktywności. Gdybym wtedy nie zdecydował się na podjecie tego wyzwania, gdybym systematycznie przez kolejnych 7 lat nie nie redagował „Gazety Edukacyjnej”, gdybym w konsekwencji tego nie został dostrzeżony przez inne, „papierowe” redakcje, które zaoferowały mi swe łamy (przede wszystkim była to „Gazeta Szkolna”, w której m. in. pisywałem cotygodniowe felietony, ale także „Głos Pedagogiczny”, „Kształcenie Zawodowe”), to latem 2013 roku (kiedy zmierzająca do upadku WSP zaprzestała wydawania GE) nie wpadłbym na pomysł aby wykupić domenę, nie zainwestowałbym w usługę hostingowa, i nie byłoby w Internecie od września 2013 roku „Obserwatorium Edukacji”. I nie byłoby dzisiaj trzechsetnego felietonu.

 

No właśnie! Pierwszy felieton, zamieszczony 4 września 2013 roku był pierwszym tekstem, którym zainaugurowałem zaistnienie w „sieci” OE. Po raz kolejny przypomnę złożoną tam deklarację:

 

Moją ambicją jest także dostarczenie czytelnikom ciekawych artykułów i interesujących felietonów, w których będzie można skonfrontować swoje refleksje i poglądy z ich autorami. „Obserwatorium Edukacji” będzie otwarte dla wszystkich, którzy zechcą podzielić się z innymi nie tylko swymi sukcesami w codziennej pracy w szkole, przedszkolu czy placówce oświatowo-wychowawczej, ale także refleksjami i opiniami na aktualne tematy z obszaru edukacji, którymi żyją nie tylko politycy i publicyści, ale przede wszystkim nauczyciele i wychowawcy praktycy.[Źródło: www.obserwatoriumedukacji.pl]

 

I to jest główny powód mojej niepełnej satysfakcji z minionych ponad sześciu lat redagowania tego informatora edukacyjnego – jak to co robię nazwano w Google. Tak niewiele było przez ten czas takich nauczycielek i nauczycieli, którzy chcieli podzielić się na stronie OE swoimi doświadczeniami, zrelacjonować co ciekawego dzieje się w ich przedszkolu czy szkole, napisać o swoich przemyśleniach, niepokojach i sukcesach.

 

Może jeszcze muszę popracować nad poszerzeniem informacji o istnieniu „Obserwatorium Edukacji”? Może nie zdobyłem jeszcze zaufania w środowisku eduzmieniaczy?

 

x           x           x

 

Pozostało mi jeszcze złożenie oświadczenia w sprawie formy tych felietonów – z myślą o przyszłości. Otóż nie po raz pierwszy oświadczam, że znam definicję felietonu: „Gatunek publicystyczny, krótki utwór dziennikarski (prasowy, radiowy, telewizyjny) utrzymany w osobistym tonie, lekki w formie, wyrażający punkt widzenia autora.”

 

Jednak nie jestem w stanie w pełni podporządkować się tej definicji. Zwłaszcza w tym aspekcie, że to „krótki utwór dziennikarski”. Trudno, ale będziecie musieli Szanowni Czytelnicy zaakceptować moją skłonność do rozwijania i pogłębiania tematów, do posługiwania się w wielu przypadkach techniką hipertekstu, do odchodzenia od formy felietonu w stronę eseju…

 

W zamian za to zobowiązuję się do podejmowania tematów ważnych, aktualnych, może nawet czasem kontrowersyjnych, „niepolitycznych”…

 

Bo jestem redaktorem i publicystą niezależnym. Bo najbardziej cenie sobie moją wolność wypowiedzi!

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Dziś jeszcze „na roboczo”, bo za tydzień będzie „okolicznościowo”… Przeto bez zbędnych wstępów – do roboty. Podobnie jak przed tygodniem – temat dzisiejszego felietonu także „podrzucono mi” na Messenger’a. Pewien dobry znajomy i wierny czytelnik tekstów na OE przesłał mi info o zamieszczonym 30 listopada w krakowskim dodatku „Gazety Wyborczej” tekście, zatytułowanym „Uczennica wyproszona z debaty oksfordzkiej, bo ‚niewłaściwie siedziała’ na ławce”.

 

Aby wprowadzić Czytelników w temat, zanim zacytuję fragment tego artykułu, muszę poinformować, że cała „problemowa” sytuacja wydarzyła się w październiku przed krakowskim 44 LO, które tego dnia było organizatorem debaty oksfordzkiej, na którą to przyszła tam grupa uczennic i uczniów z Kolegium Europejskiego – prywatnego, także krakowskiego, liceum. A oto jak samo zdarzenie zrelacjonowała jego główna bohaterka w rozmowie z Olgą Szpunar – autorką artykułu:

 

Przed debatą siedziałam na szkolnym dziedzińcu na ławce. W pewnym momencie podszedł do mnie starszy pan i zapytał, co tu robię. Odpowiedziałam, że przyszłam debatować. Wtedy usłyszałam, że „niewłaściwie siedzę”, a w ogóle najlepiej byłoby, gdybym wstała, jak do niego mówię. Gdy spytałam, na czym polega moje niewłaściwe siedzenie, zaczął krzyczeć, że jestem bezczelna i że po debacie mam przyjść do niego do gabinetu. Dopiero wtedy zorientowałam się, że to dyrektor szkoły, bo wcześniej mi się nie przedstawił. Poinformowałam go, że nie jest moim dyrektorem i do niego nie przyjdę. Wtedy powiedział, że nie mam wstępu do jego szkoły.

 

Z dalszej części artykułu można dowiedzieć się, że ów „starszy pan” – Mariusz Graniczka, dyrektor 44 LO – dopuścił ową grupę do uczestnictwa w debacie dopiero po spektakularnych przeprosinach, odebranych nie tylko od owej „winnej” niewłaściwego siedzenia, ale od całej grupy z którą tam przyszła. O tym wydarzeniu dowiedzieli się rodzice jednego z uczniów Kollegium i napisali list do dyr. Graniczki:

 

Zażądał Pan przeprosin od całej drużyny za jakieś wyimaginowane, niewłaściwe zachowanie, którego mieli młodzi ludzie dopuścić się w stosunku do Pana. Takie dodatkowe upokorzenie, aby pokazać, kto ma władzę i „kto tu rządzi”. […] Pana zachowanie jest wyrazem buty, pychy i braku elementarnego wychowania. Jest porażką Pana jako pedagoga. Jest także wyrazem braku szacunku dla drugiego człowieka i przekonania o własnej nieomylności.”

 

Zainteresowanych większą ilością szczegółów tego zdarzenia i jego kontekstów odsyłam do artykułu w „Gazecie Wyborczej” – TUTAJ

 

Z nabytego już dziennikarskiego nawyku, postanowiłem dowiedzieć się trochę więcej kim jest ów „pryncypialny” dyrektor Graniczka. Nie trzeba było długo szukać, aby dotrzeć do całej serii artykułów sprzed paru lat, z których wyłania się sylwetka „smoleńskiego” patrioty, ale przede wszystkim osoby „twardą, konserwatywną ręką” zarządzającego do niedawna Gimnazjum nr 1, które do końca roku szkolnego 2017/2018 działało w tym samym co aktualnie 44 LO, budynku. Przywołam tu, dla ilustracji, kilka tych publikacji:

 

Czytaj dalej »



Na wstępie muszę przeprosić Szanownych Czytelników, że tekst ten tylko w części będzie miał cechy felietonu, ale jago temat na tyle mnie zbulwersował, że postanowiłem nie tylko zaprezentować w nim moje na ten temat wątpliwości i poglądy, ale ze względu na ich wagę – podeprzeć je materiałami źródłowymi.

 

Wszystko zaczęło się w środę (27 listopada), kiedy to na Messengerze przeczytałem taki oto tekst, nadesłany przez zaprzyjaźnioną nauczycielką, zaangażowaną w pozytywne zmienianie szkoły (nie tylko tej w której pracuje):

 

Przerażający (bo każdy może nas szkalować) ustęp o życiu prywatnym:


Ministerstwo Edukacji Narodowej w odpowiedzi na interpretację poselską nr 34666 interpretuje uchybienie godności zawodu nauczyciela jako: „Z pewnością zachowania sprzeczne z ogólnie przyjętym normami społecznymi (agresja, używanie wulgaryzmów), polegające na łamaniu przepisów prawa, zarówno przepisów karnych (fałszowanie dokumentów), jak i przepisów z zakresu prawa pracy (mobbing), należy uznać za zachowania naruszające godność każdego zawodu. Szczególnie takiego, który społecznie postrzegany jest jak zawód zaufania publicznego.”
Co więcej, w tej samej odpowiedzi, MEN podkreśla, że te przesłanki nie dotyczą tylko życia zawodowego nauczyciela, ale także prywatnego.”

 

Zacytowany przez nią tekst był fragmentem artykułu z „Gazety Prawnej”, do którego dołączyła link, komentując na zakończenie tę „przesyłkę” tymi słowami:

 

Podzieliłam się, bo ogarnia mnie coraz większe przerażenie.

 

Jako że nie czytałem tego artykułu wcześniej niezwłocznie skorzystałem z podanego linku i przeczytałem ów tekst w całości: „Kary dyscyplinarne nauczycieli 2020: Kiedy i za co można ukarać nauczyciela?” I, zgodnie z moimi zasadami, zacząłem, krok po kroku, sprawdzać podane tam informacje. Zanim przeczytacie o tym co odkryłem – proszę Was o przeczytanie całego tego tekstu z oryginalnego źródła – TUTAJ

 

 

Nie wiem jak Wy, ale ja po pierwszym czytaniu także odebrałem zawarte tam informacje jako kolejny przykład jak to aktualna władza stara się wprowadzić w środowisku nauczycieli atmosferę lęku i sprawić, aby byli oni pokorni. Jednak po chwili zacząłem zgłębiać zawarte w tym artykule informacje. Zacznijmy od tego akapitu:

 

Od 1 września 2019 roku obowiązuje kilka istotnych zmian w zakresie dyscyplinarnego karania nauczycieli. Pierwszą z nich jest to, że karom dyscyplinarnym podlegają wszyscy nauczyciele, bez względu na stopień awansu zawodowego.”

 

To nieprawda, gdyż także przed nowelizacją, w „Karcie nauczyciela” w jej rozdziale 10. „Odpowiedzialność dyscyplinarna” istniał artykuł 71.1 o takiej treści (stan prawny na 2018 rok):

 

 

Źródło: www. prawo.sejm.gov.pl

 

 

Ale nawet gdyby nadal obowiązywała treść tego artykułu, wprowadzona tam w roku 1990: Nauczyciele mianowani i dyplomowani podlegają odpowiedzialności dyscyplinarnej za uchybienia godności zawodu nauczyciela lub obowiązkom, o których mowa w art. 6.”, to nie widziałbym w tej zmianie nic niestosownego – wszak skoro cała nowelizacja miała za cel obronę praw i dobra dziecka, to nie ma uzasadnienia, aby karani byli tylko nauczyciele od „dyplomowanego” wzwyż, zaś kontraktowi i stażyści mogli bezkarnie uczniom ubliżać, bić ich, molestować lub wykorzystywać seksualnie…

 

Czytaj dalej »



Nie będę udawał, że temat tego felietonu wyłonił się jako efekt eliminacji wielu innych, które w minionym tygodniu pojawiały się w roli news’ów w polskich mediach. Bo już w środę wiedziałem, że nie mogę pozostawić bez komentarza tego, co w Sejmie działo się we wtorek, w dniu, w którym premier Morawiecki wygłosił exposé, a później trwała wielogodzinna seria wystąpień posłanek i posłów w imieniu klubów i kół poselskich, a zwłaszcza osób zadających premierowi pytania, dotyczące treści owego exposé.

 

Zadałem sobie ten trud i zapoznałem się ze stenogramem tego posiedzenia – dokumentem liczącym 159 stron dwukolumnowego tekstu! Wyszukałem w nim te fragmenty, które – zarówno w wystąpieniach premiera, jak i posłów – dotyczyły edukacji. Aby łatwiej ten materiał „ogarnąć” skopiowałem te części tekstu owego stenogramu, które były zapisem wypowiedzi na interesujący mnie temat i utworzyłem dokument O edukacji w Sejmie 19 listopada w2019 r.”, który niniejszym udostępniam wszystkim zainteresowanym, którzy na lekturę całego stenogramu sejmowego nie mają czasu  –  TUTAJ

 

A w formule felietonowej podzielę się Szanownymi Czytelnikami kilkoma refleksjami:

 

Pierwsza z nich jest nietrudna do przewidzenia: edukacja dla nowego-starego premiera to obszar nieznany i – można chyba tak zinterpretować rozmiar i zawartość treści, które poświęcił jej w swym exposé – mało ważny. Bo czego można spodziewać się po rządzie premiera, dla którego nowoczesna szkoła, to multimedialne tablice, poprawianie jakość pomieszczeń i 1000 zeroemisyjnych, samowystarczalnych energetycznie, ekologicznych szkół. O, przepraszam, zapomniałbym: to jeszcze pomoce dla nauk programowania (?) – cokolwiek to miałoby znaczyć!

 

Świadomie pominąłem tę część wystąpienia, w którym premier-bankier, były minister finansów, mówił o pieniądzach. A to dlatego, że nawet „w tym temacie” wolał mówić o tym co było („Tylko w tym roku subwencję oświatową dla samorządów zwiększyliśmy o ponad 3,8 mld zł.”), niż składać konkretne deklaracje na przyszłość („od nowego roku szkolnego przeznaczymy dla nauczycieli środki na wzrost wynagrodzeń, tak jak dla całej sfery budżetowej.”)

 

Do premiera jeszcze wrócę, a to w nawiązaniu do jego drugiego wystąpienia, w założeniu będącego repliką na pytania i uwagi wnoszone przez posłów podczas debaty.

 

Czytaj dalej »



Zapewne dla nikogo nie będzie zaskoczeniem, że dzisiejszy felieton w całości poświęcę sprawom kadrowym ukonstytuowanej w miniony czwartek sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Sportu. Podstawowe informacje zamieściłem na stronie OE wczoraj, dziś będzie to rozbudowany komentarz, którego nie wypadało zamieszczać w ramach materiału, zamieszczanego pod zakładką „Aktualności”.

 

Zacznę od zacytowania fragmentu z Regulamin Sejmu RP, określającego cele tego ogniwa polskiego parlamentu:

 

Do zakresu działania Komisji należą sprawy kształcenia i wychowania przedszkolnego, podstawowego, ogólnokształcącego, zawodowego, pomaturalnego i wyższego, oświaty dorosłych, kształcenia, dokształcania i doskonalenia zawodowego nauczycieli oraz kadr naukowych, wypoczynku, kultury fizycznej i sportu dzieci i młodzieży, opieki nad dziećmi i młodzieżą, archiwów, polityki rozwoju nauki i postępu technicznego, organizacji i kierowania nauką, badań naukowych, jednostek badowczo-rozwojowych, wdrożeń wyników badań do praktyki, wynalazczości i racjonalizacji, metrologii i jakości, korporacji i stowarzyszeń naukowych, współpracy naukowej za granicą, samorządu uczniowskiego i studenckiego oraz w jednostkach badawczo-rozwojowych, a także sprawy realizacji aspiracji młodego pokolenia oraz społeczno – zawodowej adaptacji młodzieży; […]

[Załącznik do uchwały Sejmu RP z dnia 30 lipca 1992 r. – Regulamin Sejmu RP (źródło: www.sejm.gov.pl)]

 

Po tej lekturze nikt nie może mieć wątpliwości, że jest to komisja, której zakres problemowy, a to znaczy – upoważnienia do opiniowania projektów ustaw, obejmuje dziedziny, zarządzane w obszarze władzy wykonawczej przez trzy resorty: edukacji, nauki i szkolnictwa wyższego oraz sportu. I pod tym kątem pozwolę sobie komentować kompetencje członków prezydium owej komisji.

 

Informację o przewodniczącej komisji – posłance PiS Mirosławie Stachowiak-Różeckiej zamieściłem we wczorajszym materiale. Tu przypomnę jedynie, iż nigdy nie pracowała w szkole ani innej instytucji oświaty i że jej wiedza o polskim systemie edukacji, także wyższej, jest kompromitująco niska: przez całe lata swej kariery politycznej nie wiedziała, że zakończenie kariery studenckiej na tzw. absolutorium nie uprawnia nikogo do przedstawiania się jako posiadającego studia wyższe. [Więcej – TUTAJ]

 

Przejdę teraz do zaprezentowania kompetencji sześciorga jej zastępców. Uczynię to w kolejności „rangi” partii, do których należą:

 

Zbigniew Dolata. Ten urodzony 1 grudnia 1965 w Koźminie poseł PiS ma za sobą wieloletnie doświadczenie parlamentarzysty. W Sejmie zasiada, nieprzerwanie, od października 2005 roku. W jego biogramie znajduje się informacja, że jest z zawodu nauczycielem. Faktycznie – ukończył studia na Wydziale Filologiczno-Historycznym Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu, gdzie uzyskał stopień magistra historii. Jest także absolwentem studia podyplomowe w zakresie politologii (U AM w Poznaniu. W latach 1990–1994 pracował jako nauczyciel w Szkole Podstawowej w Lednogórze, a od 1994 (nie wiadomo do kiedy) jako nauczyciel historii w Zespole Szkół im. Jana III Sobieskiego w Gnieźnie. (Dziś w wykazie nauczycieli tej szkoły – III LO – znajduje się mgr Alicja Jagieła-Dolata, prawdopodobnie jego żona) [Więcej informacji – TUTAJ

 

Ale pewnie więcej niż suche dane biograficzne powiedzą nam o nim dwie informacje o jego poglądach, zamanifestowanych podczas dotychczasowej aktywności poselskiej. Chronologicznie należy zacząć od, zanotowanej przez lokalne medium w Gnieźnie, z października 2016 roku, kiedy to pan poseł Dolata wypowiedział się o planowanej reformie edukacji:

 

Czytaj dalej »



W przededniu „Dnia Niepodległości”, dzień po informacji o składzie nowego rządu, który skład ogłosił ten sam co przed wyborami premier, a więc w pełni świadom, że dalej rządy w obszarze naszej edukacji, nadal będzie sprawował kontynuator dotychczasowej polityki edukacyjnej (z takim oddaniem realizowanej przez ponad trzy lata przez min. Zalewską), aktywny i wierny polityk PiS-u z Podlasia – Dariusz Piontkowski – nie mam wyboru: dzisiejszy felieton będzie o tym, że „choć burza huczy wkoło nas, do góry wznieśmy skroń...”

 

Nie będę udawał, że nie marzyła mi się „naprawdę dobra zmiana po rzekomo dobrej zmianie” w gmachu przy Alei Szucha w Warszawie. Nie to, że byłem tego pewien, ale… Ale bywały takie chwile w czasie przedwyborczych miesięcy, że moja wyobraźnia proponowała mi seanse fantazy, podczas których widziałem w jakimś innym niż tworzonym przy ul. Nowogrodzkiej rządzie ministerstwo edukacji, powierzone komuś kompetentnemu – w rozumieniu „kompetencji przyszłości”, kto możliwie szybko pokieruje działaniami, przywracającymi naszym szkołom normalność. Wszak temu służyło zamieszczanie materiałów, informujących o wizji edukacji w programach partii startujących w wyborach, to dlatego 8 października zamieściłem na stronie OE, zaczerpnięty z „Krytyki Politycznej”, zapis rozmowy Michała Sutowskiego z szefową „Nowoczesnej”, zatytułowany „Lubnauer: Jak zbudujemy dobre państwo, PiS nie będzie już Polakom potrzebny”, pod którym znalazł się taki komentarz:

 

Pobawimy się w przepowiadanie przyszłości. Otóż mamy takie przeczucie, że w przypadku jeśliby Koalicja Obywatelska, samodzielnie czy z pozostałymi partiami dzisiejszej opozycji, tworzyła rząd, to wszystko na to wskazuje, że resort edukacji objęłaby Katarzyna Lubnauer.”

 

Ale wyszło jak wyszło. I – jak na razie – nie ma szans na to, aby w perspektywie krótszej niż czteroletnia mogło coś w znaczącym stopniu zmienić się na lepsze. Warto dziś uświadomić sobie, że przecież nie jest to wszak sytuacja Polaków po klęsce Powstania Styczniowego. Ale i wtedy, po kilku latach oswajania się z popowstaniową sytuacją – całkowitą utratą tych resztek autonomii, pełnej rusyfikacji, w tym także w szkolnictwie – w miejsce romantycznych patriotycznych porywów narodził się nurt pozytywizmu. A w nim postulaty pracy organicznej i pracy u podstaw. Choć pod władzą carskich czynowników – budowano, oddolnie, podwaliny pod społeczno-ekonomiczną tkankę przyszłego państwa.

 

Czytaj dalej »



Za nami dwa dni wspominania naszych zmarłych. Jak niemal wszystko w „naszych czasach” – także i to, co z natury powinno mieć charakter intymny, prywatny, osobisty, stało się skomercjalizowanym „świętem na pokaz”. Nie wypada nie być tego dnia „na grobach”, bo „co ludzie powiedzą”! A zwłaszcza RODZINA. I licytujemy się – kto położy droższą wiązankę, postawi więcej „szpanerskich” zniczy, a w rozmowach z sąsiadami – kto był na na ilu to cmentarzach, a gdzie to jeszcze, na drugi koniec Polski, jutro musi jechać…

 

W efekcie całe to „wspominanie naszych zmarłych” sprowadza się do odszukania grobu (wiele osób już z tym ma kłopoty, bo wszak na co dzień tam nie bywa), do położenia kwiatów, zapalenia zniczy i po kilku minutach (niektórzy w tym czasie na kilka chwil składają dłonie, by w finale pobieżnie przeżegnać się) odchodzą z komentarzem: bo musimy jeszcze zapalić znicze na grobach... – i wymieniają ich listę. I dalej, wmieszani w tłum im podobnych, przepychają się cmentarnymi alejkami ku kolejnym mogiłom, na których „muszą” zapalić znicze…

 

Jeśli ktoś z Was miał możliwość, aby – oczywiście „niechcący” – podsłuchać o czym taka raz do roku spotykająca się nad grobem dziadka czy ciotki rodzinka rozmawia, to ma zapewne podobne do mnie spostrzeżenia: rzadko kiedy mówią o osobie, nad której grobem się spotkali. Najczęściej jest to wymiana informacji o tym kto się ożenił, kto rozwiódł, kto w rodzinie się urodził, kto umarł, a kto i gdzie wyjechał „za pacą”. Ja wielokrotnie mijając taką grupkę zagadanych krewnych słyszałem strzępy opowieści o zagranicznych wojażach, sukcesach biznesowych, problemach ze sfinalizowaniem rozpoczętej inwestycji budowlanej…

 

Czy jest możliwy powrót do czasów, gdy było to – nie tylko z urzędowej nazwy – „Dzień Zmarłych”, a nie, jak teraz, „Dzień Handlowca i Ogrodnika”?

 

x           x           x

 

 

Drugim wątkiem dzisiejszego felietonu – dla równowagi – nie będzie temat skierowany ku temu co było, a ku przyszłości. Otóż przed kilkoma dniami „Dziennik Łódzki” poinformował tytułem: Pierwszy kandydat na nowego rektora Uniwersytetu Łódzkiego. Prof. Jarosław Płuciennik bierze pod uwagę start w wyborach 2020”, że zaczął się już proces „wstępnego rozpoznania” szans i możliwości na wyłonienie najwłaściwszego kandydata na stanowisko nowego Rektora Uniwersytetu Łódzkiego. Piszę o tym z dwu powodów:

 

Po pierwsze bo „właściwy człowiek na właściwym stanowisku” – w tym przypadku stanowisku rektora głównej wyższej uczelni, która jest, nie tylko dla łódzkich szkół, miejscem kształcenia nauczycieli, jest także dla nas, ludzi oświaty, bardzo ważną, rzekł bym – strategiczną – sprawą. Zwłaszcza w aktualnej sytuacji, kiedy rządy nadal sprawować będzie PiS, ministerstwa: edukacji i szkolnictwa wyższego pozostają pod jej, być może tym samym, personalnie, władaniem. I dlatego tylko rektor, który będzie potrafił zachować, na tyle na ile warunki prawne na to mu pozwolą, autonomię w prowadzeniu polityki uczelni, w tym w obszarze kształcenia nauczycieli, jest szansą na przeprowadzenie „oddolnej” reformy ścieżki dochodzenia do nauczycielskich kwalifikacji zawodowych, realizowanych „po nowemu”, w kontakcie z edukacyjną rzeczywistością (szkoły ćwiczeń), zatrudniając do prowadzenia zajęć z metodyk szczegółowych wybitnych nauczycieli-praktyków.

 

Po drugie – bo miałem to szczęście poznać pana profesora Płuciennika i przekonać się, że jest to osoba, której nie tylko dotychczasowe doświadczenie w kierowaniu tak wielką uczelnią, ale także generalnie – jego postawa wobec problemów od kilku lat trawiących naszą polską codzienność, jest właśnie przesłanką i gwarancją, iż byłby to odpowiedni rektor na te trudne, nadchodzące czasy.

Czytaj dalej »



Piszę ten felieton w kilka godzin po dorocznej zmianie czasu – z letniego na zimowy. Spałem więc godzinę dłużej… Teoretycznie, bo moja psica Sendi usiłowała nakłonić mnie do wyjścia na poranny spacer o „wczorajszej” porze, czyli wg nowego czasu – już ok. godzinie szóstej! Należę do tej większości Polaków i Europejczyków, którzy opowiadają się za odejściem od tego systemu i przyjęcia na stałe jednego sposobu określania czasu.

 

I tylko nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego większość z nich opowiada się za pozostawieniem na stałe czasu „letniego”. Widać już nie pamiętają, że naturalnym czasem, od milinów lat wyznaczającym w Europie dobowe rytmy funkcjonowania organizmów żywych, był czas, który dziś nazywany jest czasem zimowym. To czas letni jest wymysłem XX-wiecznych „mądrusiów”, którzy dzięki cofnięciu o godzinę wskazówek na zegarach okłamywali czas astronomiczny, zyskując oszczędność na energii elektrycznej – o godzinę później trzeba było włączać oświetlenie.

 

Kochani! Apeluje do Was – jeśli zastanowicie się nad konsekwencjami decyzji pozostawienia na zimę czasu letniego: że spowoduje to, iż w okolicach 20 grudnia słońce będzie wschodziło ok. godziny 8:45, (praktycznie dwie pierwsze lekcje w szkole przy sztucznym świetle!) – umocnijcie się w przekonaniu, że należy pozostawić czas zgodny z czasem astronomicznym, t.zn. że godzina 12-a będzie mniej więcej wtedy, gdy słońce jest najwyżej nad horyzontem, a wschód i zachód – symetrycznie, przed i po dwunastej. I starajcie się przekonać innych do pozostawienia czasu naturalnego, astronomicznego, czyli dziś określanego nazwą „zimowego” – już na zawsze….

 

x          x           x

 

A teraz przechodzę do głównego tematu tego felietonu, którym jest – wywołany zamieszczonym wczoraj wywiadem z Agnieszką Stein nauczanie domowe. Bo mam krańcowo odmienny od prezentowanego tam przez ową panią psycholog, propagatorkę „Rodzicielstwa Bliskości”, pogląd na temat nauczania dzieci przez rodziców w domach, a szczególnie – na poziomie licealnym.

 

Tylko pod jednym wypowiedzianym przez Agnieszką Stein zdaniem mogę podpisać się obiema rękami: „Mam wrażenie, że my przywiązujemy jakąś ogromną wagę do szkoły ponadpodstawowej, a moim zdaniem to, do której szkoły nasze dziecko pójdzie ma minimalne znaczenie.” Ale już nie mogę zaakceptować wniosku, który z tej prawdziwej generalnie tezy wyprowadziła rozmówczyni Elżbiety Manthey: „Jeśli ktoś jest wytrwały, bystry, lubi się uczyć i się rozwijać, potrafi budować relacje z ludźmi to szkoła nie jest mu do niczego potrzebna. Musi jedynie spełnić obowiązek edukacyjny, który państwo na niego nakłada.”

 

Nie prowadziłem badań naukowych nad losami absolwentów liceów, tych funkcjonujących w aureoli wybitnych (cokolwiek miałoby to oznaczać) i tych, jak to je określiła Stein – „piątego wyboru”. Jednak opierając się na wiedzy, zgromadzonej przez lata mojego funkcjonowania w obszarach edukacji, jestem gotów stwierdzić, że i te ostatnie mogą poszczycić się „znanymi” nazwiskami absolwentów, którzy osiągnęli w życiu sukces, z powodzeniem zrealizowali swoje życiowe plany.

 

Parafrazując stare powiedzenie, że „dobrego i karczma nie zepsuje, a złego i kościół nie naprawi”, można by, posługując się słowami Agnieszki Stein, powiedzieć, iż uczniowi „jeśli jest wytrwały, bystry, lubi się uczyć i się rozwijać”, to i „słabe” liceum nie przeszkodzi w rozwoju, a jeśli ktoś nie ma tych wszystkich właściwości, to nawet najlepsza szkoła mu nie pomoże”.

 

Ale jednak z takim twierdzeniem także nie mogę się do końca zgodzić, bo musiałbym zaprzeczyć całej mojej pedagogicznej edukacji i doświadczeniom, dotyczącym wpływu zorganizowanego środowiska wychowawczego na rozwój osobowy człowieka. Z tego wniosek prosty: nawet uczeń nie posiadający wybitnych – jak to się kiedyś nazywało – „predyspozycji”, pod wpływem bodźców, których źródłem są nauczyciele wspierający, ale także koleżanki i koledzy z grupy „klasowej”, może osiągnąć więcej w swym rozwoju, niż gdyby był tego pozbawiony.

 

Czytaj dalej »



Tydzień po wyborach, sześć dni po Dniu Edukacji Narodowej, pięć dni po powołaniu Rady Dzieci i Młodzieży Rzeczypospolitej Polskiej przy Ministrze Edukacji Narodowej – jej IV kadencji. cztery dni po nie odrzuceniu „obywatelskiego projektu ustawy w sprawie karania za ‚propagowanie pedofilii’” i pozostawieniu go do dalszego procedowania przez Sejm nowej kadencji i trzy dni po poinformowaniu przez redaktora „Dziennika Łódzkiego” Macieja Kałacha o udostępnieniu przez Centralną Komisję Egzaminacyjną aktualnych informacji o wskaźnikach, charakteryzujących Edukacyjną Wartość Dodaną, ustaloną dla łódzkich liceów ogólnokształcących. Bo nie tak łatwo do tych informacji dotrzeć, nawet jeśli otworzy się stronę CKE, albo nawet wpisze do wyszukiwarki np. ”EWD dla łódzkich szkół w 2019 roku”.

 

A jest jeszcze temat, przewijającego się przez te wszystkie dni, niedookreślonego co do ostatecznego terminu i formy, nauczycielskiego protestu, który ma być formułą kontynuowania „zawieszonego” z dniem 27 kwietnia strajku nauczycieli.

 

A ja muszę podjąć decyzję o czym dziś będzie ten felieton.

 

I już zdecydowałem. Nie będzie na żaden wspomniany wyżej temat. W wielkiej powyborczej polityce na razie jest jak kotle pod pokrywą – poczekam do czasu, gdy już nastanie czas podawania gotowych potraw do stołu. Wtedy posmakuje i skomentuję. A dzisiaj podejmę temat, w zasadzie nie dostrzeżony przez ogólnopolskie media, na który i ja natrafiłem przypadkiem, podczas poszukiwania informacji o członkach nowego składu Rady Dzieci i Młodzieży przy MEN. Tym tematem jest Rada Dialogu z Młodym Pokoleniem przy Komitecie ds. Pożytku Publicznego, którą 7 października powołał Wicepremier Piotr Gliński – przewodniczący tego komitetu.

 

Foto: Piotr Guz/KPRM[www.niebywalesuwalki.pl]

 

Pierwsze posiedzenie Rady Dialogu z Młodym Pokoleniem przy Komitecie ds. Pożytku Publicznego

 

 

Jak widać po fakcie zamieszczenia zdjęcia, nie będzie to klasyczny felieton – zapis „strumienia świadomości” – refleksji i poglądów jego autora, a raczej miniparaesej w wersji hipertekstu, czyli syntetyczne informacje o tymże, kolejnym wytworze niemiłościwie nam panującej władzy, skierowanym ku uwiedzeniu młodego pokolenia, okraszonym komentarzami felietonisty.

 

Wszystko ma swój początek w zamieszczonym 17 października materialeNowa Rada Dzieci i Młodzieży powołana. Ale zasady zostały stare…”, który m.in. zilustrowałem zdjęciem ze spotkania z Piotrem Glińskim trzech młodzieńców z Łodzi – wszyscy ze znanej nam już od prawie dwu lat Fundacji „Osnowa”.

 

Moje poszukiwania w jakim celu ta elita owej tajemnej niczym loże masońskie Fundacji „Osnowa” przebywała 24 maja w Kancelarii Premiera RP doprowadziły mnie do kilku, wcześniej zupełnie mi nieznanych, informacji:

 

Czytaj dalej »