Archiwum kategorii 'Felietony'
Jest taki temat, który w kończącym się tygodniu podejmowały nieliczne media, który wywołał moje – negatywne wobec decydentów w MEiN – emocje. Tym tematem jest informacja w sprawie egzaminów: ósmoklasisty i maturalnego, do którego mają przestąpić ukraińscy uczniowie, którzy po 24 lutego tego roku przyjechali do Polski i zostali uczniami ostatnich klas w szkołach podstawowych i średnich.
Stanowi o tym Rozporządzenie MEiN z dnia 21 marca 2022 r. w sprawie organizacji kształcenia, wychowania i opieki dzieci i młodzieży będących obywatelami Ukrainy (Dz. U. z 2022 r. poz. 645). To tam zapisano, że „Uczniowie będący obywatelami Ukrainy, realizujący obowiązek szkolny, składają deklarację wskazującą język obcy nowożytny, z którego uczeń przystąpi do egzaminu ósmoklasisty w terminie do dnia 11 kwietnia 2022 r”, zaś „uczniowie realizujący obowiązek nauki, będący obywatelami Ukrainy, mogą złożyć deklarację przystąpienia do egzaminu maturalnego w terminie do dnia 31 marca 2022 r.”.
Jest tam także decyzja adresowana do CKE: „Dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, w terminie do dnia 28 marca 2022 r., został zobowiązany do dostosowania informacji o sposobie organizacji i przeprowadzania egzaminu ósmoklasisty, egzaminu maturalnego oraz egzaminu zawodowego do zmian wprowadzonych w rozporządzeniu;”
Piszę ten felieton na dzień przed owym terminem i mogę już poinformować, że dyrektor Smolik wywiązał się z zadania: ZOBACZ – TUTAJ.
Wszystkich, którzy niechętnie czytają teksty pisane w urzędowym języku odsyłam do zapisu rozmowy, jaką z dyrektorem CKE Marcinem Smolikiem przeprowadziła red. Justyna Suchecka, a który został 25 marca zamieszczony na stronie TVN24 pod tytułem „Polski system i ukraińskie dzieci. Jak będą wyglądały egzaminy i matury dla uchodźców?”
Punktem wyjścia do tej rozmowy było pytanie: „Dlaczego Ministerstwo Edukacji i Nauki nie bierze pod uwagę postulatów organizacji pozarządowych i jak będą wyglądały egzaminy dla uchodźców. […] Egzamin ósmoklasisty zaplanowano w dniach 24-26 maja. Matury rozpoczną się 4 maja.”
Nie mam tutaj zamiaru streszczać odpowiedzi dyrektora Smolika – przeczytajcie sami.
Ja podzielę się z Wami tym co o takim rozwiązaniu myślę. A myślę nadal tak samo, jak 21 marca, kiedy materiał informujący o egzaminie ósmoklasisty zatytułowałem „Egzaminy dla znających j.polski uczniów z ukraińskich rodzin o polskich korzeniach?”i 24 marca, kiedy zamieszczałem fragmenty tekstu ze strony Prawo.pl „Słownik to za mało, by ukraiński uczeń napisał rozprawkę o ‘Panu Tadeuszu’”, któremu dałem tytuł „Polski system egzaminów nie dla uczniów z Ukrainy – po kilku tygodniach w szkole.”.
Jedynie z powodu limitu znaków w tytule nie dodałem, że mam na myśli kilka tygodni pobierania nauki w polskiej szkole.
Aby nie wdawać się w przydługie wywody napiszę krótko i treściwie: Pomysł aby po kilku tygodniach chodzenia – dosłownie chodzenia, bo czego można się w tak krótkim czasie nauczyć – do polskiej szkoły oferować uczniom z innego kraju, którzy trafili tu z niekompatybilnego z polskim systemu edukacji, nieznających języka polskiego, przystąpienie do naszych egzaminów uważam za kompletnie idiotyczny.
Jak wszystko w działaniach pana Czarnka – pomysł ten ogłoszony został dla efektu propagandowego: jak to Polski minister dba o rozwój ukraińskich uczniów-uchodźców. Bo – moim zdaniem – naprawdę jest to pierwszy sygnał ukrytej polityki wynaradawiania uczniów z Ukrainy.
A tak w ogóle to wierzę, że niewielu ukraińskich uczniów zachowa się niesolidarnie w stosunku do swoich rodaków, którzy pozostali w Ukrainie i którzy – z powodu trwających walk – w tym roku tamtejszej matury zdawać nie będą.
Włodzisław Kuzitowicz
Foto: www.pl.dreamstime.com
Przed 100-u laty „papierowe” media promowali gazeciarze. Czy dzisiejsze algorytmy selekcjonujące informacje pojawiające się na profilach są równie skuteczne? A może dziś także trzebaby sięgnąć do podobnych rozwiązań ?
Może to wina COVID-a że nachodzą mnie ostatnio „czarne” myśli. Ale nic na to nie poradzę – po ostatnim doświadczeniu z zeszłotygodniowym felietonem nie mam powodu do zadowolenia. Mam na myśli brak jakiegokolwiek oddźwięku na mój apel. Po tym jak po raz pierwszy zamieściłem na fejsbuku jego podlinkowaną zapowiedź – w niedzielę 13 marca o godz. 13:35 – nie doczekałem się nawet jednego lajka. Dlatego następnego dnia rankiem (o 7:35) zamieściłem ten sam materiał ponownie – z takim komentarzem:
I co? I nic. Do dziś nikt nic nie napisał, nawet kilku słów… Pomijając liczby obserwujących – mam na FB 355 „zarejestrowanych” znajomych. Z tego co pamiętam, ponad połowa z nich ma lub miała związki z oświatą. Wiele osób nadal pracuje na pierwszej linii frontu walki o lepszą polską szkołę. I nikogo z nich mój zeszłotygodniowy felieton nie skłonił do jakiejkolwiek reakcji…
Trudno nie zacząć zastanawiać się, czy to o czym piszę w ogóle kogoś interesuje. Jednak nie potrafię uwierzyć, że felieton o tym, że mimo tragedii w Ukrainie nie zniknęły nagle wszystkie problemy naszej edukacji, którymi żyliśmy, które nas poruszały, na które próbowaliśmy znaleźć sposoby przed tą wojną jest pisaniem „nie na temat”. I także nie uwierzę, że nikogo, choćby tylko tych z grona moich fejsbukowych znajomych, nie interesował problem, jaki sformułowałem w zakończeniu tego felietonu:
Napaść wojsk rosyjskich na Ukrainę i bestialska wojna która tam toczy się już 18-ty dzień i ponad 1,5 miliona uchodźców z tego niszczonego nalotami kraju, którzy do tego czasu przekroczyli polsko-ukraińską granicą (liczba ta podwoiła się od poprzedniej niedzieli!), nie powinny znieczulić nas na nasze dotychczasowe nieszczęścia, powodowane przez niemiłościwie nam panujący rząd pod kierunkiem elokwentnego bankiera, posłusznie realizującego politykę zakompleksionego, zgorzkniałego starego kawalera, a w przypadku edukacji – niszczonej przez wychowanka księdza profesora z KUL, który prowadzi polską szkołę w kierunku swoich obsesji i postulatów środowisk skrajnie narodowych i ortodoksyjnie katolickich.
W czym więc tkwi problem?
Pierwszą odpowiedzią powinna być – i jest – taka: „Powodem jest nie to o czym piszesz, tylko jak piszesz”. Znaczy – stylistyka tej formy, jaką utrwaliłem w czasie minionych ponad ośmiu lat pisania tych felietonów. Ich najbardziej rzucającą się w oczy cechą jest długość owych tekstów. Nikt chyba nie przypuszcza, że jest to efekt mojej niewiedzy w którym kierunku poszła ewolucja czytelnictwa elektronicznych mediów. Wiem, i wiedziałem o tym procesie od dawna. Jednak zakładałem, że adresatami tego co piszę i zamieszczam na stronie „Obserwatorium Edukacji” są ludzie, którzy nie są złaknieni sensacji, którzy nadal czytanie przedkładają nad odbiór informacji obrazkowych, którzy mają potrzebę bardziej pogłębionej refleksji, którym nie wystarcza telegraficzny styl komunikatorów typu Twitter czy Tik Tok.
Może przeceniłem siebie jako autora materiałów zamieszczanych w mediach społecznościowych? Przyznam, że od dnia, w którym uświadomiłem sobie jak wielka przepaść w „oglądalności” dzieli mnie od Pawła Łęskiego – nauczyciela j. polskiego w sopockim liceum, którego profil na Fb ma ponad 79 tysięcy obserwujących, zacząłem się zastanawiać w czym jego styl pisarski jest lepszy w przyciąganiu czytelników, od mojego. Bo i jego zamieszczane tam teksty bywają długie. Sam to zauważył i się zdziwił, pisząc 12 marca:
„Niechcący sprawdziłem, ile znaków i wyrazów mają moje standardowe posty. Nigdy tego nie robiłem, gdyż wszystko piszę na telefonie. Okazało się, że typowe dłuższe mają od 1400 do 2000 wyrazów. I około 10 tysięcy znaków. A mimo wszystko ktoś to jednak czyta. Dziękuję i przepraszam.
A jednak tylu go czyta…
Ale ja nie potrafię komentować wystąpienia ministra Czarnka w taki sposób:
„Chciałbym kiedyś osiągnąć ten poziom umysłowości i poczucia własnej zajebistości. To naprawdę musi być piękne takie życie w permanentnych urojeniach.”
„…jednak jak Czarnek coś powie, to nie ma chuja we wsi, jak mawiał klasyk. Najwyraźniej jest najlepiej poinformowanym człowiekiem na świecie. Żadni eksperci od wojskowości, wojen i zniszczeń, nie są tak optymistyczni od urodzenia.”
Nie, nie będą szedł tą drogą… Pozostanę przy swoim, wypracowanym na wzorcach XX-wiecznej poprawności językowej stylu pisarskim. Jednak popracuję nad zwięzłością wypowiedzi. Jedyne nad czym poważnie zastanawiam się, to nad „ozdabianiem” felietonów zdjęciami, przyciągającym uwagę czytelników. Albo grafikami – patrz Dorota Sterna. Ale u mnie byłyby to cudze rysunki.
Przeto już kończę – z optymizmem patrząc w przyszłość. Nie tylko przyszłość kowidowego ozdrowieńca, ale także przyszłość mnie felietonisty…
Włodzisław Kuzitowicz
Dzisiejszy felieton zacznę od wyjaśnienia powodu , co prawda krótkotrwałej, przerwy w redagowaniu „Obserwatorium Edukacji”, która zaistniała od popołudnia 10 marca do przedpołudnia 12 marca. Jej przyczyną była konieczność naprawy sprzętu na którym pracuję (jest nim – mówiąc delikatnie – z nienajwyższej półki laptop LENOWO), polegającej na wymianie kompletnie zdezelowanego dysku twardego. Oczywiście – nie ja tego dokonałem. Wszystko odbyło się szybko i skutecznie dzięki pewnemu znakomitemu specjaliście – Panu Krzysztofowi (pomógł mi skontaktować się z nim mój, nie tylko fejsbukowy, znajomy Grzegorz, do którego kierują tu WIELKIE PODZIĘKOWANIE). Ów „lekarz-ratownik” najpierw odbył wizytę domową, zdiagnozował „pacjenta”, ustalił smutna diagnozę o konieczności transplantacji i zabrał „chorego” do swojej „kliniki”. Po nieco ponad dobie przyjechał z „ozdrowieńcem” i przystępnie przeszkolił mnie jak mam z nim postępować. I to wszystko za niewygórowaną zapłatę!
Jak wiadomo – po takiej operacji komputerek był jak mieszkanie po generalnym remoncie – musiałem go na nowo „umeblować”. Trochę to trwało – ja nie jestem już taki szybki jak mój laptop po przeszczepie…
Ale już w sobotę rano mogłem zamieścić pierwszy materiał – był to wywiad z nauczycielką z podstawówki w Białymstoku, zaczerpnięty z portalu OKO.press.
I tak, chcąc nie chcąc, wróciłem do dominującej od ponad dwu tygodni wszystkie media tematyki wojny w Ukrainie i pomocy świadczonej uciekinierom przez Polaków. Ja także dałem się ponieść temu nurtowi i w zasadzie od 24 lutego prawie nic na inny temat niż ta wojna, uciekinierzy i ich dzieci w wieku szkolnym oraz jak mają im pomagać polskie szkoły, nie zamieszczałem na OE.
Patrząc na to można by dojść do wniosku, że poza tymi tematami nic innego w naszej edukacji się nie dzieje. A przecież to jest nieprawda! Nie tylko świat, ale i Polska nie zatrzymały się w bezruchu, śledząc wyłącznie wydarzenia w Kijowie, Charkowie, Mariupolu czy innych ukraińskich miastach. Przez fakt, że w Polsce jest już kilkaset tysięcy dziewcząt i chłopców, którzy uciekając z Ukrainy przerwali swoją edukację i którym obiecujemy (rząd, samorządy i setki tysięcy pomagających im wolontariuszy), że umożliwimy im naukę w polskich szkołach, nie zniknęły nagle wszystkie problemy naszej edukacji, którymi żyliśmy, które nas poruszały, na które próbowaliśmy znaleźć sposoby przed tą wojną.
Śmiem twierdzić, że te problemy będą teraz widoczne i bolesne jeszcze bardziej. Bo luki w wiedzy, powstałe w wyniku wielomiesięcznej nauki zdalnej, ogromna liczba polskich uczniów potrzebujących wsparcia psychologicznego, prokuratorskie inklinacje wobec nauczycieli ze strony działań niektórych kuratorów oświaty, lansowanie w wydawanych przez resort edukacji aktach prawnych modelu Polaka-katolika jako jedynego właściwego wzorca wychowawczego, kadłubowe wychowanie seksualne, realizowane z całkowitym pominięciem wiedzy medycznej, ale za to zgodnego z „nauczaniem Kościoła” – że tylko te wymienię – nie zginęły jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej…
Pozostały także: fetysz podstaw programowych, przekonanie o skuteczności ocen cyfrowych i związany z nim straszak „jedynek”, testy jako trening do zdania egzaminu – traktowanego jako prawdziwy cel edukacji, braki kadrowe w obsadzaniu etatów nauczycielskich – zwłaszcza w niektórych „deficytowych” przedmiotach.
Nie mówiąc już o „wynalazku” pana ministra Czarnka, zwanym HiT-em… A przy okazji, w kontekście uczniów uchodźców z Ukrainy: to może być bardzo ciekawa lekcja, kiedy w tej samej licealnej klasie będą ten program realizowali wspólnie z naszymi. Taki na przykład temat o przyczynach i rozmiarach konfliktu polsko-ukraińskiego, w tym ludobójstwa ludności polskiej na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Albo jak będą zdobywali wiedzę w wersji rozszerzonej HiT, aby potrafić opisać walki na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej, w tym: o Lwów, o Wilno…
W tej chwili narodził się w mojej głowie pomysł zorganizowania debat oxfordzkich, podczas których dwie ekipy uczniów: jedna złożona z Ukraińców, a druga z Polaków, prezentują dwa punkty widzenia na takie tematy: „Relacje ludności ukraińskiej i polskiej na terenach byłej Galicji Wschodniej w czasie II Rzeczpospolitej” , albo „Przyczyny, które doprowadziły do „Rzezi Wołyńskiej” w lecie 1943 roku”.
Gdyby w którymś z liceów (albo technikum) coś takiego przygotowywano – będę wdzięczny za informację…
Reasumując: Napaść wojsk rosyjskich na Ukrainę i bestialska wojna która tam toczy się już 18-ty dzień i ponad 1,5 miliona uchodźców z tego niszczonego nalotami kraju, którzy do tego czasu przekroczyli polsko-ukraińską granicą (liczba ta podwoiła się od poprzedniej niedzieli!), nie powinny znieczulić nas na nasze dotychczasowe nieszczęścia, powodowane przez niemiłościwie nam panujący rząd pod kierunkiem elokwentnego bankiera, posłusznie realizującego politykę zakompleksionego, zgorzkniałego starego kawalera, a w przypadku edukacji – niszczonej przez wychowanka księdza profesora z KUL, który prowadzi polską szkołę w kierunku swoich obsesji i postulatów środowisk skrajnie narodowych i ortodoksyjnie katolickich.
OPOZYCJONIŚCI WSZYSTKICH FORMACJI I EDUZMIENIACZE – DUCHA NIE GAŚCIE!
Włodzisław Kuzitowicz
To już jedenasty dzień wojny na terytorium Ukrainy, której nie tylko żołnierze, ale i cywile w ramach spontanicznie tworzonej samoobrony, bronią bohatersko przed przeważającymi, nie tylko ilościowo ale i technologicznie, siłami armii rosyjskiej. Przez ten czas ponad półtora miliona osób – głównie kobiet z dziećmi – znalazło schronienie poza granicami swego kraju – najliczniej w Polsce. Według informacji z dzisiejszego poranka do tej pory ukraińsko-polską granicę przekroczyło już ponad 800 tysięcy osób. W tej liczbie prawie połowa to osoby niepełnoletnie – głównie dzieci, w tym bardzo wiele w wieku szkolnym.
I dlatego przed polskim systemem edukacyjnym jako całością, a w praktyce przed kierownictwem konkretnych szkół, a na co dzień przed pracującymi tam nauczycielkami i nauczycielami, stoi trudne wyzwanie podjęcia się zadania wchłonięcia przez nasze struktury szkolne owych setek tysięcy uczennic i uczniów – najprawdopodobniej w przeważającej liczbie nie znających języka polskiego.
Nie podejmuję się udzielania jakichkolwiek porad i wskazówek jak to najskuteczniej zrobić – niech czynią to osoby mające odpowiednią wiedzę i doświadczenie. Natomiast pomyślałem sobie, że jest taki aspekt tej sytuacji, na który – jak dotąd – nikt nie zwrócił uwagi. Mam na myśli niekompatybilność obu tych systemów szkolnych: ukraińskiego i polskiego.
W formule felietonu nie będę pisał eseju o ukraińskim systemie szkolnym – odsyłam do dostępnych w Internecie opracowań na ten temat:
Reforma edukacji w Ukrainie. Szanse i zagrożenia, Piotr Pacewicz, Kamila Zacharuk – TUTAJ
System edukacji na Ukrainie. Uznawalność stopni wykształcenia i tytułów w Polsce, Joanna Handziak-Buczko (doradczyni zawodowa Instytutu Praw Migrantów) – TUTAJ
Jednak na użytek tego tekstu muszę poinformować, że ukraiński system oświaty, podobnie jak i polski, jest w trakcie wdrażania reformy z 2017 roku. To wtedy dotychczasowy system jedenastoletniej edukacji (szkoła początkowa (початкова школа) – 4 lata + szkoła podstawowa (основна школа) – 5 lat + starsza szkoła (старша школа) – 2 lata) został zastąpiony dwunastoletnim cyklem edukacji, który swe wydłużenie zawdzięcza dołożeniem jednego roku do czasu nauki w starszej szkole. Należy także wiedzieć, że realizacja owej reformy rozpoczęła się 1 września 2018 roku, czyli ówcześni uczniowie pierwszej klasy szkoły początkowej są w tym roku szkolnym uczniami jej klasy czwartej. Uczniami pierwszej klasy starszej szkoły zostaliby dopiero 1 września 2022 roku, a do starszej szkoły dotarliby 1 września 2027 roku.
Ale na pewno dokonano tam także zmian w podstawach programowych. Uczniowie aktualnych klas szkoły początkowej bez wątpienia uczyli się według innych programów niż ich starsi koledzy, którzy są teraz uczniami szkoły podstawowej i starszej, którzy ukraiński równoważnik egzaminu maturalnego zdawać będą po 11-u latach edukacji, a nie jak mają to zaplanowane ich młodsi koledzy – po 12-u latach.
I tu widzę problem. Jak skorelować ukraiński system 4 + 5 + 2, a także ten, będący w początkowej fazie, system 4 + 5 + 3 z polskim systemem 8 + 4? Do jakiej klasy w polskiej szkole powinni być przyjmowani ci, którzy w Ukrainie uczyli się w 5. (ostatniej) klasie tamtejszej szkoły podstawowej, czyli mają zaliczone pełne 8 lat nauki, ale nie ukończyli jeszcze klasy, która upoważnia ich do podjęcia nauki w równoważniku polskiego liceum, czyli w dwuletniej starszej szkole? Czy uczniowie 1. klasy ukraińskiej starszej szkoły powinni być przyjęci do 1. klasy polskiego liceum i uczyć się jeszcze prawie 3,5 roku? A gdzie powinni kontynuować nauką ci, którzy w chwili ucieczki ze swego kraju uczyli się w klasie 2. owej starszej szkoły i powinni wkrótce zdawać egzamin równoważny polskiemu egzaminowi maturalnemu?
Sprawy komplikują się dodatkowo w nurcie kształcenia zawodowego. W Ukrainie funkcjonują szkoły techniczno-zawodowe (Професійно-Технічні Навчальні Заклади), jednak nie udało mi się znaleźć informacji o tym nurcie edukacji. [Oto co czeka na osobą zainteresowaną tym tematem – TUTAJ]
Uwzględniając to wszystko doszedłem do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem, zwłaszcza przyjmując optymistyczną wersję, iż jest to tylko pobyt okresowy – do czasu wycofania się wojsk rosyjskich i zakończenia wojny, byłoby tworzenie klas wyłącznie dla uczniów ukraińskich, w których mogliby oni kontynuować naukę w swoim narodowym systemie. Tyle, że nie mam pojęcia skąd pozyskiwać do tych klas nauczycieli znających język ukraiński (i tamtejsze programy nauczania), a także jak przeciwdziałać tworzeniu swoistych gett środowiskowo-kulturowych.
Napisałem o tym wszystkim, bo w pełnej emocji atmosferze „wszyscy pomagamy uciekinierom z Ukrainy” na razie mówi się głównie o przekazywaniu im żywności, ubrań i poszukiwaniu miejsc zakwaterowania. I to najczęściej „na już” – bez zastanawiania się gdzie będą oni mieszkali, jeśli nie na stałe, to o wiele, wiele dłużej. Jeśli o szkołach, to także – przynajmniej do mnie tak ten temat dotarł – wyłącznie w kategorii miejsc w klasach i ewentualnie o dodatkowych pomieszczeniach oraz nauczycielach, pozwalających na otwieranie nowych klas. Nigdzie nie czytałem ani linijki na temat, który powyżej przedstawiłem…
Włodzisław Kuzitowicz
P.s.
Wczoraj (5 marca 2022 r.) na fanpage „Edukacja w Działaniu” o godz. 14:00 zaprezentowano webinar na temat „jak w praktyce i formalnie wygląda edukacja dzieci, które będą przybywały do Polski z Ukrainy”. Wystąpiły w nim dwie panie: w roli gospodyni spotkania – pani Beata Zwierzyńska, inicjatorka grupy, a w roli ekspertki – Beata Wawrzyniak. Pełniła ona funkcję w nadzorze pedagogicznym – pracowała na stanowisku starszego wizytatora w Dolnośląskim Kuratorium Oświaty. Była dyrektorką zespołu szkolno-przedszkolnego. Zajmuje się także problematyką dzieci obcokrajowców w polskich szkołach. Chociaż i z jej wykładu, wspieranego (nie zawsze synchronicznie) slajdami, z którego przebijała kuratoryjna stylistyka „prawnych podstaw”, także nie można dowiedzieć się jak przekładać realizowany przez ucznia w Ukrainie etap edukacji na polski system szkolny, uważam że zapoznanie się z nim może okazać się przydatne – jako poszerzenie wiedzy na temat adaptowania uczniów z zagranicy do wymogów polskiej szkoły.
Webinar można obejrzeć i wysłuchać – TUTAJ
To co od kilkunastu tygodni „wisiało” jako potencjalna możliwość nad Ukrainą, także nad Europą, a i nad znaczną częścią świata – WOJNA – od rana 24 lutego stało się okrutną rzeczywistością. To już czwarta doba mija, gdy wszystkie media zdominowały informacje o kolejnych atakach rosyjskich wojsk na – nie tylko wojskowe – obiekty w wielu ukraińskich miastach – w tym w Kijowie, a od dzisiejszej nocy także w Charkowie. Od soboty pojawiły się także informacje o tysiącach zabitych i rannych, ale także o dziesiątkach tysięcy uciekinierów, kobiet i dzieci, przekraczających polską granicę.
Bo mężczyźni, nie tylko wojskowi, pozostają w kraju, aby walczyć z najeźdźcą. Wbrew oczekiwaniom tej żałosnej namiastki rosyjskiego cara – dyktatora posługującego się tytułem prezydenta, byłego agenta KGB – Putina, wywołana przez niego wojna nie okazała się blitzkriegiem. Ukraińcy dzielnie bronią swojego kraju, walczą z przeważającymi technologicznie i liczebnie siłami przeciwnika, powodując jego wielkie straty w ludziach i sprzęcie. Nic mi, jak dotąd, nie wiadomo, aby jakieś oddziały armii ukraińskiej przeszły na jego stronę, a plany obalenia legalnych władz ukraińskich i utworzenia marionetkowego rządu, który poprosi o przyjęcie do namiastki RWPG – Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (OUBZ), pozostały jedynie jego mrzonką…
To chyba mój pierwszy felieton, który nie zaczął się od problematyki edukacyjnej. Ale też nigdy wcześniej nie zasiadałem nad klawiaturą komputera w takich dramatycznych okolicznościach. Dzisiaj pisanie o problemach polskich szkół tak, jakby nic złego nie działo się tuż za wschodnią granicą naszego państwa, byłoby zakłamywaniem rzeczywistości.
Jednak nie będą już więcej pisał o tych wydarzeniach, bo nie czuję się kompetentny – nie tylko w analizowaniu i komentowaniu sytuacji militarnej w Ukrainie, ale także tego, co w związku z sytuacją, jaka powstała w wyniku napaści przez Rosję Putina na ten kraj, dzieje się w ostatnim czasie w polityce europejskiej i światowej. Niech robią to ludzie lepiej ode mnie poinformowani i merytorycznie do tego przygotowani.
Jednak jest jeden temat z naszego polskiego podwórka, który budzi mój niepokój. Dałem o tym znać już czwartek 24 lutego, gdy zamieszczony na OE plakat „Solidarni z Ukrainą” opatrzyłem tytułem „Ale niech ta wojna nie stanie się dla władzy PiS-u zasłoną dymną jej afer”.
Skąd takie moje obawy? Bo obserwując – oczywiście w mediach – działania naszych władz, ich nagłaśnianą przez te media aktywność w obszarach wparcia walczących Ukraińców pomocą wojskową, medyczna, ale i dyplomatyczną, przy milczącym poparciu liderów partii opozycyjnych, sformalizowanym formułą przyjętej w środę 23 lutego przez aklamację uchwały Sejmu w sprawie agresji Rosji na Ukrainę, mam takie dziwne wrażenia, jakby PiS-owi „z nieba” spadła ta wojna…
Bo kogo będzie teraz interesowała sprawa Pagazusa i inwigilacji przeciwników politycznych, może uda się, bez rozgłosu, pozbawić stanowiska prezesa NIK tego zdrajcę Banasia, może i Bruksela „odpuści” tę blokadę miliardów euro z funduszu spójności, których wypłatę uzależnia od realizacji wyroków TS UE.
I jeszcze jedno: może także w sytuacji, gdy uwaga społeczna skupiona jest na Ukrainie, Duda podpisze „Lex Czarnek” i uda się plan tego „produktu” Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego nałożenia polskim szkołom i pracującym w nich nauczycielkom i nauczycielom, a przede wszystkim ich kierownictwu, kagańca katolicko-narodowych przepisów.
Bo wszystko zagłuszą nawoływania do pomocy Ukrainie, do dawania schronienia dziesiątkom tysięcy kobiet i dzieci, którzy uciekając przed wojną przekraczają polską granicę.
Nie piszę o tym, aby nie mobilizować się w akcji pomocowej. Tym bardziej, że wszystko na to wskazuje, iż owe tysiące dziewcząt i chłopców w wieku szkolnym, którzy schronią się w naszym kraju (bo wielu zapewne przez Polskę jedynie przejedzie, w drodze do innych krajów, w których już od dawno mieszkają ich krewni) staną się uczennicami i uczniami naszych szkół. Będzie to jeszcze jednym wyzwaniem – nie tylko dydaktycznym – dla uczących w tych szkołach, ale także dla ich potencjalnych polskich koleżanek i kolegów. I na tym polu także powinniśmy zdać egzamin z braterstwa…
Jednak to wszystko nie może przesłonić nam długofalowego interesu polskich dzieci i młodzieży, dbałości o warunki pracy naszych szkół i pracujących w nich nauczycielek i nauczycieli.
Bądźmy nadal zmobilizowani, nie dajmy sobie uśpić naszej czujności i róbmy wszystko – jak to robiliśmy przed agresją rosyjską na Ukrainę – aby ustawa zwana „Lex Czarnek” została odesłana tam gdzie jest jej miejsce – do niszczarki….
Włodzisław Kuzitowicz
Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie Bohaterem Tygodnia (a może i Roku) jest Kolega Marcin Konrad Jaroszewski – dyrektor XXX Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Śniadeckiego w Warszawie. Kto jeszcze o Jego aktywności w relacjach z władzą, tą od nadzoru, nie słyszał – przypominam mój czwartkowy materiał: „Jak dyrektor XXX LO im. Śniadeckiego w Warszawie „pogrywa” z władzą”.
Nie po raz pierwszy informowałem na OE o osobie dyrektora XXX LO w Warszawie. 1 czerwca 2021 roku zamieściłem obszerny material, zatytułowany „Nasz kandydat na „Nauczyciela Roku 2020”. Bo „Super Dyrektorem 2020” nie został.”. Jeśli go nie czytaliście, albo już nie pamiętacie o czym tam było – przeczytajcie.
Wszystkie te historie wywołały u mnie refleksję o charakterze autodiagnozy: „A gdybyś ty był teraz dyrektorem szkoły – odważyłbyś się na podobną reakcję na politykę ministerstwa edukacji, adresowaną do łódzkiego kuratora oświaty, zwłaszcza tego poprzedniego?”
Odpowiedź na to – mówiąc szczerze – nie pojawiła się taka jednoznaczna. Z jednej strony, znając mój charakter spod znaku barana oraz dotychczasowy „dorobek” w stawianiu się przełożonym w przypadkach gdy nie akceptowałem ich decyzji (koronny przykład – walka w obronie szkoły, gdy ówczesny wiceprezydent miasta i „jego” dyrektor Wydziału Edukacji UMŁ chcieli ją zlikwidować) – każą mi zakładać, że pewnie i teraz reagowałbym podobnie do kolegi Jaroszewskiego. Ale z drugiej strony – realia są już inne niż „za moich czasów”. Teraz jest to walka z całym makrosystemem, gdy „znikąd pomocy”, gdy inni w naszym środowisku siedzą cicho i wolą się nie narażać.
Poniekąd nie dziwię im się. No, może gdybym miał alternatywny program na, satysfakcjonujacą mnie, dalszą aktywność zawodowa, (i realne możliwwosci jego realizacji), gdybym do wieku emerytalnego miał nie więcej niz 4 lata (a najlepiej – rok, bo ta władza potrafi znaleźć podstawę do zwolnienia nawet i w tym okresie ochronnym – np. na podstawie sfabrykowanej skargi na molestowanie lub mobbing. Ale będąc jeszcze „w sile wieku”, lubiąc to co robię, czujc silną więź z zespołem nauczycielskim i z uczniami „mojej” szkoły – czy zaryzykowałbym „postawienie się” władzom, mając świadomość „dyscyplinarki”? Czy podjąłbym to ryzyko? Nie jestem tego pewien…
Jako emeryt-obserwator, żyjący już na marginesie świata edukacji, nie powinienem dokonywać ocen postaw koleżanek i kolegów, którym przyszło kierować szkołami w tym czasie, gdy politykę, a przede wszystkim prawo oświatowe, określają i stanowią ludzie z nadania populistycznej, bogoojczyźnianej partii, o przewrotnej nazwie Prawo i Sprawiedliwość. Ale nie będę ukrywał, że ze smutkiem konstatuję sytuację w łódzkich liceach i zespołach szkół zawodowych, których kierownictwa (z baaardzo nielicznymi wyjątkami) realizują strategię „niewychylania się”, przeczekania. I to nie tylko w w sytuacjach polityczno-protestacyjnych – wobec władzy kuratoryjnej i ministerialnej, ale także wobec płynących z innych ośrodków niż oficjalne (takich jak ORE czy WODN-y) inicjatyw odchodzenia od ugruntowanych dziesiątkami lat tradycji: dydaktyki podawczej, sprawdzianów i klasówek, od cyfrowego systemu oceniania.
To dla mnie smutna rzeczywistość, w której jedynym znanym w skali kraju dyrektorem łódzkiego liceum jest pan Dariusz Jakóbik, który zakazał uczniom kierowanego przez siebie XXXIV LO zamieszczania awatara ze znakiem błyskawicy podczas nauki zdalnej, który z tego powodu został przez magistrat Łodzi zawieszony w obowiązkach, a którego władze rządowe nie tylko przywróciły na stanowisko, ale który za to właśnie otrzymał od ministra Czarnka, poza normalnym trybem, Medal KEN!
Cóż – wychodzi na to, że pora abym zaakceptował epokę, w której jedyną społecznością w jakiej istnieją relacje od i do ciebie jest społeczność mediów internetowych, epokę – z jednej strony – zglobalizowanej rzeczywistości gospodarczej, kulturowej i politycznej, zaś z drugiej – świata zatomizowanych jednostek, małych egoizmów zapatrzonych w siebie egocentryków oraz izolujących się od informacji pochodzących z „obcych” źródeł baniek środowiskowych. I w takich okolicznościach nie powinny mnie dziwić, a tym bardziej gorszyć, postawy osób, które ponad świat wartości i ideałów stawiają własny spokój.
Włodzisław Kuzitowicz
Nie! Nie będzie to felieton o tym co w minionym tygodniu działo się na Wiejskiej – mam na myśli wszystko co odnosi się do edukacji, szkół i nauczycieli. Przecież wszyscy którzy to czytają wiedzą to samo co ja, a może nawet więcej. A moje refleksje i ewentualne komentarze także nikogo by nie zaskoczyły – co o tym sądzę wiecie od dawna, także z niektórych tytułów zamieszczanych materiałów tych wydarzeń dotyczących.
Postanowiłem także nie pisać o wynikach poselskiej kontroli w kolejnym kuratorium – tym razem na Podlasiu – województwie mającym (na podstawie wyników kilku ostatnich wyborów) opinię jednego z pisowskich mateczników. Bo jak mógłbym skomentować informację o tym, że i tam nie potwierdzono istnienia żadnej skargi rodziców na demoralizujące ich dzieci zajęcia eNGiOsów? Tak samo, jak czytający te felietony…
To o czym dzisiaj będzie?
Zdecydowałem, że za punkt wyjścia przyjmę mój komentarz, jaki w miniona środę posłałem na adres „Akademickiego Zacisza” – po wysłuchaniu opowieści o pracy trzech niesamowitych – jak je określiłem – nauczycielek, uczestniczek owego spotkania. A były to:
Edyta Borowicz-Czuchryta – nauczycielka języka angielskiego w Szkole Podstawowej w Szczekarkowie
Izabela Maciejewska – dyrektorka Zespołu Szkół nr 33 – szkół szpitalnych w Bydgoszczy
Iwona Pietrzak-Płachta – bibliotekarka w Zespole Szkolno-Przedszkolnym w Pliszczynie
A napisałem takie słowa:
„A ja mam, po wysłuchaniu tej rozmowy, jedną refleksję: Na te Koleżanki, i na to co One robią, nie ma (i nie będzie miał) wpływu pan Czarnek i jego prawo.”
Skąd takie twierdzenie? Nabrałem tego przekonania nie tylko po wysłuchaniu opowieści o tym co one robią, dzień po dniu, w swoich placówkach, jak bardzo są zaangażowane, jak niesamowite pomysły wcielają w życie, ale także patrząc na ich gesty, mimikę… „Mowa ciała” nie kłamie – czasami mówi więcej niż słowa. Jestem przekonany, że nie ma takiej siły, nawet minister Czarnek, jego pomysły legislacyjne i jego namiestnicy na urzędach kuratorów oświaty, która byłaby w stanie powstrzymać je w tym co i jak robią w ich placówkach, dla dobra uczniów, ich rodziców i całych społeczności lokalnych.
Napisałem o społecznościach lokalnych. To ostatnie odnosi się do działań dwu pań. Niechaj mi koleżanka dyrektor szkół szpitalnych – Izabela Maciejewska – wybaczy. Nie mam zamiaru umniejszać wartości pracy jej oraz pracujących pod jej kierunkiem nauczycieli. To co robicie w tej szkole bez budynku, bez klas, często przy łóżkach dzieci w stanie terminalnym, zasługuje nie tylko na podziw, ale przede wszystkim na szacunek i uznanie!
Ale dziś chcę podjąć właśnie ten wątek – roli szkoły w środowisku lokalnym. Zwłaszcza małym środowisku, takim, w jakim działają pozostałe dwie koileżanki: Edyta Borowicz-Czuchryta w Szczekarkowie i Iwona Pietrzak-Płachta w Pliszczynie.
Niewątpliwie dominującą osobą w materiałach zamieszczonych w minionym tygodniu na „Oserwatorium Edukacji”, nie iicząc mającego już coś na kształt abonamentu „stałego klienta” Przemysława Czarnka, był Paweł Lęcki. Rozważając o czym ma być ten felieton, postanowiłem że podzielę się z Wami kilkoma refleksjami wokół pewnej informacji, jaka pojawiła się przy okazji promowana jego udziału w spotkaniu z prof. Leppertem w „Akademickim Zaciszu”.
Tą informacją jest podanie przez profesora, że jego fejsbukowy profil ma ponad 70 tysięcy obserwatorów! Zaintrygowało mnie to na tyle, że pstanowiłem sprawdzić czy – na tle innch osób funkcjonujących w obszarze naszych zainteresowań – jest to liczba wyjątkowa, czy może jednak są i inni, mający porówalną liczbę osób interesujących się ich tekstami.
Zacząłem od aktualnego „stanu posiadania” Pawła Lęckiego – w sobotę wieczorem była to liczba 74 565 obserwujących.
Później dotarłem do informacji o liczbie obserwatorów fejsbukowych profili pracowników nauki, piszących o edukacji. Zacząłem od gospodarza „Akademickiego Zacisza” – prof. Romana Lepperta. Okazało się że obserwuje jego profil 1 125 osób. Później sprawdziłem jeszcze jak to wygląda u innych znanych w naszym środowisku naukowcow:
dr. hab. Stanisław Czachorowski – 1 587 obserwujących
dr Tomasz Tokarz – 2 617 obserwujących
Przemek Staroń – wykładowca w Zakładzie Psychologii Wspomagania Rozwoju na Uniwersytecie SWPS i nauczyciel w „Szkole w Chmurze” – 26 994 obserwujących.
Dalej odszukałem jeszcze kilka osób „znaczących” dla naszego środowiska oświatowego:
dr, Marzena Żylińska – 5 082 obserwujących
Oktawia Gorzeńska – 6 710 obserwujących
Wiesława Mitulska – 3 998 obserwujących
I na koniec poznałem liczbę osób obserwujących fanpage takich „firm” jak:
„Wokół Szkoly”, redagowane przez Jaroslawa Pytlaka – 8 156 osób obserwujących
„Plan Daltoński” – redagowany przez Annę i Roberta Sowińskich – 20 250 obserwujących.
Na tym przerwałem dalsze poszukiwania, uznając, że znalazłem już wystarczająco reprezentatywną próbę popularności profili i fanpage naszego środowiska.
Jak widać, nawet liczba obserwujących profil Przemka Staronia – 26 994 – to tylko 36% osiągnięć Pawła Lęckiego, a w przypadku „Planu Daltońskiego” – 20 250 – to jedynie 27% liczby osiągniętej przez owego lidera popularności.
Jako człowiek, któremu do tego wieku udało się zachować dzieciecą ciekawość, manifestującą się w znanym pytaniu przedszkolaków „A dlaczego?” – zastanawiam się, w czym ów nauczyciel języka polskiego z II LO w Sopocie jest lepszy – i to o tyle „dlugości – choćby od osob wymienionych powyżej? Co sprawia, że ma tylu fanów?
Czy przesądził jego język i styl pisania owych tekstów, czy może umiejątność wybierania „gorących” tematów? A może zdolność pisania o problemach edukacji w połączeniu z hitami afer politycznych? Bo niewątpliwie udało mu się przebić środowiskową bańkę sieciowych edukacyjnych czytaczy i pozyskać cztelników także spoza osób zawodowo lub rodzinnie powiązanych ze szkołą.
I tylko dodam jeszcze, że określenie „użytkowników obserwuje” nie jest równoznaczne z liczbą osób, które czytają całe teksty. To są jedynie osoby, które weszły na stronę tego profilu, może przeczytały kilka pierwszych akapitów zamieszczonego tam tekstu i nic poza tym. A może w ogóle tylko kilka pierwszych zdań. I to nie znaczy, że wszyscy zostali zarejestrowani tego jednego dnia…
Ale i tak jest to niesamowite osiągnięcie w obszarze popularyzowania problemów, z jakimi codziennie zmagają się w polskich szkołach nauczyciele, uczniowie i ich rodzice.
Chwała Pawłowi za to!
Włodzisław Kuzitowicz
Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie Wydarzeniem Tygodnia była próba pokonania 1000 kilometrów (co oznaczałoby pobicie Rekordu Świata i Rekordu Guinessa), podjęta przez Marcina Józefaciuka na bieżni elektrycznej w Shausha Sport Club w Gliwicach. I nie ma znaczenia fakt, że wczoraj rano – po tym jak pokonały go pęcherze na stopach i nieustający ból – podjął decyzję o przerwaniu dalszych zmagań po przebiegnięciu 696 kilometrów! Do Rekordu Guinessa – 833 km – zabrakło jedynie138 kilometrów.
Myślę że, nie tylko dla mnie, i tak jest On bohaterem!
I tylko ze smutkiem i niedowierzaniem przyjmuję fakt, że przez te wszystkie dni, kiedy Marcin biegnąc wykonał ponad 700 tysięcy kroków, z czego prawie połowę cierpiąc – w skarbonce WOŚP, której zapełnieniu bieg ten był dedykowany – po 8 dniach akcji, w sobotę przed północą, było zaledwie 4 697 zł. wpłacone przez zaledwie 95 osób. [ TUTAJ ] W tym ja, który wpłaciłem dwukrotnie. Pierwszy raz, jeszcze na samym początku – 9 stycznia, kiedy wykonałem przelew – dla przykładu i zachęty – 20 zł, i drugi raz – na zakończenie sobotniego dnia – 50 zł. Na tyle mnie stać – emeryta nauczycielskiego „ze starego portfela”.
Nie wiem, czy Marcin także tak przeliczał, ale wychodzi na to, że przebiegając dystans jednego kilometra „zarabiał” dla dzieci z chorobami wzroku 5,50 zł!
Zaiste – okazało się, ze ów heroiczny projekt tego tak zdeterminowanego człowieka przyniósł relatywnie niewielką kwotę, dla zebrania której przecież cała ta operacja została zaprojektowana i przeprowadzona. Bo jestem pewien, że nie o bicie rekordów tak naprawdę chodziło….
Zapewne niejeden wolontariusz po dzisiejszej jednodniowej kweście ulicznej, choć prowadzonej w tak niesprzyjających warunkach pogodowych, przyniesie do sztabu WOŚP puszkę ze znacznie większą kwotą zebranych datków…
x x x
Miniony tydzień obfitował w wiele innych wydarzeń, które zasługiwałyby na komentarz edukacyjnego felietonisty. Choćby owa nagła decyzja ministra o odesłaniu wszystkich uczniów od IV klasy podstawówki „wzwyż”oraz wszystkich ze szkół ponadgimnazjalnych na zdalne nauczanie, pozostawiając tych młodszych i przedszkolaków w placówkach, albo decyzja pisowskiej większości sejmowej o odrzuceniu poprawek Senatu do Ustawy budżetowej na 2022 rok, co oznacza, że nie ma w nim środków na obiecywane podwyżki pensji dla nauczycieli. Ale rezygnuję, bo wszak napisałbym to, o czym Wy, wszyscy czytający te felietony, sami wiecie najlepiej…
Także poniedziałkowe spotkanie w sprawie oczekującej na podpis Prezydenta ustawy „Lex Czarnek”, na które małżonka Prezydenta RP, pani Agata Kornhauser-Duda zaprosiła do Pałacu Namiestnikowskiego posłanki Koalicji Obywatelskiej: Krystynę Szumilas, Kingę Gajewską, Katarzynę Lubnauer i Barbarę Nowacką dostarczyło kilka ciekawych wątków. Choćby ów optymistyczny, które owe panie podnosiły podczas konferencji prasowej, że „Pierwsza Dama podzieliła nasze obawy, obiecała, że porozmawia z mężem o tej ustawie, przedstawi argumenty, które zaprezentowaliśmy i że postara się być na spotkaniu prezydenta z ministrem Czarnkiem.”
Ale ja skomentuję to bardzo lapidarnie „Hamletem”: słowa, słowa, słowa….
x x x
Zapytacie: To o czym dziś będzie?
Nie o tym co było, ale o tym co może być – jak dobrze pójdzie. Przynajmniej liczy na to Jarosław Pytlak, który zredagował petycję do liderów partii opozycyjnych w sprawie przystąpienia do wspólnego wypracowania, jeszcze przed okresem kampanii wyborczej, programu dla edukacji, którą zatytułował „Połączcie siły dla dobra młodego pokolenia”. Pod jej tekstem zebrał imienne deklaracje poparcia od 143 sygnatariuszy!
Dzisiaj podzielę się z Wami ciągiem moich myśli i refleksji, jaki uruchomiła mi wczorajsza informacja o kolejnej rocznicy wybuchu Powstania Styczniowego, która wywołała wspomnienie kiedy po raz pierwszy świadomie odnotowałem ówczesną rocznicę tego zrywu niepodległościowego. A dalej przypomniałem sobie, że w okresie międzywojennym uczestnicy tego powstania brali udział w obchodach tej rocznicy. Tak jak teraz uczestniczą w dorocznych obchodach Powstańcy Warszawscy… I w ogóle – pomyślałem o relatywizmie pojęć „historia i teraźniejszość”…
A stąd już tylko krok do refleksji o owym nowym przedmiocie „HiT” i o tym co dla dzisiejszych nastolatków jest teraźniejszością, a co już historią…
Ale zanim przejdę do tego wątku, jeszcze kilka refleksji o relatywizmie podejścia do upływu czasu, czyli co dla kogo jest historią. Już o tym wydarzeniu pisałem przed kilkoma laty w Felietonie nr 134. O tym, jak pamięć prawdziwej historii trwa na przekór systemom. Przywołałem tam pewien epizod z wakacji 1962 roku, kiedy jako osiemnastoletni uczeń XVIII LO pełniłem rolę „wakacyjnego podlewacza kwiatów”, zgromadzonych na ten czas z całej szkoły w pracowni biologicznej. I jest tam o niespodziewanej wizycie gospodarza owej pracowni, sześćdziesięcioparoletniego nauczyciela biologii, profesora Antoniego Jotko. Oto ten fragment, którym chcę zilustrować kolejne tezy tego felietonu:
[…] Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich pan profesor Jotko. Poderwałem się z nad okularu mikroskopu i na widok nietypowego wyglądu mojego nauczyciela (ciemny garnitur, spodnie „w kancik”, biała koszula, dobrze zawiązany krawat – bo na co dzień pan profesor bywał ubrany raczej ze „staroświecką elegancją starszego, samotnego mężczyzny” – bywało, że skarpetki na nogach były nie od pary, kołnierzyk koszuli niedoprasowany, ale zawsze pod, niekoniecznie wzorowo zawiązanym, krawatem) przywitałem go spontanicznie: „Dzień dobry panie profesorze! A co Pan dzisiaj taki elegancki?!”
Chwila milczenia, profesor pokiwał – dziś określam to „z politowaniem” – głową i powiedział powoli i dostojnie: „Co wy dzisiaj dziecinki wiecie, wy nic nie wiecie. Toż dzisiaj jest rocznica Cudu nad Wisło!” I taki był początek tej niespodzianej, spontanicznej lekcji historii o wydarzeniach, które miały miejsce przed (wówczas) 42 laty, a o których nic nie było w ówczesnych szkolnych podręcznikach…
Dowiedziałem się wtedy, że mój profesor jest kombatantem wojny polsko-bolszewickiej, że walczył jako student-ochotnik w obronie Warszawy, że… Że w jego obecności „sowiety konia ubili pod takim chudym, wysokim, młodym francuskim oficerem. I ja mu swojego ukochanego konia oddał. A wiesz kto to był? To dzisiaj prezydent Francji, generał, de Gaulle!”[…]
Przypomniało mi się to wspomnienie właśnie teraz, bo uświadomiłem sobie czym dla dzisiejszych licealistów są wydarzenia z tak pamiętnych dla mojego pokolenia i tych młodszych o kilkanaście, dwadzieścia parę lat ode mnie, którzy osobiście uczestniczyli lub choćby byli biernymi świadkami tego co działo się w sierpniu 1980 roku w Stoczni Gdańskiej i w całym kraju, a także ponad rok później – z wydarzeń miesięcy Stanu Wojennego… Wszak to już minęło, lub wkrótce minie, tyle samo lat, ile wtedy dzieliło mnie, osiemnastolatka, od Bitwy Warszawskiej 1920 roku!
Ale dla ministra Czarnka i autorów podstawy programowej owego „hitu”, narzuconego nauczycielom i uczniom przedmiotu, któremu dano nazwę „Historia i teraźniejszość”, ten okres, to w podstawie programowej tego przedmiotu właśnie TERAŹNIEJSZOŚĆ! Bo od tej daty zaczyna się już V część wynagń szczegółowych treści nauczania. Później są jeszcze tylko dwie:
V.Świat i Polska w latach 1980–1991.
VI.Świat i Polska w latach 1991–2001
VII.Świat i Polska w pierwszych dwóch dekadach XXI wieku
Osoby mniej zorientowane odsyłam do pliku, w którym są wszystkie szczegółowe wymagania, dotyczące tych trzech okresów – skopiowane z oficjalnego projektu, zamieszczonego na stronie Sejmu – TUTAJ
Przykładowo: jest tam 5. punkt, który określa, że uczeń: przedstawia proces powstawania ruchu społecznego „Solidarnoś”, jego charakter, cele i tradycje, do których się odwoływał, a także znaczenie dla Polski i świata, oraz kolejny punkt – 6.: przedstawia okoliczności i skutki wprowadzenia przez władze stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku, formy walki reżimu PRL z wolnościowymi dążeniami Polaków (cenzura, „nieznani sprawcy”, Kopalnia Węgla Kamiennego „Wujek”, Lubin 1982 rok, zamordowanie Grzegorza Przemyka) oraz formy oporu Polaków wobec reżimu stanu wojennego.
Dla nich, tak jak dla mnie w 1962 roku okres wojny w 1920 roku, to wydarzenia równie „mityczne”, jak Sejm Czteroletni czy bitwa pod Grunwaldem. Wygląda na to, że owa teraźniejszość, to jedynie te wydarzenia, które przewidziano w części VI: „Świat i Polska w pierwszych dwóch dekadach XXI wieku”. Bo tylko ten czas dzisiejsi nastolatkowie mogą pamiętać z własnego doświadczenia. A podstawa programowa określiła, że uczeń ma, po przejściu tej edukacji, potrafić charakteryzować główne zmiany kulturowe zachodzące w świecie zachodnim na przykładzie ekspansji ideologii „politycznej poprawności”, wielokulturowości, nowej definicji praw człowieka, rodziny, małżeństwa i płci; potrafi umieścić te zmiany na tle kulturowego dziedzictwa Zachodu ujętego w myśli grecko-rzymskiej i chrześcijańskiej;
A także katastrofę z dnia 10 kwietnia 2010 roku, którą – zdaniem twórców tego programu – uczeń ma potrafić wyjaśnić, dlaczego należy ją traktować jako największą tragedię w powojennej historii Polski (według oświadczenia polskich parlamentarzystów przyjętego podczas Zgromadzenia Posłów i Senatorów w dniu 13 kwietnia 2010 roku poświęconego uczeniu pamięci ofiar katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem).
No – już to widzę oczyma mojej wyobraźni, jak nauczycielki i nauczyciele indoktrynują swych uczniów w „pisowskiej” wykładni owych procesów i wydarzeń!
Zapewne i takie/tacy też się zdarzą. Będą wykazywali grzeszność „ideologii LBBT+”, małżeństw jednopłciowych czy przyjmowaniu imigrantów z krajów objętych działaniami wojennymi czy rządzonych przez krwawe dyktatury. Może nawet będą obchodzić z uczniami kolejne miesięcznice owej tragedii (zamachu?), w której POLEGŁ ówczesny Prezydent RP wraz z Małżonką.
Ale głęboko wierzę, że znakomita większość nauczających według tej podstawy programowej będzie – korzystając z dość ogólnikowych jej zapisów – przekazywać swoim uczennicom i uczniom prawdę źródłową, do których to osobistego sięgnięcia zmotywują uczestniczki i uczestników swoich lekcji.
I – już całkowicie futurystycznie optymistycznie – jestem przekonany, że owi prawdziwi nauczyciele – przewodnicy w uczniowskiej drodze od niewiedzy do wiedzy – nie pominą okazji, aby rzetelnie i dogłębnie przygotować uczniowski przyszły elektorat do właściwego zinterpretowania pojęcia „demokratyczne państwo prawa”, wymaganego w punkcie 21 części V wymagań szczegółowych treści nauczania przedmiotu „Historia i teraźniejszość”.
Włodzisław Kuzitowicz
P.s.
Felieton ten zamieściłem dziś o wiele później niż dotąd to robiłem, gdyż od wczorajszego popołudnia wystąpiły (nie po raz pierwszy już) trudności techniczne – w rozumieniu prawidłowego funkcjonowania oprogramowania mojego laptopa oraz możliwości łączenia się z Internetem.
To uniemożliwiło mi także dokończenie i zamieszczenie jeszcze wczoraj specjalnego materiału o inicjatywie dyrektora Marcina Józefaciuka – próbie pobicia Rekordu Świata i Rekordu Guinessa w biegu na bieżni elektrycznej na dystansie 1000 km w 10 dni. A wszystko w intencji zbiórki pieniędzy na WOŚP!
Ale zamieszczę ten materiał, po lekkich poprawkach aktualizujących, jutro przed południem.[WK]