Nie mogę dziś nie wspomnieć o zeszłotygodniowym felietonie. Pozostanie on w mojej pamięci jako jeden z tych, które wywołały ożywioną wymianę komentarzy na Fecbook’u. Uczciwie muszę przyznać, że nie tyle to moja zasługa, co pierwszego zamieszczonego tam  tekstu, autorstwa owego emerytowanego wykładowcy fińskich uczelni technicznych – Grzegorza Szewczyka.

 

Szkoda, że nie zawsze była to wyłącznie wymiana poglądów, ale że pojawiła się też wymiana osądów….

 

To tyle na ten temat – reszta niech będzie milczeniem…

 

A o czym będzie dzisiaj? W pierwszej chwili pomyślałem, że o powołaniu przez ministra – w trakcie trwającej kadencji – sześciorga nowych członków Rady Dzieci i Młodzieży,  bez wyjaśnienia powodów tej decyzji! Ale tak szybko jak ten pomysł powstał, tak szybko z niego zrezygnowałem. Bo po przypomnieniu sobie materiału jaki na ten temat zamieściłem 16 lutego b.r. doszedłem do wniosku, że to co w tym wydarzeniu jest najbardziej „wołające o pomstę do Nieba” to już zawarłem w komentarzu redakcji.

 

I wtedy przypomniałem sobie o zamieszczonym (w środę 15 lutego) materiale „O tym, że w szkołach źródłem dyskryminacji uczniów są też nauczyciele”, w którym przytoczyłem obszerny fragment tekstu opublikowanego na  „Portalu Samorządowym”, zatytułowanego Tak nauczyciele dyskryminują uczniów”.

 

Był tam zamieszczony cytat z tekstu autorstwa Tomasza Bilickiego, który przed miesiącem znalazł się na jego fb profilu:

 

DYSKRYMINACJA W SZKOLE. Nie, nie chodzi o uczennice i uczniów, ale o nas – nauczycielki i nauczycieli. Wiem, że to może być wbicie kija w mrowisko, ale nie widzę żadnego uzasadnienia dla następujących nierówności w szkole: nauczyciel może pić lub jeść na lekcji, a uczeń nie, nauczyciel siedzi na fotelu gabinetowym, a uczeń na twardym, drewnianym krześle, w przypadku jednokierunkowych korytarzy lub schodów, nauczyciel może chodzić, jak mu wygodnie, a uczeń tylko zgodnie z zasadami, nauczyciel nie musi zmieniać butów, a uczeń ma taki obowiązek, toaleta dla nauczycieli jest lepiej wyposażona, niż dostępna dla uczniów” – zaczyna swój wpis w mediach społecznościowych Tomasz Bilicki, psychoterapeuta.

 

Zainteresowanych całym postem z 11 stycznia 2023 r. odsyłam do źródła  –  TUTAJSugeruję nie tylko przeczytanie całego tekstu Tomasza Bilickiego, ale także komentarzy, które są pod tym postem.

 

A co ja mam do dodanie w formule felietonu? Spróbuję rozwinąć wątek, z komentarza Andrzeja Wołowczyka:

 

A potem pójdzie taki młody człowiek do pracy w pierwsze lepszej firmie lub korporacji i tam bardzo szybko wybiją mu z głowy wszelkie mrzonki o egalitaryzmie, które do tejże głowy wtłaczają mu za młodych lat ludzie tacy jak pan Bilicki…

 

Trudno nie przyznać racji koledze Wołowczykowi. Ludzkość od zawsze funkcjonowała i ewoluowała społecznie w strukturach hierarchicznych. I nie ważne, czy byli to jaskiniowcy, plemiona wędrowne, czy  nasi przodkowie, którzy uprawiali ziemię i dali początek osadnictwu – zawsze byli tam jacyś wodzowie, kapłani, a później książęta i królowie.         I mieli  oni określone przywileje – z tytułu ich pozycji w tej społeczności.

 

Dlatego niezależnie od tego, czy w dzisiejszym świecie będziemy przywoływać kastowość społeczeństwa hinduskiego, podział na klasy społeczne, czy też – rzekomo egalitarne – społeczeństwa z okresy ustroju komunistycznego (gdzie przecież także byli „równi i równiejsi”), zawsze zakres praw i obowiązków zależał od pozycji, jaką jednostka zajmowała w Systemie.

 

Nawet obrońcy słynnego hasła Rewolucji Francuskiej – „Liberté, Egalité, Fraternité” (Wolność, Równość Braterstwo”), gdyby ich zapytać, czy w praktyce jest ono wcielane w codzienną praktykę współczesnych „demokracji Świata Zachodniego” muszą przyznać, że i tam nadal, jak za czasów Karola Marksa, nie tylko „byt określa świadomość’, ale także posiadany kapitał określa stopień przywilejów i możliwości.

 

I tu dochodzę do uwagi kolegi Andrzeja Wołowczyka, że gdy  „pójdzie taki młody człowiek do pracy w pierwsze lepszej firmie lub korporacji”  to „ tam bardzo szybko wybiją mu z głowy wszelkie mrzonki o egalitaryzmie.”

 

Czy w ogóle, w takich realiach,  jest sens lansowania wizji szkoły, w której nauczyciele i uczniowie (płci obojga) mają       d o k ł a d n i e   takie same prawa i przywileje?

 

Wyobraźmy sobie jak by to wyglądało:  Wszyscy mają wspólną szatnię, w salach lekcyjnych nie ma wyodrębnionego miejsca dla nauczyciela, nie ma także pokoju nauczycielskiego, o przerwach i zmianie przedmiotu (i nauczyciela) decyduje głosowanie, oczywiście – nauczyciele także chodzą w kapciach. Ocen w ogóle nie ma, a co za tym idzie – egzaminów i świadectw…  No i wszyscy ze wszystkimi są po imieniu…

 

W zasadzie nie potrafię dalej, konsekwentnie, snuć wizji tak funkcjonującej szkoły. Bo, idąc dalej tym tropem, czy powinien być zniesiony obowiązek szkolny, a nauczyciele powinni funkcjonować w takich egalitarnych społecznościach pod warunkiem, że zatrudnili ich uczniowie???

 

Dość! Chyba to wystarczy, aby udowodnić do jakiego absurdu mogłyby doprowadzić próby realizacji idei zaprezentowanej 11 stycznia na fb Tomasza Bilickiego, a powtórzonej 13 lutego przez „Portal Samorządowy”, którą można dostrzec „między wierszami”  tego posta…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź