W czwartek wieczorem byłem przekonany, że w najbliższym felieton muszę podzielić się moimi poglądami na temat rankingów szkół. Ale gdy 13 stycznia na blogu „Pedagog” przeczytałem tekst prof. ŚliwerskiegoRankingi szkół ponadpodstawowych są fałszowaniem świadomości społecznej”, nie miałem wątpliwości, że zawarł on w nim wszystkie moje oceny tego procederu i najlepiej zrobię, gdy po prostu zamieszczę ten post na stronie OE. Co dzień później uczyniłem.

 

W decyzji tej utwierdziłem się po przeczytaniu  na fb profilu prof. Lepperta wykaz innych jeszcze głosów na ten sam temat.

 

I tak zostałem bez pomysłu na niedzielny felieton. Bo nie czuję się kompetentny, aby komentować tezy Roberta Raczyńskiego na temat sztucznej inteligencji i jej roli w społeczeństwach przyszłości. Także na temat edukacji w plenerze nie mam nic do powiedzenia – brak mi w tym obszarze jakiegokolwiek doświadczenia. Statutowe absurdy komentują się same, a komentowanie spotkania Zespołu ds. rozwoju systemu oświaty oraz systemu szkolnictwa wyższego i nauki, które odbyło się w pod nadzorem samego ministra Czarnka, byłoby poniżej mojej godności.

 

Gdy tak siedziałem nad klawiaturą laptopa i rozmyślałem o czym powinienem napisać, przypomniałem sobie, że w piątek zamieściłem na moim fb profilu – już nie pamiętam gdzie znaleziony – mem, którego przesłanie jest mi bliskie. Oto on:

 

 

 

I zdecydowałem: wyrażoną tam myśl rozwinę na tle osobistych wspomnień. Ale wiedziony moim nawykiem docierania do źródeł informacji, najpierw usiłowałem ustalić kto jest pierwszym „nadawcą” tej myśli. Nietrudno było ustalić, że zamieściła go na swoim fb profilu kobieta, która prowadzi go jako <waleszczynska.pl>. Pod zakładką <Informacje> nie było tam informacji o niej – tylko pod napisem „Prezentacja” taki tekst: ”z dniem 04.01.2017 r. wszystkie moje dane personalne i fotografie, filmy itd. są obiektami moich pr

 

Przeto odpuszczam sobie poszukiwanie w biografii autorki uzasadnień prezentowanych przez nią treści i przechodzę do tezy zawartej w owym memie: „Co uczniowie zapamiętają ze szkoły? Może zapamiętają nauczane treści, metody nauczania… ale na pewno zapamiętają to,  jakimi byliśmy ludźmi, czy mieliśmy do nich serce i do nauczanego przedmiotu. To zapamiętają,”

 

Pod tym materiałem można zobaczyć, że ikonką „super” skwitowało go 10 osób, a „lubię”  – 45 czytających. Jeszcze lepszym wskaźnikiem aprobaty dla tej treści  jest 46 udostępnień. Nie są to liczby „powalające”, ale pozwalają na stwierdzenie, że pogląd tam wyrażony nie jest odosobniony..

 

Nie ukrywam, że i ja, w spontanicznym odruch po pierwszym czytaniu, także uznałem ten tekst za wart upowszechnienia i stałem się jedną z tych 46 osób, które go udostępniły. Ale dziś, gdy przeczytałem to „na spokojnie” jeszcze kilka razy, dostrzegłem w tym przekazie parę  wątków, które zapragnąłem rozwinąć. Oto one:

 

Zacznę od typowego dla takich „złotych myśli” uogólnienia: „Co uczniowie zapamiętają…”. Jak wiadomo, nie ma jednego modelu ucznia/uczennicy. Tak jak są różni nauczyciele i nauczycielki, tak samo różnią się uczennice/uczniowie. Inne wspomnienia będzie miała uczennica, która mając uzdolnienia do języków obcych, dzięki swej nauczycielce j. angielskiego przystąpiła do konkursu z tegoż języka, doszła do szczebla ogólnopolskiego, została jego laureatką i bez problemów mogła wybrać sobie liceum. Ale jej „piętą achillesową” była chemia, której nauczyciel przez wszystkie lata oceniał jej wiedzę  na „dopuszczający”. Inaczej zapamiętał swoich nauczycieli jej kolega z klasy, który z tej właśnie chemii był prymusem, zaś z „anglika” każde półrocze zaliczał z trudem na dwójkę. I byli jeszcze w tej klasie uczniowie, którzy generalnie naukę w szkole traktowali jak pańszczyznę, ale mieli jeden ulubiony przedmiot – wychowanie fizyczne. I to tam odnosili sukcesy, a prowadzący go nauczyciel był ich „guru”. Pozostali „przedmiotowcy” pozostali w ich pamięci jako prześladowcy…

 

A wszyscy ci nauczyciele po prostu starali się dobrze wywiązywać ze swoich obowiązków i starali się jednakowo traktowali wszystkich uczniów…

 

Drugą refleksją, jaką wywołał ten tekst było posłużenie się przez jego autorkę/autora określeniem „mieć serce” do uczniów i do nauczanego przedmiotu. Słownik frazeologiczny wyjaśnia, że „mieć serce” to znaczy „mieć zapał, chęć do czegoś, lubić coś”. Tak sobie myślę, że niezależnie od obiektywnej oceny postawy, jaką prezentują nauczycielki/nauczyciele wobec nauczanego przedmiotu i wobec ich uczennic/uczniów, jej ocena przez nich zawsze jest oceną subiektywną. A poza tym bardzo często zdarza się tak, że nauczyciel-pasjonat nauczanego przez siebie przedmiotu może właśnie z przekonania o wadze tej dziedziny nauki „dociskać” mniej zdolnych, co przez nich będzie odbierane, że „uwziął się na mnie”.

 

Ale, pominąwszy te subtelności, ogólny sens tego mema potwierdza się w moim przypadku, czemu dałem wyraz w moich esejach wspomnieniowych: Od narodzin „wcześniaka” do ucznia SRB”,Od kandydata na murarza do marynarza”, i 55 rocznica mojej matury, czyli pochwala mądrych nauczycieli”.

 

Tak więc – nauczycielko/nauczycielu: „miej serce i patrzaj w serce”!

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



Zostaw odpowiedź