Archiwum kategorii 'Felietony'
Dwa tygodnie powakacyjnej pracy szkół za nami, a jeszcze trzy tygodnie kampanii wyborczej przed nami. To taki czas, kiedy mam kłopot z podjęciem decyzji o czym powinien być ten felieton. I w tym samym czasie, trochę jak na przekór owej sytuacji – właśnie skończył się IV Ogólnopolski Tydzień Szczęścia w Szkole. I chyba nie przypadkowo przebiegał on w tym roku pod hasłem „Z OPTYMIZMEM I NADZIEJĄ!”.
Jak wiecie – od 1 września zaliczam19. rok w roli emerytowanego dyrektora szkoły, aa 0d 11 kwietnia – 80 rok życia. Coraz trudniej jest mi zdobywać informacje z pierwszej ręki o tym czym dzisiaj żyją nauczyciele, czym uczniowie, co o tym co w szkołach się dzieje sądzą rodzice. Dlatego nie wypada mi wypowiadać się – zwłaszcza arbitralnie – o codzienności szkolnej, o tym co jest tam, na dole systemu oświaty, największą bolączką, co najbardziej „dołuje” uczestników codziennych spotkań w klasach, a co jest najbardziej wyczekiwaną przez nich zmianą, na którą liczą po wyborach…
Dlatego w kolejnych dniach znajdujecie na stronach redagowanego przeze mnie „Obserwatorium Edukacji” zamieszczane tam „wypisy z lektur”, tyle, że nie szkolnych, a moich, fragmenty tekstów, które zainteresowały mnie podczas codziennego reaserch’u, jaki wykonuję buszując po Internecie w poszukiwaniu materiałów dotyczących edukacji, które nie są jednodniową sensacyjką, ciekawostką, a informują o ważnych wydarzeniach, wartościowych opracowaniach, wypowiedziach „liderów zmiany”.
I podczas takiego najnowszego przeglądu aktualności trafiłem na zamieszczoną wczoraj (23 września 2023 r.) na stronie naszego ministerstwa informację, zatytułowaną „Demokracja bezpośrednia” – konferencja prasowa szefa MEiN na temat broszury informacyjno-edukacyjnej. Już po przeczytaniu tego tekstu przypomniał mi się inny materiał, zamieszczony 17 sierpnia br. na stronie „Dziennika Gazeta Prawna”, zatytułowany „Czarnek chce uczyć Polaków demokracji bezpośredniej. „Na szczęście są eksperci Pawła Kukiza”.
I dopiero te dwie publikacje zestawione razem pozwoliły mi właściwie odczytać o co w tym nagłym zainteresowaniu ambitnego polityka PiS-u z zapędami do centralizowania zarządzana oświatą skłoniło do takiej „inicjatywy” popularyzowania demokracji bezpośredniej. To na stronie DGP znalazłem taki fragment:
„Kukiz zwrócił uwagę, że edukacja dotycząca demokracji bezpośredniej wejdzie do szkół dzięki jego umowie z Prawem i Sprawiedliwością. ‘Ja sam bym tego w życiu nie osiągnął, ale współpracując z Prawem i Sprawiedliwością i dotrzymywaniu umowy przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego uzyskałem możliwość tego, na czym mi zależy, czyli edukacji’ – podkreślał.”
Prezes kazał – Czarnek musi. Ale zrobił to na znanej z Sejmu zasadzie „głosowałem ale się nie cieszyłem”. Ową rozesłaną do kuratoriów broszurę przygotował istniejący dopiero od 3 maja 2023 roku Instytut Demokracji Bezpośredniej – fasadowy twór, działający za pieniądze rezerwy ogólnej budżetu państwa. Bo jak napisano na stronie MEiN „nie będzie żadnego zobowiązania nauczycieli do jej używania”. I w taki sposób Kukiz ma złudzenie zrealizowania jego idée fixe, co było elementem dilu z PiS-em w sprawie umieszczenia jego nazwiska na pisowskiej liście kandydatów na posłów – na pierwszym miejscu w Opolu, a rządząca dzisiaj partia – w tym i jej minister edukacji – tak naprawdę niczego nie musi zmieniać w swojej wizji edukacji, prowadzonej na „krótkiej smyczy” ustaw i rozporządzeń.
Jak dotąd nawet na stronie najbardziej propisowskiego kuratorium oświaty w Krakowie nie ma nawet wzmianki o tej broszurze. Wierzę, ze w wyniku najbliższych wyborów nawet tam zmieni się kierownictwo owego organu nadzoru i broszura ta pójdzie na makulaturę….
Włodzisław Kuzitowicz
P.s.
Śpieszę poinformować, że Dobrosława, o przypadku której opowiedziałem w poprzednim felietonie, po tygodniu uczęszczania na lekcje w nowym liceum jest zadowolona. To oznacza, że mogę sobie pogratulować misji, której się podjąłem….
Miniony tydzień był drugim tygodniem nowego roku szkolnego. Teraz już będzie trudniej panu Czarnkowi głosić, że „w nowy rok szkolny 2023/2024 wchodzimy pełni optymizmu. A optymizm ten czerpiemy z potężnych inwestycji zarówno tych materialnych, jak i tych inwestycji w ludzi”. Trudniej, bo „koń jaki jest każdy widzi…” Nie trzeba czytać artykułów w mediach tradycyjnych i tych zwanych społecznościowymi. Wystarczy, że mamy dzieci w wieku szkolnym, że w rodzinie lub gronie znajomych mamy kogoś, kto pracuje w szkole, aby się dowiedzieć jak wygląda szkolna rzeczywistość. Uczniowie, mający lekcje na dwie, a czasami i na trzy zmiany, plany lekcji dostosowane do możliwości nauczycieli, przeciążonych liczbą przypisanych im godzin a często także pracą w innej szkole, przedmioty, z których nie ma lekcji, bo nadal brak nauczyciela…
Nie wypada mi ciągnąć tego tematu, bo byłyby to wiadomości typu second hand. Wszak rozpoczął się osiemnasty rok mojej nauczycielskiej emerytury. Dawno minęły czasy, gdy na co dzień funkcjonowałem w tym systemie. Dziś nawet moi znajomi – nauczycielki i nauczy ciele, koleżanki i koledzy dyrektorzy zaprzyjaźnionych szkół są już także na emeryturach i nie mogą być aktualnymi źródłami wiadomości „co w szkole piszczy”.
Ale jak to mówią „ciągnie wilka do lasu”, a mnie do dawnej aktywności. W minionych dniach września przypomniałem sobie moje doświadczenia z poradni wychowawczo-zawodowej, w tym z cotygodniowych dyżurów w Młodzieżowym Telefonie Zaufania. Zadziałałem w roli konsultanta/doradcy w dwu trudnych przypadkach. Jednym było wsparcie matki samotnie wychowującej dwójkę dzieci w wieku szkolnym, zaś w drugim – pomoc w podjęciu decyzji o zmianie szkoły średniej – po rocznej nauce w „topowym” liceum (mam na myśli najwyższą w Łodzi pozycję w rankingu „Perspektyw”) Politechniki Łódzkiej na liceum, w którym owa uczennica o zdecydowanie humanistycznych uzdolnieniach mogłaby kontynuować naukę, ale w klasie o profilu bardziej zgodnym z jej predyspozycjami. Problem polegał na tym, że owa Dobrosława (z powodu RODO będę ją nazywał wymyślonym na potrzeby tego felietonu imieniem) została uczennicą owego LO PŁ z woli jej ojca, który – z dobrą intencja – marzył o przyszłym sukcesie życiowym córki w branży informatycznej. Jednak ona całą pierwszą klasę w tej szkole przeżyła jako pasmo nieustającego stresu, wynikającego z całkowicie odmiennych priorytetów owej placówki od jej zainteresowań i wizji przeszłości.
Nie wchodząc w szczegóły powiem tylko, że udało mi się wystąpić nie tylko w roli doradcy, ale także „pośrednika” w poszukiwaniu optymalnego dla tej sytuacji liceum. Od jutra Dobrosława rozpocznie naukę w drugiej klasie o profilu humanistycznym jednego z – także przeludnionych – łódzkich liceów ogólnokształcących, co przypisuję sobie jako mój mały sukces – że tato nie postawił veta, a pani dyrektor owej przyjmującej szkoły wykazała się empatią i wyraziła zgodę na ten transfer.
Natomiast ten pierwszy przypadek polegał na umocnieniu matki owego – teraz już piątoklasisty – w przekonaniu, iż najwyższy czas na zakończenia nauczania domowego i powrót do klasycznej szkoły rejonowej, z koleżankami i kolegami, jeśli będzie trzeba – z nauczycielem wspomagającym. Ale o tym to już zdecydują specjaliści z poradni…
I to by było na tyle z mojego emeryckiego podwórka obserwatora edukacji.
Włodzisław Kuzitowicz
Za nami pierwszy tydzień kolejnego za rządów PiS roku szkolnego. Aktualny minister edukacji ogłosił, że „w nowy rok wchodzimy pełni optymizmu I tak uzasadnił to stwierdzenie: „Optymizm ten czerpiemy z potężnych inwestycji zarówno tych materialnych, jak i tych inwestycji w ludzi”.
Nie wiem, czy na takie dictum mam reagować śmiechem, czy płaczem. I niechaj to zdanie będzie jedynym moim komentarzem do tego teatrzyku absurdu, którego reżyserem i głównym aktorem jest pan Czarnek. Bo ja tylko z jednego powodu mogę się zgodzić z tezą o optymistycznej wizji najbliższej przyszłości – bo zakładam ( bo chyba słowo „wierzę” nie byłoby tu adekwatne) że „października piętnastego pogonimy Kaczyńskiego”, a wraz z nim ministrów jego…
Skąd takie założenie? A no z informacji, jakie wczoraj napłynęły z Tarnowa, gdzie odbyła się konwencja programowa Koalicji Obywatelskiej, podczas której ogłoszono deklarację tej koalicji co zrobią już w pierwszych 100-u dniach po objęciu władzy. W tym owych 9 zadeklarowanych decyzji z obszaru edukacji. [TUTAJ]
To tyle o pierwszym tygodniu szkoły w skali makro. A z naszego lokalnego, łódzkiego oświatowego podwórka nie mogę nie wrócić to tematu zmiany w gabinecie dyrektora ŁCDNiKP. Poprzedni niedzielny felieton zakończyłem zdaniem: „To na razie tyle o owej pani od warsztatów kulinarnych i projektów unijnych. Będę obserwował jej działania w tej nowej roli i relacjonował na stronie OE.” Przypomnę, że ową „panią od warsztatów kulinarnych” jest powołana przez władzę miasta na funkcje dyrektora owego centrum pani Karolina Południkiewicz.
Dotrzymując obietnicy śpieszę donieść, że w miniony poniedziałek (4 września) owa pani spotkała się „z załogą” ŁCDNiKP. Całe spotkanie – z tego co udało mi się dowiedzieć – trwało zaledwie kilkanaście minut, podczas których obecny w jego otwarciu poprzedni dyrektor – Janusz Moos pożegnał się ze swoimi współpracownikami i opuścił zebranie. Pozostały czas nowa dyrektorka wypełniła ogólnikami na temat jej zamierzeń oraz krótkim przedstawieniem swojego wykształcenia, pomijając informację o swoich studiach z zakresu poradnictwa żywieniowego na SGGW, ale za to dodając dotąd nigdzie nie odnotowaną informację, iż ukończyła pedagogikę na Uniwersytecie Łódzkim na kierunku, który aktualnie funkcjonuje pod nazwą „Edukacja artystyczna z animacją kulturową”. Jako żywo – nie przygotowuje on do pracy w oświacie, co najwyżej w placówkach k.o.
O dalszych działaniach pani Poludnikiewicz będę informował kiedy tylko posiądę nowe wiadomości.
Włodzisław Kuzitowicz
Gdy przed dziesięcioma laty, 4 września, zamieszczałem na specjalnie stworzonej przeze mnie stronie „Obserwatorium Edukacji” pierwszy tekst, był to czas, kiedy łódzką oświatą zarządzała w imieniu UMŁ dyrektorka Wydziału Edukacji dr hab. Beata Jachimczak, urząd prezydenta miasta już trzeci rok sprawowała Hanna Zdanowska, edukacją w MEN, już drugi rok, kierowała Krystyna Szumilas, a Łódzkim Kuratorem Oświaty był dr Jan Kamiński – były wieloletni dyrektor I LO im. M. Kopernika w Łodzi. Ech, łza się w oku kreci – jakże to były inne czasy…
Owym pierwszym materiałem była ilustrowana relacja z wydarzenia, które odbyło się dwa dni wcześniej – 2 września 2013 roku: „Łódzka inauguracja roku szkolnego 2013/2014”.
Gdy dzisiaj patrzę na to moje pierwsze „dzieło”, to widzę ślady moich braków w obsłudze panelu administracyjnego tej strony. Ale – jak to mówią – „pierwsze koty za płoty”. Nie to jest w tych „śladach historii” najważniejsze. Warto jeszcze raz zapoznać się z przebiegiem zrelacjonowanego tam wydarzenia i porównać do aktualnie posiadanych obserwacji przebiegu podobnych uroczystości. Bo choć jeden element w otoczeniu się nie zmienił – nadal urząd prezydenta miasta piastuje Hanna Zdanowska, to jakże inaczej odbywają się dzisiaj podobne wydarzenia…
Dla mnie o wiele bardziej bolesną jest lektura zamieszczonego tego samego dnia „Felietonu na dzień dobry”. Bo porównując moje ówczesne zamierzenia z dzisiejszą formułą tego mojego informatora oświatowego widać wyraźnie jak wiele nie udało się, mimo moich wysiłków, zrealizować.
Najbardziej boli mnie klęska w realizacji tych planów:
Szczególnie serdeczne powitanie kieruję do tych z Was, Szanowni Czytelnicy, którzy mając bezcenny kapitał wiedzy, doświadczeń i własnych przemyśleń, wyniesionych z wielu lat nauczycielskich pracy, zechcą się nim podzielić z pozostałymi czytelnikami „Obserwatora Edukacji”, nadsyłając swoje materiały: artykuły, polemiki, opisy swojej pracy i uzyskiwanych jej efektów, a także relacje z zasługujących na upowszechnienie wydarzeń szkolnych.
Niestety – od wielu już lat nikt do mnie takich materiałów nie przesyła. Możecie to sprawdzić klikając w którąkolwiek zakładkę pod nazwą „Dobre praktyki”. No cóż – widać nie udało mi się zaistnieć na stałe w świadomości dyrekcji i nauczycieli szkół i przedszkoli jako platforma, na której warto popularyzować swoje osiągnięcia…
Muszę pogodzić się z tym i – jak długo pozwoli mi na to zdrowie – redagować OE jako miejsce, gdzie zapracowana/y nauczyciel/ka, nie tracąc czasu na przeczesywanie Internetu „ co nowego o edukacji”, znajdzie ten materiał, który ja wyszukałem i uznałem za wart udostępnienia.
To tyle z okazji dzisiejszego jubileuszu. Deklaruję, że będę redagował „Obserwatorium Edukacji” dopokąd siły i sprawności umysłowo-manualne mi pozwolą.
Włodzisław Kuzitowicz
Za nami ostatni tydzień tegorocznych wakacji. Upłynął on – przynajmniej z mojego, emeryckiego punktu oglądu rzeczywistości oświatowej – pod znakiem pożegnań wieloletniego dyrektora ŁCDNiKP – mgr inż. Janusza Mossa, wyczekiwania na decyzję „kto po nim”, a także spotkań i „narad” dyrektorów placówek oświatowych, tradycyjnie organizowanych przez organy: prowadzący – Urząd Miasta Łodzi i nadzoru – Łódzkiego Kuratora Oświaty.
Ale dla mnie jako osoby „prywatnej” był to czas wspomnień ważnego dla mojej biografii zawodowej wydarzenia sprzed równo trzydziestu lat. W dniu 1 września 1993 roku, objąłem obowiązki dyrektora Zespołu Szkół Budowlanych nr 2 w Łodzi. A że była to ta sama szkoła, której przed 65-oma laty – także 1 września 1958 roku – zostałem uczniem – tym większe było to osiągnięcie życiowe. Stali czytelnicy moich esejów wspomnieniowych znają ten rozdział mej biografii, a kto nie czytał, albo już nie pamięta szczegółów – odsyłam do owych tekstów – TUTAJ
Także 1 września, ale 20 lat wcześniej – w 1973 roku (czyli równo 50 lat temu) po raz pierwszy zwrócono się do mnie per „panie dyrektorze”. Pamiętam, ze przez kilka dni, zanim się do tego tytułu przyzwyczaiłem, oglądałem się za siebie – do kogo ta osoba się zwraca… To także ważna data na mojej drodze zawodowej – był to dzień, w którym – w wieku 29 lat – objąłem pierwszą kierowniczą funkcję w systemie łódzkiej oświaty – zostałem zastępcą dyrektora ds. domu dziecka w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym nr 2 przy u. Praussa. Opisałem ten dwuletni okres w eseju zatytułowanym „Moje trzy lata pracy w opiece nad dzieckiem”.
Ale wracam do tego co wydarzyło się „tu i teraz”, czyli po 27 sierpnia tego roku, a co wywołało potrzebę mojego komentarza.
Po chwili zastanowienia postanowiłem nie rozwijać tematu braku koordynacji pomiędzy Wydziałem Edukacji UMŁ a Łódzkim Kuratorium Oświaty, bo w zasadzie już to skomentowałem – w tytule zamieszczonego na OE materiału: „Kto komu chciał zrobić „na złość”: ŁKO – UMŁ, czy UMŁ – ŁKO?
To retoryczne pytanie zawiera lekko zakamuflowany mój na ten temat pogląd, że oba te organy nie tylko że nie potrafią ze sobą współpracować, ale nawet porozumieć się w tak oczywistej sprawie, jaką było uzgodnienie niekolidujących ze sobą terminów zebrań kadry kierowniczej podległych im (w systemie dwuwładzy) placówek. No cóż – to jest efekt polityki, to znaczy że rządy PiS doprowadziły do takich podziałów, że nie tylko w Sejmie niemożliwe jest jakiekolwiek współdziałanie partii rządzącej z partiami opozycyjnymi, ale – okazuje się, że niemożliwe jest porozumienie w tej tak prostej sprawie pisowskiej władzy kuratoryjnej z „platformianą” władzą w Urzędzie Miasta Łodzi.
To teraz już najwyższy czas, abym napisał kilka dodatkowych informacji na temat owej niespodzianej decyzji o powołaniu pani Karoliny Południkiewicz na funkcję dyrektora ŁCDNiKP. Będzie to swoisty aneks do zamieszczonych wczoraj w materiale „Zaskakująca decyzja władz miasta w sprawie kierownictwa ŁCDNiKP” informacji.
Cytując notkę biograficzną, zaczerpniętą ze strony INNOPOLIS, po słowie „pedagog” dopisałem w nawiasie znak zapytania, gdyż według zdobytych przeze mnie „z dobrze poinformowanych źródeł” informacji dowiedziałem się, że nie ma ona uprawnień pedagogicznych, bo i ukończone przez nią studia przygotowały ją do zupełnie innej działalności – już wówczas poinformowano tam iż prowadzi ona warsztaty kulinarne z dziećmi i młodzieżą.
Natomiast zaistniała ona w łódzkim środowisku oświatowym dzięki zupełnie innym kompetencjom – pozyskiwaniu środków z projektów unijnych, a szczególnie dzięki umiejętności pisania owych projektów. I to spowodowało, że zainteresował się jej osobą ośrodek łódzkiej władzy oświatowej, co zaowocowało zatrudnieniem jej – w okresie gdy dyrektorką Wydziału Edukacji UMŁ była Beata Jachimczak (lata 2012 – 2015) – w tymże wydziale jako szefowej oddziału ds. projektów unijnych. Potwierdzeniem tego jest dostępna do dzisiaj w Internecie informacja o realizacji projektu „Kompleksowe wsparcie szkół – sukces edukacji” – gdzie występowała w roli, mającego swą siedzibę w ŁCDNiKP, koordynatora.[Więcej o tym TUTAJ]
Gdyby to wtedy dyrektor Moos wiedział, że to ona zasiądzie w gabinecie dyrektora ŁCDNiKP po jego odejściu ze stanowiska, to zapewne nigdy by jej na teren Centrum nie wpuścił…
To na razie tyle o owej pani od warsztatów kulinarnych i projektów unijnych. Będę obserwował jej działania w tej nowej roli i relacjonował na stronie OE.
Włodzisław Kuzitowicz
P.s.
Jutro – wyjątkowo – będzie jeszcze jeden „jubileuszowy” felieton. Bo 4 września przypada 10 rocznica zamieszczenia pierwszego materiału na stronie „Obserwatorium Edukacji”
Zacznę od tego, że złożę oświadczenie iż nie mam fobii na tle Czarnka, choć był on w minionym tygodniu „bohaterem” aż czterech zamieszczonych na OE materiałów. Po prostu było to efektem zbiegu okoliczności, polegającym na tym, że w tym okresie wakacyjnym NAPRAWDĘ innych wartych upowszechnienia informacji nie znalazłem. A przy okazji, nieświadomie, dostarczyłem dowodów na tezę, postawioną i uzasadnioną przez dr Tomasza Tokarza, że ów pan stał się w ostatnim czasie (trwającej już w pełni kampanii wyborczej) bardzo aktywnym członkiem partii PiS, bo chce aby się o nim dużo mówiło, gdyż „Czarnek tylko czeka, by się przesiąść na innego konia – on chce być premierem, może prezydentem”.
x x x
Drugim tematem, o którym postanowiłem dziś podzielić się z Wami moimi refleksjami jest post, zamieszczony przez prof. Śliwerskiego na jego blogu we wtorek 22 sierpnia, zatytułowany „Inflacja diagnostycznego kiczu oświatowego”. Sam autor zdefiniował w tym tekście co to takiego, pisząc:
To nadmierne zwiększanie podaży niepoprawnych metodologicznie raportów z diagnoz społecznych poprzez ich publikowanie przez osoby, podmioty społeczne lub gospodarcze w celu uzyskiwania określonych korzyści.
W pełni zgadzam się z opinią profesora, że „Czytelnicy nie muszą mieć wiedzy z zakresu metodologii badań społecznych czy humanistycznych, toteż wprowadzanie ich w błąd interpretacją danych, które zostały uzyskane w niewłaściwy, niepoprany sposób, jest kreowaniem postprawdy, budowaniem fałszywej świadomości społecznej, do czego zarazem przyczyniają się dziennikarze, publicyści, działacze organizacji pozarządowych, byle tylko zaistnieć, sprzedać, zarobić…
I nie mam sobie w tym kontekście nic do zarzucenia, gdyż zamieszczając niektóre z takich opracowań na stronie „Obserwatorium Edukacji” nie czynię tego aby zaistnieć, a zwłaszcza aby na tym zarobić, a jedynie w calach informacyjnych – że takie opracowanie powstało.
Natomiast mnie przy okazji lektury tego posta zrodziła się taka refleksja:
Dlaczego uczeni pedagodzy, zwłaszcza o tak „głośnych” nazwiskach i wypracowanej latami pozycji w środowisku naukowym pedagogiki, jak prof. Śliwerski czy przywołany w tym poście prof. UAM Jacek Pyżalski przez tyle lat na takie praktyki nie reagowali, dlaczego środowisko kompetentnych w zakresie metodologii badań społecznych pracowników naukowych nie powołało jakiegoś gremium, które opiniowałoby powadzone w obszarze edukacji i upowszechniane w mediach diagnozy oraz sondaże? Czy nie warto aby powstała, w ramach struktur Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN – może nie komisja, nawet nie sekcja, ale choć zespół ds. poprawności prowadzonych w obszarze edukacji badań i publikacji raportów o ich wynikach?
x x x
Trzeci temat to przejaw mojej skłonności do dociekliwości. W tym przypadku owa dociekliwość została rozbudzona materiałem ze strony Radia Łódź o tym, że nauczyciele i rodzice domagają się dymisji dyrektorki szkoły w podłódzkim Justynowie. Pominąwszy treść komentarzy jakie pod tą wiadomością można przeczytać (a zwłaszcza niejakiego Romana, który dość późno ujawnia, że jest nauczycielem tej szkoły), może nie zainteresowałaby mnie ta informacja – wszak nie jest to pierwszy i zapewne nie ostatni bunt przeciw dyrektorce/owi szkoły) – gdyby nie nazwisko owej pani: Derecka. A że nazwisko to nie jest tak popularne w Polce jak Nowak czy Kowalski, to nie dziwcie się, że od razu skojarzyłem sobie, że może to nie przypadkowa zbieżność…
Tak się składa, że w środowisku łódzkiej oświaty jest to nazwisko od dawna znane: wszak nosi je Dorota Derecka – nie od dzisiaj wszak dyrektorka Wydziału Kształcenia Ogólnego i Zawodowego ŁKO, której mąż – Tomasz Derecki – od 1 września 2007 do 31 grudnia 2018 był dyrektorem XII LO w Łodzi, a od stycznia 2019 r. – w czasach, gdy kuratorem w Łodzi był jeszcze (niesławnej pamięci) Grzegorz Wierzchowski, a ministrem edukacji – Dariusz Piontkowski – po wygraniu postępowania rekrutacyjnego – został starszym specjalistą w Wydziale Pragmatyki Zawodowej Nauczycieli w Departamencie Współpracy z Samorządem Terytorialnym MEN.
Nie dziwcie się przeto, że próbowałem poszukać w Internecie informacji o owej dyrektorce z Justynowa. Pierwsze co udało mi się (dzięki jej oświadczeniu majątkowemu) ustalić, to fakt, iż nie jest to nazwisko przyjęte w wyniku zamążpójścia:
Natomiast gorzej z datą urodzenia tej pani – nie wiem jak wy, ale ja nie potrafiłem wyczytać z tego dokumentu jaki został tam podany rok, bo na pewno nie jest to 1919…
A gdy w wyniku dalszych poszukiwań wyczytałem w artykule „Gazety Wyborczej” z 1 sierpnia 2016 roku, że osoba o tym samym imieniu i nazwisku – Ewa Derecka, po nierozstrzygniętym konkursie na stanowisko dyrektora SP nr 11 na łódzkiej Retkini, była przez Wydział Edukacji UMŁ przymierzana na to stanowisko (a wcześniej owa Ewa Derecka pracowała w tym wydziale), ale nic z tego nie wyszło – dyrektorką została i była nią do ub. roku Joanna Krajewska. Ale nie wiem na 100%, że tamta Ewa Derecka i ta z Justynowa to ta sama osoba…
Za dużo w tej historii niewiadomych, zbyt wiele niedopowiedzianych faktów, aby wyciągać z tego jakieś przydatne dla obiektywnej ich oceny wnioski.
Może ktoś z Was, Czytelniczki i Czytelnicy, orientuje się jak to jest z ową panią Ewą Derecką – będę wdzięczny za informację. Tak po prostu – dla porządku, aby nie było niedomówień….
Włodzisław Kuzitowicz
Przed tygodniem zająłem się datą nadchodzących wyborów do polskiego parlamentu. Dziś napiszę kilka zdań o pierwszych „ciekawostkach” z list kandydatów na posłów, ogłaszanych przez Platformę Obywatelską. Bo wszak to „trzon” polskiej opozycji, która chce zawalczyć z PiS-em o władzę po wyborach.
Najpierw kilka informacji z łódzkiego podwórka. Przed kilkoma dniami została ogłoszona przez władze PO lista kandydatów do Sejmu z okręgu łódzkiego. TUTAJ] Dla nas najważniejszą była informacja o umieszczeniu na jej 10. miejscu naszego dobrego znajomego – Marcina Józefaciuka z „Rzemieślnika”. Dla nas najcenniejszy w tej wiadomości jest już sam ten fakt, świadczący o tym, że lokalni politycy PO docenili walory naszego „kolegi po fachu” – niezależnie od tego, czy „z dziesiątki” ma on realne szanse na zdobycie mandatu posła.
Ja mam nadzieję, że jest to możliwe – wszak nie tylko miejsce na liście daje na to szansę – ważna jest także popularność osoby i jej „medialna siła” przekonywania…
Że to nie tylko moje naiwne oczekiwanie niech świadczy decyzja Hanny Gill-Piątek, która kandyduje z ostatniego – 20. miejsca i twierdzi, że to jest jej atutem.
I na koniec jeszcze jeden temat, którego inspiracją jest post prof. Śliwerskiego z 17 sierpnia br. pt. „Destrukcyjne dla polskiej oświaty byłe ministrzyce jedynkami KO”. Zdecydowałem się przytoczyć tu fragment tego tekstu:
Wprawdzie portal ONET podał informację, że: „Donald Tusk na ostatniej prostej postanowił zamieszać na listach wyborczych Koalicji Obywatelskiej. Nie pozwolił na start do Sejmu kilku znanym politykom partii, a niektórzy pewniacy do „jedynek” musieli obejść się smakiem”, ale nie jest to zgodne z prawdą. Tak zwanymi „jedynkami” mianował obie ministrzyce edukacji – Krystynę Szumilas i Joannę Kluzik-Rostkowską, które doprowadziły do głębokiego kryzysu w polityce oświatowej, na czym skorzystało Prawo i Sprawiedliwość w kampanii wyborczej w 2015 roku.
To zdumiewające, że obie panie posłanki tak kurczowo zabiegają o dostanie się do Sejmu kolejnej kadencji, a nawet nie raczyły rozliczyć się przed opinią publiczną ze swojej destrukcyjnej polityki oświatowej. Czyżby sądziły, że Polacy nie pamiętają ich decyzji, które doprowadziły do zniszczenia etosu autonomii szkół i nauczycieli oraz demokratyzacji ustroju szkolnego? Kandydują do Sejmu tak, jakby ich aktywność polityczna nie była zaprzeczeniem roli edukacji w rozwoju i konsolidacji polskiej demokracji.
Ja także pamiętam rządy polską oświatą w wykonaniu obu tych pań. Także nie mam o ich „osiągnięciach” dobrego zdania. Ale… Ale czy w obliczy zbliżającej się „historycznej” konfrontacji wyborczej miedzy PiS-em i ich zwolennikami a partiami opozycyjnymi – jakiekolwiek „grzechy” z lat minionych można każdej z nich przypisać – to teraz dobry moment, aby to przypominać i nagłaśniać?
Pożyjemy, zobaczymy. Ja nie jestem zwolennikiem sypania piachu w przedwyborcze tryby opozycji.
A mój najbardziej zapamiętany – najgorszy minister edukacji minionego trzydziestolecia – Roman Giertych, jak chce niechaj się wystawia pod osąd obywatelek i obywateli…
Ale podobno już zrezygnował?…
Włodzisław Kuzitowicz
No to jedno już wiemy: do urn wyborczych pójdziemy w niedzielę 15 października. Ta data wielu Polkom i Polakom kojarzy się z imieninami Jadwigi i Teresy. Ale w dokładniejszych kalendarzach można dowiedzieć się, że tego dnia imieniny mają także panie o imieniu Gościsława albo Tekla, a także panowie, którzy mają imiona Brunon lub Sewer.
To będzie bardzo ryzykowne takie rodzinno-towarzyskie spotkanie u solenizantki lub solenizanta. Bo kilka toastów „za zdrowie i pomyślność” może rozluźnić hamulce i doprowadzić do wymiany informacji kto na kogo głosował i dlaczego. A w konsekwencji może dojść nie tylko do „pyskówki”, ale nawet – u bardziej krewkich gości – do rękoczynów…
Dzień 15 października dla nauczycielek i nauczycieli jest to data łatwa do zapamiętania, bo to dzień po Dniu Edukacji Narodowej. W tym roku większość świątecznych obchodów odbędzie się zapewne w czwartek i/lub w piątek, czyli w ostatnim dozwolonym terminie prowadzenia agitacji wyborczej. Już widzę oczyma wyobraźni te okolicznościowe uroczystości z udziałem pisowskiego kierownictwa ministerstwa edukacji, a także pań i panów kuratorów – nominatów tej partii, którzy nie odpuszczą sobie możliwości wygłaszania peanów na temat wszelakiego dobra, jakie (dzięki nim) od ośmiu lat spada na polską oświatę i na nauczycieli w szczególności. No i te medale i finansowe nagrody… Założę się będzie ich w tym roku bardzo, bardzo dużo – bo wszak „góra” zakłada, że nie będzie wypadało tak wyróżnionej osobie, aby nie zagłosowała na PiS…
Nie tylko ja, ale chyba nikt nie potrafi dzisiaj wiarygodnie przewidzieć która partia będzie zwycięska, czy będzie władna samodzielnie stworzyć rząd, a jeśli nie – z kim będzie budowała koalicję. Nie podejmę się takiej prognozy nawet na podstawie publikowanych co i rusz badań sondażowych – tym bardziej że ich różniące się od siebie wyniki nie tylko zależą od metodologii tych sondaży, ale także od podmiotu, który taki sondaż zamówił.
Przeto ja, nie popadając w dołek beznadziei, „ku pokrzepieniu serc” wspomnę jeszcze, że tego dnia, obok kilku innych nietypowych świąt, kalendarze informują, że jest to „Międzynarodowy Dzień Naprawy”. Co prawda jego inicjatorzy mieli na myśli rzeczy (odzież, urządzenia domowe itp.), przeznaczone do wyrzucenia, ale ja proponuję poszerzyć podmioty tej naprawy. Ja proponuję rozszerzenie tej interpretacji o naprawę systemu społeczno-politycznego naszego państwa.
Bo nic na tym świecie nie jest wieczne, także żadna władza. Uczy nas tej prawdy historia. Bo nawet Cesarz Francuzów – Napoleon Bonaparte, który podbił prawie całą Europę – także przegrał kolejne bitwy i musiał ustąpić. I tak się składa, że właśnie 15 października minie 205 lat od dnia, kiedy brytyjski okręt „Northumberland” z obalonym cesarzem Napoleonem Bonaparte dopłynął do wyspy św. Heleny, gdzie pozostał on na zesłaniu aż do dnia śmierci w 1821 roku.
I przy tej okazji jeszcze jedna, wierzę że zasadna także w naszej sytuacji politycznej, uwaga. Napoleon przegrał, bo pokonała go koalicja państw europejskich: Austrii, Rosji, Wielkiej Brytanii, i kilku mniejszych państw (Portugalia, Królestwo Neapolu, Królestwo Sycylii, Szwecja).
Parafrazując słynne hasło komunistów, kończę ten felieton wezwaniem: ”Przeciwnicy PiS-u z wszystkich partii – łączcie się”!
Włodzisław Kuzitowicz
Dzisiejszy felieton nie będzie o jakimkolwiek aktualnym wydarzeniu z obszaru edukacji, bo nic takiego co wywołałoby u mnie potrzebę skomentowania, nie wydarzyło się w minionym tygodniu. Uznałem, że to doskonała okazja, aby podzielić się z Wami serią wspomnień, związanych z „okrągłymi” rocznicami ważnych dla mojej biografii wydarzeń.
Bezpośrednim bodźcem do takiej decyzji było moje poniedziałkowe spotkanie z Kamą i jej mężem Tomkiem Krawczykami – w ogródku restauracji „Tawerna” na terenie łódzkiej „Manufaktury”. Zaprosiłem ich tam w przededniu okrągłej 10-ej rocznicy poprzedniego naszego tam spotkania – 1. sierpnia 2013 roku. Bowiem to wtedy, z inicjatywy Kamy – osoby, która w tym samym jak ja dniu otrzymała wypowiedzenie z pracy w dziale PR Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi – została skonkretyzowana, złożona przez nią wcześniej, propozycja uruchomienia w Intrernecie mojej prywatnej strony – pod nazwą „Obserwatorium Edukacji”. Umożliwiło mi to kontynuowanie mojej aktywności redaktorskiej, którą od września 2006 roku prowadziłem jako redaktor naczelny „Gazety Edukacyjnej”, wydawanej przez WSP, a która to decyzją pani kanclerz tejże prywatnej uczelni – z przyczyn ekonomicznych – została zakończona 13 lipca owego 2013 roku.
Po 10-u latach nie mam wątpliwości, że gdyby nie Kama, która znając kwalifikacje swego męża Tomka, dzięki którym stał się on moim „mistrzem” w dziedzinie obsługi programu administracyjnego tej strony, i dzięki której strona ta ma taką właśnie grafikę (w tym tytułową fotografię autora OE na tle ulicy Piotrkowskiej), nie przeżyłbym owych dziesięciu lat jako starzejący się emeryt oświatowo-wychowawczy, który dzięki Nim ma każdego dnia własną płaszczyznę aktywności – co prawda tylko w Internecie, ale zawsze to lepsze niż oglądanie seriali w telewizji…
Dlatego chciałem IM – symbolicznie – w tym samym co przed dziesięcioma laty miejscu, a teraz jeszcze na stronie OE – SERDECZNIE PODZIĘKOWAĆ.
x x x
Przy okazji obchodów dziesiątej rocznicy redagowania tego informatora oświatowego uświadomiłem sobie, że w moim życiu lata, których ostatnią cyfrą była trojka, wydarzało się coś ważnego, co miało wpływ na przebieg mojej „kariery”.
Zaczęło się w 1963 roku, kiedy zdałem maturę w XIII LO, po zaledwie 14 miesiącach bycia uczniem tej szkoły. W tym samym roku dostałem się na studia polonistyczne na UŁ, ale także przeżyłem „objawienie” podczas kolonii letniej dla „trudnej młodzieży” w Grabownie Wielkim. I to był zwrotny punkt, dzięki któremu nie zostałem nauczycielem j. polskiego, a pedagogiem-wychowawcą…
10 lat później – w 1973 roku – zostałem, w wieku 29 lat, zastępcą dyrektora d.s. domu dziecka w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym. I to dzięki temu mogłem po dwu latach nie tylko obronić pracę magisterską, zatytułowaną „Ośrodek Szkolno-Wychowawczy – model a rzeczywistość”, ale jeszcze tego samego roku rozpocząć kolejny rozdział mojego życia w roli starszego asystenta w Zakładzie Pedagogiki Społecznej na UŁ.
Rok 1983 był rokiem kolejnej radykalnej zmiany w mojej biografii. To wtedy pożegnałem się – w wyniku już wcześniej podjętej decyzji o rezygnacji z kariery naukowca-pedagoga i powrocie do praktyki w oświacie – z pracą na UŁ. I w tym roku po raz pierwszy, na własnej skórze, odczułem jakie są skutki narażenia się Partii (za oddanie legitymacji PZPR po ogłoszeniu Stanu Wojennego). Ale dzięki tym obstrukcjom zostałem wychowawcą w Państwowym Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym Nr 2 (dla dziewcząt) przy ul. Drewnowskiej w Łodzi i uzupełniłem swoje kwalifikacje o ukończenie podyplomowych studiów z zakresy resocjalizacji w Wyższej Szkole Pedagogiki Specjalnej w Warszawie.
W 1993 roku, po dekadzie kilkakrotnego zmieniania miejsca pracy, w drodze wygranego konkursu na to stanowisko, zostałem dyrektorem Zespołu Szkół Budowlanych nr 2 w Łodzi – szkole, która była kontynuatorką tradycji Technikum Budowlanego nr 1, którego byłem uczniem do lutego 1962 roku.
Po dekadzie pełnienia tej funkcji, w maju 2003 roku, przestąpiłem do konkursu o kolejne 5 lat kadencji na tym stanowisku. Było to w czasie, gdy prezydentem łodzi był prawicowy polityk Jerzy Kropiwnicki, a dyrektorką Wydziału Edukacji UŁ była – nominowana przez niego – Maria Piotrowicz. I właśnie to wydarzenie stało się punktem zwrotnym w moim myśleniu o przyszłości. Bo konkurs ten wygrałem, ale od zaufanych osób „dobrze poinformowanych” dowiedziałem się, że owe dwa głosy przeciw mojej kandydaturze oddała owa pani Piotrowicz i inspektor Wydział – na jej wyraźne polecenie. A ponieważ w tym roku zaczęła swoją działalność Wyższa Szkoła Pedagogiczna, w której dostałem możliwość prowadzenia zajęć dydaktycznych, mając w pamięci, że z tą władzą miasta jest mi nie po drodze, po kolejnych dwu latach, odszedłem na emeryturę.
I takie były moje „lata trzecie” – począwszy od roku, w którym zdałem maturę…
Włodzisław Kuzitowicz
Dzisiejszy felieton będzie miał charakter retrospektywny – nie będę wyszukiwał jakiegoś aktualnego wydarzenia, aby – tak trochę „na siłę” – uczynić go wiodącym tematem. Jako że dzisiejsza niedziela wypada mniej więcej w połowie wakacji, uznałem iż jest dobry czas na snucie refleksji wokół tematów, które nie są jedynie newsem medialnym, a towarzyszą naszej codziennej pracy w obszarze oświaty od lat….
I przypomniałem sobie, że – także podczas wakacyjnej przerwy w pracy szkół – przed sześcioma laty napisałem cykl felietonów pod wspólnym tytułem „Refleksji starego praktyka o szkole, która ma szansę na przebudzenie”.
Był to czas zmiany na stanowiskach ministerialnych w resorcie edukacji. 4 czerwca 2019 roku, w konsekwencji wybrania jej na posłankę PiS do Parlamentu Europejskiego, została odwołana minister Anna Zalewska (pełniła urząd ministra edukacji od 16 listopada 2015 roku) a na jej miejsce prezydent Duda powołał wcześniej nieznanego poza Podlasiem, byłego nauczyciela historii w I LO w Białymstoku – Dariusza Piontkowskiego.
Pierwszy tekst, opublikowany już 25 czerwca, zawierał moją autorską typologię nauczycieli i propozycję przeprowadzenia autodiagnozy: „Który z powyższych, skrótowo zaprezentowanych, typów nauczyciela najbardziej opisuje mój styl i sposób działania?” A do wyboru było tam scharakteryzowanych sześć typów – zobacz TUTAJ
Kontynuacją tego wątku o typach nauczycieli był kolejny odcinek, w którym – posługując się metodologicznym schematem procedury diagnozy rozwiniętej – starałem się poprowadzić czytelnika po ścieżce autodiagnozy, czyli samopoznania.
W kolejnych dwu tygodniach zaproponowałem czytelnikom rozważanie o tym, że wbrew medialnemu szumowi, przepisy nowego prawa oświatowego (nie dotyczy to szczegółowej treści załączników do rozporządzeń o podstawach programowych) nie tylko nie stanowią przeszkody w działaniach nauczycieli pragnących zmiany w sposobach edukowania młodych Polaków, ale w niektórych ich fragmentach (zacytowałem konkretne zapisy) dają oręż do ręki „rewolucjonistów”. Takim „kałasznikowem”, który może przesądzić o wygranej w tej wojnie o szkołę aktywnego ucznia, może okazać się – zalecana tam – metoda projektów!
W kolejnym felietonie, zatytułowanym „Panorama edukacyjnych środowisk progresyjnych”, chciałem czytelników, zwłaszcza tych wahających się jeszcze, którzy być może nie mają rozeznania o skali ruchów drążących skałę tradycyjnej (czytaj – dziewiętnastowiecznej w swym podstawowym modelu) szkoły, wzmocnić świadomością faktu, że nie będą osamotnieni w tej „rewolucji”, że jest wiele „adresów”, pod którymi będą mogli znaleźć nie tylko wsparcie duchowe, ale i konkretne porady w sytuacjach dla nich nowych i trudnych.
Kolejne dwa felietony o numerach 180 i 181, choć każdy z innego powodu, uważam za niezwykle ważne dla podstawowych założeń całej tej serii. Pierwszy z nich – „O budowaniu gmachu nowej szkoły ze starych cegieł” napisałem po to, aby uświadomić wszystkim, że w swych głównych założeniach współcześnie tworzone wizje szkoły przyszłości zawierają idee, które głosili, często także wdrażali je do praktyki edukacyjnej, liczni poprzednicy. Konkluzją tego tekstu, zawierającego swoisty imienny wykaz owych buntowników wobec modelu pruskiej szkoły „urabiania”, były te zdania:
Rzecz w tym, aby nie tkwić w złudnym przekonaniu, że tworząc ten model szkoły przyszłości jest się „odkrywcą Ameryki”. […] Nie wstydźmy się tego, że będziemy budowali gmach nowej szkoły ze starych, ale wypalanych z dobrej gliny, cegieł dorobku wielu prekursorów…
Felieton nr 181 miał tytuł, który mówi wszystko: Rodzice uczniów najważniejszym sojusznikiem zmiany. Podsumowaniem tego cyklu był, zamieszczony 13 sierpnia, Felieton nr 182. Podsumowanie moich refleksji: po co to było + marzenie autora
Jeśli pomyśleliście, że wszystko co powyżej napisałem to dowód na mój brak pomysłu na nowy, oryginalny tekst, to jesteście w błędzie. Bo prawda jest taka: Chciałem uświadomić wszystkim jak zmieniła się, niestety – na gorsze, sytuacja w polskiej oświacie przez tych sześć lat. Tym bardziej, że człowiek, który od 19 października 2020 roku – dr hab. Przemysław Czarnek, prawnik, profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego – nie tylko że nie stworzył lepszych warunków do zmiany na lepsze, ale wręcz przeciwnie – swoimi kolejnym pomysłami jeszcze te warunki pogorszył.
Gdy do tego dołożył się COVID z jego ograniczeniami bezpośrednich kontaktów społecznych oraz niskie płace nauczycieli – sytuacja „eduzmieniaczy” stała się jeszcze trudniejsza. Tym bardziej, że wiele/u dotychczasowych liderek/ów zmiany, najczęściej dyrektorek/ów „budzących się” szkół zdecydowało się przejść na emeryturę, a ich następcy nie zawsze kontynuują proces zmian w tych „osieroconych” szkołach.
Cała nadzieja w jesiennych wyborach do parlamentu. Piszę to, przyznając się do upadku mojej wiary w sukces „oddolnej rewolucji”, która miałaby dokonywać się na przekór konserwatywnej władzy państwowej. Oby do tego, czyli do wygranej partii opozycyjnych, doszło – na przekór aktualnym wynikom sondaży opinii, które nadal są korzystne dla obecnie rządzących.
Włodzisław Kuitowicz