Wczoraj zamieściliśmy tekst Jarosława Pytlaka z jego opiniami na temat pomysłu likwidacji prac domowych, a dzisiaj (9 stycznia 20244 r.) proponujemy tekst dr Tomasza Tokarza , zamieszczony w minioną niedzielę na jego Fb profilu, w którym dzieli się swoimi przemyśleniami na temat propozycji zlikwidowania egzaminu ósmoklasisty:

 

 

Postulat likwidacji egzaminu ósmoklasisty jest chwytliwy i ciekawy, niestety jego zwolennicy nie podają żadnej sensownej alternatywy, w jaki inny sposób mogłaby się odbyć rekrutacja do szkół średnich.

 

Rozważmy kilka potencjalnych rozwiązań:

 

a) konkurs świadectw? – jeśli o dostaniu się do szkoły miałyby decydować oceny na świadectwie to wyobraźcie sobie te walki w szkole w oceny. Z jednej strony monopolistyczna pozycja nauczyciela wystawiającego stopnie, z drugiej te naciski na niego, by zmienić cyferkę.

 

Albo te masowe przenoszenia dziecka w 8 klasie do szkoły, która ma liberalne podejście do ocen i daje wszystkim szóstki.

 

W szkołach nie ma ujednoliconych systemów wystawiania ocen (w niektórych można dostać szóstkę za ładny uśmiech, w innych trzeba się solidnie napracować na 3), zatem taki model byłby niesprawiedliwy wobec tych, którzy chodzą do szkół, gdzie trudniej o wysokie oceny.

 

b) rozmowa kwalifikacyjna? – tu pojawiają się dwa problemy.

 

Po pierwsze, znany problem przyjmowania krewnych i znajomych królika. Telefony do szkół “musicie przyjąć tego i owego”.

 

Po drugie, nawet jeśli udałoby się wprowadzić jakieś zobiektywizowane kryteria rozmowy tu co w sytuacji, jeśli do danego liceum zgłosi się np. 1500 kandydatów. Jeśli nie chcemy uprawiać fikcji, to sensowna rozmowa kwalifikacyjna przy trzyosobowej komisji zajmie minimum 20 minut. Nawet przy założeniu pracy codziennie przez 8 godzin daje to ponad 60 dni roboczych rekrutacji. Można dać więcej komisji, ale tu znowu pojawia się problem znalezienia chętnych, którzy poświęcą kilka tygodni tylko na rekrutowanie.

 

c) Zanonimizowane pisemne egzaminy kwalifikacyjne? – okej, ale dochodzi tu problem stworzenia takich egzaminów przez szkoły i ich sprawdzania. Znowu mamy 1500 kandydatów. Kto to będzie sprawdzał? No i w takim ujęciu, czym to de facto będzie się różniło od egzaminu ósmoklasisty i czy komisje szkolne zrobią egzaminy bardziej profesjonalne niż te, które tworzy przez miesiące CKE?

 

A jak uczeń chce mieć większą pewność rekrutacji to będzie podchodził do takiego egzaminu w 5-20 szkołach?

 

Wydaje mi się, że egzamin w obecnej formule jest najprostszym i najsprawiedliwszym sposobem na rekrutację. Nie mam złej opinii o tym egzaminie.

 

Zacznijmy od tego, że formalnie nie można go nie zdać. Daje po prostu informację zwrotną. Jest w gruncie rzeczy pewną diagnozą znajomości elementarnych języków opisu świata: polskiego, angielskiego i matematyki. Jest egzaminem na inteligencję, na kojarzenie w oparciu o podstawową wiedzę.

 

Można go zdać na przyzwoity procent nawet z marszu, bez specjalnych przygotowań (co bezpośrednio obserwowałem na kilku przykładach).

 

Słyszę często, że przygotowania do egzaminu w szkole zakłócają proces uczenia w szkole – że szkoły zamiast uczyć, muszą się skupiać na przygotowaniach. W jaki sposób? Przez 5 lat to robią? Jak wspomniałem, nie trzeba specjalnego trybu przygotowań do egzaminu, który musiałby być dłuższy niż kilka miesięcy.

 

Poza tym uczeń zdaje egzamin z 3 przedmiotów z 15, które ma w szkole podstawowej. Na pozostałych nie ma przecież przygotowań do egzaminów. Nie ma egzaminu z biologii, chemii, fizyki, historii, geografii, wosu czy edb itd.. Na tych przedmiotach można swobodnie pracować projektowo bez presji egzaminacyjnej. I co? Tak się dzieje?

 

Wracając do samego egzaminu – jeśli ktoś sobie z nim nie radzi, to nie poradzi sobie także w szkole z topu listy rankingowej, gdzie jest duża presja i wysokie wymagania. Jeśli ktoś ma inne sposoby uczenia – to może się wykazać w olimpiadach, to jest alternatywna ścieżka rekrutacyjna.

 

W gruncie rzeczy kończy się zresztą czas wielkiego naporu na szkoły średnie. Kończy się czas podwójnych roczników. A i populacja spada. Zatem może problem częściowo sam się rozwiąże.

 

I zamiast walki o miejsca, zacznie się walka o uczniów, by szkoła mogła utrzymać oddziały.   

 

 

 

 

Źródło: www.facebook.com/tomasztokarzIE/

 



Zostaw odpowiedź