Nie, nie będę dziś pisał o pracach domowych – ani przeciw ich zadawaniu, ani w ich obronie… Także na jakiś czas odłożyłem kontynuowanie tematu „Co nowego w ŁCDNiKP”. To o czym będzie?

 

Po takim postanowieniu zapadłem w zadumę…

 

I to zamyślenie doprowadziło mnie do autorefleksji. Zapytałem sam siebie: „Co, tak naprawdę, jest problemem, który cię najbardziej angażował – czasowo i mentalnie – w minionym tygodniu?” Postanowiłem się „szczerze i otwarcie” przyznać do czegoś, co od wielu tygodni ukrywałem przed „resztą świata”. Bo jest to coś, co – ktoś może powiedzieć, że egocentryczne – jest próbą realizacji postanowienia noworocznego, które tak sobie sformułowałem:

 

Włodek – za kilkanaście tygodni będziesz świętował 80-w urodziny. Weź się w garść i do tego czasu scal wszystkie opublikowane na OE eseje wspomnieniowe i zrób z tego jednolity tekst, który może ktoś, kiedyś opublikuje jako autobiografię wcześniaka z Cyganki, który przeszedł bardzo zawiłą drogę zawodową. I zrób to do 11 kwietnia tego roku!”

 

No i robię to. I to jest prawdziwym powodem, który stoi za ograniczeniem w okresie ferii zimowych liczby zamieszczanych na OE materiałów do jednego. Pochwalę się, ze aktualnie pracuję nad tekstem już XIV rozdziału. Wszystkich będzie XVI.

 

Dlaczego tak łatwo i bez bicia  do tego się przyznałem? Bo właśnie ta praca redakcyjna nad własnymi tekstami stała się okazją do kolejnej refleksji o meandrach mojej dogi jako pedagoga-wychowawcy, który „z niejednego pieca jadł chleb” edukacyjny. I te odżywające wspomnienia bardzo różnych doświadczeń wyniesionych z wielu, często bardzo odmiennych miejsc, w których przyszło mi być pedagogiem-praktykiem, uświadomiły mi, że robiłem to na różne sposoby. I to takie o których mój mistrz prof. Aleksandr Kamiński pisał w „Funkcjach pedagogiki społecznej” (s. 36 – 37), że wychowawcą można być nie tylko w roli intencjonalnego wychowawcy, pracującego jako nauczyciel czy inny etatowy pracownik placówki powołanej do prowadzenia pracy wychowawczej, a także będąc społecznikiem-wolontariuszem (np. tzw. „wychowawca ulicy”), ale też prowadzić oddziaływania wychowawcze  jako wychowanie towarzyszące (np. lekarz, policjant, adwokat, a także urzędnik), a nawet jako „wychowanie pośrednie”, które dostrzegał on w takich zawodach, jak dziennikarz, literat, aktor…”

 

I gdy takie myśli przelatywały przez moją głowę, w ramach rutynowych obowiązków przeglądu co nowego u fejsbukowych znajomych, nagle przeczytałem wczoraj na fanpage „Nie dla chaosu w szkole” post, który doskonale współgra z moimi doświadczeniami „weterana edukacji”. MUSZĘ przytoczyć  jego fragment:    

 

[…] Bez wątpienia pensje muszą być podniesione, ale połączyłabym to z określonymi wymaganiami. Na pewno potrzeba tu namysłu. Dać i wymagać – to najlepsza kombinacja. I to powinno się wiązać z dużym wysiłkiem ze strony ministerstwa. Bo resort musi też wiedzieć, czego wymaga. Jeśli nauczyciele nie są przygotowani na takie wymagania, to resort musi im pomóc. Przygotować ich do tych wymogów.

 

A nauczyciele nie są przygotowani do zmian. Obszar kształcenia i doskonalenia nauczycieli uważam za mocno zaniedbany. To tak, jakby wykształcić chirurga bez umiejętności używania narzędzi, którymi musi się posługiwać.

 

Na świecie preferowany jest model kliniczny, w którym kształcenie akademickie jest silnie powiązane z praktyką, z codziennymi sytuacjami edukacyjnymi. Ceniony jest silny mentoring, pomoc i wsparcie na etapie przygotowania kandydatów do zawodu. Uczelnie powinny silniej współpracować ze szkołami. Tak jak lekarze mają swoje szpitale kliniczne, tak nauczyciele powinni mieć szkoły ćwiczeń. […]

 

[Cały tekst  –  www.facebook.com/NIEdlachaosuwszkole/]

 

 

I w tym miejscu spotkały się moje myśli – te ze wspomnień o moich etapach pracy zawodowej – w tym także pracy w WSP, ale nie w roli dydaktyka, a człowieka od mediów, z tymi, które wyzwoliły zacytowane powyżej słowa. Owym punktem wspólnym jest moje głębokie przekonanie o tym, że tryb przygotowania do zawody nauczycielskiego jest w Polsce fatalny. Najsmutniejsza w tym stwierdzeniu jest konstatacja faktu, że najbliższa poprawności droga nabywania nauczycielskich kompetencji była ponad pół wieku temu, gdy działały – najpierw  5-letnie licea pedagogiczne, a później pomaturalne, dwuletnie, studia pedagogiczne. W obu tych formach kształcenia funkcjonowały przy nich szkoły ćwiczeń, gdzie uczniowie/słuchacze najpierw hospitowali lekcje prowadzone przez doświadczonych nauczycieli, a później – pod ich okiem – odbywali pierwsze lekcje, a następnie praktyki nauczycielskie. Ja pamiętam, że także przy Uniwersytecie Łódzkim działała, jeszcze w latach 70-uch ub. wieku, szkoła ćwiczeń, gdzie podobnie jak to było w SN-ach, studenci mogli poznawać szkolną rzeczywistość.

 

Niestety – późniejsze reformy systemu kształcenia nauczycieli o tym ważnym elemencie zapomniały i dziś przeszłych nauczycieli przygotowują – w znacznym procencie – ludzie,  którzy w szkole nigdy nie pracowali!

 

Gdy o tym jak było a jak jest rozmyślałem – przypomniało mi się, że przed dwoma dniami, kiedy redagowałem kolejny rozdział moich wspomnień o powrocie do pracy w szkolnictwie wyższym, wspominałem projekt unijny, który w latach 2010 – 2012 realizowany był przez Wyższą Szkołę Pedagogiczną w Łodzi pod nazwą  „Praktyka na miarę szyta. Program praktyk pedagogicznych podnoszących jakość kształcenia w zawodzie nauczyciela”. Nie będę o nim szerzej opowiadał – jego trwałą pamiątką jest publikacja która powstała po jego zakończeniu, zatytułowana Dobre praktyki pedagogiczne szansą innowacyjnej edukacji”.

 

Byłoby dobrze, gdyby przeczytali zamieszczone tam  teksty nie tylko czytelniczki i czytelnicy tego felietonu, ale także decydenci z obu ministerstw – tego od szkolnictwa wyższego i tego od edukacji. Może ktoś z Was ma tam dojście, aby ten apel przekazać? Bo treść tej książki jest powszechnie dostępna na stronie repozytorium  jako plik PDF zobacz

TUTAJ.

 

Zmierzając ku końcowemu wnioskowi muszę jeszcze zacytować jeden fragment z owego fejsbukowego postu:

 

Popełniliśmy dużo błędów. Zmiany strukturalne są najdroższe, a nic nie wnoszą w istotę procesu dydaktycznego. Jeżeli coś zmieniać, to postawiłabym na nauczycieli. Podniesienie pensji to raz, a dwa – wzmocnienie ich w przygotowaniu do codziennych czynności, umiejętności uczenia uczniów. To jednak przyniesie efekty jedynie w dłuższej perspektywie. Żeby to osiągnąć, trzeba nam innego myślenia o edukacji.”

 

Podpisuję się pod tymi słowami obiema rękami. Podwyżka płacy nauczycielskiej – tak! Zmiany  podstaw programowych, przedmiotów nauczania – też nie zaszkodzą, a nawet mogą  poprawić pracę polskich szkół. Ale to wszystko nie wystarczy, aby w dłuższej perspektywie osiągnąć realną poprawę jakości edukacji i jej przystawalności do wyzwań zmieniającego się świata. Tylko nowy sposób rekrutacji, a przede wszystkim kształcenia przyszłych nauczycieli mogą zagwarantować, że nadchodzące pokolenia młodych ludzi nie będą marnowały kilkunastu lat swojego życia na zdobywanie nieprzydatnej do niczego wiedzy.

 

Panie Dariuszu Wieczorek – Ministrze Nauki i Szkolnictwa Wyższego,

Pani Barbaro Nowacka – Ministro Edukacji!

 

Spotkajcie się i uzgodnijcie wspólne decyzje i działania w sprawie radykalnej zmiany rekrutacji i kształcenia przyszłych nauczycieli (nie tylko edukacji zintegrowanej) w systemie szkół wyższych – w tym dezyzję o wprowadzeniu obowiązku wsparcia tego procesu siecią szkół ćwiczeń.

 

 

Jako puentę tych rozważań zacytuję stare powiedzenie, ironiczne, o nauce pedagogika (Nauka z której nic nie wynika, zowie się z grecka pedagogika) w mojej – na potrzeby tego tekstu – w zmienionej wersji:

 

Nauka (jak uczyć) z której nic nie wynika, zowie się „teoretyczna dydaktyka”!

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź