„Obserwatorium Edukacji” już w relacjach z zakończenia roku szkolnego, zapowiadało wywiady z dyrektorami-weteranami, którzy po kilkudziesięciu latach kierowania szkołą przechodzą właśnie na emeryturę. Dzisiaj publikujemy kolejny zapis rozmowy z”rekordzistą” nieprzerwanego pełnienia obowiązków dyrektora – jak nam rozmówca sam powie – w zasadzie w tej samej szkole od 35 lat – z dyrektorem Józefem Kolatem.

 

Dziś był Jego ostatni dzień w pracy – niechaj ten wywiad będzie jeszcze jednym uświetnieniem tego zwrotnego w życiu każdego człowieka kończącego aktywność zawodową momentu.

 

 

A tak żegnały Go w poniedziałek 27 sierpnia władze Łodzi – w osobie Pani Prezydent Hanny Zdanowskiej i Pierwszego Wiceprezydenta Tomasza Treli.

 

 

Wywiad z Józefem Kolatem – od 35-u lat dyrektorem szkoły zawodowej

 

Włodzisław Kuzitowicz: – Dowiedzieliśmy się, że 31 sierpnia tego roku przechodzi Pan na emeryturę. Po ilu latach pracy w ogóle, a po ilu w roli dyrektora szkół?

 

Józef Kolat: Pracę zawodową jako nauczyciel rozpocząłem w 1969 roku, a moim pierwszym stanowiskiem kierowniczym była objęta po 9-u latach funkcja kierownika warsztatów szkolnych – wszystko to w ówczesnym Zespole Szkół Zawodowych nr 5 w Łodzi, przy ul. Wodnej. Już po roku kierowania warsztatami szkolnymi powierzono mi w tej samej szkole obowiązki wicedyrektora, a po kolejnych czterech latach – w 1983 roku zostałem jej dyrektorem. A to oznacza, że odchodzę na emeryturę po 49 latach pracy nauczycielskiej, w tym po – nieprzerwanym – 35-letnim okresie dyrektorowania szkołom zawodowym – zawsze tym samym, ale ciągle ewoluującym, choć w tym czasie nie tylko zmieniały one wielokrotnie nazwy, ale także – dwa razy – siedziby.

 

 

WK: – Zanim przejdziemy do tego jak to było z tymi przeprowadzkami, proszę jeszcze powiedzieć jaka była pana droga do zawodu nauczyciela?

 

J.K. – Zaczynając pracę 1 września 1969r. roku byłem absolwentem Technikum Przemysłowo-Pedagogicznego – szkoły średniej, dającej uprawnienia do pracy w charakterze nauczyciela praktycznej nauki zawodu w warsztatach szkolnych. Ale tak się złożyło, że ówczesny dyrektor ZSZ nr 5 zaproponował mi od razu stanowisko nauczyciela teoretycznych przedmiotów zawodowych – brakowało wtedy nauczycieli. Studia wyższe ukończyłem na Politechnice Łódzkiej, uzyskując tytuł inżyniera mechanika w specjalności „obrabiarki, narzędzia, technologia budowy maszyn”. Tytuł magistra uzyskałem po studiach na Uniwersytecie Łódzkim na kierunku „technika”.

 

 

WK: – Przez te minione 35 lat, od 1983 roku kiedy został pan dyrektorem, była to w zasadzie jedna i ta sama szkoła, choć jej nazwa kilkakrotnie się zmieniała. Czy mógłby pan wymienić pod jakimi pieczątkami nagłówkowymi podpisywał się pan jako dyrektor?

 

J.K. – Na początku, w latach 1983 – 1988 szkoła nosiła nazwą Zespół Szkół Zawodowych nr 5. Od 1988 do1991 (w konsekwencji fuzji z Technikum Mechanicznym im. T. Duracza) kierowana przeze mnie szkoła nosiła nazwę Zespół Szkół Mechanicznych nr 3 im. T. Duracza. byłem wtedy dumny bo „Duracz” to Szkoła, której jestem absolwentem. Kolejna reforma struktury łódzkiego szkolnictwa zawodowego sprawiła, że w latach 1991 – 2002 trafiłem po wygranym konkursie do Zespołu Szkół Mechanicznych nr 5 przy ul. Nałkowskiej, a po wejściu w życie reformy systemu oświaty, która wprowadziła gimnazja i – w jej konsekwencji – nowej polityce władz miasta (łączenia szkół zawodowych) – po kolejnym konkursie kontynuowałem moje dyrektorowanie w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych nr 17 przy al. Politechniki 37, który przyjął imię Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Od 1 stycznia 2012, dla lepszej identyfikacji kierunków kształcenia, szkoła działa pod nazwą Zespół Szkół Techniczno-Informatycznych im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego.

 

 

WK: – Niesamowita jest w tej tak długiej historii Pana drogi zawodowej wielka odporność na liczne zmiany, i to nie tylko nazw i adresów, ale i systemu społeczno-politycznego. Gdy zostawał Pan dyrektorem Polską, od dwu lat – po Stanie Wojennym, rządził gen. Jaruzelski, a ministrem oświaty był prof. Jacek Fisiak. Upadek PRL i narodziny III RP przeżył Pan jako dyrektor ZSM nr 5, a przy ul. Nałkowskiej objął Pan dyrektorski fotel już w wyniku wygrania konkursu – pod rządami nowej Ustawy o Systemie oświaty. Naliczyłem, że ”przetrzymał” Pan 4-ech ministrów oświaty w PRL i 19-oro w III RP! Jakie, z tej perspektywy, widzi Pan różnice w „byciu dyrektorem szkoły” przed i po zmianie ustrojowej? Inaczej mówiąc: jak było się dyrektorem w czasach peerelu, a na czym polegała istotna różnica w warunkach kierowania szkołą w IV RP?

 

J.K – W okresie peerelu praca była spokojniejsza. Robiło się wszystko znacznie wolniej, starannie – bo obowiązywały tylko dwa dokumenty: Ustawa z dnia 15 lipca 1961 r. o rozwoju systemu oświaty i wychowania i Karta Nauczyciela. W związku z tym człowiek mógł te dwa dokumenty znać na pamięć. Można więc było spokojnie realizować wszystkie zadania zgodnie z przepisami. Dzisiaj ilość spływających do dyrektorów szkół dokumentów – ustaw, rozporządzeń, dyrektyw – jest tak duża, że te wszystkie zmiany i zmiany do zmiany powodują, że człowiek zaczyna się gubić. Nie mamy szansy zapoznania się z tym wszystkim dogłębnie, bo gdy tylko w czymś zaczęliśmy się orientować, to nagle pojawia się kolejna zmiana do poprzedniej zmiany. I ciągle trzeba dostosowywać do nich prawo szkolne, aby ich zapisy były zgodne z aktualnie obowiązującym stanem prawnym.

 

Jeszcze jedno: tempo pracy znacznie się w ostatnim czasie zwiększyło. Dlatego, że nasi zwierzchnicy uważają, iż powinniśmy na przysyłane przez nich pytania udzielać odpowiedzi w ciągu godziny czy dwóch. Np. o godz. 14-tej słyszę:”Proszę do godziny 16-ej przesłać informację zwrotną.”

 

 

W.K. – Kiedy było łatwiej być dyrektorem: wtedy, gdy podlegał on we wszystkich sprawach tylko kuratorium, czy teraz, gdy w jednych sprawach ma się przełożonych w Wydziale Edukacji, a w innych – w Kuratorium Oświaty?

 

J.K. – Kiedyś mieliśmy jednego zwierzchnika – kuratora. Teraz mamy dwóch panów! Czy to lepiej czy gorzej? – No – chyba gorzej.

 

 

W.K. – Jak ocenia Pan, w oparciu o swe wieloletnie doświadczenie w kierowaniu szkołami zawodowymi, obecne zmiany w tym obszarze, lansowane przez ekipę min. Zalewskiej?

 

J.K. – Ja myślę, że pani minister nie przykłada wagi do tego, że szkolnictwo zawodowe ma olbrzymie problemy. Nie dostrzega tego, z czym my się borykamy tutaj na dole: brak uczniów chętnych do kształcenia w określonych zawodach, brak kadry, która mogłaby nowatorsko uczyć. Opieramy się cały czas na emerytach. Jestem im wdzięczny za to, że chcą jeszcze pracować, ale nam są potrzebne nowe, młode siły. Tylko jaki młody dobry fachowiec (inżynier) przyjdzie pracować do szkoły za 1700 złotych? I jeszcze wydłużono jego staż do 2 lat. Ten człowiek, idąc do przemysłu, ma „na wejściu” przynajmniej 4000 zł na rękę! Więc kto przyjdzie?

 

Myślę też, że pani minister nie reaguje na nasze informacje. Ja sam osobiście, za pośrednictwem kuratorium, przekazałem szereg propozycji do zmian, które nie są nowatorskie na tyle, że ja wymyśliłem je. Ja tylko chciałem przywrócenia pewnych form działania w zakresie szkolnictwa zawodowego do czegoś, co było kiedyś, co powalało rozwijać to szkolnictwo, jak: duże dodatki dla nauczycieli przedmiotów zawodowych, dawniej uczniowie szkół zasadniczych mieli płacone za zajęcia warsztatowe – to by przyciągnęło młodzież – także teraz, do szkół branżowych. To nie były wielkie pieniądze, ale dla młodego człowieka to nawet te 200 – 300 złotych za pracę na warsztatach by się liczyło.

 

Bez kompleksowych rozwiązań, nie chwilowych – na zasadzie organizowania kolejnych konferencji, debat – to nie doprowadzi do pożądanych zmian w szkolnictwie zawodowym.

 

 

W.K. – A jakie jest pana zdanie na temat „modnego ostatnio” tzw. „dualsystemu” w kształceniu zawodowym, od lat z powodzeniem realizowanego w Niemczech?

 

J.K. – Nasi przedsiębiorcy i kierownicy firm nie są do tego przygotowani, bo kiedy rozmawiałem z osobą, która kieruje zakładem pracy, jako jego właściciel, to on mnie pyta” A co ja z tego będę miał?”. Ja mogłem mu dotąd odpowiedzieć jedynie, że nic. Może pan mieć w przyszłości tylko dobrze przygotowanego do pracy w pana firmie pracownika. On mi na to: „Ale ja muszę mieć nauczyciela, który będzie ich uczył, muszę więc komuś opłacić kurs dający uprawnienia pedagogiczne, stworzyć im miejsca do szkolenia, wyposażyć a to dużo kosztuje”. Dlatego jest tylko niewielka liczba zakładów pracy, które już zaczynają widzieć, że bez wsparcia szkół zawodowych oni nie mogą w ogóle liczyć na pracowników, a przynajmniej na dobrze wykwalifikowanych pracowników.

 

Ja jestem za tym, aby i u nas w Polsce system dualny był, ale w szkole branżowej, Nie „na siłę” w technikum. Rzecz w tym, by powstało rozwiązanie systemowe, które będzie zapewniało, że zakładowi pracy będzie opłacało się włączenie się w kształcenie uczniów. Nie wiem w jakiej formule: czy będzie miał rekompensatą finansową, czy pierwszeństwo w zatrudnianiu absolwentów, czy w jakiejś innej formie. Ale pracodawca musi związać się ze szkołą, czuć taką potrzebę..

 

 

W.K. – U Niemców system ten polega na tym, że młody człowiek najpierw zostaje pracownikiem w firmie, która kieruje go do szkoły. A u nas – jak dotąd – jest odwrotnie…

 

J.K. – U nas chce się, żeby to szkoła szukała sobie zakładu pracy, który będzie ją wspierał. Tak nie może być! Mnie samemu było nie raz przykro, kiedy prowadziłem rozmowy z pracodawcą, gdy słyszałem od niego: „A przecież wy macie swojego ministra – niech wam płaci, niech was finansuje. Dlaczego ja mam wspomagać szkołę?. Z takim podejściem daleko nie zajdziemy. Wzory są jak pan wspomniał i to blisko niemalże po sąsiedzku.

 

 

W.K. Jeszcze na jeden szczegół warto zwrócić uwagę. Według polskiego prawa pracy młodocianym pracownikiem może być osoba, która ma ukończone 16 lat. A w konsekwencji wdrażanej aktualnie reformy – do szkoły branżowej będzie trafiał 15-latek. Co on ma robić przez ten rok, gdzie „praktykować” w swoim przyszłym zawodzie?

 

J.K. – Myśmy to rozwiązali w rozmowach z zakładami, które są zainteresowane podpisaniem umów patronackich – przykładowo: w zawodzie ślusarz narzędziowy, że trafiałby do zakładu w drugiej klasie. W klasie pierwszej zajęcia praktyczne miał by w warsztatach szkolnych. Ale to taki półśrodek – takie 2/3 systemy dualnego w szkole branżowej.

 

 

W.K. – Czy zechciałby Pan zaprezentować swoje sukcesy, odniesione przez te lata pracy na stanowisku dyrektora szkoły? Nie mam na myśli licznych nagród i dyplomów jakie w tym czasie pan zdobywał.

 

J.K. – Dla mnie takim największym osiągnięciem jest fakt, że Szkołę, którą pod aktualną jej nazwą kieruję od 16-u lat uznaje się za nowatorską Szkołę. Nie ukrywam że w jakiś szczególny sposób udawało mi się otrzymywać środki na utrzymanie i poprawę stanu bazy tej Szkoły. Budynek szkolny został objęty programem termomodernizacji – widać to, i cieszę się z tego bardzo. Kończymy w tym roku ósmy projekt unijny („Praktyka czyni mistrza” i inne) w ramach których otrzymaliśmy ponad 8 milionów złotych. Rozpoczynamy następny pod nazwą „Awangarda XXI wieku” – na ponad 900 tys. zł.. Pozwoli to organizować kolejne działania w kierunku rozszerzania oferty edukacyjnej dla uczniów, rozwoju ich zainteresowań i wyrównywania szans edukacyjnych uczniów a także dalszą poprawę bazy dydaktycznej, gdyż projekty te choć nie mają charakteru inwestycyjnego to pozwalają około 20 – 30% funduszów przeznaczać na zakupy sprzętu. I ja się bardzo z tego cieszę. Jako przykład podam, że tylko dzięki takim projektom finansowanym z funduszy unijnych mogliśmy zakupić najnowszy program AutoCad za 72 tys. zł i nowoczesne komputery do szkolnych pracowni Nigdy nie uzyskał bym takich środków w budżecie.

 

Do moich sukcesów zaliczam także, że Szkoła została zakwalifikowana do miejskiego programu restrukturyzacyjnego. Zostało nim objętych tylko 6 łódzkich szkół zawodowych. Projekt opiewa na ponad 1.600 tys. zł. Dzięki niemu będzie możliwa modernizacja a nawet przebudowa budynku szkolnego (wymiana podłóg, drzwi, itp. – zarówno w Szkole jak i na warsztatach szkolnych. Z tych środków będzie także można zakupić nowoczesne maszyny sterowane numerycznie, najnowsze programy do sterowania nimi (CNC), a także programy do kształcenia informatyków, mechaników i mechatroników. To także uważam za swój wielki sukces, coś, co pozostawiam mojej Szkole na pożegnanie. Sukcesów było jeszcze wiele, ale nie mam w naturze umiejętności chwalenia się.

 

 

W.K. – Czy jest coś takiego, co chciałby Pan przekazać od siebie naszym czytelnikom, jako swoisty „testament weterana edukacji”?

 

J.K. – Czekajmy – a jeszcze przyjdzie lepsze. Nie tylko dla oświaty, dla szkolnictwa zawodowego. Musi wreszcie ktoś zobaczyć, że choć oświata jest działem nieprodukcyjnym, nie może dalej czekać i trwać w marazmie. Ja mam nadzieję, że kiedyś powiemy sobie, że wreszcie edukacja, że szkolnictwo staną się najważniejszym elementem polityki państwa, a szkolnictwo zawodowe zajmie należne mu miejsce. Inwestorzy polscy i zagraniczni też na to czekają, tylko jak długo wytrzymają.

 

 

W.K. I tym optymistycznym akcentem kończymy naszą rozmowę. Dziękuję za zgodę na przeprowadzenie wywiadu i życzę panu wszystkiego najlepszego „na nowej – emeryckiej – drodze życia”!



Zostaw odpowiedź