Archiwum kategorii 'Felietony'
Jeszcze w czwartek, zamieszczając informację o konferencji prasowej min. Zalewskiej, byłem przekonany, że gdy tylko dożyję do niedzieli, to muszę koniecznie uczynić z tego właśnie wydarzenia temat mojego felietonu. Ale minęło kilka dni, pojawiło się już kilka komentaży na ten temat, moje emocje ostygły… Niech mówią i piszą o tym ci, którzy są na pierwszej linii tego boju o normalność w polskiej szkole.
A temat na dzisiejszy felieton narodził się wczoraj – z chwilą zapoznania się z postem prof. Śliwerskiego „Nareszcie jest rozprawa o paradygmatach współczesnej dydaktyki”. Pierwszym sygnałem, że tego tematu już nie odpuszczę był tytuł, pod którym zamieściłem informację o tym tekście: „Nie ma nic bardziej praktycznego niż DOBRA teoria”.
Nie było także przypadkiem, że w notce biograficznej o autorce recenzowanej przez prof. Śliwerskiego książki – Doroty Klus-Stańskiej, „wytłuściłem” ten właśnie fragment: „Założyła i w latach 1994-2002 prowadziła eksperymentalną Autorską Szkołę Podstawową „Żak” w Olsztynie.
Nie ukrywam, że bardzo ucieszyła mnie wiadomość o tej publikacji – wydanej przez PWN nie przypadkowo, bo wszak jest to praca naukowa, której autorką jest nie tylko wysokiej klasy naukowcem (teoretykiem), ale przede wszystkim osobą, która to co dziś bada i o czym pisze, wcześniej praktykowała, doświadczała dzień po dniu wszystkich realiów szkoły, rzekłbym „organoleptycznie” poznawała warsztat pracy nauczyciela.
Ci, którzy znają mnie dłużej i bliżej wiedzą, że problem uprawiania nauki w obszarze pedagogiki przez osoby, które wiedzą o nauczaniu i wychowaniu tyle tylko, ile pamiętają z czasu, kiedy sami w młodości byli „przedmiotem” oddziaływań jako uczniowie i (lub) podopieczni-wychowankowie innych niż szkoła placówek, jest moim „bolesnym doświadczeniem”, rzekłbym nawet traumą, wyniesioną z czasów, kiedy los dał mi szansę bycia „pracownikiem naukowo-dydaktycznym” w Zakładzie (później już Katedrze) Pedagogiki Społecznej na Uniwersytecie Łódzkim. To tam, trafiwszy do „świata nauki” po kilku latach pracy w placówkach opiekuńczo-wychowawczych, zobaczyłem ten bolesny (dla mnie) dysonans między teoriami tworzonymi i publikowanymi przez utytułowane osoby z licznych zakładów, katedr i instytutów, uprawiających pedagogikę w uczelniach wyższych, a ich rzeczywistymi kompetencjami w obszarze dydaktyki, wychowania, pracy opiekuńczej…
To wtedy dostrzegłem tę zasadniczą różnicę między pedagogiką a medycyną. Obie należą do rodziny nauk praktycznych, ale – podobnie jak profesorowie w akademiach muzycznych, wyższych szkołach sztuk plastycznych lub teatralnych czy filmowych – nie wyobrażamy ich sobie wyłącznie jako wygłaszających porywające wykłady. Bo nie do pomyślenia jest kariera naukowa profesora medycyny – szefa katedry chirurgii, który nie przeprowadziłby (pokazowej) operacji na najwyższym poziomie sprawności, stając się tym samym dla swych studentów wzorem i przykładem. Niestety – w gronie profesorów i doktorów habilitowanych pedagogiki, pracujących w polskich uczelniach, miałem okazję poznać bardzo wielu takich, którzy NIGDY nie skalali się pracą w szkole lub innej placówce, a których widoczne braki niezbędnych do tej pracy kompetencji powodują, że – jak to „palnąłem” w 1983 roku do kierowniczki mojej katedry – sprawiają, że bałbym się posłać mojego syna na kolonię – z nimi jako wychowawcami.
Dzisiaj postanowiłem pozostawić na boku wszystkie bardziej czy mniej istotne wydarzenia tego kończącego się tygodnia i podzielić się z Wami – Czytelnikami tych moich niedzielnych felietonów – problemem, który od kilku miesięcy nie daje mi spokoju. Problem ten nazywa się Fundacja „OSNOWA” i ma swój początek przed rokiem.
Stali czytelnicy OE wiedzą, że zagadnienie samorządności uczniowskiej od lat jest mi bardzo bliskie i że wielokrotnie angażowałem się czynnie lub publicystycznie we wspieranie tej formy aktywności społecznej młodych ludzi – uczniów naszych szkół. To właśnie było przyczyną mojego entuzjazmu, z jakim przyjąłem informację o powstaniu Fundacji „OSNOWA”, a zaraz potem o jej inicjatywie zorganizowania „Forum Uczniów Województwa Łódzkiego”. Dowiedziałem się o tym z artykułu w „Dzienniku Łódzkim”, w którym przeczytałem taką informację:
– Nasza organizacja ma być miejscem, gdzie młodzi ludzie otrzymują wiedzę, ale także doświadczenie przydatne w dorosłym życiu. Chcemy uczyć o biznesie, ekonomii, efektywnym zarządzaniu oraz działaniu zespołowym – tłumaczy Jakub Żebrowski. Jak wyjaśnia prezes-uczeń także nazwa fundacji nie jest przypadkowa. – Osnowa to inaczej podstawa – mówi Jakub Żebrowski.
O tym, że ów rozmówca, a zarazem Prezes Fundacji „OSNOWA” i jednocześnie uczeń klasy maturalnej Liceum Salezjańskiego, nie jest „człowiekiem znikąd” napisałem w materiale zat. „Powstała nowa inicjatywa uczniowska: Fundacja Osnowa”, zamieszczonym w OE 9 listopada 2017 roku.Ta wiedza o jego dotychczasowym dorobku (w tym w samorządzie SP nr 81 w Łodzi) kazała mi podejść do tej inicjatywy z wiarą w jej autentyczność i nadzieją na powodzenie.
I z takim przekonaniem o rodzącym się środowisku wsparcia uczniowskiej samorządności zameldowałem się w auli Zespołu Szkół Salezjańskich, w której owo spotkanie odbyło się. Zamieściłem z tego wydarzenia relację. zatytułowaną „Forum Uczniów Województwa Łódzkiego – informacja o jego pierwszej, plenarnej części”.
Siedzę nad klawiaturą mojego „malucha” (od trzech miesięcy, po tym jak padł mój poprzedni PeCet, pracuję na notbook’u marki Samsung, który też nie jest najmłodszy – w dziewiątym roku swej biografii) i rozważam, który z problemów edukacyjnych minionego tygodnia uczynić wiodącym tematem tego felietonu.
Jako pierwszy odpadł w tych eliminacjach problem procedury naboru członków do kolejnych edycji Rady Dzieci i Młodzieży RP przy MEN, nagłośniony ponownie dzięki inicjatywie Forum Młodzieży Powiatu Gliwickiego, które skierowało w tej sprawie skargę do RPO, w konsekwencji której zaistniało jego wystąpienie do MEN z prośbą o wyjaśnienie owych półtajnych procedur. Wszystko co mi „w tym temacie” leżało „na wątrobie” wyłożyłem w drugiej części materiału z 13 listopada: „Czym kierowano się przy wyborze członków do Rady Dzieci i Młodzieży przy MEN?” Sporo czasu zajęło mi zebranie materiału, aby na przykładzie kariery Piotra Wasilewskiego – młodego polityka PiS-u z Suwałk – unaocznić mechanizmy tych „awansów”. Nadzieja na to, że możliwe są w tej sprawie pozytywne zmiany jest – w mojej ocenie – na poziomie zerowym. Szkoda więc czasu na roztrząsanie „co by było, gdyby było”…
Jeszcze kilka dni temu myślałem, że w tym felietonie „przejadę się ” po pani minister Zalewskiej „na okoliczność” nagłego zwrotu w jej poglądach na temat nowej procedury oceny pracy nauczyciela, polegającym na publicznym ogłoszeniu, iż nareszcie dotarło do niej, że przepisy, które wydawały się jej proste, spowodowały w szkołach ogromną biurokrację. I że deklaruje ona niezwłoczne wycofanie się z tych przepisów. Ale już mi przeszło…
Bo lepiej późno niż wcale, bo nie mam zielonego pojęcia o prawdziwych powodach tego zwrotu, gdyż nie wierzę, że stało się pod wpływem nacisków związków zawodowych, nawet pana Proksy. Wchodząc w buty wyznawcy spiskowej teorii dziejów mogę jedynie spekulować, że skoro nic nie dzieje się bez przyczyny, to i w tym przypadku są takowe… Może to początek kampanii wyborczej pani Zalewskiej do Europarlamentu?
O nowej wersji oficjalnej strony-portalu MEN może i bym napisał, gdyby wcześniej nie zrobił tego profesor Śliwerski. O czym więc będzie w tym felietonie?
Zdecydowałem się napisać co myślę o kolejnym, już czwartym, podejściu Sejmu do wyboru następcy Marka Michalaka na urząd Rzecznika Praw Dziecka.
Złamanie żelaznej zasady, że kolejne felietony zamieszczane są w niedzielę, usprawiedliwiam tym oczywistym powodem: nie chciałem zamieszczać moich prywatnych refleksji o tym, co poruszyło mnie w naszej edukacji, w dniu tak wyjątkowym, jakim było wczorajsze święto 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości.
Ale, aby nie naruszyć rytmu „jeden felieton na tydzień”, ten kolejny zamieszczam z jednodniowym „poślizgiem”. Gdy dokonywałem przeglądu wydarzeń minionego tygodnia, aby wyłowić te, wobec których chciałbym sformułować mój osobisty stosunek, pomyślałem, że dominującym tematem tego okresy był patriotyzm, a właściwie jego model i formy manifestowania tej postawy.
Gdyby zebrać wszystkie propozycje form uczczenia 100-lecia Niepodległości, organizowanych i promowanych przez władze państwa można by bez trudu znaleźć jeden ich wspólny mianownik: martyrologia, kult walki i jej bohaterów, apele poległych, składanie wieńców pod pomnikami odczłowieczonych z ludzkich cech głównych aktorów „tamtych czasów” i pochody, które aby nie budziły skojarzeń z czasami PRL-u – zwane są teraz marszami.
I wtedy przypomniałem sobie, zapamiętany z moich czasów szkolnych, fragment wiersza Jana Kasprowicza:
Widziałem rozliczne tłumy
Z pustą, leniwą duszą,
Jak dźwiękiem orkiestry świątecznej
Resztki sumienia głuszą.
Sztandary i proporczyki,
Przemowy i procesyje,
Oto jest treść Majestatu,
Który w niewielu żyje.
Ten felieton ma konkretnych adresatów: kierownictwo Ministerstwa Edukacji Narodowej i goszczonych tam niedawno prawników – aktywistów fundacji „Ordo Iuris”.
Kamyczkiem, który spowodował lawinę moich refleksji, związanych z histerią, jaką rozpętano w MEN i kuratoriach oświaty w związku z niedawną akcją Kampanii Przeciw Homofobii – „Tęczowy Piątek” stał się, obejrzany wczorajszego wieczora (trochę przypadkiem i dopiero gdzieś od 20-ej minuty projekcji) na kanale KINO TV, film „Filadelfia„. Dziwnie ogląda się go dzisiaj w Polsce, po 25-u laty od premiery. Ale okazuje się, że tylko pagery(czytaj: pejdżery) i komórki wielkości uczniowskiego piórnika przeszły do historii. Przynajmniej w Polsce. Bo problem, u nas, nadal aktualny…
Tłem do opowiedzianej tam historii jest środowisko elity filadelfijskich prawników z czasów prezydentury George Busha seniora. Mnie – tym razem (bo oglądałem go nie po raz pierwszy) – zainteresował nie tyle wątek stosunku owego środowiska do – wówczas jeszcze nowego – problemu AIDS, lecz postawy środowiska prawników do homoseksualizmu jako takiego.
Tym bliższe jest to współczesnym wydarzeniom w naszym ministerstwie, które tak chwali się bliską współpracą z rodzimymi prawnikami, reprezentującymi Fundację Ordo Iuris. Bo w filmie została pokazana klasyczna postawa homofobiczna środowiska ludzi wykształconych, szermujących na co dzień hasłami o prawach człowieka…
Naszym rodzimym obrońcom „normalności” dedykuję sceny, w których czarnoskóry prawnik Joe Miller (gra go Denzel Washington), adwokat dochodzącego swych praw pracowniczych, zwolnionego z pracy prawnika Adrew Becketta (oskarowa rola Toma Hanksa) najpierw reaguje „klasycznie” – manifestując swe obrzydzenie wobec potencjalnego klienta-geja, aby po pewnym czasie zmienić swoją postawę i podjąć się reprezentowania go przed sądem. Najpierw dlatego, że „dura lex, sed lex”, ale później – bo obrona osoby słabszej jest ważniejsza od własnych, opartych na przejętych od otoczenia, stereotypach…
[Kto nie widział filmu, albo widział tak dawno, że niewiele pamięta – polecam aby sobie odświeżył pamięć – TUTAJ]
Przed tygodniem nie tylko odbyły się pierwsze z czterech wyborów w naszej polskiej serii obywatelskich decyzji o przyszłości naszego kraju, ale także był to egzamin praktyczny z efektów kształcenia w ramach szkolnego przedmiotu: wiedza o społeczeństwie!
A ów egzamin nauczyciele tegorocznych maturzystów i absolwentów ostatnich dziewięciu lat będą musieli uznać za „oblany”. Skąd ten wniosek? Z informacji o wynikach sondażu exit poll przeprowadzonego przez Ipsos w dniu wyborów, z których w obszarze „jak głosowali wyborcy według poszczególnych kategorii wiekowych” wynika, iż przytłaczająca większość najmłodszych wyborców w ogóle nie poszła na wybory, a jeśli już poszli, to głosowali na PiS. Oto „twarde dane:
Frekwencja w w najmłodszej grupie (18-29 lat) wyniosła zaledwie 37 proc. osób. Wynik ten prezentuje się wyjątkowo mizernie w zestawieniu z frekwencją ogólną, która byłą w tych wyborach rekordowa – 54,67 proc. Największa w tym zasługa wyborców między 40 a 49 rokiem życia (frekwencja – 68,4 proc.). Sondaż dostarczył także informacji o tym, że najczęściej głosowali oni na PiS – 24,3 proc., rzadziej na Koalicją Obywatelską– 20,8 proc. Więcej informacji na ten temat na stronie potyalu wMeritum.pl [www.wmeritum.pl ]
I na tym tle nie mogę nie nawiązać do dwu moich felietonów, a zwłaszcza do tego drugiego, z 9 września, zatytułowanego „Jeśli nie nauczyciele – kto ma „sadzić róże” świadomości obywatelskiej”. To w nim, nawiązując do metafory o nauczycielskim obowiązku „sadzenia róż” nawet w czasach, gdy „płoną lasy”, apelowałem:
Trudno pisać dziś „felietonowo” – w dzień tak brzemienny w skutki naszych – poważnych i rozważnych – wyborów, już dokonanych, albo zamierzonych wkrótce po lekturze – myślę o tych, którzy czytają mnie jeszcze teraz, w niedzielę.
Aby nie być sądzonym za za łamanie ciszy wyborczej pozwolę sobie jedynie na zacytowanie fragmentu z lansowanego wczoraj na stronie OE tekstu o myśleniu krytycznym – jako moje „memento” przed wyjściem do lokalu wyborczego:
Dzięki myśleniu krytycznemu ludzie […] potrafią:
>analizować, tworzyć hipotezy, oceniać,
>rozpoznawać emocje swoje i innych osób,
>tworzyć logiczne powiązania,
>myśleć o konsekwencjach,
>sprawdzać fakty,
>odróżniać fakty od opinii,
>przetwarzać informacje,
>kwestionować oczywistości i własne założenia.
Jako ze w Polsce od pewnego czasu właściwie każdy temat może być uznany za „polityczny” np. krytykowanie zmian w systemie sądownictwa, czy okrzyki „Konstytucja!”, nie odważę się dziś na snucie rozważań, czy nazwiska Marka Suskiego – szefa Gabinetu Politycznego Prezesa Rady Ministrów i Mirosława Suskiego – dyrektor generalny Łódzkiego Urzędu Wojewódzkiego to „przypadkowa zbieżność”, czy może jednak…
Pozostaje mi zakończyć dzisiejszy felieton apelem-plakatem:
Włodzisław Kuzitowicz
Źródło: www.oskko.edu.pl/images/den2018.png
Powyżej pozwoliłem sobie na ten graficzny cytat, zaczerpnięty ze strony Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty – wierzę, że mi szefostwo OSKKO wybaczy.
Ja do tych życzeń dołożę jeszcze, że nie tylko naszym czytelniczkom i czytelnikom, ale wszystkim koleżankom i kolegom „z branży” życzę wiary w siebie i dobrej (ale adekwatnej) samooceny, aby – zgodnie z najważniejszym przykazaniem – „miłowali ucznia swego jak siebie samego”!
A przy tej okazji, którą jedni nazywają, tradycyjnie, Dniem Nauczyciela”, a inni „służbowo” – Dniem Edukacji Narodowej, sięgnąłem do źródeł, aby kilka – na co dzień zapomnianych – faktów przypomnieć.
Najmłodsi nie mogą pamiętać, że Dzień Edukacji Narodowej wszedł do kalendarza obchodów w Stanie Wojennym, a konkretnie, a wyniku uchwalenia 26 stycznia 1982 roku ustawy „Karta Nauczyciela”, w której ustawodawcy zapisali, iż od tego roku każdego 14 października będzie obchodzony Dzień Edukacji Narodowej, aby w ten sposób upamiętnić rocznicę powstania Komisji Edukacji Narodowej.
Została ona utworzona z inicjatywy króla Stanisława Augusta Poniatowskiego i zrealizowana w dniu 14 października 1773 roku przez Sejm Rozbiorowy. Warto przypomnieć, że choć ogólna ocena tego „ciała”, funkcjonującego do 1974 roku, jest pozytywna, to nie wszyscy wiedzą, że pierwszym prezesem KEN został biskup wileński Ignacy Jakub Massalski, który na tym stanowisku dokonał wielu nadużyć finansowych w szkołach litewskich i w 1776 został usunięty z tego stanowiska. Poza nim członkami Komisji byli posłowie wywodzący się z magnackich rodzin, m.in.: Adam Kazimierz Czartoryski, Joachim Chreptowicz, Ignacy Potocki i Andrzej Zamoyski. Ponadto w pierwszym składzie Komisji był jeszcze jeden biskup – biskup płocki Michał Poniatowski oraz August Sułkowski i Antoni Poniński. [Źródło: www.pl.wikipedia.org]
KEN powołał, jak to napisałem, Sejm Rozbiorowy – sejm działający w latach 1773–1775, powołany przez trzy ościenne mocarstwa zaborcze: Rosję, Prusy i Austrię, w celu zatwierdzenia aneksji części Rzeczypospolitej w czasie I rozbioru Polski. [Źródło:www.pl.wikipedia.org]
Że też jeszcze rząd PiS-u i jego pani minister edukacji nie dostrzegli takich okoliczności, kompromitujących tradycję tego nauczycielskiego święta…
A przed 1982 rokiem, począwszy od roku1957, obchodzony był Dzień Nauczyciela, wprowadzony podczas zorganizowanej przez ZNP Światowej Konferencji Nauczycielskiej w Warszawie, kiedy to ustalono, że 20 listopada będzie Międzynarodowym Dniem Karty Nauczyciela i świętem nauczycieli.
Z wielu wydarzeń kończącego się tygodnia, które wywoływały moje – mniej czy bardziej emocjonalnie zabarwione – reakcje, ostatecznie wybrałem to, w którym uczestniczyłem, czyli debatę o szkolnictwie zawodowym, którą w piątek obserwowałem w auli Centrum Kształcenia Zawodowego przy ul.Żeromskiego w Łodzi i którą pokrótce zrelacjonowałem w materiale, zatytułowanym: Zmarnowana szansa poważnej rozmowy: „Jak doskonalić kształcenie zawodowe”.
Już ten tytuł jednoznacznie określał moją ocenę tego wydarzenia, Także pewne fragmenty owej relacji, takie jak ten poniżej przywołany, miały także poinformować czytelnika o merytorycznej jakości tego wydarzenia:
„Nie będziemy dalej relacjonować „minuta po minucie” przebiegu tej „debaty”, gdyż wypowiedzi panelistów którzy zasiedli na scenie, dla osób wprowadzonych w problemy kształcenia zawodowego – powiedzmy to delikatnie – nie były odkrywcze, zaś dla zgromadzonych w drugiej części auli uczniów – mało interesujące”
Ale zacznijmy od początku. Nie przpadkowo pierwszym zdaniem piątkowej relacji było: „Zwiedzeni wielce obiecującą zapowiedzią, którą usłyszeliśmy 3 września, podczas ogólnołódzkiej inauguracji nowego roku szkolnego z ust samego pierwszego wiceprezydenta Łodzi Tomasza Treli…”
Pora więc zacytować (zapisaną z poczynionego wówczas przeze mnie nagrania) ową zapowiedź:
„Dzisiaj ogłosiliśmy, że 5 października […] organizujemy w Łodzi wielką debatę na temat przyszłości szkolnictwa zawodowego i myślę, że ta przyszłość szkolnictwa zawodowego skupi w Łodzi 5 października osoby spoza naszego miasta, żeby podyskutować i wyznaczyć kierunek, jak powinna rozwijać się nowoczesna gospodarka […] w oparciu o szkolnictwo zawodowe.”
Na kilka dni przed realizacją tych wielkich planów o wielkiej debacie, na konferencji prasowej (2 października) ten sam wiceprezydent Trela zawęził cel owego przedsięwzięcia do poszukiwania odpowiedź na pytanie: co jeszcze może zrobić samorząd, aby wzmocnić tę formę kształcenia”.
W piątek, już na miejscu, niewtajemniczeni wcześniej (nieliczni) uczestnicy dowiedzieli się, że będzie ona dotyczyła wyłącznie branży tekstylno-odzieżowej... A czym okazała się w rzeczywistości – patrz przywoływana wcześniej relacja. W uzupełnieniu opisanych tam faktów dodam jeszcze kilka refleksji:
Trochę to trwało, ale się udało… Mimo „gorących tematów”, dostarczanych codziennie, wywiązuję się z obietnicy, którą złożyłem w zakończeniu niedzielnego felietonu. Oto obiecane komentarze, dotyczące wydarzeń minionego tygodnia:
III Kongres Zarządzania Oświatą – OSKKO
Po kilku rozmowach z uczestnikami kongresu i na podstawie moich spostrzeżeń, dokonanych podczas analizy jego harmonogramu, mam takie refleksje:
Osoby z którymi rozmawiałem odniosły wrażenie, że wiodącym tematem było RODO i „techniczne” porady dla dyrektorów typu „jak sobie radzić z władzami”. Cała reszta to „wypełniacze”…
Ja dokonałem innego spostrzeżenia: na kongresie zabrakło przedstawicieli dwu nurtów „odnowy” naszej szkolnej metodyki kształcenia:
Centrum Edukacji Obywatelskiej, którego, wtedy jeszcze prezes – dr Jacek Strzemieczny na kongresie we Wrocławiu (2015) odbierał dyplom uznania, a jeszcze rok później – w Gdańsku – aktualny prezes CEO – Jędrzej Witkowski prowadził znakomite zajęcia o samorządności uczniowskiej, a Danuta Sterna przekonywała do projektu OK Zeszyt”.
Ruchu „Budzącej się Szkoły” – najbardziej progresywnego środowiska, promującego radykalną zmianę paradygmatu szkoły: „od nauczania do uczenia się”!
I ostatnia refleksja bardziej generalna: Przez wiele lat (a towarzyszę OSKKO od pierwszego kongresu w Łodzi) obserwowałem narastającą funkcję „transmisyjną”, jaką te spotkania spełniały między środowiskiem dyrektorów szkół a ministerstwem edukacji. W zasadzie na większości z kongresów dochodziło do spotkań ich uczestników z ministrem lub co najmniej wiceministrem edukacji, który otrzymywał od nich „informację zwrotną” – także w postaci wypracowanych uwag i postulatów pod adresem MEN. Od XI kongresu ta tradycja została przerwana… Nie tylko, że począwszy od zeszłorocznego XII kongresu odbywają się one bez honorowego patronatu MEN, to nie ma na nich nawet najniższej rangi przedstawiciela ministerstwa. I choć i w tym roku w programie znalazł się czas na wypracowanie stanowiska w sprawie zmian systemowych w oświacie, a organizatorzy zadeklarowali, że wystąpią do resortu edukacji z tym stanowiskiem, to efekt tej inicjatywy będzie zapewne podobny do analogicznej deklaracji sprzed roku, z Krakowa… Bez echa….
XXIV sesja Sejmu Dzieci i Młodzieży