Archiwum kategorii 'Felietony'

Przygotowując się do pisania tego felietonu zrobiłem przegląd zamieszczonych w ubiegłym tygodniu na stronie OE materiałów. I doszedłem do wniosku, że dwa zaprezentowane tam tematy chciałbym skomentować. Pierwszy, to „okrągłostołowy” pomysł „uzdrowienia” polskiego systemu edukacji, mający polegać na włączeniu zawodu „nauczyciel” do korpusu służby cywilnej, a drugi, to postulat RPD zgłoszony do MEN w sprawie powołania w każdym województwie rzeczników praw ucznia.

 

Jednak, nie chcąc znowu wyprodukować „tasiemca” zamiast felietonu, wybrałem na dzisiaj tylko ten pierwszy temat. O tym drugim może innym razem.

 

Niech mi będzie wolno, zanim cokolwiek napiszę, zacytować (za Wikipedią) definicję „służby cywilnej”:

 

Według Konstytucji RP służba cywilna działa w celu zapewnienia zawodowego, rzetelnego, bezstronnego i politycznie neutralnego wykonywania zadań państwa w urzędach administracji rządowej. […] W skład korpusu służby cywilnej wchodzą urzędnicy szczebla centralnego (Kancelaria Prezesa Rady Ministrów, ministerstwa, urzędy centralne), jak również przedstawiciele rządowej administracji terenowej.”

 

Aby nikt nie miał żadnych wątpliwości przytoczę jeszcze odpowiedni artykuł Konstytucji RP z 1997 roku:

 

Art. 153.
1.W celu zapewnienia zawodowego, rzetelnego, bezstronnego i politycznie neutralnego wykonywania zadań państwa,
w urzędach administracji rządowej działa korpus służby cywilnej

 

2.Prezes Rady Ministrów jest zwierzchnikiem korpusu służby cywilnej.

 

Myślę, że to wystarczy, abym miał podstawę prawną do stwierdzenia, że przy owym „oświatowym okrągłym stole” zasiadali ludzie, którzy albo nie wiedzieli o czym mówią, albo świadomie (nie po raz pierwszy) bezczelnie projektowali łamanie Konstytucji! Z bankierem w roli premiera na czele!!!

 

Wszystkie pozostałe, opisane w artykule „Gazety Prawnej”, szczegółowe konsekwencje takiego zamachu na podmiotowość każdego nauczyciela nie nadają się do poważnego komentowania. Nawet owo zakładane podniesienie wynagrodzenia (do 8,1 tys. zł) – uzyskane za cenę wyższego o 1/3 pensum i utratę większości praw pracowniczych – w tym prawa do członkostwa w organizacjach związków zawodowych – nie jest tego warte!

 

Jednak jeden szczegół publikacji Artura Radwana muszę przypomnieć i go skomentować:

 

O przyjęciu nauczyciela do szkoły decydowałby otwarty i konkurencyjny nabór, co podniosłoby jakość nauczania. Do pracy w szkołach trafiałyby tylko osoby z odpowiednimi kwalifikacjami i wiedzą.”

 

I jeszcze fragment opinii na ten temat jednego z ekspertów:

 

Plusem z pewnością byłyby konkursy na stanowiska w szkołach i przedszkolach, obecnie często w niejasny sposób decyduje o tym dyrektor placówki – wskazuje dr Jakub Szmit z Uniwersytetu Gdańskiego, ekspert ds. administracji publicznej.

 

Pominę fakt, że pan Jakub Szmit, który w 2013 roku został doktorem praw po obronie pracy „Charakter prawny statutu związku zawodowego” jest nie tylko adiunktem w Katedrze Prawa Pracy Uniwersytetu Gdańskiego, ale także ekspertem NSZZ „Solidarność” w Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Pracy, i retorycznie zapytam: Skąd u pana eksperta (wszak nie dziedzinie edukacji) taka zdecydowana opinia o tym, że konkursy na etaty nauczycielskie, jako sposób na zapewnienie zatrudniania w szkołach „osób z odpowiednią kwalifikacją i wiedzą” byłby efektywniejszym trybem od dotychczasowego, kiedy, jak stwierdził, „często w niejasny sposób decyduje o tym dyrektor placówki”?

 

Bo ja mam zupełnie inne obserwacje i doświadczenia na ten temat. Wszak ci dyrektorzy szkół, zatrudniający nauczycieli, zdaniem doktora Szmita, „w sposób niejasny”, sami zostali zatrudnieni w formalnie demokratycznym postępowaniu konkursowym. Czy muszę Czytelnikom tego felietonu wykładać „kawę na ławę”, jak często w tych konkursach wygrywa nie ten kandydat, który MERYTORYCZNIE jest najlepszy, a ten, za którym głosować kazała rządząca miastem, powiatem, gminą „opcja polityczna”? Dobrze, jeśli ta „opcja” jest racjonalna, kompetentna i praworządna. Ale wszyscy wiemy, że bywa także i wprost przeciwnie….

 

A wtedy „cuius regio, eius religio”. Tak obsadzony(-a) za dyrektorskim biurkiem dyrektor(-ka), mający(-a) „dług wdzięczności” wobec swoich protektorów, także prowadził(-a) nie merytoryczną, a protekcjonistyczną politykę kadrową…

 

Czy konkursy na etaty szeregowych nauczycieli są w stanie coś w tej chorej sytuacji zmienić? NIE! Po trzykroć NIE! Tyle tylko, że stworzą możliwości aby, przy „sprzyjających” okolicznościach, nadal możliwe było, jedynie za jeszcze wyższymi i jeszcze mniej przejrzystymi parawanami, kumoterstwo, lokalne „układziki”, nepotyzm. A wszystko w majestacie pozorów „demokratycznych” rozwiązań…

 

A nie lepiej, po prostu, uzdrowić procedurę powoływania dyrektorów szkół, dać im prawdziwą autonomię i rozliczać „zadaniowo”? I nie traktować ich jak awatarów władzy lokalnej!

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



Nie, nie będę dzisiaj (i w ogóle) komentował trzeciej tury rozmów przy tzw. „okrągłym stole edukacyjnym”, która odbyła się w piątek 10 maja na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Nie jestem do tego odpowiednim człowiekiem, gdyż nie uprawiam zawodu recenzenta teatralnego. Uważam, że najlepsze co mogę zrobić wobec tej tej, jak to określiła moja znajoma „obudzona polonistka” – tragifarsy, to spuścić nad nią zasłonę milczenia….

 

Tak naprawdę w minionym tygodniu byliśmy świadkami (większość nas głównie za pośrednictwem mediów) dwu godnych potępienia wydarzeń: serii informacji o rzekomych alarmach bombowych, wysyłanych za pośrednictwem poczty elektronicznej do setek szkół, w których przeprowadzane były egzaminy maturalne i bezprecedensowego, tragicznego aktu zabójstwa ucznia przez jego kolegę podczas przerwy międzylekcyjnej w szkole w Wawrze – najbardziej wysuniętej na południe prawobrzeżnej dzielnicy Warszawy.

 

O tym pierwszym nie widzę powodu, aby to komentować już dzisiaj – wolę zaczekać do wyników pracy operacyjnej właściwych służb. Jedyne co muszę teraz odnotować, to bezprecedensowe wypowiedzi pani Barbary Nowak – Małopolskiej Kurator Oświaty i Jarosława Selina – wiceministra w MKiDN:

 

Najpierw cytat wypowiedzi pani kurator:

 

Alarmy bombowe w szkołach, gdzie dziś uczniowie przystępują do egzaminu maturalnego. Metody które stosują tylko terroryści. To kolejne potwierdzenie, że trwające od 8 kwietnia akcje strajkowe w szkołach były elementem (nie pierwszym) konsekwentnie realizowanego planu destabilizacji Państwa Polskiego. Atak na bezpieczeństwo dzieci i młodzieży. Czy jest jeszcze jakaś granica w walce o władzę?” [Źródło: www.wpolityce.pl]

 

A teraz fragment tego co mówił w Radiu Zet Jarosław Sellin – wiceminister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, komentując alarmy bombowe w szkołach:

 

Jakaś część strajkujących nauczycieli czy liderów związkowych sygnalizowała, że jest zainteresowana tym, by nie doszło do egzaminów ósmoklasistów, gimnazjalistów, żeby nie udały się matury. […] To oczekiwanie, nawet to straszenie było, że może tak być, przecież Broniarz tak mówił, potem się wycofywał, potem przepraszał, potem znowu to samo mówił. Więc ten element niestety był w tej grze, w tym sporze, kompletnie niepotrzebnym sporze między nauczycielami a rządem.” [Źródło: www.wiadomosci.wp.pl]

 

Jak bardzo trzeba nienawidzić ludzi o innych niż własne poglądach, aby bez jakikolwiek podstaw głosić takie, w jego przekonaniu zawoalowane, wredne insynuacje! Ale zostawmy tego pana, wróćmy do Krakowa:

 

Nic dziwnego, że nauczyciele podlegli władzy nadzorczej pani kurator napisali adresowany do niej list otwarty, zaczynający się od słów:

 

Czytaj dalej »



Dzisiejsza niedziela kończy, jak niektórzy to określają, „najdłuższy weekend nowoczesnej Europy”. Niewiele w tym czasie działo się w obszarze edukacyjnej rzeczywistości. Mając do wyboru: pisanie o płacowych reperkusjach strajku szkolnego, albo o „urobku” debat problemowych „podstolików” pracujących we wtorek w Akademii Pedagogiki Specjalnej” – wybrałem to drugie.

 

Po niedługim zastanowieniu i selekcji mój wybór padł na stolik, kierowanie pracami którego powierzono, wcześniej mi nieznanemu, Marcinowi Ociepie. Ten podsekretarz stanu w Ministerstwie Przedsiębiorczości i Technologii  (gdzie odpowiada za sprawy europejskie, a szczególnie za kontakty z Unią Europejską) przewodniczył stolikowi „Nowoczesna szkoła”. To trzydziestopięcioletni wiceminister resortu odpowiadającego za wsparcie przedsiębiorczości, ale także stymulowanie pracodawców do podejmowania odpowiedzialnych działań na rzecz pracowników.. [Źródło: www.gov.pl]

 

Zanim podzielę się moimi refleksjami, jakie zrodziły skąpe informacje o przebiegu wymiany myśli uczestników tej akurat grupy dyskutantów wokół – po kadrowym – najważniejszego problemu, jaki stoi przed polską szkołą, to jest jej unowocześnienie, czyli ostateczne zerwanie z pruskim modelem szkoły nauczającej, jeszcze kilka słów o tym, komu powierzono tak ważną rolę, jak moderowanie dyskusji na ten właśnie temat.

 

Kim jest ów trzydziestopięciolatek, który zanim został powołany 22 lutego 2018 na stanowisko podsekretarza stanu w MPiT był przewodniczącym Rady Miejskiej Opola i nauczycielem akademickim (zapewne co najwyżej starszym asystentem) w Katedrze Studiów Regionalnych Instytutu Politologii Uniwersytetu Opolskiego i na Politechnice Opolskiej?

 

Szerzej można zapoznać się z jego jeszcze niezbyt długą biografią TUTAJ i TUTAJ. Ja uświadomiłem sobie, że ów moderator został uczniem ośmioklasowej szkoły podstawowej w 1991 roku, którą ukończył, jako ostatni rocznik ośmiolatki w roku 1999, roku utworzenia gimnazjów. Można łatwo policzyć, że maturę zdawał (w żadnej biografii nie ma na ten temat informacji – sam to ustaliłem) w 2003 roku w Liceum ogólnokształcącym nr 1 im. M. Kopernika w Opolu. Później były (zapewne pięcioletnie) studia politologiczne na Uniwersytecie Opolskim, po których (był to zapewne 2008 rok, lub nieco później) młody magister został zatrudniony, jako asystent, w Katedrze Studiów Regionalnych macierzystej uczelni.

 

Czytaj dalej »



Nie będę udawał, że nic się nie stało, że – skoro jest już po strajku – nie ma po co pisać na ten temat w felietonie. To prawda – stęskniłem się już do tematów o tym, co, gdzie, kto komu powiedział, albo uczynił w obszarze edukacji i jakie ma to znaczenie dla jakości pracy konkretnej szkoły, dla całego systemu, dla społeczeństwa. Jednak zanim możliwy będzie powrót do jakiej takiej normalności, powinienem podjąć ten najbardziej kontrowersyjny temat minionego tygodnia, którym bez wątpienia jest decyzja władz statutowych ZNP o zawieszeniu strajku szkolnego.

 

Zacznę od cytatu dwu akapitów mojego zeszłotygodniowego (z 20 kwietnia) felietonu:

 

[…] Ale – jeśli taki niszowy felieton może mieć jakiś wpływ na „wielką politykę” przywódców nauczycielskiego strajku – doradzałbym zakończenie (zawieszenie) możliwie szybko tego strajku, nie popełniając błędów minionych pokoleń: „aby na dnie z honorem lec…” Sugeruję więcej myślenia strategicznego, mniej taktycznego. Czasem warto przegrać bitwę, aby później wygrać wojnę.

 

A dziś nie ma żadnej pewności kto po jesiennych wyborach będzie zarządzał państwem, kto będzie ministrem finansów, a kto ministrem edukacji. Czy naprawdę takie ważne jest podpisanie porozumienia o podwyżkach z tym rządem, podwyżkach, która miałyby być wypłacana w czwarty kwartale? […]

 

Jestem jak najdalszy od twierdzenia, że widocznie prezes Broniarz to przeczytał i zastosował się do mojej rady. Jednak mogę chyba myśleć, że osób podobnie do mnie analizujących i oceniających sytuację w jakiej znaleźli się strajkujący i reprezentujące ich wobec rządu związki zawodowe, w gronie ich statutowych władz, było na tyle wiele, że podjęto taką właśnie – o zawieszeniu do września tej formy protestu – racjonalną decyzję.

 

Nie wierzę, że prezes Broniarz i całe kierownictwo ZNP nie miało świadomości o zróżnicowaniu nastrojów wśród strajkujących. Z jednej strony na pewno dochodziły do centrali Związku informacje o coraz liczniejszych szkołach, przedszkolach i innych placówkach, w których nauczyciele przerywali strajk – najwięcej takich przypadków było poza wielkimi miastami. Z drugiej strony – to właśnie tam, zwłaszcza w tych miastach, których samorządy obiecały strajkującym wypłatę rekompensat utraconych z powodu strajku wynagrodzeń, postawy nauczycieli stawały się coraz bardziej „bojowe”, stres kryzysowej sytuacji w wielu przypadkach prowadził do pojawiania się – zrozumiałych w takich okolicznościach – reakcji fiksacyjnych *, a nawet do swoistej „agresji przeniesionej” **.

 

Tak przy okazji: Za podjęcie właśnie takiej decyzji, w okolicznościach takich nastrojów wśród strajkujących, należy się władzom ZNP wielki szacunek. I nie piszę tego, bo jestem „tajnym współpracownikiem tej postkomunistycznej przybudówki PO (?!)”, ale jako niezależny obserwator edukacyjnej (i nie tylko) sceny wydarzeń w naszym kraju. Członkiem ZNP przestałem być w kilka tygodni po objęciu obowiązków dyrektora ZSB nr 2 Łodzi – jesienią 1993 roku, aby nie być posądzonym o nierówne traktowanie dwu działających w tej szkole organizacji związkowych.

 

Bo łatwo „płynąć z prądem” sondaży i podejmować decyzje, o których wiemy, że spotkają się z aprobatą „większości”. Tak jak czynią to władze partii politycznych, jak dotąd – wszystkich realnie liczących się „na wyborczym rynku”. Nie są wtedy ważne rzeczowe argumenty, obiektywna diagnoza sytuacji, przewidywany bilans strat. Liczy się tylko poklask „elektoratu”, słupki w rankingach badania opinii publicznej, czasem aprobata prezesa….

 

Trzeba wielkiej odwagi, aby mając świadomość, że podejmowana decyzja spotka się z negatywnym odbiorem znacznej części swego środowiska, ale mając uzasadnione przekonanie, że jest to decyzja w dłuższej perspektywie słuszna, taką podjąć!

 

Czytaj dalej »



Za oknem pogoda nieomal letnia. Kwitną drzewa i krzewy, z kuchni dobiega zapach pieczonego ciasta, w garnku barwią się świąteczne jajka. W normalnym czasie nie miałbym wyboru: pisałbym typowy, świąteczny felieton, w którym zapewne nie byłoby ani linijki o szarej, szkolnej codzienności.

 

Ale nie dzisiaj, nie w przedświąteczną (Wielką) sobotę roku 2019. Wystarczy rzut oka, choćby na materiały, zamieszczone w ostatnich dwu tygodniach na stronie OE, aby nie mieć wątpliwości: w setkach tysięcy domów strajkujących nauczycieli nikomu nie jest do śpiewania, że „radosny nam dzień dziś nastał!” Do tego dodać trzeba kilkaset tysięcy rodzin tegorocznych maturzystów. Tam także nie należy spodziewać się beztroskich wielkanocnych śniadań i gejzerów śmiechu podczas dyngusowych gonitw.

 

Bo takie właśnie smutne święta zafundował polskim nauczycielom, ich uczniom i rodzicom tych uczniów polski rząd! Rząd, który przy każdej nadarzającej się okazji manifestuje swoje więzi z religią katolicką, którego członkowie przed kamerami tzw. telewizji publicznej uczestniczą w nabożeństwach, przekazują SOBIE „znak pokoju”….

 

Tylko jakoś od kilkunastu dni, nawet w Wielkim Tygodniu”, nie stać ich było na rzeczywisty dowód chrześcijańskiej postawy „miłuj bliźniego swego jak siebie samego”. Czwartkowe spotkanie w Centrum Dialogu Społecznego, w pierwszym dniu Triduum Paschalnego, kiedy chrześcijanie wspominają „Ostatnią Wieczerzę” i ustanowienie najważniejszego sakramentu tej religii: „To czyńcie na moją pamiątkę”, nawet tego dnia, w cyniczny sposób wicepremier Beata Szydło uwłaczała nauczycielskiej godności, proponując więcej pracy za mniejsze wynagrodzenie! Nie można się było spodziewać, że w tych warunkach strona związkowa podpisze porozumienie, w konsekwencji którego mógłby zakończyć się strajk.

 

I – moim zdaniem – rządowi właśnie o to chodziło. O to, aby strajk trwał nadal, aby w milionach polskich rodzin narastało zniecierpliwienie kryzysową sytuacją dzieci pozostających w domach, nad którymi coraz trudniej zorganizować opiekę. Rząd doskonale zdaje sobie sprawę z dramatu potencjalnych absolwentów szkół średnich, do jakiego może doprowadzić brak w szkołach średnich rad klasyfikacyjnych i uchwał o ukończeniu szkoły, co w oczywisty sposób będzie skutkowało brakiem formalnych podstaw do dopuszczenia ich do egzaminów maturalnych.

 

Czytaj dalej »



Zacznę nietypowo – od przytoczenia definicji pewnego pojęcia:

 

Ambiwalencja (intencjonalność dwuwartościowa) (łac. ambo – obaj + valens, valentis – mocny, skuteczny) – postawa charakteryzująca się jednoczesnym występowaniem pozytywnego jak i negatywnego nastawienia do obiektu, jednoczesne uczucie…

 

Bo właśnie to słowo najlepiej określa mój stosunek do wydarzeń minionego tygodnia. O ile w pierwszych trzech dniach nauczycielskiej akcji strajkowej byłem pozytywnie i bezwarunkowo nastawiony do tej inicjatywy i emocjonalnie identyfikowałem się z postawami typu „Jeśli nie my to kto, jeśli nie teraz to kiedy?” iAni kroku wstecz!”, to już w czwartek wieczorem zacząłem dostrzegać etyczną dwuznaczność nawoływania do konsekwentnego bojkotu egzaminów – tych piątkowych w gimnazjach, a później egzaminów ósmoklasisty. A gdy rozgorzał spór między rządem a liderami „strajkujących” związków zawodowych o rady klasyfikacyjne maturzystów – „posypałem się” w mojej dotąd niezachwianej postawie wspierania całym sercem nauczycielskiego strajku.

 

Bo z jednej strony doskonale rozumiem strategię kierownictwa akcji strajkowej, że tylko sytuacja potencjalnie wielkich strat społecznych jakie niesie ze sobą strajk nauczycieli właśnie o tej porze roku szkolnego, zmusi rząd do ustępstw („Bo kiedy mają nauczyciele strajkować – w czasie wakacji?”), to – z drugiej strony – skoro egzaminy gimnazjalne, tak czy siak, jednak się odbyły, to czy przywódcy strajku powinni apelować o bojkot egzaminów w szkołach podstawowych? To co, teraz gimnazjaliści pójdą do szkół ponadgimnazjalnych, a ósmoklasiści zostaną powtarzać klasę ósmą?

 

A maturzyści, nie mając wystawionych ocen, nie mogąc otrzymać świadectwa ukończenia liceum czy technikum – także staną się repetentami? Czy o „podwójne roczniki”, w klasach ósmych podstawówek i trzecich w LO a czwartych w technikach, chodzi?

 

Nie mogę udawać, że moje pedagogiczne sumienie (z silnym genem pedagogiki społecznej ze szkoły prof. Aleksandra Kamińskiego) nie widzi zła, które tak realizowany protest czyni setkom tysięcy uczniów i ich rodzinom.

 

Jeszcze mogą te moje zastrzeżenia zagłuszać liczne manifestacje poparcia dla strajkujących nauczycieli, także te, inicjowane przez uczniów. Mogą sugerować poparcie społeczne dla tej akcji owe ponad 3 miliony złotych, zgromadzone w bardzo krótkim czasie na ad hoc utworzonym koncie Społecznego Komitetu „Wspieram Nauczycieli”. Ale każdy następny dzień tego strajku będzie dostarczał kolejnych argumentów nie tyle stronie rządowej, co rodzicom uczniów, a zwłaszcza rodzicom maturzystów, że największą cenę za ten protest poniosą nie nauczyciele, tracący z każdym dniem jedynie ok. 100 zł. na swych wynagrodzeniach, ale właśnie niedoszli absolwenci szkół średnich, których wszystkie plany życiowe mogą zostać zniweczone – nie z ich winy!

 

Jakoś nie potrafię wyobrazić sobie maturzystów, organizujących marsze poparcia dla strajkujących nauczycieli ich szkół, którzy uniemożliwili im ukończenie szkoły i przystąpienie do egzaminu maturalnego, a później rozpoczęcie wymarzonych studiów…

 

I z tego powodu, a także z kilku innych, może o mniejszej wadze, ale zawsze (np. strajk w bursach i internatach, strajk w przedszkolach, „czarne szpalery” na powitanie osób, dzięki którym odbyły się egzaminy w gimnazjach), jestem bardzo negatywnie nastawiony do owej „twardej” linii, narzucanej przez przywódców strajku.

 

Ale jednocześnie jestem nadal przekonany, że poprawa warunków finansowych nauczycieli jest ze wszech miar słusznym postulatem tego środowiska, że nie o płace tu jedynie idzie, a o pozycję zawodu „nauczyciel” wśród innych profesji wymagających wyższego wykształcenia, czego skutkiem może być – najpierw zatrzymanie, a później odwrócenie zjawiska negatywnej do niego selekcji. A to, patrząc na problem w dłuższej perspektywie czasowej, jest warunkiem sine qua non poprawy jakości polskiej edukacji. I dlatego jestem jak najbardziej za walką o te cele!


Tylko…. Tylko czy „za wszelką cenę”, „po trupach” marzeń maturzystów? Czy nawet w sytuacji gdyby matury nie odbyłyby się – doprowadzi to do realizacji żądań strajkujących? Czy rząd ugnie się, gdy już „mleko się wyleje”? Jak zmienią się wtedy postawy ogółu społeczeństwa?

 

Prześladuje mnie taka wizja:

 

Matur nie było, podwyżek innych niż te, na które zgodziła się „Solidarność” także nie udało się wywalczyć. PiS przegrywa wybory, nowy rząd oświadcza, że zastał kasę państwową pustą, olbrzymi dług publiczny i że przez następny rok (albo i dłużej) nie ma żadnych szans na podwyższenie wynagrodzeń w budżetówce w ogóle, a nauczycielom w szczególności. Bo już w 2019 dostali….

 

Weteranka strajków pielęgniarek, dziś przewodnicząca Rady Dialogu Społecznego – Dorota Gardias – powiedziała: „Proszę pamiętać, że łatwo rozpocząć strajk, ale trudno go zakończyć.”. Wygląda na to, że wiedziała o czym mówi….

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Postanowiłem nie podejmować, wszak niezwykle ryzykownej, próby komentowania serii negocjacyjnych spotkań reprezentantów nauczycielskich związków zawodowych z rządem w sprawie podwyżek nauczycielskich wynagrodzeń, zwłaszcza w aspekcie prognozowania skutków przyjętej przez stronę rządową strategii. Wszystkie możliwe media informowały na bieżąco co kto tam zaprezentował, nie ma więc sensu, aby tutaj ponownie to przypominać. A na temat „czy strajk rozpocznie się jutro czy nie” – na 100% nie zna odpowiedzi nawet sam prezes Broniarz.

 

W to miejsce proponuję inny temat.

 

Muszę go podjąć, bo nie może pozostać bez sprostowania taka informacja, jaka „poszła do druku” we fragmencie wypowiedzi prof. Śliwerskiego w wywiadzie, jaki opublikowała przed tygodniem GW w dodatku „Katastrofa w Edukacji”. Oto co można tam przeczytać we fragmencie, w którym profesor mówi o wynagradzaniu nauczycieli:

 

 

Ale od 1990 r. byli podle traktowani. Tylko w pierwszym okresie transformacji zawód miał prestiż. Sam uczyłem wówczas w podstawówce, prowadząc eksperyment dydaktyczny. Zarabiałem na tyle dobrze, że stać mnie było na prenumerowanie pism, kupowanie pomocy dydaktycznych.

 

Drodzy młodsi Czytelnicy tego felietonu! Macie prawo nie wiedzieć, że czasy, które z taką nostalgią wspomina prof. Śliwerski, to lata galopującej inflacji, to czas pensji wypłacanych w milionach. Przykładowe średnie płace (ogólnie – wg GUS) z trzech lat, to: 1991 r. – 1 770 000 zł., 1992 r – 2 935 000 zł., 1993 r. – 3 995 000 zł. W tym czasie płace nauczycieli mieściły się w widełkach od 1,5 do 2,5 miliona zł. (dane z roku 1993).

 

Byłem wówczas dyrektorem Wojewódzkiej Poradni Wychowawczo-Zawodowej i doskonale pamiętam, że kilka razy w roku (cztery?) podpisywałem decyzje o przyznaniu moim pracownikom nowej, zwaloryzowanej na skutek owej inflacji, liczonej w milionach, kwoty wynagrodzeń.

 

Ale nie tylko to mnie rozśmieszyło.

 

Czytaj dalej »



Od czwartku 28 marca, to znaczy od dnia w którym próbowałem rozpracować prawdziwą historię raportu „Szkoła dla innowatora”, o którym jako pierwszy napisał dzień wcześniej „Dziennik Gazeta Prawna”, opatrując tę informację tytułem Rządowy RAPORT o szkole pokazuje smutną prawdę. Oto LISTA największych grzechów”, nie daje mi ten temat spokoju. Zanim będziecie towarzyszyli mi, podążając za moimi myślami, podczas lektury dalszej części tego felietonu – proponuję, abyście przypomnieli sobie ten czwartkowy materiał – TUTAJ.

 

Przywołam tu jeszcze komentarz, którym kończył się tamta próba rozwikłania rozbieżności cytowanych faktów:

 

I nadal nie wiemy, czy raport, na który powoływał się „Dziennik Gazeta Prawna”, który – jak wynika z podanej przez Forsal.pl informacji – miał powstać na zlecenie Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii, to ten sam, który pod taką samą nazwą, jeszcze w 2017 roku, przygotowano w Uniwersytecie Ekonomicznym Poznaniu przez zespół pod kierunkiem prof. nazw. dr hab.Jana Fazlagića, na zlecenie Ministerstwa Rozwoju RP w pierwszym kwartale 2017 roku.

 

Dziś podjąłem kolejną próbę dotarcia do tego, jak to naprawdę z tym raportem było. Zacznijmy od zleceniodawcy. Według DGP był to „raport rządowy”. Jednak portal Forsal.pl informując o tym samym raporcie podał, że ekspertyzę tę zleciło Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii. Jeśli przyjąć, że tak naprawdę przez cały czas chodzi o prace, które pod kierunkiem dr hab. Jana Fazlagića prowadzone były w od 2017 roku w Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu, to ich zleceniodawcą było Ministerstwa Rozwoju.

 

Fakt ten potwierdza sam Jan Fazlagić, pisząc w datowanym na rok 2017 streszczeniu pełnego raportu z kierowanych przez siebie badań:

 

W pierwszym kwartale 2017 roku na zlecenie Ministerstwa Rozwoju RP zrealizowałem (w charakterze głównego eksperta i kierownika projektu) ekspertyzę badawczą pt.,,Szkoła dla innowatora”.

 

Dziś już wiem, że wszystkie te rozbieżności wzięły się z – nazwijmy to – dynamiki restrukturalizacji rządu PIS po 2015 roku. Otóż w rządzie Beaty Szydło, zaraz po wygranych przez PiS wyborach, istniało Ministerstwo Rozwoju, którym do 28 września 2016 roku kierował Mateusz Morawiecki, będąc jednocześnie wicepremierem. Jednak w konsekwencji restrukturalizacji rządu – tenże Mateusz Morawiecki – właśnie z tą wrześniową datą został powołany – ponownie – na stanowisko wicepremiera, ale jednocześnie na szefa nowego Ministerstwa Rozwoju i Finansów.

 

Z takiej chronologii rządowych przekształceń wynika, że jeśli prawdę napisał doktor Fazlagić –  ekspertyzę badawczą pt. ,,Szkoła dla innowatora” zlecił mu w pierwszym kwartale 2017 roku nie kto inny, jak Mateusz Morawiecki.

 

Pozostaje do wyjaśnienia kolejna tajemnica:

 

Czytaj dalej »



Dziś nie zajmę się żadnym problemem, którym w mijającym tygodniu żyły media. Poczekam do wyklarowania się sytuacji strajkowej w szkołach, poobserwuję rozwój wydarzeń na przedwyborczej scenie politycznej, a w kwestii „wara od naszych dzieci też nie będę się wypowiadał, jako że dotąd nie jest jasne o czyje dzieci tu chodzi i kto tym dzieciom tak naprawdę zagraża.

 

Dzisiejszy felieton będzie zapisem moich luźnych refleksji, które zrodziły się jako skutek mej obecności na piątkowej konferencji „Relacje w edukacji, próby zgłębienia konsekwencji, jakie pociągają za sobą sformułowania, którymi niektórzy prowadzący nazwali swe warsztaty, jak choćby „O budowaniu relacji”, Uczucia i emocje nauczyciela, a budowanie relacji z uczniami”.

 

Przepraszam, ale jako człowiek „starej daty” zacznę tak, jak jeszcze w końcówce lat 70-ych XX wieku nauczono mnie w Katedrze Pedagogiki Społecznej UŁ, czyli od zdefiniowania podstawowych pojęć, którymi będę się w dalszej części tego felietonu posługiwał.

 

Słownik języka polskiego podaje cztery znaczenia słowa „relacja”. Pomijając „opowiadanie naocznego świadka o przebiegu jakiegoś zdarzenia” i „trasa przejazdu pociągu od stacji początkowej do końcowej” – w tym przypadku najbardziej przydatnymi będą takie dwa znaczenia:

 

>stosunek lub zależność między przedmiotami, pojęciami, wielkościami itp.,

>związek zachodzący między ludźmi lub grupami społecznymi.

 

Zanim przejdę do zaprezentowania moich przemyśleń przywołam jeszcze syntezę wiadomości na ten temat, jakie zaczerpnąłem z udostępnionego wczoraj na OE artykułu dr Emilii Musiał „Relacje uczeń–nauczyciel kluczem do udanego nauczania”. Oto – moim zdaniem – fundamentalne dla moich dalszych wywodów tezy:

 

Niezbędnym warunkiem życia społecznego jest relacja rozumiana jako związek zachodzący między dwoma lub więcej podmiotami.

 

Podstawą dobrej relacji jest skuteczna komunikacja. Komunikacja jest procesem „porozumiewania się ludzi, którego celem jest przekazywanie informacji lub zmiana zachowań osoby bądź grupy osób”.

 

Istotne jest nie tylko to, co zostało zakomunikowane, ale także w jaki sposób zostało to uczynione. Efektem zaś dobrej komunikacji między nadawcą i odbiorcą jest kontakt.

 

Tylko prawidłowa komunikacja pozwala osiągnąć wzajemne porozumienie.

 

Po takim przygotowaniu, nie tyle artyleryjskim co „teoretyczno-wprowadzającym”, przechodzę już do obiecanych moich przemyśleń i refleksji. Otóż w całym tym nurcie promocji idei relacji w edukacji zabrakło mi odwołań do wiedzy o teorii grupy, zwłaszcza małej grupy.

 

To prawda, że „niezbędnym warunkiem życia społecznego jest relacja rozumiana jako związek zachodzący między dwoma lub więcej podmiotami, ale nie wolno zapominać, że ludzie, jako owoc kolejnego etapu ewolucji ssaków naczelnych, są „zwierzętami stadnymi” i najczęściej (z bardzo nielicznymi wyjątkami) funkcjonują w grupach. Te ostatnie mogą być formalne lub nieformalne. I to w owych grupach – najpierw w rodzinach, później w grupach koleżeńskich (obie to grupy nieformalne), a po paru latach w szkołach, a jeszcze później w najróżniejszych przedsiębiorstwach i instytucjach aktywności zawodowej – w grupach formalnych, ludzie funkcjonują wchodząc ze sobą w relacje: podległości, zwierzchności (przywództwa), koleżeństwa, partnerstwa, współdziałania, rywalizacji, wzajemnego wspierania się lub zwalczania…

 

Czytaj dalej »



Zacznę dziś od dopisania kilku zdań do przedwczorajszej secondhandowej relacji z dwu zebrań, jakie kurator Wierzchowski zwołał dla dyrektorów gimnazjów i podstawówek, którzy musieli przybyć tam z przedstawicielką/przedstawicielem rodziców uczniów ostatnich klas tych szkół.

 

Świadomie użyłem słowa „musieli, gdyż z relacji uczestników tych spotkań dowiedziałem się, iż urzędnicy KO skrupulatnie zbierali podpisy na wyłożonych przed wejściem na salę listach obecności, do których – świadomi ewentualnych konsekwencji dyrektorzy – dopychali się z przyprowadzonym „rodzicem”, aby potwierdzić swoją i jej/jego obecność. Sytuacja ta świadczy pośrednio za tezą, że właśnie to było głównym celem tych zebrań: zapewnienie na nich obecności rodziców (nad którymi wszak kurator nie ma władzy), aby mieć możliwość podjęcia próby skonfliktowania szkolnych społeczności: rodziców z nauczycielami.

 

Na jeszcze jeden element przebiegu tych zebrań zwróciła moją uwagę jedna z osób tam obecnych. Otóż pan kurator bardzo pilnował, aby każda zabierająca głos „z sali” osoba przedstawiała się nie tylko z imienia i nazwiska, ale także by podawała nazwę szkoły, którą reprezentuje. Wiem, że taka prezentacja jest elementarną zasadą cywilizowanej debaty, jednak w tej konkretnej sytuacji – silnej zależności służbowej dyrektorów szkół od prowadzącego zebranie szefa „organu”, miała (całe szczęście, że nie u wszystkich) efekt, jeśli nie onieśmielający, to przynajmniej łagodzący ostrość ich wystąpień. I to także – bez wątpienia – było świadomie zastosowanym środkiem, mającym zapobiec agresywnym wystąpieniom w stosunku do ministerialnej władzy oświatowej, reprezentowanej na tej sali przez ŁKO.

 

Można by jeszcze o kilku innych „niuansach” tych zebrań napisać, jak choćby o zasłyszanej – ale tylko od niektórych uczestników – informacji, jakoby wizytator Owsiański miał powiedzieć, że rekrutację do ogólniaków i zawodówek można przeprowadzić wyłącznie na podstawie świadectw ukończenia szkoły (za co zebrał owację sali i komentarze: „No, to od jutra Owsiański w KO już nie pracuje”), czy o „wyznaniu” kuratora, że ministerstwo, czyli i KO, nie mają żadnego „planu B” na wypadek skutecznego sparaliżowania systemu egzaminów przez powszechny, możliwe że także okupacyjny, strajk nauczycieli.

 

Tylko po co?

 

Czytaj dalej »