
Maciej Kalach jest autorem materiału, zamieszczonego dziś na portalu <łódź nasze miasto>, opatrzonego tytułem „Znany nauczyciel z Łodzi twierdzi, że policjanci nastraszyli wolontariuszy WOŚP: ‚identyfikator jest fałszywy’, ‚młody człowiek to złodziej’ ”. Oto jego obszerne fragmenty:
Foto:KWP w Łodzi [www.lodz.naszemiasto.pl]
Wolontariusze WOŚP i Policja na łódzkiej ulicy 31 stycznia 2021 roku
Nauczyciel z Łodzi, Dariusz Chętkowski,* autor popularnego „Belfer Bloga”, zamieścił w nim relację z finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w łódzkiej Manufakturze oraz z ulicy Piotrkowskiej. Według relacji nauczyciela, przynajmniej część policjantów zabezpieczających w obu tych miejscach finał WOŚP w niedzielę (31 stycznia) postępowała z młodymi wolontariuszami jak „z łobuzami”*. zarzuty do pracy funkcjonariuszy przedstawił Dariusz Chętkowski?** Łódzka policja już mu odpowiedziała – m.in. przesyłając naszej redakcji wspólne zdjęcia mundurowych i wolontariuszy. […]
Relacja nauczyciela z łódzkiego finału WOŚP: „Policjanci na pewniaka i ostro twierdzili, że identyfikator jest fałszywy”, „młody człowiek to złodziej”
„Sporo wolontariuszy miało nietęgie miny, gdy policjanci na pewniaka i ostro twierdzili, że identyfikator jest fałszywy, puszka też albo była otwierana, a młody człowiek to złodziej” – relacjonuje na „Belfer Blogu” Dariusz Chętkowski. – „Dzieciom szczęki opadały z wrażenia, odpowiadały wylęknionym głosem, do tego wszyscy wokół słyszeli te oskarżenia, więc robiło się niemiło”
Na koniec opisu łódzki nauczyciel puentuje, że „takie metody są dobre w postępowaniu z łobuzami, ale na pewno nie z delikatnymi nastolatkami”.
O ile trudno weryfikować tajemnice pokoju nauczycielskiego z „Belfer Bloga”, w przypadku opisu działań funkcjonariuszy we wtorek (2 lutego) zapytaliśmy o komentarz zaangażowanych w niedzielny finał. Czyli jego organizatorów w Manufakturze oraz łódzką policję, której funkcjonariusze zabezpieczali niedzielne imprezy (natomiast Dariusz Chętkowski poinformował redakcję, że wszystko, co miał do przekazania w sprawie zawarł w swojej „blotce”).
Krzysztof Lepiarz, szef sztabu WOŚP w „Manufakturze” […] stwierdził, iż rozliczyło się w nim 450 wolontariuszy i żaden z nich nie zgłaszał krytycznych uwag pod adresem pracy policji.
Źródło: www.lodz.naszemiasto.pl
*Pogrubienia i podkreślenia fragmentów przytoczonego tekstu – redakcja OE
**Cały post (czy jak określa to red. Kalach – „blotka) „Policja na ostro” – TUTAJ
W miniony piątek (29 stycznia 2021r.) na blogu Jarosława Blocha pojawił się post, zatytułowany „Edukacja (a)seksualna i jej skutki”. Jak zwykle – zamieszczamy fragmenty tego tekstu i link do pełnej wersji.
Powód podjęcia tej tematyki bloger wyjaśnia już w pierwszym zdaniu:
Od jakiegoś czasu media żyją wydarzeniami z Bytomia, gdzie 15-letni chłopak zadźgał 13-letnią dziewczynę. Motywem prawdopodobnie była ciąża dziewczyny*. Media, jak to media, pożywią się tragedią i zajmą się innymi tematami. Można tę zbrodnię rozpatrywać oczywiście w kategoriach jednostkowych, ale jako doświadczony pedagog widzę sprawę w szerszym kontekście*. Dlaczego 13-latka zaszła w ciążę, dlaczego 15-latek sobie z tym nie poradził, ile takich przypadków, niekończących się tak tragicznie, jest codziennością wielu szkół, wielu rodzin? Czy można takim sytuacjom zapobiegać? Czy jest dziś klimat polityczny aby takie problemy rozwiązywać? Nie pustosłowiem, w którym przodują ostatni ministrowie edukacji, nie chciejstwem, nie promocją modelu wychowania, który nijak nie ma się do współczesnego świata. Otóż nie ma takiej woli. Działania, które można podjąć są na wyciągnięcie ręki, a rozwiązania są często opracowane, tyle że za ich wprowadzanie można obecnie oberwać… […]
Wychowanie seksualne w szkole stało się obiektem walki politycznej i wojny religijnej. Zupełnie jakby politycy nie rozumieli prostej rzeczy, że z wychowaniem seksualnym, czy też bez niego, młodzież i tak będzie aktywna seksualnie, bo to taki wiek. Pamiętajmy też, że nie zatrzymamy pewnych procesów, które zachodnie społeczeństwa przechodziły już dawno. Tymczasem my chcemy zawrócić rzekę kijem. Wielu polityków prawicowych myśli, że jeśli nie będą mówili o problemie seksualności młodzieży, to problem zniknie. Nie zniknie, jedynie będzie dochodziło częściej do niechcianych ciąż i problemów psychologicznych, miejmy nadzieję, że nie do kolejnych zbrodni. Ale na nadzieję nie ma co liczyć, ona jest matką głupich. W szkole potrzebna solidna edukacja seksualna. Nie aby deprawować dzieci, ale aby dostarczyć potrzebną wiedzę, zburzyć mity, sprawić by to co nieuchronne, odbyło się bezpiecznie. […]
Uporczywa obrona przed wszystkim co ma w nazwie „seksualny”, nie pomaga dzieciom i młodzieży. Złą robotę robi tutaj Kościół, który traktuje tę wiedzę jako promowanie rozwiązłości, zamiast dostrzegać w niej sposób na jej opanowanie. Tyle mówi się na prawicy o aborcji, o ochronie życia i nikt tam nie potrafi pojąć, że solidna edukacja seksualna nie sprawi, że niechcianych ciąż będzie więcej, a wręcz przeciwnie. Zrzucanie wszystkiego na rodziców i ich wychowanie, jest delikatnie mówiąc głupie. Jako nauczyciel i wielokrotny wychowawca widziałem nieraz rodziców, którzy nie radzą sobie ze swą rolą, a nawet nie radzą sobie sami ze sobą. Występują skrajności. Często w konserwatywnym domu seks jest tematem tabu, bo nikt nie nauczył kiedyś rodziców o tym rozmawiać. Albo odwrotnie, rodzice nie rozmawiają, ale pozwalają dzieciom na wszystko zbyt wcześniej, nawet na noce spędzane poza domem, a potem dziwą się, że jest jak jest.
Foto: www.szulski.pl
Portal <dziennik.pl> pod zakładkę <Edukacja” zamieścił dziś wywiad z Jarkiem Szulskim – wychowawcą, pedagogiem i autorem wydanego właśnie poradnika dla nauczycieli i rodziców „Nauczyciel z Polski”, jak go przedstawiła redakcja „Dziennika”. Zapis rozmowy Doroty Kalinowskiej z Jarkiem Szulskim zatytułowano „rynkowo”: „Uczeń jak chłop na folwarku. Tak wygląda współczesna szkoła”. Oto jego wybrane fragmenty i link do pełnej wersji:
„Nauczyciel jest bogiem, a uczniowie zbyt często niewierzący. I wszędzie są dorośli, kontrolują niemal każdy obszar aktywności młodych” – tak o współczesnej szkole mówi Jarek Szulski. […]
Dorota Kalinowska: – Na głowę Pan upadł. Kto to słyszał zrównywać ucznia z chłopem pańszczyźnianym?
Jarek Szulski: – (śmiech). Może to trochę uproszczenie, jednak dokładnie tak to wygląda, tyle że czasy się zmieniły. Chłop inaczej chodzi ubrany. Pan i nadzorca też innymi metodami się posługują, ale sam mechanizm pozostał ten sam.
Czyżby?!
W obu przypadkach nadal są pan-dyrektor, i podległy mu nadzorca-nauczyciel. Jest i uczeń, który z kolei podlega im wszystkim, tak jak kiedyś chłop na folwarku. I tak jak w folwarku, zbyt dużo zależy od humoru pana lub nadzorcy. Nie liczą się wspólnie wypracowane standardy, procedury, zasady, tylko samopoczucie tego, kto jest wyżej, kto ma władzę. Bo kiedy nauczyciel był zły, to robił klasówkę, a jak był dobry, to można go było wybłagać. Nie powiedzieć, że się nie zgadzamy z Pana decyzją, bo na to nie ma miejsca, bo inaczej się umawialiśmy, bo takie uzgodniliśmy zasady. Ale wy-bła-gać. Relacja folwarczna to relacja władzy jednych nad drugimi.[…]
Prof. Hryniewicz mówi też o deficycie poczucia odpowiedzialności.
Właściwie w szkole widać tylko pozory odpowiedzialności. Bo przecież kiedy np. samorząd uczniowski, który w końcu wiele może i chce coś robić, to ograniczany jest do wydawania gazetki, którą i tak przeczyta wcześniej pani od polskiego albo np. zorganizowania dyskoteki, ale już nie dłużej niż do godz. 21.30. Nie ma realnego wpływu na rzeczy naprawdę istotne. Na to, czego się uczniowie uczą, w jaki sposób się uczą… To sytuacja, w której nauczyciel jest bogiem, a uczniowie to zbyt często niewierzący. Wszędzie są dorośli, kontrolują niemal każdy obszar aktywności młodych.
Robert Raczyński, tajemniczy bloger, którego biografii nawet Googl nie zna, zamieścił w czwartek (28 lutego 2021r.) na swoim blogu „Eduopticum” tekst, zatytułowany „Wirus zrobiony w kozła”. Za tym tytułem kryje się sugestia autora, że epidemia koronawirusa jest wygodnym „kozłem ofiarnym”, na którego można teraz „zwalać” wieloletnie zaniedbania odpowiedzialnych za edukację, ale nie tylko. Punktem wyjścia do tych konkluzji stal się Raport „Rozmawiaj z klasą. Zdrowie psychiczne uczniów i uczennic oczami nauczycieli i nauczycielek”, który relacjonuje wyniki badania sondażowego, zainicjowanego i zrealizowanego przez Fundację ”Szkoła z klasą”.
Poniżej zamieszczamy ten post bez skrótów, aby uniknąć posądzenia o publikowanie „fragmentów wyrwanych z kontek- stu”. Do Was, Czytelniczki i Czytelnicy, należy osąd, czy jest to pogląd bliski Wam, czy też może go nie podzielacie – w całości, bądź tylko w niektórych aspektach:
Wirus zrobiony w kozła
Brak opieki psychologicznej, czy wręcz psychiatrycznej w polskiej szkole to problem poważny i nienowy – pandemia jedynie go uwypukla. Zjawisko „nagłego zaistnienia w świadomości” dotyczy teraz niemal każdego aspektu funkcjonowania oświaty, więc obawiam się, że zamiast inspiracji do zmian, deformatorzy naszej oświaty będą mieli świetne alibi dla swojej indolencji – na wirusa będzie można zwalić wszystko i to co najmniej przez dwie, trzy kadencje, dopóki elektorat nie zacznie o pandemii (i problemie) zapominać.* Oświata i edukacja nie są w tej mierze żadnym wyjątkiem, ale w tej domenie, w ten wygodny dla MEiN przekaz niezmiernie łatwo uwierzyć większości chwilowo zainteresowanych.
Doceniając wagę „nagle zaistniałego” problemu kondycji psychicznej uczniów, przypuszczam, że jednak nie dysponujemy w tej chwili wiarygodną oceną jego skali, co prowadzi do mylących uogólnień (jak mogłoby się zdawać, głównym problemem pandemio pochodnym w Polsce jest zakłócona socjalizacja stęsknionych za szkołą dzieci). Nie odnoszę się tutaj bezpośrednio do opublikowanego w tym tygodniu raportu „Porozmawiaj z klasą”** bo nie znam jego metodologii, ale chciałbym zauważyć, że z faktu, iż wielu nauczycieli dostrzega kłopoty swoich uczniów nie wynika jeszcze, że problem jest znacząco większy, niż przed pandemią – po prostu zaczęto mu się baczniej przyglądać.*Obecność w murach szkoły i okazjonalny kontakt z uczniami zgłaszającymi problemy dawał złudne poczucie kontroli nad zjawiskiem. Kiedy nawet tego złudzenia zabrakło (a szkoła kontrolą stoi), wydaje nam się, że obecnie wszystko sypie się nam z rąk.
Tymczasem uczniowie psychologicznie rozpoznani lub zgłaszający problemy to był wierzchołek góry lodowej. Trzeba przy tym zdawać sobie sprawę z tego, że szkoła (która w oczach wielu od dawna się nie zmienia) nie jest jedynym sprawcą problemu, jakby mogły to sugerować słowa powyższego wpisu (informującego o raporcie) – w ogromnej ilości przypadków, dzieci przynoszą do szkoły problemy, które zafundowała im skrzecząca rzeczywistość pozaszkolna. Rosnąca liczba przypadków zaburzeń psychicznych, czy trudności adaptacyjnych nie jest w żadnym razie domeną szkoły, choć to w niej właśnie się uzewnętrzniają.
Felieton pisany w niedzielę, 31 stycznia 2921 roku, nie może mieć innego tematu wiodącego, niż Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy i jej – już 29. – Finału. Bo tego fenomenu masowej, acz w skali roku – jednorazowej dobroczynności od samego początku byłem świadkiem, zawsze datkowiczem, a bywało że i czynnym, choć w bardzo ograniczonej skali (w mojej „Budowlance”) – współorganizatorem zbiórki.
Jestem świadkiem także w ostatnich latach, gdy WOŚP „gra”niejako w „w świecie równoległym”, to znaczy równoległym do oficjalnej linii partii, która uznała jej działalność za niezgodną z „racją stanu”. I to jest w tym najbardziej absurdalne – jeśli wgłębić się w znaczenie tego pojęcia:
Racja stanu (fr. raison d’État, łac. ratio status) – nadrzędny interes państwowy, interes narodowy, wyższość interesu państwa nad innymi interesami i normami, wspólny dla większości obywateli i organizacji działających w państwie lub poza jego granicami, ale na jego rzecz.(Wikipedia)
Bo to znaczy, że powszechną mobilizację obywateli, aby wsparli swymi datkami potrzeby najbardziej zaniedbanych obszarów ochrony zdrowia i lecznictwa nie jest działaniem, kierownictwo partii PiS i jej „wyznawcy”nie uznają za działania, które – ich zdaniem – powinny mieć priorytet nad innymi interesami i normami, i stać się wspólnym celem większości obywateli i organizacji działających w państwie lub poza jego granicami.
A że od paru lat „Partia i Rząd” takie właśnie zajęły stanowisko, to powszechnie wiadomo:
Jeszcze gdy pan Waszczykowski był ministrem spraw zagranicznych – zabronił swoim podwładnym – polskim dyplomatom pracującym za granicą i reprezentującym RP – angażowania się w działania na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Także pan były minister obrony – Antoni Macierewicz zabronił polskim żołnierzom i wojskowym pomagania Orkiestrze. Także ministrowi Mariuszowi Błaszczakowi też nie podobało się, że Straż Pożarna gra z Owsiakiem. Oczywiście także wszystkie kanały telewizji podległej Jackowi Kurskiemu nie są już, jak to było do 24 Finału, medialnym partnerem WOŚP.
Ale, jak widać po efektach, ani Jurkowi Owsiakowi i jego współpracownikom oraz dziesiątkom tysięcy wolontariuszy, ani milionom Polek i Polaków nie przeszkodziło to w dalszym CZYNIENIU DOBRA. Oto jak obstrukcja rządzących wpłynęła na „wyniki finansowe” zbiórek WOŚP w kolejnych latach – graniczna data przełom roku 2015/2016:
Grafika: Marta Kondrasiuk (www.wiadomosci.gazeta.pl)
Po takim rozbudowanym uzasadnieniu podjęcia akurat tego tematu muszę „na tym przykładzie” podjąć problem wolontariatu uczniowskiego – jako ustawowej formy realizacji funkcji wychowawczej szkoły:
Art. 1. Prawa oświatowego, określając zadania systemu oświaty, zawiera w punkcie 12. stanowi, że „jednym z zadań systemu oświaty jest kształtowanie u uczniów postaw prospołecznych, w tym poprzez możliwość udziału w działaniach z zakresu wolontariatu, sprzyjających aktywnemu uczestnictwu uczniów w życiu społecznym.”
Ciekawe, czy we wszystkich polskich szkołach uczniowie, którzy dzisiejszą niedzielę spędzili na kwestowaniu z puszkami WOŚ, będą mogli, a przede wszystkim czy będą chcieli, pochwalić się tym swoim wychowawcom?
Bo jeżeli „ciału pedagogicznemu” ich szkoły bliżej jest do poglądów kierownictwa MEiN, albo do Konferencji Episkopatu Polski (która zezwoliła Kai Godek prowadzić zbiórkę podpisów pod projektem „Stop LGBT” na terenach parafii, ale w sprawie zbiórki WOŚP „nie zajęła stanowiska”), to trudno oczekiwać, że spotka się z ich aprobatą…
Wierzę, że znakomita większość dzisiejszych uczniów-wolontariuszy zna definicję wolontariatu:
Wolontariat (łac. voluntarius – dobrowolny) – dobrowolna, bezpłatna, świadoma praca na rzecz innych osób lub całego społeczeństwa, wykraczająca poza związki rodzinno-koleżeńsko-przyjacielskie.
I nikt tą dzisiejszą aktywnością nie posłuży się, aby – dzięki punktom, przewidzianym w szkolnym regulaminie oceny zachowania – zredukować ujemne noty, otrzymane za… upicie się na szkolnej dyskotece.
Bo wtedy to nie byłby już wolontariat, a praca „za punkty”, czyli – w pewnym sensie – nie „bezpłatna”…
Kończę pisanie tego felietonu, gdy dziennikarka sprzed Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie TVN podała, że na koncie „Orkiestry” jest już ponad 70 milionów zł.!
Włodzisław Kuzitowicz
Lata 1959 – 1968 – od kandydata na murarza do marynarza. Cz. II b – wątek harcerski
(lata 1961 – 1968)
Gdy w I części wspomnień „Od kandydata na murarza do marynarza” przywoływałem fakty z mojej harcerskiej aktywności pominąłem wydarzenia, które, uszły wtedy mojej uwadze, a którymi rozpocznę tę część „nurtu harcerskiego”, choć wydarzyły się przed okresem lat 1963 – 1968.
Oznaczenia stopni instruktorskich w ZHP: stopnia „przewodnik” i „podharcmistrz”
Bo jak by to było, gdybym nie zarejestrował faktu, w tamtym czasie bardzo dla mnie ważnego, że we wrześniu 1961 roku nadano mi (wówczas) pierwszy stopień instruktorski „przewodnika”. Od tej pory mój harcerski krzyż miał granatową podkładkę. W całym złotniańskim szczepie tylko jego komendant – Bogdan Lobka – miał taki stopień. I dzięki temu na obozie w Ługach byłem zastępcą d.s programowych…
Kolejne „przeoczone” wydarzenie to zimowisko w Czerwieńsku na Ziemi Lubuskiej. Odbyło się ono na przełomie lat 1961/1962. Jego organizatorem była Komenda Chorągwi Łódzkiej, a uczestnikami były instruktorki i instruktorzy z wszystkich łódzkich hufców. Wiodącym celem tego skoszarowania tak licznej grupy łódzkiej kadry instruktorskiej było zapoznanie ich z nową metodyką harcerską, jaka miała wkrótce zastąpić tą przejętą po przedwojennym harcerstwie – w znacznym stopniu wzorowaną na skautingu.
Może przy innej okazji więcej o tym napiszę – teraz wspomnę jedynie, że był to czas, kiedy w Głównej Kwaterze ZHP swoje poglądy forsował Jacek Kuroń – twórca, najpierw drużyny, a od 1958 roku – hufca „Walterowców”. To tam zaczął eksperymentować z metodyką pracy, wzorowaną na poglądach Antoniego Makarenki, czyli wychowania w zespole (kolektywie). I właśnie na tym zimowisku mieliśmy zostać przekonani do reformy, polegającej na odejściu od systemu indywidualnego zdobywania stopni i zastąpieniu go „kolektywnie” zdobywanymi przez cały zastęp mianami: ochotników, tropicieli wędrowników itd. Dopiero członek zastępu, który jako zespół uzyskał określone miano, mógł ubiegać się przyznanie mu stopnia o tej nazwie.
Do dziś pamiętam jedynie, że w celu wysłuchania przedstawiciela Głównej Kwatery (jego nazwisku ulecialo z mej pamięci) zasiedliśmy w ogromnej hali (pierwotnie była to ujeżdżalnia koni), a na scenę, gdzie stał stolik z jednym krzesłem i mikrofonem na statywie, wszedł ów „misjonarz” nowej „wiary” i pierwsze co zrobił, to… to wziął to krzesło, przeniósł je na skraj sceny, obrócił oparciem w stronę „widowni”, usiadł na nim okrakiem, wspierając się rękoma o jego oparcie, i z mikrofonem w dłoniach zaczął swoją – nie wiem jak to określić, bo to nie był wykład, ale też i nie gawęda. Dziś nazwałbym to agitacyjną, ponad dwugodzinną prelekcją, której celem było przekonanie nas do nowej idei harcerskich „awansów”, realizowanych w kolektywach zastępów…
Mało mnie to interesowało, wszak byłem drużynowym zuchów, a w tej gałęzi harcerstwa nic się nie zmieniało. Jedyne co wyniosłem z tej „agitki”, to ów sposób na sprawienie wrażenia, że mówca nie jest drętwym aparatczykiem wygłaszającym przemówienie, ale że to „swój chłop”, co to nie przywiązuje wagi do zwyczajów, panujących na zjazdach, plenach i innych polityczno-partyjnych zgromadzeniach.
Dlaczego o tym zimowisku, a konkretnie o tym wydarzeniu, wspominam? Bo jestem jednym z nielicznych, jeszcze żyjących, świadków próby radykalnego zamknięcia okresu pogrudniowego (to znaczy po grudniowym tzw Zjeździe Łódzkim, który zaowocował reaktywowaniem ZHP i powrotem do aktywnej działalności wielu przedwojennych harcerzy i instruktorów) i poluzowaniem ( w porównaniu do OH) partyjnych więzów. Próby, która jak się po niedługim czasie okazało, nie do końca była udana.
System się nie przyjął, w znakomitej większość drużyn był bojkotowany, a władze ZHP musiały z najważniejszej dla tej idei zmiany – idei kolektywizmu – wycofać się. Jednak stopnie: ochotnik, tropiciel, ćwik i harcerz orli już nie wróciły – nowe nawy stopni harcerskich pozostały na następne dziesięciolecia…
Dziś okres ten jest tak dalece wyparty z pamięci zbiorowej, że w żadnym, dostępnym w Internecie materiale o powojennej historii ZHP nie znajdziecie o nim nawet wzmianki.
Ale ów „chwyt” wyjścia zza przysłowiowego stołu prezydialnego i odformalizowania\e swoich relacji ze słuchaczami zapamiętałem i po latach wielokrotnie wykorzystywałem go (nie zawsze dosłownie) w różnych rolach w których przyszło mi występować publicznie: jako wykładowcy, komendanta hufca czy dyrektora szkoły…
x x x
Po nadrobieniu „niedoróbek” części I. wspomnień „Od kandydata na murarza do marynarza”, obejmującej lata 1958 – 1963, mogę już podjąć wątek harcerski, czyli opowiedzieć o mojej działalności w ZHP od września 1963 do kwietnia 1968.
Przypominam, że aktywność na tym polu zawiesiłem na czas przygotowań do matury i egzaminu wstępnego na studia. Ale gdy to już było za mną, nie potrafiłem odmówić propozycji, jaka padła ze strony władz Komendy Hufca Łódź-Polesie, abym objął funkcję Kierownika Kręgu Pracy Drużynowych Zuchowych. Było to coś na podobieństwo przewodniczącego klubu posłów w Sejmie, bo władzą dla wszystkich drużyn zuchowych był Namiestnik Zuchów, jak – wyjątkowo – nazywał się kierownik referatu drużyn tej kategorii. Bo drużynowi harcerzy ze szkół podstawowych a także drużynowi ze szkół średnich i zawodowych mieli kierowników referatów: młodszo-, albo starszoharcerskiego.
Ta oferta pod moim kierunkiem była konsekwencją innych ruchów kadrowych w pionie zuchowych instruktorów nie tylko Hufca Polesie, ale i Komendy Chorągwi. Otóż w tym czasie zrezygnował z funkcji Kierownika Wydziału Drużyn Zuchowych druh Tadeusz Poklewski (już o nim wspominałem – ten co był na kursie w CSIZ w Oleśnicy szefem naszej łódzkiej grupy), a jego miejsce zajął Kazimierz Madaliński – dotychczasowy Namiestnik Zuchów na Polesiu. Z kolei zwolnione przez niego stanowisko zajęła… Liliana Madalińska – od niedawna żona Kazimierza, znana wcześniej jako Lili Bekier – drużynowa zuchów na osiedlu M. Mireckiego, która to drużyna nazywała się dużyną Myszki Miki. Lilka była też, razem ze mną, kursantką w Oleśnickiej szkole.
Nic z tego co w tej roli robiłem nie pamiętam – była to bardziej funkcja tytularna, niż wymagająca konkretnych działań. Wspominam o tym dlatego, że od tej daty (12.09.1963) stałem się instruktorem KH Łódź-Polesie, gdyż dotąd funkcjonowałem jako instruktor szczepu przy złotniańskiej podstawówce. A to było – jak się wkrótce okazało – niezbędnym punktem wyjścia dla dalszej „kariery” w ZHP.
Lato 1964 roku w historii Hufca Łódź-Polesie przeszło do historii jako Akcja Letnia „Orawa”. W dwu turnusach – lipcowym i sierpniowym, w kilku miejscowościach tego – wtedy – mało znanego regionu polskich gór zorganizowano obozy w pobliżu wsi: Jabłonka, Podwilk, Lipnica Wielka, Winiarczykówka i… Harkabuz. To w tej ostatniej wsi, tylko w lipcu, w znajdującej się tam szkole podstawowej zorganizowano kolonię zuchową, która była „placówką ćwiczeń” dla wakacyjnego kursu drużynowych zuchowych, poprowadzonego dla kilkudziesięcioosobowej grupy uczestniczek i uczestników, „zakwaterowanych” pod namiotami, rozbitymi nieopodal na leśnej polanie. Komendantką tego szkoleniowego zgrupowania była druhna Namiestnik – Lili Madalińska, a komendantem owego kuru… no kto by inny, jak nie ja.
Foto: pl.wikipedia.org
Szkoła w Harkabuzie – zdjęcie współczesne
I to był kolejny„chrzest w boju” i poletko zdobywania doświadczeń, tym razem „dydaktycznych”, przyszłego szkoleniowca, nauczyciela – w tym nauczyciela akademickiego.
W tym miejscu muszę przypomnieć ten oto fragment ze wspomnień „nurtu studenckiego”, jaki napisałem, wspominając to właśnie lato studenta z oblanymi egzaminami z scs:
„Potem nastały wakacje, które powinienem przeznaczyć na przygotowanie się do zdania egzaminu „komisyjnego”. Jednak, jak dowiecie się z kolejnego odcinka tych wspomnień, poświęconego wątkowi „harcerskiemu” z lat 1962 – 1968, wolałem oddać się innych zadaniom.”
I właśnie kurs w Harkabuzie był tym innym niż nauka staro-cerkiewno-słowańskiego zadaniem. Dodam jeszcze, że już po zakończeniu tego obozu i powrocie do Łodzi nawet nie pomyślałem, aby przysiąść przy tekstach w języku sce. Wyruszyłem autostopem z powrotem na Orawę. Nie jechałem sam, ale w towarzystwie Lucka – który był w Harkabuzie instruktorem na owej kolonii zuchowej. Wzięła go tam Lilka, bo.. bo wcześniej, jako „nieletni”, wplątał się „w złe towarzystwo”, spędził parę miesięcy w schronisku młodzieżowym w Wieluniu (taki areszt dla nieletnich). I aby chłopak nie siedział całego sierpnia na Kozinach (bo tam mieszkał) i nie musiał kiedyś mówić, że „to wszystko z nudów, Wysoki Sądzie”, już po kilku dniach jechaliśmy, obaj w mundurach harcerskich – taki pomysł, aby nas kierowcy chętniej zabierali.
Pierwszym kierowcą który zabrał nas do swojego małego fiata okazał się pan, który w drodze do Piotrkowa Trybunalskiego przedstawił się, że jest dyrektorem Studium Nauczycielskiego przy ul. Wólczańskiej i nazywa się Henryk Grenda. Przyznał, że zatrzymał się tylko dlatego, iż byliśmy w harcerskich mundurach. Po niedługim czasie dowiedziałem się, że człowiek o tych personaliach został Kuratorem Okręgu Szkolnego m. Łodzi. I był nim przez wiele lat…
Dodam jeszcze, że na Orawie odwiedziliśmy niemal wszystkie łódzkie obozy, wszędzie mieliśmy darmowy nocleg i wyżywienie. W drodze powrotnej Lucek uparł się, abyśmy jechali przez Wieluń. Towarzyszyłem mu, gdy odwiedził Schronisko w którym siedział, spotkał się z wychowawcami, bo jak mi powiedział – chciał im podziękować za to, jak dobrze był tam traktowany.
Napisałem o tej wyprawie autostopowej z Luckiem, bo będzie on pojawiał się jeszcze w wielu kolejnych wspomnieniach, aż do 1978 roku, do mojej wyprawy do Szwecji…
MEiN ogłosiło terminy postępowania rekrutacyjnego i składania dokumentów do klas pierwszych szkół ponadpodstawowych i klas wstępnych szkół ponadpodstawowych.
Ustalony przez Ministra Edukacji i Nauki harmonogram postępowania rekrutacyjnego do szkół dla młodzieży dostosowany jest do zmienionego harmonogramu przeprowadzanych egzaminów ósmoklasisty, w tym terminu wydania zaświadczenia o wyniku tego egzaminu przez Okręgowe Komisje Egzaminacyjne.
Najważniejsze informacje
>Wniosek o przyjęcie do szkoły ponadpodstawowej wraz z dokumentami będzie można składać od 17 maja 2021 r. do 21 czerwca 2021 r., z wyjątkiem szkoły ponadpodstawowej dwujęzycznej, oddziału dwujęzycznego, oddziału międzynarodowego, oddziału przygotowania wojskowego w szkole ponadpodstawowej, oddziałów wymagających od kandydatów szczególnych indywidualnych predyspozycji oraz do szkół i oddziałów prowadzących szkolenie sportowe w szkołach ponadpodstawowych, do których wnioski składane od 17 maja 2021 r. do 31 maja 2021 r.
>Uzupełnienie wniosku o przyjęcie do szkoły ponadpodstawowej o zaświadczenie o wynikach egzaminu ósmoklasisty należy złożyć od 25 czerwca 2021 r. do 14 lipca 2021 r.
>Listy kandydatów zakwalifikowanych i kandydatów niezakwalifikowanych ogłoszone zostaną 22 lipca 2021 r.
[…]
Plik: Terminy rekrutacji do szkół na rok szkolny 2021/2022 – TUTAJ
Cały komunikat „Terminy postępowania rekrutacyjnego na rok szkolny 2021/2022” – TUTAJ
Źródło: www.gov.pl/web/edukacja
Screen z filmowej relacji „Forum dla Edukacji” w dniu 27.01.2021 r.
Wczoraj (28 stycznia 2021r.) prof., Bogusław Śliwerski zamieścił na swoim blogu tekst, zatytułowany „Teraźniejszość szkoły… niepublicznej z nadzieją na zmiany w przyszłości”. Punktem wyjścia dla profesorskich trefleksji było – odbyte dzień wcześniej w Senacie RP – Forum dla Edukacji „Przyszłość szkoły. Szkoła przyszłości”. Oto fragmenty tego posta i link na stronę bloga PEDAGOG, gdzie można zapoznać się z jego pełną wersją:
[…]
Tak sformułowali założenia organizatorzy tego Forum:
Forum dla edukacji „Przyszłość szkoły. Szkoła przyszłości” to inspirowanie do powszechnej, edukacyjnej zmiany oraz odpowiedź na wyzwania przed jakimi stoi szkoła (zwłaszcza dziś w trakcie nauki zdalnej) ale również odważne podjęcie kwestii związanych z prawami dzieci i młodzieży w szkole. Niestety, temat praw ucznia wydaje się być konsekwentnie marginalizowany. Zainteresowanie jakością rozwiązań systemowych, prawnych i przede wszystkim praktyką na poziomie placówek jest fragmentaryczne – ma charakter raczej akcyjny, a z pewnością nie systemowy. Największymi ofiarami takiego stanu rzeczy są uczennice i uczniowie, którzy doświadczają braku poszanowania swoich praw i jasnych ścieżek ich egzekucji.
Forum dla Edukacji jest odpowiedzią na rosnące zainteresowanie zmianami zarówno w samej organizacji jak i w przebiegu procesu uczenia się w szkole. Wierzymy, że naszym wspólnym celem jest poprawa jakości kształcenia w naszych szkołach. Jesteśmy skoncentrowani na dialogu. Mamy ambicję wspierać kadrę zarządzającą, nauczycieli, rodziców i uczniów we współpracy , w zadbaniu o siebie oraz o relacje, aby szkoła stawała się lepszym miejscem, dostosowanym do potrzeb współczesnego świata. […]
Wczorajsi prelegenci reprezentowali w swej większości tzw. POTOCZNĄ PEDAGOGIKĘ, PEDAGOGIKĘ INTUICYJNĄ.* Nie oznacza to, że jest to gorsza wiedza, ale w wielu przypadkach wiedza bazująca na doświadczeniu jest wiedzą naiwną, otwierającą dawno wyważone drzwi, odkrywającą z zachwytem po części banalne rozwiązania praktyczne, które znane są od kilkudziesięciu lat w szkolnictwie reformowanym w wielu krajach na świecie,* także w Polsce. […]
Ogólna refleksja, jaka mi się nasunęła po wysłuchaniu wszystkich wystąpień, jest bardzo pozytywna, bowiem o ile na początku transformacji ustrojowej dynamicznie rozwijający się w szkolnictwie państwowym ruch szkół, klas i programów autorskich (1989-1996), w niemalże wszystkich przedszkolach i typach szkół a potem już placówek publicznych, był nośnikiem, ale i źródłem innowacji oraz inspiracji dla edukacji niepublicznej (szkół społecznych, wyznaniowych, prywatnych), o tyle jego zniszczenie w pierwszej dekadzie przemian ustrojowych musiało doprowadzić do totalnego kryzysu i upadku edukacji w szkolnictwie publicznym, by tym razem przestrzeń niepubliczna stała się oazą wolności, kreatywności i stymulacji do oddolnych reform, innowacji czy eksperymentowania. […]
Ustawiczne narzekanie na patologie szkoły systemowej, w swej istocie państwowej o zdecydowanej programowo indoktrynacji ideowej w duchu ideologii partii władzy nie może być uzasadnieniem dla proponowania w nich reform przez tych, którzy w nich nie pracują, bo je opuścili lub nigdy nie pracowali w molochach szkół zespolonych, szkół nie tylko tysiąclatek, ale i tysiąc- czy setosobowych.
Nie ma sensu budowanie własnej odrębności na wykazywaniu, że w szkołach publicznych jest fatalnie, jest dramatycznie źle z bardzo różnych przyczyn. O nich była zresztą mowa, ale głównie po to, by wykazać, jak to dobrze można pozyskać klientów dla własnego biznesu. Nie ma co się oszukiwać. Rzecz jasna, egzemplifikowany wczoraj biznes edukacyjny jest bardzo atrakcyjny i wartościowy tyle tylko, że jego twórcy, założyciele różnych modeli szkół chcieliby zmian systemowych w całym kraju, w wyniku których im samym byłoby łatwiej i lepiej. To jednk nie służy dyfuzji ich innowacji. […]
Niektórzy z wczorajszych prelegentow chcieliby wolności dla siebie (w rozumieniu – dla swoich uczniów i ich rodziców jako klientów), byle nie dla innych, bo dzięki temu są bardziej atrakcyjni rynkowo. Padło nawet metaforyczne stwierdzenie, że szkoła niepubliczna nie może oferować jak kwiaciarnia zwiędłych roślin, bo nikt ich nie kupi.
Wspólnym mianownikiem wczorajszej debaty było dostrzeżenie, że:
Już w listopadzie ub. roku portal <Prawo.pl> zwracał artykułem pt. „Szkoła zamknięta, ale rodzice wciąż mogą posyłać do niej dziecko” uwagę na nieprecyzyjne regulacje w rozporządzeniu MEiN z 5 listopada 2020 roku w sprawie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19. Oto fragment tego artykułu:
Szkoły z powodu zagrożenia epidemicznego pracują zdalnie, ale – jak się okazuje – nie oznacza to, że dzieci nie mogą do nich przyjść. Jeżeli nie mogą uczyć się zdalnie w domu, dyrektor musi im zapewnić możliwość zdalnej nauki w szkole lub zorganizować normalne lekcje. Przepisy nie są jednak jasne, wiec takie oczekiwania rodziców to dla dyrektorów szkół duży problem.
Z tej furtki chętnie korzysta część rodziców, którzy piszą oświadczenia o tym, że dziecko nie może uczyć się w domu. Czasem powodem jest brak komputera lub szybkiego internetu, czasem coś bardziej wymyślnego, jak – „niechęć do kontaktu z nowymi technologiami”. Przez treść przepisów obowiązujących w tym zakresie dyrektorzy znaleźli się między młotem a kowadłem. […]
Źródło: www.prawo.pl/oswiata
x x x
Temat ten podjął dziś Artur Radwan na stronie „Gazety Prawnej”, w artykule „Na oświadczenie trudniej będzie wrócić do szkoły”. Oto pierwsza część tej publikacji:
Dyrektor placówki oświatowej podczas nauki zdalnej będzie mógł nie zgodzić się na powrót uczniów do szkoły, nawet jeśli opiekunowie zadeklarują, że nie mają możliwości zapewnić podopiecznym warunków do udziału w lekcjach w domu.
Takie zmiany mają się znaleźć w projekcie nowelizacji rozporządzenia z 12 sierpnia 2020 r. w sprawie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19 (t.j. Dz.U. z 2020 r. poz. 1389 ze zm.).
Obecnie coraz więcej rodziców uczniów starszych klas wykorzystywało przepisy, aby umożliwić dzieciom powrót do szkoły. Jeśli bowiem opiekun dostarczy oświadczenie, że dziecko nie ma możliwości udziału w lekcjach w domu, dyrektor ma obowiązek zorganizować im zajęcia w szkole lub umożliwić ich realizację z wykorzystaniem metod i technik kształcenia na odległość na terenie szkoły. W ten sposób nawet całe szkoły (zwłaszcza te niepubliczne) na polecenie rodziców wracały do stacjonarnej nauki.
Przemysław Czarnek, minister edukacji i nauki, przekonywał wczoraj, że z tego rozwiązania skorzystało niewiele ponad 3 proc. uczniów. Zaznaczył, że planowane zmiany w prawie dadzą dyrektorom większą swobodę w podejmowaniu w decyzji o ewentualnym powrocie uczniów do szkoły ze względu na brak warunków do nauki w domu. […]
Cały artykuł „Na oświadczenie trudniej będzie wrócić do szkoły” (po opłaceniu dostępu) – TUTAJ
Źródło: www.serwisy.gazetaprawna.pl
Rysunek:Danuta Sterna [www.osswiata.ceo.org.pl]
17 stycznia Danuta Sterna zamieściła na swoim blogu „Oś świata” tekst, zatytułowany „Nie jesteśmy w porządku i to jest w porządku”. Aby zrozumieć sens tego przewrotnego tytułu trzeba przeczytać ten post. Oto jego obszerne fragmenty i link do pełnej wersji:
Sytuacja zdalnego nauczania stawia nauczycieli i wychowawców w sytuacji, gdy nie mogą być w porządku. Zadanie nie jest do wykonania. Ogranicza nas konieczność realizacji programowej, przepisy prawa, wytyczne władz i zapisy statutu szkolnego, które często nie wynikają z wewnętrznych przekonań nauczyciela, a czasami są z nimi niezgodne. Zdalne nauczanie obciążone jest brakiem czasu na realizację materiału, nieintersującymi dla uczniów treściami, ukrytą lub jawną nieobecnością uczniów podczas lekcji zdalnej, awariami technicznymi itd.
To czyni zadanie nauczania zdalnego często niemożliwym do wykonania.
Wielu nauczycieli stawia sobie teraz pytanie, co jest ważniejsze? Czy zdrowie fizyczne i psychiczne, czy wiedza przedmiotowa. Na pewno obie sprawy są ważne, ale one obie nie mieszczą się razem w jednej lekcji zdalnej. Każdy z nas nauczycieli musi podjąć w swoim sumieniu decyzję – czego się trzymać i każda taka decyzja zakłada, że w rezultacie, nie będziemy wNie jesteśmy w porządku i to jest w porządku porządku. Może w takim razie, to zaakceptować?
Jeśli wybierzemy przede wszystkim naukę uczniów, to zaniedbamy ich zdrowie psychiczne, jeśli zajmiemy się samopoczuciem, to nie zrealizujemy treści. Wybrać środek, ale dla każdego z nas oznacza on coś innego.
Warto o tym rozmawiać – jak to widzą inni. Nie budować balona, że wszystko da się zrobić. Pewną wskazówką może być kierowanie się empatią i prawdziwą troską o uczniów.
Jak napisali o tym Jill Harrison Berg i Henry Oppong * – Empatia „neutralizuje negatywność”, zwiększa nasze poczucie przynależności i pomaga nam zachować spokój w sytuacjach, których nie możemy kontrolować.
We wspomnianym artykule znalazłam 3 wskazówki dotyczące kultywowania empatycznej kultury szkolnej:
1.Dzielenie się z innymi tym, co odczuwamy











