Archiwum kategorii 'Felietony'

W ubiegłotygodniowym felietonie zapowiedziałem, że „moimi refleksjami o kongresie podzielę się za tydzień”. Oczywiście – miałem na myśli XII Kongres Zarządzania Oświata, który w poniedziałek zakończył się w Krakowie.Niestety! Nie wywiążę się ze złożonej obietnicy, gdyż jak dotąd organizatorzy nie opublikowali na stronie OSKKO materiałów pokongresowych na które liczyłem, a szczególnie – stanowiska kongresu w sprawie zmian systemowych w oświacie. Przeto odkładam ten temat na kolejną niedziele, a dziś zajmę Waszą uwagę moimi refleksjami wokół narastającego konfliktu miedzy dwiema największymi nauczycielskimi centralami związków zawodowych, który został bez żadnego owijania w dyplomatyczną bawełnę ujawniony 20 września w oświadczeniu Prezydium Krajowej Sekcji Oświaty i Wychowania [NSZZ „SOLIDATNOŚĆ”] dotyczącym – jak to nazwano – oszczerstw ZNP.

 

Zanim cokolwiek dalej napiszą na ten „śliski temat” (Karta nauczyciela – bronić jej „jak niepodległości”, czy zastąpić ją innymi, przystającymi do współczesnych warunków obowiązujących na polskim i europejskim rynku pracy, przepisami pragmatyki zawodowej) muszę złożyć oświadczenie, że od 1994 roku nie należałem i nie należę do żadnego związku zawodowego. Wcześniej – od 1972 roku (gdy rozpocząłem pracę wychowawcy w domu dziecka) zostałem członkiem ZNP. Ale wówczas nikogo nie pytając, odciągano z pensji składkę, a szef komórki związkowej na najbliższym spotkaniu rady pedagogicznej podsunął mi do podpisu deklarację. Przynależność ta „szła” za mną, niejako zwyczajowo, przez kolejne miejsca pracy w branży edukacyjnej – także gdy byłem nauczycielem akademickim na UŁ. To wówczas byłem najbardziej aktywnym związkowcem – po odpowiednim kursie zostałem wybrany przez koleżanki i kolegów społecznym inspektorem pracy [SIP] w Instytucie Pedagogiki i Psychologii UŁ

 

Nigdy nie byłem członkiem NSZZ „Solidarność”.

 

Z ZNP wystąpiłem kiedy objąłem obowiązki dyrektora szkoły – pracodawcy, który musiał rozmawiać, na równych zasadach, z szefostwem szkolnych struktur obu związków zawodowych. Dodam, że wówczas nauczyciel zajęć praktycznych w tej szkole był przewodniczącym międzyszkolnej struktury Sekcji Oświata i Wychowanie „Solidarności”.

 

Musiałem to wszystko opowiedzieć, aby żadna ze stron nie zarzuciła mi brak obiektywizmu w przedstawionej poniżej opinii o wzajemnych oskarżeniach obu central, oskarżeniach o zdradę interesów nauczycieli.

 

Zacznę od owych oszczerstw, zarzucanych Związkowi Nauczycielstwa Polskiego. Jeszcze 4 września na stronie tej centrali zamieszczono, przez nikogo nie podpisany, komunikat, w którym można przeczytać, że „za cenę wzrostu wynagrodzeń o 15 proc. związek ten [Solidarność] zgadza się na likwidację „przywilejów” nauczycielskich. Związek Nauczycielstwa Polskiego stanowczo stwierdza, że w Karcie Nauczyciela zapisane są obowiązki i uprawnienia nauczycieli, a nie przywileje.”

 

Czytaj dalej »



Gdyby nie problemy zdrowotne moich domowych podopiecznych (żony i goldenki Sendi) byłbym teraz na kongresie OSKKO w Krakowie i – najprawdopodobniej – nie pisałbym tego felietonu. Ale nie mogłem zostawić moich cierpiących domowniczek i XII Kongres Zarządzania Oświatą śledzę z oddali, skazany na fotki i informacje „z drugiej ręki”. Za to mam (w wolnych od domowych obowiązków chwilach) warunki do pisania kolejnego felietonu.

 

Moimi refleksjami o kongresie podzielę się za tydzień. Dzisiaj zajmę się tematem, którego próżno szukać w harmonogramie krakowskiego kongresu OSKKO – edukacją zawodową. Od dawna obiecuję, że napiszę obszerny, pogłębiony artykuł na ten temat, obnażający dyletanctwo aktualnego kierownictwa MEN w tym, co nazywają radykalną zmianą w tej edukacji. Jak dotąd  jeszcze nie jestem do tego gotowy – nie tyle mentalnie (bo emocje narastają), co  – nazwę to – logistycznie.

 

Przeto zdecydowałem, że choć w formule felietonowej dam upust tej krwi, która mnie zalała, gdy czytałem, zamieszczony 8 września w „Gazecie Prawnej” artykuł, zatytułowany Anna Zalewska zdradziła szczegóły reformy szkół branżowych: Pracodawca sam założy szkołę, a uczeń podpisze lojalkę. Bez dalszych wstępów – skomentuję stwierdzenia szefowej i wiceszefowej MEN, jakie podły podczas ich występu w ramach panelu „Pracodawca – kluczowy partner w kształceniu zawodowym”, zorganizowanego podczas Forum Gospodarczego w Krynicy:

 

 

Zacznę od rozreklamowanej zmiany terminologicznej.Minister Zalewska powiedziała tam, iż zmiana szkół zawodowych na branżowe „ choć kosmetyczna była niezbędna, aby odczarować dotychczasowe mity wokół tych szkół. – Moje pokolenie przez całe lata słyszało od rodziców: „Ucz się, bo pójdziesz do zawodówki”, albo jeszcze gorzej: „Do zawodówy”.

 

Jako były uczeń trzyletniej Szkoły Rzemiosł Budowlanych (tytuł murarza uzyskałem w czerwcu 1961 roku) oświadczam, że nie w nazwie tkwi sedno problemu.

 

Czytaj dalej »



Od poprzedniego felietonu minęło kolejnych 6 dni, wypełnionych przekazywanymi codziennie przez media licznymi wydarzeniami w kraju i na świecie. Nawiasem mówiąc – najprawdopodobniej szybciej będę wiedział o czym rozmawiali w piątek Prezydent RP i prezes rządzącej partii, niż to, czy pan kurator Wierzchowski przeczytał mój list otwarty, adresowany do niego

 

A w ogóle mam takie demobilizujące myśli, że z moimi niszowymi tematami z poletka edukacyjnego mam niewielkie szanse przebicia się do świadomości czytelników, atakowanych dzień i noc news’ami o huraganach nad Karaibami, trzęsieniu ziemi w Meksyku, ewentualnie groźnych skutkach  kolejnych demonstracji atomowo-rakietowych możliwości reżimu z Pjongjangu, czy nowymi odcinkami „Ucha prezesa”…

 

Racjonalna strona mojej osobowości podpowiada mi, że mogę postąpić według jednej z dwu, skrajnych, strategii: zaakceptować „prawa rynku medialnego”, czyli pisać o bulwersujących t.zw. opinię publiczną sprawach – skandalach z udziałem nauczycieli (najlepiej obyczajowych), wybrykach „zwyrodniałych” uczniów, o super roszczeniowych rodzicach, reprezentujących skrajne poglądy religijne lub polityczne, albo… albo nadal pozostać wiernym swej deklaracji, złożonej przed czterema laty w pierwszym Felietonie na dzień dobry”, inaugurującym 4 września 2013 roku działalność „Obserwatorium Edukacji”:

 

Nie obiecują jednak całkowitego równouprawnienia wszystkim publikacjom. Już teraz informuję, że nie znajdzie tu miejsca tania sensacja, także skrajnie fanatyczne i pozbawione racjonalnych podstaw poglądy nie mogą liczyć na ich upowszechnianie.

 

Inaczej rzecz określając – iść, jak dotąd, swoją drogą, nie zabiegać o „wyniki oglądalności” i  pisać nadal te felietony, adresowane do czytelników ”którzy znają Józefa”*.

 

Świadom tej alternatywy postanawiam nie dać się uwieść błogiej wizji popularności i pozostać nadal redaktorem i felietonistą  niszowego „informatora edukacyjnego” – jak skategoryzował to co redaguję „Wielki Brat” Google. I dlatego napiszę dziś o pozornie małoznaczącej w skali wielkiego systemu edukacji sprawie, jaką jest obsada na stanowiskach dyrektorów w przeznaczonych do likwidacji za dwa lata łódzkich gimnazjach.

 

Czytaj dalej »



Jeszcze zanim zasiadłem przed klawiaturą mojego kompa, długo  zastanawiałem się jak mam zacząć ten kolejny list otwarty do Łódzkiego Kuratora Oświaty – Pana Grzegorza Wierzchowskiego, doktora nauk humanistycznych w zakresie historii. Już na wstępie oświadczam, że to co dalej mam zamiar napisać nie wynika z mojej chęci „przypięcia  kolejnej łatki” do jego wizerunku przedstawiciela MEN na teren województwa łódzkiego, a wypływa z pokładów mojej humanistycznej wiary w człowieka i wrodzonego (?) optymizmu pedagogicznego. Krótko mówiąc – pragnę udzielić mu porady w zakresie skutecznego wspierania tego, o czym 30 sierpnia mówił podczas swego wystąpienia prof. dr hab. Grzegorz Bąk – prorektor d.s. kształcenia Politechniki Łódzkiej. A informacje, które pan kurator wtedy usłyszał, tak bardzo go zafrapowały, że od tego zaczął swoje wystąpienie przed dyrektorami szkół ponadgimnazjalnych: „… to co pan rektor powiedział, to jest fundamentalne dla reformy edukacji. […] Zobaczcie Państwo czego wymaga się od absolwenta: kreatywności, kreatywnego myślenia, stwarzania sobie problemów i ich rozwiązywania.”

 

Spróbuję więc zastosować zwrot, jaki użył pewien poseł zwracając się do Marszałka Sejmu:

 

 

Panie Kuratorze Kochany!

 

Piszę do Pana już po raz drugi w formule listu otwartego. Po raz pierwszy miało to miejsce po Pana wystąpieniu podczas łódzkiej edycji debaty Radia TOK FM „Usłysz Swoją Szkołę” – w ramach mojego (nr 171) felietonu, zamieszczonego na stronie „Obserwatorium Edukacji” 21 maja tego toku.

 

Nie będę dziś dalej drążył wiodącego wówczas tematu – twierdził Pan wtedy arbitralnie, że „Szkoła nie wychowuje”choć i w środę nie ustrzegł się Pan zasugerowania obecnym na sali dyrektorom szkół, że nie przywiązywali dotąd należytej wagi do funkcji wychowawczej szkoły, mówiąc: „w momencie kiedy cała praca wychowawcza szkoły zostanie zaniedbana, no to wtedy problemy wychowawcze narastają i często skutkują sytuacjami skrajnymi. […] Dlatego moja prośba, mój apel do Państwa: Przyjrzyjcie się pracy wychowawczej waszych szkół, waszych nauczycieli. Podkreślam – NAUCZYCIELI, a nie tylko wychowawców klas. Każdy nauczyciel również pracę wychowawczą jest zobowiązany realizować.”

 

Ja będę dzisiaj pisał o tym, że i Pan może wykonać rewolucyjny ruch w kierunku budowania NAPRAWDĘ DOBREJ SZKOŁY – odchodząc od formuły organizowania pseudonarad, które tak naprawdę są  hybrydą postpeerelowskich „operatywek” i wielkopostnych rekolekcji.

 

Po raz pierwszy na ten mankament zwróciłem Panu uwagę już przed rokiem, pisząc w zamieszczonej wówczas na „OE” relacji z ówczesnych – zorganizowanych w auli Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 19 w Łodzi – „narad”:

 

Obserwatorium Edukacji” na godzinę zawitało na to drugie zebranie, które było klasyczną formułą odprawy szefostwa z podwładnymi i nie maiło żadnej cechy narady, czyli jak określają to słowo słowniki – „uzgadniania poglądów w jakiejś sprawie przez większą liczbę osób”.

 

Jak widać – ta moja ówczesna uwaga albo do Pana nie dotarła, albo ją Pan zlekceważył…

 

Więc może to co dzisiaj napiszę dotrze do Pana i przyjmie Pan ten tekst, pisany w dobrej wierze, jako projekt nowej formuły spotkań Urzędu Kuratora Oświaty z „solą edukacyjnej ziemi”, jaką są i zawsze będą dyrektorzy szkół.

 

Czytaj dalej »



Pewien znajomy, który czytał moje wakacyjne felietony, będący człowiekiem w żaden sposób nie związanym ze szkołą  – nawet niemający dzieci (bo na wnuki za młody) w wieku szkolnym, zarzucił mi w trakcie odbytej niedawno rozmowy, że – jego zdaniem – lansowanie przeze mnie tej idei „róbmy swoje” –  nawet w ramach pisowskiej reformy, to bardzo szkodliwa działalność, gdyż w ostatecznym rachunku  prowadzi to do propagowania postawy zaniechania oporu wobec tej destrukcyjnej zmiany i – w konsekwencji – działanie na korzyść władzy ją wprowadzającej.

 

W pierwszym odruchu wyraziłem swoje oburzenia takim posądzeniem i nagadałem mu coś w stylu „nie wypowiadaj się w sprawach, o których nie masz pojęcia”. Ale po pewnym czasie, gdy emocje opadły, już „sam ze sobą na sam”, zacząłem  całą sprawę analizować… A może rzeczywiście, mój znajomy ma rację?

 

I właśnie zapisem owych przemyśleń jest ten felieton.

 

Zacznę od przypomnienia  słów, którymi przed dwoma tygodniami uzasadniałem motywy, którymi kierowałem się, pisząc ten cykl felietonów:

 

Ale, jak mój Mistrz (prof. Aleksander Kamiński) przed sześćdziesięcioma laty, dziś uważam, że skoro zło już się stało, skoro nie uda się powstrzymać wdrażania uchwalonych przez parlament i podpisanych przez prezydenta  ustaw, nie mają sensu zachowania fiksacyjne – bicie głową w nie do rozbicia mur! Trzeba się „zebrać w kupę” ( bo – jak mawiali starożytni Polacy – „w kupie jest siła, kupy nikt nie ruszy”) i czynić dobro, na ile to jest możliwe, także w granicach, jakie określiła aktualna władza.

 

Będę bronił tej tezy także i dzisiaj, zdając sobie sprawę z sytuacji setek nauczycieli, tracących pracę w konsekwencji  wykreślenia z polskiego systemu szkolnego gimnazjów i powrotu do 8-klasowej szkoły podstawowej. Mam świadomość tego, że  jeszcze liczniejsza ich rzesza  będzie musiała pracować w niepełnym wymiarze, lub realizować swe pensum w więcej niż jednej szkole. Ale przecież nie zapobiegniemy temu kolejnymi manifestacjami przed ministerstwem, ani ewentualnymi strajkami. Nie twierdzę, że nie należy organizować protestów – jednak nie z wiarą, że mogą one cofnąć deformę edukacji, a jedynie po to, aby rządzący wiedzieli, że nie jest prawdą, co tak lubi powtarzać pani minister Zalewska i jej przedstawiciele w terenie, że „reforma edukacji została bardzo dobrze przygotowana, że już wkrótce „Dobra szkoła” stanie się faktem.”

 

Uświadomiono sobie tę prawdę także w centrali ZNP. Dowodem  tego jest opublikowany 26 lipca list prezesa ZNP do nauczycieli, w którego tytule zawarte jest jego główne przesłanie: „My, nauczyciele musimy podjąć obywatelski wysiłek minimalizowania negatywnych skutków reformy edukacji!”   List ten był głównym tematem  felietonu z poprzedniej niedzieli,  ale i dziś – jako argument za słusznością moich postulatów – ponownie przytoczę jego końcowe frazy:

 

Mamy uczyć prawdy i wychowywać w duchu uniwersalnych wartości, a nie ideologicznego nacisku Poszanowanie drugiego człowieka, jego odmienności kulturowej, religijnej, narodowościowej powinny być podstawą wychowania i nauczania. Podobnie jak zachowanie prawdy historycznej, ważniejszej niż wizja polityki historycznej lansowana przez rządzących polityków.

 

To właśnie nauczyciele mają być tymi, którzy w burzliwych czasach będą dla uczniów gwarantem stabilności, przestrzegania podstawowych zasad życia społecznego i etycznym drogowskazem. Jeśli nie sprostamy tym wyzwaniom, poniesiemy porażkę, tracąc to, co najważniejsze w naszym zawodzie – wiarygodność i autorytet.”

 

Jestem przekonany, że bardzo z tym apelem prezesa Broniarza współgra moje przesłanie, adresowane do dziesiątków tysięcy nauczycieli, którzy pracując nadal w swych szkołach – dziś głownie podstawowych, ale w niedalekiej przyszłości, jestem pewien, także w liceach,  technikach i szkołach uczących zawodu – postanowią włączyć się w, na razie raczkujący, nurt „Szkół w Drodze” i „tu i teraz”, w swojej szkole, razem z pracującymi tam koleżankami i kolegami, podejmą to przełomowe dla dalszych losów młodego pokolenia Polaków dzieło zastąpienia szkoły nauczającego nauczyciela szkołą uczących się uczniów.

 

Czytaj dalej »



Nie myślałem, że tydzień po felietonie, który zamykał ośmioodcinkowy cykl moich rozważań o szkole  która ma szansę na przebudzenie, a który powstał jako konsekwencja mojego przekonania, że – jak to przed tygodniem napisałem – „skoro nie uda się powstrzymać wdrażania uchwalonych przez parlament i podpisanych przez prezydenta  ustaw, nie mają sensu zachowania fiksacyjne – bicie głową w nie do rozbicia mur! Trzeba się „zebrać w kupę” […] i czynić dobro, na ile to jest możliwe, także w granicach, jakie określiła aktualna władza”,  powrócę do tego wątku.

 

A powracam do niego za sprawą listu, jaki prezes ZNP – Sławomir Broniarz skierował do nauczycieli, w którego tytule napisał:

 

My, nauczyciele musimy podjąć obywatelski wysiłek minimalizowania negatywnych skutków reformy edukacji!

 

Bardzo umocnił mnie ten list w przekonaniu, że nastał już czas nie na kontestowanie i protesty, a na pogodzenie się z nieodwracalnym i „zwarcie szeregów” w owym „minimalizowaniu negatywnych skutków reformy edukacji”.

 

Pozwolę sobie dzisiaj na rozwinięcie kilku myśli z owego listu prezesa Broniarza. W pełni podzielam wyrażony tam pogląd, że największym nieszczęściem tej „reformy”  jest  ideologizacja procesu kształcenia i ograniczenie autonomii nauczycieli. Mój szacunek budzą także dalsze  zdania tego listu:

 

Mamy uczyć prawdy i wychowywać w duchu uniwersalnych wartości, a nie ideologicznego nacisku. Poszanowanie drugiego człowieka, jego odmienności kulturowej, religijnej, narodowościowej powinny być podstawą wychowania i nauczania. Podobnie jak zachowanie prawdy historycznej, ważniejszej niż wizja polityki historycznej lansowana przez rządzących polityków.”

 

Wiśta wio, łatwo powiedzieć” – że przywołam tu ulubioną „odzywkę” Andrzeja Talara – głównego bohatera kultowego kiedyś serialu ”Dom”. Czy zawsze i każdy nauczyciel, w każdej polskiej szkole: w Warszawie, w innych dużych miastach wojewódzkich, ale i w szkołach „powiatowych”: i „gminnych” będzie chciał, a przede wszystkim będzie mógł pozwolić sobie na taką „asertywność edukacyjną”? Jeśli będzie zatrudniony przez dyrektora szkoły, którego powołał na to stanowisko prezydent miasta, starosta lub wójt, który wybory na to stanowisko wygrał z listy PiS-u, czy znajdzie w sobie tyle motywacji i woli, aby w imię owych wartości ryzykować swoje zatrudnienie? Przecież przez najbliższe lata w szkołach, nie tylko na skutek zmian strukturalnych ale i z przyczyn demograficznych, będą zwalniani nauczyciele…

 

Czytaj dalej »



I tak dotarliśmy (Wy – czytając, a ja – pisząc) do ostatniego odcinka „Refleksji starego praktyka o szkole, która ma szansę na przebudzenie”. Zgodnie z zapowiedzią postaram się dokonać dziś  syntezy mojego przesłania, adresowanego do możliwie szerokiego spektrum czytelników, którzy – mam taką nadzieję – także dzięki tym tekstom poczują „bożą wolę” aby wyjść poza rutynę i uczynić swoją klasę, swoją szkołę,  środowiskiem pobudzającym uczniów do samowychowania i autoedukacji.

 

Początkiem tego cyklu tekstów, z „rozpędu” funkcjonujących pod zakładką „Felietony”, a będących tak naprawdę esejami, prezentującymi moje przemyślenia, opinie i pomysły, była konkluzja felietonu z 18 czerwca, w którym  napisałem, że przewiduję w środowisku nauczycielskim dwie zasadnicze postawy wobec uruchamianej z początkiem nowego roku szkolnego reformy:

 

Można oczywiście zachować się konformistycznie, czyli nie wyrywać się do przodu, ale położyć przysłowiowe uszy po sobie, realizować wszelkie dyrektywy wdrażanej reformy, posłusznie wykonywać wszystkie zalecenia władzy.[…] Będzie zapewne obserwowana także jeszcze inna postawa i „program przetrwania”: pojawią się zapewne apologeci tej zmiany, jej gorliwi „wdrażacze”. [,,,] Ale ja chcę się dzisiaj zwrócić do tych koleżanek i kolegów nauczycieli, którzy […] znajdą w sobie wolę włączenia się w nieformalny ruch oddolnej transformacji: ze szkoły w której to nauczyciele nauczają uczniów w szkołę, w której nauczyciele stwarzającą podniety i warunki do uczenia się uczniów.

 

Felieton zakończyłem zdaniem:

 

Dziś deklaruję, że postanowiłem wszystkie wakacyjne niedziele*  przeznaczyć na pisanie, w ramach zakładki „Felietony”, kolejnych odcinków „Refleksji starego praktyka o szkole, która ma szansę na przebudzenie”.

 

Po tygodniu, w pierwszym odcinku tego cyklu, zaprezentowałem moją autorską, opracowaną wyłącznie na użytek tych refleksji, typologię nauczycieli – oczywiście z punktu widzenia jednej głównie cechy: stosunku do innowacji. Jako pierwszy typ  opisałem t.zw. „branżowca”, czyli nauczyciela, który  na co dzień pracuje dokładnie tak, jak go przygotowano do zawodu podczas form kształcenia nauczycieli. To ktoś, kto stara się robić możliwie poprawnie i dobrze wszystko tak, jak go tego nauczono, zawsze w ramach poprawności, ale i dostarczanych „instrukcji obsługi”. Dziś dodam  (mam takie przekonanie), że „branżowców” jest w naszych szkołach najwięcej, i że to głownie do nich adresowałem wszystkie następne odcinki tego „serialu”.

 

Nauczyciele, którzy odnaleźli siebie w mojej definicji typu refleksyjnego, a zwłaszcza innowatora, a jeszcze bardziej – kreatora, prawdopodobnie czytali wszystkie kolejne felietony tego cyklu, znajdując w nich przede wszystkim potwierdzenie swoich przemyśleń i dotychczasowych działań. Jeśli umocniłem ich w tym co robili dotąd i co planują na nadchodzący czas – znaczy, że mój czas na pisanie tych tekstów także nie był czasem zmarnowanym.

 

Najwięcej radości sprawi mi informacja zwrotna, że po lekturze tych „Refleksji starego praktyka…” liczna grupa nauczycieli, których los (lub życiowa konieczność) sprawił, iż wykonują zawód nauczyciela – jak to nazwałemz przypadku albo konieczności, którzy dotąd traktowali  to co robią przede wszystkim  jako sposób na zapewnienie sobie stałej pensji, odnaleźli w sobie motywację do włączenia się w nurt „Szkół w Drodze” i że nauczyciele ci odkryli piękno swego zawodu.

 

Kontynuacją tego wątku o typach nauczycieli był kolejny odcinek, w którym – posługując się metodologicznym schematem procedury diagnozy rozwiniętej – starałem się poprowadzić czytelnika po ścieżce autodiagnozy,  czyli samopoznania.

 

Czytaj dalej »



Jak zapowiedziałem przed tygodniem – tak realizuję. Dziś będzie o tym, że bez pozyskania wsparcia rodziców żadna reforma się nie uda. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że nic w tym odkrywczego. Ale…

 

Ale o pewnych, zdawałoby się „oczywistych oczywistościach” trzeba od czasu do czasu przypominać. Tym bardziej jest to potrzebne w przypadkach, w których taka oczywistość staje się zespołem zrutynizowanych struktur i procedur, zatracając istotę i pierwotny cel owej oczywistości . A – według mojego rozeznania – wcale nierzadko tak właśnie dzieje się w wielu szkołach w obszarze współpracy z rodzicami uczniów. Jest to nie do przyjęcia w szkole,  w której grupa zapaleńców postanowiła odejść od sztampy i stworzyć szkołę uczących się uczniów. Dlatego problemowi roli rodziców jako sojuszników zmiany przeznaczyłem oddzielny odcinek moich „Refleksji starego praktyka…”

 

I jeszcze jedno zastrzeżenie: Nie będzie to poradnik dla wychowawcy klasy jak prowadzić zebrania z rodzicami, ani wskazówki dla dyrektora szkoły jak współpracować ze szkolną radą rodziców. Będzie to raczej esej o tym, jak można zaadoptować teorie i poradniki z obszaru organizacji i zarządzania, dotyczące zarządzania zmianą, dla pozyskania sojuszników „szkolnej rewolucji” wśród rodziców uczniów naszej klasy, naszej szkoły.

 

Zacznę od uzasadnienia dlaczego napisałem, że bez wsparcia rodziców żadna reforma w szkole się nie uda. Są tego dwie kategorie powodów: prawne i – nazwijmy je – psycho-społeczne. Te pierwsze, to artykuły i paragrafy obowiązujących ustaw, określające prawa rodziców. Zacznę od tego, że w artykule 48. Ustawy Zasadniczej  –  Konstytucji – zapisano: Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania.” Warto jeszcze przytoczyć art. 53, którego punkt 3. ma taką oto treść: Rodzice mają prawo do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami.[…]”

 

Te prawa zostały  potwierdzone i skonkretyzowane  w Kodeksie rodzinnym i opiekuńczym (KRiO),  w którego artykule 92. zapisano: „Dziecko pozostaje aż do pełnoletności pod władzą rodzicielską”. Godny uwagi (z naszego punktu widzenia) jest artykuł. 95, w którego paragrafie 3 zapisano: „Władza rodzicielska powinna być wykonywana tak, jak tego wymaga dobro dziecka i interes społeczny”. Zacytuję jeszcze jedne fragment tego kodeksu, którego treść może stanowić dla reformatorów argument w kontaktach z rodzicami: „Rodzice wychowują dziecko pozostające pod ich władzą rodzicielską i kierują nim. Obowiązani są troszczyć się o fizyczny i duchowy rozwój dziecka i przygotować je należycie do pracy dla dobra społeczeństwa odpowiednio do jego uzdolnień.[…] (Art.96. § 1)

 

Jednak, moim zdaniem, o wiele istotniejszym od owych „prawnych podstaw” uzasadniających konieczności pozyskania rodziców jako sojuszników naszych edukacyjnych reformatorskich zamierzeń są powody, które nazwałem „psycho-społecznymi. A są to przesłanki, wywiedzione z metodologii zarządzania zmianą, wypracowanej na gruncie teorii organizacji i zarządzania.


Czytaj dalej »



Zgodnie z obietnicą sprzed tygodnia – dzisiaj napiszę o tym, dlaczego nie ma sprzeczności w tym, że poszukiwacze sposobów dostosowania współczesnej edukacji do potrzeb przyszłej cywilizacji znajdują  inspiracje w przeszłości.

 

Dowodów na to, że tak jest nie trzeba daleko szukać. Ot – choćby w tekstach, popularyzowanych przez liderki ruchu „Budząca Się Szkoła”, które ostatnio zaczęły używać także nowego określenia dla swoich szkół: „Szkoły w Drodze”. Bardzo często przywoływane są przez nie (dr. Marzena Żylińska i  dyrektor Bożena Będzińska-Wosik) – oczywiście obok tekstów i wypowiedzi  prof. Joachima Bauera – poglądy Janusza Korczaka, a ostatnio zorganizowały warsztat przybliżający zasady Planu Daltońskiego.  

 

Niemieccy twórcy ruchu  „Budzących Się Szkół” uznali, „że ulepszanie obecnego modelu edukacji jedynie go utrwala i zamyka drogę do prawdziwych zmian. Ciągłe poprawianie dotychczasowego modelu nie przynosi oczekiwanych zmian, bo zmienić trzeba fundament, na którym go zbudowano. Uczniowie nie powinni być w szkole nauczani, ale powinni się uczyć. Aby stworzyć system edukacji uwzględniający wiedzę o mechanizmach procesu uczenia się, potrzebujemy nowych wizji i odwagi do działania, bo szkołę XXI wieku trzeba zbudować na zupełne nowym fundamencie.”

 

A jaka – ich zdaniem – ma być ta szkoła przyszłości? Oto kolejny cytat z materiałów tego ruchu:

 

Świat wokół nas w ostatnich dziesięcioleciach radykalnie się zmienił, dlatego w myśleniu o szkole musimy wyjść poza bezpieczne, znane od stuleci schematy i szukać nowych rozwiązań. Współczesny świat nie potrzebuje ludzi, którzy potrafią wykonywać cudze polecenia i reprodukować wiedzę, ale mądre i odpowiedzialne jednostki myślące nie tylko o swoich potrzebach, ale dostrzegających też potrzeby innych, ludzi odważnych, potrafiących przełamywać znane schematy i szukać nowych rozwiązań. Ani odwagi, ani odpowiedzialności, ani wielu innych miękkich kompetencji nie można nauczyć się z książek. Dlatego naukę trzeba zorganizować w taki sposób, by uczniowie mogli rozwijać niezbędne w pozaszkolnym życiu kompetencje.” [Źródło obu cytatów: www.sp81lodz.edu.pl/budzaca-sie-szkola]

 

Przytoczyłem te dwa fragmenty, aby wykazać, że mam świadomość, iż moja teza o czerpaniu przez współczesnych „rewolucjonistów  edukacyjnych” inspiracji od ich poprzedników z przeszłości  wydaje się być sprzeczna z przytoczonymi tu poglądami. Napisałem „wydaje się być sprzeczna”, gdyż zaraz wykażę, że tak nie jest.

 

Moim zdaniem pogląd, że szkoła z kilkudziesięcioma uczniami siedzącymi w klasie i słuchającymi przekazującego wiedzę nauczyciela była zawsze, bierze się z dominującego stereotypu szkoły, do której chodzili nasi dziadkowie i ich dziadkowie…  A prawda jest inna!

 

Robert Kwaśnica – pedagog, rektor Dolnośląskiej Szkoły Wyższej, w jednym ze swoich artykułów napisał, że wciąż dominujący  (nie tylko w Polsce) model szkoły, to szkoła uzasadniona potrzebami sprzed, bez mała, 150 lat. Powołano ją […] żeby kształcić rzesze jednakowo przygotowanych urzędników, masowe kadry dla rozwijającego się przemysłu, no i zdolnych wojskowych dla masowych armii. […] Dalej czytamy, że współczesne szkoły w swej podstawowej strukturze działają w identycznym kształcie, jak je stworzono. Z tym, że potrzeb, które uzasadniały istnienie takiej szkoły, dziś już nie ma. Taka „klasyczna” szkoła jest coraz mniej wrażliwa na aktualne potrzeby, ale trwa mocą kulturowej oczywistości.[Źródło: www.newsweek.pl]

 

Aby nie przedłużać tego wątku – tak to zrekapituluję: 

 

Czytaj dalej »



Przed tygodniem tak zapowiedziałem kolejny odcinek „Refleksji starego praktyka o szkole”:

 

Za tydzień będzie o tym, że „w kupie jest siła”, czyli że nikt nie musi i nie powinien czuć się osamotniony w swych zamiarach nowatorskiego działania. Opowiem gdzie można się zgłaszać, u kogo szukać porady i wsparcia, czyli innymi słowy – PANORAMA EDUKACYJNYCH ŚRODOWISK PROGRESYWNYCH.

 

Z własnego doświadczenia wiem, że w każdym działaniu, a szczególnie takim, które wykracza poza przyjęte w danym środowisku normy i zwyczaje, które zakłóca „naszą małą stabilizację” i staje się wyzwaniem dla innych, ważną rolę odgrywa poczucie, że nie jest się samotnym w swoich dążeniach, że to co chcę robić znajduje potwierdzenie w działaniach innych podobnie myślących, u których mogą znaleźć nie tylko wsparcie duchowe, ale i konkretne porady w sytuacjach dla mnie nowych i trudnych.

 

Taka właśnie motywacja, aby ułatwić wszystkim, którzy już to robią, albo którzy przymierzają się, aby do tego ruchu dołączyć,  towarzyszy mi przy redagowaniu tej „Panoramy edukacyjnych środowisk progresywnych” Długo poszukiwałem określenia, które zawierałoby w sobie te wszystkie cechy, które charakteryzują owe, tak różnorodne w oferowanych treściach, formach działania i posiadanym dorobku te fundacje, stowarzyszenia, nieformalne środowiska i osoby prywatne, które składają się na tę prezentacje. Uznałem, że przymiotnik „progresywny” będzie tu najbardziej oddającym istotę tych wszystkich inicjatyw i działań, bo „progresywny”  oznacza „rozwijający się, wzrastający, postępowy, rozwojowy,  nastawiony na rozwój”. (Źródło: ONET. Portal Wiedzy)

 

Tyle wstępu. Czas na zaprezentowanie tej panoramy „progresywistów”. Kolejność w jakiej będę prezentował jej elementy jest moim subiektywnym wyborem, co nie znaczy, że nie starałem się w tym wprowadzić jakiś porządek. Jego głównymi wyznacznikami są: chronologia i siła oddziaływania na środowisko nauczycielskie.

 

 

Obie te cech każą mi przedstawić jako pierwsze Centrum Edukacji Obywatelskiej. Ta fundacja, zarejestrowana w Polsce w 1994, posiadająca status organizacji pożytku publicznego, przeniosła przez te wszystkie lata atmosferę i wiarę w sens pozytywnego działania z pierwszych lat polskiej transformacji. Jej dobrym duchem i liderem od początku jest dr Jacek Strzemieczny – współzałożyciel i prezes zarządu. Aby podkreślić, że nie jest to „czysty teoretyk”, ani „człowiek znikąd” dodam, że w latach 1980–89 był on dyrektorem  przedszkola i Ośrodka Rozwoju Umiejętności Wychowawczych przy PTP, a w  latach 1989–1994 był dyrektorem Departamentu Kształcenia i Doskonalenia Nauczycieli w Ministerstwie Edukacji Narodowej.

 

Oto jak CEO informuje na oficjalnej stronie internetowej o swojej działalności (fragmenty):

 

     Pracujemy z dyrektorkami i dyrektorami wszystkich typów i poziomów szkół na rzecz zmian podnoszących efektywność prowadzonego w nich nauczania i wychowania, w tym wprowadzania i rozwijania oceniania kształtującego, metody projektów, samorządności uczniowskiej.[…]

     Propagujemy wprowadzanie oceniania kształtującego do pracy szkoły i wspieramy współpracę nauczycieli w zespołach. Z realizowanych tam programów najbardziej znanym jest program Szkoła Ucząca Się. W okresie 16 lat objął swoimi bezpośrednimi działaniami ponad 3000 szkół

     Zorganizowano szkolenia dla blisko 100 tys. nauczycieli i dyrektorów. Większość szkół uczestniczących w programie znajduje się w miejscowościach do 20 tys. mieszkańców.

 

Polecamy jeszcze ten fragment:

 

Uważamy, że dzisiejsza szkoła wymaga:

>Zwiększenia koncentracji na uczeniu się uczniów i służącej mu poprawie metod nauczania

>Szerszego stosowania oceniania kształtującego, pomagającego nauczycielom lepiej nauczać, a uczniom lepiej się uczyć

>Wprowadzania systemu zapewnienia jakości opartego o profesjonalizację, w tym refleksję i umożliwiające ją skuteczne praktyki pracy i współpracy nauczycieli..

 

O tym i o bardzo wielu innych programach można dowiedzieć się z oficjalnej strony CEO  –  TUTAJ

 

 

 

 

Drugim zorganizowanym środowiskiem, które w formule stowarzyszenia zrzesza głównie dyrektorów szkół i przedszkoli jest Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty. Ta zarejestrowana w 2002 roku organizacja zrzesza ok. 5000 członków rzeczywistych, ma 9000 korespondentów oraz 32 000 czytelników „wchodzących” na prowadzone przez nich strony internetowe.

 

Unikatową formułą wsparcia jest prowadzone przez stowarzyszenie internetowe forum dyrektorskie. Tak piszą o nim jego organizatorzy: Stanowi doskonałą platformę wymiany doświadczeń praktyków zarządzania oświatą. Co dzień tysiące dyrektorów czytają wieści, dowiadują się o nowych obowiązkach, pytają innych o poradę i pomagają sami. Poznajemy tu przyjaciół z całego kraju. Dzięki OSKKO dyrektor nie jest sam.

 

OSKKO to także organizator Międzynarodowych Kongresów Zarządzania Oświatą, w których uczestniczy rokrocznie około 1000 osób. Relacjonowałem na stronie OE trzy ostatnie, które odbyły się:

 

Czytaj dalej »