Zgodnie z obietnicą sprzed tygodnia – dzisiaj napiszę o tym, dlaczego nie ma sprzeczności w tym, że poszukiwacze sposobów dostosowania współczesnej edukacji do potrzeb przyszłej cywilizacji znajdują  inspiracje w przeszłości.

 

Dowodów na to, że tak jest nie trzeba daleko szukać. Ot – choćby w tekstach, popularyzowanych przez liderki ruchu „Budząca Się Szkoła”, które ostatnio zaczęły używać także nowego określenia dla swoich szkół: „Szkoły w Drodze”. Bardzo często przywoływane są przez nie (dr. Marzena Żylińska i  dyrektor Bożena Będzińska-Wosik) – oczywiście obok tekstów i wypowiedzi  prof. Joachima Bauera – poglądy Janusza Korczaka, a ostatnio zorganizowały warsztat przybliżający zasady Planu Daltońskiego.  

 

Niemieccy twórcy ruchu  „Budzących Się Szkół” uznali, „że ulepszanie obecnego modelu edukacji jedynie go utrwala i zamyka drogę do prawdziwych zmian. Ciągłe poprawianie dotychczasowego modelu nie przynosi oczekiwanych zmian, bo zmienić trzeba fundament, na którym go zbudowano. Uczniowie nie powinni być w szkole nauczani, ale powinni się uczyć. Aby stworzyć system edukacji uwzględniający wiedzę o mechanizmach procesu uczenia się, potrzebujemy nowych wizji i odwagi do działania, bo szkołę XXI wieku trzeba zbudować na zupełne nowym fundamencie.”

 

A jaka – ich zdaniem – ma być ta szkoła przyszłości? Oto kolejny cytat z materiałów tego ruchu:

 

Świat wokół nas w ostatnich dziesięcioleciach radykalnie się zmienił, dlatego w myśleniu o szkole musimy wyjść poza bezpieczne, znane od stuleci schematy i szukać nowych rozwiązań. Współczesny świat nie potrzebuje ludzi, którzy potrafią wykonywać cudze polecenia i reprodukować wiedzę, ale mądre i odpowiedzialne jednostki myślące nie tylko o swoich potrzebach, ale dostrzegających też potrzeby innych, ludzi odważnych, potrafiących przełamywać znane schematy i szukać nowych rozwiązań. Ani odwagi, ani odpowiedzialności, ani wielu innych miękkich kompetencji nie można nauczyć się z książek. Dlatego naukę trzeba zorganizować w taki sposób, by uczniowie mogli rozwijać niezbędne w pozaszkolnym życiu kompetencje.” [Źródło obu cytatów: www.sp81lodz.edu.pl/budzaca-sie-szkola]

 

Przytoczyłem te dwa fragmenty, aby wykazać, że mam świadomość, iż moja teza o czerpaniu przez współczesnych „rewolucjonistów  edukacyjnych” inspiracji od ich poprzedników z przeszłości  wydaje się być sprzeczna z przytoczonymi tu poglądami. Napisałem „wydaje się być sprzeczna”, gdyż zaraz wykażę, że tak nie jest.

 

Moim zdaniem pogląd, że szkoła z kilkudziesięcioma uczniami siedzącymi w klasie i słuchającymi przekazującego wiedzę nauczyciela była zawsze, bierze się z dominującego stereotypu szkoły, do której chodzili nasi dziadkowie i ich dziadkowie…  A prawda jest inna!

 

Robert Kwaśnica – pedagog, rektor Dolnośląskiej Szkoły Wyższej, w jednym ze swoich artykułów napisał, że wciąż dominujący  (nie tylko w Polsce) model szkoły, to szkoła uzasadniona potrzebami sprzed, bez mała, 150 lat. Powołano ją […] żeby kształcić rzesze jednakowo przygotowanych urzędników, masowe kadry dla rozwijającego się przemysłu, no i zdolnych wojskowych dla masowych armii. […] Dalej czytamy, że współczesne szkoły w swej podstawowej strukturze działają w identycznym kształcie, jak je stworzono. Z tym, że potrzeb, które uzasadniały istnienie takiej szkoły, dziś już nie ma. Taka „klasyczna” szkoła jest coraz mniej wrażliwa na aktualne potrzeby, ale trwa mocą kulturowej oczywistości.[Źródło: www.newsweek.pl]

 

Aby nie przedłużać tego wątku – tak to zrekapituluję: 

 

Obecny system szkolny narodził się w Prusach na przełomie XVIII i XIX wieku. Fryderyk Wilhelm I (od 1713 roku król Prus) jako pierwszy skutecznie wprowadził w swoim państwie powszechną edukację. Szkoły te sterowane były centralnie przez sztab urzędników, kształciły według odgórnie ustalonych planów i serwowały wychowankom odpowiednio przygotowaną listę lektur –  wszystko to pod opieką certyfikowanych nauczycieli. (Zbieżność z reformą Zalewskiej nieprzypadkowa!) Pojawiły się lekcje i dzwonki, wystawiano oceny. Jako naukę rozumiano przede wszystkim przyswajanie konkretnych wiadomości, choć za podstawę uznano umiejętność pisania, czytania i najważniejsze działania algebraiczne.

 

Foto:www.nauczanieblog.blogspot.com

 

W drugiej połowie  XIX wieku  nowy system  upowszechnił się  niema w całej Europie, jego wzorzec zawędrował do Ameryki i na daleki Wschód. Skąd ta jego popularność? Bo doskonale odpowiadał na  potrzeby przemysłowców, którzy potrzebowali pracowników na tyle wyedukowanych, by mogli przeczytać podstawową instrukcję i zrozumieć procesy produkcji, których  już w szkole przygotowano do  posłuszeństwa i monotonnej pracy . [Zobacz więcej: www.nauczanieblog.blogspot.com]

 

A później była Rewolucja Październikowa, powstała Sowiecka Rosja, przekształcona w 1922 r. w ZSRR. Po II Wojnie Światowej pojawiły się zależne od niego kraje, przymusowo zrzeszone w RWPG i Układzie Warszawskim –  a w śród nich Polska. Także tej władzy pruski model szkoły był „na rękę– podobnie jak w III Rzeszy Adolfa Hitlera –  bo nie tylko „urabiał” siłę roboczą, ale przede wszystkim szkoła w państwach totalitarnych miała za zadanie indoktrynację ideologiczną (komunistyczną, nazistowską).

 

Ale przecież nie zawsze i nie wszędzie dzieci były uczniami takich szkół.

 

Już wczasach, gdy w rządzonych twardą ręką Fryderyka Wilhelma I Prusach rodził się pierwowzór naszych dzisiejszych szkół, w liberalnej Szwajcarii Johann Pestalozzi (1746 – 1827) założył w Neuhof  szkołę ludową, w której postanowił zrealizować swoje przekonania, że winna ona przede wszystkim pobudzać uczniów do samodzielnej aktywności przez praktyczną działalność, dzięki czemu będą oni rozwijali  wiarę w swoje naturalne możliwości. Pestalozzi  wierzył, że  nauczanie, obok przekazywania  wiedzy,  powinno także rozbudzać i rozwijać  funkcje psychiczne. Nie muszę chyba przekonywać, że można  i dziś, poszukując inspiracji do formułowania nowego modelu szkoły, czerpać  nawet z tak odległych czasowo doświadczeń.

 

A teraz kilka kolejnych postaci z przeszłości, zakorzenionych jeszcze w XIX wieku, które w opozycji do pruskiego modelu szkoły,  już przed ponad 100 laty, podejmowały  działania  innego edukowania dzieci.

 

Maria Montessori (ur. 1870 r) twórczyni metody swego imienia, przeciwstawiała się systemowi szkolnemu, tłumiącemu aktywność dzieci. Kładła nacisk na swobodny rozwój dzieci, Podstawową zasadą metody Montessori  jest wolność ucznia, ponieważ tylko ona wyzwala kreatywność dziecka, przyrodzoną  jego naturze.

 

Jeszcze wcześniej, bo w 1961 roku, urodził się Austriak Rudolf Steiner – twórca modelu szkoły, zwanej od jego nazwiska szkołą steinerowską, lub od nazwy miejscowości –  waldorfską. Szkoły tego modelu istnieją do dziś – w wielu krajach jest ich około 1000. W swych głównych założeniach mają rozwijanie umiejętności dzieci, stawiając na ich rozwój indywidualny, odbywający się w zgodzie z naturą. Szkoły waldorfskie mają własny program nauczania, niezależny od programów państwowych.

 

Kolejną, można chyba posłużyć się tym określeniem – prekursorką reformy edukacji – jest amerykańska nauczycielka Helen Parkhurst (ur. 1887 r.), twórczyni systemu indywidualnej pracy uczniów zwanego planem daltońskim. System ten polega na metodzie indywidualnej pracy uczniów, zrywa z tradycyjnym sztywnym klasowo lekcyjnym systemem nauczania. Salę lekcyjną zagospodarowała tak, że każdy jej kąt przeznaczyła na inny przedmiot. Nauczanie masowe w klasie zastąpiła samodzielnym uczeniem się dzieci, pozwalała im  na uczenie się we własnym tempie, pobudzała do współpracy, stosowała indywidualne sprawdzanie wyników pracy.

 

Nie można nie wymienić w tym gronie Célestina Freineta (ur. 1896 r.) – francuskiego  pedagoga, twórcy „francuskiej szkoły nowoczesnej”. W swojej koncepcji Freinet stawiał na rozwój dziecka i jego autentyczny, naturalny sposób bycia. Wielki nacisk kładł na obserwację i poznanie dziecka – na tle jego warunków środowiskowych. Stawiał na rozwijanie jego uzdolnień, zainteresowań i zamiłowań. Sprzeciw Freineta budziło prowadzenie lekcji wyłącznie w murach szkolnych, w formie wykładu, wyjaśnienia czy pokazu. Uważał, że metody podające hamują aktywność wychowanków i nie wyposażają ich w podstawowe życiowe umiejętności. Za błąd pedagogiczny uznał Freinet stosowanie ocen cyfrowych z pominięciem naturalnej motywacji.

 

Byli jeszcze:

 

Twórca szkoły w Summerhill Alexander  Neill (ur. 1883 r) – jego nowatorskie przejawiało się w tym, że zezwalano tam dzieciom na dużą swobodę w nauce, wspierano ich rozwój według indywidualnych chęci i ciekawości, nie stosowano obowiązku szkolnego.

 

Szwedzka pisarka i nauczycielka Ellen Key (ur.1849 r.) – która głosiła, że podstawową funkcją edukacji jest wspieranie samodzielnej pracy uczniów, wspomaganej bazą szkolną. Jak inni przedstawiciele Nowego Wychowania opowiadała się za uwzględnieniem indywidualnych cech wychowanków (dziecko jest podmiotem) i jak najszybszym odnalezieniem jego ukrytych zainteresowań i uzdolnień.

 

Odrębne miejsce w gronie „klasyków” idei upodmiotawiania ucznia w szkole zajmuje Janusz Korczak (ur. w 1878 lub 1879 r.). Nie był on twórcą żadnego modelu szkoły (prowadził sierocińce), ale jako pisarz i publicysta głosił ideę, że:

 

Nie ma dzieci – są ludzie; ale o innej skali pojęć, innym zasobie doświadczenia, innych popędach, innej grze uczuć.

 

Dziecko ma prawo nie wiedzieć, nie pamiętać, ulec sugestiom uprzednich rozmów i własnych refleksji, [niekiedy] ma prawo świadomie kłamać.

 

 

Klamrą, spinającą ten wywód niech będzie fragment tekstu dr Marzeny Żylińskej. która na swym fejsbukowym profilu napisała 22 czerwca takie zdania:

 

Żeby zmienić model szkoły, musimy wyjść poza schematy, które wszyscy mamy w głowach. Szukając nowych rozwiązań, musimy zapomnieć o szkole, którą wszyscy znamy. Celem nie jest pudrowania pruskiego modelu, ale wymyślenie szkoły, która stworzy warunki do rozwoju potencjału każdego dziecka. To rewolucja, którą można jednak zrealizować na drodze ewolucji.

 

Rzecz w tym, aby nie tkwić w złudnym przekonaniu, że tworząc ten model szkoły przyszłości  jest się „odkrywcą Ameryki”. Bo – jak historia uczy – na setki lat przed Kolumbem byli już tam Wikingowie. Wśród nich był, pono, nasz Jan z Kolna…

 

Nie wstydźmy się tego, że będziemy budowali gmach nowej szkoły ze starych, ale wypalanych z dobrej gliny, cegieł dorobku wielu prekursorów…

 

Za tydzień zaproszę do lektury już VII odcinka „Refleksji starego praktyka o szkole” – tym razem o tym, że bez pozyskania wsparcia rodziców żadna reforma się nie uda.

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź