Archiwum kategorii 'Felietony'
Jak to dobrze, że nie jestem nauczycielem historii, szczególnie nauczycielem w miejscowościach, w których prowadził swe „akcje bojowe” niejaki Romuald Rajs, ps. „Bury”. Piszę to po obejrzeniu migawek z tego, co działo się wczoraj w Hajnówce, gdzie jedni – ONR – maszerowali pod hasłem „Cześć waszej pamięci, żołnierze wyklęci”, a drudzy – „Obywatele RP” – z transparentem „Bury nie jest bohaterem”. Ale to mi nie grozi. Mogą spokojnie, z pozycji emeryta -niezależnego obserwatora, komentować wszystko, co w obszarze edukacji wzbudzi mój sprzeciw lub uznanie.
Temat do dzisiejszego felietonu dostarczył mi – jakże by inaczej – facebook. Otóż na mojej osi czasu 23 lutego zobaczyłem, udostępnioną przez fanpage „Rodzice przeciwko reformie edukacji” informację:
„Do tej pory – zgodnie z art. 7 rozporządzenia z 1992 roku – nauczyciel religii mógł wchodzić w skład rady pedagogicznej, ale nie mógł „przyjmować obowiązków wychowawcy klasy”. Minister Anna Zalewska proponuje zmienić te zasady. […] Naszym zdaniem pogłębi to dyskryminację dzieci innych, niż katolickie, wyznań oraz dzieci niewierzących. Trudno sobie wyobrazić, że katecheta w pracy wychowawczej nie będzie kierował się nauką Kościoła katolickiego.”
A poniżej zdjęcie sardonicznie uśmiechniętej minister Zalewskiej i link do artykułu „Szczęść Boże, Księże Wychowawco. Minister Zalewska chce zmienić rozporządzenie” ze strony OKO Press. A jeszcze niżej przeczytałem pierwszy, zamieszczony pod tym news’em komentarz pewnego Adama Ł:
Niezbyt mądrzy rodzice wraz z usłużnym ZNP robią kolejną g…burzę o nic.
Nie mogłem się powstrzymać od dopisanie poniżej:
A komu usłużny jesteś, panie Ł?
I oto co przeczytałem w odpowiedzi:
Uczniom, panie Kuzitowicz
Uznałem, że dalsze prowadzenie tej wymiany zdań nie ma sensu…
Ale problem najnowszego pomysłu MEN i reakcja społeczna jaką wywołał on na forach społecznościowych, nie dawały o sobie zapomnieć przez całą sobotę i dzisiejszy, słoneczny i mroźny poranek. Nie mogę nie dołożyć swojej cegiełki do owego społecznego sprzeciwu…
Zanim do tego przejdę jeszcze kilka słów o owym Adamie Ł., który – jak napisał – ”służy uczniom”. Pomijając brzmienie jego nazwiska, postanowiłem dowiedzieć się więcej o moim adwersarzu. I tak, dzięki nieocenionemu Googl’owi, dotarłem do jego facebook’owego prifilu… Okazało się, że odezwał się do mnie „patriota nie faszysta”, obchodzący dnia 11 listopada Narodowe Święto Niepodległości, ale nie obchodzący halloween, fotografujący się (w cywilu) na tle zagranicznych widoczków lub z kotką… Ale największą niespodzianką był komentarz pewnego Artka Ko pod zdjęciem „spakowanego kota”:
„ostatnio ks umiescil zdj biletu… na lot do ???? Duninowa… moze kot juz spakowany… i gotowy do lotu:)”
Zakładam, że ten skrót „ks” nie oznacza księcia…
A teraz już o projekcie nowelizacji rozporządzenia o nauczaniu religii.
Najpierw mieliśmy być „drugą Japonią”, potem „drugą Irlandią”. Czy teraz moglibyśmy się stać, choćby tylko w edukacji, „drugą Finlandią”? Skąd to pytanie? To taka nić nadziei na „fińską wiosnę”, której jaskółką mogłaby być wizyta polskiej minister edukacji w Finlandii.
Bo nasza pani profesor (szkoły średniej) od polskiego poleciała do Finlandii po nauki… Jak poinformowała rzecznik prasowa ministerstwa Anna Ostrowska „minister edukacji narodowej Anna Zalewska przybyła do Finlandii, gdzie […] ma zapoznać się z fińską polityką edukacyjną bazującą m.in. na innowacyjnych metodach nauczania”
Dzięki serwisowi Infogmina (?), bo nie z oficjalnej strony MEN, wiemy, że „swój pobyt w Finlandii Zalewska rozpoczęła od wizyty w sąsiadującym z Helsinkami regionie Espoo. Mieści się tam wielodyscyplinarne centrum edukacyjne Omnia, które oferuje możliwości kształcenia ustawicznego na różnych poziomach nauki dla młodzieży i dorosłych. W instytucji rocznie w szkoleniach zawodowych uczestniczy ponad 10 tys. osób, a m.in. ponad 2,7 tys. zdobywa naukę zawodu w przedsiębiorstwach.”
Inne źródło podaje, że „Omnia” ma podpisanych już ponad 3,5 tys. umów z pracodawcami, u których młodzi ludzie uczą się i odbywają praktyki zawodowe.
I to głównie te informacje (udostępnione na OE wczoraj) stały się inspiracją do moich refleksji felietonisty. Gównie, bo od pewnego czasu „chodziła za mną” myśl. aby podjąć temat poziomu niekompetencji osób, kierujących edukacją w naszym kraju. Od razu powiem, że z powodów formalnych (ograniczona „pojemność” formy felietonowej) nie będę cofał się do ekipy poprzedniczek obecnej szefowej MEN, a i tam byłoby o czym pisać. (Np. dziennikarka z wykształcenia i wykonywanego zawodu – Joanna Kluzik-Rostkowska, która bez oporów, pod różnymi „sztandarami partyjnymi”, podejmowała się pełnienia bardzo odpowiedzialnych obowiązków w bardzo różnych dziedzinach (od 2013 do 2015 minister edukacji narodowej, w 2007 minister pracy i polityki społecznej, w 2007 podsekretarz stanu w Ministerstwie Rozwoju Regionalnego, od 2005 do 2007 podsekretarz stanu w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej).
Ale wróćmy do naszej „srebrnej medalistki” (ex aequo z aktualnym premierem Morawieckim: 75 100 zł) w rankingu nagrodzonych członków rządu byłej premier z Brzeszcz. Jakie trzeba mieć „ego”, aby z takim samozaparciem, bez wahania, jak taran i walec drogowy jednocześnie, w niecałe dwa lata zrujnować system szkolny i na jego gruzach stworzyć coś, co bardziej przypomina skansen szkolnictwa z okresu PRL, niż współczesny model systemu edukacji, stwarzający optymalne warunki rozwoju młodym ludziom – przyszłym obywatelom postnowoczesnego, cyfrowego, zrobotyzowanego świata wolnych ludzi.
Dziś zatrzymam się jedynie na jej najnowszym „koniku” – szkołach branżowych, a idąc dalej – na pomysłach reformy , jak to lubią w MEN nazywać, systemu szkolnictwa branżoweg.
Wczoraj na swoim fejsbukowym profilu Marek Ćwiek zamieścił „cytat na weekend”:
„W środowisku nauczycielskim obecnie przeważa chęć przetrwania. Ta chęć przetrwania tłumi wszelki bunt. Pozwala przejść do porządku dziennego nad chaosem programowym, nad bieganiem między szkołami, nad śmiesznymi na te czasy zarobkami. Kierowani chęcią przetrwania jesteśmy (znowu) gotowi poświęcić kolejne eksperymentalne roczniki (prawdziwych i żywych) dzieci. Odwrócić głowę, zamknąć oczy, przetrwać. W imię czego? – się pytam. Kolejnej wypłaty?”
Nie jest to tekst nowy – został zaczerpnięty z obszerniejszego artykułu Jarosława Blocha, zatytułowanego „Miałkie charaktery. Został on zamieszczony 25 października 2017 roku na stronie portalu „Edukacja, Internet, Dialog”.
Prezes Zarządu Okręgu Łódzkiego ZNP – Marek Ćwiek – zacytował także pierwszy akapit tej publikacji, której oryginał pojawił się także 25 października na blogu Jarosława Blocha „Co z tą edukacją”:
Spoglądając na protest lekarzy rezydentów trudno oprzeć się wrażeniu, że lekarze i nauczyciele to ludzie z innej gliny ulepieni. […] Dlaczego jesteśmy tak miałcy? Dlaczego można nas urabiać jak plastelinę? Dlaczego nikt się poważnie z nami nie liczy? Może należy w nasze słodkie samozadowolenie wlać łyżkę dziegciu i poddać nasze zachowania konstruktywnej krytyce?
Po takim nietypowym jak na felieton „cytatowym” wstępie – przechodzę już do prezentacji moich własnych przemyśleń i poglądów na tematy poruszone przez Jarosława Blocha:
Zacznę od zarzutu, że nauczyciele – jako społeczność zawodowa, w odróżnieniu od lekarzy, są pasywni, ugodowi, „można nas urabiać jak plastelinę” i „nikt się poważnie z nami nie liczy”. Dla uproszczenia – zrezygnuję z rozważań, czy jest to sąd odzwierciedlający stan faktyczny i założę, że tak jest w rzeczywistości.
Przypomnę, że już raz zabrałem w tej sprawie głos – w felietonie nr 196, zatytułowanym: Nauczyciele – „żołnierze niezłomni” czy tchórzliwi chałturnicy?. Był on sprowokowany postem na blogu Dariusza Chętkowskiego – z jednej strony, i wpisem Katarzyny Lubnauer na blogu „Liberte” – z drugiej. Moją odpowiedzią na prezentowane przez owych blogerów – rozbieżne – sądy, był „aotocytat” , z mojego z kolei postu na blogu „Liberte”: „O tym, że szkoła to nie monolit, a nauczyciel nie jest jej jedynym fundamentem”:
Otóż moja diagnoza środowiska nauczycieli jest właśnie taka: nie ma takiej, jednorodnej, kategorii, określanej terminem „nauczyciele”, którzy mogą być „fundamentem stabilnym i mocnym, którego nie wzruszą ani naciski, ani zmiany programów, ani nawet zmiany na liście kanonu lektu”.
Dzisiaj poszerzę i wzbogacę o dodatkowe elementy ten mój osąd społeczności nauczycielskiej i jej reakcji (lub ich braku) na to wszystko, co od ponad dwu lat robi rząd PiS z polskim systemem edukacji.
Otóż pragnę zwrócić uwagę na pierwszą i zasadniczą różnicę między sytuacją zawodową lekarzy i nauczycieli. Ci pierwsi funkcjonują na rynku pracy, który w ich przypadku jest „rynkiem pracownika”, zaś nauczyciele – zwłaszcza w ostatnich latach – są (z nielicznymi wyjątkami) skazani na „rynek pracodawcy”. O ile lekarze rezydenci, a za nimi i inne kategorie zawodów medycznych, mogli wywierać (skutecznie) wpływ na rządzących, gdyż w placówkach ochrony zdrowia już teraz występuje ostry deficyt zatrudnienia w tych zawodach, a poszerzanie się protestu, polegającego na wypowiadaniu klauzuli opt–out realnie zagrażał paraliżem systemu, to zatrudnienie w oświacie charakteryzuje się „nadpodażą” nauczycieli poszukujących zatrudnienia, w stosunku do, zawężającej się corocznie (niż demograficzny, skutki likwidacji gimnazjów) liczby miejsc pracy. Mówiąc wprost: nauczyciele boją się „narazić” pracodawcy (także temu „pośredniemu” – z kuratorium oświaty), bo może to skutkować zwolnieniem, nieprzedłużeniem umowy na czas określony, albo przeszkodami w ścieżce awansu zawodowego.
Nie prowadziłem nigdy żadnych badań naukowych tego zjawiska, to co za chwilę napiszę, to jedynie owoc moich kilkudziesięcioletnich „obserwacji uczestniczących” i aktualnie utrzymywanych kontaktów ze szkołami. Jestem jednak przekonany, że zjawisko to nie jest przeze mnie wymyślone na użytek felietonu. Wiem, że wiele z Was, czytających ten tekst, potwierdzi, że to rzeczywisty obraz nauczycielskiego losu.
Tydzień zaczął się od dobrej wiadomości: Anna Zalewska będzie startowała z „jedynki” we Wrocławiu do Parlamentu Europejskiego! I pomyśleć, że w czasach generalnie określanych jako „słusznie minione” sprzedawaliśmy za granicę tylko towar najwyższej jakości; dla krajowych konsumentów pozostawały jedynie „odrzuty z eksportu”!
Ale to, że teraz dzieje się odwrotnie, to jeden z przykładów nagłaśnianego przez rządową propagandę toksycznego wpływu zdegenerowanej moralnie Europy. Wszak to „oni” pierwsi zaczęli wysyłać do nas i do naszych sąsiadów, podobnie jak my skolonizowanych przez „brukselskie elity”, produkty, które opatrują takimi samymi metkami jak te, sprzedawane u siebie, ale produkowane z gorszych komponentów!
Europosłanka! Jak to szacownie brzmi! I jak to nobilituje człowieka, który znajdzie się w tym ekskluzywnym gronie reprezentantów naszego państwa do Parlamentu Europejskiego. Klub to najbardziej ekskluzywny, gdyż o wiele łatwiej zostać jednym z 360 posłów, jednym ze 100 senatorów, niż (jak dotąd*) jednym z 51 posłów do PE! Nie mówiąc o tak przyziemnych walorach, jak wynagrodzenia… [Aktualnie: 7665,31 euro brutto miesięcznie + diety za każdy dzień posiedzenia parlamentu, komisji lub frakcji politycznej (298 euro) + zwroty kosztów podróży. Nie wliczając w to dofinansowania działalności biur poselskich: w Brukseli – 17,5 tys. euro, biura krajowego – 4 tys. euro miesięcznie]
Zastanawiam się, jak należałoby oceniać tę decyzję owej polonistki z Liceum ogólnokształcącego w Świebodzicach, którą dotychczasowa kariera doprowadziła do stanowiska ministra edukacji, a „niezłomny” charakter pozwolił w niespełna dwa lata zburzyć dotychczasowy system polskiej oświaty? Inny polonista – z XXI LO w Łodzi, Dariusz Chętkowski, tak ocenił to na swoim blogu:
Anna Zalewska dobrze robi, że ucieka. Stara się uniknąć odpowiedzialności.. Ciekawe, kto będzie na tyle głupi, że zechce wziąć na siebie cudzą winę. Albo na tyle mądry, że wymyśli szwindel, który pozwoli wszystkim zdać świetnie egzaminy, dostać się do wymarzonych liceów i na studia – i to wszystko bez specjalnego wysiłku. Czy PiS ma takiego cudotwórcę, który z obecnego g… w oświacie ukręci coś sensownego? W każdym razie Anna Zalewska w cuda nie wierzy.
Czy to namaszczenie przez Prezesa Zalewskiej do Parlamentu UE, to nagroda za jej zasługi, czy kolejny „chwyt marketingowy”, polegający (jak to już ćwiczono) na ukryciu źle kojarzących się twarzy przed zbliżającymi się nieuchronnie wyborami do parlamentu? A może jedno i drugie? Wszak demiurg polskiej sceny politycznej nie takie potrafił spreparować „ruchy” na tej szachownicy!
Felieton rozpocząłem od zdania: „Tydzień zaczął się od dobrej wiadomości.” Ale czy to naprawdę dobra wiadomość? Kolega Chętkowski napisał wszak: „Czy PiS ma takiego cudotwórcę, który z obecnego g… w oświacie ukręci coś sensownego? No właśnie – czy znajdzie się taka osoba, która przyjmie na siebie to zadanie kontynuacji „dzieła Zalewskiej”? Przecież to w roku szkolnym 2019/2020 spotkają się w naszych szkołach ponadpodstawowych dwa roczniki: ostatnich absolwentów gimnazjów i pierwszych absolwentów ośmioletniej podstawówki! To wówczas okaże się jak będą ci ostatni zdawali egzamin ósmoklasisty, od którego wyników będą zależały ich dalsze ścieżki edukacyjne, To wtedy zaczną funkcjonować nowe podstawy programowe w 4-letnicj liceach i 5-letnivh technikach…
O tym, kto – ewentualnie – mógłby zostać ministrem edukacji, napisałem już w poprzednim eseju „Po co zamieniać siekierkę na kijek? I tak ważne w czyim to jest ręku!”. Aktualna pani sekretarz stanu Marzena Machałek? Bo mało prawdopodobne, że Andrzej Waśko, albo Elżbieta Witek… I czy to zmieniłoby coś na lepsze?
To może niech już zostanie tak jak jest? Może należałoby rozwinąć we Wrocławiu i regionie kampanię „antywyborczą”? Niechby dotychczasowa minister nie została wybrana na europosłankę? Nie od dziś wiadomo, że „lepszy wróg znany, niż nieznany”, a zasada „szanuj szefa swego, bo możesz mieć gorszego” od pokoleń sprawdzała się niejednokrotnie!
Włodzisław Kuztowicz
*W dniu, w którym piszę ten felieton nie jest jeszcze znany nowy podział miejsc w parlamencie UE – po opuszczeniu jej przez Wielką Brytanię. Do tej pory miała ona 73 miejsca – tyle jest więc do rozdzielenia między pozostałe państwa członkowskie.
Foto: www.google.pl
Wiesława Śliwerska
Czym tu „straszyć” w tygodniu, w którym świat żył „spotkaniem wielkich i bogatych” w Davos”, gdzie nasz podpisywacz ustaw spotkał się („w przelocie”) z najsławniejszym twórcą fake news’ów z USA, w tygodniu, w którym senatorzy PiS (w poczuciu anonimowej bezkarności) nie posłuchali Prezesa i nie zgodzili się na aresztowanie kolegi, a jedyne co ten „szeregowy poseł” mógł wobec tego jawnego nieposłuszeństwa zrobić, to wystosować do nich list z zapowiedzią końca tej bezkarności, w tygodniu, który dla ekscytujących się polityką zwieńczony został wizytą szefa od spraw zagranicznych największego mocarstwa świata w gabinecie (jeszcze nieformalnego) „Naczelnika Państwa” przy ul. Nowogrodzkiej, a który to tydzień dla miłośników sportów zimowych zapisze się tryumfem polskich skoczków na Wielkiej Krokwi, a „kibicom” zimowego ryzykowania swoim życiem w najwyższych górach świata dramatyczną akcją ratowniczą pod Nanga Parbat?
Kogo na takim „tle” może zainteresować refleksyjny komentarz na temat kolejnego odcinka „menowskiego” serialu (równie porywającego jak „Korona królów”) jakim była, nie wiem już która, konferencja – tym razem p.t. „Szkoła branżowa – przyszłość nowoczesnego biznesu”, zorganizowana w przestronnej auli Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii, której, niestety, nie udało się – w przyzwoitym stopniu – zapełnić uczestnikami?
Foto: www.men.gov.pl
Już wyłącznie hobbyści mogliby z odrobiną zainteresowania czytać co myślę o „grze pozorów”, jaką odprawiano podczas odbytego 24 stycznia posiedzenia Zespołu ds. statusu zawodowego pracowników oświaty, a niszowym ze względu na przewidywaną, potencjalną liczbą zainteresowanych byłby mój komentarz do najnowszego pisma (zarządzenia, decyzji?) dyrektora CKE dr Marcina Smolika, w którym poinformował on o wprowadzeniu opłat za przystąpienie do egzaminu maturalnego (50 zł. brutto za jeden egzamin!) z przedmiotu obowiązkowego, bądź z tego samego przedmiotu dodatkowego na tym samym poziomie, do którego absolwenci szkół średnich przystępowali wcześniej dwukrotnie, lub – mimo złożonej deklaracji – nie przystąpili.
Mając to wszystko na względzie postanowiłem dziś napisać, świadomie na przekór owym „tematom tygodnia”, o ukrytym pod opublikowanym tytułem podkastu <„Trudny” uczeń w szkole – rozmowa z psychologiem dr Andrzejem Śliwerskim> nurcie owej rozmowy, przeprowadzonej przez Annę i Roberta Śowińskich i zamieszczonym w miniony wtorek na stronie Plandaltoński.pl.
Mam na myśli to, o czym rozmawiano przez początkowych ponad 25 minut nagrania, czyli o początkach ruchu klas autorskich w Polsce, o mamie rozmówcy – Wiesławie Śliwerskiej, która taką klasę – jako pierwsza –prowadziła w SP nr 37 na Widzewie, a której uczniem – od 7. roku życia, był dzisiejszy dr psycholog, młodszy syn owej Wiesi i Bogusława Śliwerskich.
Niejeden już raz wyobrażałem sobie taką sytuację, że zasiadam przed klawiaturą mego kompa i… i nie mam „w głowie” żadnego „gorącego” tematu z wydarzeń bądź publikacji minionego tygodnia, który na tyle zadziałał na moje przekonania i emocje, że nie mam wątpliwości, iż właśnie o tym będzie ten felieton. I właśnie dzisiaj zaistniały takie okoliczności.
Pozostaje mi „poplotkować” na kilka tematów…
Zacznę od dysonansu poznawczego, jakiego doznałem czytając w czwartek dwie informacje zamieszczone na stronie oswiata.abc.com. Pierwsza z nich informowała:
Resort rodziny i pracy poinformował, że na ferie zimowe wyjechała „rekordowo wysoka liczba dzieci” „Także w wyjazdach indywidualnych obserwujemy spory ruch. Od 2016 r. liczba wyjazdów w okresie ferii zwiększyła się o 28 proc.” – napisano. [Źródło: www.oswiata.abc.com.pl]
Ale trzy pozycje niżej zamieszczono inną informację:
Ponad 7 tys. uczniów z Podkarpacia spędzi ferie na zorganizowanym wypoczynku. To niecałe 3 proc. wszystkich uczniów z regionu i nieznacznie więcej niż w latach ubiegłych – powiedziała w środę na konferencji prasowej w Rzeszowie Podkarpacka Kurator Oświaty Małgorzata Rauch. [Źródło: www.oswiata.abc.com.pl]
Dziwić muszą prorocze zdolności minister Elżbiety Rafalskiej, która już w pierwszym tygodniu ferii zimowych, których dobrodziejstwa konsumują uczniowie zaledwie czterech województw, a których pełny cykl skończy się dopiero 25 lutego, ogłasza, że na ferie zimowe wyjechała „rekordowo wysoka liczba dzieci„!
Moje zdziwienia budzi także pani kurator Małgorzaty Rauch z Podkarpacia. Wszak uczniowie z podległych jej szkół i przedszkoli rozpoczną ferie dopiero 29 stycznia. Ale, jak widać, wystarczy statystyka zgłoszeń, aby ogłaszać to jako stan lepszy niż w latach ubiegłych.
Te komunikaty obu pań kojarzą mi się z zachowaniem przedszkolaków, które stojąc za kulisą, wyrywają się na scenę, bo nie mogą doczekać się pory, kiedy będą mogły wyrecytować przed rodzicami swój wyuczony wierszyk!,
Kolejnym powodem moich zadziwień był list, jaki do pani minister Anny Zalewskiej wystosowali szefowie dwu oświatowych związków zawodowych, w którym „domagają się spotkania z premierem Mateuszem Morawieckim, by porozmawiać o znaczących podwyżkach dla pracowników oświaty, a także zmiany formuły pracy Zespołu do spraw statusu zawodowego pracowników oświaty”.
Jak się choć chwilę nad tym zastanowić – przypomina to sytuację w której uczniowie okrutnej nauczycielki składają na jej ręce pismo z prośbą, aby umówiła ich z dyrektorem szkoły, do którego chcą iść i poskarżyć się na jej stosunek do nich.
W mojej ocenie obaj panowie mogliby z dużym powodzeniem kandydować do nagrody (gdyby taka była) „Idealista- Superoptymista”!
I jeszcze jedna refleksja , która zrodziła się po lekturze artykułu w DGP „MEN rezygnuje z oceny nauczycielskiej moralności”, w którym można przeczytać taką wypowiedź prezesa ZNP Sławomira Broniarza: „Wyobrażam sobie sytuacje, że dyrektor szkoły sympatyzujący z PiS będzie chciał wiedzieć, czy nauczyciele chodzą do kościoła lub na manifestacje, bo według jego systemu wartości może to mieć wpływ na ocenę. Dlatego od początku całej tej afery domagaliśmy się usunięcia przepisów dotyczących postaw moralnych nauczycieli”.
Nie wiem jak Wy, Szanowni Czytelnicy, ale ja nie widzą związku między tym czy ktoś chodzi do kościoła czy nie (bo przecież to nie znaczy czy wierze w Boga czy nie, czy przestrzega przykazań czy nie) jak i to, czy chodzi na manifestacje (w domyśle – antyrządowe) czy nie, z postawą moralną nauczyciela ! (Patrz definicja moralności).
Ale zgadzam się z tezą, aby dyrektor szkoły nie był zmuszany do „pozawarsztatowej” oceny jakości pracy nauczyciela. Cała reszta to prywatna sprawa każdego człowieka, a jeśli jego zachowanie łamie zakazy Kodeksu Karnego, to od tego są „organa ścigania” i niezależny sąd.
Włodzisław Kuzitowicz
Trudno dzisiaj nie zacząć felietonu od refleksji na temat kolejnego, już 26. finału WOŚP i manifestowanych przez różne ośrodki opinii publicznej, delikatnie mówiąc, niechętnych postaw wobec tej bezprecedensowej, akcji, której inicjatorem i medialną twarzą jest Jurek Owsiak. To, że politycy partii PiS i jej akolici, a co z tego wynika – kontrolowane przez ten rząd media – prezentują, jeżeli nie otwartą wrogość, to co najmniej niechęć wobec tej inicjatywy, nie powinno nas dziwić. Wszak od „robienia dobrze” Polkom i Polakom jest tylko PiS, na czele ze swoim prezesem i namaszczonymi przez niego – premierami i ministrami.
Ale dlaczego przytłaczająca większość funkcyjnych polskiego kościoła katolickiego nie widzi miłości bliźniego w tym wielkim zrywie dobroczynności? Dlaczego wielu z nich obrzuca twórcę tego ruchu „ludzi dobrej woli” oskarżeniami? Z jakichże to powodów doznają oni selektywnej amnezji i nie przestrzegają słów założyciela swej religii: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali”? Może uznali, że to odnosi się jedynie do tych, którzy siedzą w kościelnych ławach, którzy na wezwanie księdza „przekazują sobie znak pokoju”? Ale nie trzeba być doktorem teologii, aby wiedzieć, że należy te słowa odczytywać w kontekście innego zalecenia, zapisanego we wszystkich świętych księgach: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”.
Przytoczę jeszcze jedną z wypowiedzi najwyższego zwierzchnika tych kapłanów – Papieża Franciszka:
To tyle na ten temat – wierzę, że znakomita większość moich Rodaków, niezależnie od tego, czy byli ochrzczeni, czy nie, czy uważają się za „lud boży” – w znaczeniu – słuchający swych pasterzy, czy też nie, zachowa się dziś zgodnie ze wskazówką profesora Bartoszewskiego: „Jeśli nie wiesz, jak się zachować, to na wszelki wypadek zachowaj się przyzwoicie.”
Drugim tematem tego felietonu będzie mój komentarz do reakcji dwu blogerów z obszaru edukacji, którzy w swych postach odnieśli się do ogłoszonego najnowszego rankingu tygodnika „Perspektywy”.
Zacznę od Belferbloga”. Na stronie OE udostępniliśmy ten wpis kolegi Chętkowskiego. Tu przytoczę ten jego fragment:
Tak los sprawił, że kolejną, już trzecią setkę moich felietonów pisanych do „Obserwatorium Edukacji”, w formule zadeklarowanej w jubileuszowym dwusetnym felietonie zaczynam w pierwszą niedzielę nowego 2018 roku. Nie da się więc uciec od tradycji noworocznych antycypacji…
Jaki będzie ten rok – dla ogółu Polaków, dla ludzi zaangażowanych w sprawy polskiego systemu edukacji, dla mnie osobiście?
A więc – po kolei: W 2018 roku wszyscy będziemy skazani na obchody 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości – według scenariuszy pisanych przez partię rządzącą. Już widzę oczyma wyobraźni te setki tysięcy schludnych, krótko wystrzyżonych, o zadbanych na siłowniach muskularnych sylwetkach, młodych syperpatriotów maszerujących ulicami naszych miast z okolicznościowym hasłem, które będzie głosiło oczywiście oczywistą zasadę, że po 100 latach od odzyskania niepodległości Polska musi być tylko dla Polaków.
Będę także z wielkim zainteresowaniem czekał na dalsze „dobrązawianie” Piłsudskiego, spodziewając się pośmiertnego przyznania mu, specjalnie dla niego utworzonego orderu „Za Długomiesięczne Bohaterskie Internowanie w Magdeburgu” I klasy, bez którego to odosobnienia nie miałby szans na objęcie władzy jesienią 2018 roku. Przy okazji można by uczcić stulecie narodzin nazwy „szczypiorniak”, w którego namiętnie grali w tym czasie internowani w Szczypiornie k/Kalisza żołnierze Legionów.
Będę także zainteresowany wszelkimi rekonstrukcjami przyjazdu Piłsudskiego 11 listopada 1918 roku na dworzec w Warszawie: czy wzorcem do tych inscenizacji będą dokumenty źródłowe, czy jednak zdjęcie, kolportowane po latach i mylnie interpretowane jako powitanie w tamtym historycznym, listopadowym dniu. [Zobacz: TUTAJ]
Natomiast w polskich szkołach rok 2018 przejdzie do historii choćby z dwu powodów: po raz drugi po raz pierwszy w szkołach podstawowych zasiądą uczniowie klasy VIII (pierwszy raz zdarzyło się to w roku 1966 w wyniku reformy systemu oświaty z 1961 roku) i zapamiętają go dyrektorzy, nauczyciele i uczniowie polskich gimnazjów, gdyż 1 września nowy rok szkolny zainaugurują samotnie uczniowie wyłącznie klas trzecich!
Będzie to bez wątpienia kolejny rok utraty pracy przez tysiące nauczycieli, których minister Zalewska od dawna zapewniała, że nikt z nich nie zostanie bezrobotnym… Może nie będzie tak źle; jeśli minister Szyszko nie utraci stanowiska – jest nadzieja, że będą mogli dorobić sobie do zasiłku dla bezrobotnych jako płatni naganiacze na licznych polowaniach, a młodsi z nich (dzięki superministrowi Antoniemu) może zdecydują się na służbę w Wojskach Obrony Terytorialnej. Szczęściarze mogą liczyć na zatrudnienie w roli rodziców zastępczych, a ci z nieposzlakowaną opinią od proboszcza będą mogli przekwalifikować się na katechetów.
Ale dla mnie będzie to przede wszystkim rok kilku „okrągłych” jubileuszy.
Drodzy Czytelnicy! Wybaczcie, że dzisiaj zaproponuję Wam lekturę tekstu, który jest efektem mojej skłonności do dokumentowania „dorobku”. Tym razem pretekstem do takiego remanentu jest, oczywiście, owa „okrągła” liczba na liczniku moich – jak te twory” z uporem nazywałem – felietonów. Najwyższy czas, abym się wytłumaczył skąd ta – tak nieadekwatna do ich zawartości – nazwa.
Bo nie myślicie chyba, że nie wiem, i nie wiedziałem przed ponad czterema laty, jaka jest definicja felietonu: „Felieton – specyficzny rodzaj publicystyki, krótki utwór dziennikarski, utrzymany w osobistym tonie, lekki w formie, wyrażający – często skrajnie złośliwie – osobisty punkt widzenia autora.”.
Ja naprawdę we wrześniu 2013 roku, gdy instalowałem się w Internecie z moją nową stroną „Obserwatorium Edukacji”, miałem taki zamiar – że będę pisywał i zamieszczał tam felietony. Bo w ich pisaniu trenowałem, ćwiczyłem się, niemal aż do uzależnienia, w latach 2007 – 20011, kiedy to w „Gazecie Szkolnej”, na jej przedostatniej stronie, co tydzień publikowano nowy tekst pod stałym nadtytułem „Mój punkt widzenia”. I przez te wszystkie lata pani sekretarz redakcji restrykcyjnie egzekwowała ode mnie teksty w rozmiarze około 2500 znaków!
Tutaj moje (i Wasze) nieszczęście wzięło się stąd, że w OE nie ma sekretarza redakcji. Teksty stawały się coraz dłuższe i dłuższe, a ja nie byłem w stanie sam sobie nałożyć ogranicznika. I poleciało… Aż do dwustu razy. Ale wszystkie owe „tasiemcowe” felietony spełniały (najczęściej) pozostałe elementy definicji felietonu.
Zostawmy już ten wątek z obszaru teorii form publicystyki dziennikarskiej i – pozwólcie – że przejdę do owego remanentu.
Nie mogę nie przypomnieć, że pierwszym tekstem jaki w ogóle został zamieszczony na stronie OE był właśnie „Felieton na dzień dobry” (4 września 2013 r.). Już w pierwszym zdaniu sygnalizowałem ile treści w nim zawarłem:
To jest felieton, inauguracyjny, powitalny, zapoznawczy.” A dalej złożyłem taką deklarację: „Nie obiecują jednak całkowitego równouprawnienia wszystkim publikacjom. Już teraz informuję, że nie znajdzie tu miejsca tania sensacja, także skrajnie fanatyczne i pozbawione racjonalnych podstaw poglądy nie mogą liczyć na ich upowszechnianie. Ale będą to jedyne kryteria, obok poprawności językowej, stosowane przy kwalifikowaniu tekstów do publikacji.”
Czy słowa dotrzymałem – osądźcie sami…
Kolejne trzy felietony zamieszczałem trochę „jak popadło” (dwa w soboty, czwarty w poniedziałek (30 września). Jednak szybko doszedłem do ustalenia najbardziej optymalnego dnia dla publikowania, ale i czytania, tych tekstów: NIEDZIELA. Po raz pierwszy stało się to 6 października i od tamtego dnia (z kilkoma wyjątkami) stało się to regułą. Bo w niedziele zwykle prawie nie ma newsów edukacyjnych, bo można wtedy skomentować najciekawsze wydarzenia minionego tygodnia, bo czytelnicy mają, odciążeni od codziennych aktualności, „wolniejszą głowę” do czytania tego co napisałem…
Przez cały pierwszy rok felietony nie były numerowane. Ale 7 września 2014 r. zdecydowałem, że będę je opatrywał kolejną liczbą. Dziś wydaje mi się, że był to efekt nabrania pewności, że „Obserwatorium Edukacji” nie będzie internetową efemeryda, że będę tę stronę redagował stabilnie i odpowiedzialnie jeszcze długo… Nie wiem, czy już wtedy zakładałem, że będzie tych felietonów 200 i więcej. Ale uznałem, że warto je liczyć. I policzyłem. Okazało się, że od 4 września 2013, ten po roku jest już 44., bo nie we wszystkie niedziele ferii i wakacji zamieszczałem nowe teksty. I już później licznik odliczał… Aż do dzisiaj.
Przy okazji warto przypomnieć, że ów 44. felieton miał tytuł „Polak potrafi” i komentował dwa skrajne przykłady owych zdolności naszych rodaków.
Dzisiejszy felieton nie będzie, wyjątkowo, na temat związany bezpośrednio z edukacją, ale nadal podejmie problemy z obszaru, tradycyjnie określanego wychowaniem. Bodźcem, który wyzwolił moje myślenie na taki temat była informacja o 40 Zjeździe ZHP, a zwłaszcza komentarze na jego temat, jakie pojawiły się na fejsbuku. Jeden z moich znajomych, bardzo zainteresowany owym wydarzeniem, śledził transmitowane „na żywo” obrady Zjazdu i oto co napisał:
Piątek, 8. grudnia:
Oglądam „na żywo” obrady Zjazdu ZHP… Smutna refleksja: bardzo wiele uogólnień, ogólników i haseł słusznych ale oklepanych. Kandydaci na Naczelnika: blondynka Jola, brunetka Ania i … Krzyś. […]
Sobota, 9. grudnia
Mam wrażenie że obserwujący Zjazd ZHP w internecie bardziej są zainteresowani Zjazdem niż jego Delegaci… Trwa prezentacja kandydatów na Przewodniczącego ZHP. Delegaci w znaczącej części są obecni tylko ciałem, nie obchodzi ich ciężar MANDATU DELEGATA! Smutne to! Takie osoby mają decydować o przyszłości ZHP????? Pora umierać…
Nie jest moim celem formułowanie uwag i opinii o trwającym zjeździe, ani o tym co współcześnie dzieje się w tym związku, bo nie mam żadnej na ten temat wiedzy szczegółowej. Jednak przy okazji owego, drugiego już w tym roku, spotkania delegatów ZHP (7-9 kwietnia odbył się 39 Nadzwyczajny Zjazd ZHP) podzielę się kilkoma ogólniejszej natury spostrzeżeniami i niepokojami.
Zacznę od decyzji owego zjazdu nadzwyczajnego. To na nim zdecydowano o tym, że nadal wstępujący do tej organizacji będą składali przyrzeczenie o następującej treści:
Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Polsce, nieść chętną pomoc bliźnim i być posłusznym prawu harcerskiemu.
Konsekwencje tej decyzji są wielorakie: po pierwsze – że jest to organizacja wyłącznie dla osób wierzących w Boga – należy domniemywać, że tego z judeochrześcijańskiej tradycji. Wszyscy inni: ateiści i wyznawcy innych religii, jeśli nie chcą być krzywoprzysięzcami, mają zamkniętą drogę wstępu do ZHP! Po drugie – jeśli ktoś kto składał tę rotę przyrzeczenia po latach straci wiarę – stanie przed dylematem: wystąpić z ZHP, czy „grać” nadal rolę Polaka-Katolika?
I tak dochodzimy do sedna tego problemu. Zachowanie w przyrzeczeniu zwrotu o „pełnieniu służby Bogu i Polsce” nabrało w ostatnich latach o wiele groźniejszego znaczenia. W ten sposób ZHP wpisało się w narrację pisowskiej ideologii, uznającej za jedyny właściwy model Polaka-Katolika.