Wczoraj na swoim fejsbukowym profilu Marek Ćwiek zamieścił „cytat na weekend”:

 

„W środowisku nauczycielskim obecnie przeważa chęć przetrwania. Ta chęć przetrwania tłumi wszelki bunt. Pozwala przejść do porządku dziennego nad chaosem programowym, nad bieganiem między szkołami, nad śmiesznymi na te czasy zarobkami. Kierowani chęcią przetrwania jesteśmy (znowu) gotowi poświęcić kolejne eksperymentalne roczniki (prawdziwych i żywych) dzieci. Odwrócić głowę, zamknąć oczy, przetrwać. W imię czego? – się pytam. Kolejnej wypłaty?”

 

Nie jest to tekst nowy – został zaczerpnięty z obszerniejszego artykułu Jarosława Blocha, zatytułowanego „Miałkie charaktery. Został on zamieszczony 25 października 2017 roku na stronie portalu „Edukacja, Internet, Dialog”.

 

Prezes Zarządu Okręgu Łódzkiego ZNP – Marek Ćwiek – zacytował także pierwszy akapit tej publikacji, której oryginał pojawił się także 25 października na blogu Jarosława Blocha „Co z tą edukacją”:

 

Spoglądając na protest lekarzy rezydentów trudno oprzeć się wrażeniu, że lekarze i nauczyciele to ludzie z innej gliny ulepieni. […] Dlaczego jesteśmy tak miałcy? Dlaczego można nas urabiać jak plastelinę? Dlaczego nikt się poważnie z nami nie liczy? Może należy w nasze słodkie samozadowolenie wlać łyżkę dziegciu i poddać nasze zachowania konstruktywnej krytyce?

 

 

Po takim nietypowym jak na felieton „cytatowym” wstępie – przechodzę już do prezentacji moich własnych przemyśleń i poglądów na tematy poruszone przez Jarosława Blocha:

 

Zacznę od zarzutu, że nauczyciele – jako społeczność zawodowa, w odróżnieniu od lekarzy, są pasywni, ugodowi, „można nas urabiać jak plastelinę” i „nikt się poważnie z nami nie liczy”. Dla uproszczenia – zrezygnuję z rozważań, czy jest to sąd odzwierciedlający stan faktyczny i założę, że tak jest w rzeczywistości.

 

Przypomnę, że już raz zabrałem w tej sprawie głos – w felietonie nr 196, zatytułowanym: Nauczyciele – „żołnierze niezłomni” czy tchórzliwi chałturnicy?. Był on sprowokowany postem  na blogu Dariusza Chętkowskiego – z jednej strony, i wpisem Katarzyny Lubnauer na blogu „Liberte” – z drugiej. Moją odpowiedzią na prezentowane  przez owych blogerów – rozbieżne – sądy, był „aotocytat” , z mojego z kolei postu na blogu „Liberte”: „O tym, że szkoła to nie monolit, a nauczyciel nie jest jej jedynym fundamentem”:

 

Otóż moja diagnoza środowiska nauczycieli jest właśnie taka: nie ma takiej, jednorodnej, kategorii, określanej terminem „nauczyciele”, którzy mogą być „fundamentem stabilnym i mocnym, którego nie wzruszą ani naciski, ani zmiany programów, ani nawet zmiany na liście kanonu lektu”.

 

Dzisiaj poszerzę i wzbogacę o dodatkowe elementy ten mój osąd społeczności nauczycielskiej i jej reakcji (lub ich braku) na to wszystko, co od ponad dwu lat robi rząd PiS z polskim systemem edukacji.

 

Otóż pragnę  zwrócić uwagę na pierwszą i zasadniczą różnicę między sytuacją zawodową lekarzy i nauczycieli. Ci pierwsi funkcjonują na rynku pracy, który w ich przypadku jest „rynkiem pracownika”, zaś nauczyciele – zwłaszcza w ostatnich latach – są (z nielicznymi wyjątkami) skazani na „rynek pracodawcy”. O ile lekarze rezydenci, a za nimi i inne kategorie zawodów medycznych, mogli wywierać  (skutecznie) wpływ na rządzących, gdyż w placówkach ochrony zdrowia już teraz występuje ostry deficyt zatrudnienia w tych zawodach, a poszerzanie się protestu, polegającego na wypowiadaniu klauzuli optout realnie zagrażał paraliżem systemu, to zatrudnienie w oświacie charakteryzuje się „nadpodażą” nauczycieli poszukujących zatrudnienia, w stosunku do, zawężającej się corocznie (niż demograficzny, skutki likwidacji gimnazjów) liczby miejsc pracy. Mówiąc wprost: nauczyciele boją się „narazić” pracodawcy (także temu „pośredniemu” – z kuratorium oświaty), bo może to skutkować zwolnieniem, nieprzedłużeniem umowy na czas określony, albo przeszkodami w ścieżce awansu zawodowego.

 

Nie prowadziłem nigdy żadnych badań naukowych tego zjawiska, to co za chwilę napiszę, to  jedynie owoc moich kilkudziesięcioletnich „obserwacji uczestniczących” i aktualnie utrzymywanych kontaktów ze szkołami. Jestem jednak przekonany, że zjawisko to nie jest przeze mnie wymyślone na użytek felietonu. Wiem, że wiele z Was, czytających ten tekst, potwierdzi, że to rzeczywisty obraz nauczycielskiego losu.

 

Mam na myśli psychiczne skutki feudalnej struktury systemu edukacji, którymi jest proces  „wasalizacja” relacji zawodowych. Na dole drabiny zależności służbowej stoi – oczywiście – nauczyciel. Karta Nauczyciela, ale często także wewnątrzszkolne regulaminy, a nierzadko nieformalne „układy lokalne”, powodują, że jest on , właściwie nieomal pod każdym względem, zależny od dyrektora szkoły lub innej placówki oświatowo-wychowawczej. Trzy razy zastanowi się, zanim coś zrobi, lub nawet powie, co może nie spotkać się z aprobatą „szefa” („szefowej”)  A „dyrekcja”? Też ma swych przełożonych. Żeby to dyrektorzy polskich szkół byli autonomiczni, podlegali jednej, społecznej władzy zwierzchniej! To od lat są „słudzy dwu panów”! Z jednej strony – szefowie JST: prezydenci, burmistrzowie, starostowie i wójtowie, i „na co dzień” –  ich wyspecjalizowani do zadań oświatowych urzędnicy, a z drugiej – kurator oświaty i cały jego aparat „nadzoru pedagogicznego”.  Ale i szefowie miast, powiatów i gmin, a także kuratorzy – też są wasalami swoich przełożonych. Kuratorzy – ministra,  który ich na ten urząd powołał, szefowie samorządów – liderów partii, które pozwoliły im wygrać wybory  na ten urząd. I oni też „nie podskoczą”…

 

Czy w tej sytuacji zarzut Jarosława Blocha, że  „zdecydowanie, odwaga, zdolność do podejmowania trudnych decyzji, akceptacja ryzyka, to  nie są mocne strony pracowników oświaty” jest słuszny? I sprawiedliwy?

 

Lekarze nie obawiają się utraty pracy w szpitalach i poradniach „systemu”. Od prawie 30 lat funkcjonuje w Polsce rozbudowany system prywatnej służby zdrowia – lekarz, jeśli nie w „państwowym” szpitalu lub innym ZOZ-ie – bez większych trudności znajdzie zatrudnienie w owym alternatywnym systemie. A co ma zrobić nauczyciel, pracujący  w szkole, jedynej w miasteczku lub gminie, gdyby go zwolniono? Założyć szkołę niepubliczną?…

 

Niewiele lepsza sytuacja, choć z innej przyczyny, panuje w wielkich miastach, w siedzibach uczelni wyższych, wypuszczających co roku setki absolwentów, planujących pracę w szkole. Jak to mawiał bohater jednego z kultowych seriali PRL-u – „wiśta wio, łatwo powiedzieć!”  Tak nagle wstać i wykrzyczeć:Jesteśmy przeciw likwidacji gimnazjów! Jesteśmy przeciw narzuconemu systemowi oceny pracy nauczyciela! Jesteśmy przeciw nowym podstawom programowym! Protestujemy! Ogłaszamy strajk!…” A co potem?

 

Władza, jak to każda dotychczasowa już udowadniała – „się wyżywi”! I nie tylko! Przetrzyma takie strajki, a w oparciu o Kodeks Pracy i Kartę Nauczyciela (a pracodawcą, wobec którego trzeba przejść wszystkie przewidziane prawem procedury przedstrajkowe jest… nie minister, nie kurator, a nasza kochana Pani Dyrektor”, także zmuszona groźbą zwolnienia i poinstruowana przez radców prawnych „z organów”) zawsze znajdzie „haczyk” i sposób na rozwiązanie stosunku pracy z niepokornymi nauczycielami.

 

Nie są mi znane „niepokorne” czyny kolegi (nie licząc tekstów na blogu) Jarosława Blocha, przedstawionego na stronie EID jako „nauczyciel i wychowawca w VI LO w Katowicach”. Nie wiem czemu, ale w wykazie nauczycieli tej szkoły jego nazwiska nie znalazłem. Podano tam, że geografii (której Bloch jest magistrem) uczy Małgorzata Witańska. Może wykaz jest nieaktualny? Ale nie zdziwił bym się, gdyby się okazało, że został zwolniony…   Tyle, że to także pisarz i fotograf. Pewnie nie zawaliłby mi się świat, gdyby otrzymał wypowiedzenie…

 

Zakończę ewangelijnym cytatem: „”Kto z was bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem” – powiedział Jezus do uczonych i faryzeuszy, którzy chcieli ukamienować kobietę, przyłapaną na cudzołóstwie…

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź