Archiwum kategorii 'Felietony'

 

 

Nie muszę chyba Was przekonywać, że to właśnie okoliczności, które uniemożliwiły mi zamieszczenie tego felietonu na stronie „Obserwatorium Edukacji”, jak zawsze w niedzielę, będą jedynym tematem tego felietonu.

 

Otóż wszystko zaczęło się w czwartek, nomen omen 13 lutego, kiedy śpiesząc się na ważne spotkanie z panią dr. Anną Machcewicz – historyczką i dziennikarką, badaczką dziejów najnowszych Polski, pracującą w Instytucie Studiów Politycznych PAN, która aktualnie zbiera materiały do opracowania o losach uczniów Heleny Radlińskiej – twórczyni polskiej pedagogiki społecznej – w okresie powojennym. O tym, że ja mam sporo informacji o jednej z tych osób – o dr. Aleksandrze Majewskiej – dowiedziała się właśnie z „Obserwatorium Edukacji” i tam znalazła mój adres mejlowy. Napisala do mnie i uzgodniliśmy, że spotkamy się w Bibliotece Uniwersytetu Łódzkiego właśnie w czwartek przed południem.

 

Dlatego rano otworzyłem laptopa, aby przygotowane w środę wieczorem dwa materiały, które zostały na panelu administracyjnym OE zapisane jaki szkice, przenieść na właściwą stronę „Obserwatorium”.  I wtedy okazało się, że „siadł” cały system mojego komputera. Nie miałem innego pomysłu, jak zresetowanie oprogramowania do stanu początkowego.  Powiodło się, ale…

 

Ale utraciłem właściwie wszystko – oprócz plików zapisanych „w chmurze”. Przede wszystkim podjąłem próbę wejścia na panel administracyjny  na stronie OE. I tu okazało się, że hasło dostępu nie działa. Zawsze była możliwość, że mogłem po wpisaniu  adresu poczty mejlowej założyć nowe hasło. I wtedy zobaczyłem, że to nie koniec przykrych niespodzianek: mój adres na gmailu także był zablokowany i w żaden sposób nie do odzyskania.

 

Poddałem się – jedyne co mogłem zrobić to poprosić przyjaciela (dzięki któremu w ogóle mam to moje OE), który na swoim komputerze także ma możliwość, na swoje hasło, wchodzić na panel administracyjny OE. I to dzięki niemu w piątek mogliście te dwa „czwartkowe” materiały zobaczyć.

 

I dopiero wczoraj przed moim laptopem zasiadł specjalista, który po godzinie oświadczył, że nie był to skutek przypadkowego zawirusowania komputera, a świadomy atak hakerski, dokonany za pośrednictwem chińskich serwerów. Dzięki niemu mam nowy adres – ale już nie na e-pocztę gmaila. I dopiero w poniedziałek, gdy skontaktuję się z właścicielem serwera, na którym hostowana jest strona „Obserwatorium Edukacj otrzymam nowe hasło dostępu na „admin” OE i będę mógł wrócić do codziennej pracy redaktorskiej.

 

Ciekawe, czy kiedyś dowiem się,  komu tak bardzo naraziłem się, że posłużył się tak wykwalifikowanym, tak skutecznym, hakerem!!!

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 

 

 



 

 

Ten kolejny, już nie „extra” felieton, będzie – jak „drzewiej” to bywało – zawierał moje refleksje, które zostały wywołane wydarzeniami lub opublikowanymi tekstami minionego tygodnia. Gdy dokonałem przeglądu materiałów zamieszczonych na OE w ub. tygodniu, doszedłem do wniosku, ze nie ma co zajmować się kolejnymi tekstami kolegów: Pytlaka i Szeligi – bo nie mam tu nic do dodania, a na pewno do skrytykowania. O Rzeczniku Praw Nauczyciela także, na razie, nie mam innych przemyśleń, niż te już upowszechnione przez pana Leszka Dowgiałło. Także nie znalazłem powodu, aby rozwijać takie „stare” tematy, jak  ranking „Perspektyw”, samobójstwa uczniów, ospałość działań MEN, czy nauczycielska bieda. Także program wsparcia rówieśniczego w sytuacjach kryzysów psychicznych oraz ich prewencji w szkołach ponadpodstawych jest w tak bezdyskusyjny i wart poparcia, ze nie mam tam nic do dodania.

 

Zakładam, że nie muszę wyjaśniać powodów tak skwapliwego udostępnienia  tekstów z bloga prof. Śliwerskiego, z których można zapoznać się z nieznanymi dotąd faktami z okresu młodości Aleksandra Kamińskiego. Wszak dobrze wiecie jaką odegra on rolę w narodzinach mojej pasji i zawodu wychowawcy i pedagoga…

 

Przeto zajmę się tematem, który choć „chodzi”po mediach od kilku dni, to nie uznałem go dotąd za na tyle poważny, aby zaistniał także na stronie OE.  A jest nim news o tym, że PiS zamierza złożyć wniosek o odwołanie Barbary Nowackiej na najbliższym posiedzeniu Sejmu. Dla mnie najbardziej paradoksalne w tym jest to, że niosek ów za powód podaje słowa, które Barbara Nowacka wypowiedziała  podczas międzynarodowej konferencji w 80. rocznicę wyzwolenia niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz-Birkenau.

 

Przypomnę, że powiedziała wtedy tak: „”…na terenie okupowanym przez Niemcy polscy naziści zbudowali obozy, które były obozami pracy, a potem stały się obozami masowej zagłady.”  Powszechnie wiadomo, że sama Nowacka niezwłocznie opublikowała wyjaśnienie, iż było tu niezamierzone przejęzyczenie:

 

 

Ale i to nie wpłynęło na działania głównej partii opozycyjnej. I w ten sposób PiS udowodniła, że gdy tylko może, chce się przypodobać siłom prawicowo-nacjonalistycznym. Bo jako pierwsi odezwali się właśnie oni – Stowarzyszenie „Marsz Niepodległości„, które zamieściło w sieci petycję o dymisję Barbary Nowackiej i rozpoczęło zbieranie pod nią podpisów osób ją popierających.

 

Warto jeszcze przytoczyć kilka wypowiedzi na ten temat czołowych polityków „tamtej strony” politycznej:

 

Prezydent Andrzej Duda w wywiadzie dla Kanału Zero powiedział, iż takie „przejęzyczenie” jest wręcz tragiczne. Wyraził zdziwienie, że Nowacka mogła nie zauważyć błędu, nawet jeśli czytała z kartki.

 

Szef klubu PiS Mariusz Błaszczak zapowiadając  złożenie wniosek o wotum nieufności wobec minister edukacji Barbary Nowackiej powiedział, że „straciła ona kwalifikacje, aby zasiadać w rządzie” po słowach wypowiedzianych na konferencji w 80. rocznicę wyzwolenia Auschwitz-Birkenau.

 

Były premier Mateusz Morawiecki zarzadał: „Haniebna wypowiedź B. Nowackiej i żadne pokrętne tłumaczenia tego nie zmienią. Do dymisji!”

 

Poseł Rafał Bochenek powiedział: „Sporo mówiła o rozróżnianiu prawdy od fałszu, nie mając przy tym oporów, aby wydusić z siebie takie haniebne słowa.”

 

Zastanawia fakt, że akurat w tej sprawie „Prezes z Żoliborza” zachował – jak dotąd – milczenie, delegując do mediów swoich „żołnierzy”. Ale nie znaczy to, że jest taki „tolerancyjny” dla ministry edukacji. W miniony poniedziałek wystąpił w Płocku na „Spotkaniu wolnych Polaków”, gdzie – między innymi – wypowiedział także parę „złotych myśli” o ministrze Nowackiej. Najpierw zakpił z niej: „Może ona dzisiaj uważa, że jest ministrem, a dopiero jutro na przykład ministrą. Bo przecież każdy może wybierać”. Ale między innymi tematami wypowiedział się także o planowanych zmianach  w szkolnictwie. Stwierdził, że obecnej władzy chodzi o to by „dzieci się nie uczyły, aby na świat przychodzili ludzie, którzy będą parobkami dla Niemców. […] Podnoszenie ręki na to, co jest jedyną szansą prawdziwego awansu, na naukę dzieci i dorosłych, jest zbrodnią. Jeśli pani minister chce w Polsce ograniczyć naukę, to nie wiem, czy świadomie czy nieświadomie, ale na pewno polskiej nauce, polskim dzieciom szkodzi.”

 

Dlaczego o tym tyle napisałem? Aby wykazać jak niekompetentna, wręcz płytka w argumentacjach jest krytyka działań ministerstwa edukacji, wygłaszana przez ludzi partii, która przez osiem lat zarządzała polskim szkolnictwem i która go tak zrujnowała.  Że w żadnym zakresie nie podejmują się oni rzeczowej, merytorycznej analizy już wprowadzonych zmian i przygotowywanych pod kierunkiem Barbary Nowackiej reform systemowych. Im wystarczył jej lapsus językowy, aby zapowiedzieć skierowanie do Sejmu wniosku o dymisję.

 

Całe szczęście, że są jeszcze w Polsce ludzie, którym bliska jest jakość, a zwłaszcza przyszłość polskiej edukacji, tacy jak wspomniani już: Jarosław Pytlak i Sławomir Szeliga, ale także cały zespół Centrum Edukacji Obywatelskiej, wiele osób z naszej bańki oświatowej, publikujący swoje teksty na te tematy w mediach społecznościowych, a także niekonwencjonalny poseł – nauczyciel i były dyrektor szkoły – Marcin Józefaciuk, i – oczywiście – nasz przyjaciel = prof. Roman Leppert, który właśnie zapowiedział na najbliższą środę spotkanie w „Akademickim Zaciszu” z Przemysławem Wilczyńskim – dziennikarzem  Tygodnika Powszechnego, z którym poprowadzi rozmowę na temat, który tak sformułował: „Jak (nie) piszemy o edukacji?”

 

Kończąc ten mało felietonowy felieton, deklaruję, że jako redaktor „Obserwatorium Edukacji” będę nadal wnikliwie obserwował co dzieje ię  na Szucha, dokonywał codziennego przeglądu dostępnych w Internecie tekstów o edukacji, a najbardziej istotne zamieszczał, choć we fragmentach, na stronie OE. Ale ja nie jestem „a priori” wrogiem kierujących resortem edukacji, lecz  jednym z 6 625 402 osób, które w wyborach 15 października 2023 roku oddały głos na listę kandydujących do Sejmu, zaproponowaną przez  Komitet Wyborczy Koalicji Obywatelskiej, dzięki którym powstał ten rząd, a w jego ramach aktualny skład kierownictwa MEN. I dlatego mam prawo do monitorowania i oceny jego funkcjonowania…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

 

Z tematów poruszanych w OE w minionym  tygodniu postanowiłem skupić się dzisiaj na jednym – poruszanym w środowy wieczór w „Akademickim Zaciszu” czyli na szkołach demokratycznych. Wszyscy którzy obserwowali przebieg tej rozmowy wiedzą, że przedmiotem, na którym skupiały się  pytania zadawane przez prof. Romana Lepperta i odpowiedzi na nie, udzielanych przez panią Mariannę Kłosińską było dotychczasowy dorobek, założonej w 2012 roku przez Rozmówczynię Wolnej Szkole Demokratycznej Bullerbyn.

 

Kiedy następnego dnia ponownie przesłuchałem nagranie tej rozmowy upewniłem się, ze moja pierwsza refleksja, zrodzona jeszcze w środowy wieczór  powstała nie bez powodu. Otóż upewniłem się wtedy, iż upłynie jeszcze wiele wody w Wiśle, że ja tych dni nie dożyję, gdy taki temat jak opowieści o szkole demokratycznej – jako cudownej wyspie w morzu powszechnego szkolnictwa, w którym panuje autokratyzm systemu nadzoru i autokratyzm dyrekcji i większości zatrudnionych tam nauczycielek i nauczycieli – nie będzie miał żadnego sensu, bo wszystkie, a przynajmniej przytłaczająca większość  naszych szkół będzie maiła znamiona szkół demokratycznych.

 

I wtedy zadałem sobie pytanie: Jakie są powody, że w połowie trzeciej dekady XXI wieku, w kraju będącym od 20 lat członkiem Unii Europejskiej, 35 lat po upadku PRL i powstaniu III RP, w mojej Ojczyźnie, to znaczy w przekonaniach Jej obywatelek i obywateli, nie zaszły takie zmiany, które wymusiłyby konieczność takiego zreformowania systemu szkolnego i metod pracy z uczniami w każdej szkole, aby już tylko we wspomnieniach najstarszych żyła postpruska, opresyjna, napędzana systemem ocen i egzaminów, podporządkują ca sobie uczniów szkoła, w której na pociechę oferuje się niewiele znaczące – samorząd uczniowski i szkolną radę rodziców.

 

Przyznam się, że nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Może ktoś z Was  ma jakieś wytłumaczenie – bardzo proszę o podzielenie się z nami w komentarzu.  Bo tak długo, jak długo rodzice uczniów nie będą domagali się zdemokratyzowania szkoły do której posłali swoje dziecko, tak długo każda kolejna władza, nie ważne: prawicowa, centrowa czy lewicowa, nie zdecyduje się na żadną radykalną reformę – nie podstaw programowych, nie systemów egzaminów czy zestawu przedmiotów – obowiązkowych i tych do wyboru, ale reformy samej istoty pracy szkoły, aby stała się on  placówką wspierającą indywidualny rozwój ucznia, z uwzględnieniem jego podmiotowości i niepowtarzalnej indywidualności.

 

I to właściwie wszystko, co chciałem dzisiaj napisać. Może jeszcze tylko podzielę się jedną refleksją po środowym spotkaniu w „Akademickim Zaciszu”. Otóż zdziwiło mnie, ze przez cały czas jego trwania nie pojawił się nawet jeden komentarz prof., Bogusława Śliwerskiego – znanego wszak od dawna zwolennika i propagatora demokratycznej szkoły. Nawet komentarz Jolanty Zwiernik – w 19 minucie spotkania:W polskiej pedagogice placówki alternatywne opisywali prof. Śliwerski, prof. Łukaszewicz…” nie spowodował, iż profesor uznał, że włączy się do tej debaty. Myślałem, że uczyni to w swoim najnowszym wpisie na blogu „Pedagog”. I tutaj także się zawiodłem. Z datą 23 stycznia pojawił się tam tekst, zatytułowany „O znaczeniu czytelnictwa i funkcji współczesnej ‘cenzury’ literatury”. I do dzisiaj na tym blogu nie było nic, co nawiązywałoby do tematyki środowej rozmowy o szkole demokratycznej. Ciekawe, czy profesor Śliwerski stracił już zainteresowanie szkołą demokratyczną, czy może – podobnie jak ja – już w możliwośc jej urzeczywistnienia nie wierzy i szkoda mu czasu na zajmowanie się tym problemem…

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



 

Ten felieton będzie inny od poprzednich – nie będzie komentarzem do żadnego z oświatowych wydarzeń minionego tygodnia. Postanowiłem powrócić moimi refleksjami do tematu, który od dwudziestu lat pojawia się i znika w publicznej debacie – do oceny zachowania ucznia.  Impulsem do tego stal się tekst Katarzyny Mazur, zamieszczony 16 stycznia b.r. na portalu „strefa EDUKACJI”, zatytułowany „Kiepskie oceny i wzorowe zachowanie? Rodzice kwestionują oceny zachowania”.

 

Oto jego początkowy i końcowy fragment:

 

Bardzo to się gryzie: wzorowy uczeń i średnie lub słabe stopnie. Trudno uznać, że jest to dobry przykład do naśladowania. Wzorowy uczeń to przecież taki, które we wszystkim celuje, prawda? Nieprawda. Mimo powszechnego przekonania, aby otrzymać najwyższą ocenę zachowania, wcale nie trzeba dobrze się uczyć. […]

 

Zachowanie powinno być oceniane na podstawie postawy ucznia, jasno określonej w szkolnych dokumentach, a nie wyników edukacyjnych – i tylko takie podejście gwarantuje równość oraz sprawiedliwość w systemie oceniania.”

 

Ale nie będę komentował tej „oczywistej oczywistości” owej końcowej konkluzji tego tekstu. Zastanowiło mnie co innego: Że chociaż od tak dawna powraca teza, iż ocena zachowania ucznia to przeżytek minionej epoki i najwyższy czas, aby zniknęła ona z naszego systemu szkolnego, to rodzice nie widzą potrzeby jej likwidacji, a jedynie krytykuję jawną patologię jej ustalania.

 

„Za moich czasów”, kiedy byłem uczniem, były cztery oceny – jak to się mówiła- „z zachowania”: 2 – niedostateczny, 3 – dostateczny, 4 – dobry i 5 – bardzo dobry. I tylko wychowawca klasy wiedział dlaczego takie oceny wystawił poszczególnym uczennicom  uczniom. Natomiast kiedy funkcjonowałem w roli dyrektora szkoły weszły nowe zasady, w których cyferki zostały zastąpione określeniami sześciu ocen tegoż zachowania: wzorowe, bardzo dobre, dobre, poprawne, nieodpowiednie, naganne. Co nie wpłynęło na to, że nadal eksperci krytykowali jej stosowanie w szkołach dla młodzieży. Warto wspomnieć, że nie ma ocen zachowania w szkołach dla dorosłych, nie mówiąc o szkołach wyższych!

 

I wtedy zaczął obowiązywać przepis, że kryteria dla ustalenia tych ocen muszą być sprecyzowane w  wewnątrzszkolnym systemie oceniania, będącym częścią statutu szkoły. I to z kolei pozwoliło na powstanie punktowych systemów ustalania tych ocen – patrz przykład takowego z jednej ze szkół podstawowych – TUTAJ

 

Nie muszę chyba rozwijać tego tematu – wszyscy chyba wiemy, że takie zasady skutkują możliwością „odkupywania” swoich „podpadek”– w celu zlikwidowania punktów ujemnych dodatnimi – np. przynoszeniem do szkoły surowców wtórnych (makulatury, baterii, nakrętek). Nawet gdy o tym piszę, to ogarnia mnie wzburzenie…

 

Reasumując:

 

Apeluję do wszystkich, którym bliska jest idea podmiotowego traktowania uczniów i którzy są zdecydowanymi przeciwnikami „treserskich” metod wychowania – w MEN-ie, wśród uczonych pedagogów, młodych, nieskażonych nawykami nauczycielek  nauczycieli oraz rozsądnych, niekonserwatywnych rodziców, aby podjęli wszystkie możliwe działania, które doprowadzą do rychłej likwidacji oceny zachowania ucznia, tego przeżytku rodem z „pruskiej szkoły”!

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 

 

 



 

Jest sobota wieczór. Siedzę przed laptopem, wpatruję się w ekran, gdzie widzę biel świeżo otwartego pliku, z napisem: „Felieton nr 552.” I myślę. ..  Myślę co dzisiaj będzie jego treścią. Mam pustkę w głowie…  Pojawiła się myśl: Zobacz o czym pisałeś przed rokiem.

 

Po kilku minutach już wiem: 7 stycznia 2024 roku był to felieton 502. o takim tytule: „Miał być pożegnalnym bilansem kończącego się 2023 roku, ale…”  No nie! Dziś nie wypada pójść tym tropem – zobaczcie sami o czym to było.

 

I nagle przypomniało mi się, że jeszcze przed Świętami Bożego Narodzenia otrzymałem mejla od „człowieka dobrze poinformowanego”, z którego dowiedziałem się, że Wydział Edukacji Urzędu Miasta Łodzi zorganizował, jak przed rokiem – tym razem 17 grudnia – w „Atlas Arenie” spotkane, na które zaprosił dyrektorki i dyrektorów, a także ich zastępczynie i zastępców WSZYSTKICH łódzkich szkół, pewnie także przedszkoli. A tam powitali ich: pani Prezydent Łodzi  Hanna Zdanowska, pani Wiceprezydent Małgorzata Moskwa-Wodnicka, Dyrektor Wydziału Edukacji UMŁ pan Jarosław Pawlicki i inni ważni urzędnicy Magistratu. 

 

Jakoś nie pasowało mi zamieszczać informacji o tym wydarzeniu w okresie świąteczno-noworocznym, bo już wtedy byłem przekonany, że nie mogę  jej podać bez mojego komentarza. Ale teraz to już chyba mogę…

 

Zacznę – wyjątkowo jak na felieton – od ilustracji:

 

 

Oto owi gospodarze tego przedświątecznego spotkania

 

 

 

Abym nie był gołosłowny – tylu było uczestników 17 grudnia 2024 r. w „Atlas Arenie”

 

 

Obie ilustracje są screen’ami z „nibyrolki”, zamieszczonej na fanpage Wydziału Edukacji UMŁ – zobaczcie to sami  –  TUTAJ

 

Ale tak naprawdę, to chcę tutaj podzielić się z Wami  kilkoma wątpliwościami, jakie zrodziły się w mojej starczej głowie pod wpływem informacji co – obok wysłuchania  występu  – będącego zapewne miłą odmianą w zalewie wszystkich christmasów  – „Podwórkowej Kapeli Bałuckiej”, było główną treścią owego wydarzenia. A było nią wręczanie WSZYSTKIM zaproszonym nagród Prezydenta Miasta Łodzi. Na „pierwszy rzut oka” informacja taka powinna spotkać się z jednym tylko komentarzem: „Jakiż dobry dla kierujących swoimi placówkami oświatowo-wychowawczymi jest organ je prowadzący – Miasto Łódź”..Ale to tylko wtedy, gdy nie zgłębi się problemu…

 

Zacznę od tego, że zapoznam Was z Uchwałą nr  XLIX/1497/21 Rady Miejskiej Łodzi z dnia 20 października 2021 r.zmieniająca uchwałę w sprawie przyjęcia regulaminu określającego wysokość stawek oraz szczegółowe warunki przyznawania dodatków do wynagrodzenia zasadniczego, szczegółowe warunki obliczania i wypłacania wynagrodzenia za godziny ponadwymiarowe i godziny doraźnych zastępstw oraz wysokość i warunki wypłacania nagród nauczycielom zatrudnionym w szkołach i placówkach oświatowych prowadzonych przez Miasto Łódź  –  Zobacz  TUTAJ

 

Jak mogliście tam przeczytać, możliwe są  4 stopnie tej nagrody:

 

1) 10 000 zł – nagroda I stopnia Prezydenta Miasta Łodzi;

2) 8 000 zł – nagroda II stopnia Prezydenta Miasta Łodzi;

3) 1 000 zł – nagroda III stopnia Prezydenta Miasta Łodzi;

4) 1 000 zł – 3 000 zł – nagroda dyrektora szkoły

 

Warto wiedzieć, że takie stopniowanie nagród obowiązuje dopiero od przywołanej powyżej uchwały z dnia 20 października 2021 roku. Poprzednia uchwała Nr XXXII/1052/20 Rady Miejskiej w Łodzi z dnia 18 listopada 2020 r. (w sprawie nagród dla nauczycieli), w załączniku  nr 1 § 7 przewidywała 3 stopnie nagród dla nauczycieli

 

1) 10 000 zł – nagroda I stopnia Prezydenta Miasta Łodzi;

2) 8 000 zł – nagroda II stopnia Prezydenta Miasta Łodzi;

3) 1 000 zł – 3 000 zł – nagroda dyrektora szkoły.

 

Trzeba także wiedzieć, że Uchwała nr LIV/1014/09 Rady miejskiej w Łodzi z dnia 25 marca 2009 r. (anulowana ową uchwalą z z dnia 18 listopada 2020 r) zawierała regulamin, w którym zapisano takie kryteria przyznawania dyrektorom nagród Prezydenta Miasta:

 

1.Kryteria przyznawania nagród

 

1,Nagroda prezydenta dla dyrektorów.

 

-wzorowe organizowanie procesu dydaktyczno-wychowawczego oraz kierowanie nim

-zgodnie z potrzebami społecznymi i regionalnymi,

-zapewnienie uczniom (wychowankom) i pracownikom warunków pełnego bezpieczeństwa i higieny pracy zgodnie z obowiązującymi przepisami,

-prawidłowe gospodarowanie środkami i mieniem szkoły, przestrzeganie dyscypliny budżetowej,

-prowadzenie polityki kadrowej zgodnej z potrzebami szkoły, zgodnie z przepisami Karty Nauczyciela i Kodeksu pracy,

-realizowanie zaleceń organu prowadzącego i organu sprawującego nadzór pedagogiczny,

-zaangażowanie i przejawianie inicjatywy w pracy mającej na celu rozwój kierowanej szkoły,

-osiągnięcia w pracy dydaktyczno-wychowawczej, podejmowanie efektywnych działań na rzecz poprawy i rozwoju bazy jednostki lub placówki.

 

Zapisano tam także (w części II Załącznika nr 3) tryb składania wniosków:

 

1.Z wnioskami o przyznanie nagród prezydenta mogą występować:

 

1) dla dyrektorów szkół inspektorzy Wydziału Edukacji Urzędu Miasta Łodzi

2) dla wicedyrektorów, nauczycieli zajmujących inne stanowiska kierownicze i nauczycieli dyrektorzy szkół

 

I to są podstawy moich wątpliwości co do poprawności takiej akcji dawania WSZYSTKIM pełniącym obowiązki dyrektorów dwu przewidzianych w obowiązującej uchwale nagród  III stopnia w wysokości 1000  zł. A także WSZYSTKIM na etatach wicedyrektora.

 

To wyjaśnia dlaczego uchwałą RMŁ z dnia 18 listopada 2020 anulowano tamtą z 2009 roku, uchwaloną w czasie, kiedy przewodniczącym Rady był 31-letni Tomasz Kasprzak (PO),  a prezydentem miasta – uznany za najgorszego, bo wkrótce w drodze referendum go odwołano – Jerzy Kropiwnicki. Teraz WŁADZA może dawać nagrody kiedy chce i komu chce – nawet tego samego dna, tej samej osobie, podwójną. I niepotrzebne już są wnioski – wystarczy, że jest taka wola i polecenie „decydentki/a”.

 

Nie dziwcie się, że ta cała sytuacja, zwłaszcza po jej prezentacji w świetle genezy prawnych podstaw przyznawania Nagrody Prezydenta Miasta, tak mnie zbulwersowała. Nie wiem ja Wy, ale ja mam nieodparte wrażenie, że wszystko to ma jeden cel: pozyskanie życzliwości kadry kierowniczej placówek oświatowych – przed rokiem, kiedy taka sama feta, w tym samym czasie i miejscu się odbyła – na parę miesięcy przed wyborami do Rady Miasta,  a teraz – aby nikomu z nich nie przyszło do głowy krytykowanie decyzji pana Pawlickiego czy pani Moskwa-Wodnickiej. I – przynajmniej mnie, bo głosowałem na nią w kolejnych wyborach – jest przykro, że ten cały cyrk nobilituje swoją obecnością  Pani Prezydent Hanna Zdanowska. Czy taka jest cena owej koalicji z lewicą, dającej większość, pozwalającą  podejmowanie uchwal w Radzie?

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

Jak to dobrze dla moich obliczeń się złożyło, że pierwszy w tym roku felieton jest jednocześnie pierwszym felietonem nowej „pięćdziesiątki” – dopełniającej się do przeszłego jubileuszu 600 felietonu.

 

Ale nie mam dziś, po upływie zaledwie trzech dni od posylwetrowej, odpoczynkowej, noworocznej środy, którą poprzedzały dwa dni robocze tego tygodnia – w znakomitej większości polskich szkół wolnych od zajęć lekcyjnych, łatwego zadania. Bo znalezienie tematu, który nie zanudzi czytających, nie jest w tej sytuacji prostym zadaniem. Nic w tym czasie nie wydarzyło się w „oświatowej bańce”, co mnie na tyle zaciekawiło i zaintrygowało, że  pobudziło moje refleksje i stało się inspiracją felietonowego motywu przewodniego.

 

Po przejrzeniu zamieszczonych na OE materiałów i krótkiej wizycie na stronie MEN podjąłem decyzję, ze będzie o trzech sprawach „po trochu”:

 

Nie wypada nie zacząć od „Centrali”. Otóż zastanowiła mnie niespotykana synchronizacja aktywności kierownictwa i urzędników ministerstwa edukacji z głównym nurtem polskich szkół i placówek oświatowych. Podczas mojej wizyty na oficjalnej stronie MEN stwierdziłem, że w okresie od Wigilii 24 grudnia zostały tam zamieszczone:

 

> Życzenia kierownictwa MEN z okazji Świąt Bożego Narodzenia  (24 XII)

 

> Zmiany w prawie oświatowym opublikowane w Dzienniku Ustaw  (30 XII)

 

> Ogłoszenie wyników konkursu Zainspiruj Premiera   (31 XII)

 

> Życzenia noworoczne od Minister Edukacji Barbary Nowackiej  (31 XII)

 

I od „sylwestra”  do chwili zamieszczenia tego tekstu nie ma tam żadnego śladu aktywności…  Całkiem jak w szkołach, w których zarządzono dodatkowe (z przyznanej im rocznej puli 8 lub 10) dni wolne od zajęć dydaktyczno-opiekuńczych.

 

x          x          x

 

2 stycznia zamieściłem obszerne fragmenty  tekstu z „Portal dla Edukacji”, informującego o zaskakującej wypowiedzi wiceministry Katarzyny Lubnauer w sprawie tzw. „godzin czarnkowach”. Oto cytat z zapisem fragmentu jej wypowiedzi:

 

– Może to być czas, w którym uczniowie, na przykład po chorobie, mogą uzupełnić zaległe sprawdziany lub kartkówki. To także okazja, aby uczniowie, którzy nie zrozumieli pewnych zagadnień, mogli skonsultować się z nauczycielem i nadrobić brakujące treści. Taki czas w szkole jest niezwykle potrzebnybroniła godzin dostępności Katarzyna Lubnauer.

 

To bardzo kreatywne podejście pani wiceministry do tematu. Wszak od lat krytykowany za swoją decyzję minister Czarnek zarządzi obowiązek dodatkowego, poza planem lekcji, przesiadywania w szkole przez nauczycieli dodatkowej jednej godziny w tygodniu tzw. „dostępności”, w celu… konsultacji z uczniami i nauczycielami. Tylko, że praktyka wykazała, ze w przytłaczającej ilości przypadków prawie nikt z tych konsultacji nie korzystał, a nauczyciele bezcelowo siedzieli w szkole. A teraz pani, która w szkole, w roli nauczycielki, spędziła, przed kilkudziesięcioma laty, kilkanaście miesięcy, udaje że nie zna opinii nauczycielskich związków zawodowych, reprezentujących od dawna w tej sprawie jednolite stanowisko ogółu nauczycieli – aby po prostu zlikwidować ten bezsensowny obowiązek, ogłasza zamiar jego utrzymania – z dodatkowym celem: udzielania darmowych korepetycji!

 

x          x          x

 

Na zakończenie jeszcze kilka refleksji, zrodzonych podczas opracowywania tekstu, zamieszczonego 31 stycznia: „Ostatnia, choć spóźniona, informacja roku 2024, której nie mogło zabraknąć.Po jej lekturze wiecie już, ze była to, spóźniona – nie z mojej winy, informacja o 30 rocznicy powstania, wychodzącego nieprzerwanie,  czasopisma „Przegląd Edukacyjny”, wydawanego przez  Wojewódzki Ośrodek Metodyczny w Łodzi, któremu po kilku latach zmieniono nazwę na Wojewódzki Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli.

 

Celowo zamieściłem tam taką informację:

 

„I aż do sierpnia 2021 roku, także po zmianie nazwy na Wojewódzki Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli, powstawał on nieprzerwanie w owej – samodzielnej – placówce, działającej przy ul. Wólczańskiej 202. I dopiero od tej daty, kiedy WODN stał się  – uchwałą Sejmiku Województwa Łódzkiego – częścią konglomeratu o nazwie Centrum Rozwoju Edukacji Województwa Łódzkiego w Łodzi, jego oficjalnym wydawcą jest owo CRE WŁ z siedzibą przy ul. Wielkopolskiej.

 

Nadzór nad całością Centrum, od jego powstania 1 września 2021 roku, sprawuje dyrektorka – Teresa Łęcka, Była ona w latach 2009 – 2021- dyrektorką Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 19 im. Karola Wojtyły, od roku2016  przekształconego w Centrum Kształcenia Zawodowego i Ustawicznego  w Łodzi, a jeszcze wcześniej – w latach 2006 – 2008 – dyrektorką  Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli w Warszawie .

 

Dziś poszerzę tę informacje przypominając, że pani Teresa Łęcka była dyrektorką CODN w Warszawie  w czasie, gdy wicepremierem i ministrem edukacji narodowej w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego był Roman Giertych. Stało się to z inicjatywy łodzianina, wówczas sekretarza stanu w MEN – Mirosława Orzechowskiego. Po upadku tego rządu pani Łęcka wróciła do Łodzi, gdzie dopiero po kilku miesiącach została dyrektorką Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 19, której poprzedni, wieloletni dyrektor Jan Stupak zmarł 9 stycznia 2009 roku po długiej, nieuleczalnej chorobie. Objęła ona tę funkcję – nie ma co ukrywać – wyłącznie dzięki decyzji ówczesnej władzy rządzącej oświatą w Lodzi, której szefem był prezydent miasta Jerzy Kropiwnicki – jeden z liderów Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego.

 

Dlaczego przypominam te „didaskalia” właśnie teraz?  Bo chcę pokazać, że ten jubileusz zorganizowała i uroczystość poprowadziła właśnie ta osoba. Bo też ona przede wszystkim zadbała, aby – mimo generalnej restrukturyzacji wojewódzkich placówek edukacyjnych w wyniku utworzenia Centrum Rozwoju Edukacji Województwa Łódzkiego – „Przegląd Edukacyjny” był nadal wydawany. Przypominam, że CRE WŁ powstało w wyniku uchwały Sejmiku Województwa Łódzkiego z dnia 27 sierpnia 2021 r, kiedy władzę sprawowało tam – przewagą 1 głosu -PiS. I to ich decyzją było powołanie na funkcję dyrektorki CRE pani Teresy Łęckiej. Chcę pokazać, że niezależnie od takich „korzeni” ideowo-politycznych, pani Łęcka potrafiła tak pokierować ową nową strukturą organizacyjną, aby zachować wszystko co wartościowe wniosły do niej placówki ją tworzące. Czego – jak widzimy po tym co działo się przez ostatnich kilkanaście miesięcy w Łódzkim Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego, nie potrafiła dokonać aktualna władza oświatowa Łodzi. Jednym z dowodów na to jest likwidacja zasłużonego kwartalnika „Dobre Praktyki” – Innowacje w edukacji” wydawanego od marca 2013 roku przez ŁCDNiKP – aż do numeru 39 – „Wiosna 2023”, kiedy rządziła tą placówką – z „poręki” lewicowej koalicji łódzkiego magistratu – pani Karolina Poludnikiewicz.

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

No i doczekałem kolejnej pięćdziesiątki moich felietonów. Jak przed tygodniem napisałem – to trochę za mała okazja do urządzania wielkiej fety.  Ale podsumować ten etap mojej felietonowej aktywności można.

 

Pierwszym felietonem tej „półsetki” był – napisany 17 grudnia –  felieton ze smutnym tematem: Konteksty i didaskalia wokół pogrzebu Wojciecha Walczaka”. Przypomnę, że był to pogrzeb jednego z dwu liderów historycznego strajku studentów z 1981 roku, który – gdy w latach 1990 – 1994 był Łódzkim Kuratorem Oświaty – odegrał sprawcza rolę w mojej biografii zawodowej.

 

Kilka tygodni później (2 stycznia) napisałem felieton Czy Barbara Nowacka przerwie złą passę na fotelu Ministra/y Edukacji?”, który warto sobie teraz przypomnieć. Tak samo jak felieton nr 507 – „Po zawiłych wywodach – oczywisty apel do ministrów nauki i edukacji”.

 

12 maja w felietonie nr 519. „O moich obawach co do efektów reformy edukacji ‘tu i teraz’”, w którym porównałem podstawowe kierunki realizacji polityki oświatowej państwa w roku szkolnym 2023/202 (za ministra Czarnka) z tymi „nowej władzy” – na rok 2024/2025.

 

7 lipca – w felietonie nr 527 ”Gdy w oświacie kanikuła – mam czas zgłębiać tajniki kadrowe ŁCDNiKP”, kontynuowałem wątek podjęty już w felietonie nr 525, o kolejnych dziwnych sytuacjach w polityce kadrowej Łódzkiego Magistratu, dotyczącej ŁCDNiKP.

 

Nie mogę w tym wykazie wartych przypomnienia felietonów nie  przywołać tego o numerze  535. – „Jeszcze o doskonaleniu nauczycieli i o nowym szefie CKE”, w którym z radością witałem na tym stanowisku łodzianina – Roberta Zakrzewskiego.

 

20 października linią przewodnią felietonu  nr 540 były moje refleksje, którymi  dołączyłem się do licznych głosów podsumowujących pierwszą rocznicę owych „wyborów 15 października”. Miał on – oczywiście – tytuł Cały czas w trosce o przyszłość edukacji w polskich szkołach”.

 

Kilka tygodni później – 24 listopada, w felieton nr 545. „O kolejnym odcinku serialu ‘Obsada stanowiska dyrektora ŁCDNiKP”, powróciłem do tematu, który z wszystkich lokalnych, łódzkich spraw– bez wątpienia – w minionym roku najbardziej zajmował moją uwagę „obserwatora edukacji”.

 

Jako ostatni wspomniany na tej „pięćdziesiątkowej” liście jest felieton sprzed trzech tygodni: „Felieton nr 547. Nie powinniśmy wzorować się na szkołach fińskich, a singapurskich. Postanowiłem go to przypomnieć, gdyż  w sposób lekko ironiczny zwracam w nim uwagę na pewne mało znane fakty i konieczność dokonania wyboru w temacie „o co tak naprawdę powinno nam chodzić w określaniu celu polskiej edukacji”

 

Przywołałem tu dziewięć felietonów, wybranych z owej pięćdziesiątki, będącej połówką kolejnej, już szóstej, setki moich niedzielnych tekstów, tak jak to czyniłem w poprzednich przypadkach owych połowicznych jubileuszy, nie z powodu potrzeby „autopromocji”. No, może tylko troszkę…

 

Bo tak naprawdę, to od dawna wszystko co robię na stronie „Obserwatorium Edukacji” czynię z nadzieją, że zamieszczane tu teksty – w tym i felietony – są rejestracją, archiwizowaniem zasobów  – „przefiltrowanych” przez mój punkt widzenia – informacji o wydarzeniach w polskiej oświacie z okresu, sprawowanych przemiennie, rządów Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości. Zakładam, że uda mi się zagwarantować zachowanie tej domeny i zawartych pod nią treści „na zawsze”, i że będzie to źródło przeszłych prac naukowych młodych historyków oświaty, którzy dzisiaj nie tylko nie są jeszcze uczniami polskich szkół, ale którzy dopiero przyjdą na świat…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 



 

Za tydzień będę pisał felieton nr 550. Nie jest to taki powód do fetowania, jakim był „felieton półtysięczny”, ale zawsze jest się czym pochwalić. Za to 6 lutego będzie piękna liczba – 555! Muszę zawczasu obmyślić sposób uświetnienia tej „multipiątkowej” okazji – wszak jestem z tych czasów, gdy trzy piątki pod rząd w dzienniczku były powodem do radości.

 

A na razie piszę ten felieton w niedzielę przedświąteczną, którą w latach mojego dzieciństwa  w moim domu nazywano „brudną niedzielą”. Bo wtedy wszystkie soboty były „pracujące” i jeśli był to jedyny wolny dzień poprzedzający  dni świąteczne, to właśnie wtedy był czas na generalne sprzątanie. Dzisiaj to jedynie „niedziela handlowa” – szósta w tym roku. Przeto nie będę dzisiaj podejmował tematów świątecznych – na składanie życzeń będzie jeszcze czas. A więc – rutynowo – kilka przemyśleń, zrodzonych pod wpływem dwu zamieszczonych na OE materiałów:

 

Nie mogę nie „pociągnąć” myśli, której sygnałem był już tytuł, jaki nadałem informacji, zamieszczonej 17 grudnia : „Nazwa konferencji w języku angielskim podnosi jej rangę(!/?)”. Wierzę, że został on odczytany zgodnie z moją intencją – ironicznie. Bo co stało na przeszkodzie, aby jej organizator – Instytut Badań Edukacyjnych – ogłosił, że organizuje konferencję p.t. „Edukacja dla przyszłości. Wyzwania stojące przed projektowaniem programów nauczania i ich skuteczną realizacją”? Ale oni chcieli być „trendy” – a wiadomo, że wszystko co po angielsku, to dzisiaj jest modne, „na czasie”, przeto ogłosili, że zapraszają na konferencję „Global Forum “Education for the Future. Challenges to Curriculum Design and Effective Implementation”.

 

Skąd inąd, skoro wiem, że dyrektorem IBE jest ktoś, kto studiował na University of Pittsburgh oraz Ludwig-Maximilians-Universitaet w Monachium, a także był stypendystą Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, Robert Schuman Centre for Advanced Studies oraz European University Institute we Florencji, nie powinienem się dziwić. Co nie zmienia faktu, że byłem i jestem przeciwny temu procesowi. I nie dlatego, ze ja nie mam zdolności do nauki języków obcych, ale dlatego, że uważam, iż język jest podstawą świadomości narodowej, gdyż nasze dzieje są najlepszym dowodem, że władze państw rozbiorowych robiły wszystko, aby to ich języki (rosyjski i niemiecki) były językiem panującym. Warto także popatrzyć na Francuzów, którzy jak mogą tak bronią się przed anglicyzmami i nie wpuszczają do powszechnej komunikacji języka angielskiego. Ostatnio Francja złożyła w sprawie języka angielskiego do Sądu Unii Europejskiej dwie skargi wobec Komisji Europejskiej. Treść jednej już opublikowano. Dotyczy ona zastosowania testów w języku angielskim dla kandydatów na unijnych urzędników.

 

Kończąc ten temat: Uczmy się języków obcych, ale u siebie i miedzy sobą mówmy po polsku!

 

x          x          x

 

Dzień później – w środę 18 grudnia – zamieściłem post z bloga prof. Śliwerskiego Czyżby opinia na temat polityki oświatowej MEN była już wyeksploatowanym tematem?. Były tam cytaty z nieopublikowanego wywiadu , który profesor udzielił dziennikarzowi „Gazety Wyborczej”. Nim podzielę się moimi refleksjami zacytuję kilka fragmentów tego tekstu:

 

„…zdaniem prof. Śliwerskiego, obecne działania Ministerstwa Edukacji Narodowej odbiegają od założeń, na których powinno opierać się konstruowanie i wdrażanie każdego przedmiotu kształcenia. –Minister Barbara Nowacka, mimo dobrych intencji, popełniła błąd, wprowadzając zmiany motywowane przede wszystkim deklaracjami politycznymi – zauważa profesor. W jego opinii, takie decyzje niosą ryzyko instrumentalnego traktowania edukacji, podporządkowując ją bieżącym interesom politycznym zamiast naukowym. Jak podkreśla, edukacja zdrowotna, która ma obejmować zarówno kwestie zdrowia fizycznego, jak i psychicznego czy społecznego, wymaga dobrze przemyślanego programu oraz odpowiednio przygotowanej kadry.”

 

„W opinii profesora, polska edukacja od lat cierpi na podporządkowanie jej bieżącej polityce. – Brakuje nam narodowej strategii edukacyjnej, która byłaby wolna od wpływów partyjnych. To, co obserwujemy teraz, to kolejny przykład, jak ideologia przesłania merytoryczne podejście do reform – zaznacza. Zdaniem Śliwerskiego, taki sposób działania prowadzi do konfliktów społecznych oraz nieufności wobec systemu oświaty. […]

 

Profesor podkreśla, że brak odpowiednich badań nad skutecznością dotychczasowego przedmiotu WDŻWR dodatkowo utrudnia ocenę zasadności wprowadzenia edukacji zdrowotnej w obecnej formie. – Nie wiemy, jakie były faktyczne efekty nauczania WDŻWR, bo nikt tego nie zbadał. Wprowadzanie zmian w oparciu o przypuszczenia i populistyczne argumenty jest niewłaściwe – zaznacza.” […]

 

Jak stali czytelnicy moich felietonów (i nie tylko) wiedzą – nie zawsze podzielam poglądy prof. Bogusława Śliwerskiego. Ale w tym przypadku to co o metodzie kierowania resortem przez ministrę Nowacką powiedział w tym wywiadzie, to jakby „wyjął mi z ust”.

 

Ja także jestem rozczarowany „owocami” rocznych rządów nie tylko ministry Nowackiej, ale całej tej „koalicyjnej” ekipy nadającej ton i kierunek podejmowanym w MEN decyzjom. Także opinia, że wprowadzane zmiany są motywowane przede wszystkim deklaracjami politycznymi, że ideologia przesłania merytoryczne podejście do reform, oraz że wprowadzanie zmian odbywa się w oparciu o przypuszczenia i populistyczne argumenty nie trudno byłoby zilustrować konkretnymi przykładami. W naszej socialmedialnej bańce nie muszę tu ich przywoływać – sami możecie podać ich więcej niż ja bym potrafił.

 

A wychodząc poza obszar tematyczny poruszony prze Profesora, dodam od siebie takie, że nie wystarczy organizowanie spotkań i zbieranie opinii o swoich pomysłach od wszystkich chętnych. Bo ważne są opinie tych, którzy swoją pracą zaświadczyli, że wiedzą jaka powinna być szkoła i jaki proces edukacji jej uczennic i uczniów. Nie zawsze dobrą jest opinia większości…

 

A i w konsultacjach ze środowiskiem uczonych akademickich także trzeba zwracać uwagę, czy wypowiada się profesor, mający podstawy do wygłaszania swoich ocen, czy też ktoś, kto  choć napisał dziesiątki „uczonych” rozpraw o tym jaka powinna być szkoła, to nie tylko nie widział jej od czasu, kiedy zrobił maturę, to jeszczeż nigdy nie prowadził żadnego badania jej funkcjonowania – i to z zastosowaniem rzetelnych narzędzi badawczych…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



 

Dzisiaj podzielę się z Wami moimi refleksjami, zrodzonymi pod wpływem dwu  zamieszczonych przeze mnie na OE materiałów:

 

Zacznę od tego z poniedziałku – 9 grudnia: Studentki będą dorabiały jako przedszkolanki? Czy studenci także?”.Tak naprawdę, to potrzeba wypowiedzi powstala po przeczytaniu komentarza, jaki zobaczyłem pod tym materiałem, do którego link zamieściłem na moim Fb:

 

 

Z pełną świadomością obowiązującej terminologii, wprowadzonej przez prawo oświatowe, będę jednak bronił określenia osoby pracującej w przedszkolu jako opiekunka-wychowawczyni mianem „przedszkolanka”. Nie tylko dlatego, że tak ta rola nazywana była w Polsce od dziesięcioleci, i nie pamiętam, aby kiedykolwiek miała ona pejoratywne zabarwienie, ale przede wszystkim dlatego, że bardzo obawiam się, aby w przedszkolach nie zaczął się proces tworzenia z nich małych szkółek, z całym biurokratyczno-restrykcyjnym systemem – na wzór szkoły, aby „podnieść prestiż zawodu”!  A poza tym – to przedszkolanka nie może być absolwentką studiów wyższych? Skoro pielęgniarka może być…

 

x          x          x

 

Drugą informacją – zamieszczoną 12 grudnia, której nie mogę pozostawić bez komentarza była ta, zatytułowana „W łódzkiej Hali Expo trwa W łódzkiej Hali Expo trwa Festiwal Zawodów i Kwalifikacji”. Pierwszym pytaniem, jakie zrodziło mi się po przeczytaniu informacji o tym festiwalu było: „Dlaczego Festiwal Zawodów i Kwalifikacji zorganizował Urząd Marszałkowski, a nie ŁCDNiKP?” To pierwsza taka inicjatywa tego samorządowego organu Województw Łódzkiego od czasu jego powstania.

 

Bo dotąd problemy orientacji zawodowej i bieżącego informowania o ofercie szkół zawodowych, ogólnokształcących i wyższych podejmowało i rozwiązywało – od swego powstania – Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego. Wszak od lat w strukturze tej placówki działa Ośrodek Doradztwa Zawodowego, kierowany przez wieloletnią jego kierowniczkę panią Małgorzatę Sienną, a informacje o dynamice rynku pracy w województwie gromadził  Obserwatorium Rynku Pracy dla Edukacji. I tak było jeszcze nie tak dawno…

 

Ale ostatnich kilkanaście miesięcy owa zasłużona  w tym obszarze aktywności instytucja działała – niestety – już inaczej. Nie muszę tu chyba pisać jak i dlaczego…  I zapewne to stało się przyczyną, że nowy (po kwietniowych wyborach do samorządów) Urząd Marszałkowski, a konkretnie Departament Edukacji – na czele z jego dyrektorką, panią Beatą Świderską, byłą dyrektorką Technikum Nr 3 w Łodzi – musiał zająć  się tym tematem. To godne najwyższego szacunku, zważywszy, że zadanie organizacja spotkań, konferencji i innych wydarzeń w zakresie edukacji” znajduje się dopiero na 19. pozycji w liczbie 28 zadań przypisanych mu statutowo.

 

Stało się tak dlatego, gdyż aby takie wydarzenie  na początek grudnia dobrze przygotować, organizator musiał mieć na to parę miesięcy czasu. I już nic nie mógł zmienić fakt, że od 1 grudnia w ŁCDNiKP zapanowały nowe porządki…

 

I tylko szkoda, że nie zadziałał system przepływu informacji, bo z moich źródeł wiem, że nikt z Łódzkiego Centrum w tym wydarzeniu nie uczestniczył , bo ponoć nikt nie wiedział…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

Po dokonaniu przeglądu materiałów, jakie zamieszczałem na OE w minionym tygodniu , dosiedlam do wniosku, ze jest tylko jedna informacja, która wywołała potrzebę jej skomentowania. I to nie tylko dlatego, że do poruszanego tam problemu odniósł się 5 grudnia na swoim blogu  profesor Śliwerski. Przypominam, że dzień wcześniej zamieściłem tekst, zatytułowany Polscy czwartoklasiści mają świetne wyniki z matematyki i przyrody. Ale nie lubią szkoły”. Bo to tam znajdowała się syntetyczna informacja o raporcie TIMS 23Osiągnięcia matematyczne i przyrodnicze czwartoklasistow

 

Wybaczcie, ze dalej będzie mało felietonowo, a bardziej esejowo. Jednak bez cytatów fragmentów tego raportu nie wiedzielibyście co mam na myśli, pisząc  takie właśnie opinie.

 

Zacznę od  fragmentu informującego o owych wynikach z matematyki:

 

„W badaniu TIMSS 2023 pod względem umiejętności matematycznych najwyższe wyniki osiągnęli uczniowie z Singapuru (615 punktów), Tajwanu (607 punktów), Korei Południowej (594 punkty), Hong-kongu (594 punkty) i Japonii (591 punktów). Oznacza to, że kraje o najwyższych szacowanych średnich osiągnięciach to kraje z Azji Wschodniej – podobnie jak w poprzednich cyklach badania TIMSS.

 

Bardzo wysokie wyniki uzyskali też czwartoklasiści z Makao (582 punkty), Litwy (561 punktów), Turcji (553 punkty) i Anglii (552 punkty). Zaraz za tymi krajami, na 10. miejscu, uplasowała się Polska ze średnim wynikiem uczniów 546 punktów. Wśród 10 krajów o najwyższej pozycji w rankingu znalazły się trzy kraje europejskie – kolejno: Litwa, Anglia i Polska.” [s.54 Raportu TIMS]

 

Zastanawiam się, czy – skoro takie sukcesy odnoszą uczniowie z krajów Azji południowo-wschodniej –  dobrze robimy w Polsce, krytykując  system sprawdzianów, egzaminów i  uczniowskiej rywalizacji o ceny oraz podejmując wysiłki aby od niego odejść? Według tego raportu najlepszymi z matematyki okazali się uczniowie z Singapuru. A co wiemy o ich systemie szkolnym?  Oto syntetyczna o nim informacja, zaczerpnięta z publikacji Światowy lider. Jaki jest system edukacji w Singapurze?”:

 

Oto podstawowe cechy singapurskiego systemu edukacji:

 

>Między dziećmi panuje wysoka rywalizacja.

 

>Szkoły stosują wiele unikalnych metod nauczania

 

>System kładzie wielki nacisk na testy PSLE zdawane w wieku 12 lat. Determinują one, czy dzieci pójdą do najlepszych szkół wychowujących przyszłych prawników, lekarzy czy dyplomatów (nacisk jest także położony na zawody przyszłości) czy takich, które są nastawione na trening wakacyjny. Nie jest wielką przesadą porównanie tego testu (pod względem wagi) do polskiej matury.

 

>W Singapurze działa system dwóch dróg i klas społecznych – dzieci w gorszych szkołach z tzw. treningiem wakacyjnym przygotowują się w wakacje do pracy w handlu czy biznesie hotelarsko–gastronomicznym.  Taka nieakademicka droga jest czasem stygmatyzowana.

[Źródło: www.mojestypendium.pl]

 

 

Tak sobie myślę: Czy –  gdyby polska szkoła stała się jak ta w Singapurze – to nasi uczniowie polubili by ją bardziej, niż  lubią tą, w której teraz się uczą?

 

Bo owo badanie TIMS 23 dostarczyło także innych informacji. Oto kolejny fragment z „Raportu” o tym jakie miejsce zajęli polscy uczniowie pod względem poczucia przynależności uczniów do szkoły:

 

60% polskich czwartoklasistów lubi chodzić do szkoły. Polska, podobnie jak w poprzedniej edycji badania TIMSS, znajduje się wśród krajów, gdzie uczniowie mają najsłabsze poczucie związku ze szkołą, w której się uczą. Poczucie przynależności polskich uczniów do szkoły zmierzone w 2023 roku jest niższe niż we wszystkich pozostałych 57 krajach, które wzięły udział w badaniu. [s. 205]

 

[Więcej w „Raporcie TIMS 23”: Tabela 8.1. Poczucie przynależności uczniów do szkoły

a średnia osiągnięć matematycznych – porównanie między krajami [s. 211]]

 

Dla  każdego, kto uważnie śledzi polskie sondaże informacja ta nie jest zaskoczeniem. Już w roku 2021 Stowarzyszenie dO!PAmina Lab przeprowadziło badanie, którego wyniki opublikowano w Raporcie „Młodzi o szkole”. To tam można przeczytać, że60% ankietowanych, czyli 705 uczniów i uczennic (z 1170) odpowiedziało, że nie lubi chodzić do szkoły.”

 

Mając w głowie te wszystkie – wszak obiektywne – informacje, zastanawiam się nad odpowiedzią na takie pytanie: „Jak to się dzieje, że nielubiący swojej szkoły (a więc także nauczycieli) polscy czwartoklasiści osiągają takie dobre wyniki z matematyki i przyrody?”

 

Myślę, ze jest tylko jedna na nie odpowiedź: „To zasługa ich, jeszcze nie zniszczonych przez system, wrodzonych uzdolnień, a przede wszystkim ich rodziców.”

 

A poza tym nie wiem, czy należy nadal tak lansować model fińskiego systemu szkolnego, skoro w badaniach TIMS 23 fińscy czwartoklasiści znaleźli się dopiero na 29 miejscu w tabeli  8.1 –  z wskaźnikiem 57% uczniów o silnym poczuciu przynależności do szkoły, po Katarze i Południowej Afryce, ale za to przed Koreą Południową, Serbią i Australią

 

A poza tym w matematyce są daleko za nami, bo z liczbą 529 punktów uplasowali się dopiero na 19. miejscu! [Tabela 4.3. Średnie wyniki uczniów w zakresie osiągnięć matematycznych…, s. 56 w „Raporcie”]

 

 

x          x          x

 

 

P.s.

 

W minionym tygodniu dowiedziałem się – z wiarygodnego źródła – jakie będą dalsze doświadczenia zawodowe pana Piotra Szymańskiego – do 30 listopada wicedyrektora ŁCDNiKP.  Ten były dyrektor dwu szkół, były wicedyrektor Wydziału Edukacji UMŁ, była „prawa ręka” pani p.o. dyrektora Karoliny Południkiewicz, nie został całkowicie puszczony przez swoich promotorów. Załatwili mu stanowisko wicedyrektora w Bursie Szkolnej nr 11 przy ul. Drewnowskiej, ale od 1 stycznia 2025. Ciekawe w tym zatrudnieniu jest fakt, że owa bursa, w której na etacie wychowawcy pracuje 9 osób, ma już zastępcę dyrektora. Jest nim, wcale nie w wieku emerytalny a w pełni sił, pan Piotr Rabęcki. Jest on także zatrudniony w Szkole Podstawowej nr 120 przy ul. Centralnej.

 

Ale czego się nie robi dla „swojego człowieka”!