



Archiwum kategorii 'Felietony'
Dziś niedziela, która jest pierwszym dniem, od którego będziemy musieli przez najbliższe miesiące żyć wbrew przyrodzie – bo słońce będzie w zenicie nie o dwunastej, ale dopiero o trzynastej. Za nami jest noc, w której kładliśmy się spać według wczoraj obowiązującego czasu, ale wstać musieliśmy o godzinę wcześniej niż to robiliśmy w poprzednich miesiącach. Nie wiem jak Wy, ale ja, jako opiekun mojej goldenki Sendi, która ma w łebku swój zegar biologiczny, bardzo źle takie zmiany czasu znosimy. A w ogóle warto przypomnieć, że ten rytuał obowiązuje w naszym kraju od 1977 roku, dodatkowo „zabetonowany” wstąpieniem do Unii Europejskiej, w której obowiązuje we wszystkich krajach członkowskich. I tylko władze Unii mogą zdecydować o zaprzestaniu tego obowiązku.
W roku 2018 Unia Europejska przeprowadziła internetową ankietę, w której zdecydowana większość zapytanych o opinię w sprawie zmian czasu opowiedziała się za ich zaprzestaniem. W marcu 2019 Parlament Europejski zatwierdził plan zniesienia zmiany czasu w państwach unijnych od roku 2021, jednak Rada Unii Europejskiej opóźnia dalsze działania w tej sprawie. I do dzisiaj brak w tej sprawie jednoznacznej decyzji. N
ie wiem czy wiecie, ale wraz z państwami UE jesteśmy w mniejszości państw na naszym, – nachylonym do płaszczyzny orbity pod kątem 66°33′ globie, co skutkuje, zwłaszcza w strefach umiarkowanych (między zwrotnikami a kołami podbiegunowymi) istnieniem pór roku i znacznymi zmianami w porach wschodów i zachodów słońca. Zobaczcie w których państwach świata obowiązuje nadal zmiana czasu:
Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Czas_letni
Nie mogę się powstrzymać przed skomentowaniem jeszcze jednej, moło znanej informacji. Otóż w sondażu przeprowadzonym w Polsce przez Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii, 74 proc. respondentów preferowało pozostawienie na stale czasu letniego.
Jest to dla mnie kolejny przykład do czego może prowadzić podejmowanie przez władze decyzji w oparciu o wyniki sondaży opinii publicznej. Bo na takie ankietki odpowiada każdy do którego zwrócono się o opinię, bez względu na jego wykształcenie i posiadaną, obiektywną wiedzę o przedmiocie ankiety, odpowiada bez wcześniejszego przygotowania i zastanowienia, często pod wpływem przelotnych emocji.
Bo czy każdy z owych zwolenników pozostawienia na cały rok czasu letniego zdawał sobie sprawę, że w konsekwencji tej decyzji – np. łodzianin – w listopadzie, grudniu i styczniu oglądałby wschody słońca dopiero około godziny 9-ej?
Nie muszę chyba nikogo przekonywać, ze ów „czas letni” jest niezgodny z przyrodą, z reakcją naszych organizmów na okresy mroku nocy i światła dziennego. I czy taka decyzja wbrew zapisanym przez dziesiątki tysięcy lat w naszych genach, kiedy nasi przodkowie żyli zgodnie z czasem słonecznym, nie jest – obok zanieczyszczania powietrza dwutlenkiem węgla, a ziemi, mórz i oceanów miliardami ton odpadów, w tym tworzywami sztucznymi, elementem – kolejnym elementem patologii naszej cywilizacji?
x x x
Pewnie jesteście zaskoczeni, ze felietonista „Obserwatorium Edukacji” nie podjął w tym tekście tematu o aktualnych problemach oświaty, a napisał o zmianie czasu?
Bo ma ona także wpływ na funkcjonowanie uczniów, nauczycieli i szkół jako instytucji. Bo zmiany te są powodem zaburzenia utrwalonego rytmu odpoczynku i aktywności – w tym także umysłowej, a pozostawienie na stale czasu letniego spowodowałoby w okresie zimowym znaczny wzrost zużycia energii elektrycznej do oświetlenia sal lekcyjnych na pierwszych lekcjach, co skutkowałyby zwiększeniem kosztów eksploatacji budynku.
I na koniec zwierzę się, że prognozuję, iż jutro o wiele więcej uczennic i uczniów spóźni się na pierwszą lekcję o 8-ej, niż zdarzało się to w minionych tygodniach…
Włodzisław Kuzitowicz
Dzisiejsza niedziela jest trzecim dniem wiosny astronomicznej, bo 20 marca Słońce przeszło przez punkt równonocy wiosennej, czyli w tym dniu w południe Słońce nad równikiem znalazło się dokładnie w zenicie, co dla nas, mieszkańców półkuli północnej oznacza, że jest to dzień, od którego noc staje się coraz krótsza, a dzień coraz dłuższy.
I od tej optymistycznej informacji zaczynam dzisiejszy felieton. Bo jest to jedyna stuprocentowo pewna „obietnica”, że się sprawdzi. Żeby nie wiem co, do 21 czerwca – początku astronomicznego lata, kiedy Słońce znajdzie się w zenicie nad Zwrotnikiem Raka – dzień będzie w Polsce coraz dłuższy. I choć w tym czasie mogą być dni pochmurne lub z niebem pogodnym, mogą wiać wichury i przechodzić groźne burze – to dnia będzie przybywało na pewno!
Czego w żadnym stopniu nie odważę się zakładać w odniesieniu do sfery polskiej edukacji, opierając się na informacjach napływających bezpośrednio z ministerstwa edukacji – z jego oficjalnej strony internetowej, jak i z różnych mediów.
No, bo czy mogę optymistycznie patrzeć w przyszłość choćby po zapoznaniu się z tymi informacjami? Popatrzcie sami:
W poniedziałek 17 marca zamieściłem materiał, że w Centrum Nauki Kopernik w Warszawie odbywa się konferencja poświęcona edukacji włączającej. To jedno z najważniejszych wydarzeń, poświęconych edukacji włączającej w Europie organizowane w ramach trwającej prezydencji Polski w Radzie Unii Europejskiej. Wydarzenie to zgromadziło ekspertów, decydentów i praktyków, którzy wspólnie dyskutowali o rozwiązaniach sprzyjających edukacji dostępnej dla wszystkich uczniów. Konferencja się skończyła, prelegenci i uczestnicy rozjechali się do domów, a przecież nasza szara codzienność nie uległa z tego powodu poprawie.
Także w zamieszczanych w kolejnych dniach materiałach trudno o takie, które mogą nastawić optymistycznie. Bo z czego tu się cieszyć, że Ministerstwo Edukacji Narodowej skierowało do publikacji w Dzienniku Ustaw rozporządzenie w sprawie wysokości minimalnych stawek wynagrodzenia zasadniczego nauczycieli w 2025 r., podpisane 11 marca przez Minister Edukacji Barbarę Nowacką i 18 marca br. przez Minister Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej Agnieszkę Dziemianowicz-Bąk „dzięki” któremu pensje nauczycieli wzrosną w tym roku „aż” o 5% – przy zeszłorocznej inflacji wynoszącej w Polsce – rok do roku – 4,7%. Jak widać „nadwyżka” 0,3 % zapewne w okresie od stycznia do końca marca tego roku już została zdewaluowana.
To samo jest z informacją, którą zamieściłem 19 marca, że dyrektorzy szkół niepublicznych zrzeszeni w Społecznym Towarzystwie Oświatowym źle oceniają sytuację w oświacie. Bo i oni w swej pracy z uczniami, choć z mniejszym rygorem, muszą przestrzegać te same akty prawne dotyczące szkolnictwa, co ci ze szkół prowadzonych przez samorządy lokalne.
Także wiadomość podana za Portalem „Strefa Edukacji”, że rozporządzenie o likwidacja ministerstwa edukacji zostało podpisane – już po jej odczytaniu – że stało się to w USA i że podpisał je prezydent tego państwa (nie chcę dodatkowo pogarszać mojego i Waszego nastroju podaniem jego personaliów), nie była w stanie nastroić mnie optymistycznie. Bo wszak nie jesteśmy 51 stanem USA…
I tak jak jedna jaskółka wiosny nie czyni, taki i projekt nowelizacji treści Karty Nauczyciela, jakim 21 marca pochwalił się MEN na swojej stronie internetowej nie jest w stanie przekonać mnie, że w Alei Szucha pod numerem 25 idzie na lepsze…
Także 21 marca Kolega Jarosław Pytlak na swoim blogu zamieścił wyjątkowo krótki, ale treściwy tekst (którego jak dotąd nie zarekomendowałem na OE), zatytułowany „Niż demograficzny niczego nie rozwiąże!”. Przeczytajcie go, zanim przejdziecie do dalszej części tego felietonu – TUTAJ
Dla ułatwienia percepcji felietonu już tutaj podam jedynie, że można tam przeczytać iż jeszcze 10-15 lat temu jeden nauczyciel spokojnie radził sobie z klasą złożoną z 25 uczniów czy równie liczną grupą przedszkolaków. I poznaliście tam jego prognozę, że za kolejne 5-10 lat jeden nauczyciel w szkole podstawowej nie będzie w stanie zająć się skutecznie więcej niż piątką dzieci naraz. I jak przed tym ostrzegł autor tego posta – nie ma co liczyć na przyszłe oszczędności w zatrudnianiu nauczycieli, natomiast jeszcze bardziej intensywnie niż obecnie należy myśleć skąd ich wziąć i jak zachęcić do tej coraz trudniejszej pracy.
Ja dodam do tej „przepowiedni”, że nie wystarczy tylko myśleć o tym, nawet nie pomogą dziesiątki konferencji i seminariów oraz „okrągłych stołów uczniowskich” w kolejnych miastach wojewódzkich, a nawet powoływanie kolejnych grup roboczych do rozmów ze związkami zawodowymi. Trzeba po prostu w sposób decyzyjny i realny, uczynić zawód nauczyciela zawodem opłacanym na podobnym poziomie jak inne, wymagające wyższego wykształcenia, wyspecjalizowane zawody, jak np. zarobki informatyków – zobacz TUTAJ, albo takie, jak świeżo upieczony magister organizacji i zarządzania może dostać na pierwszej posadzie – zobacz TUTAJ.
Zakończę ten felieton dość obszernym cytatem artykułu zamieszczonego na portalu „Euro News” 27 stycznia tego roku, zatytułowanego „Wynagrodzenia nauczycieli w Europie: Gdzie są najwyższe podwyżki i spadki?”
„Pensje nauczycieli wyrażone w standardzie siły nabywczej (PPS) pozwala na bardziej sprawiedliwą porównanie. PPS to sztuczna jednostka walutowa, która odzwierciedla tę samą siłę nabywczą we wszystkich krajach, co oznacza, że jedna jednostka PPS teoretycznie może kupić tę samą ilość dóbr i usług w każdym kraju.
Roczne ustawowe wynagrodzenie brutto w PPS dla początkujących nauczycieli w UE wahało się od 11 826 na Słowacji, 15,589 w Polsce, do 49 015 w Luksemburgu. Choć różnice między krajami są mniejsze, nadal się utrzymują.
W przypadku tego wskaźnika kilka krajów UE, w tym Polska, odnotowały niższą moc nabywczą pensji nauczycielskich niż niektóre państwa kandydujące, jak np. Czarnogóra.”
Źródło: www.pl.euronews.com/business/
Niech ta informacja będzie „kropką nad i” leitmotiv’u mojego dzisiejszego felietonu.
Włodzisław Kuzitwicz
Od środy 12 marca, kiedy zamieściłem na OE materiał, zatytułowany „Na co liczy po wygraniu wyborów przez Trzaskowskiego ministra Nowacka” nie może mi ten temat wyjść z głowy. Bo to wtedy, z zamieszczonego przez prof. Bogusława Śliwerskiego na jego blogu „Pedagog” posta, w którym przytoczył komentarz Włodzimierza Zielicza do sobotniego posta Jarosława Pytlaka „Brakujące filary reformy edukacji”, dowiedziałem się, że – podobno – po wygraniu przez Rafała Trzaskowskiego wyborów na Prezydenta RP, nasza aktualna ministra ma otrzymać posadę szefowej jego kancelarii.
Po takiej wiadomości, nawet gdybym wcześniej nie planował oddania w tych wyborach głosu na obecnego prezydenta Warszawy, nie tylko zmienił bym to postanowienie i zagłosował na Trzaskowskiego, ale agitował bym wśród mojej rodziny i znajomych aby uczynili to samo – choćby tylko po to, aby owa „polityczka” o wyraźnie widocznym w jej biografii „ciągu do kariery” – niezależnie od tego pod czyją flagą – przestała udawać ekspertkę od edukacji i uwolniła od siebie nas wszystkich, którym bliskie jest to, jak będą się kształcić polskie dzieci w naszych szkołach, aby były dobrze przygotowane do funkcjonowania w nieprzewidywalnej przyszłości – a nie były „urabiane” przez realizujących ów wykoncypowany „Profil Absolwenta i Absolwentki 2.0.”
Tak przy okazji przypomnę, jak należy odczytywać owo 2.0 przy nazwie owego profilu. Warto przypomnieć, że Web 2.0 narodził się w obszarze światowej sieci internetowej World Wide Web jako nowy paradygmat interakcji między właścicielami serwisu i jego użytkownikami, oddając tworzenie większości treści w ręce użytkowników.
Czy rzeczywiście pod auspicjami ministry Nowackiej wypracowywanie owego postulowanego modelu absolwenta kolejnych etapów edukacji w placówkach publicznych zostało w przeważającym procencie, realnie, oddane w ręce nauczycieli i rodziców?
Może ja jestem już za daleko tego, co na co dzień dzieje się wokół realizacji tego projektu, ale z tych szczątkowych informacji jakie posiadam widzę, że więcej w tym fasadowości i reklamiarstwa, niż poważnego i realnego zainteresowania się tym, co mają o celach edukacji szkolnej do powiedzenia wybitni badacze i analitycy procesów edukacyjnych oraz dobrzy praktycy – w tym ci wszyscy, którzy od lat w swoich szkołach realizują „antypruski model nauczania” – na bardzo różne sposoby…
Ale wracam do pragnienia Barbary Nowackiej, aby fotel ministra od edukacji zamienić na bardziej prestiżowy (i zapewne lepiej wynagradzany) fotel szefowej Kancelarii Prezydenta RP. Zacznę od uzasadnienia moich słów, że jest ona osobą o wyraźnie widocznym w jej dotychczasowej drodze życiowej „ciągu do kariery”. Zachęcam do zapoznania się z jej biografią w Wikipedii – na użytek tego felietonu przywołam – jako argument przemawiający o mojej tezie – jedynie kilka faktów:
>Jako córka Jerzego Nowackiego – rektora Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych, i Izabeli Jarugi-Nowackiej (zginęła w katastrofie samoloty prezydenckiego pod Smoleńskiem) – byłej wicepremier i minister polityki społecznej w rządzie Marka Belki, wzrastała w środowisku przesiąkniętym „wielką polityką”, które stało się zapewne dla niej wzorem życiowej kariery.
>W wieku zaledwie 22 lat została członkinią – najpierw młodzieżówki, a potem już właściwej Zjednoczonej Partii Pracy. Już po 7 latach – w 2014 roku – bezskutecznie – kandydowała w Lublinie (!) do Parlamentu Europejskiego, ale już z ramienia partii Europa Plus. Po tym niepowodzeniu przeniosła się do Twojego Ruchu Janusza Palikota, stając się jego współliderką, aktywnie działając w tworzeniu Zjednoczonej Lewicy. To z tej partii kandydowała z Warszawy do Sejmu w wyborach 25 października 2015 roku. Ale Zjednoczona Lewica zdobyła w nich zaledwie 7,55% głosów i nie wprowadziła swoich posłów na Wiejską. Nowackiej znowu się nie udało!
Jednak i wtedy nie zrezygnowała z kariery polityczki. W czerwcu 2019 roku została liderką partii Inicjatywa Polska, którą w 2016 roku założyła najpierw jako stowarzyszenie. W wyborach 15 października 2023 roku kandydowała w okręgu wyborczym nr 26 w Słupsku (!) – gdzie jako jako „1” na liście Koalicyjnego Komitetu Wyborczego Koalicja Obywatelska – Platforma Obywatelska, Nowoczesna, Inicjatywa Polska (Nowacka jest jej przewodniczącą!) i Zieloni zdobyła 9 170 głosów (19,99% wszystkich ważnych oddanych głosów), co dało jej wreszcie uprawniony mandat poselski!
Podsumowując: aby zostać posłanką, a niedługo po wyborach Ministrą Edukacji w rządzie premiera Donalda Tuska, „po drodze” zaliczyła 4 partie: Europa Plus, Twój Ruch Janusza Palikota, Zjednoczoną Lewicę i utworzoną przez siebie Inicjatywę Polską. Startowała bezskutecznie, w dwu wyborach: w 2014 roku do Parlamentu Europejskiego – z Lublina i w 2015 roku do Sejmu – z Warszawy. I dopiero w 2023, stając ponownie do wyborów do Sejmu, ale ze Słupska, została posłanką. I w wyniku politycznej układanki składu rządu „Koalicji 15 Października” także szefową MEN.
Tyle tyko, że z oświatą miała do czynienia jedynie jako uczennica. Przypomnę, że maturę zdała w 1994 roku, czyli uczennicą ośmioklasowej szkoły podstawowej była w latach 1982 – 1990. Nie da się ukryć – był to najczarniejszy okres dla polskiej oświaty: od Stanu Wojennego począwszy – do upadku PRL! W tym czasie ministrami oświaty i wychowania byli: Bolesław Faron (1981 – 1985) i Joanna Michałowska-Gumowska (1985 – 1987), a Ministrami Edukacji: Henryk Bednarski (1987 – 1988) i Jacek Fisiak (1988 – 1989). Tylko VIII klasę zaliczała już po upadku PRL, kiedy powstał pierwszy solidarnościowy rząd Tadeusza Mazowieckiego, w którym Ministrem Edukacji był Henryk Samsonowicz.
Jedyny jej kontakt z placówką edukacyjną miał miejsce w latach 2009 – 2019, kiedy była zatrudniona na stanowisku administracyjnym kanclerza w prywatnej Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych, w której jej ojciec – Jerzy Nowacki – był rektorem.
No, zapomniał bym – jest wszak matką dwójki nastolatków: Kuby i Zosi, więc teoretycznie powinna przynajmniej z „tej strony” orientować się w szkolnej codzienności. Ale nigdzie nie znalazłem informacji, czy są oni uczniami szkół publicznych czy prywatnych lub społecznych. Ale gdyby nawet były to szkoły warszawskiego samorządu, to na wywiadówki najprawdopodobniej chadza nie ona, a jej partner życiowy i ich ojciec – pan Maciej Rembarz.
Oto osobiste doświadczenia osoby, która podjęła się kierowania Ministerstwem Edukacji Narodowej po pisowskiej trójce: Anna Zalewska, Dariusz Piontkowski i Przemslaw Czarnek
x x x
Już po napisaniu tego wszystkiego uświadomiłem sobie, że doświadczenia polskiej oświaty pod kierunkiem tej pierwszej dwójki byłych ministrów, mających wcześniej staż w roli nauczycieli, także nie były dobre. Wszak Anna Zalewska wiele lat pracowała jako nauczycielka języka polskiego oraz była zastępcą dyrektora Liceum Ogólnokształcącego w Świebodzicach, a Dariusz Piontkowski ponad 20 lat pracował jako nauczyciel historii i wos w białostockim I Liceum Ogólnokształcącym.
Czyli – nie ma reguły. Widocznie wszystko zależy od tego, jakie wartości i cele zamierza realizować taka osoba na fotelu ministra edukacji, a nie jakie ma wcześniejsze doświadczenie zawodowe…
Liczmy, że w kolejnym rozdaniu stanowisk ministerialnych – w ramach obiecanego przez Premiera Tuska „odchudzenia” rządu – edukacja zostanie powierzona osobie, dla której właśnie edukacja a nie jej kariera, jest najważniejsza! A teraz róbmy wszystko, aby Rafał Trzaskowski został Prezydentem RP
Włodzisław Kuzitowicz!
Dziś felieton będzie krótki – takie oglądania wczoraj filmu „Marzec ‘68” są skutki.
A filmu tego dotąd nie widziałem (premiera była w roku 2022), zaś dużo dobrego o nim słyszałem i czytałem. A przede wszystkim zasiadłem pzed telewizorem na 117 minut z bardzo osobistego, biograficznego powodu. Otóż dla mojego pokolenia urodzonych po wojnie, w latach czterdziestych, owe wydarzenia na trwale zapisały się w pamięci, niektórym zdeterminowały całą ich przyszłą biografię (choćby tak znane osoby jak Adam Michnik, Henryka Szlajfer) Ja, gdybym jesienią 1964 roku nie zrezygnował po pierwszym roku ze studiów polonistycznych na UŁ, byłbym w w czasie tych wydarzeń studentem V roku i finalizował pracę magisterską. Znając swój charakter i środowisko, w którym w czasie tego rocznego epizodu studenckiego, w ramach Rady Wydziałowej ZSP, dzialalem, nie mam wątpliwości, że byłbym jednym z bardziej aktywnych „strajkowiczów” i uczestników protestów na UŁ.
Ale stało się inaczej. W okresie oczekiwania na zdanie egzaminu wstępnego na pedagogikę dostałem powołanie do odbycia zasadniczej służby wojskowej w Marynarce Wojennej, i w miesiącach protestów i strajków – zimą i wiosną 1968 roku – zaliczałem ostatnie miesiące tej służby na Okręcie Hydrograficznym „Bałtyk” – z portem macierzystym Gdynia-Oksywie. Ironia losu, i moja „pomysłowość” sprawiły, ze późną jesienią 1967 roku zostałem – jak się wtedy ów status nazywał „kandydatem na członka” PZPR. Opisałem to w Eseju wspomnieniowy: Od kandydata na murarza do marynarza – wątek „marynarski” – we fragmencie po siódmych „gwiazdkach”.
Gdy w ostatnich dniach kwietnia 1968 roku wróciłem do Łodzi, było już w środowisku studenckim (i nie tylko) „pozamiatane”. A w kręgach instruktorów Komendy Chorągwi Łódzkiej ZHP, gdzie z dniem 2 maja czekał na mnie etat – ale nie dlatego, że byłem „partyjnym”, lecz jako zadośćuczynienie ówczesnej komendantki chorągwi, która jesienią 1967 roku obiecała mi, że załatwi odroczenie od wojska, a nie była tego wiosną 1965 roku w stanie załatwić, i dlatego straciłem z życiorysu owe 3 lata – temat wydarzeń marcowych ‘68 nie był podejmowany. I z tą „luką w życiorysie”, i nie dającą się ukryć decyzją o wstąpieniu do PZPR, musiałem żyć dalej. Z tym drugim aż do wprowadzenia przez Jaruzelskiego stanu wojennego, kiedy oddałem w Komitecie Uczelnianym PZPR na UŁ (byłem wtedy st. asystentem w Zakładzie Pedagogiki Społecznej Instytutu Pedagogiki i Psychologii) moją legitymację partyjną – wraz z pisemnym uzasadnieniem tej decyzji…
A czas zimy i wczesnej wiosny 1968 roku pamiętam jako okres wstrzymania przepustek, ale także jako nasze, marynarskie pomysły na zdobywanie informacji o tym co się w Polsce, i na Wybrzeżu, dzieje. Bo ówczesne, nadzorowane i cenzurowane przez Partię: prasa, radio i telewizja, podawały głównie informacje o decyzjach Biura Politycznego i Komitetu Centralnego, o masowym poparciu ich decyzji przez „klasę robotniczą”, a przede wszystkim przemówienia tow. „Wiesława”, czyli I sekretarza KC PZPR – Władysława Gomółki.
A źródłem naszej wiedzy było Radio Wolna Europa! Spytacie „Jak to było możliwe?” Otóż podczas lutowego rejsu badawczego po Bałtyku, podczas nocnych wacht, gdy łajba stała na środku morza na kotwicy, a zawodowa kadra poszła spać, my (wachtowi: sternik, radiooperator i ja – radarzysta) wpadliśmy ma pomysł, że radionamiernik – urządzenie do określania pozycji ma morzu wg radiolatarni – działa na falach krótkich, przeto zaczęliśmy przeszukiwać skalę częstotliwości – z sukcesem. I odtąd mieliśmy już każdej prawie nocy, aktualne informacje. I jako słuchacze tej stacji na szerokim morzu byliśmy w lepszej sytuacji od tych z terenu Polski, be tam nie sięgał sygnał „zagłuszarek”, którymi władze usiłowały uniemożliwić Polakom słuchanie nie tylko „Wolnej Europy”, ale także innych stacji zachodnich, nadających audycje w języku polskim (np. BBC – „Tu mówi Londyn!”, czy „Głos Ameryki”).
To tyle usprawiedliwień, że wczoraj, zamiast zbierać materiał do dzisiejszego „merytorycznego” felietonu, MUSIAŁEM obejrzeć ten film o wydarzeniach marca ‘68, których bohaterami byli studenci, a w których i ja zapewne byłbym aktywnym uczestnikiem, gdyby nie „Palec Boży”, co w sierpniu 1963 roku podczas kolonii dla nieletnich przestępców sprawił, że w tym czasie studentem nie byłem. Więcej o owych – przypadkowych, czy… okolicznościach opowiedziałem w „Eseju wspomnieniowy: Lata 1959 – 1968 – od kandydata na murarza do marynarza. Cz. II a”. Jego fragment, poświęcony właśnie temu wydarzeniu – TUTAJ
A wszystkie edukacyjne tematy minionego tygodnia – nawet Młodzieżowa Konferencja w Lublinie i XXI Konferencja OSKKO w Krakowie – muszą poczekać na mój komentarz w innym terminie!
Włodzislaw Kuzitowicz
Dzisiejszy felieton zacznę od przypomnienia informacji, którą ja zamieściłem na OE we wtorek 25 lutego, ale która pojawiła się na stronie ŁKO już 20 lutego. Bo z owego komunikatu dowiedziałem się, że kierownictwo łódzkiej wojewódzkiej oświaty postanowiło zorganizować 31 marca trzy spotkania adresowane do łodzian, poświęcone debatom na temat zmian w podstawach programowych aż trzech przedmiotów: wychowania fizycznego (o 10:00), wiedzy o społeczeństwie (o 11:30) i muzyki (o 13:00) – w Łódzkim Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego.
Cieszy to – pewnie nie tylko moje – serce i oko, bo przez wiele, wiele minionych miesięcy ŁCDNiKP nie było miejscem znaczących spotkań łódzkich nauczycieli. Wydział Edukacji UML organizował takowe w Centrum Doskonalenia Nauczycieli „Na Dziewanny” (przy ul. Dziewanny 24).
Ale nie mogę przy okazji tej inicjatywy ŁKO nie podzielić się myślami, które zrodziły mi się po dokładnym odczytaniu owego komunikatu. Otóż dziwne w zamyśle tych konsultacji jest owo poprzydzielanie do różnych spotkań jedynie tematyki podstawy programowej jednego lub co najwyżej trzech przedmiotów. I w ten sposób łódzcy nauczyciele matematyki będą musieli pojechać 24 marca do Zduńskiej Woli, a uczący geografii, historii lub informatyki – 26 marca do Sieradza. Ale pierwsi będą łódzcy chemicy, którzy muszą pojechać 14 marca do Piotrkowa Trybunalskiego. Dla sprawiedliwości – nauczycielki i nauczyciele takich wiodących przedmiotów jak wf, wos i muzyka z tamtych miast i powiatów, którzy chcieliby wypowiedzieć się w sprawie tychże podstaw programowych, będą musieli odwiedzić 31 marca ŁCDNiKP ….
Aż ciśnie się na klawisze laptopa taka hipoteza: „Czy to z MEN pochodzi ta plaga pozorowanych „konsultacji społecznych”, organizowanych jedynie po to, aby nikt nie mógł zarzucić WŁADZY, że nie pyta się „dołów”?
x x x
Teraz kilka moich spostrzeżeń po zapoznaniu się z rankingiem podstawówek – patrz materiał także z wtorku – „Podstawówki nie gorsze – też swój ranking mają!”
Otóż po zapoznaniu się z listą pierwszych 5 szkół widzimy iż wszystkie one są z Warszawy, w pierwszej 10-e – 7 z nich jest także z tego miasta, a w liczbie pierwszych 100-u – 36 działa w Stolicy! Inną dominującą cechą szkół, które znalazły się na dobrych pozycjach tego rankingu, jest – w przytłaczającej większości – ich „niepubliczność”! Są to szkoły prywatne, społeczne, katolickie, ale generalnie nie te, które wszak dominują w naszym kraju – nie szkoły prowadzone przez miasta i gminy!
Nie jestem już taki spostrzegawczy i pamięć do nazw już u mnie nie taka, jak jeszcze przed kilkoma laty była I dlatego nie podjąłem się przeanalizowania całej, 1000 pozycji zawierającej, listy tego rankingu – pod kontem odszukania tam placówek z grona „Budzących się szkół”, szkół pracujących metodą daltońską czy Marii Montessori. Może ktoś z Was, czytających ten felieton podejmie to zadanie i sprawdzi, czy jakaś szkoła pracująca na tych lub podobnych zasadach „zasłużyła sobie” na miejsce w tym rankingu.
x x x
I na zakończenie jeszcze kilka wspomnień, które przywołam z mojej dalekiej, szkolnej przeszłości, jakie powróciły do mnie po przeczytaniu w piątek tekstu Danuty Sterny „6 sposobów na wzajemne nauczanie”.
Otóż mogę zaświadczyć, ze owa metoda, którą koleżanka Sterna opisała za amerykańskim pisarzem, redaktorem i pedagogiem (Andrew Boryga) jako nowatorską – została przeze mnie nie tylko „odkryta”, ale także skutecznie zastosowana. Byłem wtedy osiemnastolatkiem, który w półrocze roku szkolnego 1961/62 r. porzucił kształcenie w I klasie 3-letmiego Technikum Budowlanego i został – warunkowo – przyjęty do X klasy w XVIII LO w Łodzi.
Przypomnę, że owym warunkiem było zdanie przeze mnie do rozpoczęcia nauki w klasie IV egzaminów z „różnic programowych”, jakie zostały wykazane między programem nauczania w czteroklasowym liceum ogólnokształcącym, a moimi trzema latami nauki w Szkole Rzemiosł Budowlanych i owym pół roku w 3 TB. Pewnie nie wszyscy, którzy ten felieton czytają pamiętają, że w cyklu moich „esejów wspomnieniowych” opisywałem te moje pierwsze lata po szkole podstawowej.
To tam opowiedziałem jak jako prymus który ukończył podstawówkę na Nowym Złotnie nie dostałem się do reaktywowanego, elitarnego męskiego Liceum Ogólnokształcącego im. M. Kopernika w Łodzi, jak mój ojciec podjął decyzję, że mam zostać uczniem SRB – bo chłopak ma mieć „męski” zawód murarza, jak w tejże szkole dla murarzy trafiłem na znakomitą polonistkę, która rozwijała moje humanistyczne zdolności… I o okolicznościach, które przyśpieszyły moją decyzję o rezygnacji z „Budowlanki”…
I właśnie w owym liceum, „sam z siebie”, wpadłem na pomysł zorganizowania zespołu samokształcącego, złożonego z kolegów i jednej koleżanki z naszej klasy, z którymi będę odrabiał lekcje, zostając po zakończeniu zajęć w akurat wolnej sali lekcyjnej.
Ta pięcioosobowa grupa – w skład której, obok mnie i przyjaciela Henryka, któremu zawdzięczałem podjęcie tej decyzji o zmianie szkoły, wchodziło jeszcze dwu innych kolegów – Janusz i Sławek oraz koleżanka Marysia, czyli troje najlepszych uczniów w mojej nowej klasie – z najtrudniejszych dla mnie do opanowania przedmiotów: matematyki, fizyki i chemii. W zamian ja pomagałem im z j. polskiego i historii…
Dziś oświadczę jedynie, że owa metoda była realizowana – skutecznie – przez wiele miesięcy, że nie przeszkadzali nam nauczyciele (i woźne), że ja wszystkie zaległości z owych przedmiotów pokonałem i wszyscy, z sukcesem (!), zdaliśmy w maju 1963 roku maturę.
Tak więc potwierdzam efektywność i promuję owe 6 sposobów na wzajemne nauczanie!
Włodzisław Kuzitowicz
Nie muszę chyba Was przekonywać, że to właśnie okoliczności, które uniemożliwiły mi zamieszczenie tego felietonu na stronie „Obserwatorium Edukacji”, jak zawsze w niedzielę, będą jedynym tematem tego felietonu.
Otóż wszystko zaczęło się w czwartek, nomen omen 13 lutego, kiedy śpiesząc się na ważne spotkanie z panią dr. Anną Machcewicz – historyczką i dziennikarką, badaczką dziejów najnowszych Polski, pracującą w Instytucie Studiów Politycznych PAN, która aktualnie zbiera materiały do opracowania o losach uczniów Heleny Radlińskiej – twórczyni polskiej pedagogiki społecznej – w okresie powojennym. O tym, że ja mam sporo informacji o jednej z tych osób – o dr. Aleksandrze Majewskiej – dowiedziała się właśnie z „Obserwatorium Edukacji” i tam znalazła mój adres mejlowy. Napisala do mnie i uzgodniliśmy, że spotkamy się w Bibliotece Uniwersytetu Łódzkiego właśnie w czwartek przed południem.
Dlatego rano otworzyłem laptopa, aby przygotowane w środę wieczorem dwa materiały, które zostały na panelu administracyjnym OE zapisane jaki szkice, przenieść na właściwą stronę „Obserwatorium”. I wtedy okazało się, że „siadł” cały system mojego komputera. Nie miałem innego pomysłu, jak zresetowanie oprogramowania do stanu początkowego. Powiodło się, ale…
Ale utraciłem właściwie wszystko – oprócz plików zapisanych „w chmurze”. Przede wszystkim podjąłem próbę wejścia na panel administracyjny na stronie OE. I tu okazało się, że hasło dostępu nie działa. Zawsze była możliwość, że mogłem po wpisaniu adresu poczty mejlowej założyć nowe hasło. I wtedy zobaczyłem, że to nie koniec przykrych niespodzianek: mój adres na gmailu także był zablokowany i w żaden sposób nie do odzyskania.
Poddałem się – jedyne co mogłem zrobić to poprosić przyjaciela (dzięki któremu w ogóle mam to moje OE), który na swoim komputerze także ma możliwość, na swoje hasło, wchodzić na panel administracyjny OE. I to dzięki niemu w piątek mogliście te dwa „czwartkowe” materiały zobaczyć.
I dopiero wczoraj przed moim laptopem zasiadł specjalista, który po godzinie oświadczył, że nie był to skutek przypadkowego zawirusowania komputera, a świadomy atak hakerski, dokonany za pośrednictwem chińskich serwerów. Dzięki niemu mam nowy adres – ale już nie na e-pocztę gmaila. I dopiero w poniedziałek, gdy skontaktuję się z właścicielem serwera, na którym hostowana jest strona „Obserwatorium Edukacj otrzymam nowe hasło dostępu na „admin” OE i będę mógł wrócić do codziennej pracy redaktorskiej.
Ciekawe, czy kiedyś dowiem się, komu tak bardzo naraziłem się, że posłużył się tak wykwalifikowanym, tak skutecznym, hakerem!!!
Włodzisław Kuzitowicz
Ten kolejny, już nie „extra” felieton, będzie – jak „drzewiej” to bywało – zawierał moje refleksje, które zostały wywołane wydarzeniami lub opublikowanymi tekstami minionego tygodnia. Gdy dokonałem przeglądu materiałów zamieszczonych na OE w ub. tygodniu, doszedłem do wniosku, ze nie ma co zajmować się kolejnymi tekstami kolegów: Pytlaka i Szeligi – bo nie mam tu nic do dodania, a na pewno do skrytykowania. O Rzeczniku Praw Nauczyciela także, na razie, nie mam innych przemyśleń, niż te już upowszechnione przez pana Leszka Dowgiałło. Także nie znalazłem powodu, aby rozwijać takie „stare” tematy, jak ranking „Perspektyw”, samobójstwa uczniów, ospałość działań MEN, czy nauczycielska bieda. Także program wsparcia rówieśniczego w sytuacjach kryzysów psychicznych oraz ich prewencji w szkołach ponadpodstawych jest w tak bezdyskusyjny i wart poparcia, ze nie mam tam nic do dodania.
Zakładam, że nie muszę wyjaśniać powodów tak skwapliwego udostępnienia tekstów z bloga prof. Śliwerskiego, z których można zapoznać się z nieznanymi dotąd faktami z okresu młodości Aleksandra Kamińskiego. Wszak dobrze wiecie jaką odegra on rolę w narodzinach mojej pasji i zawodu wychowawcy i pedagoga…
Przeto zajmę się tematem, który choć „chodzi”po mediach od kilku dni, to nie uznałem go dotąd za na tyle poważny, aby zaistniał także na stronie OE. A jest nim news o tym, że PiS zamierza złożyć wniosek o odwołanie Barbary Nowackiej na najbliższym posiedzeniu Sejmu. Dla mnie najbardziej paradoksalne w tym jest to, że niosek ów za powód podaje słowa, które Barbara Nowacka wypowiedziała podczas międzynarodowej konferencji w 80. rocznicę wyzwolenia niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz-Birkenau.
Przypomnę, że powiedziała wtedy tak: „”…na terenie okupowanym przez Niemcy polscy naziści zbudowali obozy, które były obozami pracy, a potem stały się obozami masowej zagłady.” Powszechnie wiadomo, że sama Nowacka niezwłocznie opublikowała wyjaśnienie, iż było tu niezamierzone przejęzyczenie:
Ale i to nie wpłynęło na działania głównej partii opozycyjnej. I w ten sposób PiS udowodniła, że gdy tylko może, chce się przypodobać siłom prawicowo-nacjonalistycznym. Bo jako pierwsi odezwali się właśnie oni – Stowarzyszenie „Marsz Niepodległości„, które zamieściło w sieci petycję o dymisję Barbary Nowackiej i rozpoczęło zbieranie pod nią podpisów osób ją popierających.
Warto jeszcze przytoczyć kilka wypowiedzi na ten temat czołowych polityków „tamtej strony” politycznej:
Prezydent Andrzej Duda w wywiadzie dla Kanału Zero powiedział, iż takie „przejęzyczenie” jest wręcz tragiczne. Wyraził zdziwienie, że Nowacka mogła nie zauważyć błędu, nawet jeśli czytała z kartki.
Szef klubu PiS Mariusz Błaszczak zapowiadając złożenie wniosek o wotum nieufności wobec minister edukacji Barbary Nowackiej powiedział, że „straciła ona kwalifikacje, aby zasiadać w rządzie” po słowach wypowiedzianych na konferencji w 80. rocznicę wyzwolenia Auschwitz-Birkenau.
Były premier Mateusz Morawiecki zarzadał: „Haniebna wypowiedź B. Nowackiej i żadne pokrętne tłumaczenia tego nie zmienią. Do dymisji!”
Poseł Rafał Bochenek powiedział: „Sporo mówiła o rozróżnianiu prawdy od fałszu, nie mając przy tym oporów, aby wydusić z siebie takie haniebne słowa.”
Zastanawia fakt, że akurat w tej sprawie „Prezes z Żoliborza” zachował – jak dotąd – milczenie, delegując do mediów swoich „żołnierzy”. Ale nie znaczy to, że jest taki „tolerancyjny” dla ministry edukacji. W miniony poniedziałek wystąpił w Płocku na „Spotkaniu wolnych Polaków”, gdzie – między innymi – wypowiedział także parę „złotych myśli” o ministrze Nowackiej. Najpierw zakpił z niej: „Może ona dzisiaj uważa, że jest ministrem, a dopiero jutro na przykład ministrą. Bo przecież każdy może wybierać”. Ale między innymi tematami wypowiedział się także o planowanych zmianach w szkolnictwie. Stwierdził, że obecnej władzy chodzi o to by „dzieci się nie uczyły, aby na świat przychodzili ludzie, którzy będą parobkami dla Niemców. […] Podnoszenie ręki na to, co jest jedyną szansą prawdziwego awansu, na naukę dzieci i dorosłych, jest zbrodnią. Jeśli pani minister chce w Polsce ograniczyć naukę, to nie wiem, czy świadomie czy nieświadomie, ale na pewno polskiej nauce, polskim dzieciom szkodzi.”
Dlaczego o tym tyle napisałem? Aby wykazać jak niekompetentna, wręcz płytka w argumentacjach jest krytyka działań ministerstwa edukacji, wygłaszana przez ludzi partii, która przez osiem lat zarządzała polskim szkolnictwem i która go tak zrujnowała. Że w żadnym zakresie nie podejmują się oni rzeczowej, merytorycznej analizy już wprowadzonych zmian i przygotowywanych pod kierunkiem Barbary Nowackiej reform systemowych. Im wystarczył jej lapsus językowy, aby zapowiedzieć skierowanie do Sejmu wniosku o dymisję.
Całe szczęście, że są jeszcze w Polsce ludzie, którym bliska jest jakość, a zwłaszcza przyszłość polskiej edukacji, tacy jak wspomniani już: Jarosław Pytlak i Sławomir Szeliga, ale także cały zespół Centrum Edukacji Obywatelskiej, wiele osób z naszej bańki oświatowej, publikujący swoje teksty na te tematy w mediach społecznościowych, a także niekonwencjonalny poseł – nauczyciel i były dyrektor szkoły – Marcin Józefaciuk, i – oczywiście – nasz przyjaciel = prof. Roman Leppert, który właśnie zapowiedział na najbliższą środę spotkanie w „Akademickim Zaciszu” z Przemysławem Wilczyńskim – dziennikarzem Tygodnika Powszechnego, z którym poprowadzi rozmowę na temat, który tak sformułował: „Jak (nie) piszemy o edukacji?”
Kończąc ten mało felietonowy felieton, deklaruję, że jako redaktor „Obserwatorium Edukacji” będę nadal wnikliwie obserwował co dzieje ię na Szucha, dokonywał codziennego przeglądu dostępnych w Internecie tekstów o edukacji, a najbardziej istotne zamieszczał, choć we fragmentach, na stronie OE. Ale ja nie jestem „a priori” wrogiem kierujących resortem edukacji, lecz jednym z 6 625 402 osób, które w wyborach 15 października 2023 roku oddały głos na listę kandydujących do Sejmu, zaproponowaną przez Komitet Wyborczy Koalicji Obywatelskiej, dzięki którym powstał ten rząd, a w jego ramach aktualny skład kierownictwa MEN. I dlatego mam prawo do monitorowania i oceny jego funkcjonowania…
Włodzisław Kuzitowicz
Z tematów poruszanych w OE w minionym tygodniu postanowiłem skupić się dzisiaj na jednym – poruszanym w środowy wieczór w „Akademickim Zaciszu” czyli na szkołach demokratycznych. Wszyscy którzy obserwowali przebieg tej rozmowy wiedzą, że przedmiotem, na którym skupiały się pytania zadawane przez prof. Romana Lepperta i odpowiedzi na nie, udzielanych przez panią Mariannę Kłosińską było dotychczasowy dorobek, założonej w 2012 roku przez Rozmówczynię Wolnej Szkole Demokratycznej Bullerbyn.
Kiedy następnego dnia ponownie przesłuchałem nagranie tej rozmowy upewniłem się, ze moja pierwsza refleksja, zrodzona jeszcze w środowy wieczór powstała nie bez powodu. Otóż upewniłem się wtedy, iż upłynie jeszcze wiele wody w Wiśle, że ja tych dni nie dożyję, gdy taki temat jak opowieści o szkole demokratycznej – jako cudownej wyspie w morzu powszechnego szkolnictwa, w którym panuje autokratyzm systemu nadzoru i autokratyzm dyrekcji i większości zatrudnionych tam nauczycielek i nauczycieli – nie będzie miał żadnego sensu, bo wszystkie, a przynajmniej przytłaczająca większość naszych szkół będzie maiła znamiona szkół demokratycznych.
I wtedy zadałem sobie pytanie: Jakie są powody, że w połowie trzeciej dekady XXI wieku, w kraju będącym od 20 lat członkiem Unii Europejskiej, 35 lat po upadku PRL i powstaniu III RP, w mojej Ojczyźnie, to znaczy w przekonaniach Jej obywatelek i obywateli, nie zaszły takie zmiany, które wymusiłyby konieczność takiego zreformowania systemu szkolnego i metod pracy z uczniami w każdej szkole, aby już tylko we wspomnieniach najstarszych żyła postpruska, opresyjna, napędzana systemem ocen i egzaminów, podporządkują ca sobie uczniów szkoła, w której na pociechę oferuje się niewiele znaczące – samorząd uczniowski i szkolną radę rodziców.
Przyznam się, że nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Może ktoś z Was ma jakieś wytłumaczenie – bardzo proszę o podzielenie się z nami w komentarzu. Bo tak długo, jak długo rodzice uczniów nie będą domagali się zdemokratyzowania szkoły do której posłali swoje dziecko, tak długo każda kolejna władza, nie ważne: prawicowa, centrowa czy lewicowa, nie zdecyduje się na żadną radykalną reformę – nie podstaw programowych, nie systemów egzaminów czy zestawu przedmiotów – obowiązkowych i tych do wyboru, ale reformy samej istoty pracy szkoły, aby stała się on placówką wspierającą indywidualny rozwój ucznia, z uwzględnieniem jego podmiotowości i niepowtarzalnej indywidualności.
I to właściwie wszystko, co chciałem dzisiaj napisać. Może jeszcze tylko podzielę się jedną refleksją po środowym spotkaniu w „Akademickim Zaciszu”. Otóż zdziwiło mnie, ze przez cały czas jego trwania nie pojawił się nawet jeden komentarz prof., Bogusława Śliwerskiego – znanego wszak od dawna zwolennika i propagatora demokratycznej szkoły. Nawet komentarz Jolanty Zwiernik – w 19 minucie spotkania: „W polskiej pedagogice placówki alternatywne opisywali prof. Śliwerski, prof. Łukaszewicz…” nie spowodował, iż profesor uznał, że włączy się do tej debaty. Myślałem, że uczyni to w swoim najnowszym wpisie na blogu „Pedagog”. I tutaj także się zawiodłem. Z datą 23 stycznia pojawił się tam tekst, zatytułowany „O znaczeniu czytelnictwa i funkcji współczesnej ‘cenzury’ literatury”. I do dzisiaj na tym blogu nie było nic, co nawiązywałoby do tematyki środowej rozmowy o szkole demokratycznej. Ciekawe, czy profesor Śliwerski stracił już zainteresowanie szkołą demokratyczną, czy może – podobnie jak ja – już w możliwośc jej urzeczywistnienia nie wierzy i szkoda mu czasu na zajmowanie się tym problemem…
Włodzisław Kuzitowicz
Ten felieton będzie inny od poprzednich – nie będzie komentarzem do żadnego z oświatowych wydarzeń minionego tygodnia. Postanowiłem powrócić moimi refleksjami do tematu, który od dwudziestu lat pojawia się i znika w publicznej debacie – do oceny zachowania ucznia. Impulsem do tego stal się tekst Katarzyny Mazur, zamieszczony 16 stycznia b.r. na portalu „strefa EDUKACJI”, zatytułowany „Kiepskie oceny i wzorowe zachowanie? Rodzice kwestionują oceny zachowania”.
Oto jego początkowy i końcowy fragment:
„Bardzo to się gryzie: wzorowy uczeń i średnie lub słabe stopnie. Trudno uznać, że jest to dobry przykład do naśladowania. Wzorowy uczeń to przecież taki, które we wszystkim celuje, prawda? Nieprawda. Mimo powszechnego przekonania, aby otrzymać najwyższą ocenę zachowania, wcale nie trzeba dobrze się uczyć. […]
Zachowanie powinno być oceniane na podstawie postawy ucznia, jasno określonej w szkolnych dokumentach, a nie wyników edukacyjnych – i tylko takie podejście gwarantuje równość oraz sprawiedliwość w systemie oceniania.”
Ale nie będę komentował tej „oczywistej oczywistości” owej końcowej konkluzji tego tekstu. Zastanowiło mnie co innego: Że chociaż od tak dawna powraca teza, iż ocena zachowania ucznia to przeżytek minionej epoki i najwyższy czas, aby zniknęła ona z naszego systemu szkolnego, to rodzice nie widzą potrzeby jej likwidacji, a jedynie krytykuję jawną patologię jej ustalania.
„Za moich czasów”, kiedy byłem uczniem, były cztery oceny – jak to się mówiła- „z zachowania”: 2 – niedostateczny, 3 – dostateczny, 4 – dobry i 5 – bardzo dobry. I tylko wychowawca klasy wiedział dlaczego takie oceny wystawił poszczególnym uczennicom uczniom. Natomiast kiedy funkcjonowałem w roli dyrektora szkoły weszły nowe zasady, w których cyferki zostały zastąpione określeniami sześciu ocen tegoż zachowania: wzorowe, bardzo dobre, dobre, poprawne, nieodpowiednie, naganne. Co nie wpłynęło na to, że nadal eksperci krytykowali jej stosowanie w szkołach dla młodzieży. Warto wspomnieć, że nie ma ocen zachowania w szkołach dla dorosłych, nie mówiąc o szkołach wyższych!
I wtedy zaczął obowiązywać przepis, że kryteria dla ustalenia tych ocen muszą być sprecyzowane w wewnątrzszkolnym systemie oceniania, będącym częścią statutu szkoły. I to z kolei pozwoliło na powstanie punktowych systemów ustalania tych ocen – patrz przykład takowego z jednej ze szkół podstawowych – TUTAJ
Nie muszę chyba rozwijać tego tematu – wszyscy chyba wiemy, że takie zasady skutkują możliwością „odkupywania” swoich „podpadek”– w celu zlikwidowania punktów ujemnych dodatnimi – np. przynoszeniem do szkoły surowców wtórnych (makulatury, baterii, nakrętek). Nawet gdy o tym piszę, to ogarnia mnie wzburzenie…
Reasumując:
Apeluję do wszystkich, którym bliska jest idea podmiotowego traktowania uczniów i którzy są zdecydowanymi przeciwnikami „treserskich” metod wychowania – w MEN-ie, wśród uczonych pedagogów, młodych, nieskażonych nawykami nauczycielek nauczycieli oraz rozsądnych, niekonserwatywnych rodziców, aby podjęli wszystkie możliwe działania, które doprowadzą do rychłej likwidacji oceny zachowania ucznia, tego przeżytku rodem z „pruskiej szkoły”!
Włodzisław Kuzitowicz
Jest sobota wieczór. Siedzę przed laptopem, wpatruję się w ekran, gdzie widzę biel świeżo otwartego pliku, z napisem: „Felieton nr 552.” I myślę. .. Myślę co dzisiaj będzie jego treścią. Mam pustkę w głowie… Pojawiła się myśl: Zobacz o czym pisałeś przed rokiem.
Po kilku minutach już wiem: 7 stycznia 2024 roku był to felieton 502. o takim tytule: „Miał być pożegnalnym bilansem kończącego się 2023 roku, ale…” No nie! Dziś nie wypada pójść tym tropem – zobaczcie sami o czym to było.
I nagle przypomniało mi się, że jeszcze przed Świętami Bożego Narodzenia otrzymałem mejla od „człowieka dobrze poinformowanego”, z którego dowiedziałem się, że Wydział Edukacji Urzędu Miasta Łodzi zorganizował, jak przed rokiem – tym razem 17 grudnia – w „Atlas Arenie” spotkane, na które zaprosił dyrektorki i dyrektorów, a także ich zastępczynie i zastępców WSZYSTKICH łódzkich szkół, pewnie także przedszkoli. A tam powitali ich: pani Prezydent Łodzi Hanna Zdanowska, pani Wiceprezydent Małgorzata Moskwa-Wodnicka, Dyrektor Wydziału Edukacji UMŁ pan Jarosław Pawlicki i inni ważni urzędnicy Magistratu.
Jakoś nie pasowało mi zamieszczać informacji o tym wydarzeniu w okresie świąteczno-noworocznym, bo już wtedy byłem przekonany, że nie mogę jej podać bez mojego komentarza. Ale teraz to już chyba mogę…
Zacznę – wyjątkowo jak na felieton – od ilustracji:
Oto owi gospodarze tego przedświątecznego spotkania
Abym nie był gołosłowny – tylu było uczestników 17 grudnia 2024 r. w „Atlas Arenie”
Obie ilustracje są screen’ami z „nibyrolki”, zamieszczonej na fanpage Wydziału Edukacji UMŁ – zobaczcie to sami – TUTAJ
Ale tak naprawdę, to chcę tutaj podzielić się z Wami kilkoma wątpliwościami, jakie zrodziły się w mojej starczej głowie pod wpływem informacji co – obok wysłuchania występu – będącego zapewne miłą odmianą w zalewie wszystkich christmasów – „Podwórkowej Kapeli Bałuckiej”, było główną treścią owego wydarzenia. A było nią wręczanie WSZYSTKIM zaproszonym nagród Prezydenta Miasta Łodzi. Na „pierwszy rzut oka” informacja taka powinna spotkać się z jednym tylko komentarzem: „Jakiż dobry dla kierujących swoimi placówkami oświatowo-wychowawczymi jest organ je prowadzący – Miasto Łódź”..Ale to tylko wtedy, gdy nie zgłębi się problemu…
Zacznę od tego, że zapoznam Was z Uchwałą nr XLIX/1497/21 Rady Miejskiej Łodzi z dnia 20 października 2021 r.zmieniająca uchwałę w sprawie przyjęcia regulaminu określającego wysokość stawek oraz szczegółowe warunki przyznawania dodatków do wynagrodzenia zasadniczego, szczegółowe warunki obliczania i wypłacania wynagrodzenia za godziny ponadwymiarowe i godziny doraźnych zastępstw oraz wysokość i warunki wypłacania nagród nauczycielom zatrudnionym w szkołach i placówkach oświatowych prowadzonych przez Miasto Łódź – Zobacz TUTAJ
Jak mogliście tam przeczytać, możliwe są 4 stopnie tej nagrody:
1) 10 000 zł – nagroda I stopnia Prezydenta Miasta Łodzi;
2) 8 000 zł – nagroda II stopnia Prezydenta Miasta Łodzi;
3) 1 000 zł – nagroda III stopnia Prezydenta Miasta Łodzi;
4) 1 000 zł – 3 000 zł – nagroda dyrektora szkoły
Warto wiedzieć, że takie stopniowanie nagród obowiązuje dopiero od przywołanej powyżej uchwały z dnia 20 października 2021 roku. Poprzednia uchwała Nr XXXII/1052/20 Rady Miejskiej w Łodzi z dnia 18 listopada 2020 r. (w sprawie nagród dla nauczycieli), w załączniku nr 1 § 7 przewidywała 3 stopnie nagród dla nauczycieli
1) 10 000 zł – nagroda I stopnia Prezydenta Miasta Łodzi;
2) 8 000 zł – nagroda II stopnia Prezydenta Miasta Łodzi;
3) 1 000 zł – 3 000 zł – nagroda dyrektora szkoły.
Trzeba także wiedzieć, że Uchwała nr LIV/1014/09 Rady miejskiej w Łodzi z dnia 25 marca 2009 r. (anulowana ową uchwalą z z dnia 18 listopada 2020 r) zawierała regulamin, w którym zapisano takie kryteria przyznawania dyrektorom nagród Prezydenta Miasta:
1.Kryteria przyznawania nagród
1,Nagroda prezydenta dla dyrektorów.
-wzorowe organizowanie procesu dydaktyczno-wychowawczego oraz kierowanie nim
-zgodnie z potrzebami społecznymi i regionalnymi,
-zapewnienie uczniom (wychowankom) i pracownikom warunków pełnego bezpieczeństwa i higieny pracy zgodnie z obowiązującymi przepisami,
-prawidłowe gospodarowanie środkami i mieniem szkoły, przestrzeganie dyscypliny budżetowej,
-prowadzenie polityki kadrowej zgodnej z potrzebami szkoły, zgodnie z przepisami Karty Nauczyciela i Kodeksu pracy,
-realizowanie zaleceń organu prowadzącego i organu sprawującego nadzór pedagogiczny,
-zaangażowanie i przejawianie inicjatywy w pracy mającej na celu rozwój kierowanej szkoły,
-osiągnięcia w pracy dydaktyczno-wychowawczej, podejmowanie efektywnych działań na rzecz poprawy i rozwoju bazy jednostki lub placówki.
Zapisano tam także (w części II Załącznika nr 3) tryb składania wniosków:
1.Z wnioskami o przyznanie nagród prezydenta mogą występować:
1) dla dyrektorów szkół inspektorzy Wydziału Edukacji Urzędu Miasta Łodzi
2) dla wicedyrektorów, nauczycieli zajmujących inne stanowiska kierownicze i nauczycieli dyrektorzy szkół
I to są podstawy moich wątpliwości co do poprawności takiej akcji dawania WSZYSTKIM pełniącym obowiązki dyrektorów dwu przewidzianych w obowiązującej uchwale nagród III stopnia w wysokości 1000 zł. A także WSZYSTKIM na etatach wicedyrektora.
To wyjaśnia dlaczego uchwałą RMŁ z dnia 18 listopada 2020 anulowano tamtą z 2009 roku, uchwaloną w czasie, kiedy przewodniczącym Rady był 31-letni Tomasz Kasprzak (PO), a prezydentem miasta – uznany za najgorszego, bo wkrótce w drodze referendum go odwołano – Jerzy Kropiwnicki. Teraz WŁADZA może dawać nagrody kiedy chce i komu chce – nawet tego samego dna, tej samej osobie, podwójną. I niepotrzebne już są wnioski – wystarczy, że jest taka wola i polecenie „decydentki/a”.
Nie dziwcie się, że ta cała sytuacja, zwłaszcza po jej prezentacji w świetle genezy prawnych podstaw przyznawania Nagrody Prezydenta Miasta, tak mnie zbulwersowała. Nie wiem ja Wy, ale ja mam nieodparte wrażenie, że wszystko to ma jeden cel: pozyskanie życzliwości kadry kierowniczej placówek oświatowych – przed rokiem, kiedy taka sama feta, w tym samym czasie i miejscu się odbyła – na parę miesięcy przed wyborami do Rady Miasta, a teraz – aby nikomu z nich nie przyszło do głowy krytykowanie decyzji pana Pawlickiego czy pani Moskwa-Wodnickiej. I – przynajmniej mnie, bo głosowałem na nią w kolejnych wyborach – jest przykro, że ten cały cyrk nobilituje swoją obecnością Pani Prezydent Hanna Zdanowska. Czy taka jest cena owej koalicji z lewicą, dającej większość, pozwalającą podejmowanie uchwal w Radzie?
Włodzisław Kuzitowicz
