Archiwum kategorii 'Felietony'

 

W minioną środę 5 listopada zamieściłem na OE fragmenty tekstu, zaczerpniętego z „Portalu dla Edukacji”, zatytułowanego „MEN odracza nowy obowiązek dla szkół. Zacznie się dopiero 1 września 2028 r.” Poprzedziłem go zdjęciem gmachu będącego siedzibą Ministerstwa Edukacji, na którym narysowałem czerwony znak zapytania. Teraz pora wyjaśnić co mną kierowało, aby w taki sposób tę informację zasygnalizować.

 

Uczyniłem tak, by już na wstępie zwrócić uwagę czytających na konsekwencje decyzji o przesunięciu daty obowiązku powoływania rad szkół i placówek na dzień 1 września 2028 r. Bo wygląda na to, że pani ministra Nowacka wierzy, że najbliższe wybory do Sejmu i Senatu nie wygra PiS i wspólnie z którąś z partii narodowców nie utworzy rządu i nie powoła na szefa MEN „swojego człowieka”. A ten – jak to ta partia i jej Prezydent RP mają wpisane w swój polityczny genotyp, na pewno unieważniłby  wszystkie ustawy i rozporządzenia obecnej władzy. I waśnie dlatego ten znak zapytania na zdjęciu, bo – mim zdaniem – nie ma żadnej pewności, że w tym gmachu 1 września 2018 roku będzie nadal sprawowała rządy ekipa, nominowana przez Koalicję Obywatelską.

 

Ale nie tylko ten niczym nie uzasadniony optymizm  dzisiejszego kierownictwa MEN mnie zmartwił. 5 października na internetowej stronie „Gazety Prawnej” zamieszczono tekst, zatytułowany „Rady szkół dopiero od 2028 roku? Ministerstwo wprowadza duże zmiany w projekcie”, w którym przeczytałem taki fragment, będący zapisem wypowiedzi dyrektora Departamentu Informacji MEN – Kacpra Lewery:

 

Dodatkowe dwa lata pozwolą nam na przeprowadzenie działań edukacyjno-promocyjnych oraz sprawdzenie, jak dobrowolnie powołane rady szkół i placówek działają w praktyce, co z kolei pozwoli na dokonanie ewaluacji tej decyzji w roku szkolnym 2027/2028

 

Skąd inąd wiadomo, że te działające dzisiaj Rady Szkoły funkcjonują w niewielkiej liczbie szkół, bo przytłaczająca większość dyrektorek i dyrektorów jest negatywnie do nich nastawiona. Prawdopodobnie dlatego, że obawiają się, iż rodzice i uczniowie będą mieli ustawowy wpływ na sposób zarządzania szkołą. I dlatego prognozuję, że przez owe dwa następne lata, kiedy powoływanie Rad Szkoły ma odbywać się na podstawie owych nowych zasad – nadal owe rady nie zaczną wyrastać jak przysłowiowe grzyby po deszczu. I nie pomoże w tym żadna akcja edukacyjno-promocyjna, a na podstawie zebranych w tym okresie opinii najbardziej prawdopodobne będzie osłabienie zakresu wpływu decyzji owych rad na styl pracy dyrekcji. A takie „bezzębne” rady przestaną mieć jakiejkolwiek znaczenie…

 

Warta uwagi jest także sytuacja wokół projektu powoływania Rzeczników Praw Ucznia.

 

Jak 4 listopada poinformowało Ministerstwo Edukacji – „Pozbawiliśmy Krajowego Rzecznika kompetencji do udziału w postępowaniach sądowych, administracyjnych i dyscyplinarnych dla nauczycieli. Uwzględniliśmy tym samym postulat związków zawodowych…”

 

Już wcześniej – 1 listopada można było przeczytać na „Portalu dla Edukacji” opinię środowiska nauczycielskiego:

 

Protestujemy zwłaszcza przeciwko wyposażeniu rzecznika w uprawnienia związane z postępowaniami dyscyplinarnymi nauczycieli – już teraz występują problemy z antynauczycielską postawą rzecznika praw dziecka,”

 

W tym samym tekście można było poznać wypowiedź dyrektora Kacpra Lewery, że „w zaktualizowanym projekcie zmienia się też sposób wyboru szkolnego rzecznika – nie będziemy powoływać do tej funkcji kolejnej osoby, tylko będzie nim opiekun samorządu uczniowskiego. W szkołach, w których się nie tworzy samorządu uczniowskiego, powoła go rada szkoły, a tam gdzie jej nie ma –  rada pedagogiczna.”

 

W jakim celu, w felietonie, zamieściłem aż tyle cytatów? Bo chcę, abyście znali „tło faktograficzne” mojej na ten temat refleksji:

 

Otóż wyznaję, że jest mi smutno, iż dożyliśmy takich czasów, w ćwierćwiecze XXI wieku, że władza centralna czuje się zobowiązana do narzucenia szkołom, całemu systemowi oświaty, obowiązku powoływania Rzecznika Praw Ucznia! Bo – moim zadaniem – jest to oznaka fatalnego stanu naszych szkół, jako środowisk wychowawczych. Bo to oznacza, że – w znakomitej większości – szkoły stały się „fabrykami wyników na egzaminy kończące edukację”, a nie placówkami wspierającymi wszechstronny rozwój ich uczniów, w atmosferze życzliwości i wsparcia! A te – mniej liczne –  wyjątki nie stają się przez ową większość wzorami do naśladowania.

 

Pora zastanowić się nad prawdziwymi przyczynami takiej sytuacji. I rozpocząć działania aby, oddolnie, ją zmieniać…  Nie nakazowo, kolejnymi ustawami, a poprzez podejmowanie skutecznych reform systemu przygotowywania do zawodu przyszłych nauczycieli, i usunięcie przyczyn złych zachowań wobec uczniów nauczycieli (i dyrekcji szkół) obecnie pracujących w szkołach.

 

Bo ci, którzy aktualnie w szkołach stwarzają sytuacje prowadzące do krzywdzenia uczniów, w moim głębokim przekonaniu, w znakomitej większości (bo czarne owce wszędzie się zdarzają) nie czynią tego z wrodzonej wrogości do dzieci i młodzieży. Nie mam wątpliwości, że – obok innych skutków – jest to konsekwencja poczucia upadku ich prestiżu społecznego, którego jednym z najważniejszych wskaźników jest niski – na tle innych grup zawodowych – wskaźnik ich wynagrodzeń!

 

I to by było na tyle….

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

Piszę ten felieton przede wszystkim z przyzwyczajenia, aby nie zaburzyć wieloletniej tradycji zamieszczania ich w niedziele.  Jednak dzisiaj jest nietypowa niedziela – dzień nazywany przez katolików Dniem Zadusznym. W praktyce, dla większości moich rodaków, to po prostu drugi dzień masowego odwiedzania cmentarzy, gdzie są mogiły naszych bliskich. Nie jest to czas na czytanie felietonu o nienajważniejszych wszak problemach edukacji…

 

Przeto ten dzisiejszy felieton będzie na jeden tylko temat – o kolejnej już, czwartej, edycji programu „Edukacja z wojskiem”. Bo jest kilka takich jego elementów, a także przemilczeń, które wzbudziły moje zainteresowanie. I stały się powodem powstania kilku – hipotetycznych – odpowiedzi na takie pytania:

 

Dlaczego nie ma nigdzie dostępnego, szczegółowego programu tych zajęć?”

 

-Dlaczego nadano temu programowi taką nazwę?

 

-Czy  o zachowaniu w sytuacji zagrożenia i innych podanych ogólnikowo tematach tych spotkań nie mogą mówić cywilni specjaliści?  

 

 

A więc po kolei:

 

Dlaczego nie ma nigdzie dostępnego, szczegółowego programu tych zajęć?

 

Pytanie to powstało po tym, jak wpisując w wyszukiwarkę „Czy jest dostępny szczegółowy program edukacji z wojskiem”  znajdowałem jedyni ogólne informacje, autorstwa AI, i propagandowe teksty – głównie na  „wojskowych stronach”. Zobaczcie sami  –  TUTAJ

 

 

Owa sztuczna inteligencja podała  jedynie taką informację:

 

Zajęcia: 3-lekcyjne, łączą teorię z praktyką, a ich treści obejmują:

-Zasady alarmowania i ewakuacji

-Podstawy udzielania pierwszej pomocy

-Zachowanie w sytuacjach kryzysowych i zagrożeń

-Podstawy obrony cywilnej i ochrony ludności

-Możliwość spotkania z weteranem misji

 

I odsyłała na strony MEN i MON. Ale kiedy klikniecie w link do MEN, zobaczycie także ogólniki – zobacz TUTAJ

 

A to jedyna odpowiedź która przyszła mi do głowy:

 

Myślę, ze świadomie nie opracowano szczegółowego programu tych trzygodzinnych zajęć (wszak muszą one  być zróżnicowane, bo są prowadzone w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych), gdyż nie prowadzą tych zajęć nauczyciele, lecz wojskowi, którzy nie mają przygotowania pedagogicznego.

 

A teraz, już krócej,  moje propozycje odpowiedzi na pozostałe pytania:

 

Dlaczego nadano temu programowi taką nazwę?

 

W nazwie tej  edukacji umieszczono owo dookreślenie podmiotu prowadzącego „z wojskiem” prawdopodobnie, na żądanie Ministerstwa Obrony. Bo dotąd nigdy tak nie postępowano. Kiedy w szkołach wprowadzano zajęcia edukacji  prawnej – nie mialo one w nazwie „z prawnikami”,  czy edukację zdrowotną – że „z lekarzami”. To dalekowzroczna strategia MON, aby młode pokolenie oswoić z ewentualnością założenia munduru polskiego żołnierza.

 

 

Czy  o zachowaniu w sytuacji zagrożenia i innych podanych ogólnikowo tematach tych spotkań

nie mogą mówić cywilni specjaliści? 

 

Moim zdaniem na pierwsze trzy tematy: Zasady alarmowania i ewakuacji, Podstawy udzielania pierwszej pomocy i Zachowanie w sytuacjach kryzysowych i zagrożeń – bezsprzecznie tak. Jedynie ten czwarty temat „Podstawy obrony cywilnej i ochrony ludności”  wymaga uwzględnienia punktu widzenia obrony terytorialnej kraju,. Jednak nie mam wątpliwości, ze każdy cywil, który jest kompetentny w trzech pierwszych tematach mógłby i ten zrealizować po krótkim przeszkoleniu. Ale nie tylko przygotowanie do radzenia sobie w sytuacjach zagrożenia jest celem tych zajęć. Dlaczego tak uważam? Bo niby dlaczego do programu owych trzech godzin zajęć wpisano jeszcze „Możliwość spotkania z weteranem misji”?  Odpowiedź jest taka sama, jak w  poprzednim pytaniu: To dalekowzroczna strategia MON, aby młode pokolenie oswoić z ewentualnością założenia munduru polskiego żołnierza”.

 

 

I jeszcze jedna refleksja – na tle debaty wokół „Ustawy Kamilka”. Czy owi żołnierze przedstawiają dyrekcji szkół zaświadczenie o niekaralności w zakresie przestępstw przeciw małoletnim? Czy podczas tych zajęć asystuje im nauczyciel tej szkoły?  Jeśli tak – to czy jest to na zasadach godzin ponadwymiarowych? Chyba, że owe zajęcia są w czasie, gdy dana klasa ma w tygodniowym planie lekcji – np. biologię i obok owego żołnierza jest z uczniami nauczyciel/lka tego przedmiotu…

 

Bo przecież nie można wykluczyć, że podczas demonstrowanie jak prawidłowo wykonać sztuczne oddychanie metodą „usta-usta”, lub praktycznego pokazu jak uciskać klatkę piersiową z wielką rozkoszą będzie chciał to demonstrować – nie na fantomie, a na uczennicy (lub uczniu) – jakiś niezaspokojony w swoich potrzebach wojak?…

 

Może przeczyta ten felieton ktoś z nadzoru pedagogicznego, to niech – na Fecebook’u  – odpowie jak to z tą „Edukacją z wojskiem” naprawdę jest?

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

 

Zacznę dzisiejszy felieton od – w pewnym sensie – polityki. I nie tylko polityki edukacyjnej…

 

Na początek wyznam przed Wami do jakich refleksji pobudziło mnie oglądanie migawek z dwu superpolitycznych ewentow, które odbyły się pod koniec mijającego tygodnia. Jako pierwszy – bo w dniach 24–25 października, w Międzynarodowym Centrum Kongresowym w Katowicach odbywał się Kongres Programowy Prawa i Sprawiedliwości. W kongresie tym oklaskiwało mówców grubo ponad 1000 uczestników. Odbyło się 20 sesji plenarnych i ponad 100 paneli. Przeanalizowałem program tego kongresu i z interesującej nas tematyki znalazłem tylko takie trzy debaty. Ale nie znalazły się one w programie pierwszego dnia, lecz dopiero w sobotę, 24 października, Informacje pochodzą z oficjalnego, ogólnodostępnego, programu Kongresu:

 

W ramach sesji głównej tego drugiego dnia odbyła się debata:

 

12:45–13:45

 

Polska wspólnota – kultura i dziedzictwo narodowe, edukacja, polityka historyczna, migracja, rodzina, małe ojczyzny 

Uczestnicy: Hanna Dobrowolska, Jacek Gołębiowski, Hanna Lichocka, Andrzej Przyłębski, Jarosław Sellin (moderator)

 

 

W ramach sesji specjalistycznych – dwa panele:

 

9:00–10:00

 

O suwerenną politykę edukacyjną w czasach transformacji oświatowej
Uczestnicy:  Antoni BuchałaHanna DobrowolskaJolanta Dobrzyńska,   Jerzy Kwaśniewski,  Jakub Moroz  – moderator.

 

[Jeśli nie znacie osób, które tam wypowiadały się na tytułowy temat – kliknijcie w nazwisko – dowiecie się kto zacz…]

 

 

15:15 –16:15

 

Edukacja muzyczna i teatralna w społeczeństwie i systemie oświaty
Uczestnicy: Marta Jezierska, Paweł Kukiz,  Władysław (?) [chyba pomyłka – Ryszard] TerleckiAndrzej WróbelAnna Krakowiak-Pacholska moderatorka,  Mirosława Terlecka – moderatorka,

 

[Jeśli nie znacie osób, które tam wypowiadały się na tytułowy temat – kliknijcie w nazwisko – dowiecie się kto zacz…]

 

 

Kongres Programowy PiS w Katowicach 2025 – PROGRAM – TUTAJ

 

 

 

Niestety – nie zdołałem znaleźć, mimo poszukiwań, żadnych relacji (nie mówiąc o nagraniach filmowych) z tych debat.

 

Ale i po lekturze zapowiedzi, a zwłaszcza poznawszy kto w tych panelach  głosił swoje poglądy – strach się bać!

 

x           x           x

 

Dlatego warto zastanowić się jakie w naszych szkołach mogą zaistnieć zmiany – w konsekwencji decyzji, podjętych na sobotniej konwencji Platformy Obywatelskiej, która stała się początkiem procesu tworzenia nowego ugrupowania – po połączeniu się w jedną partię pod znaną już nazwą „Koalicja Obywatelska” – po połączeniu się z dotychczasowymi partiami: Nowoczesną  i  Inicjatywą Polską.

 

Bo wszak założycielką i przewodniczącą tej ostatniej była nasza ministra – Barbara Nowacka. I to dawało jej w dotychczasowej koalicji pozycję „nie do ruszenia”. Więc może teraz, gdy już będzie tylko jedną z wielu (nawet będąc w zarządzie nowo utworzonej partii), to premier, mając tyle sygnałów o jej nienajlepszych decyzjach i ich skutkach, da się przekonać do zmian personalnych w tym resorcie, i powoła kogoś, kto potrafi wsłuchiwać się (nie tylko podczas pokazowych spotkań) w głosy praktyków i PRAWDZIWYCH ekspertów.

 

x           x           x

 

I jeszcze kilka zdań na kanwie materiału, zmieszczonego na OE 24 października, pod tytułem „Nauczyciele, nie organizując wycieczek, powodują straty w setkach firm turystycznych”. A konkretnie mam na myśli ten fragment:

 

„Wstrzymywanie wycieczek szkolnych dotyka przede wszystkim uczniów, którzy tracą możliwość zdobywania wiedzy przez doświadczenie. ESPT nie ma co do tego wątpliwości. – Obecna sytuacja pozbawia uczniów tych doświadczeń. Wstrzymywanie wyjazdów szkolnych to de facto ograniczenie prawa młodych ludzi do edukacji przez praktykę i doświadczenie, co w dłuższej perspektywie negatywnie wpływa na ich rozwój społeczny i emocjonaln.”

 

Mam w tej sprawie identyczny pogląd! A od siebie dodam, że podczas takiej wycieczki może wydarzyć się coś nie zaplanowanego, ale nie tylko interesującego, lecz takiego, co zapadnie w pamięć na cale życie – choćby tylko jednemu z jej uczestników.

 

Tak jak ja do dziś (i aż do starczej utraty pamięci) pamiętam epizod, który miał miejsce, kiedy jako uczeń Szkoły Rzemiosł Budowlanych przy TB1 w Łodzi uczestniczyłem w wycieczce naszej klasy, którą do łęczyckiego Tumu, Żelazowej Woli i do pałacu w Nieborowie zorganizowała nasza nauczycielka historii – pani Kabacińska – późniejsza wicedyrektorka tej szkoły.

 

Otóż to wtedy, podczas zwiedzania kolejnych sal owego pałacu, w jednej z nich otworzyły się nagle, opatrzone tabliczką „Wstęp wzbroniony” drzwi i wyszedł z nich…. Malchior Wańkowicz! Nie wszyscy moi koledzy z klasy go rozpoznali, nie wszyscy w ogóle o nim słyszeli. Ale ja i trzej moi koledzy z którymi tworzyliśmy nieformalny „Klub Kuli”, w ramach którego mieliśmy pozaformalny – wspierający nasz ogólnokulturalny rozwój –  kontakt z nauczycielką j. polskiego – panią Wiktorią Kupiszową, która wypożyczała nam ze swojej domowej biblioteczki najnowsze książki – znaliśmy jego, opublikowane w 1958 roku książkiNa tropach Smętka”  i „Monte Cassino. I tylko ja odważyłem się nawiązać z Nim rozmowę, podczas której udało mi się „pociągnąć go za język” i namówić do opowieści „jak to było pod Monte Cassino”.

 

A działo się to w 1960 roku!!!

 

Ale dla mnie tych kilkanaście minut miało poważne konsekwencje. Nie tylko zapadło w pamięć, ale także umocniło podwaliny mojej wizji przyszłej drogi w kierunku studiów na filologii polskiej i ewentualnej roli pisarza. I ułatwiło mą decyzję porzucenia nauki w półrocze I klasy 3-letniego Technikum Budowlanego i przeniesienia się do X klasy w XVIII Liceum Ogólnokształcącego w Łodzi, gdzie w 1963 roku zdałem maturę.

 

A to wszystko- między innymi – właśnie dzięki wycieczce szkolnej….

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

Nie mogę felietonu, zamieszczanego w niedzielę po Dniu Edukacji Narodowej, nie rozpocząć od wspomnień z tego dnia, i w ogóle od tematu edukacji narodowej. A po raz pierwszy od przejścia na emeryturę, kończąc w dniu 31 sierpnia 2005 roku dwunastoletni okres pełnienia obowiązków dyrektora w zespole szkół zawodowych, który kiedy w roku 1993, gdy je obejmowałem nosił nazwę Zespół Szkół Budowlanych Nr 2, a dziś – Zespół Szkół Budowlano-Technicznych, czyli od 20-u lat, zostałem tego dnia zaproszony na szkolne obchody owego nauczycielskiego (i nie tylko – także pracowników oświaty nie będących nauczycielami) święta. Nie będę tu opisywał jak owe obchody przebiegły, ale nie mogę powstrzymać się przed jedną informacją. Nie prowadziła tej szkolnej uroczystości dyrektorka tego zespołu szkół, która tę funkcję pełni – nieprzerwanie – od marca 2006 roku, ale jej zastępczyni! Gdy zaniepokojony ewentualnymi przyczynami tej nieobecności zapytałem o nie – otrzymałem taką informację: „Pani dyrektor jest w sanatorium.” Nie w szpitalu, a w sanatorium…

 

Przyznam, że nigdy nie przyjąłbym od NFZ-u terminu sanatorium w okresie, który uniemożliwiłby mi obecność na żadnej szkolnej uroczystośći – tym bardziej w dniu, potocznie nazywanym „Dniem Nauczyciela”!

 

x          x          x

 

A teraz o głębszej refleksji, która także ma swe źródło w tym dniu, a konkretnie w jego oficjalnej nazwie. Jak wiadomo został on ustanowiony jeszcze w PRLu – krótko po ogłoszeniu Stanu Wojennego (13 grudnia 1980 r.), z dniem wejścia w życie ustawy Karta Nauczyciela, t.j. 1 lutego 1982 roku. Jego data miała (o dziwo!) upamiętniać  rocznicę powstania Komisji Edukacji Narodowej, utworzonej z inicjatywy króla Stanisława Augusta Poniatowskiego w 1773 roku. Było to – dziwne podobieństwo – kilkanaście miesięcy po tym, jak  5 sierpnia 1772 r. zawarte zostały w Petersburgu trzy identyczne traktaty, zgodnie z którymi Rosja, Prusy i Austria dokonały I rozbioru Polski.

 

Opatrzenie w drugiej połowie XVIII wieku owego ciała mającego zarządzać oświatą w ówczesnym Państwie Polskim, w takiej sytuacji politycznej, było ze wszech miar uzasadnione. Wpisanie przez władze państwa zarządzanego przez wojskowego dyktatora z PZPR, który dokonał swoistego zamachu stany do nazwy dnia święta nauczycieli przymiotnika „narodowe” – moim zdaniem – było swoistą zasłoną dymną, próbą przekonania społeczeństwa, ze jest on polskim patriotą…

 

Ale czy obecnie, w 25-ym roku XXI wieku, po 35 latach III RP,  kiedy Polska od 20-u lat jest członkiem Unii Europejskiej, gdy nie tylko że nie ma miedzy państwami członkowskimi granic dla ich obywateli i mogą oni, bez paszportów,  swobodnego przemieszczania się,  gdy polscy uczniowie, w ramach programu „Erasmus” poznają uczniów i ich edukację w innych krajach członkowskich, utrzymywanie tego przymiotnika jest zasadne?

 

Zwłaszcza, że w ostatnich latach  słowo „narodowy> zaczęło mieć bardzo negatywną konotację – „nacjonalistyczny”.  Bo wiemy wszak, że nie tylko działa od 2014 roku partia „Ruch Narodowy”, ale znani są jeszcze bardziej od niej radykalni – i powszechnie w swej działalności potępiani – tacy „aktywiści” jak Grzegorz Braun czy Rafał Bąkiewicz.

 

Dlatego uważam, że o ile w przypadku nazw dwu innych ministerstw: Ministerstwa Obrony Narodowej i Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego ów przymiotnik jest uzasadniony, to najwyższy czas aby zlikwidować z nazwy naszego ministerstwa ten, tak źle kojarzący się, przymiotnik.

 

A wczoraj uświadomiłem sobie, ze mam jeszcze jeden argument za tezą, że polska edukacja nie musi tak nachalnie reklamować się, że jest narodową. Stało się to w czasie, kiedy obserwowałem (bo nie uczestniczyłem) w wydarzeniu o nazwie „ASTROPIKNIK”, które odbyło się w Łódzkim Centrum Nauki i Techniki. Zaczęło się to od wielkiej fety wręczenia naszemu – drugiemu w historii, po Mirosławie Hermaszewskim, „zdobywcy kosmosu”  – Sławoszowi Uznańskiemu-Wiśniewskiemu, dokumentu nadania mu tytułu „Honorowy Obywatela Miasta Łodzi” i wręczenia symbolicznego „klucza do bram miasta.

 

Udało mi się tam nie tylko po raz pierwszy (i zapewne – ostatni) spotkać się z nim  „twarzą w twarz”, ale i wymienić kilka zdań. To dzięki temu mogę poinformować, że nie realizował on edukacji w całej jej pierwszej części w żadnej szkole publicznej, podległej bezpośrednio „narodowemu ministerstwu edukacji”, a – lata edukacji początkowej, od 1991 roku – w  Szkole Podstawowej Łódzkiego Stowarzyszenia Społeczno-Oświatowego przy ul.Cz. Babickiego na łódzkiej Retkini, a później w Szkole Europejskiej przy u. Tuszyńskiej w Łodzi. Działała ona wtedy pod nazwą „Gimnazjum Językowe”, oferując innowacyjny, sześcioletni cykl nauczania obejmujący uczniów dwóch ostatnich klas szkoły podstawowej (klasę VII i VIII) oraz cztery klasy liceum. Jej absolwent posiadał m.in. międzynarodowe certyfikaty z trzech języków obcych. Sławosz pod tym adresem zaliczył kolejne lata podstawówki – do klasy VI i dalej  – w owym „gimnazjum” – następne lata, jednak końcowe klasy liceum w VIII LO  przy ul. Pomorskiej w Łodzi, gdzie (z nieznanych mi powodów) ojciec przeniósł go  i gdzie w 1999 roku zdał maturę.

 

Jak widać – taka ścieżka edukacyjna nie sprawiła, że nie jest on patriotą – nie tylko swojego kraju, ale i rodzinnego miasta! Wszak w ostatnich dekadach nikt tak nie rozsławił naszego kraju, nikt nie powtarzał wszędzie i wszystkim, że wyszedł z Polski, z Lodzi, jak on właśnie…

 

A przecież przez większą część swej edukacji szkolnej nie uczył się w państwowo-samorządowym – NARODOWYM – systemie oświaty.

 

Wniosek – należy niezwłocznie wykreślić z nazwy Ministerstwa Edukacji ów niejednoznaczny dziś przymiotnik „Narodowej! 

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 



 

W minionym tygodniu na OE przez pierwsze trzy dni dominowały wieści z XIX Kongresu Zarządzania Oświatą, który w Zakopanem zgromadził ponad 1200 uczestniczek i uczestników. Teraz dodam tylko, że – tradycyjnie – przygotowywane jest przez jego organizatorów „Stanowisko OSKKO” – wypracowane na Kongresie, które – gdy tylko zostanie opublikowane – zamieszczę na OE.

 

Nie widzę powodu, aby komentować  uroczyste ogłoszenie kto został „Nauczycielką Roku 2025” oraz „Nauczycielką Jutr@ 2025”.a także konferencji, będącej naszym wojewódzkim podsumowaniem ogólnopolskiego Tygodnia o Przeciwdziałaniu Przemocy, która nie odbyła się w żadnej placówce doskonalenia nauczycieli, ani poradni psychologiczno-pedagicznej lub szkole, lecz w Bibliotece Publicznej w Piotrkowie Trybunalskim.

 

Pozwólcie, ze choć kilka zdań poświęcę na moje refleksje, których źródło leży w informacji o stanowisku „Stowarzyszenia Umarłych Statutów”, które ustami swego wiceprezesa – Arkadiusza Jaworskiego, ustosunkowało się do pomysłów MEN, które to w nowelizacji ustawy Prawo oświatowe planuje przesunąć obowiązek tworzenia rad szkół i placówek z 1 września 2026 r. na 1 września 2028 r., a także zlikwidować wszystkie sądowe i dyscyplinarne kompetencje rzeczników praw ucznia, zarówno na szczeblu krajowym jak i jego wojewódzkich odpowiedników.

 

Generalnie: Wiceprezes sceptycznie podchodzi do postulatu rezygnacji ze stworzenia centralnych przepisów dotyczących praw i obowiązków ucznia. Zauważa, nie jest tak jak przedstawiają to dyrektorzy szkół, że wewnętrzne regulaminy szkolne są kształtowane przez szkolną społeczność – w praktyce regulacje są opracowywane przez dyrekcję szkół.

 

Warto w tym miejscu przypomnieć, że Arkadiusz Jaworski sceptycznie podchodzi także do postulatu rezygnacji ze stworzenia centralnych przepisów dotyczących praw i obowiązków ucznia. Jak zauważa, nie jest tak jak przedstawiają to dyrektorzy szkół, że wewnętrzne regulaminy szkolne są kształtowane przez szkolną społeczność – w praktyce regulacje są opracowywane przez dyrekcję szkół.

 

Przypominam, ze przeciw powoływaniu Rzeczników Praw Ucznia w szkole opowiedziało się Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty, a także nauczycielskie związki zawodowe: Krajowa Sekcja Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność” oraz Wolny Związek Zawodowy. Związek Nauczycielstwa Polskiego ni zajął w tej sprawie oficjalnego stanowiska, ale podczas spotkań jego przedstawicieli z kierownictwem MEN także nacisał na ograniczenie uprawnień rzeczników praw ucznia w obszarze skarg na dyrekcje szkół i nauczycieli.

 

https://edukacja.dziennik.pl/aktualnosci/artykuly/9887481,nie-chca-superprokuratorow-w-szkolach-men-odpowiada-na-protesty-nauczycieli.html

Jesteśmy więc świadkami ciekawego spektaklu, kiedy to władza centralna występuje jako rzeczniczka większego wpływu uczniów (i ich rodziców – w ramach Rad Szkół) na funkcjonowanie szkół, a oponentami ich ograniczenia są związki zawodowe i stowarzyszenie, reprezentujące punkt widzenia nauczycieli i kierownictwa szkół.

 

I kto ma w tej sprawie rację? Ministerialne elity, czy vox populi?

 

x          x          x

 

I o jeszcze jednym problemie – tym razem moim osobistym, muszę tu napisać. Bo od piątku, kiedy to po raz pierwszy w całej historii mojej aktywności w mediach społecznościowych zostałem oskarżony o hejt, nie mogę przestać o tym myśleć !

 

A było tak:

 

Otworzyłem, jak zwykle, stronę na fejsbuku i wśród najnowszych postów zobaczyłem zdjęcie pewnej fb-znajomej, na którym stoi ona obok wysokiego mężczyzny, a obok przeczytałem – cytuję z pamięci, gdyż ten materiał został jeszcze tego samego dnia skasowany:

 

Mój Syneczek Tomeczek (a może było to ”mój Synuś Tomuś”) zawiezie mnie  dzisiaj na konferencję w….”

 

Zalajkowalem (chyba nawet serduszkiem) i chcąc  w ten sposób podkreślić rażącą rozbieżność użytych słów (syneczek Tomeczek) w stosunku do obrazu , gdzie mama stoi obok wyższego od siebie, dorosłego syna, napisałem taki krótki komentarz – cytuję także z pamięci, bo i on został skasowany:

 

Syneczek Tomeczek – w rozmiarze XXL

 

I nagle, po krótkim czasie pojawiła się taka reakcja owej fb-znajomej:

 

 

Oniemiałem, a po chwili tak odpisałem:

 

 

Dosłownie  po kilku chwilach zobaczyłem kolejny tekst:

 

 

Nie dziwicie się, że cala ta sytuacja tak mnie wzburzyła. Owo nieuzasadnione moim niewinnym żartem oskarżenie o hejt, świadomie i konsekwentnie podtrzymane przez kogoś z tytułami naukowymi, osobę popularną w naszej oświatowej bańce, naprawdę mną wstrząsnęło. I w pierwszym odruchu odpisałem:

 

Ten trzyliterowy dopisek, to – oczywiście – reakcja skrzywdzonej mamusi….

 

Minęły już trzy doby, a ja nadal próbuję wyciszyć emocje, zracjonalizować całą tą paradoksalną sytuację.

 

Właśnie przypomniałem sobie o konferencji w Jaworznie: „Wiem, rozumiem, nie wykluczam”. Muszę zapoznać się z filmową relacją z tego wydarzenia – może się czegoś dowiem jak z takich sytuacji wychodzić, może zrozumiem moją oskarżycielkę… Ale nie wykluczam, że i to nie pomoże….

 

 

 

*Hejt – to obraźliwe, agresywne lub nienawistne zachowania skierowane przeciwko innym osobom, które mogą przybierać formę słów, komentarzy, memów, grafik lub nagrań. [Więcej – TUTAJ]

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

Z wszystkich tematów, które zaistniały w minionym tygodniu w tekstach zamieszczanych na OE wybrałem ten jeden – osobiście bardzo mi bliski, do którego mam prawo odnieść się w oparciu nie tylko o wspomnienia z lat  szkolnych, a i później z okresu studiów na Uniwersytecie Łódzkim, ale także jako uczestnik realizacji projektu współfinansowanego ze środków Unii Europejskiej – „Praktyka na miarę szyta. Program praktyk pedagogicznych podnoszących jakość kształcenia  w zawodzie nauczyciela”, prowadzonego w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Łodzi w latach 2010 – 2012.

 

Tym bodźcem był tekst z portalu „Strefa Edukacji”: System uczy, jak uczyć matematyki, a nie jak uczyć ucznia. Młodzi nauczyciele zostawieni sami sobie”, którego obszerne fragmenty zamieściłem 1 października.

 

Aby „wejść w temat” zacznę od przytoczenia dwu fragmentów tego tekstu:

 

„Studia nauczycielskie uczą teorii i wiedzy przedmiotowej, ale nie przygotowują do realiów szkolnej codzienności. Młodzi pedagodzy trafiają do klas bez umiejętności radzenia sobie z konfliktami, rozmów z rodzicami czy prowadzenia dokumentacji.”

 

„– Starsi pedagodzy, często już sześćdziesięcio- czy siedemdziesięcioletni, wspominają dawne seminaria nauczycielskie z czasów powojennej Polski wspominał Przemysław Kluge w rozmowie ze Strefą Edukacji. To nie były studia wyższe, ale szkoły, które przygotowywały nauczycieli poprzez intensywny kontakt z uczniami. Istniały specjalne szkoły ćwiczeń, gdzie adepci prowadzili lekcje pod okiem starszych kolegów jeszcze przed ukończeniem nauki. To dawało ogromne poczucie kontaktu z rzeczywistością.”

 

Może warto przypomnieć, korzystając z Wikipedii (bo ja, choć ponad osiemdziesięciolatek nie miałem szans zdobycia wiedzy na ten temat z autopsji) czym były owe seminaria nauczycielskie i jak tam przygotowywano ich uczniów do zawodu nauczyciela. Odsyłam do tego źródła, a przytoczę jedynie fragment informujący o tym elemencie przygotowania do zawodu nauczyciela, który – choć tak istotny – zaniknął w ostatnich dziesięcioleciach z polskiego systemu edukacyjnego:

 

„Począwszy od trzeciego roku nauki uczniowie seminariów nauczycielskich odbywali praktyki zawodowe. Młodsi, z kursu trzeciego, czyli klasy trzeciej pełnili pomocnicze dyżury w czasie przerw międzylekcyjnych, uczniowie kursu czwartego przygotowywali i przeprowadzali samodzielne lekcje, kursu piątego – dwutygodniowe praktyki w wybranych szkołach pod okiem wykwalifikowanych nauczycieli danej szkoły. Nauczyciele seminariów nauczycielskich mieli obowiązek kontrolowania przebiegu praktyk i wystawiania ocen, które były brane pod uwagę w ocenach końcowych.”

 

Ale za to pamiętam system przygotowania przyszłych nauczycieli do zawodu w PRL – z pierwszych dekad powojennych. Były to licea pedagogiczne – jedyne szkoły (średnie}, przygotowujące młodzież do zawodu nauczyciela, pracującego w szkołach podstawowych. Działały one do roku  1962, kiedy zostały zastąpione dwuletnim Studium Nauczycielskim (SN), które początkowo (od roku 1954) działały w kilku miastach – równolegle z liceami pedagogicznymi.

 

Przy każdym liceum pedagogicznym i studium nauczycielskim działała szkoła ćwiczeń. Symptomatyczne, że Wikipedia nie dysponuje oddzielnym tekstem o tym czym były szkoły ćwiczeń –jedyną informację podała AI – po wpisaniu do wyszukiwarki „Szkoły ćwiczeń przy LP i SN, ale nie za każdym razem tekst ten się pojawia:

 

Kluczowe cechy szkoły ćwiczeń: 

Cel: Praktyczna weryfikacja wiedzy teoretycznej zdobytej podczas studiów i doskonalenie umiejętności nauczycielskich.

Uczestnicy: Studenci przygotowujący się do zawodu nauczyciela oraz nauczyciele, którzy chcą rozwijać swój warsztat pracy.

Rola: Miejsce doświadczania, uczenia się i podnoszenia kwalifikacji w kontekście pracy z uczniami.

 

Jednak nie tylko te placówki przygotowujące do pracy w szkole podstawowej dysponowały szkołami ćwiczeń. Miały je także uniwersytety, w których kształcili się przyszli nauczyciele szkół średnich. Pamiętam, bo w pierwszej połowie lat 70-ych, kiedy byłem studentem pedagogiki na UŁ uczelnia ta dysponowała szkołą ćwiczeń przy ul. Zacisze. Placówka ta od kilkudziesięciu lat nie pełni tej funkcji, ale – o czym dowiedziałem się poszukując  informacji  z historii tej szkoły – dziś jest to „Szkoła Ćwiczeń” dla studentów UŁ, a nazwa ta wystąpiła w informacji AI, gdyż oferuje ona zajęcia wychowania fizycznego dla studentów.

 

Ot – chichot historii…

 

Ale są to „śmichy z pogrzebu”. Pewnie nikt nie wie, że Zarządzeniem nr 54 Ministra Edukacji Narodowej z dn. 1 września 1989 r w sprawie zasad działania szkół ćwiczeń, podpisane  – prawdopodobnie jako ostatni akt prawny jeszcze w przed odwołaniem go z dniem 1 sierpnia tego roku, przez ostatniego ministra edukacji PRL – Jacka Fisiaka (PZPR), podjęto próbę przywrócenia szkół ćwiczeń dla studentów (słuchaczy, uczniów) szkół wyższych i zakładów kształcenia nauczycieli. Jest to dzisiaj dokument archiwalny, który zapewne nigdy nie wszedł w życie, ale którego lekturę polecam dzisiejszym „innowatorom” pracującym w MEN i IBN  –  TUTAJ

 

Zaiste – smuta mnie dopada, kiedy  konstatuję dramatyczny stan współczesnego przygotowania przyszłych nauczycieli do zawodu, i gdy przypominam sobie, że jeszcze nie tak dawno – bo w latach 2010 – 2012, kiedy pracowałem w w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Łodzi, uczestniczyłem w bardzo udanym projekcie „Praktyka na miarę szyta. Program praktyk pedagogicznych podnoszących jakość kształcenia w zawodzie nauczyciela”. Nie będę się tu o tym rozpisywać – odsyłam zainteresowanych do publikacji, w której zostały zawarte wszelkie owoce owego projektu: „Dobre praktyki pedagogiczne szansą innowacyjnej edukacji. Dodam jeszcze, że w wydaniu drukowanej książki załączona była płyta CD, na której utrwalono nie tylko wypracowane podczas realizacji projektu  założenia programu praktyk, ale także propozycję dzienniczka praktyk, stanowiącego użyteczne narzędzie porządkowania doświadczeń praktykantów i praktykantek oraz oceny ich działań, ale także inne materiały opracowane w ramach projektu. Są to różnego rodzaju opracowania dydaktyczne, szkoleniowe, warsztatowe oraz poradniki przydatne zarówno studentom i studentkom, jak i osobom pełniącym funkcje opiekunów praktyk.

 

Nie był to jedyny taki projekt, realizowany w Polsce w tym czasie. Podobny, zatytułowany „Program Praktyk Pedagogicznych podnoszący jakość kształcenia przyszłych nauczycieli”  realizowany był  od 1 września 2010 roku do31 lipca 2013 roku przez Wyższą Szkołę Kultury Fizycznej i Turystki im. Haliny Konopackiej w Pruszkowie

 

 

Tylko, czy kiedykolwiek, ktokolwiek zainteresował się tymi materiałami, czy z nich skorzystał?  Czy w IBE i w MEN  cokolwiek o tym programie i jego dorobku wiedzą?…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

Dzisiaj będzie na jeden temat, co jest reakcją na tekst, zamieszczony  w poniedziałek: „O luce edukacyjnej chłopców – wywiad z autorem raportu „Przemilczane nierówności”. Jeśli nie czytaliście – uczyńcie to teraz – to niezbędne, aby mieć ten sam start do dalszych przemyśleń.

 

Zacznę od zacytowania kilku fragmentów tego tekstu:

 

„Wśród młodych osób w wieku około 30 lat wyższe wykształcenie ma większość kobiet i tylko około jedna trzecia mężczyzn. […]  Większość dziewczyn idzie do liceum, większość chłopców – do technikum. […] Na egzaminie ósmoklasisty dziewczynki mają średnio 8–9 punktów więcej z języka polskiego i 3 z angielskiego, a przy tym bez różnic na matematyce.[…] Dużo więcej wiemy o dziewczętach i ich relacjach z przedmiotami ścisłymi, np. matematyką. A znacznie mniej o tym, dlaczego chłopcy gorzej czytają i chętniej wybierają ścieżki zawodowe.”

 

Z wypowiedzi dr Michała Gulczyńskiego –  autora raportu Przemilczane nierówności wylania się obraz społeczeństwa, które  z każdym rokiem będzie społeczeństwem wykształconych, kulturalnych  kobiet i nieoczytanych, skoncentrowanych na technice i zarabianiu pieniędzy, mężczyzn. Nie mam zamiaru dyskutować z faktami, ale…

 

Ale cały czas mam przed oczyma informacje, które od czerwca zamieszczane były na stronie MEN, informujące o sukcesach polskich uczniów w międzynarodowych olimpiadach przedmiotowych.

 

Początek dała informacja z 28 kwietnia o 12 medalistach –  w tym  aż 4 złotych, 5 srebrnych i 3 brązowych, które zdobyli polscy uczniowie rywalizujący w 31. Bałtyckiej Olimpiadzie Informatycznej. Wśród medalistów nie było uczennic…

 

Potem były następne informacje o kolejnych sukcesach polskich uczniów…

 

Ale te sukcesy chłopców w międzynarodowych olimpiadach to  wyjątek od powszechnego trendu, który od pewnego czasu jest zauważany przez wnikliwych obserwatorów. Przykładem może być tekst, zamieszczony 28 lipca na fanpage „Nie dla chaosu w szkole”Oto jego fragment:

 

„Sporo piszemy o błyskotliwych sukcesach naukowych chłopaków, którzy wracają z międzynarodowych olimpiad z medalami, bo oni stanowią przytłaczająca większość olimpijczyków. Jest jednak i druga strona medalu. Statystycznie chłopcy w polskiej szkole mają gorsze wyniki w nauce, gorzej wypadają na egzaminach, częściej repetują, lub nawet rzucają naukę. Rzadziej podejmują też naukę w szkołach wyższych. Mówi się o rosnącej z roku na rok luce edukacyjnej.”

 

Dzień wcześniej, w 579 felietonie, informowałem o zaskakującym – przynajmniej dla mnie – wydarzeniu, to znaczy o V Europejskiej Olimpiadzie Informatycznej Dziewcząt, na której polskie uczennice zdobyły dwa złote i dwa srebrne medale, a Paulina Żeleźnik –  absolwentka XIV LO z Wrocławia – została zwyciężczynią całej olimpiady. Bo przyznam się, że dopiero wtedy dotarło do mnie, że są organizowane odrębne olimpiady informatyczne dla uczniów i dla uczennic. I kiedy zacząłem zgłębiać ten problem i przeglądać wszystkie zamieszczane na stronie MEN informacje o polskich sukcesach w olimpiadach przedmiotowych, upewniłem się, że – z wyjątkiem jednej – z wszystkich tych rywalizacji medale przywozili chłopcy.

 

Tym wyjątkiem była 66 Międzynarodowa Olimpiada Matematyczna w Australii, z której polska reprezentacja przywiozła 3 złote i 3 srebrne medale. I w tym gronie – ze złotym medalem – znalazła się jedna dziewczyna – Magdalena Pudełko, uczennica V LO w Krakowie.

 

To tyle o tym problemie  z archiwalnych materiałów OE.  Bo tak naprawdę, to temat „luki  edukacyjnej chłopców” zrodził się podczas dzisiejszego porannego spaceru z moją goldenką Sendi– tradycyjnie ze słuchawką w uchu – słuchałem Radia TOK FM. I tam usłyszałem fragment audycji o niepokojącym zjawisku, jakim jest coraz częściej występujące porzucanie studiów, w czym przodują młodzi mężczyźni. I padło tam ich określenie, jako  „pokolenie Z”, dla którego jest to zjawisko o wiele powszechniejsze niż u „Milenialsów”.

 

Jako że był to jedynie krótki fragment audycji, po powrocie do domu  zasiadłem przed komputerem i poszukałem obszerniejszej informacji o owym zasygnalizowanym w radiu  TOK FM problemie. I znalazłem. Jest to tekst na stronie  „dziennik.pl”, zatytułowany „Niepokojące zjawisko na polskich uczelniach. Studenci masowo rezygnują”. Oto dwa fragmenty z tego tekstu:

 

„Jak wynika z Zintegrowanego Systemu Informacji o Nauce i Szkolnictwie Wyższym POL, w latach 2012–2020 studia rozpoczęło 1,3 mln osób, które nie ukończyły nauki. Oznacza to, że nawet 30–40 proc. studentów rezygnuje przed uzyskaniem dyplomu.[…]

 

Z przeprowadzonych analiz wynika, mężczyźni częściej rezygnują ze studiów. Udział drop-outów jest wśród nich o 15 proc. wyższy niż wśród kobiet. Zdecydowana większość rezygnacji nastąpiła w relatywnie niedługim czasie od rozpoczęcia studiów.”

 

Z tej, pochodzącej z wiarygodnego źródła informacji, wynika, że problem ten nie jest zjawiskiem marginalnym, a groźnym zjawiskiem, któremu należy przeciwdziałać. I wracając do przewodniego wątku tego felietony, czyli do tezy, że chłopcy w pokoleniu Z są gorsi od dziewcząt – mimo złudnego obrazu, jaki ukazują wyniki światowych olimpiad przedmiotowych, w których to uczniowie wiodą prym – uważam, że najwyższy czas, aby odpowiedzialni za polski system edukacyjny wyciągnęli z tej diagnozy właściwe  wnioski i przedsięwzięli skuteczne metody zapobiegania temu procesowi.

 

Aby nie być posądzonym o brak wiedzy „w tym temacie” – bo wszak jestem już 20 lat jedynie na pozycji obserwatora rzeczywistości –  wpisałem do wyszukiwarki: „Chopcy z pokolenia Z w edukacji”. Oto czego – dzięki tej literówce – dowiedziałem się od AI:

 

Chłopcy z pokolenia Z (urodzeni zazwyczaj między 1995 a 2010 rokiem) w edukacji charakteryzują się sprawną obsługą technologii cyfrowych, preferencją interaktywnych metod nauczania oraz potrzebą natychmiastowej informacji zwrotnej. Szukają praktycznych i zorientowanych na rozwój ścieżek edukacyjnych, które przygotują ich do współczesnego, dynamicznego rynku pracy, a także cenią sobie różnorodność i elastyczność w zdobywaniu wiedzy.”

 

A dalej można przeczytać obszerniejsze informacje – pod takim podtytułem: „Kluczowe cechy chłopców z pokolenia Z w kontekście edukacji”. Jednak dla mnie cenniejszy jest ten fragment:

 

Współczesny system edukacji musi dostosować się do specyfiki tej grupy, oferując metody nauczania, które uwzględniają ich sposób przyswajania wiedzy, potrzebę angażowania emocjonalnego oraz rozwijanie umiejętności głębszej analizy i koncentracji” 

 

Zobacz więcej  –  TUTAJ

:

 

Z tych wszystkich informacji wyprowadziłem jeden, pocieszający mnie, wniosek: Nie należy sądzić, że współcześni chłopcy są „slabą płcią”, a dziewczęta nad nimi dominują. Po prostu – młodzi mężczyźnie są bardziej praktyczni, racjonalnie analizuję przydatność ewentualnego wysiłku dla późniejszych efektów, i podejmują zgodnie z tak przeprowadzoną diagnozą, najbardziej optymalną decyzję.

 

A sukces w światowych olimpiadach jest znakomitą reklamą ich przyszłych możliwości!…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

Jak zapewne zauważyli stali i regularni czytelnicy OE – w minionym tygodniu szczególną uwagę – udokumentowaną aż dwoma materiałami – skupiłem na przebiegu XII Zjazdu Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego. I jeszcze nie powiedziałem „w tym temacie” ostatniego słowa. Dlatego dzisiaj uchylę rąbka tajemnicy i opiszę kilka faktów, które są wytłumaczeniem takiego mojego zainteresowania Polskim Towarzystwem Pedagogicznym.

 

Nie wszyscy wiedzą, że PTP powstało wiosną 1981 roku.Bo młodsi wiekiem nie pamiętają, że był to czas , nazwany „Karnawałem Solidarności”, który trwał od sierpnia 1980 roku, czyli od podpisania porozumień sierpniowych, do 13 grudnia 1981 roku, kiedy wprowadzono stan wojenny. Polskie Towarzystwo Pedagogiczne w dniu  19 marca 1981 roku zostało  wpisane do rejestru stowarzyszeń i związków, a 24 kwietnia tego roku odbył się zjazd członków-założycieli. Uczestniczyło w nim 30  osób oraz 13 członków Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. W trakcie zjazdu, w drodze tajnego głosowania, wybrano władze Towarzystwa. Na Przewodniczącego został wybrany Mikołaj Kozakiewicz. A skąd wiem, że wybór władz odbył się w trybie tajnego głosowania? Bo byłem – jako nauczyciel akademicki, zatrudniony w Katedrze Pedagogiki Społecznej UŁ, który należał do grona założycieli Łódzkiego Oddziału PTP, delegatem na ten zjazd. I zostałem zgłoszony do komisji skrutacyjnej liczącej głosy, i pod protokołem wyników głosowania jest mój podpis.

 

Od tamtego wydarzenia minęło kilka lat, nadszedł rok 1989, i w konsekwencji porozumień „Okrągłego Stołu” i w wyniku czerwcowych wyborów, kiedy  – jak to ogłosiła w głównym wydaniu Dziennika Telewizyjnego Joanna Szczepkowska – „skończył się w Polsce komunizm”! Trzeba było jeszcze paru lat, aby nowe władze PTP zorganizowały,  w dniach 10 – 12 luty 1993 roku, w Rembertowie, w  budynku zlikwidowanej w 1990 roku Akademii Sztabu Generalnego, I Ogólnopolski Zjazd Pedagogiczny, pod bardzo charakterystycznym dla tego czasu tematem wiodącym – „Ewolucja tożsamości pedagogiki”. W tym wydarzeniu także uczestniczyłem, już jako dyrektor Wojewódzkiej Poradni Wychowawczo-Zawodowej, ale także członek reaktywowanego (po obumarciu tego zorganizowanego w 1981 roku) Łódzkiego Oddziału PTP, którego przewodniczącym został – wtedy doktor –  Bogusław Śliwerski. I to jego „Maluchem”  – wraz z nim – tam pojechałem.

 

Od tamtego czasu minęło ponad 32 lata, w pamięci pozostało mi tyko jedno wspomnienie. Jest nim wystąpienie profesora Heliodora Muszyńskiego z UAM w Poznaniu. Było to tak znaczące wystąpienie, gdyż Muszyński, który był autorem słynnej książki Ideał i cele wychowania” , która stanowiła teoretyczny fundament dla ówczesnych władz oświatowych, tych pod rządami ministra Jerzego Kuberskiego, które usiłowały w polskich szkołach (i nie tylko – także w związkach młodzieży) realizować ideał wychowania socjalistycznego, wygłosił tam coś na kształt skruchy i próbował usprawiedliwić się  z tej kolaboracji z „systemem” –  deklarując swe „nawrócenie”.

 

I w jeszcze jednym Ogólnopolskim Zjeździe Pedagogiczny uczestniczyłem – ale już nie jako członek PTP. Był to VII Ogólnopolski Zjazd Pedagogiczny w Toruniu, który odbył się w dniach 20-21 września 2010 roku. Tym razem byłem tam jako redaktor naczelny internetowej „Gazety Edukacyjnej”, której wydawcą była Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Łodzi. Głównym powodem mojej tam obecności – obok zebrania materiału do relacji, która została opublikowana w GE, był temat tego Zjazdu: „Po życie sięgać nowe … Teoria a praktyka edukacyjna”.

 

I w tym Zjeździe brał – aktywny – udział prof. dr hab. Bogusław Śliwerski, jeszcze kilka miesięcy wcześniej rektor WSP, z której to „posady” ostentacyjnie zrezygnował w trakcie roku akademickiego. Z tego powodu każdy z nas przybył tam oddzielnie – mówiliśmy sobie tylko „dzień dobry” podczas codziennych spotkań.

 

Przebieg tego zjazdu mogłem sobie przypomnieć dzięki publikacji Jolanty Sandery „Sprwozdanie s konferencji. I to dzięki temu wiem, że mój  do niedawna „szef” –  prof. Śliwerski, wygłosił – jako drugi mówca podczas panelu otwierającego tę konferencje –  referat, w którym przypomniał sytuację pedagogiki polskiej z lat 90. XX wieku, a także zwrócił uwagę, że współczesna myśl pedagogiczna nadal nie radzi sobie z wielowymiarowością problemów społecznych, skupiając się zbyt często na negatywnych zjawiskach, takich jak przemoc czy agresja, zaś zbyt rzadko na pozytywnych wartościach wychowania, prowadzących do podtrzymywania więzi społecznych.

 

Kolejny VIII Zjazd odbył się we wrześniu 2013 roku w Gdańsku, kiedy nie byłem już redaktorem – zlikwidowanej decyzją pani kanclerz WSP –  „Gazety Edukacyjnej”, w czasie gdy dopiero „rozkręcałem” moje własne „Obserwatorium Edukacji” i nie mogłem w ten wyjazd zainwestować własnych środków. Nie uczestniczyłem także w zjazdach następnych…

 

O terminach, miejscach w których się odbywały oraz ich tematyce możecie dowiedzieć się, czytając tekst, zamieszczony na oficjalnej stronie PTP – TUTAJ. Nie ma tam jedynie informacji o XI Zjeździe, który pod hasłem „Przesilenie. Budujmy lepszy świat w sobie i pomiędzy nami” odbył się w dniach 20 – 22 września 2022 roku w Poznaniu i notatka o jego przebiegu zostala zamieszczona w oddzielnym materiale – także na stronie PTP  –  TUTAJ

 

Teraz już wiecie o źródłach mojej motywacji do obszernego informowania o XII Zjeździe Pedagogicznym. A przy innej okazji napiszę o tym jak to się stało, że przestałem być członkiem PTP, co jest związane z likwidacją reaktywowanego przez Bogusława Śliwerskiego Łódzkiego Oddziału PTP, co z kolei ma związek ze zmianą jego stosunku do tego Towarzystwa…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz 

 

 

P.s.

 

Zapewne nie wszyscy wiedzą, że w dniu, kiedy kończył swe prace XII Ogólnopolski Zjazd Pedagogiczny, w Łodzi rozpoczynał się – także trzydniowy – XXXVII Kongres Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Nie mam z tym środowiskiem prawie żadnych kontaktów, ale informuję o tym wydarzeniu z jednego powodu: aby zarejestrować podstawową różnicę między tymi wydarzeniami – różnicę w ilości uczestników. Wystarczy porównać dwa zdjęcia: to, obrazujące ile osób uczestniczyło w Zjeździe PTPze zdjęciem auli, w której odbywały się prace pierwszego dnia  Kongresu Towarzystwa Psychologicznego.

 

Kto chciałby dowiedzieć się więcej o łódzkim Kongresie Polskiego Towarzystwa Psychologicznego może sięgnąć do specjalnego fanpage na Facebook’u  –  TUTAJ

 

 

 

 



 

Dzisiejszy felieton nie będzie wymagał długiego czytania – będzie „zwarty i gotowy”. Gotowy nie tyle do obrony wschodniej granicy przed „odwiecznym wrogiem”, ile gotowy do syntetycznego podsumowania minionego tygodnia. A wśród tematów, które uznałem za zasługujące na ich zaistnienie na stronie „Obserwatorium Edukacji” są głównie takie, które nie wymagają żadnego dodatkowego komentarza, bo są one „oczywistymi oczywistościami” Mam tu na myśli:

 

Ministerstwo Cyfryzacji wraz z NASK przygotowało program walki z hejtem

 

Katarzyna Felde: „Musimy uczyć się od uczniów, jak się z nimi porozumiewać”

 

CEO zaprezentowało swoje obawy, ale i wskazówki, ws. edukacji obywatelskiej

 

Prezentujemy wywiady prof. Romana Lepperta z uczestnikami „Dalton Camp”

 

Dominika Ciesiołkowska o ważnych problemach wychowawczych w szkole

 

Tomasz Pintal o nauczaniu matematyki w polskich szkołach: diagnoza i propozycje

 

Jedynie dwa z zamieszczonych w tym tygodniu materiałów wymagają – krótkiego – rozwinięcia i poszerzenia.

 

Pierwszym jest zamieszczona w piątek informacja, że ministra Nowacka powołała Ewelinę Gorczycę na funkcję rzecznika prasowego MEN. Nie wiem jak u Was, ale u mnie po zapoznaniu się z tym news’em zrodziła się ciekawość o przyczyny tej zmiany personalnej. Czy było to z inicjatywy osoby dotychczas tę funkcję pełniącej, czy do jej odwołania zmuszone zostało kierownictwo ministerstwa, gdyż nie zdała ona egzaminu w wypełnianiu swoich obowiązków. Wiem, wiem, zwykle w takich przypadkach przemilcza się powód, ale… W przypadku pana Piotra Otrębskiego, który ostatnio był rzecznikiem prasowym MEN, sytuacja jest warta wyjaśnienia. Wszak pan Otrębski „nie wypadl sroce spod ogona”. Jeszcze w maju zamieściłem materiał „Rzecznik prasowy MEN o aktualnej sytuacji w procedurze przygotowania rozporządzeń”. Dlaczego zdecydowano, aby nie poinformować, że dotychczasowy rzecznik prasowy, który jednocześnie był wicedyrektorem departamentu komunikacji, nadal jest zatrudniony w ministerstwie – jako zastępca dyrektora departamentu innowacji i rozwoju?

 

Tym drugim materiałem, którego lapidarne, wyłącznie faktograficzne informacje  zdecydowałem się w tym felietonie rozwinąć, jest oczywiście poniedziałkowy, bogato screen’ami ilustrowany tekst Internetowy obraz pierwszego tygodnia dyrektorowania ŁCDNiKP przez p. Ochmańską. Bo choć minął kolejny tydzień – sytuacja (przynajmniej na oficjalnej stronie www) nie zmieniła się. A poza tym nie chcę, aby w Centrum myślano, że już się nimi nie interesuję. A Wam, czytającym ten tekst, należy się informacja, jaka jest przyczyna tych ujawnionych na oficjalnej stronie, luk kadrowych.

 

Otóż przyczyna jest prosta. Osoby, które do niedawna te funkcje – niektóre od bardzo wielu lat – pełniły, złożyły wypowiedzenie. Szerzej o motywacjach, które spowodowały takie ich decyzje jeszcze więcej napiszę, ale nie dzisiaj. Teraz jedynie przypomnę kto z tych stanowisk odszedł:

 

Najpierw stanowiska wicedyrektora:

 

– Zofia Teresa Dąbrowska – zastępca dyrektora od 2001 roku

 

– Anna Koludo – zastępca dyrektora  – od  2019 roku

 

 

A teraz kierowniczki ośrodków:

 

Teresa Dąbrowska – kierowniczka Ośrodka Doskonalenia Szkolnych Systemów Edukacji

 

Lidia Apaarta – kierowniczka Ośrodka Nowoczesnych Technologii Informacyjnych

 

Małgorzata Sienna  –  kierowniczka Ośrodka Doradztwa Zawodowego

 

Obiecuję, że będę nadal uważnie obserwował rozwój wydarzeń – w tym sytuację kadrową – w ŁCDNiKP, pod dyrekcją pani Agnieszki Ochmańskiej, która w Centrum, zanim pani Południkiewicz powołała ją na stanowisko wicedyrektorki, najpierw zaistniała jako konsultantka d.s. j. angielskiego. A przyszła tam z Zespołu Szkół Samochodowych, tego z  ul. W. Kilara (wcześniej F. Prożka), gdzie była nauczycielką tegoż języka obcego.

 

Nie przesądzając jeszcze o jej kompetencjach do kierowania placówką doskonalenia nauczycieli o tak skomplikowanej strukturze, już teraz muszę stwierdzić, że jednej kompetencji to ona nie posiada: umiejętności współpracy z ludźmi i budowania „zgranego zespołu” pracowników….

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

Miniony tydzień powinien dostarczyć mi wystarczającą ilość inspiracji, będących materiałem do wybrania z nich takiego wydarzenia, takiego ujawnionego problemu w obszarze edukacji, który wybiorę jako wiodący temat tego felietonu. Jednak nie dziwcie się, że – zakładając. iż każdego dnia, począwszy od poniedziałku – dokonywałem selekcji i wyboru o czym zamieszczę materiał na OE, robiąc wczoraj wieczorem ich przegląd, doszedłem do wniosku, że żaden z zamieszczonych tam tekstów nie wzbudził we mnie potrzeby ich szerszego skomentowania.

 

Dlatego i tym razem będzie to felieton „z mojego podwórka”. Bo w czwartek minęło 12 lat od ukazania się pierwszego materiału na właśnie utworzonej stronie „Obserwatorium Edukacji”. A była to relacja z łódzkiej inauguracji roku szkolnego 2013/2014, która odbyła się w poniedziałek 2 września, w Gimnazjum Integracyjnym nr 47 im. Janusza Korczaka, które, obok Integracyjnej Szkoły Podstawowej Nr. 67,  tworzyło Zespół Szkół Integracyjnych Nr. 1. Jego siedzibą był  wielofunkcyjny gmach, będący głównie siedzibą Pałacu Młodzieży, a także specjalistycznych poradni psychologiczno-pedagogicznych.

 

Gdy dziś czytam zawarte tam informacje, nie mogę się powstrzymać od refleksji, podobnej do tej, która towarzyszyła mi podczas pisania eseju wspomnieniowego 10. Rocznica 3 Kongresu Polskiej Edukacji w Katowicach”. Choć było to jedynie 12 lat temu, to jakże zmieniała się przez te lata oświatowa rzeczywistość.

 

Choć i wtedy i przed kilkoma dniami podczas miejskiej  inauguracji roku szkolnego 2025/2026, która odbyła się w Szkole Podstawowej nr 61 im. św. Franciszka z Asyżu, pojawiła się Prezydent Łodzi Hanna Zdanowska, to jakże inny miały one przebieg, i ile razy od tamtego dnia zmieniały się  władze oświatowe – te wojewódzkie – w ŁKO i te miejskie – w Wydziale Edukacji.

 

Wtedy, podobnie jak w tym roku, w gronie gości byli parlamentarzyści, przedstawiciele władz miasta –  z panią przewodniczącą Rady Miejskiej Łodzi Joanną Kopcińską (!), władze województwa z wicekuratorem oświaty Konradem Czyżyńskim. To co najbardziej różni oba te wydarzenia, to fakt, że wówczas było to spotkanie dyrektorów łódzkich szkół, podczas których wręczano im nagrody, , a teraz było to po prostu „uświetnienie” VIP-ami szkolnej uroczystości rozpoczęcia nowego roku szkolnego.

 

Z podpisu pod jednym z zamieszczonych tam zdjęć można się dowiedzieć, że uroczystość prowadziła dyrektorka Wydziału Edukacji UMŁ – dr hab. Beata Jachimczak. Pominąwszy szokujące wręcz różnice między ówczesną dyrektorką WE a obecnym szefem tego urzędu (od 2022 roku – najpierw p.o. – dyrektora, a wkrótce dyrektorem WE UMŁ jest pan Jarosław Pawlicki – wcześniej zastępca dyrektora tego wydziału), owo wspomnienie wywołało szereg dalszych moich skojarzeń:

 

Że przez kilka lat byliśmy z nią „kolegami z pracy”, w Wyższej Szkole Pedagogicznej, że zajęła ona stanowisko dyrektorki po poprzedniczce – Małgorzacie Zwolińskiej, która rok wcześniej zrezygnowała ze sprawowania tego urzędu. Pani Zwolińska, absolwentka pedagogiki na UŁ, którą podczas studiów poznałem w roli  nauczyciela akademickiego, zanim w 2012 roku została dyrektorką WE, była – od 1991 roku – dyrektorką SP nr 71 na łódzkim Teofilowie, a po rezygnacji z tego stanowiska została dyrektorką Szkoły Podstawowej nr 45 w Łodzi. Pełniła tę funkcję aż do przejścia na emeryturę w sierpniu2025 roku.

 

Że ów wicekurator Konrad Czyżyński, którego w czerwcu 2008 roku na wicekuratora powołała ówczesna  pani kurator Wiesława Zewald (w latach 1991–2000 dyrektorka I LO im. M. Kopernika w Łodzi), w 2013 roku miał już nowego szefa, a był nim – uwaga! – były dyrektor I LO im. M. Kopernika – Jan Kamiński (w latach 2000 – 2010)

 

Tak w ogóle, to ta wczoraj przeczytana owa pierwsza relacja i spowodowane zamieszczonymi tam informacjami skojarzenia, uruchomiły potok wspomnień tego, co się wtedy w Łodzi (i nie tylko) działo. Dziś już pewnie mało kto pamięta, że owa – wtedy  – przewodnicząca Rady Miejskiej Łodzi Joanna Kopcińska, podobnie jak pani Wiesława Zewald, nie należała już do Platformy Obywatelskiej, z której przed kilkoma dniami zostały wykluczone. Każda z mich poszła swoją drogą, ale droga lekarki Kopcińskiej zasługuje na przypomnienie. Po tym jak w 2014 roku kandydowała na stanowisko prezydenta Łodzi z ramienia PiS mimo osobistego poparcia prezesa PiS, który odwiedził ją w jej prywatnym domy na Nowym Złotnie,  przegrała z Hanną Zdanowską, niespodzianie zrobiła błyskotliwą karierę w swojej nowej partii. W 2016 r. została szefową PiS w okręgu łódzkim, a rok później ówczesny premier Mateusz Morawiecki powołał ją na stanowisko rzecznika prasowego rządu oraz sekretarza stanu w Kancelarii Premiera.

 

Oj działo się  w tamtych latach, działo… I to wszystko mogłem już obserwować, relacjonować i komentować na moim Obserwatorium Edukacji. Ale na dziś tych wspominek wystarczy. Najważniejsze, że wspominając dwunastą rocznicę narodzin „Obserwatorium Edukacji” mogę zadeklarować, ze – choć już w ograniczonej ilości zamieszczanych jednego dnia materiałów – będę nadal kontynuował moją emerycką pasję. Oby tylko ten 13. rok nie okazał się pechowy….

  

 

Włodzisław Kuzitowicz