Archiwum kategorii 'Felietony'
Za tydzień będę pisał felieton nr 550. Nie jest to taki powód do fetowania, jakim był „felieton półtysięczny”, ale zawsze jest się czym pochwalić. Za to 6 lutego będzie piękna liczba – 555! Muszę zawczasu obmyślić sposób uświetnienia tej „multipiątkowej” okazji – wszak jestem z tych czasów, gdy trzy piątki pod rząd w dzienniczku były powodem do radości.
A na razie piszę ten felieton w niedzielę przedświąteczną, którą w latach mojego dzieciństwa w moim domu nazywano „brudną niedzielą”. Bo wtedy wszystkie soboty były „pracujące” i jeśli był to jedyny wolny dzień poprzedzający dni świąteczne, to właśnie wtedy był czas na generalne sprzątanie. Dzisiaj to jedynie „niedziela handlowa” – szósta w tym roku. Przeto nie będę dzisiaj podejmował tematów świątecznych – na składanie życzeń będzie jeszcze czas. A więc – rutynowo – kilka przemyśleń, zrodzonych pod wpływem dwu zamieszczonych na OE materiałów:
Nie mogę nie „pociągnąć” myśli, której sygnałem był już tytuł, jaki nadałem informacji, zamieszczonej 17 grudnia : „Nazwa konferencji w języku angielskim podnosi jej rangę(!/?)”. Wierzę, że został on odczytany zgodnie z moją intencją – ironicznie. Bo co stało na przeszkodzie, aby jej organizator – Instytut Badań Edukacyjnych – ogłosił, że organizuje konferencję p.t. „Edukacja dla przyszłości. Wyzwania stojące przed projektowaniem programów nauczania i ich skuteczną realizacją”? Ale oni chcieli być „trendy” – a wiadomo, że wszystko co po angielsku, to dzisiaj jest modne, „na czasie”, przeto ogłosili, że zapraszają na konferencję „Global Forum “Education for the Future. Challenges to Curriculum Design and Effective Implementation”.
Skąd inąd, skoro wiem, że dyrektorem IBE jest ktoś, kto studiował na University of Pittsburgh oraz Ludwig-Maximilians-Universitaet w Monachium, a także był stypendystą Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, Robert Schuman Centre for Advanced Studies oraz European University Institute we Florencji, nie powinienem się dziwić. Co nie zmienia faktu, że byłem i jestem przeciwny temu procesowi. I nie dlatego, ze ja nie mam zdolności do nauki języków obcych, ale dlatego, że uważam, iż język jest podstawą świadomości narodowej, gdyż nasze dzieje są najlepszym dowodem, że władze państw rozbiorowych robiły wszystko, aby to ich języki (rosyjski i niemiecki) były językiem panującym. Warto także popatrzyć na Francuzów, którzy jak mogą tak bronią się przed anglicyzmami i nie wpuszczają do powszechnej komunikacji języka angielskiego. Ostatnio Francja złożyła w sprawie języka angielskiego do Sądu Unii Europejskiej dwie skargi wobec Komisji Europejskiej. Treść jednej już opublikowano. Dotyczy ona zastosowania testów w języku angielskim dla kandydatów na unijnych urzędników.
Kończąc ten temat: Uczmy się języków obcych, ale u siebie i miedzy sobą mówmy po polsku!
x x x
Dzień później – w środę 18 grudnia – zamieściłem post z bloga prof. Śliwerskiego „Czyżby opinia na temat polityki oświatowej MEN była już wyeksploatowanym tematem?”. Były tam cytaty z nieopublikowanego wywiadu , który profesor udzielił dziennikarzowi „Gazety Wyborczej”. Nim podzielę się moimi refleksjami zacytuję kilka fragmentów tego tekstu:
„…zdaniem prof. Śliwerskiego, obecne działania Ministerstwa Edukacji Narodowej odbiegają od założeń, na których powinno opierać się konstruowanie i wdrażanie każdego przedmiotu kształcenia. –Minister Barbara Nowacka, mimo dobrych intencji, popełniła błąd, wprowadzając zmiany motywowane przede wszystkim deklaracjami politycznymi – zauważa profesor. W jego opinii, takie decyzje niosą ryzyko instrumentalnego traktowania edukacji, podporządkowując ją bieżącym interesom politycznym zamiast naukowym. Jak podkreśla, edukacja zdrowotna, która ma obejmować zarówno kwestie zdrowia fizycznego, jak i psychicznego czy społecznego, wymaga dobrze przemyślanego programu oraz odpowiednio przygotowanej kadry.”
„W opinii profesora, polska edukacja od lat cierpi na podporządkowanie jej bieżącej polityce. – Brakuje nam narodowej strategii edukacyjnej, która byłaby wolna od wpływów partyjnych. To, co obserwujemy teraz, to kolejny przykład, jak ideologia przesłania merytoryczne podejście do reform – zaznacza. Zdaniem Śliwerskiego, taki sposób działania prowadzi do konfliktów społecznych oraz nieufności wobec systemu oświaty. […]
Profesor podkreśla, że brak odpowiednich badań nad skutecznością dotychczasowego przedmiotu WDŻWR dodatkowo utrudnia ocenę zasadności wprowadzenia edukacji zdrowotnej w obecnej formie. – Nie wiemy, jakie były faktyczne efekty nauczania WDŻWR, bo nikt tego nie zbadał. Wprowadzanie zmian w oparciu o przypuszczenia i populistyczne argumenty jest niewłaściwe – zaznacza.” […]
Jak stali czytelnicy moich felietonów (i nie tylko) wiedzą – nie zawsze podzielam poglądy prof. Bogusława Śliwerskiego. Ale w tym przypadku to co o metodzie kierowania resortem przez ministrę Nowacką powiedział w tym wywiadzie, to jakby „wyjął mi z ust”.
Ja także jestem rozczarowany „owocami” rocznych rządów nie tylko ministry Nowackiej, ale całej tej „koalicyjnej” ekipy nadającej ton i kierunek podejmowanym w MEN decyzjom. Także opinia, że wprowadzane zmiany są motywowane przede wszystkim deklaracjami politycznymi, że ideologia przesłania merytoryczne podejście do reform, oraz że wprowadzanie zmian odbywa się w oparciu o przypuszczenia i populistyczne argumenty nie trudno byłoby zilustrować konkretnymi przykładami. W naszej socialmedialnej bańce nie muszę tu ich przywoływać – sami możecie podać ich więcej niż ja bym potrafił.
A wychodząc poza obszar tematyczny poruszony prze Profesora, dodam od siebie takie, że nie wystarczy organizowanie spotkań i zbieranie opinii o swoich pomysłach od wszystkich chętnych. Bo ważne są opinie tych, którzy swoją pracą zaświadczyli, że wiedzą jaka powinna być szkoła i jaki proces edukacji jej uczennic i uczniów. Nie zawsze dobrą jest opinia większości…
A i w konsultacjach ze środowiskiem uczonych akademickich także trzeba zwracać uwagę, czy wypowiada się profesor, mający podstawy do wygłaszania swoich ocen, czy też ktoś, kto choć napisał dziesiątki „uczonych” rozpraw o tym jaka powinna być szkoła, to nie tylko nie widział jej od czasu, kiedy zrobił maturę, to jeszczeż nigdy nie prowadził żadnego badania jej funkcjonowania – i to z zastosowaniem rzetelnych narzędzi badawczych…
Włodzisław Kuzitowicz
Dzisiaj podzielę się z Wami moimi refleksjami, zrodzonymi pod wpływem dwu zamieszczonych przeze mnie na OE materiałów:
Zacznę od tego z poniedziałku – 9 grudnia: „Studentki będą dorabiały jako przedszkolanki? Czy studenci także?”.Tak naprawdę, to potrzeba wypowiedzi powstala po przeczytaniu komentarza, jaki zobaczyłem pod tym materiałem, do którego link zamieściłem na moim Fb:
Z pełną świadomością obowiązującej terminologii, wprowadzonej przez prawo oświatowe, będę jednak bronił określenia osoby pracującej w przedszkolu jako opiekunka-wychowawczyni mianem „przedszkolanka”. Nie tylko dlatego, że tak ta rola nazywana była w Polsce od dziesięcioleci, i nie pamiętam, aby kiedykolwiek miała ona pejoratywne zabarwienie, ale przede wszystkim dlatego, że bardzo obawiam się, aby w przedszkolach nie zaczął się proces tworzenia z nich małych szkółek, z całym biurokratyczno-restrykcyjnym systemem – na wzór szkoły, aby „podnieść prestiż zawodu”! A poza tym – to przedszkolanka nie może być absolwentką studiów wyższych? Skoro pielęgniarka może być…
x x x
Drugą informacją – zamieszczoną 12 grudnia, której nie mogę pozostawić bez komentarza była ta, zatytułowana „W łódzkiej Hali Expo trwa W łódzkiej Hali Expo trwa Festiwal Zawodów i Kwalifikacji”. Pierwszym pytaniem, jakie zrodziło mi się po przeczytaniu informacji o tym festiwalu było: „Dlaczego Festiwal Zawodów i Kwalifikacji zorganizował Urząd Marszałkowski, a nie ŁCDNiKP?” To pierwsza taka inicjatywa tego samorządowego organu Województw Łódzkiego od czasu jego powstania.
Bo dotąd problemy orientacji zawodowej i bieżącego informowania o ofercie szkół zawodowych, ogólnokształcących i wyższych podejmowało i rozwiązywało – od swego powstania – Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego. Wszak od lat w strukturze tej placówki działa Ośrodek Doradztwa Zawodowego, kierowany przez wieloletnią jego kierowniczkę panią Małgorzatę Sienną, a informacje o dynamice rynku pracy w województwie gromadził Obserwatorium Rynku Pracy dla Edukacji. I tak było jeszcze nie tak dawno…
Ale ostatnich kilkanaście miesięcy owa zasłużona w tym obszarze aktywności instytucja działała – niestety – już inaczej. Nie muszę tu chyba pisać jak i dlaczego… I zapewne to stało się przyczyną, że nowy (po kwietniowych wyborach do samorządów) Urząd Marszałkowski, a konkretnie Departament Edukacji – na czele z jego dyrektorką, panią Beatą Świderską, byłą dyrektorką Technikum Nr 3 w Łodzi – musiał zająć się tym tematem. To godne najwyższego szacunku, zważywszy, że zadanie „organizacja spotkań, konferencji i innych wydarzeń w zakresie edukacji” znajduje się dopiero na 19. pozycji w liczbie 28 zadań przypisanych mu statutowo.
Stało się tak dlatego, gdyż aby takie wydarzenie na początek grudnia dobrze przygotować, organizator musiał mieć na to parę miesięcy czasu. I już nic nie mógł zmienić fakt, że od 1 grudnia w ŁCDNiKP zapanowały nowe porządki…
I tylko szkoda, że nie zadziałał system przepływu informacji, bo z moich źródeł wiem, że nikt z Łódzkiego Centrum w tym wydarzeniu nie uczestniczył , bo ponoć nikt nie wiedział…
Włodzisław Kuzitowicz
Po dokonaniu przeglądu materiałów, jakie zamieszczałem na OE w minionym tygodniu , dosiedlam do wniosku, ze jest tylko jedna informacja, która wywołała potrzebę jej skomentowania. I to nie tylko dlatego, że do poruszanego tam problemu odniósł się 5 grudnia na swoim blogu profesor Śliwerski. Przypominam, że dzień wcześniej zamieściłem tekst, zatytułowany „Polscy czwartoklasiści mają świetne wyniki z matematyki i przyrody. Ale nie lubią szkoły”. Bo to tam znajdowała się syntetyczna informacja o raporcie TIMS 23 „Osiągnięcia matematyczne i przyrodnicze czwartoklasistow”
Wybaczcie, ze dalej będzie mało felietonowo, a bardziej esejowo. Jednak bez cytatów fragmentów tego raportu nie wiedzielibyście co mam na myśli, pisząc takie właśnie opinie.
Zacznę od fragmentu informującego o owych wynikach z matematyki:
„W badaniu TIMSS 2023 pod względem umiejętności matematycznych najwyższe wyniki osiągnęli uczniowie z Singapuru (615 punktów), Tajwanu (607 punktów), Korei Południowej (594 punkty), Hong-kongu (594 punkty) i Japonii (591 punktów). Oznacza to, że kraje o najwyższych szacowanych średnich osiągnięciach to kraje z Azji Wschodniej – podobnie jak w poprzednich cyklach badania TIMSS.
Bardzo wysokie wyniki uzyskali też czwartoklasiści z Makao (582 punkty), Litwy (561 punktów), Turcji (553 punkty) i Anglii (552 punkty). Zaraz za tymi krajami, na 10. miejscu, uplasowała się Polska ze średnim wynikiem uczniów 546 punktów. Wśród 10 krajów o najwyższej pozycji w rankingu znalazły się trzy kraje europejskie – kolejno: Litwa, Anglia i Polska.” [s.54 Raportu TIMS]
Zastanawiam się, czy – skoro takie sukcesy odnoszą uczniowie z krajów Azji południowo-wschodniej – dobrze robimy w Polsce, krytykując system sprawdzianów, egzaminów i uczniowskiej rywalizacji o ceny oraz podejmując wysiłki aby od niego odejść? Według tego raportu najlepszymi z matematyki okazali się uczniowie z Singapuru. A co wiemy o ich systemie szkolnym? Oto syntetyczna o nim informacja, zaczerpnięta z publikacji „Światowy lider. Jaki jest system edukacji w Singapurze?”:
Oto podstawowe cechy singapurskiego systemu edukacji:
>Między dziećmi panuje wysoka rywalizacja.
>Szkoły stosują wiele unikalnych metod nauczania
>System kładzie wielki nacisk na testy PSLE zdawane w wieku 12 lat. Determinują one, czy dzieci pójdą do najlepszych szkół wychowujących przyszłych prawników, lekarzy czy dyplomatów (nacisk jest także położony na zawody przyszłości) czy takich, które są nastawione na trening wakacyjny. Nie jest wielką przesadą porównanie tego testu (pod względem wagi) do polskiej matury.
>W Singapurze działa system dwóch dróg i klas społecznych – dzieci w gorszych szkołach z tzw. treningiem wakacyjnym przygotowują się w wakacje do pracy w handlu czy biznesie hotelarsko–gastronomicznym. Taka nieakademicka droga jest czasem stygmatyzowana.
[Źródło: www.mojestypendium.pl]
Tak sobie myślę: Czy – gdyby polska szkoła stała się jak ta w Singapurze – to nasi uczniowie polubili by ją bardziej, niż lubią tą, w której teraz się uczą?
Bo owo badanie TIMS 23 dostarczyło także innych informacji. Oto kolejny fragment z „Raportu” o tym jakie miejsce zajęli polscy uczniowie pod względem poczucia przynależności uczniów do szkoły:
60% polskich czwartoklasistów lubi chodzić do szkoły. Polska, podobnie jak w poprzedniej edycji badania TIMSS, znajduje się wśród krajów, gdzie uczniowie mają najsłabsze poczucie związku ze szkołą, w której się uczą. Poczucie przynależności polskich uczniów do szkoły zmierzone w 2023 roku jest niższe niż we wszystkich pozostałych 57 krajach, które wzięły udział w badaniu. [s. 205]
[Więcej w „Raporcie TIMS 23”: Tabela 8.1. Poczucie przynależności uczniów do szkoły
a średnia osiągnięć matematycznych – porównanie między krajami [s. 211]]
Dla każdego, kto uważnie śledzi polskie sondaże informacja ta nie jest zaskoczeniem. Już w roku 2021 Stowarzyszenie dO!PAmina Lab przeprowadziło badanie, którego wyniki opublikowano w Raporcie „Młodzi o szkole”. To tam można przeczytać, że „60% ankietowanych, czyli 705 uczniów i uczennic (z 1170) odpowiedziało, że nie lubi chodzić do szkoły.”
Mając w głowie te wszystkie – wszak obiektywne – informacje, zastanawiam się nad odpowiedzią na takie pytanie: „Jak to się dzieje, że nielubiący swojej szkoły (a więc także nauczycieli) polscy czwartoklasiści osiągają takie dobre wyniki z matematyki i przyrody?”
Myślę, ze jest tylko jedna na nie odpowiedź: „To zasługa ich, jeszcze nie zniszczonych przez system, wrodzonych uzdolnień, a przede wszystkim ich rodziców.”
A poza tym nie wiem, czy należy nadal tak lansować model fińskiego systemu szkolnego, skoro w badaniach TIMS 23 fińscy czwartoklasiści znaleźli się dopiero na 29 miejscu w tabeli 8.1 – z wskaźnikiem 57% uczniów o silnym poczuciu przynależności do szkoły, po Katarze i Południowej Afryce, ale za to przed Koreą Południową, Serbią i Australią
A poza tym w matematyce są daleko za nami, bo z liczbą 529 punktów uplasowali się dopiero na 19. miejscu! [Tabela 4.3. Średnie wyniki uczniów w zakresie osiągnięć matematycznych…, s. 56 w „Raporcie”]
x x x
P.s.
W minionym tygodniu dowiedziałem się – z wiarygodnego źródła – jakie będą dalsze doświadczenia zawodowe pana Piotra Szymańskiego – do 30 listopada wicedyrektora ŁCDNiKP. Ten były dyrektor dwu szkół, były wicedyrektor Wydziału Edukacji UMŁ, była „prawa ręka” pani p.o. dyrektora Karoliny Południkiewicz, nie został całkowicie puszczony przez swoich promotorów. Załatwili mu stanowisko wicedyrektora w Bursie Szkolnej nr 11 przy ul. Drewnowskiej, ale od 1 stycznia 2025. Ciekawe w tym zatrudnieniu jest fakt, że owa bursa, w której na etacie wychowawcy pracuje 9 osób, ma już zastępcę dyrektora. Jest nim, wcale nie w wieku emerytalny a w pełni sił, pan Piotr Rabęcki. Jest on także zatrudniony w Szkole Podstawowej nr 120 przy ul. Centralnej.
Ale czego się nie robi dla „swojego człowieka”!
Dwie informacje, które w minionym tygodniu zamieściłem na stronie OE, postanowiłem skomentować w dzisiejszym felietonie. Oba wydarzenia o których tam informowałem miały miejsce w Łodzi. Zacznę od tej, którą zamieściłem w środę 27 listopada: „O konferencji poświęconej psychologom szkolnym z udziałem wiceministry z MEN”. Owa konferencja, która pod hasłem „Otwórz oczy – psycholog już tu jest” odbyła się w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym nr 6 w Łodzi i zgromadziła – jak poinformował łódzki „Express Ilustrowany” – 200 uczestniczek i uczestników.
To tam, uczestnicząca w niej wiceministra Paulina Piechna-Więckiewicz powiedziała, że w Polsce było 450 gmin bez szkolnych psychologów. Jednak ponoć według ministerialnych przewidywań w przyszłym roku szkolnym psycholog będzie już w każdej szkole.
I to ta informacja wzbudziła moją potrzebę zgłębienia tematu. I dowiedziałem się z materiału zamieszczonego 28 sierpnia tego roku na portalu „Polityka Zdrowotna”, ze w Polsce wciąż brakuje aż 23,90% psychologów i psycholożek szkolnych na nadchodzący rok szkolny. Podano tam, że według najnowszych danych w całym kraju odnotowano 2306,31 wakatów dla psychologów, podczas gdy obsadzonych jest 7344,25 etatów, co oznacza niedobór na poziomie 23,90%.
Z kolei na blogu Wyższej Szkoły Kształcenia Zawodowego 18 lipca zamieszczono tekst zatytułowany „Ile zarabia psycholog szkolny?”, z którego dowiedziałem się, iż na rządowej stronie Powiatowych Urzędów Pracy opublikowano dane, według których można zaobserwować, że znaczna większość psychologów szkolnych zatrudniana jest w wymiarze ½ etatu. Wynagrodzenie brutto waha się tam między 3900 a 5900 zł za etat.
Te informacje stały się bodźcem do poszukiwania odpowiedzi na kolejne pytania: Jak to jest, ze aż tylu chętnych zgłasza się corocznie na studia pedagogiczne? Czy to są sami idealiści, którzy z potrzeby serca chcą w przyszłości pomagać ludziom? I znowu posłużyłem się wyszukiwarką, aby znaleźć informację na pytanie: „ Jakie zarobki mają psycholodzy pracujący w innych instytucjach niż szkoła?”
Odpowiedź znalazłem na portalu „Karierosfera.pl” w tekście zatytułowanym „Najlepiej płatne zawody po psychologii – gdzie psycholog zarobi najwięcej?” Okazało się, ze na szczycie tej zarobkowej piramidy psychologów są ci, którzy pracują w międzynarodowych korporacjach i dużych firmach – w działach HR. Ich zarobki mieszczą się w kwotach od 10 000 do 15 000 zł.
Rekapitulację tego tekstu jest ten fragment:
„Ścieżki kariery po psychologii oferują wiele fascynujących i dobrze płatnych możliwości, które mogą spełnić zarówno zawodowe ambicje, jak i finansowe oczekiwania. Od pracy w korporacjach, przez psychoterapię, aż po specjalizacje sądowe i sportowe – wybór jest szeroki i zróżnicowany.”
Zastanawiam się przeto jakimi to sposobami kierownictwo MEN chce osiągnąć, zadeklarowany przez panią Paulinę Piechna-Więckiewicz stan, że „w przyszłym roku szkolnym psycholog będzie już w każdej szkole”. Chyba nie wprowadzą – znanego w PRL – „nakazu pracy” dla tegorocznych absolwentów studiów psychologicznych? Jako, że byłoby to niezgodne z Konstytucją RP – pozostanie zatrudnianie zarejestrowanych w Urzędach Pacy osób bezrobotnych o wykształceniu mgr psychologii… Będą to specjaliści „z najniższej półki”…
Pozostało jeszcze nakłanianie (ale chyba nie wynagrodzeniem – więc jak?) psychologów już zatrudnionych (czasami na więcej niż jeden etat) do „wpadania do szkoły” na kolejne pół etatu…
x x x
I jeszcze kilka zdań komentarza do informacji, którą zamieściłem w piątek 29 listopada: „Z ostatniej chwili – jest decyzja kto pokieruje ŁCDNiKP od 1 grudnia”. Jak można się tam dowiedzieć – organ prowadzący ŁCDNiKP powołał dotychczasową – od lipca b.r. – wicedyrektorkę Agnieszką Ochmańską na stanowisko p.o dyrektora ŁCDNiKP – jak to napisano w Zarządzeniu nr 2528/2024 „na okres od 1 grudnia 2024 do czasu powierzenia stanowiska Dyrektora, jednak nie dłużej niż na czas 10 miesięcy.”
Gdy już oswoiłem się z tym faktem dotarło do mnie, że decyzja ta nie tylko niczego nie załatwiła, ale utrwala sytuację typu „nikt nic nie wie”….
Bo nadal niejasne są przyczyny tego, że pani Południkiewicz, mając „w kieszeni” powołanie na 10 miesięcy, złożyła wypowiedzenie z pracy, dlaczego w konkursie ogłoszonym na dzień 29 października nie wystartował – powszechnie uważany za „żelaznego” kandydata wicedyrektor Piotr Szymański, kto inspirował wypuszczanie do „sieci” informacji o tym, że pani Ochmańska została wicedyrektorką „po znajomości”, co skutkowało tym, że i ona też nie przystąpiła do konkursu, a także czyim pomysłem było namówienie pani Moniki Kamieńskiej do przestąpienia – jako jedynej kandydatki – do tego konkursu… Tym bardziej, że towarzyszyło temu wypuszczenie kolejnej „anonimowej” informacji o jej przynależności do partii Kobiet, z linkiem do materiału z „nieobyczajnym” zdjęciem.
Aktualnie wszyscy pracownicy Centrum zastanawiają się, czy nowa p.o. dyrektora będzie tolerowała dalszą „aktywność” pana Szymańskiego w roli zastępcy dyrektora (stanowisko nie przewidziane w statucie tej placówki), skoncentrowaną na śledzeniu pracowników w czasie ich pobytu na terenie placówki.
No i może kiedyś w ogóle dowiemy się wszystkiego – od początku, czyli od września 2023 roku: kto kogo promował i dlaczego….
Włodzisław Kuzitowicz
Siadając do pisania tego felietonu nie miałem wątpliwości, żadnych moich poglądów o jakimkolwiek wydarzeniu z krajowego podwórka oświatowego, o których informowałem na OE. Bo to, co mnie najbardziej wzburzyło, to stało się w piątek w Łodzi. Nie macie już chyba wątpliwości, ze tym wydarzeniem był kolejny, już trzeci, nierozstrzygnięty konkurs na stanowisko dyrektora ŁCDNiKP. Już okres go poprzedzający nie mógł nastrajać optymistycznie. Ale opowiem od początku.
Jeszcze przed terminem zgłaszania się kandydatów w środowisku pracowników Łódzkiego Centrum, ale nie tylko tam, snuto domysły kto przystąpi do konkursu. Padały dwa nazwiska: Ochmańska i Szymański. I to w tym czasie na mój ogólnodostępny adres mejlowy przyszedł tekst, podpisany „Zatroskana konsultantka”, którego najistotniejszy fragment muszę tu zacytować:
„Z informacji jakie uzyskałam nowym dyrektorem ma zostać pani Ochmańska, jest to obecna wicedyrektor ale to zapewne Pan wie. Pani Ochmańska, wiem to z potwierdzonych źródeł, jest przykładem na metody korupcji politycznej stosowane przez panią wiceprezydent.
Pani Ochmańska była przeciętnym nauczycielem (może Pan to potwierdzić w jej poprzedniej szkole) a do Centrum dostała się ponieważ jej mąż (właściciel firmy dostarczającej meble do aptek) był sponsorem kampanii pani wiceprezydent. Pani wiceprezydent od dawna lansuje panią Ochmańską, co doprowadziło do odejścia pani Południkiewicz. Mam nadzieję, że zainteresuje się Pan tą sprawą i nie pozwoli by marny nauczyciel z aspiracjami ponad miarę sprawował władze w tej szacownej instytucji i niszczył jej dobre imię.”
Rzecz w tym, że ani ja, ani nikt z zaufanych osób od lat pracujących w Centrum, nie uwierzył, ze to napisała jakś pracująca tam kobieta – wszyscy byliśmy skłonni przypisać autorstwo tego tekstu ewentualnemu konkurentowi pani Ochmańskiej. Już po upływie terminu składania ofert uzyskałem informację, że nie tylko, takowego wniosku nie złożyła pani Ochmańska, ale że nie przystąpił do konkursu – jak wcześniej przypuszczano – „żelazny” kandydat, prawa ręka pani byłej „pełniącej obowiązki” – Piotr Szymański. I że jest tylko jedna kandydatka – pani Monika Kamieńska.
Tuż przed terminem konkursu pewien „ktoś” podpisujący się „Jarosław Radek” przysłał mi mejla z taką informacją:
„Monika Kamieńska wcześniej dyrektor Pałacu Młodzieży, potem dyrektor Akademickiego Ośrodka Inicjatyw Artystycznych, potem UMŁ (nie pamiętam gdzie), kiedyś również Partia Kobiet i jakieś polityczne starty – kalendarz kandydatek nago. Osoba wysoce egzaltowana, niestety złośliwa i pamiętliwa. O oświacie raczej niewiele wie.”
I do tego dołączony był link (TUTAJ), z dopiskiem: „Stoi pierwsza z lewej”
A wczoraj ten sam nadawca przysłał mi jeszcze taki tekst:
„Nie wiem jak się zaprezentowała i jaką miała koncepcję funkcjonowania Łódzkiego Centrum ale znam ją i wiem, że pod takim kierownictwem w tej instytucji byłby jeszcze większy zamęt. Ma wyjątkową zdolność skłócania ludzi. Obawiam się niestety, że urząd nie ma dobrej kandydatury a stanowisko powierzy komuś z układu. […]”
Naprawdę, jestem nie tylko zniesmaczony, ale oburzony tym serialem żałosnych starań „sił tajemnych” o obsadzenie fotela dyrektora placówki, która powstała aby wspierać łódzkich nauczycieli w ich trudnej pracy, a która nagle okazała się taka ważna! Tylko z jakiego powodu KOMUŚ tak zależy, aby zarządzała nią nie osoba merytorycznie do tego przygotowana, a „nasz człowiek”? Czy może – jak nie wiadomo o co chodzi – to i w tym przypadku chodzi o pieniądze? Przecież nie o pensję dyrektorską, ale o… o to, aby pod szyldem tej placówki można było przepompowywać olbrzymie środki finansowe na niekoniecznie legalne cele?
I nie wierzę, że sprawcą tego obrzydliwego procederu jest dyrektor Wydziału Edukacji! On jest jedynie posłusznym wykonawcą decyzji, podejmowanych „wyżej”. I tylko nie wiem jeszcze przez kogo. Ale może i tego kiedyś się dowiemy…
Włodzisław Kuzitowicz
Nie byłbym sobą, gdybym z wszystkich informacji ubiegłego tygodnia nie wybrał w celu jego skomentowania waśnie tego – o rzeczniku praw uczniowskich. Co mnie w informacji o tym zamierzeniu ministerstwa najbardziej zmobilizowało do komentowania?
Oto ta informacja: Że ma być powołany Rzecznik Krajowy przy MEN – wybierany w otwartym konkursie, niezależny od resortu edukacji, który będzie mógł „badać sprawy na miejscu” i żądać wyjaśnień, który będzie także koordynatorem prac rzeczników praw uczniowskich powołanych przy kuratoriach. Ci ostatni będą dysponowali narzędziami „bezpośredniego wpływu”. Na tym szczeblu kończy się obligatoryjność powoływania tego nowego urzędnika, bo na szczeblu samorządów miejskich, powiatowych i gminnych projekt ten zakłada dowolność w powoływaniu rzeczników paw ucznia, choć przewidziano tam zapis o kompetencjach takowych, jeśliby mieli być powołani. Natomiast Szkolny Rzecznik Praw Uczniowskich ma być obligatoryjnie powoływany w każdej szkole.
Wybaczcie, ale gdy o tym czytałem, to z najgłębszych pokładów mej pamięci wyskoczyło wspomnienie pewnego dowcipu z okresu PRL-u: „Co zbiera się jako pierwsze, kiedy przychodzi pora żniw? – Plenum Komitetu Centralnego PZPR!”. Inaczej mówiąc – chcę powiedzieć, że choć tak wiele się wokół nas przez ostatnich trzydzieści pięć lat zmieniło, to jedno w działaniach każdej kolejnej władzy jest stale: skłonność do magicznego myślenia.
Wiara w to, że każda kolejna ustawa czy rozporządzenie od razu rozwiąże problem. A że to nie jest prawda, wiemy wszyscy z naszego codziennego doświadczenia. Choćby na przykładzie ilości śmiertelnych wypadków, powodowanych przez pijanych kierowców. Czy coraz wyższe mandaty i kary spowodowały trwały spadek tej plagi?
Tak samo będzie w przypadku przestrzegania w każdej szkole praw uczniowskich. Jestem przekonany, że WYŁĄCZNIE dzięki temu stanowisku nic radykalnie się nie zmieni. Bo najważniejsza jes postawa każdej nauczycielki i nauczyciela, klimat dla podmiotowości każdej uczennicy i każdego ucznia, jaki panuje w tej konkretnej szkole.
Pewnie powiecie, że Kuzitowicz znowu się chwali. Ale to co w tej chwili mi się przypomniało, opisałem już parę lat temu w jednym z moich esejów wspomnieniowych. Otóż w latach reform z końcówki lat siedemdziesiątych, gdy jako dyrektor ZSB nr 2 zaproponowałem Radzie Pedagogicznej abyśmy powołali w naszej szkole Rzecznika Praw Ucznia, usłyszałem od nauczycieli: „W naszej szkole już jest taki rzecznik – to pan, panie dyrektorze!” I RP nie powołała rzecznika…
Bo to co przede wszystkim musi się stać, to by prawa ucznia były WSZĘDZIE przestrzegane, to praca nad tym, aby były one oczywistością dla każdej osoby pracującej z uczniami, to „wbudowywanie” tego przekonania w świadomość wszystkich kandydatek/ów do zawodu nauczycielskiego w szkołach wyższych,
Oczywiście – Rzecznicuy Praw Ucznia mogą powstać – to nie zaszkodzi. Ale problemu nie rozwiąże…
Włodzisław Kuzitowicz
Miniony tydzień w mediach – nie tylko polskich, ale i światowych – upłynął pod znakiem amerykańskich wyborów prezydenckich i zdecydowanego zwycięstwa DonaldaTrampa. Nie dziwi więc, że na portalu <wp.parenting> zamieszczono tekst, zatytułowany „Pomysł Donalda Trumpa na edukację. „Ucieszą się kreacjoniści”. Postanowiłem podzielić się z Wami moimi refleksjami, które ów tekst wywołał. Dlatego nim przejdziecie do lektury kolejnej części tego felietonu proponuję przeczytać ów tekst – TUTAJ
Dla lepszej płynności moich wywodów zamieszę przed każdym jego wybrany fragment. Zacznę od tego, który nie był dla mnie zaskoczeniem:
„Plan Trumpa może także objąć ograniczenie inicjatyw związanych z edukacją na temat społeczności LGBTQ oraz wiązać się z likwidacją treści dotyczących równości, różnorodności.”
Znając – z przywoływanych przez media wypowiedzi na wiecach przedwyborczych – jego poglądy, akurat ten cel mnie nie dziwi. Można powiedzieć, że jest oczywistą konsekwencją jego prezentowanego wielokrotnie światopoglądu. Zaskoczyła mnie metoda, którą chce on zastosować, aby położyć kres tej „deprawacji” nieletnich:
„Zdaniem nowego prezydenta […] tego rodzaju programy powinny być decyzją lokalnych społeczności.”
Jak doskonale wiecie w naszym kraju mamy w tej samej sprawie swoje doświadczenia. Wszak to lokalni działacze samorządowi partii rządzącej w Polsce przez 8 lat – do wyborów „15 października”, ogłaszali gminy, miasta „strefami wolnymi od LGBTQ”, i aby to zmienić zwolennicy równości i praw mniejszośći zrobili w tych ostatnich wyborach wszystko, aby władzę w państwie przejęły partie, które wprowadzą państwowy zakaz takiej dyskryminacji…
Jak wynika z innego fragmentu tego tekstu –koncepcja prezydenta-elekta, to edukacja zdecentralizowana:
„Jakie są główne założenia programu edukacyjnego Trumpa? W dużej mierze skupia się on na oddaniu władzy w ręce rodziców („give power back to parents”). Będzie to oznaczać, że rodzice dostaną więcej możliwości wpływu na to, czego uczą się ich dzieci, ale też na wybór szkoły.”
Sądząc po ogólnym wydźwięku całego tego tekstu mam prawo sądzić, że poinformowanie o tych zamiarach ma być dowodem na destrukcyjne, antywolnościowe, cele projektu owego byłego i przyszłego prezydenta USA.
Na tym tle uświadomiłem sobie, że już nie wiem, która koncepcja organizacyjna systemu oświaty jest postępowa, a która wsteczna. Bo właśnie przypomniałem sobie niedawne wystąpienie prof. Bogusława Śliwerskiego podczas panelu „Jak mądrze i trwale reformować system oświaty?”, który odbył się w ramach XI Igrzysk Wolności. Przywołał on w swej wypowiedzi – jako niezrealizowany ideał – postanowienia pierwszego zjazdu NSZZ „Solidarność”, a konkretnie to, odnoszące się do edukacji:
„Zostało wówczas zapisane że po pierwsze nastąpi decentralizacja ustroju szkolnego, a to oznacza że już nigdy więcej minister Edukacji Narodowej nie będzie sterował ręcznie, mechanicznie i ideologicznie tym jak mają funkcjonować szkoły czy przedszkola, jak mają pracować nauczyciele. Innymi słowy, nie bez powodu pierwszą ustawą polityczną kluczową dla państwa i rodzącej się wtedy demokracji była ustawa o Samorządzie. I ta ustawa zobowiązywała niejako, czyli jakby dawała taką ścieżkę otwarcia dla rządzących i polityków, by rzeczywiście powiązać samorządność z pełną samorządnością oświatową. […] …po raz pierwszy w dziejach polskiej oświaty zostało zapisane, że oto będziemy edukację budować wspólnie z uczniami, rodzicami i nauczycielami. Ale bez indoktrynacji partii władzy. Partia rządząca ma zagwarantować środki do funkcjonowania edukacji publicznej.”
[Źródło: www.www.facebook.com/]
Od tamtego zjazdu minęły 43 lata. Mieliśmy w Polsce już kilkanaście rządów, kilkadziesiąt osób płci obojga zasiadało na fotelu ministra edukacji. Przez cały ten czas (prawie) żyjemy w przekonaniu, że jesteśmy państwem demokratycznym, w którym wszelka władza pochodzi z nadania obywateli. Ale czy nie możemy powątpiewać w poziom realizacji owego wolnościowego postulatu owego zjazdu w Hali Olivii?
A teraz czytam, że zamiar prezydenta-elekta, aby „oddać władzę w ręce rodziców”, to dowód na jego wsteczne poglądy. Zaś rządząca koalicja, nie rezygnując z modelu scentralizowanego systemu oświaty, twierdzi, że jest gwarancją nowoczesności, otwartości i tolerancji w polskim systemie szkolnym.
Ale to jeszcze nie wszystkie refleksje zrodzone podczas lektury tekstu „Pomysł Donalda Trumpa na edukację. ‘Ucieszą się kreacjoniści’ ”. którymi chcę się z Wami podzielić. Bo przeczytałem tam, taki oto pogląd jego autorki:
„Myślę jednak, że szczególnie w dużych miastach, szkoły czarterowe, porównywane do polskich szkół społecznych, na pewno będą się starały przeciwdziałać pomysłom nowego prezydenta. Będzie to jednak zależało od tego, w jakiej formie będzie chciał je wprowadzić w życie.”
Gdy polskimi szkołami publicznymi zarządzali ministrowie tacy jak Zalewska, Piontkowski i Czarnek – ostoją normalności i nadzieją na podejmowanie niezbędnych reform stały się w Polsce szkoły niepubliczne. Teraz cala nadzieja na normalność w amerykańskiej oświacie jest w szkołach czarterowych, finansowanych ze środków publicznych, ale działających jako przedsiębiorstwa prywatne. Mogą one zignorować wszystkie wytyczne stanowe, z wyjątkiem standaryzowanych egzaminów.
Dlaczego ten szczegół tak przykuł moją uwagę? Bo przypomniałem sobie ideę bonu oświatowego, zwanego także bonem edukacyjnym. Może obserwacja tego, co będzie się działo z edukacją w Stanach w okresie kadencji Donalda Trampa jako prezydenta przekona naszych polityków, prezentujących się jako miłujący wolność i demokracje, do takiej właśnie – radykalnej wizji finansowego upodmiotowienia rodziców uczniow, przy jednoczesnym zrównaniu szans na dobrą edukację?
No, chyba, że jestem niepoprawnym idealistą, który ciągle wierzy, że jest możliwe bycie politykiem, dążącym do sprawowania władzy, ale nie traktującym swoich potencjalnych wyborców, jak treser cyrkowych zwierzątek, który po to daje im smakołyki, aby utrwalić pożądane przez siebie ich zachowania….
Włodzisław Kuzitowicz
Przed rokiem dzień 1 listopada przypadł w środę. Dlatego felietony – zarówno ten 3 dni przed, jak i ten 4 dni po – nie miały w swych treściach tematyki wspomnieniowej. I dlatego w Dniu Wszystkich Świętych, który w mojej pamięci od lat tak naprawdę funkcjonuje jako Dzień Zmarłych, zamieściłem tekst, zatytułowany „Dziesięcioletni bilans moich wspomnień o Tych Którzy Odeszli” – bo był to 10. rok mojego redagowania „Obserwatorium Edukacji”.
Dziś trudno mi uciec od atmosfery wspomnień, mając świeżo w pamięci wczorajsze i przedwczorajsze wizyty na cmentarzach, odwiedzanie grobów, składanie kwiatów i zapalanie zniczy… Pierwszą refleksją, która mi towarzyszyła w tych dniach ,była świadomość, że w od 1 listopada ubiegłego roku nie byłem na pogrzebie nikogo z grona mich bliskich: rodziny i przyjaciół. Jednak nie znaczy to, że w ogóle nie żegnałem nikogo na cmentarzach.
8 listopada uczestniczyłem w pogrzebie dr Izy Muchnickiej-Diakow, która w latach kiedy pracowałem w Zakładzie Pedagogiki Społecznej na UŁ była moją starszą – nie tylko wiekiem ale i stopniem – „koleżanką z pracy”. Los zrządził, że nieomal trzy miesiące później – 2 lutego – towarzyszyłem w ostatnim pożegnaniu dr Brygidy Butrymowicz – także byłej adiunktki w tymże zakładzie.
Prawie dwa miesiące wcześniej – 14 grudnia – uczestniczyłem w ostatniej drodze, młodszego ode mnie o ponad 15 lat, Wojciecha Walczaka, z którym nasze drogi przecięły się w dwu okresach mojego życia. Pierwszy raz zdarzyło się to, gdy podczas Strajku Studenckiego zimą 1981 roku, którego on – jako student psychologii na UŁ – był jednym z przywódców, a ja jako starszy asystent na tymże uniwersytecie – wtedy jako sekretarz p.o.p. w Instytucie Pedagogiki i Psychologii tejże uczelni – przebywałem razem z uczestniczącymi w tym proteście studentami – o czym on wiedział, a nawet zwracał uwagę Komitetowi Strajkowemu budynku Instytutu, że „rządzi wami sekretarz partii!”. Ponownie spotkaliśmy się latem 1990 roku, kiedy w wyniku historycznych wyborów 4 czerwca 1989 roku został on Kuratorem Oświaty w Łodzi, a ja byłem w tym czasie, drugi rok, dyrektorem Wojewódzkiej Poradni Wychowawczo-Zawodowej. I On, znając moje „zaszłości”, oraz fakt, iż powołała mnie kuratorka „poprzedniej władzy” – nie odwołał mnie z tego stanowiska…
11 kwietnia, dokładnie w dniu moich 80-ych urodzin, dotarła do mnie – niestety z Internetu – informacja , że na zarzewskim cmentarzu odbył się pogrzeb, zmarłego 4 kwietnia, mojego kolegi z „Budowlanki” – Jurka Poprawskiego – jednego z czwórki naszego Klubu „Kula”. Było już wtedy za późno abym mógł uczestniczyć w pogrzebie. Mogłem Go pożegnać jedynie w myślach…
x x x
A teraz zarejestruję choć kilka przemyśleń, które w minionym tygodniu powstały pod wpływem informacji, zamieszczanych przeze mnie na OE.
Zacznę od zamieszczonego na OE w poniedziałek tekstu Jarosława Pytlaka p.t. „Trzeba włożyć dużo pracy, żeby nic się nie zmieniło”. Zacytuję tu dwa jego fragmenty:
„W tej krótkiej historii ewolucji doskonale widać tendencję do coraz bardziej szczegółowego opisywania zadań nakładanych na szkołę i nauczycieli. W rezultacie w ostatnich latach pojawiły się wręcz żądania, żeby nauczyciele realizowali tylko podstawę programową, albo żeby w podręcznikach wolno było umieszczać jedynie treści zawarte w podstawie. Zaczęto traktować ją jak program nauczania.[…]
Niestety, w dokładnie tę samą tendencję wpisuje się projekt podstawy programowej EO, pomimo tak podkreślanego jako nowość oparcia na profilu absolwenta. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wkładamy, i jeszcze włożymy, mnóstwo ciężkiej pracy, żeby w ostatecznym rozrachunku niewiele się zmieniło.”
Nieprzypadkowo materiał ten zatytułowałem „Kolejny ważny tekst doświadczonego praktyka o przygotowywanej przez MEN reformie”. Jak bym przewidział, że wkrótce będę jeszcze zamieszczał kolejne informacje o inicjatywach MEN:
29 października
> Rząd przygotowuje kolejną nowelizację Prawa oświatowego – dotyczącą egzaminów
> Opinie praktyków i związkowców o koncepcji „multiprzedmiotu” przyroda
31 października
>Już wszystko jasne. Są projekty podstaw programowych nowych przedmiotów!”
Powiem wprost, bez uciekania się do eufemizmów i metafor. Im dłużej obserwuję kolejne poczynania resortu edukacji pod kierunkiem pani ministry Barbary Nowackiej (byłej „niespełnionej” działaczki lewicowej, która do PO przyszła w 2018 roku – z wyraźnym „parciem na fotele”), tym bardziej tracę nadzieje na to, że polska oświata, a konkretnie nasze szkoły, a w nich uczniowie i nauczyciele, a wokół nich rodzice tych uczniów, doczekają się rzeczywistej zmiany systemu. Nie nazw przedmiotów, podstaw programowych, nie liczby godzin spędzanych w szkole ani czasu przy pracach domowych. Rzeczywistej zmiany filozofii i realiów edukacji – na miarę przyśpieszającej ewolucji świata, świata w którym będą żyli dzisiejsi i przyszli uczniowie!
I już nawet śmiać mi się nie chce, gdy czytam o powołaniu w MEN kolejnych rad: Rady do spraw Informatyzacji Edukacji, Rady Dyrektorów Szkół i Placówek Szkolnictwa Branżowego czy Rady Dyrektorów Przedszkoli. I o tych wszystkich wizytach i spotkaniach kierownictwa MEN „w teranie” – z nauczycielkami/ami i uczennicami/niami szkół, które dostąpiły tego wyróżnienia. Jakoś nie potrafię tego odebrać jako formy AUTENTYCZNEGO dialogu WŁADZY z LUDEM.
Przynajmniej takiej pewności nabrałem po wystąpieniu pani wiceministry Katarzyny Lubnauer na XI Kongresie Zarządzania Oświatą OSKKO w Łodzi. Te wszystkie spotkania w żadnej mierze nie wyglądają na okazję do wysłuchiwania głosu interesariuszy, raczej na ich indoktrynację, żeby nie powiedzieć – agitację za swoją wizją edukacji…
A czasem to wygląda nawet jak… jak pompowanie własnego ego….
STOP!
Na tym poprzestanę, bo mógłbym zbytni się narazić…
Do zobaczenia za tydzień.
Włodzisław Kuzitowicz
P.s.
Moje rozczarowanie do sił politycznych, rządzących Polską w ramach „Koalicji 15 października” ma także wymiar lokalny. Nie mogę więc pominąć tego wszystkiego, co od września 2023 roku dzieje się wokół Łódzkiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego.
To, że pani Południkiewicz złożyła wypowiedzenie z pracy, że – podobno – 20 listopada – odbędzie się kolejny konkurs na stanowisko dyrektora Łódzkiego Centrum, to dobra wiadomość. Ale…
Ale chciałby, i myślę ze nie tylko ja, dowiedzieć się kto stoi za tą, ciągnącą się już tyle miesięcy, manipulacją i uporczywym lansowaniem owej pani na szefową tej tak zasłużonej , nie tylko dla łódzkiego, środowiska nauczycieli i uczniów. I z przykrością muszę stwierdzić, że wszystko to ma miejsce wtedy, kiedy za oświatę w naszym mieście odpowiada lewicowy wiceprezydent. A taka sytuacja jest w Łodzi od 2014 roku, kiedy lider łódzkiego SLD – Tomasz Trela został wiceprezydentem, w którego zakresie odpowiedzialności znalazła się oświata. A po jego odejściu w 2019 roku do Sejmu, zastąpiła go pani Małgorzata Moskwa-Wodnicka. I trwa tam do teraz. Nie takiego sposobu (zakulisowe machlojki w polityce kadrowej) zarządzania oświatą oczekiwałem od polityków lewicy!!!
A swoją drogą zastanawia także dziwna ospałość w reagowaniu na ten stan rzeczy „platformianego” Urzędu Wojewódzkiego i Kuratorium Oświaty…. [WK]
Dzisiaj będzie o kilku wydarzeniach prezentowanych w ubiegłym tygodniu ma OE „po trochu”. Bo wszystkich, które wywołały u mnie refleksje, komentować nie muszę.
Zacznę od niedzielnego panelu „Jak mądrze i trwale reformować system oświaty?”, który odbył się w ramach „XI Igrzysk Wolności”. Jako że w środę zamieściłem link do nagrania filmowego tej debaty- udostępniony przez pana Michała Różankowskiego – każdy może sam zapoznać się z jej przebiegiem. Ja powiem tylko, że przede wszystkim bardzo brakowało w gronie panelistów prof. Romana Lepperta, który stanowiłby przeciwwagę dla , nacechowanych przede wszystkim aspektami „politologii edukacyjnej” wystąpieniami prof. Bogusława Śliwerskiego. Pozostałe uczestniczki debaty – Iga Kazimierczyk, Renata Czaja-Zajder, a także jej moderatorka – Anna Schmidt-Fic, prezentowały znane już wcześniej poglądy ich środowisk. Mam dziś tylko jedną refleksję: Szkoda, że tak Malo czasu, zaledwie parę minut, pozostawiono uczestniczkom i uczestnikom siedzącym na widowni na zadawanie pytań. I już w ogóle nie było kiedy na te wypowiedzi reagować…
O XI Kongresie „Edukacja i Rozwój”, który odbył się w dnach 21 – 22 w Jachrance nie będę się wypowiadał. Były takie lata, kiedy bywałem na tych kongresach – dzisiaj uważam, że nie będąc tam – nie mam prawa komentować tego wydarzenia.
Nie mogę nie wspomnieć o „Okrągłym stole uczniowskim”, który w miniony poniedziałek, z udziałem naszej łódzkiej wiceministry Katarzyny Lubnauer odbył się w łódzkim XXVI LO na pobliskim mi Karolewie. Jako ze nikt mnie tam nie zaprosił – pozostaje mi snuć moje refleksje w parciu o dostępne relacje. A z tych uznałem za najbardziej typową wypowiedź Oliwii Łubińskiej, maturzystka z I LO w Kutnie: „Bardzo często odpowiedzi na pytania są całkiem obiegowe, nie dochodzą do konkretnego wniosku. Ja np. przedstawiłam swoją propozycję wprowadzenia zajęć przywództwa w polskich szkołach, a otrzymałam odpowiedź na temat szczepionek i ich skuteczności…” Co AM opinie uczennic i uczniów o ich udziale w owym spotkaniu”. Ważne, że pani Lubnauer po raz enty zaistniała medialnie, zrobiono jej wiele fotek – i już nikt nie może zarzucić, że MEN nie wysłuchuje opinii uczniowskich.
I „na deser” przypomnę jeszcze news z 24 października:
Pani Karolina Południkiewicz – po raz drugi, od 1 lipca – p.o. dyrektora ŁCDNiKP – poinformowała, że złożyła wypowiedzenie z pracy w Centrum i z dniem 30 listopada odchodzi z pracy w tej placówce. Jednocześnie wiadomo już (choć nadal nieoficjalnie), że 22 listopada odbędzie konkurs na stanowisko dyrektora Łódzkiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli.
Dzisiaj mogę uzupełnić tę wiadomość informacjami, że zaraz po tej deklaracji pani Południkiewicz przestała pojawiać się w pracy – podobno jest na urlopie. Zniknął także z oczu pracowników jej zastępca (nie wicedyrektor)… Niektórzy twierdzą, ze rozpoczął przygotowania do startu w konkursie…
A jutro zbiera się rada pedagogiczne Centrum Kształcenia Praktycznego w celu wybrania delegatów do komisji konkursowej. Na tę okoliczność ze zwolnienia lekarskiego postanowiła powrócić nawet pani wicedyrektor – ta od centrum kształcenia praktycznego, aby przewodniczyć owej radzie. Ciekawe: ile osób będzie w tym uczestniczyło i kto zostanie wybrany…
Ale to co jest najgorsze w tej sytuacji, to zapaść i marazm, jakie zapanowały w tej, jeszcze kilkanaście miesięcy temu tak prężnie i efektywnie działającej, placówce doskonalenia nauczycieli…
Gdyby to nie było takie smutne, to można by zacząć przejmować zakłady o to kto wygra ten konkurs, a także – sięgając głębiej – która z sil sprawczych łódzkiego magistratu wygra…
Włodzisław Kuzitowicz
Skoro już w piątek zamieściłem na OE „Podsumowanie działań i zaniechań Rządu Donalda Tuska w sferze edukacji”, a wczoraj tekst Igi Kazimierczyk „Kolejna recenzja dotychczasowej polityki edukacyjnej rządu Tuska”, to oczywistą oczywistością będzie kontynuowanie – także w tym felietonie – owego wątku wspomnieniowo-rozliczeniowego, dla którego bodźcem stała się pierwsza rocznica wyborów 15 października 2023 roku.
Zacznę od przywołania fragmentu tekstu z „Portalu Samorządowego”, zatytułowanego „Ruszyła giełda nazwisk. To oni mogą zastąpić ministra Czarnka”, który zacytowałem na OE zaledwie cztery dni po owych wyborach:
„Platforma Obywatelska stawia na resorty siłowe i finanse. Polska 2050 na dyplomację i klimat. PSL chce zawładnąć gospodarką, a Lewica stawia na edukację. Takie są szczegóły rozmów o tworzeniu nowej koalicji.”
Czy taka wersja obsady tego stanowiska jest dla oświaty dobrym rozwiązaniem? Nie podejmuję się tu i teraz snuć na ten temat prognoz. Trochę się boję takiego przeskoku z jednaj (prawicowo-narodowej) skrajności w drugą – lewicowo-liberalną.
A czy kandydatka tej partii na ów fotel – pani Agnieszka Dziemianowicz-Bąk (lat 39) – jest tą osobą, która sprawdzi się w roli ministry edukacji? Nie podejmuję się wyrokować w tej sprawie. Ale wiem jedno: wolę kogoś, kto – potencjalnie – może nie zawieść nadziei, od powrotu na ten urząd osoby, która już raz tam była i – przez swojego premiera – została odwołana i zastąpiona dziennikarką…”
Kolejną okazją do rozmyślania o nowym kierownictwie MEN było podanie wiadomości, że od 12 grudnia zasiądzie tam Barbara Nowacka. Dlatego udostępniłem na OE, zamieszczony 11 grudnia na jego fb profilu, post Jaroslawa Blocha. Oto jego ostatni akapit:
„Przed nami kolejna zmiana władzy i kolejny minister edukacji. Ma nią być Barbara Nowacka. Co można radzić nowej pani minister? Pewnie tego aby nie dopadła jej klątwa gmachu z Alei Szucha. By nie zapomniała po co tam idzie. A po co tam idzie? Dobrze żeby wiedziała. Szkoły mają już dość rewolucji i dość wszystkowiedzących egocentryków. Dobry minister to taki o którym mało słychać, ale zwykła codzienność pokazuje, że żyje się lepiej… Powinna postawić przed sobą dwa zadania: odbudowę prestiżu zawodu nauczyciela (nie zdąży tego zrobić, ale może zacząć…) i zmianę przeładowanych podstaw programowych (czego też nie zdąży zrobić, ale może zacząć, chyba że zrobi to po łebkach, odtrąbi sukces i dołączy do grona egocentrycznych wszystkowiedzących…). Jeśli poważnie potraktuje swoją rolę, czeka ją ciężka praca u podstaw podczas której powinna słuchać tych, którzy pracują codziennie z dziećmi i młodzieżą, bo jak przekonało się już kilku ministrów, bez przekonania i docenienia ludzi pracujących w tym systemie, żadnej dobrej zmiany się nie zrobi.”
I tak od owego 12 grudnia jesteśmy świadkami, kibicami/krytykami podejmowanych przez nią decyzji. Mając w pamięci kompetencje jej poprzedników i poprzedniczek warto przypomnieć, że Barbara Nowacka to osoba, która szkołę ostatni raz oglądała w maju 1994 roku, kiedy zdawała maturę w VI Liceum Ogólnokształcącym im. Tadeusza Reytana w Warszawie. Później już nigdy z żadnymi szkołami nie miała nic wspólnego. Co gorsze – jej najbliżsi współpracownicy – z wyjątkiem Izabeli Ziętki – także nie mają w swoim dorobku lat pracy nauczycielskiej – oczywiście nie mam na myśli doświadczeń w szkołach wyższych. Aby mnie pani Katarzyna Lubnauer nie oskarżyła o przemilczanie jej dorobku zawodowego, śpieszę donieś, że nie tylko ze źródła mojej pamięci (wszak znam ją od 1993 roku, kiedy wstąpiła do Unii Demokratycznej), ale i z Wikipedii wiem, że „krótko pracowała jako nauczycielka w VIII Liceum Ogólnokształcącym”.
Powie ktoś, że po to, aby zarządzać siecią piekarni nie trzeba umieć zagniatać i wypiekać chleby i bułki, a aby być prezesem spółki komunikacji miejskiej nie trzeba być doświadczonym motorniczym tramwajów albo kierowcą autobusów. Tak, to prawda – w tego typu menedżerskim zarządzaniu nie trzeba. Ale… Ale czy zgodzilibyśmy, aby szefem sieci banków został ktoś, kto nigdy w banku nie pracował?
Niestety, skład obecnego rządu pełen jest takich, a nawet jeszcze większych, absurdów. Ministrą Zdrowia jest Izabela Leszczyna, która z placówkami ochrony zdrowia nigdy nie miała nic wspólnego, ale za to . „pracowała jako nauczyciel polonista i współpracowała z nauczycielami oraz dyrektorami szkół i placówek oświatowych jako konsultant Regionalnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli „WOM” w Częstochowie.
Za to ministrem obrony został lekarz z zawodu – Władysław Kosiniak-Kamysz, który wojska nie miał szansy poznać nawet podczas studiów, bo za jego czasów studenci nie mieli już studium wojskowego.
W wolnej chwili poczytajcie w Wikipedii biogramy pozostałych ministerek i ministrów i zobaczcie jakie były ich doświadczenia zawodowe i jakim obszarem życia naszego państwa teraz kierują…
Na zakończenie nie mogę się powstrzymać przed poinformowaniem, że za chwilę wychodzę, aby zdążyć na godzinę 12:30 do EC 1, gdzie w sali Besement hal, w ramach trwających tam od piątku „Igrzysk Wolności”, odbędzie się panel dyskusyjny na temat „Jak mądrze i trwale reformować system oświaty?”.Oto screen fragmentu programu tego wydarzenia:
Oczekujcie relacji z mojej tam obecności…
Włodzisław Kuzitowicz
P.s.
Tuż przed zamieszczeniem tego tekstu na OE dotarła do mnie informacja, ze – niestety – pan prof. Roman Leppert, z powodu choroby, nie będzie uczestniczył w debacie, jak to zapowiedziano w programie „Igrzysk Wolności”. [WK]