Z wszystkich, odnotowywanych na OE wydarzeń minionego, krótkiego, tygodnia tylko jedno wywołało  u mnie potrzebę podzielenia się z Wami w tym felietonie moimi refleksjami. Było nim środowe „Akademickie Zacisze”, na które  – wyjątkowo – zapraszałem przed, a nie informowałem o nim po, jak, zazwyczaj, w czwartek. Było ono nietypowe, gdyż tym razem zabrakło rozmówczyń/rozmówców, gdy było podsumowaniem pięciu lat prowadzenia tej oryginalnej formuły upowszechniania wiedzy o polskiej oświacie.

 

Nie włączałem się aktywnie, nie posłałem pytania, bo uznałem, że nie będę zabierał czasu tym wszystkim, którzy nadal są w głównym nurcie tego, co aktualnie dzieje się w polskich szkołach. I słuchałem, słuchałem, aż się doczekałem – fragmentu, w którym Profesor odpowiadał na pytanie o ocenę jego okresu pobytu w szkołach w roli ucznia. I właśnie to co usłyszałem stało się bodźcem dla tych refleksji, którymi postanowiłem podzielić się w tym felietonie. Oto, trochę uproszczony, zapis tego co usłyszałem:

 

Najpierw uczęszczałem do malej wiejskiej szkoły czteroklasowej w podnakielskiej miejscowości w której to, w mojej klasie było dziewięcioro uczniów. Ale uczyliśmy się w klasach łączonych.  Kolejne cztery lata to było wejście do dużej szkoły w niewielkim mieści jakim jest Nakło n. Notecią. A potem, jeżeli chodzi o szkołę średnią, to było przejście do jeszcze większego miasta, do dużego miasta, jakim dla mnie wtedy była Bydgoszcz.” Powiedział także, iż na własnym przykładzie przekonał się w trakcie swojej szkolnej edukacji, „że nie można wszystkich nauczyć wszystkiego. Bo on, pomimo iż miał bardzo dobre nauczycielki  – nie nauczył się ani tańczenia, ani śpiewania, ani gry na żadnym instrumencie. A później, już na studiach, choć miał znakomitego nauczyciela, który przez rok usiłował nauczyć go pływania, także nie posiadł tej umiejętności.

 

Dlaczego właśnie te wspomnienia, i wyznanie, wywarły na mnie takie wrażenie? Bo słysząc je zrozumiałem, że mamy w naszych biografiach coś wspólnego, co tłumaczy moją, dotąd niewytłumaczalną, sympatię, jaką obdarzyłem od pierwszych chwil naszej znajomości owego – młodszego o 20 lat ode mnie, z tak różną od mojej drogą życiową i zawodową – profesora Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy.

 

Co prawda ja nie zaczynałem w malej wiosce, ale w na dalekim przedmieściu miasta Łodzi, które jeszcze przed wojną 1939 roku miało status „Osada Cyganka gmina Brus”, nie byłem uczniem czteroklasowej szkoły z klasami łączonymi, ale naukę w  pierwszej klasie odbywałem w filii właściwej szkoły, w której – na dwie zmiany – lekcje pobierały dwie klasy: Ia i Ib, a moja dalsza nauka odbywała się w jednopiętrowym budynku, zbudowanym tuż przed wybuchem wojny, na skraju osiedla i przy poligonie wojskowym. Ale to co najbardziej do mnie dotarło, to owo Jego wyznanie, że nie można Go było nauczyć śpiewu, tańca i gry na żadnym instrumencie, oraz że był odporny na wszelkie starania fachowca i nie umie pływać…

 

Zapewne pamiętacie, że w 31 maja zamieściłem na OE tekst, zatytułowany Informacja o moim projekcie i wielka prośba do Was”, w którym informowałem o tym, że mam gotowy tekst mojej autobiograficznej książki „Wspomnienia wcześniaka z przedmieścia, którego pasją i zawodem stało się wychowawstwo”, i zwróciłem się z prośbą o wsparcie finansowe jej wydania. Wspominam o tym teraz, gdyż  kiedy uda się ją wydać, będziecie mogli przeczytać 18 jej rozdziałów, i wtedy, po lektorze tego ostatniego, zatytułowanego „Pożegnalne zwierzenia autora, które pozwolą właściwie zinterpretować treść tej książki”, dowiecie się o moich deficytach i „niemożna ościach”. Przyznałem się tam do wielu z nich, ale dla uzasadnienia moich powyżej napisanych słów, „że że mamy w naszych biografiach coś wspólnego” przytoczę jedynie kilka fragmentów z owego rozdziału:

 

„Wątła budowa ciała i brak sprawności ruchowej powodowały, że unikałem uprawiania sportu. W zasadzie nigdy nie grałem „w nogę” – ani w drużynach „podwórkowych”, ani nawet w ramach lekcji wf – chyba że „na bramce”– co zdarzało się sporadycznie, i tylko wtedy, gdy nie było kogoś innego. Także w szkołach ponadpodstawowych lekcje WF jedynie „zaliczałem” – bez jakichkolwiek osiągnięć. Gdy w „Budowlance” chłopcy grali w „kosza” lub w „siatę” – ja robiłem za kibica lub asystenta nauczyciela-sędziego… […]

 

Przy okazji tematu sportu oddzielnym problemem było pływanie. Nigdy nie posiadłem tej umiej mętności. Ale tutaj powód był jeszcze poważniejszy. Miałem, i mam do dzisiaj, paniczny lęk przed wodą! Lęk ten towarzyszy mi przez całe życie – gdy tylko wejdę do stawu, jeziora, rzeki czy morza, a dno opada tak, że woda sięga mi do szyi, odczuwam panikę, która objawia się skurczem mięśni, przenikliwym bólem w okolicy żołądka, paniczną potrzebą wyjścia na brzeg. […]

 

[…] nie mam także  „słuchu muzycznego” nigdy nie korciło mnie aby uczyć się gry na jakimkolwiek instrumencie – nawet na gitarze. […] Kiedy mnie ktoś na koncert czy inne wydarzenia muzyczne namawia – mam zawsze jedno usprawiedliwienie odmowy: Wiesz, ja mam pierwszy stopień umuzykalnienia: słyszę, że coś grają…”

 

I dodam jeszcze kilka słów na temat mojego odczucia, że mamy wiele wspólnego: Nie mam wątpliwości, że obydwaj potrafiliśmy, mimo trudnego startu i naszych ograniczeń, iść przez życie dalej, znajdować takie formy aktywności i ścieżki karier zawodowych, aby mieć poczucie iż spełniamy nasz główny cel – aby być potrzebnym innym ludziom.

 

Bo niewątpliwie prof. Roman Leppert w tym co robi „w sieci”, ale i „w realu” dla wszystkich polskich „eduzmieniaczy”, jest czymś, co Go wyróżnia od innych pracowników nauki z dziedziny „pedagogika”. Nikt tak jak On nie potrafił (i nie znalazł w sobie takiej motywacji), aby tak skutecznie i tak konsekwentnie popularyzować konkretny dorobek naukowy innych pedagogów, wspierających swoimi badaniami zasadność przeprowadzenia fundamentalnych zmian w paradygmacie, ale i w praktycznych rozwiązaniach prawnych i metodycznych, polskiego systemu szkolnego, ale przede wszystkim – zapraszając do „Akademickiego Zacisza” praktyków – dyrektorki i dyrektorów, nauczycielki i nauczycieli – wdrażających w swoich placówkach edukację, w której nie są ważne stopnie i realizacja podstaw programowych, a wspieranie rozwoju każdego ucznia – na miarę jego indywidualnych możliwości.

 

 

Romku!

 

Nie poprzestawaj na tym co już zbudowałeś, Idź dalej, szukaj nowych sposobów integrowania tych, którzy nad poprawą szkolnej edukacji pracują „u podstaw”!

 

 

Obserwator i kibic Twoich działań

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 



Zostaw odpowiedź