
Grzegorz Gałasiński (zdjęcia) i Maciej Kałach (tekst) z „Dziennika Łódzkiego” są autorami relacji z fazy przygotowawczej do przeprowadzenia w dniu dzisiejszym pierwszego egzaminu ósmoklasisty – egzaminu z j. polskiego, który odbył się w Szkole Podstawowej nr 34 im. Wisławy Szymborskiej przy ul. Ćwiklińskiej w Łodzi.
Do egzaminu przystąpiły tam dziś uczennice i uczniowie z 5-u klas ósmych.
Oto fragment tekstu i wybrane zdjęcia z prezentowanej tam, bogatej (80 fotek) galerii:
Sprawdzian jest prowadzony przy zaostrzonych procedurach: uczniowie pojawiają się przed budynkiem swojej podstawówki w maseczkach, mogą je zdjąć dopiero po zajęciu swojego miejsca w sali.
Dodatkowo Szkoła Podstawowa nr 34 w Łodzi wykorzystała barierki, ustawiając je niczym śluzy w biegach masowych, przed wejściem do swojego budynku przy ul. Ćwiklińskiej 9 (ogółem ósmoklasiści wchodzili do niego trzema wejściami
Śluzy te – z wyznaczonymi co półtora metra polami do oczekiwania – porządkowały kolejkę nastolatków.
Dzisiaj Wojtek Gawlik zamieścił na swoim profilu taki (dwuczęściowy) tekst i taki rysunek:
Jedynym celem tego idiotycznego testu jest to, żeby zakwalifikować uczniów do odpowiednich szkół. W związku z tym cała edukacja jest jemu właśnie podporządkowana.
Jesteśmy naprawdę głęboko w… lamusie
A dalej zamieszczony został post ze strony Edu-klaster, z… 9 kwietnia 2019 roku:
Testy Śmierci
Wczoraj podczas NOoE w Krakowie padło bardzo ciekawe określenie na egzaminy na koniec Szkoły Podstawowej – Testy śmierci.
Na hasło „testy śmierci” głos zabrała uczennica.: „Testy śmierci… ale my mamy również psychikę. (…) Test śmierci to jest również niszczenie nas”.
Kolejno głos zabrała osoba zajmująca się mechanizmami neurobiologicznymi i dodała, ze pisanie takich testów w najbardziej kryzysowym momencie rozwoju ucznia nie może skutkować żadnymi pozytywnymi efektami.
No właśnie… czy ofiara nie jest za wysoka? Czy doprowadzenie do tych egzaminów jest naprawdę działaniem „dla dobra ucznia”?
Tekst: Wojtek Gawlik
Rysunek: Ewa Gawlik
Jeżeli chcecie coś zmienić to pomóżcie zebrać nam podpisy… *
Źródło: www.facebook.com/WojtekGawlikEdu?
*Podany tam adres kieruje czytelnika do… do obszernej petycji, adresowanej do dwu osób, m. in. do… „Pani Minister Edukacji Narodowej”! Zobaczcie sami:
Foto: www.czachorowski1963.blogspot.com
Dr hab.Stanisław Czachorowski – zdjęcie z 2013 roku – tak zaczynał edukowanie „w sieci”.
Ostatni raz gościliśmy na blogu „Profesorskie Gadanie” 12 maja, udostępniając post dr hab. Stanisława Czachorowskiego, prof. Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie „Jak jest z frekwencją na zdalnych zajęciach?”. W minioną niedzielę, 14 czerwca, prof. Czachorowski, zamieścił tam tekst, zatytułowany „Fragmentacja i rozproszenie w edukacji”. Jest on na tyle zwarty i przemyślany w swej kompozycji, że grzechem byłaby ingerencja w jego treści. Dlatego przytaczamy go bez skrótów:
Ze zdalną edukacją (i zdalną pracą) lepiej poradzili sobie nauczyciele i akademicy, którzy byli przygotowani i już wcześniej uczyli się i korzystali, wdrażali różne narzędzia cyfrowej komunikacji. Mniej lub bardziej ale aktywnie poznawali ten świat. Świat, który rodzi się w czasach trzeciej rewolucji technologicznej i czwartej rewolucji przemysłowej. Wyłania się na naszych oczach jak wyspa wulkaniczna albo kretowisko na łące. Ci aktywni poszukiwacze oswajali się, eksperymentowali lub z ciekawości zwiedzali. Okazało się to w czasach epidemii bardzo trafioną i wyprzedzającą inwestycją we własne kompetencje. Czuli, że to przyszłość, która nadchodzi i inwestowali swój czas, wysiłek i pieniądze by się nauczyć, poznać, choć trochę oswoić. Byli przygotowaniu na to, co zawitało pod nasze dachy.
Jak sobie radzić z wyzwaniami tak szybko nadchodzącej przyszłości? Trzeba postarać się być przygotowanym. Patrz do przodu, zapoznawaj się z naukowymi analizami i prognozami, wychodź przyszłości na przeciw. Póki masz czas. Czas na spokojne przygotowania. Tak jak z prognozą pogody, która zapowiada deszcz, upał, burzę.
Teraz cyfrowo dokształcić się usieli wszyscy, często w stresie i panice bo pod presją bardzo krótkiego czasu. Zatem przygotuj sobie warunki do edukacji. Nie czekaj na przymus sytuacji. Ten, kto wysłuchawszy prognozy pogody, zapowiadającej deszcz, zabierze ze sobą na spacer parasol – nie zmoknie. Po prostu rozłoży parasol. I nie będzie musiał w pośpiechu szukać jakiegoś schronienia.
Wymogi społecznej izolacji, związanej z epidemią koronawirusa, utrudniły pracę wielu osobom, odcinając dochody, wynikające z planowanych kursów czy warsztatów. Nagle znika źródło dochodu i utrzymania. Co wtedy? Można załamywać ręce lub przejść na zdalną edukację i dostosować się do możliwości, dostosować się do nowego środowiska edukacyjnego. Kreatywne poszukiwania stworzyły różnorodne warsztaty on line, z komputerem czy smartfonem. Trzeba było umieć lub mieć odwagę uczyć się wykorzystywania różnorodnych programów i zawiłości technologicznych. Łatwiej poszło tym, którzy mieli już cyfrowe doświadczanie i pierwsze próby za sobą. Mieli przynajmniej wyobrażenie co i jak można zrobić i czego trzeba się nauczyć. Okazało się, że bardziej potrzebne jest dobre łącze internetowe i własne zaplecze niż budynki i biura. Edukacja nabrała nieco innego wymiaru. Stała się bardziej rozproszona, mniej uzależniona od miejsca, w których wszyscy muszą się spotkać. Szkoła i edukacja znajduję się w dużej transformacji a epidemia tylko to uwypukliła. Wydobyła na światło dzienne.
Foto: Łukasz Saptura [www.skierniewice.naszemiasto.pl]
Trzy dziennikarki: Anna Wittenberg, Klara Klinger i Paulina Nowosielska są autorkami obszernego tekstu pt. „Smolik: Nie moglibyśmy zmienić egzaminu ósmoklasisty czy matur, żeby ktoś nie poczuł się poszkodowany”, zamieszczonego dziś na portalu „Gazety Prawnej”. Oto jego fragmenty:
Do egzaminu ósmoklasisty zgłoszono ok. 348 tys. uczniów z ponad 12,4 tys. szkół. Ale wśród nauczycieli słychać głosy, że test nie powinien się odbyć. Egzamin najwięcej zwolenników ma wśród rodziców, którzy obawiają się, że „ocena ocenie nierówna”, więc konkurs świadectw byłby niesprawiedliwy. Sami uczniowie, zjadani często przez emocje, boją się, że np. nie zostaną na egzamin z powodu gorączki. Zaczynają jutro o 9.00 testem z języka polskiego, w kolejnych dniach czeka ich matematyka i język obcy nowożytny.
Marta Florkiewicz-Borkowska, nauczycielka z podstawówki w Pawłowicach na Śląsku, wspomina swoje niedawne rozmowy z uczniami. Mówili, że wypadli z rytmu, „nie ogarniają” . – Szkoła nie uczyła dotąd, jak się uczyć i teraz zbieramy tego plony – ocenia.
– Słyszymy, że przesunięcie egzaminu z kwietnia na czerwiec dało więcej czasu na naukę. Owszem, ale np. w przypadku dzieci z niepełnosprawnościami nie ma on sensu. Dla nich miejsca w szkołach średnich są – mówi Zyta Czechowska, nauczycielka z Zespołu Szkół Specjalnych w Kowanówku pod Obornikami. Ostatnie dni przed egzaminem upłynęły tam na dostosowaniu szkoły do egzaminu w czasach pandemii. Zamontowano maszynę bezdotykową do dezynfekcji rąk, zorganizowano zapas maseczek i rękawiczek. […]
Monika Marciniak, dyrektor szkoły w Białej, niedaleko Trzcianki, ma inne obawy. – Budynek przygotowaliśmy pod wytyczne GIS. Tylko jak powstrzymać uczniów przed spotkaniem się w grupie po sprawdzianie? – pyta. […]
Egzamin ósmoklasisty w całym kraju będzie przeprowadzany w tym samym terminie. Nie otrzymaliśmy z Ministerstwa Zdrowia i GIS informacji, które wskazywałby na konieczność zmiany – słyszymy w CKE. Liczba uczniów, którzy nie przystąpili do egzaminu ze względu na objęcie rodzin kwarantanną, będzie znana w dniu egzaminu z danego przedmiotu.
x x x
Foto: Serwis Wideo PAP [www.dzieje.pl/edukacja/]
Marcin Smolik – dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej
W dalszej części tego materiału, nie zaznaczony wyraźnie jako odrębna część tego tekstu, zaprezentowany jest zapis wywiadu z Marcinem Smolikiem – przewodniczącym CKE. Oto kilka fragmentów z zapisu tej rozmowy:
Foto: www.mikolaj.org.pl
Podczas poszukiwania na „branżowych” portalach i stronach internetowych wartych upublicznienia materiałów, zwrócił naszą uwagę materiał, zamieszczony 9 czerwca na portalu „Edukacja-Internet-Dialog”, zatytułowany„Edukacja dzieci ma wysoki priorytet w polskiej rodzinie, nawet w mniej zamożnej.Wyniki raportu.” Oto dwa fragmenty tego tekstu:
Według 44% respondentów badania „Równy dostęp do edukacji dzieci imłodzieży” zrealizowanego przez Fundację Świętego Mikołaja i partnerów, edukacja jest najważniejszym czynnikiem określającym przyszłość dzieci. Wciąż jednak aż 43% respondentów uważa, że dzieci w Polsce nie mają równych szans edukacyjno-rozwojowych, z czego ponad 35% to respondenci z dwojgiem lub większą liczbą dzieci. Niestety według co drugiego respondenta, biorącego udział w badaniu szanse edukacyjne dzieci zależą przede wszystkim od dochodów rodziców.
Fundacja Świętego Mikołaja, która od 20 lat nieprzerwanie pomaga dzieciom w potrzebie, przeprowadziła wraz z partnerami ogólnopolskie badanie dotyczące równego dostępu do edukacji i rozwoju cztery lata po wprowadzeniu rządowego programu Rodzina 500+. Wnioski z raportu pokazują, że pieniądze z rządowego programu znacznie zmniejszyły wskaźniki biedy w polskiej rodzinie, ale wciąż niezamożnym rodzicom brakuje średnio 242 zł miesięcznie, aby sprostać wszystkim wydatkom edukacyjnym.[…]
Jak pokazały wyniki badania, rodzice twierdzący, że edukacja stanowi najważniejszy czynnik rozwoju dzieci i traktujący wydatki związane z edukacją priorytetowo, mają wielokrotnie problem z poniesieniem jednorazowego i niezaplanowanego wcześniej wydatku na rzecz dziecka. Umożliwianie dostępu do rozwoju zarówno talentów, jak i pasji dzieci i młodzieży z niezamożnych rodzin wciąż pozostaje wyzwaniem. Odpowiednim narzędziem do poprawy sytuacji dzieci i młodzieży mogą być programy stypendialne i budowanie nieodpłatnej oferty kursów i zajęć dla uzdolnionych dzieci.
Cały artykuł „Edukacja dzieci ma wysoki priorytet w polskiej rodzinie, nawet w mniej zamożnej.Wyniki raportu”
– TUTAJ
Źródło: www.edukacjaidialog.pl
Wierni naszej zasadzie – niezwłocznie odnaleźliśmy ową Fundacja Świętego Mikołaja i oryginalny plik z owym raportem, zatytułowany „RAPORT – Równy dostęp do edukacji dzieci i młodzieży w Polsce”, zamieszczony tam 26 maja 2020 roku.
Oto fragmenty tej informacji :
Fundacja Świętego Mikołaja opracowała raport o dostępie do edukacji i możliwości rozwoju dzieci i młodzieży z niezamożnych rodzin w Polsce. Badania, których wyniki prezentujemy w raporcie realizowane były we współpracy z agencją badawczą 4P i Instytutem Statystyki Kościoła Katolickiego.
Mimo że edukacja szkolna w Polsce jest bezpłatna, to jednak rodzice muszą ponosić dodatkowe koszty związane z nauką swoich dzieci, od podstawowych, takich jak zakup książek, zeszytów, wszelkiego rodzaju przyborów do pisania, przez akcesoria sportowe, plastyczne, opłaty za wycieczki szkolne i bilety wstępu, aż po długofalowe wydatki związane z rozwojem indywidualnych predyspozycji, zainteresowań i pasji.[…]
Za dwa tygodnie będą już wakacje. Po raz pierwszy w moim, już dość długim, życiu nie będzie to dla uczniów sytuacja wyraźnego końca codziennego obowiązku odsiadywania po kilka godzin w szkole i radosnej eksplozji czasu „WOLNOŚCI” – wolności nie tylko od lekcji w szkole, ale także od „pracy domowej”. Nie będzie też sytuacji, z którymi zawsze kojarzył się ten dzień: uroczystością wręczania nagród „prymusom” i z nie dla wszystkich radosnym powrotem ze świadectwem do domu. Tegoroczne wakacje zaczną się – nie wiem jak to określić – nijako, „miękko”, a i perspektywa wakacyjnych wyjazdów – z rodzicami i/lub bez nich, na kolonie, obozy – także będzie o wiele mniej oczywista niż w poprzednich latach. Wiadomo – „czas zarazy”…
Za dwa tygodnie będę już zapewne po wizycie w obwodowej komisji wyborczej i oddaniu głosu na „mojego” kandydata. Będę z niecierpliwością czekał na studio wyborcze (w oczywistej dla mnie telewizji z ul.Wiertniczej na warszawskim Wilanowie), aby dowiedzieć się „jeszcze ciepłych” wyników sondażu exit poll. Może się ucieszę, może zdenerwuję, a może opadnie mnie rezygnacja…
A niejako w tle tych zbliżających się „kulminacji” toczą się, także w „pandemicznym rygorze”, dwa egzaminacyjne seriale: maturalny i „ósmoklasistów”. Do tego drugiego od wtorku, przez kolejne trzy dni, zasiądzie 34 700 uczennic i uczniów. Natomiast egzaminy maturalne, w ich najważniejszej części, to znaczy egzaminów najbardziej masowo zdawanych przez absolwentów (j. polski, matematyka, j. angielski) już się odbyły, Od jutra, z przerwą na weekend, przez najbliższe dwa tygodnie, będą jeszcze przeprowadzane – także w formule pisemnych testów – egzaminy z pozostałych przedmiotów, które zdający mogli wybrać według swoich zainteresowań lub potrzeb rekrutacji na studia wyższe.
Z obszaru zdarzeń maturalnych nie ma co komentować najbardziej medialnie nagłośnionego incydentu, jakim był „przeciek” tematu z rozprawki na j. polskimi, bo nie na tym poziomie refleksji staram się pisać te felietony. O tym, czy podjęcie decyzji o przeprowadzeniu obu tych egzaminów w warunkach wcale nie wygaszonego stanu zagrożenia epidemicznego było trafną decyzją „partii i rządu” dowiemy się za około 2- 3 tygodnie. Przeto ja dziś nie o tym.
Czytający ten tekst mogą się zastanawiać czemu mają służyć te przedstawione powyżej informacje o wyborach i maturach. Przecież wszyscy o tym wiemy. A jednak nieprzypadkowo właśnie od przywołania tych faktów zacząłem główny nurt tego felietonu.
Wracam do wyborów, a właściwie do kampanii wyborczej w wykonaniu naszego „niemiłościwie nam panującego” w mediach „prorządowych”, piąty rok urzędującego w roli Prezydenta RP w pałacu – słusznie zwanym namiestnikowskim – przy Krakowskim Przedmieściu, pana doktora prawa Andrzeja Dudy. Na dwa tygodnie przed „godziną zero” ów pan, podczas spotkania przedwyborczego w Brzegu, powiedział: „Próbuje się nam proszę państwa wmówić, że to ludzie, a to jest po prostu ideologia. Jeżeli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości, czy to jest ideologia, czy nie, to niech zajrzy w karty historii i zobaczy, jak wyglądało na świecie budowanie ruchu LGBT.”
Najsmutniejsze jest to, że tematyka mniejszości seksualnych w Polsce stała się stałym elementem wypowiedzi tego kandydata przy każdej nadarzającej się okazji. Występując w stacji TVN powiedział, że sprzeciwia się „indoktrynacji seksualnej” małych dzieci. „… mnie interesuje to, żeby dzieci w szkole nie były poddawane indoktrynacji seksualnej w wieku bardzo małoletnim, kiedy one mają dosłownie kilka lat, kiedy one są w pierwszych klasach szkoły”.
Gdybyśmy ten tydzień zakończyli bez poniższej informacji, musielibyśmy chyba zmienić nazwę naszego informatora. Cóż by to było za obserwatorium, które nie dostrzegłoby TAKIEGO jubileuszu:
Od redaktora „Obserwatorium Edukacji” – Ani i Robertowi Sowińskim – szczere gratulacje, „szacun” za wytrwałość i odporność na przeszkody, życzenia dalszej efektywnej działalności „na niwie” edukacji daltońskiej i doczekania czasów, gdy w MEN powstanie Departament Daltońskiej Edukacji!
A teraz krotki przegląd niektórych postów okolicznościowych, które na swym profilu zamieściła Anna Sowińska:
7 czerwca na profilu Anny Sowińskiej pojawił się post:
ZACZĘŁO SIĘ W EDUKACJI PRZEDSZKOLNEJ I WCZESNOSZKOLNEJ. Kolejny próg edukacyjny za nami. 10 lat to wiek czwartoklasisty, dla którego plan daltoński to już nie tylko wizualizacje ale samodzielna i odpowiedzialna (współ)praca.
Aż łezka się w oku kręci. 10 lat minęło tak szybko!
Kiedy przygotowywałam prezentację na nasze urodziny to sama się zaskoczyłam ilu wspaniałych ludzi udało się przez ten czas spotykac, stworzyć przestrzeń dla edukacji
Dziękujemy wszystkim, którzy przez 10 lat towarzyszyli nam w tej drodze. […]
Dalsze teksty z tego samego jak powyżej źródła:
Foto: www.lekcjaenter.pl
Wczoraj (12 czerwca) na stronie „Gazety Prawnej” przykuł naszą uwagę zamieszczony tam artykuł Karoliny Nowakowskiej zatytułowany„Zdalne nauczanie: W co dziesiątej szkole bez realizacji podstawy programowej i bez oceniania. Najgorzej w szkołach wiejskich”. Po jego pobieżnym przeczytaniu zaczęliśmy szukać źródeł publikowanych tam informacji i w ten sposób dowiedzieliśmy się, że „Gazeta Prawna” nie była pierwszym medium, które ten temat podjęło.
Już 8 czerwca RMF24 na swej stronie zamieściło tekst „Raport: Jedna piąta szkół nie dostała wsparcia przy przejściu na edukację zdalną”. Dzień później (9 czerwca) na stronie „Gazety Wyborczej” pojawił się materiał pt. „Raport: jedna piąta szkół bez wsparcia w edukacji zdalnej. Większa pomoc od samorządów niż z MEN.”
Zastanowiła nas ta popularność tematu, tym bardziej, że i „Portal Samorządowy”, także już w poniedziałek 8 czerwca, zamieścił na swej stronie informację, ale opatrzoną tytułem, zwracającym uwagę czytelnika na inny aspekt problemu: „Jedna piąta szkół nie dostała wsparcia przy przejściu na edukację zdalną”.
Wszystkie te materiały w swych informacjach powoływały się na raport z badań, przeprowadzonych w ramach projektu „Lekcja:Enter”. Jego relizacja to wspólne dzieło trzech organizacji: Fundacji Orange, Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego i Instytutu Spraw Publicznych. Rzecz w tym, że badanie to w którym uczestniczyło 646 dyrektorek i dyrektorów szkół podstawowych i ponadpodstawowych przeprowadzono… w drugiej połowie kwietnia – dwadzieścia kilka dni po wprowadzeniu – 25 marca – obowiązku zdalnego kształcenia.
Oto najważniejsze wyniki tego sondażu – przytaczamy za „Portalem Samorządowym”:
[…] Większość szkół przyznała, że ma możliwość zdalnego monitorowania i oceniania postępów uczniów. Najtrudniej przychodziło to szkołom w gminach wiejskich. 58 proc. dyrektorów powiedziało, że wprowadziło wspólne dla wszystkich nauczycieli rozwiązania dotyczące zdalnego kształcenia, 38 proc. dało nauczycielom w tej kwestii wolną rękę. Wśród głównych narzędzi stosowanych w zdalnym nauczaniu dyrektorzy najczęściej wymienili aplikacje do komunikacji, pocztę elektroniczną, dziennik elektroniczny i platformy edukacyjne. Te same narzędzia były też wykorzystywane do oceny pracy uczniów, przy jednoczesnym zastosowaniu tradycyjnych metod. […]
Na pytanie o bariery w zdalnej edukacji dyrektorzy szkół wskazali przede wszystkim na brak dostępu uczniów do urządzeń i nieumiejętność obsługiwania przez nich oprogramowania, rzadziej te same problemy dotyczyły nauczycieli. Dyrektorzy mówili też o braku dostępu do sieci zarówno uczniów, jak i nauczycieli, problemach z przepustowością internetu (częściej dotyczyło to szkół w gminach wiejskich) oraz o braku czasu rodziców na wspieranie dzieci w edukacji zdalnej.
„Nie we wszystkich szkołach wymienione problemy w prowadzeniu edukacji zdalnej wystąpiły na każdym z poziomów nauczania. Ale tylko w 14 proc. szkół dyrektorzy zadeklarowali brak problemów z realizacją podstawy programowej” – zauważyli autorzy badania. Dodali, że szczególnym stopniu przeszkody pojawiły się w edukacji wczesnoszkolnej, częściej występowały też na przedmiotach wymagających ruchu, praktycznych oraz przyrodniczych.
Źródło: www.portalsamorzadowy.pl
Jako że jest naszą dobrą tradycją docieranie do praźródeł możliwie każdej przekazywanej informacji – także i w tym przypadku udało się nam dotrzeć do oryginału Raportu „Dyrektorzy do zadań specjalnych – edukacja zdalna w czasach izolacji”, opublikowanego na stronie „Lekcja:Enter”.
Skoro „Esej wspomnieniowy: Mój rok 1960 – początek drogi ku wychowawstwu” zakończył się opowieścią o wydarze- niach, które miały miejsce nocą 3. na 4. stycznia 1961 roku, to ten esej, choć ma tytuł „Mój rok 1970”, zacznie się od wspomnień, które swój początek miały jeszcze w ostatnich dniach grudnia 1969 roku.
Jak napisałem w eseju „Mój rok 1969, czyli lato w Poddąbiu z Leokadią” – już po niespełna roku od powrotu do Łodzi z Gdyni, gdzie odbywałem moją niechcianą służbę w Marynarce Wojennej, po kilkumiesięcznej pracy w Komendzie Chorągwi Łódzkiej ZHP, od marca 1969, wróciłem do „mojego” poleskiego hufca ZHP, gdzie zostałem wybrany zastępcą komendanta tego hufca, przez jego instruktorów, na konferencji sprawozdawczo-wyborczej.
Ów obóz w Poddąbiu był moim pierwszym autorskim dziełem w nowej roli, którego powodzenie dało mi mocny atut w wyrabianiu sobie „marki” na tak poważnym jak na mój wiek (25 lat) stanowisku zastępcy komendanta hufca ZHP, czyli w strukturze władz był to szczebel dzielnicy wielkiego miasta. (w „terenie” to szczebel powiatu.)
Ale nie mogłem na tym poprzestać – wiedziałem wszak, że każdy mój krok jest bacznie obserwowany „z dwu stron”: przez władze zwierzchnie (harcerskie i partyjne!), ale także przez kręgi „starych” instruktorów, którzy niekoniecznie kibicowali mojemu wyborowi.
Nie wiem skąd wziąłem pomysły na takie a nie inne działania, mające na celu integracją środowiska instruktorów Hufca, ale na pewno nie były one skutkiem szkoleń dla kierowników, bo takich mi nie tylko nie zafundowano, a gdyby nawet – nikt w tych czasach jeszcze nie słyszał o liderowaniu i modelu przywództwa w kierowaniu zespołami ludzkimi. A dzisiejszej ekspertki od tych stylów kierowania – pani profesor Joanny Madalińskiej-Michalak – zapewne nie było jeszcze na świecie…
Muszę chyba przyjąć, że była to intuicja młodzieńca, który z dotychczasowych doświadczeń funkcjonowania w różnych strukturach społecznych (klasa szkolna, krąg instruktorów drużyn zuchowych – byłem jego kierownikiem przed powołaniem do wojska, różne role społeczne w załodze OH „Bałtyk”) wyciągnął wniosek, że najważniejsze dla skutecznego kierowania ludźmi jest zdobycie u nich autorytetu i stworzenie z nich grupy, czyli jak to nazywał A. Makarenko – kolektywu.
Dlatego już we wrześniu 1969 roku zorganizowałem dwudniowe, wyjazdowe, szkolenie w ośrodku kolonijnym Inspektoratu Oświaty w Grotnikach pod Łodzią. Dziś określiłbym to wyjazdem integracyjnym dla drużynowych, gdyż uczestniczyli w nim, obok absolwentów kursu z Poddąbia, także drużynowi pełniący tę funkcje już wcześniej. Kilka miesięcy później, na okres zimowej przerwy świątecznej w okresie Bożego Narodzenia i Nowego Roku (nie było wtedy ferii zimowych jakie dziś znamy) zorganizowałem zimowisko szkoleniowo-wypoczynkowe dla instruktorów (tych „młodych” oczywiście) w Lutowiskach – bieszczadzkiej wsi na „wielkiej pętli”, na południe od Ustrzyk Dolnych.
Foto: www.swiatmap.pl
I to w Lutowiskach, 27 grudnia 1969 roku, tak naprawdę zaczął się mój rok 1970!
Na potrzeby tego felietonu przywołam jedynie kilka faktów, kilka „fleszy” pamięci z owej bieszczadzkiej eskapady:
Dokładnie już nie pamiętam ile osób w tym wyjeździe uczestniczyło, ale zapewne było nas tam około trzydziestki – w tym cztery osoby „ścisłej kadry” (czwórka do brydża!). Jechaliśmy z Łodzi pociągiem osobowym, dalekobieżnym, bez przesiadek, do ostatniej najbliższej naszemu celowi stacji Zagórz, bo tam tory kończyły się. Dalsza podróż odbyła się wynajętym autobusem PKS: przez Sanok, Ustrzyki Dolne, Czarną – do Lutowisk. Tam zamieszkaliśmy w drewnianym budynku, noszącym dumną nazwę „Hotel Borowik”. Jako że po tylu latach obiekt ten, odremontowany, nadal tam stoi i nadal pełni funkcję turystycznej bazy noclegowej – choć już pod inna nazwą – prezentuję go na zdjęciu poniżej:
Foto: www.bdpn.pl
Ośrodek Informacji i Edukacji Turystycznej Bieszczadzkiego Parku Narodowego w Lutowiskach
Zima była wtedy śnieżna, ale niezbyt mroźna. Na dalsze wyprawy piesze w te dzikie tereny nie było szans ani możliwości – nikt z nas nie był na to odpowiednio wyposażony. Ale po szosie dojść do niedawno co odremontowanej drewnianej cerkiewki w Smolniku było możliwe, tak samo jak do miejsca, gdzie dwa lata wcześniej, specjalnie dla potrzeb filmu „Pan Wołodyjowski”, zbudowano stanicę Chreptiów:
W ubiegłym roku święto „Bożego Ciała” wypadło 20 czerwca. To wtedy zamieściłem „Esej na Boże Ciało. O przemożnej sile woli ludu. I jak to się ma do modernizacji edukacji”. Mając ten fakt w pamięci postanowiłem i w tym roku ów dzień, nadal uznawany przez bardzo wielu Polaków za świąteczny, choć dziś pozbawiony wielowiekowej tradycji tłumnych procesji do czterech ołtarzy i obrazu dziewczynek sypiących płatki kwiatowe przed księdzem niosącym monstrancję, zaznaczyć zmianą codziennego rytuału zamieszczania na stronie OE news’ów i artykułów „z innych źródeł”.
Przed rokiem był to esej, dziś będzie to formuła felietonu, aczkolwiek „nadzwyczajnego”, czyli nienumerowanego. Motywem przewodnim tego tekstu będzie pytnie: „Czy coś co było ‚od zawsze’ musi być zawsze, tylko dlatego, że było ‚od zawsze’?” A treścią poszukiwanie odpowiedzi na nie.
Przed rokiem przedstawiłem krótka historię święta Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, która zaczęła się w 1317 roku. W Polsce święto to było obchodzone od 1320 roku. Jak to przypomniałem, nawet rządy w okresie PRL nie zdecydowały się na jego likwidację. Można by powiedzieć że Boże Ciało, jak potocznie i kalendarzowo jest ono u nas nazywane, z całą jego liturgiczną i kulturową oprawą, jest czymś tak oczywistym i niezmiennym, jak tradycja urządzania wesel czy pogrzebów.
Jednak od kilku miesięcy my wszyscy, nie tylko w Polsce, już wiemy, że nawet to co było „od zawsze” nie musi być „na zawsze”.. Wystarczył mikroskopijny wirus, aby to wszystko unieważnić, wykazać całą umowność owych „konieczności”, obnażyć fasadowość tradycyjnych obrządków i uroczystości.
Nagle okazało się, że dziesiątki tysięcy zmarłych ofiar epidemii COVID19 można „hurtowo” kremować lub spychaczami zasypywać ziemią w zbiorowych mogiłach, bez obecności nawet najbliższych. I świat toczy się dalej… To prawda, jest to szokiem i traumą dla osób najbliższych w ten sposób grzebanych zmarłych, ale pozostaje bez istotnego wpływy na codzienność pozostałych tysięcy, milionów innych ludzi, żyjących obok, „równolegle”, oglądających te sceny w telewizjach i portalach internetowych. Świat toczy się dalej….
Miliony wiernych w Polsce, a zapewne także w Badenii-Wirtembergii, Bawarii, Hesji, Północnej Nadrenii-Westfalii, Nadrenii-Palatynacie, Kraju Saary, Saksonii i Turyngii, gdzie dzień ten jest także dniem wolnym od pracy i też odbywały się tego dnia procesje, przekona się, że choć tych obrzędów w tym roku nie będzie – świat się nie zatrzyma, a życie będzie toczyć się dalej…
Bo niezmienne są tylko prawa natury. Wschody i zachody słońca, pory roku – ale tylko co do położenia słońca na firmamencie. Bo jeśli chodzi o warunki atmosferyczne, tu już przekonalismy się, że i one są pochodną ludzkiej ingerencji w prawa przyrody. Wszystko co stworzył człowiek – człowiek może zmieniać.














