W minioną niedzielędr hab. Zbigniew Czchorowski – profesor Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, zamieścił na swoim blogu „Profesorskie Gadanie” obszerny tekst, zatytułowany „Jak jest z frekwencją na zdalnych zajęciach?”. Choć uwagi i wnioski tam sformułowane powstały z doświadczeń, wyniesionych przez jego Autora z realiów szkoły wyższej, to uznaliśmy, że mają one swe zastosowanie także do sytuacji, znanych nam ze zdalnego nauczania w szkołach dla dzieci i młodzieży, tym bardziej, ze Pan Profesor wielokrotnie odnosił się w swych wywodach do sytuacji szkolnych. Oto wybrane fragmenty tego posta:

 

Foto: www.czachorowski1963.blogspot.com

 

 

Dr hab. Stanisława Czachorowski, prof. Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego na Wydziale Biologii i Biotechnologii, w Katedrze Ekologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego

 

 

Czy poradziliśmy sobie ze zdalną edukacją (w szkołach i na uczelniach)? Poradziliśmy sobie tak jak było to możliwe. Nie był to zaplanowany wybór lecz reakcja na izolację, wynikającą z pandemii. Co można było zrobić inaczej? Zawiesić naukę i w ogóle zajęć nie prowadzić? Z pewnością byłoby to gorsze rozwiązanie i straty bez porównania dużo większe. Zatem może mniej oceniania a więcej analizowania?

 

Radzimy sobie tak, jak potrafimy, bo nie było czasu na przygotowania ani techniczne ani merytoryczne. Już nie pojedynczy pracownicy czy nauczyciele w ramach poszukiwań, eksperymentowania ale wszyscy i to w ciągu 1-2 tygodni musieli podjąć się zdalnego nauczania. Szybka nauka iW minioną niedzielę p improwizowanie, typW minioną niedzielę powe dla sytuacji „pożaru” czy innej katastrofy. Ale jest to także doskonała ilustracja potrzeb edukacyjnych w wieku XXI: ciągłego uczenia się w szybko zmieniającym się środowisku. Jest to zasadnicza zmiana w stosunku do dawnej szkoły. Już wyjaśniam bardziej szczegółowo.*

 

Poradzilibyśmy sobie dużo lepiej, gdyby:

 

1.Najpierw wypracować system dobry technicznie i merytorycznie (zdalnej edukacji), zarówno w szkołach jak i na uczelniach. Na to trzeba byłoby co najmniej kilkunastu lat. Dlaczego tak dużo? Bo system jest złożony i zawiera bardzo wiele niezależnie działających elementów.

 

2.Jak już byśmy mieli dopracowany system, wtedy można byłoby napisać podręczniki, instrukcje i rozpocząć kształcenie kadr, czyli nauczycieli i wykładowców (ale także zaplecza pomocniczego w postaci lokalnych i szkolnych administratorów sieci itd., stworzenie adekwatnych stanowisk i podziału kompetencji). Na koniec egzamin, dyplom czy certyfikat.

 

3.Tak przygotowane kadry i system działałaby sprawnie i bez zarzutów. Na jego przygotowanie trzeba lat kilkadziesiąt, w najlepszym przypadku lat kilkanaście. Długo? W społeczeństwie o wolnych zmianach, gdy warunki społeczne i cywilizacyjne zmieniają się bardzo powoli, to nie byłoby długo, bo taki system funkcjonowałby lat kilkaset lub kilkadziesiąt. I tak w historii ludzkości działo się przez tysiąclecia. Nasza szkoła tak właśnie funkcjonuje, z uniwersytetami włącznie. Idziesz do szkoły, uczysz się, zdobywasz dyplomy (potwierdzenie umiejętności i kompetencji) i idziesz do pracy, w której niemalże do końca życia nic się nie zmienia. Lub bardzo niewiele. […]

 

Ciągle pojawiają się pytania czy i jak radzimy sobie ze zdalną edukacją, w tym także na uniwersytetach. Nie jest moim zamiarem ocenianie. Po pierwsze nie ma porównania. Bo co byłoby warunkami referencyjnymi, próbą zerową, z którą moglibyśmy porównywać nasze obecne efekty i działania? Nie mam podstaw do oceniania czy dobrze sobie radzimy (ale mam dane do snucia refleksji). Nawet trudno mi odnieść się do samego siebie. Mieliśmy tydzień, może dwa na przygotowanie się a potem na ciągłe uczenie się w marszu i z popełnianiem oraz korygowaniem błędów, zasypywanie dostrzeżonych luk, na szybko uzupełnialiśmy braki sprzętowe, programowe i własne umiejętności. Ujawniły się (lub nie) zdolność do szybkiego uczenia się i wdrażania zupełnie nowych rozwiązań, umiejętności (lub ich brak) pracy zespołowej i wzajemnego wspierania się (lub rywalizacji), umiejętności zarządzania i motywowania do niestandardowego wysiłku, znoszenia stresu, udzielania wsparcia merytorycznego i technicznego w skali indywidualnej jak i całych zespołów. Nie chcę podejmować oceny bo się nie znam, to nie moja specjalność naukowa i nie mam wystarczających danych by wyciągać jakiekolwiek wnioski. Z całą pewnością potrzebne są refleksie i dyskusja. Refleksja bez oceniania.

 

Moim wnioskiem jest to, że… taki kryzys to już mieliśmy i mieć będziemy. To nie jest jednostkowa, ale permanentna sytuacja edukacyjna. Nieustające zmiany, czasem gruntowne i nieustające nieprzygotowanie do nowych sytuacji. Już wcześniej było to widoczne, ale teraz uświadomiłem sobie te fakty z pełną mocą. Czas na przemyślenia jakie kompetencje rzeczywiście są potrzebne. I jak zmienić szkolę oraz uniwersytet by uwzględnić ten stan wspólnoty uczącej się w działaniu. Jakiś czas temu użyłem neologizmu: nauczeństwo (przemieszane role nauczyciela i ucznia). Nowe zjawiska, nowe desygnaty wymagają nowych słów, by opisywać strukturę i procesy i by wyjść z utartych kolein myślenia. […]

 

Jak jest z uważnością, z odbiorem treści i ze wspólnym myśleniem, w czasie zdalnego nauczania i kontaktów online? Na spotkaniach bezpośrednich mamy kontakt wzrokowy z publicznością, ze studentami, z uczniami. Możemy na podstawie reakcji i języka ciała mniej lub bardziej trafnie wnioskować czy słuchają, czy rozumieją, czy są zaciekawieni. W czasie zdalnych spotkań jest to trudniejsze, a przynajmniej wymaga uruchomienia zupełnie innych kanałów generowania i odbierania informacji zwrotnych. Sytuacja dla nas w zasadzie nowa. Nie dziwmy się więc naszemu zaniepokojeniu, niepewności, zagubieniu. To normalne. Wynika z sytuacji a nie z naszej nieprzygotowania czy braków edukacyjnych.

 

Jest jednak temat, który mnie sprowokował to postawienia kilku pytań. Z wielu oficjalnych źródeł napływają informacje, że frekwencja na zdalnych zajęciach (tych synchronicznych) jest bardzo wysoka, nawet wyższa niż na zajęciach (wykładach) tradycyjnych. Czy tak jest naprawdę? Czy ktoś to zbadał, analizował? Czy jest to rzeczywista frekwencja czy tylko reakcja na sprawdzanie obecności? W spotkaniach w realu trzeba być fizycznie na sali by odnotować swoją obecność. Czasem oczywiście dopisywani są nieobecni przez kolegów (wykładowcy liczą liczbę studentów i podpisów by temu zapobiec). Nawet jak są na sali to nie znaczy, że słuchają i są obecni „duchem”. Studenci i uczniowie wypracowali różne sposoby kamuflażu. Wróćmy choćby pamięcią do naszych lat szkolnych i studenckich. To pytanie o zasadniczy system: mamy niewolników, podwładnych czy niedojrzałych, złych i oszukujących, dlatego wymyślamy coraz sprawniejsze systemy kontroli albo mamy wspólnotę dojrzałych i poszukujących wiedzy osób i to dla nich wymyślamy system edukacji. Dwa, skrajnie różne założenia, ale to one decydują o przyjmowaniu diametralnie różnych rozwiązań: kontrolować czy inspirować? […]

 

Sprawa frekwencji na zajęciach, zarówno w szkołach ja i na uniwersytetach, jest delikatna. Bo jeśli przyznamy publicznie, że coś nam nie idzie, to może spotkają nasz różnego typu reperkusje? Ze strony władz, ze strony rodziców, np. pojawią się nieprzychylne komentarze itd. A może my sami uznamy się za niekompetentnych, co pogłębi tylko nasze złe samopoczucie i obniży samoocenę? Więc może lepiej tego tematu nie ruszać?

 

Czy mamy odwagę o tym publicznie dyskutować, bo może nie warto podważać tak pięknych statystyk i opinii? Lepiej nie sprawdzać i nie „grzebać” w tym temacie? Żeby się gdzieś nie rozniosło, nie wyszło na zewnątrz i nie posłużyło do wybrzydzania na konkretną szkołę, uczelnie czy nauczyciela (wykładowcę)?

 

 

Cały post „Jak jest z frekwencją na zdalnych zajęciach?”    –    TUTAJ

 

 

 

Źródło: www.profesorskiegadanie.blogspot.com

 

 

*Pogrubienia fragmentów przytoczonego tekstu, wykonane w kolorze niebieskim – redakcja „Obserwatorium Edukacji”.

 

 

 



Zostaw odpowiedź