Foto: iStock[www.prawo.pl/oswiata]

 


W dzisiejszym „papierowym” wydaniu „Gazety Wyborczej” – pod tytułem „”Gigantyczne zaległości uczniów” oraz w e-wersji – „Gigantyczne zaległości uczniów. Ucząc się zdalnie opanowali nawet 70 proc. materiału mniej” opublikowano artykuł Karoliny Słowik, w którym zawarto wiele „twardych danych”, obrazujących rzeczywistość zdalnego nauczania – nie tylko w Polsce. Oto wybrane fragmenty tego materiału – pogrubienia i podkreślenia cytowanego tekstu – redakcja OE:

 

Podczas zdalnych zajęć nawarstwiają się zaległości. Roczny przyrost wiedzy spadł o 60-70 proc. – szacuje Bank Światowy. Naukowcy z Evidence Institute chcą sprawdzić, jak to wygląda w Polsce.

 

Na 100 uczniów 50 jest nieklasyfikowalnych mówi Arkadiusz Janowski z Gryfic. Uczy polskiego i historii w zespole szkół, który łączy technikum samochodowe i liceum. – Bo po prostu nie uczestniczą w zajęciach. Połowa wypadła z systemu, mają po pięć jedynek na koniec semestru. Nie zdadzą, to zaczną od początku, jakoś to będzie. Nie umiem im pomóc bardziej. Wysyłałem pisma, bez odzewu. Pierwszaków widziałem parę razy w życiu, trudno powiedzieć, co to za młodzież – dodaje. […]

 

Ja zrealizowałem cały materiał. Ale nie wiem, czy to samo mogą powiedzieć moi uczniowie. Nie mam pewności, czy wszyscy wszystko załapali. Sprawdziany online tego nie oddają. Robię krótkie kartkówki przez specjalny portal do testów. Udostępniam je w godzinach pracy rodziców, żeby nie pomagali. Od razu ogłaszam, że z podręczników i notatek mogą korzystać, bo i tak by to robili. Na ile ta wiedza im w głowach zostanie? Nie wiem – przyznaje.

 

Podobne wątpliwości ma polonistka z liceum w Pile Katarzyna Włodkowska. Też nie jest pewna, czy uczniowie wszystko przyswoili. – Podejrzewam, że w mniejszym stopniu niż podczas tradycyjnej nauki.Martwię się o uczniów, izolacja im nie sprzyja. Czują się gorzej, są podminowani. W takim stanie trudniej im się uczyć – mówi.[…]

 

Już po pierwszym miesiącu e-lekcji na ten problem wskazywali badacze z Centrum Cyfrowego. Na podstawie odpowiedzi ok. tysiąca nauczycieli szkół podstawowych z całej Polski ustalili, że jedynie 23 proc. nie widziało potrzeby powtarzania materiału przerabianego z uczniami w trybie zdalnym. 17 proc. było zdania, że materiał będzie trzeba powtórzyć w znacznej części.

 

Według czerwcowego raportu badaczy z projektu „Lekcja: Enter” 69 proc. przebadanych dyrektorów szkół odpowiedziało, że udało im się zrealizować większość materiału. 19 proc. z nich odpowiedziało, że połowę. 6 proc. – mniej niż połowę. […]

 

W czerwcu swój raport opublikował też Bank Światowy. Czytamy w nim: „COVID-19 może spowodować utratę 0,6 roku nauki w szkole skorygowanej pod względem jakości, a efektywne lata nauki w szkole podstawowej, które dzieci osiągają w życiu szkolnym, z 7,9 do 7,3 lat„. Mówiąc prościej: według szacunków ekspertów Banku Światowego zdalna edukacja powoduje u uczniów takie luki, jakby z całego okresu edukacji wycięto im ponad semestr. I to mimo że lekcje cały czas się odbywają. […]

 

Czytaj dalej »



 

Autora tekstu, którego fragmenty zamieszczamy poniżej, nie musimy specjalnie przedstawiać – dobrze nam znany dyrektor Zespołu Szkół STO na warszawskim Bemowie – Jarosław Pytlak zamieścił w sobotę (6 lutego 2021r.) na swoim blogu „Wokół Szkoły” tekst, z kategorii „Tak dłużej być nie może!”, zatytułowany I Ty, nauczycielu, możesz przegrać z systemem…”. Oto te fragmenty oraz link do wartej przeczytania pełnej wersji tego tekstu:

 

[…] Zdecydowałem się opisać ten przypadek, ponieważ okazało się właśnie, że to również SIO zadecyduje o dostępie do upragnionego przez wielu nauczycieli dobra, jakim jest szczepionka przeciw COVID-19. Tym razem nie będzie to już kwestia utraty kilkuset złotych, tylko znacznego przedłużenia stanu zagrożenia dla zdrowia. Uważam też za więcej niż pewne, że w przyszłości pojawią się kolejne sytuacje, w których SIO będzie decydować o sprawach pracowników oświaty, więc tym bardziej jest ważne, by jego błędy wykrywać, wskazywać i poprawiać, a rosnący zakres wszechwiedzy i wszechwładzy – ograniczać.

 

Poniższy tekst nie będzie łatwy w lekturze, bo moją intencją jest również zainspirowanie interpelacji poselskiej oraz zarysowanie pola dla prawników, pod kątem ewentualnej batalii sądowej,* ale zachęcam do przeczytania. Na sprawę warto bowiem spojrzeć również z perspektywy rosnącego uzależnienia całego społeczeństwa od systemów informatycznych, które nie są (bo nie mogą być) bezbłędne. I chodzi o to, by ludzie mieli szansę owe błędy korygować.

 

Nieco więcej o SIO

 

To zintegrowany system baz danych o placówkach oświatowych, nauczycielach i uczniach, stworzony na podstawie ustawy uchwalonej w 2011 roku. Zakres gromadzonych informacji zawarty jest w rozporządzeniu z roku 2012, trzykrotnie następnie nowelizowanym.

 

Warto wiedzieć, że na mocy ustawy dane gromadzone są bez osobnej zgody nauczycieli i uczniów. Nie ma żadnych klauzul RODO, prawa wglądu i korekty itp.*. To baza państwowa, służąca państwu, podobnie jak PESEL i wiele innych. [,…]

 

Czytaj dalej »



W poniedziałek 1 lutego, opatrując ten materiał tytułem Raczyński demaskuje prawdę o przyczynach problemów psychicznych uczniów” zamieściłem post z bloga Roberta Raczyńskiego „Eduopticum”, zatytułowany „Wirus zrobiony w kozła”.

 

Pierwszym zdaniem, od którego zacząłem wprowadzenie do przytaczanego tekstu było: „Robert Raczyński, tajemniczy bloger, którego biografii nawet Googl nie zna...”

 

Wkrótce po pojawieniu się tego materiału na stronie OE pan Robert Raczyński zamieścił taki oto komentarz:

 

Dziękując Gospodarzowi za zainteresowanie i atencję, chciałbym uchylić rąbka tajemnicy, sugerując, że być może moja biografia nie jest warta uwagi Google’a, być może nie mam w niej nic, co takiej uwagi by wymagało, być może wreszcie nie mam najmniejszej ochoty spowiadać się Sieci ze szczegółów własnej psychologii i fizjologii, jak to obecnie jest powszechnie przyjęte. Szczerze mówiąc, to ostatnie wydaje się najbliższe prawdy – taki ekshibicjonizm mnie po prostu mierzi. Pozdrawiam serdecznie, RR.

 

Nie był to pierwszy raz… Nie pierwszy raz odoływałem się na stronie OE do tekstu pana Raczyńskiego, i nie pierwszy raz zareagował on na to nieomal natychmiast. Ten pierwszy raz miał miejsce 20 maja ub. roku, kiedy zamieściłem materiał, zatytułowany Druzgocąca krytyka publicystyki, promującej zmiany w edukacji. Prowokacja?” Cztery dni później – 24 maja, napisałem felieton zatytułowany „Kładka porozumienia między blogerem Raczyńskim a różowym kisielem”, i jeszcze tego samego dnia, o godz. 22:38, pojawił się pod moin tekstem baaardzo długi komentarz. Jeśli kogoś ciekawi tamta wymiana poglądów – odsyłam do źróda, czyli do linku tamtego materiały z 20 maja oraz do felietonu. Dla potrzeb dzisiejszego tekstu przypomnę jedynie, że i wtedy usiłowalem dowiedzieć się więcej kim jest ten surowy krytyk naszej edukacyjnej i okołoedukacyjnej rzeczywistości, ale i wtedy miałem z tym trudności. Napisałem wtedy:

 

Kolego Raczyński – aktualnie najprawdopodobniej nauczycielu w którejś łódzkiej szkole. Tylko nie wiem w której konkretnie, bo jak informuje Googl mogą to być nawet dwie: XXIII LO – ale tam nie figuruje Pan w wykazie członków rady pedagogicznej, a na pewno w VIII LO im. A. Asnyka, prowadzącym nauczanie w klasach dwujęzycznych – ale tym drugim językiem jest j. niemiecki.

 

Tamten komentarz z 24 maja 2020 r. Robert Raczyński zakończył takimi słowami:

 

Robert Raczyński (niefigurujący w wykazie członków rad pedagogicznych XXIII i VIII LO – wszystkim swoim koleżankom i kolegom przesyłam ukłony).

 

Wtedy nie prostowałem tej, nie do końca trafionej, aluzji do moich wątpliwości (niefigurujący w wykazie członków rad pedagogicznych XXIII i VIII LO), ale doszedłem do wniosku, że pisząc dzisiejszy felieton, nie ukrywam – zmotywowany poniedziałkowym komentarzem „blogującego anglisty” – najpierw doprecyzuję jak to było wtedy, i co dzisiaj ustaliłem;

 

Przypomnę co napisałem w maju ub. roku: „jak informuje Googl mogą to być nawet dwie: XXIII LO – ale tam nie figuruje Pan w wykazie członków rady pedagogicznej, a na pewno w VIII LO im. A. Asnyka, prowadzącym nauczanie w klasach dwujęzycznych”

 

I nie wycofuję tych słów, bo właśnie Googl wtedy, i teraz, informowal, że w XXIII LO w Łodzi, w roku szkolnym 2019/2020 j. angielskiego uczyły dwie panie: Monika Gajewska i Małgorzata Szczecińska. Natomiast wyraźnie napisałem, że w VIII LO im. A. Asnyka ten pan pracuje na pewno!

 

Żeby zakończyć ten fragment „śledczy” dodam, że dzisiaj ponownie wszedłem na stronę mojego ulubionego XXIII LO im.ks. prof. Józefa Tischnera, poszukałem „głębiej”, cofnąłem się do wykazu kadry nauczycielskiej z roku szkolnego 2017/2018 i JEST!

 

Czytaj dalej »



Od kandydata na murarza do marynarza. Cz. II c – wątek służby w Marynarce Wojennej

( od maja 1965 do kwietnia 1968)

 

Niech początkiem tego odcinka wspomnień będzie to zdanie z poprzedniej ich części:

 

28 kwietnia 1965 roku, odprowadzany nie tylko przez rodziców, ale także przez.. druhnę Rosel-Kicińską oraz jej zastępcę, wsiadłem do pociągu i wyruszyłem na spotkanie „nieznanego”…

 

Niewiele z tej podróży pamiętam, Jechałem przez wiele godzin sam, był to pociąg osobowy, bezpośredni – z Łodzi do Ustki. Pasażerów było niewielu, nie tak jak w sezonie wakacyjno-urlopowym.Pewnie i inni poborowi jechali tam gdzie ja, ale nikogo nie zidentyfikowałem.

 

Na peronie dworca w Ustce czekał już „komitet powitalny” w granatowych mundurach – jakiś podoficer i kilku marynarzy, którzy poprowadzili całą grupę – bo jednak okazało się, że było nas tam z kilkanaście osób „z biletem w jedną stronę”. Do bramy Centrum Szkolenia Specjalistów Marynarki Wojennej (CSSMW) nie było bardzo daleko, ale tak „na oko” ok. 4 km, które przebyliśmy pieszo, w milczeniu…

 

Dalej było typowo: wstępna rejestracja, przydział do konkretnej kompanii i odprowadzenie do miejsca zakwaterowania. Mnie przydzielono do kompanii 10. Jej kwaterą był drewniany, parterowy barak, który wraz z innymi, bliźniaczo do niego podobnymi, znajdował się kilkaset metrów od murowanych obiektów Centrum, w otaczającym go lesie. A potem – strzyżenie „na zero”, przebieranka w wyfasowane ubrania – oczywiście nie „wyjściowe”, a płócienne, acz w kroju „marynarskim”: spodnie z szerokimi nogawkami, bez rozporka, za to z klapą z przodu, zapinaną po bokach na dwa guziki, bluza z prostokątnym kołnierzem, opadającym z tyłu na barki. Następnie każdego z nas przydzielono do określonej sali, na konkretne łóżko. Łóżka były piętrowe – ja miałem szczęście dostać to „na parterze”.

 

I niewiele więcej mam do opowiedzenia z pierwszych prawie dwu miesięcy tzw. „szkolenia unitarnego” – z grubsza jednakowego we wszystkich formacjach i jednostkach LWP. Musztra, w tym krok defiladowy, składanie i rozkładanie oraz czyszczenie broni (pmK), kilka wyjść na pobliski poligon „Lendowo”, jedno ostre strzelanie na strzelnicy. I na koniec – w drugiej połowie czerwca – przysięga. Zgodnie z tradycją i ówczesnym przebojem „Przyjedź mamo na przysięgę..” – do mnie mama też przyjechała, ale w towarzystwie taty.

 

Muszę jeszcze wyjaśnić, że na owej 10. kompanii w „lesie” byli rekruci, dla których zaplanowano kontynuowanie szkolenia w dwu „specjalnościach”: na pisarzy i na kucharzy okrętowych. Gdy się o tym dowiedziałem, że dla mnie zaplanowano szkolenie na pisarza (w znaczeniu sekretarza-kancelisty), rozpocząłem „podchody” pod oficera politycznego, aby namówić go, by coś zrobił, aby skiwerowano mnie na inne szkolenie. Już nie pamiętam jakich użyłem argumentów, ale okazało się, że chyba go przekonałem, bo w ostateczności wylądowałem na cyklu (taką nazwę nosiły szkolenia w określonych specjalnościach) dla przyszłych operatorów radiolokacji.

 

Po przysiędze, na 4 miesiące, zamieszkałem w jednym z murowanych bloków koszar, zbudowanych w latach 1936 – 1937 dla ośrodka szkoleniowego Luftwaffe. Wtedy wszystkie obiekty (budynki i drewniane baraki) mogły pomieścić 7,5 tys. żołnierzy. Za moich czasów było na, tak szacunkowo, grubo ponad tysiąc chłopa…

 

Foto: www.ustka.naszemiasto.pl

 

Budynki CSSMW z lotu ptaka – zdjęcie współczesne. 1 – w tym bloku byliśmy zakwaterowani; 2 – w tym bloku był „cykl” radarzystów.  Pomarańczową obwódką zaznaczono kompleks czterech kuchni i zblokowane z nimi stołówki.

 

Opowiem o tym okresie, w którym Ojczyzna Ludowa zrobiła ze mnie – humanisty i antytalencia technicznego – radarzystę, tylko trzy historie. Jedna będzie o tym, jak zastosowałem radę doświadczonego, starszego kolegi, jak bezproblemowo „przeżyć” wojsko. Powiedział: „Trzy kategorie ludzi mają dobrze w wojsku: muzycy, sportowcy i ‚aktywiści’”. Szybko doszedłem do wniosku, że skoro „słoń mi nadepnął na ucho”, wątłe zdrowie i postura uniemożliwiają mi uprawianie sportu – pozostało mi być „aktywistą”.

 

W całej II kompanii (taki numer miał pododdział mieszkających w tym bloku) było nas takich dwóch: Andrzej Niedziela z Bytomia (też po maturze), i ja. Andrzej został przewodniczącym koła KMW na kompanii, a ja… przewodniczącym… Rady Świetlicowej. Bo była świetlica a w niej telewizor. Nie pamiętam na czym konkretnie ta nasza „aktywność” polegała, ale wiem jedno: musiala zdobyć uznanie naszego zastępcy dowódcy batalionu ds. polityczno-wychowawczych, skoro po kilku tygodniach uznał, że powinniśmy (Andrzej i ja) mieć warunki do naszej działalności, i … wychodząc po dniu pracy (ok. 16-ej) do domu, zostawiał nam klucz do swojego gabinetu.Taki to był „równy gość”. Po jakimś czasie zwierzył się nam, że jest tu w Centrum „zesłany” za karą, (nie powiedział gdzie i jakie miał stanowisko), że go zdegradowano do stopnia majora (komandor podporucznik w mar-wojce). Cały kontekst jego opowieści kazał nam przypuszczać, że powodem jego zesłania nie były przewiny dyscyplinarne, ale „ideologiczne”…

 

I tam był nasz azyl, w którym mogliśmy być poza „bieżączką” życia kompanijnego…

 

Ta informacja jest niezbędna, jako kontekst trzeciej historii, o której za chwilę. Ale póki co – jeszcze jedna opowieść z cyklu „przypadek, czy…”:

 

 

x           x           x

 

Otóż dowódcą klasy radarzystów był młody podporucznik, świeży absolwent Oficerskiej Szkoły Wojsk Radiotechnicznych (OSWR) w Jeleniej Górze. Jego nazwisko pamiętam, pewnie nie zapomnę do śmierci, ale okażę litość i go tutaj nie wymienię. Dalej będzie występował jako podporucznik Ł. Ten szybko zorientował się, że ma wśród uczniów swojej klasy dwu chłopaków po maturze, i do tego „aktywistów”. Poprosił nas któregoś dnia, chyba to było jeszcze w lipcu, i zaczął nam opowiadać jaka to fajna fucha być oficerem, a zwłaszcza takim specjalistą od radarów. Że to przyszłość armii, że oficerowie tej specjalności to będzie elita wojska… W konkluzji zaproponował nam, abyśmy nie marnowali swego życia jako marynarze z poboru i zgłosili się, jako kandydaci, do szkoły oficerskiej, oczywiście tej, którą on ukończył. Pierwszym krokiem są aktualne badania lekarskie o przydatności do szkoły oficerskiej – on nam to załatwi, pojedziemy do Szpitala Marynarki Wojennej w Gdańsku-Oliwie, a potem on nam pomoże załatwić wszystkie dalsze formalności.

 

I co? Jego „nawijka” trafia na podatny grunt, bo obaj byliśmy jeszcze w pierwszej fazie „stresu pourazowego”, czyli lęków wobec wizji trzyletniej, zasadniczej służby w Marynatce Wojennej. Przystaliśmy na tę propozycję. Dostaliśmy rozkaz wyjazdu do Gdańska (upoważniał do bezpłatnych przejazdów wszystkimi środkami komunikacji publicznej) i po kilku godzinach, po wcześniejszym pobraniu krwi do analizy, siedzieliśmy już w poczekalni do prześwietlenia. Tam jak wiadomo – siedzi się już bez górnej części ubrania. Po chwili wszedł jeszcze jeden, też goły od pasa w górę, młodo wyglądający facet. Wywiązała się rozmowa, w formule „per ty” On zapytał co tu robimy. Usłyszał nasze dumne „My na badania przed zgłoszeniem do OSWR w Jeleniej Górze. A ty?”. Po chwili milczenia powiedział: „A ja jestem tegorocznym absolwentem tej właśnie szkoły. I jestem tu po to, abym miał „podstawy zdrowotne” do ‚bezkarnej’ rezygnacji z dalszej służby zawodowej w wojsku”. Zaczęliśmy go przepraszać, że nie wiedzieliśmy, iż jest oficerem, na co on odparł tylko: „Nieważne. Ale teraz wiecie, że to co wam powiem, to wiem z własnego doświadczenia.” I opowiedział nam o wielkiej szkodliwości dla zdrowia (w tym o tym, że facet staje się bezpłodny!) codziennego przebywania w zasięgu szkodliwego promieniowania, jakie wydziela magnetron w radarze, o tym, że absolwenci tej szkoły najczęściej lądują na całe lata na bezludziu, bo tam zazwyczaj budowane są stacje radiolokacyjne.

 

Przekonał nas. Wróciliśmy do Ustki i oświadczyliśmy naszemu podporucznikowi Ł, nie informując o przyczynie naszej rezygnacji z ubiegania się o przyjęcie do szkoły oficerskiej. Był niepocieszony, jeszcze kilka razy usiłował namówić nas na zmianę stanowiska. Bezskutecznie.

 

x           x           x

 

I trzecia historia o tym jak nasz ambitny podporucznik Ł. chciał wygrać współzawodnictwo o tytuł „Klasy służby socjalistycznej” – w skali całego CSSMW. Musieliśmy być najlepsi we wszystkim: w wynikach w nauce, w pracy społecznej, w dyscyplinie, i… w procencie „upartyjnienia” klasy.

 

Pewnego dnia, na początku września, podczas czegoś w rodzaju „godziny wychowawczej”, stanął przed nami i wygłosił mowę o tym, że wszyscy powinniśmy dołożyć starań, aby wygrać to współzawodnictwo. A już mamy wielkie szanse na to, ale powinniśmy być także najlepsi z wszystkich klas w Centrum – także w ilości marynarzy należących do PZPR. „Chyba wam zależy, abyśmy wygrali? No, to kto chce zapisać się do Partii niech wstanie!” Ja z Andrzejem siedzieliśmy w pierwszej ławce. Nagle usłyszeliśmy za sobą rumor, jaki robią odsuwane podczas wstawania krzesła… Oglądamy się, a tam – wszyscy stoją… Tylko my dwaj siedzimy.

 

Na to nasz dowódca klasy, patrząc na nas, gniewnie zapytał: „A wy co, nie chcecie się zapisać?” Nim Andrzej zdążył zareagować, ja, w typowej dla choleryka reakcji, poderwałem się i wyrecytowałem: „To co tu się dzieje, to owczy pęd. A wśród baranów nie widzę dla siebie miejsca” – i usiadłem.

.Koledzy, jedni urażeni – wychodzili nie patrząc na mnie, inni – podchodzili i zaczynali się tłumaczyć, że oni… Przerywałem im, mówiąc: „Nie tłumacz się, rozumiem…”

 

Jeszcze tego samego dnia, po obiedzie, zameldowałem się w pokoju naszego zaprzyjaźnionego zastępcy ds. politycznych i opowiedziałem mu o tym wydarzeniu, komentując jeszcze, że jestem tym oburzony, bo moim zdaniem podporucznik w swej nadgorliwości zrobił więcej złego niż dobrego „dla Sprawy”. Powiedziałem, że przyszedłem po radę, bo nie wiem, może postąpiłem niewłaściwie? Taki byłem „cwany”….

 

Co było dalej? Nasz major podziękował mi za właściwą postawę i… i jak się wkrótce okazało – przekazał tę informację komu trzeba we władzach PZPR w CSSMW. Podporucznik Ł.dostał naganę partyjną i pewnie jeszcze jakąś inną karę „po linii służbowej”, bo w następnych dniach chodził wściekły. Raz „przyuważył mnie” bez świadków na korytarzu cyklu i teatralnym szeptem wycedził: „Już ja cię załatwię. Od października resztę służby będziesz odbywał na ‚wyspie kawalerów’!” Wyspą kawalerów nazywano helski cypel: z trzech stron morze, z czwartej WSW (Wojskowa Służba Wewnętrzna – takie wojskowe MO).

 

Cóż mogłem na to dictum zrobić? Oczywiście opowiedziałem o tej groźbie ukarania mnie tym zesłaniem na Hel „naszemu” majorowi-komandorowi ppor., który uspokoił mnie, że to „strachy na lachy”, że nie „tamten” będzie o tym decydował.

 

I faktycznie – wkrótce odbyły się egzaminy końcowe i po kilku dniach każdy z nas dowiedział się w jakiej jednostce i gdzie będzie dalej służył. Andrzej – że idzie na okręty podwodne, a ja – na OH „Bałtyk” w Szefostwie Hydrografii Marynarki Wojennej – w obu przypadkach do portu wojennego Gdynia-Oksywie.

 

Po raz kolejny mogę powiedzieć, że w tym okropnym systemie „dyktatury proletariatu” (sic!) na mej drodze spotkałem „porządnego człowieka”. Choć i s…syna także spotkałem…

 

x           x           x

 

W ostatnich dniach października 1965 roku eszelon wojskowy relacji Ustka – Gdynia-Oksywie, przewiózł z CSSMW do garnizonu Portu Wojennego na Oksywiu kilkusetosobową grupę „absolwentów” szkolenia z wszystkich cyklów i w pełnym wachlarzu specjalności, aby uzupełnili braki kadrowe na stacjonujących w tym porcie jednostkach pływających, jak również w znajdujących się tam bazach lądowych.

 

Na peronie stacyjnym czekał już na nas bosman okrętowy, który po odliczeniu wszystkich, z rozkazem wyjazdu na OH „Baltyk” –  zaprowadził nas – dwunastoosobową grupę – do basenu portowego Stoczni Marynarki Wojennej, gdzie nasz „nowy dom” … stał w pływającym suchym doku.

 

Foto:www.google.com

 

Tak to wyglądało – zdjęcie obrazuje inną, „cywilną” jednostkę podobnych rozmiarów, w takim właśnie suchym doku.

 

Już następnego dnia, ubrani w robocze kombinezony i uzbrojeni w ręczne skrobaczki, dołączyliśmy do załogi, która czyściła podwodną część kadłuba z narosłych glonów i muszelek. Po całkowitym oskrobaniu kadłub został pomalowany czerwoną farbą podkładową, a następnie właściwą farbą ochronną.

 

A później moje okrętowe życie potoczyło się „normalnie”. Ja i moi koledzy z „rocznika” przez kolejne 6 miesięcy byliśmy tzw. „baniakami” – tak na okrętach nazywało się marynarzy najmłodszego rocznika – odpowiednik „kotów” w wojskach lądowych. Nie powiem że to było moje najlepsze pół roku na okręcie, ale zgrzeszyłbym, gdybym napisał, że bylimy jakość szczególnie poniżani czy fizycznie gnębieni. No, może tylko pewien mat Daniel (to nazwisko). Nie wiem od kogo się dowiedział, że ten młody radarzysta, był studentem. W dni gdy pełnił służbę podoficera dyżurnego, lubił udowadniać mi, że tutaj to on ma władzę! Podczas wieczornej zbiórki do sprzątania rejonów nie miałem wątpliwości, że padnie: „Kuzitowicz – WC na dziobie”! Jakbym to szczególne pomieszczenie (z kilkoma sedesami, umywalkami) nie sprzątnął – już po kilku takich „razach”wiedziałem, że gdy mat Daniel przyjdzie „na odbiór” – zawsze „coś” znajdzie i padnie: „Do poprawki – meldować!”. I sytuacja zwykle powtarzała się kilkakrotnie, czasem długo po ogłoszeniu ciszy nocnej.

 

Ale szybko go rozpracowałem. Po każdym „Do poprawki – meldować” wymykałem się na papierosa (wtedy jeszcze paliłem), potem brałem wąż, polewałem wszystko wodą i szedłem meldować. Szybko i jemu się nudziło, wolał siedzieć na dyżurce i drzemać…

 

Mógłbym tak jeszcze długo wspominać i opowiadać szczegółu okrętowego życia. Na teraz na tym poprzestanę. Jak wiecie – w dwu poprzednio zamieszczanych tekstach „rocznicowych”:

 

50. rocznica powrotu ‚do cywila’!” i .”Dziś obchodzę 50-lecie mojego debiutu w roli dziennikarza-publicysty” zawarłem wiele opowieści o najróżniejszych sytuacjach i wydarzeniach, w których uczestniczyłem. Dla pragnących przypomnieć sobie te teksty proponuję ich skrócone wersje – w załączonych plikach pdf: TUTAJ  i  TUTAJ

 

 

x            x           x

 

 

Teraz poszerzę te wspomnienia o kilka fleszy pamięci i jedną dłuższą opowieść:

 

 

O.H. „Bałtyk na pełnym morzu.

 

Zacznę od tego, że na mój chrzest na „wilka morskiego”, czyli pierwszy pełnomorski rejs, musiałem czekać ponad trzy miesiące. Przez ten czas trwała konserwacja kadłuba, potem było wodowanie i następnych kilka tygodni różnych prac remontowo-konserwatorskich – w tym malowanie nadbudówek. Jak informowałem o tym w poprzednich wspomnieniach – OH „Bałtyk” był jednostką badawczą, tyle, że należał do Marynarki Wojennej. Jego rejsy były realizowane w ramach porozumienia, które było pokłosiem międzynarodowej współpracy, zapoczątkowanej w ramach III Międzynarodowego Roku Geofizycznego. W jego wyniku, o stałych, uzgodnionych terminach okręt wypływał w morze z cywilną ekipą pracowników Gdańskiego Oddziału Instytutu Hydrologii i Meteorologii. I właśni takim pierwszy w roku 1966 rejsem był rejs lutowy. Był to okres zimowych sztormów na Bałtyku.

 

Czytaj dalej »



 

Dziś (5 stycznia 2921r.) portal Prawo.pl zamieścił artykuł Moniki Sewastianowicz, zatytułowany „Nauczyciel detektywem – sprawdzi, czy szkoła dobrze prowadzi księgowość”. Oto jego obszerne fragmenty:

 

[…] W 2019 r. Związek Nauczycielstwa Polskiego przeprowadził badanie*, w którym wzięło udział 18 405 nauczycieli. Wskazali w nim, że do piętrzenia się biurokratycznych obowiązków przyczyniają się same szkoły. Nauczyciele w odpowiedzi na ankietę wskazali 50 dokumentów, które utrudniają im wykonywanie obowiązków – w tym tylko 5 z nich wynika stricte z przepisów, pozostałe należą do obowiązków dyrektora lub w ogóle nie obowiązują, a dyrektor lub organ nadzoru wymaga ich przedstawiania. […]

 

Swoje wnioski związkowcy przekazali resortowi oświaty, który obiecał odbiurokratyzowanie szkół, ale póki co – również z powodu pandemii – niewiele w tej kwestii zrobiono. […]

 

O tym, jak wygląda kontrola zarządcza w danej szkole decyduje dyrektor, który w ramach prowadzonej kontroli zarządczej ustala sposób samooceny prowadzonej wśród pracownikówmówi Ewa Halska, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty.Decyduje też, czy ma to być np. ankieta anonimowa, czy jakaś inna forma pozyskania informacji. Jest jednak duży kłopot ze zrozumieniem filozofii kontroli zarządczej i w ankietach pojawiają się czasem pytania, które kompletnie nie mają nic wspólnego z pracą nauczyciela, jak np. o kontrolę procesów finansowych – tłumaczy. I dodaje, że takie bezrefleksyjne podejście sprawia, że dobre narzędzie zarządcze, jakim jest kontrola zarządcza zostaje sprofanowane poprzez tworzenie nadmiernej papierologii tak, że traci czasem sens. […]

 

Dyrektor powinien zawsze przejrzeć procedury pod kątem ochrony danych osobowych i zastanowić się chociażby, czy taka informacja nie będzie podlegać potem udostępnianiu w trybie dostępu do informacji publicznejmówi dr Marlena Sakowska-Baryła, radca prawny, partner w Sakowska-Baryła, Czaplińska Kancelaria Radców Prawnych Sp.p.[…]

 

Dodaje, że przez to, że taka ankieta jest nieanonimowa, a jednocześnie zawiera pytania niekoniecznie adekwatne z punktu widzenia celu samej procedury i wiedzy oraz obowiązków nauczyciela, szkoła może spotkać się zarzutem, że pozyskuje dane nadmierne, do których pozyskania nie ma podstaw.

 

 

Cały artykuł „Nauczyciel detektywem – sprawdzi, czy szkoła dobrze prowadzi księgowość” – TUTAJ

 

 

 

Źródło: www.prawo.pl/oswiata/

 

*Pogrubienia fragmentów przytoczonego ytekstu – redakcja OE.

 

 

Zarządzenie w sprawie ustalenia zasad i funkcjonowania kontroli zarządczej w szkole TUTAJ

 

 

O kontroli zarządczej przeczytaj także  –   TUTAJ



Foto: Unsplash.com[www.money.pl]

 

 

Zaczynamy od fragmentu artykułu z 3 stycznia 2021r. –  Nauczyciele gorszym sortem? Wyjaśniamy o co chodzi ze szczepionką AstraZeneca” z „Gazety Prawnej”:

 

[…] Wczorajsza konferencja prasowa mogła być sukcesem, ale po raz kolejny otworzyła front walki między nauczycielami a rządem.

 

Rada Medyczna, która funkcjonuje przy Radzie Ministrów i doradza rządowi w sprawach związanych z pandemią koronawirusa zarekomendowała, by szczepionki firmy AstraZeneca były podawane osobom w wieku 18. a 60. rokiem życia.

 

W konsekwencji również Rada zarekomendowała, żeby rozpocząć szczepienia grupy 1C, tzn. nauczycieli. W pierwszej kolejności tych, którzy już uczą klasy I-III, czy nauczycieli przedszkolnych. Do tego projektu szczepień rozpoczęliśmy od wczoraj przygotowania” – powiedział na konferencji minister Michał Dworczyk.

 

Nauczyciele odebrali ten komunikat: „zamówiliśmy nieskuteczną szczepionkę, podamy ją nauczycielom”

 

Po tej konferencji ministra Dworczyka Sławomir Broniarz napisał na Twitterze:Żądamy skutecznej szczepionki a nie eksperymentowania na nauczycielach i pracownikach oświaty!! Którą szczepionką szczepił się rząd?”.

 

W kolejnym tweecie dodał: „Nie deprecjonujemy tej szczepionki. Wiemy, ze jest dopuszczona do użytku. Niepokój środowiska jest spowodowany fatalną komunikacją strony rządowej, bo przekaz po wczorajszej konferencji był taki: jest szczepionka nieodpowiednia dla seniorów, to dajmy ja nauczycielom. […]

[Źródło: www.serwisy.gazetaprawna.pl]

 

 

x           x           x

 

 

Następnym jest fragment z przedwczorajszej (4 stycznia 2021r.) publikacji na portalu <na:Temat>, zatytułowanej „Nauczyciele gorszym sortem? Wyjaśniamy o co chodzi ze szczepionką AstraZeneca”:

 

[…] I się zaczęło. Nauczyciele zaczęli mnożyć pytania, dlaczego to oni mają otrzymać preparat o najniższej skuteczności (według deklaracji producenta), spośród tych dostępnych w Polsce.

 

Nauczyciele dzwonili i pytali, dlaczego są gorzej traktowani. Bo taki płynął przekaz z poniedziałkowej konferencji pana ministra Dworczyka: nauczyciele zostaną zaszczepieni szczepionką AstryZeneki, która nie nadaje się dla seniorów. Nie widzieli tu też logiki, bo skoro zależy nam, by ograniczać transmisję wirusa, to nauczyciele powinni być zaszczepieni środkiem o najwyższej skuteczności, by transmisja była na najniższym poziomie – mówi nam Magdalena Kaszulanis, rzeczniczka ZNP

 

Jak usłyszałam, że AstrąZenecą mają być zaszczepieni nauczyciele, bo strach podać ją osobom po 65. roku życia, to jakbym w twarz dostała. Znów rząd pokazał, gdzie nas ma. I skutecznie ostudził nasz entuzjazm do szczepień, do powrotu do szkółirytuje się nauczycielka z liceum w stolicy.

 

Jej koleżanka po fachu z mniejszej miejscowości dodaje: – Pomyślałam, że kolejny raz rząd traktuje nauczycieli bez szacunku. Gdy prosiliśmy i były petycje o szybsze szczepionki, to powiedzieli, że nie ma takiej możliwości. A gdy nagle pojawiły się inne szczepionki, to możemy być już zaszczepieni.

 

Nauczycielka klas 1-3 nie boi się szczepionek i cieszy się, że wkrótce będzie mogła ją otrzymać. Ale podkreśla: – Ta informacja została przekazana w sposób nieprawidłowy i poczułam się dotknięta, jakby nauczyciel był gorszym zawodem – dodaje.

 

Część nauczycieli zadeklarowała w sieci wprost: nie będę się szczepić preparatem AstraZeneca.

 

Nie jestem przeciwna szczepieniu, ale tą szczepionką nie będę się szczepić. Niech zaszczepią rządzących w pierwszej kolejności..”; „Oddam szczepionkę AstraZeneca przedstawicielom władzy PiS – przedstawicielka gorszego sortu” – takich komentarzy są w internecie setki. […]                  

Źródło: www.natemat.pl

 

x            x           x

 

 

Jako trzeci materiał (także z 4 stycznia 2021r.) prezentujemy obszerny fragment z portalu <rynekzdrowia.pl>, którego właścicielem jest (niezależna od rządu) grupa PTWP, zatytułowany „Lekarz do nauczycieli: w szczepionce AstraZeneca jest szympansi adenowirus, ale nieaktywny” :

 

Czytaj dalej »



Foto: www.gov.pl/web/premier/

 

Kancelaria Prezesa Rady Ministrów w Alejach Ujazdowskich w Warszawie

 

 

Z dwudniowym opóźnieniem przekazujemy informację, zamieszczoną na portalu <Prawo.pl>:

 

Rząd przyjął we wtorek projekt nowelizacji Prawa oświatowego. Chodzi o monitorowanie losów absolwentów szkół ponadpodstawowych. Teraz są oni pomijani – monitoruje się tylko ekonomiczne kariery absolwentów szkół wyższych. Nie wiadomo więc, jak na rynku pracy radzą sobie osoby po szkołach branżowych lub specjalnych. […]

 

Jak podkreślono w uzasadnieniu, według analiz Instytutu Badań Edukacyjnych, choć 85% dyrektorów szkół branżowych bada i analizuje kariery absolwentów swoich szkół, to blisko 80% z nich wykorzystuje w tym celu głównie nieformalne rozmowy z rodzinami lub znajomymi pracodawcami. Natomiast dane gromadzone w ramach statystyki publicznej, np. Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności, obejmują zbyt małą liczbę absolwentów szkół, aby można było wyciągać na ich podstawie szczegółowe wnioski.

 

 

Bardziej rozwinięte źródła informacji o karierach absolwentów szkół ponadpodstawowych są rozproszone i nierzadko zawierają dane incydentalne. Różnią się zakresem tematycznym, horyzontem czasowym oraz metodologią gromadzenia danych. Szczegółowe informacje na temat sytuacji edukacyjno-zawodowej absolwentów są bowiem zbierane przez różnorodne instytucje (np. szkoły, powiatowe urzędy pracy, wojewódzkie obserwatoria rynku pracy) w zróżnicowanym zakresie i z wykorzystaniem rozmaitych metod. Sytuacja ta uniemożliwia porównywanie zbieranych informacji i ich szersze wykorzystanie.

 

 

Czytaj dalej »



 

 

Dziś udostępniamy obszerny fragment tekstu autorstwa Emilii Kędziorek – koordynatorki programu wsparcia dla nauczycieli-wychowawców klas 4-8 szkół podstawowych CEO, zamieszczonego 1 lutego 2021 r. na Blogu Centrum Edukacji Obywatelskiej:

 

Jak wspierać uczniów i uczennice w rozwijaniu poczucia skuteczności.

Przewodnik dla nauczycieli i nauczycielek

 

[…]

 

Warto zwrócić uwagę, że „sukces” niekoniecznie oznacza najwyższy możliwy wynik. Każdy z nas po swojemu definiuje sukces i porażkę. Wysoka samoocena może też niektóre osoby powstrzymywać przed działaniem, zwłaszcza przed takim, które według nich nie gwarantuje „sukcesu”. Lęk przed porażką zdefiniowaną na swój własny użytek blokuje je przed rozwojem. Niezwykle istotne w kształtowaniu poczucia skuteczności staje się więc to, w jaki sposób traktujemy nasze niepowodzenia i błędy.

 

Sukces a poczucie skuteczności

 

Wysokie poczucie skuteczności ma też to do siebie, że nie zachwieje się, jeśli raz czy drugi coś pójdzie nie po naszej myśli. Okazuje się również, że „[…] uczniowie dysponujący wysokim poczuciem skuteczności szkolnej bardziej angażują się w realizację zadań, przejawiają większą wytrwałość i odporność na trudności (Schunk i Pajares, 2002; Pajares, 2003). Ze względu na to, że mocniej zależy im na osiągnięciu pozytywnego efektu (i wierzą, iż jest to możliwe), stosują bardziej elastyczne i systematyczne działania: częściej koncentrują się na jakości wykonania, analizują swoje postępy i w rezultacie uruchamiają więcej strategii, aby odnieść powodzenie.[…]

 

Jednocześnie pojedynczy sukces bardzo rzadko jest w stanie zmienić uczniowskie przekonanie o “byciu do niczego” w jakiejś dziedzinie.

 

Wydaje się więc, że to z góry przegrana i nierówna walka: im wyższy mam poziom poczucia skuteczności, tym częściej odnoszę sukcesy, a im częściej je odnoszę, tym bardziej wzrasta moje poczucie skuteczności. I, niestety, na odwrót…

 

Nauczycielom i nauczycielkom trudno będzie przekonać uczniów i uczennice o niskim poczuciu własnej skuteczności, że jednak dadzą sobie radę. Tym bardziej, że skoro poczucie skuteczności wynika z własnego doświadczenia, to te dzieciaki będą musiały właściwie przekonać się same. Co zatem wpływa na poczucie skuteczności? Jak pomagać je budować?

 

 

Cztery źródła poczucia skuteczności

 

Albert Bandura, główny badacz poczucia skuteczności, wymienia jego cztery źródła.

 

Czytaj dalej »



Foto: www.demotywatory.pl

 

Dziś rano Marcin Józefaciuk – dyrektor Zespołu Szkół Rzemiosła w Łodzi, zamieścił na swoim fejsbukowym profilu tekst, który odzwierciedla emocje środowiska nauczycielskiego (nie tylko) w reakcji na wczorajsze oświadczenia Rzecznika Rządu  stanowisko Prezesa ZNP   i  nagłaśnianie tego faktu w mediach:

 

 

Wczoraj dowiedzieliśmy się, że nauczyciele nie chcą szczepień*. Cała Polska huczy, że znowu poprzewracało nam się w głowach. Problem w tym, że nikt nas się nie pytał. Dowiedzieliśmy się z mediów, że nie chcemy. Bo tak zinterpretowano słowa prezesa jednego ze związków oświatowych. I tak nauczyciele znowu stają się obiektem hejtu i ataków.

 

To, czego chcemy i pragniemy to bezpieczne warunki do pracy, informowania nas o decyzjach z wyprzedzeniem, możliwości przewidzenia i zaplanowania tego, co się stanie za tydzień. Pragniemy kontaktu z uczniem. Pragniemy spełniać swoją pasję. Nie chcemy, a przynajmniej ci, których znam, skłócać nikogo czy być powodem do zmartwień. Nie chcemy aby manipulowano faktami. Oczekujemy wsparcia.

 

Jednak…

 

Co z nauczycielami 60+, którzy są w grupie zagrożenia a nie ma dla nich wolnej szczepionki? Zdalnie nauczanie? Hmmm

 

A co z administracją i obsługą? Cisza. Co ze sprzątaczkami, portierami, sekretarkami i resztą? Przecież oni też pracują w szkole. Wyłączyć ich z dostępu do uczniów i nauczycieli?

 

Czy nauczyciele pracujący na podstawie kodeksu pracy również będą szczepieni?

 

Pytania się mnożą.

 

Wciąż mowa o tym, że teraz w szkołach są najmłodsze klasy SP. Oczywiście nie jest to prawda. Chyba, że śniło mi się, że wczoraj obserwowałem stacjonarnie świetną lekcję z dekoloryzacji. I nawet uczniowie byli. Oddychali. My też.

 

Wrócić mają klasy 8 i maturalne a co z tymi, którzy mają egzaminy państwowe z pierwszej kwalifikacji w klasie 3 (technikum przed reformą jest jeszcze 4 letnie) ? A co z uczniami klas branżowych? Oni też mają egzamin państwowy. No tak. Nie nazywa się narodowy.

 

Ale… W końcu znamy terminy rekrutacji. Ogólnie od 17 maja do 2 sierpnia. Super. Tylko jak powołać komisję rekrutacyjną do pracy w trakcie rekrutacji, która tak przy okazji odbywa się w trakcie sesji egzaminacyjnej oraz w trakcie urlopu nauczycieli i sezonu urlopowego pracowników niepedagogicznych? Samemu pójść na urlop czy pozwolić wicedyrektorom? (pytanie retoryczne). Przecież da się zrobić rekrutację szybciej. Damy radę. Na prawdę.

 

Nie należę do wielkich malkontentów, jednak przeraża mnie brak kompetencji osób decyzyjnych. Rozumiem, że nikt nie musi wiedzieć wszystkiego. Ale dlatego właśnie powołuje się organy doradcze lub po prostu prosi praktyków o opinię. Nikt nas się nie zapytał. Chociaż inne tabelki trzeba było wypełniać. My jesteśmy gotowi na dialog abyśmy mogli najlepiej i najbardziej sprawnie zacząć realizować się ponownie w naszej pasji.

 

Damy radę. Kto jak nie my. Pewnie że damy radę. Widać już nawet światełko w tunelu. Oby nie był to pociąg towarowy z węglem i stalą.

 

 

 

 

*Pogrubienie fragmentów przytoczonego tekstu – redakcja OE

 

 

 



 

W minioną niedzielą (31 stycznia 2021r.) dr hab. Stanisław Czachorowski, prof. UWM zamieścił na swoim blogu „Profesorskie Gadanie” tekst, zatytułowany „Jak uniemożliwić ściąganie na egzaminach i kolokwiach?”. Zamieszczamy go bez skrótów:

 

Kultura ściągania wrośnięta jest mocno w naszą rzeczywistość szkolną i uniwersytecką. Istnieje od dawna. Jest jak ugruntowany rytuał. Przyzwyczailiśmy się. Nawet pozwalamy ściągać. I tak erozja życia społecznego trwa, wdrażamy się w nią od małego. Udajemy, że nie widzimy ściągania. Tak jak nadzorca lub karbowy na plantacji z niewolnikami lub polu z chłopami pańszczyźnianymi. Ludzki pan… Jarek Szulski w książce „Nauczyciel z Polski” nazywa to kulturą folwarku.

 

A skąd się ono bierze? Uczniowie i studenci źli? Bo dawniej, to panie, było lepiej? Ściąganie to efekt systemu edukacyjnego. Czy można to zmienić? Można. Tylko najpierw trzeba dostrzec a potem chcieć.

 

Zdalne nauczanie tylko ujawniło problem polskiej edukacji. Nie widać ucznia, nie widać studenta, więc na pewno ściąga. Niech więc włączy kamerę i siądzie dalej od komputera. I niech lustro postawi za plecami, by było widać to, co ma na ekranie. Albo lepiej niech będzie druga kamera uruchomiona, z widokiem na pomieszczenie i urządzenie ucznia/studenta. O tak, my to już potrafimy przypilnować, że mucha nie siada… Albo nam się tylko tak zdaje, czego dowodem są najróżniejsze memy, krążące w sieci.

 

A może by tak przeniknąć do grup studenckich pod fikcyjnym kontem? I zobaczyć co oni tam przed egzaminami kombinują. A może dla świętego spokoju i dla pozorów wysokiej jakości udawać, że nie wiemy nic o ściąganiu? Nawet nie myśleć. Tak będzie lepiej. Bo jak ktoś zadaje pytania i zastanawia się, to są tylko z tego same kłopoty. No bo to trzeba by jakieś działania podjąć. A i władza może krzywo spojrzeć. I kazać rozwiązać ten problem. A tak, nic nie widać, problemu nie ma czyli wszystko jest znakomicie. Poproszę order.

 

 

Źródło: www.profesorskiegadanie.blogspot.com/

 

 

 

 

Webinarium „Jak uniemożliwić studentom (i uczniom) ściąganie na zdalnych egzaminach i kolokwiach” [50’38”] – plik na You Tube – TUTAJ