
Archiwum kategorii 'Felietony'
Poprzedni tydzień był bogaty w publikacje, które wzbudziły moją potrzebę skomentowania ich. Zacznę od zamieszczonego w poniedziałek tekstu z bloga Jarosława Blocha pt, „Edukacja – temat zastępczy”. Mam odmienne od autora tego posta spostrzeżenia i wnioski. Napisał on, że im większa będzie nieudolność rządzących, tym głośniej będzie o edukacji i że rząd potrzebuje sukcesu zastępczego, by ukryć swoją niekompetencję. To prawda, rząd generalnie jest nieudolny i wiele na to wskazuje, że dla ukrycia tej swojej – nie tylko niekompetencji w zarządzaniu państwem, ale także afer finansowych, wynajduje i nagłaśnia tematy zastępcze.
Jednak – moim zdaniem – nie jest takim tematem edukacja i lansowane przez ministra Czarnka reformy i projekty. Może w zamyśle rządowych pijarowców takie były źródła tych pomysłów, ale tematem zastępczym się nie stały. Po pierwsze dlatego, że nie widać szans na jakikolwiek sukces rządowego projektu zmian w prawie oświatowym (nawet nauczycielska „Solidarnść”, nie mówiąc o ZNP, jest przeciw), ale przede wszystkim dlatego, że tak naprawdę (poza nauczycielami, i to nie wszystkimi) budzi to niewielkie zainteresowanie mediów, a co za tym idzie – tzw. „opinii publicznej”.
Kto chciałby sprawdzić czy mam rację, niech popatrzy jakim słabym medialnym echem odbiły się ostatnie zgrzyty w negocjacjach rządu, samorządów i związków zawodowych, po ich zerwaniu (były zaplanowane na 18 listopada) i po separatystycznym spotkaniu 15 listopada w Kancelarii Prezydenta, gdzie – z jego udziałem – premier Morawiecki rozmawiał z liderami„Solidarności” – Piotrem Dudą i Ryszardem Proksą.
A kogo, poza kilkoma dziennikarzami i nielicznymi uczestnikami mediów społecznościowych interesuje projekt nowego przedmiotu „Historia i teraźniejszość”?
x x x
W środę, (17 listopada w2021r.) zamieściłem materiał, opatrzony tytułem „Jarosław Kordziński: Czas na zaniechanie w edukacji prostej transmisji wiedzy”. Były to fragmenty publikacji tegoż Jarosława Kordzińskiego, zatytułowanej „Oddajmy szkołę uczniom”. Syntezą prezentowanych tam poglądów może być zdanie: „Stąd czas na zaniechanie w edukacji prostej transmisja danych (gotowych prawd i rozwiązań) i przejście do korzystania z przestrzeni nasyconej bodźcami do uczenia się.”.
Nie pierwszy to raz nazwisko „Kordziński” pojawiło się na OE. Już we wrześniu 2016 roku w materiale „Jarosław Kordziński pyta „Czy szkoła może być lepsza?” I proponuje odpowiedź” udostępniłem fragmenty tekstu z jego bloga pt. „Czy szkoła (także ta po „Dobrej Zmianie”) będzie mogła być lepsza?”
Drugi raz, całkiem niedawno bo 20 października, tym razem bez skrótów, zamieściłem jego tekst, którego tytuł także był retorycznym pytaniem:„Czy trzeba organizować proces uczenia się uczniów?”
Muszę się tu przyznać, że już wtedy, gdy zamieszczałem fotkę autora tego tekstu, a jeszcze intensywniej w minioną środę, mając skojarzenie – chyba się nie będziecie dziwić – ze sławnym rosyjskim pisarzem Lwem Tołstojem, zadawałem sobie pytanie o to, jaką drogę zawodową przeszedł ów, niemłody wszak, autor owych tekstów. Ale przecież nie tylko tych, bo napisał całą biblioteczkę książek – we wszystkich podejmując idee zmieniania szkoły, odchodzenia od modelu pruskiego, a przecież nie jest on w takim wieku, że mógł tą wiedzę zdobyć na uczelni, na której zdobywał kwalifikacje?
Nie mogę nie zacząć tego felietonu od przeproszenia wiernych czytelników „Obserwatorium Edukacji”, którzy w miniony piątek – 12 listopada – wchodzili na tą stronę, często kilkakrotnie, i nie znajdowali tam żadnego nowego materiału.
P R Z E P R A S Z A M
Ostatni taki dzień bez żadnego tekstu, z tego co pamiętam, zdarzył się parę lat temu, w czasie wakacji. Bo nie w ostatnie… Z tym, że wtedy była to planowana wcześniej „wakacyjna strategia”, a przedwczoraj – niestety – nie tylko że nie była to sytuacja zamierzona, ale wręcz niespodziana – nawet dla mnie..
A było to tak:
W piątek rano, w porze kiedy zwykle serfuję po tradycyjnie odwiedzanych stronach w poszukiwaniu – zwykle tekstu jakiejś/jakiegoś eduzmieniaczki/eduzmieniacza – pomyślałem sobie, że piątek jest zapewne dla większości osób funkcjonujących w naszej „bańce” edukacyjnej dniem wolnym, ogłoszonym w ramach puli „do dyspozycji dyrektora szkoły”. I że mogę sobie odpuścić ten „kanał” czasowo-tematyczny. Zobaczę po południu – jeśli coś wartego upowszechnienia się wydarzy – zamieszczę o tym materiał wieczorem.
Minęło południe, po spacerze z Sendi i obiedzie, zaliczyliśmy naszą rutynową drzemkę. W tym czasie, w okresach nieuśpionej świadomości, coraz intensywniej wracała do mnie myśl, aby zaawansowany nieomal w połowie VI rozdział eseju wspomnieniowego o mojej pracy w WPW-Z, doszlifować w jego obecnej „połówkowej” wersji i zamieścić na stronie OE jeszcze w sobotę
.
Efektem tych rozmyślań było odpalenie laptopa i intensywna praca nad dokończeniem trzeciej części tego rozdziału moich wspomnień, a następnie żmudna ich autokorekta – nie tylko literówkowa ale i stylistyczna.
Czas płynął… Gdy uznałem, że jestem gotów do udostępnienia tego dziełka na stronie OE – minęła już godzina 23.
I przez ten cały czas, ani przez chwilę, nie pomyślałem o tym, że przecież miałem poszukać jakiegoś newsa dnia.
Moja krótka pamięć okazała się tak krótka, że o tym zadaniu ani przez chwilę nie pomyślałem nawet w sobotę rano, gdy klikałem na panelu administracyjnym „Opublikuj” tekst owego eseju.
I dopiero wczoraj wieczorem, kiedy otworzyłem stronę „Obserwatorium Edukacji”, dotarło do mnie, że nie ma nic pod datą 12 listopada….
x x x
Z własnej ciekawości, w kilku najbardziej prawdopodobnych adresach, sprawdziłem jakie to atrakcyjne problemowo informacje ominęły czytelników OE w piątek.
Oto ich wykaz:
Pan minister Czarnek jeździ po kraju, nawiedza szkoły z których – zapewne z różnych powodów – nie płyną do niego trudne pytania, a tymczasem w większości szkół narasta niepokój o przyszłość jaką szykuje władza w zakresie zmian pragmatyki zawodowej, zapisanej w Karcie Nauczyciela, w tym – liczby godzin nauczycielskiego etatu. Przypomnę, że projekt – z którego pan minister jest dumny – przewiduje 22 godziny obowiązkowej pracy w tygodniu + 8 godzin do dyspozycji na terenie szkoły..
Nie zamieszczałem tego materiału na stronie OE, ale postanowiłem od niego wyjść w tym felietonie. Mam tu na myśli zapis rozmowy Katarzyny Piotrowiak z Małgorzatą Krysiak, dyrektorką Szkoły Podstawowej nr 1 w Kowarach, opublikowany w „Głosie Nauczycielskim” nr 43 z 27 października 2021r. a w Internecie – 29 października 2021 roku, który został zatytułowany: „Dyrektor Małgorzata Krysiak: Wzrost pensum może być ciosem dla edukacji wczesnoszkolnej”.
W tym miejscu zacytuję tylko dwa fragmenty wypowiedzi koleżanki dyrektor Małgorzaty Krysiak:
[…] Najważniejsze pytanie teraz brzmi: jak zostanie rozwiązany ten problem w edukacji wczesnoszkolnej? Chodzi o to, że w klasach I-III liczba godzin wynikających z ramowego planu nauczania to 18 plus dwie godziny języka obcego oraz dwie godziny religii. Łącznie to 22 godziny. Z tym, że te podstawowe godziny realizowane przez nauczyciela edukacji wczesnoszkolnej to jest 18 godzin. I tu więcej nie ma. Jeśli pensum wzrośnie do 22 godzin, to będę musiała komuś zabrać np. cztery godziny albo w ogóle jeden etat rozebrać, żeby dopełnić godziny pozostałym nauczycielom. Kompletnie nie rozumiem, po co to wszystko próbuje się wdrożyć? Po co? […]
Nie może być tak, że do klasy 1a na cztery godziny przyjdzie jedna pani, druga na kolejne cztery, trzecia znowu na cztery itd. O tym się nie mówi, a ja nigdzie nie doczytałam się rozwiązań. Mam nadzieję, że MEiN wkrótce coś przedłoży, bo zakładam, że tam są też ludzie, którzy powinni wiedzieć, jak wygląda system edukacji wczesnoszkolnej i ramówka.
[Źródło: www.glos.pl]
Jakże to brzmi prawdziwie i tragicznie! Ale to jeszcze nie koniec „próbnego strzelania” kolejnymi propozycjami ze strony ministerstwa. Oto o czym poinformowała „Gazeta Prawna” :
„Kolejna wersja wymiaru nauczycielskiego pensum i bez zmian w propozycji wynagradzania – takie informacje płyną po spotkaniu związków zawodowych z ministrem Przemysławem Czarnkiem.
Ministerstwo Edukacji i Nauki złożyło nauczycielom kolejną propozycję zmian w pragmatyce zawodowej. Ci, którzy pracowaliby do 25 godzin „przy tablicy” mieliby do wypracowania osiem tak zwanych godzin karcianych. Ci, którzy mieliby tych godzin mniej niż 25 – 3 godziny karciane. Pensum nauczycieli przedszkoli składałoby się z 25 i dwóch godzin.”
[Źródło:www.serwisy.gazetaprawna.pl]
I bądź tu mądry, człowieku… Ale cokolwiek bym miał zamiar uczynić, to nie będę z tego powodu pisał wierszy. Za to puszczę trochę wodzy wyobraźni i zaprezentuję taką oto hipotezę:
Odnoszę wrażenie, że rząd PiS, a szczególnie minister Czarnek, postanowili zastosować stary sposób pewnego rabina, o którym pamięć w narodzie – nie tylko wyznania mojżeszowego – trwa niezniszczalna w przekazywanym z pokolenia na pokolenie dowcipie:
„Mosze skarżył się rabinowi na warunki panujące w jego domu: – Rebe, jaki u mnie hałas, ciasnota, żona krzyczy, dzieci płaczą, co mam robić? Rabin poradził mu: – Mosze, ty kup sobie kozę. Mosze posłuchał rady i zrobił to, co radził mu rabin. Po kilku dniach jednak Mosze znów przyszedł do rabina na skargę: – Rebe, coś ty mi doradził? Teraz jest jeszcze gorzej, niż było, jest jeszcze większa ciasnota i hałas, żona krzyczy, dzieci płaczą, koza beczy. Na to rabin odparł: – Mosze, ty teraz sprzedaj tę kozę. Żyd znów posłuchał rady i po kilku dniach powrócił do rabina, mówiąc: – Dzięki ci, rebe, za radę, sprzedałem kozę. Jaki ja mam teraz spokój!
Obserwując kolejne fazy rozmów ministra lub jego przedstawicieli z nauczycielskim związkami zawodowymi, dowiadując się o kolejnych projektach serwowanych przez stronę rządową, odniosłem wrażenie, że cała ta eskalacja nowych obciążeń i obowiązków serwowanych nauczycielom, z cukiereczkiem rzekomych podwyżek wynagrodzeń na osłodę, to jedynie taki „teatr dla ubogich” (czytaj – naiwnych). Myślę, że rządzący zdaja sobie sprawę, że strona pracownicza nigdy tych propozycji nie zaakceptuje, wtedy oni trochę spuszczą ze swoich wyśrubowanych propozycji zwiększenia godzin pracy nauczycieli (22 „przy tablicy” + 8 tzw. „karcianych”), ale także wycofają się z dotychczas prezentowanych tabel płacowych, zmniejszając zapisane tam stawki. I będą liczyli na wdzięczność tzw. „mas nauczycielskich”, które z ulgą przyjmą ten ruch „dobrego pana”, co to „odpuścił” z wymagań, i jednak trochę do wypłaty dołożył.
Bo lud pamięta czasy, gdy mówiło się: „Dobry pan!!! Mógł zabić a tylko pobił!”
A strajku nauczycieli władza się nie boi – już przećwiczyły to obie strony przed ponad dwoma laty…
Włodzisław Kuzitowicz
Dzisiejszy felieton nie jest o żadnym wydarzeniu, które stało się tematem materiału zamieszczonego w ubiegłym tygodniu na OE. Ale i nie jest to jakiś ogólnopolski event albo afera na miarę sejmowej debaty nad podpisanym przez 140 tys. osób – zwolenników Kai Godek i Fundacji „Życie i Rodzina” – projektem ustawy „STOP LGBT”.
Temat, a niektórzy mogą powiedzieć „temacik”, który wyzwolił głębokie pokłady mojego sprzeciwu, to bardzo lokalne wydarzenie, jakim było odwołanie klasowej imprezy w krakowskiej Szkole Podstawowej nr 34 im. Obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku, wchodzącej w sklad Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 4 przy ul. Urzędniczej.
Informację o tym znalazłem na stronie portalu dla rodziców i nauczycieli „Miasto pociech”, który 26 października zamieścił tekst zatytułowany „Dzieci miały się bawić na balu halloweenowym, ale w szkole interweniowało kuratorium oświaty”. Podstawową informację zawiera ten akapit:
Bal […] miał trwać tylko godzinę, uczniowie mogli się przebrać, a rodzice z trójki klasowej zorganizowali słodki poczęstunek. Niestety jednemu z rodziców nie spodobał się pomysł wychowawcy klasy i zadzwonił do kuratorium oświaty z prośbą o interwencję. Barbara Nowak, małopolska kurator oświaty, natychmiast zareagowała na to zgłoszenie i bal odwołano
Więcej informacji znajdziecie czytając cały materiał na stronie „Miasto pociech” – TUTAJ
Zdecydowałem się poczekać z informacją o tym kolejnym przejawie niesłychanej operatywności Małopolskiej Kurator Oświaty – Barbary Nowak do niedzieli, bo nie chciałem pozostawić tego wydarzenia bez komentarza. A mam takowych – komentarzy – kilka:
Pierwszym jest zwrócenie uwagi na – nawet nie niepokojące a wręcz groźne – zjawisko, jakie dało o sobie znać w tej szkole. Otóż nikt nie może mieć już złudzeń, że pod rządami obecnego ministra edukacji i stojących za nim sił politycznych czeka nas dyktatura donosicieli – popleczników władzy, wyznawców histerycznych poglądów „hiperpoprawnych Polaków-katolików”.
Skoro tam, w Krakowskiej szkole, wystarczyła jedna „zgorszona” przygotowywanym przez rodziców i dzieci klasowym balem halloweenowym osoba, aby zareagował najwyższy wojewódzki urzędnik nadzoru w sposób, jakby przygotowywano jakąś obsceniczną imprezę, albo wręcz zabawę ze środkami wybuchowymi, to czy nadal możliwe będzie tworzenie i funkcjonowanie szkolnych społeczności: uczniów, ich rodziców i nauczycieli, którzy potrafią wypracowywać autonomiczne decyzje o tym jak ta szkoła ma funkcjonować?
Druga moje refleksja dotyczy przyczyny tej „afery”, czyli owej halloweenowej tradycji. Nie będę tu opisywał genezy i popularności tej zabawy – możecie, kto nie wie, przeczytać w Wikipedi. Ale dla mnie najważniejsze w tym całym ataku „obrońców polskiej katolickiej tradycji” jest – odważę się to napisać – głupota rządzących, także tych (nie wszystkich – mam nadzieje) ze szczebli kuratorów, którzy uważają, że jak oni czegoś zakażą, będą ścigać i karać, to sprawy nie będzie.
Gdyby tak to działało, to nie tylko w Polsce po 40-u latach, ale przede wszystkim na terenach dawnego ZSRR po ponad 70-u latach, nie byłoby ludzi wyznających jakąkolwiek religię. A czego jesteśmy już od 30 lat świadkami? Owi wierzący nie tylko przetrwali i mają się dobrze, ale nawet – odnoszę takie wrażenie – odreagowują teraz swoje historyczne niedowartościowania i sami stają się prześladowcami nosicieli, innych niż ich własne, poglądów.
Trzecia refleksja dotyczy, mam nadzieję że trochę na zapas, obawy o lekturę szkolną autorstwa naszego Wieszcza Adama pt. „Dziady część II”. Wszak to jawne promowanie prymitywnych guseł o „życiu pozagrobowym” – z tego co wiem, to nie znajdujących potwierdzenia w oficjalnej doktrynie wiary katolickiej – znaczy – polskiej!.
I mógłbym tak jeszcze długo przytaczać absurdy, do których można by sprowadzać zawiłe dzieje tradycji – także świąt katolickich. Bo czymże jest Boże Narodzenie, jeśli nie zaanektowaniem przez przywódców chrześcijaństwa w IV wieku n.e pogańskiego święta Ajona – święta przesilenia słońca, które to świętowano w nocy z 24 na 25 grudnia i około północy spełniano obrzędy, w ramach których wierni uczestniczyli w procesji z miejsca kultu, niosąc statuetkę dziecka – jako symbolu urodzonego Boga-Słońca przez dziewicę nazywaną Dea Caelestis (Tanit)? [Więcej – patrz TUTAJ]
Ale zostawmy te wielkie święta kościelne. Moja wyobraźnia podąża ponownie w kierunku naszych starych, ludowych tradycji i zwyczajów. Czy kuratorzy będą teraz ścigali uczniów i nauczycieli, którzy pójdą wiosna utopić ostatniego dnia zimy Marzannę? Czy będzie wolno przebierać się w ostatki i chodzić od domu do domu, od mieszkania do mieszkania? A co ze śmigusem-dyngusem?
I mam jeszcze jeden donos – koniecznie powinni o tym wiedzieć nasi rodzimi „prawdziwi Polacy”.
Otóż z tego co wiem, to zwyczaj ubierania na Boże Narodzenie choinki Polacy przejęi od…. niemieckich, „protestanckich” zaborców, tak gdzieś na przełomie XVIII i XIX wieku. Początkowo jedynie w miastach, a dopiero później na wsiach przyjął się ten zwyczaj. Pominę już jeszcze wcześniejszą poprzedniczkę choinki – pogańską „podłażniczke”…Ja na ich miejscu, owych strażników prawdziwej polskiej tradycji, zrobiłbym wszystko, aby „już nigdy żadnemu polskiemu dziecku nie strojono drzewka po niemiecku”!
Na zakończenie tego felietonu wrócę jeszcze do nieszczęsnych uczniów i ich rodziców z owej krakowskiej szkoły, których pozbawiono beztroskiej, halloweenowej zabawy. Dla mnie to nie tylko mało znaczący epizod. To pierwsze pomruki nadciągającej burzy. Już widać jak zza widnokręgu nasuwa się wielka, czarna chmura. Już niedługo będziemy powtarzali:
„Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie?”
Włodzisław Kuzitowicz
Miniony tydzień przyniósł wiele wydarzeń w obszarze zainteresowań redaktora „Obserwatorium Edukacji” Jednak uznałem, że tylko jedna sprawa stanie się przedmiotem tego felietonu. Pozostałe nie są mniej ważne – zapewne nietrudno uzasadnić, że niektóre z nich są nawet ważniejsze. Jak choćby przebieg najnowszego spotkania nauczycielskich związków zawodowych z kierownictwem MEiN. Jednak nie wydaje mi się, aby potwierdzanie że białe jest białe, a czarne – czarne, mogło kogoś zainteresować.
Za to poddanie bliższemu oglądowi sytuacji, w naszym medialnym świecie niezwykle rzadkiej, jaką były: artykuł Lidii Makowskiej z „Gazety Wyborczej TRÓJMIASTO” zatytułowany „W szkołach prewencyjnie stosuje się „cnoty niewieście”, by nie było skarg do kuratorium” i upublicznione niezwłocznie po nim oświadczenia, zaprzeczające opisanym w tej publikacji faktom [Patrz: „Czy Lidia Makowska z trójmiejskiego dodatku „GW” nie napisała prawdy?”] może okazać się pomocne w przypadku, gdyby Czytelniczki i Czytelnicy tego felietonu byli zainteresowani próbą obiektywnego podejścia do tej niecodziennej sytuacji.
Bo że jest ona niecodzienną, to nie mam wątpliwości. Wszak bez przerwy jesteśmy bombardowani informacjami o kłamstwach i „półprawdach”, jakimi karmią swoich odbiorców media kontrolowane przez aktualną władzę (patrz TVP, PR, „Gazeta Polska”, „Sieci”, „DoRzeczy” i inne) Ale także codziennie jesteśmy zapewniani, że tylko WOLNE MEDIA są źródłem prawdziwych informacji. A jedną z bardziej „oczywistych oczywistości” jest twierdzenie, że pierwszym w Polsce wolnym medium, z ponad trzydziestodwuletnią tradycją (od 8 maja 1989) jest „Gazeta Wyborcza”, z jej redaktorem naczelnym Adamem Michnikiem, jako gwarantem tej wolności i niezależności.
I nagle taki publiczny zarzut postawiony przez poważny portal na:Temat. Pierwsze co kazało mi zatrzymać się nad tą sytuacją to pytanie: „Kto odważył się zarzucić „Gazecie Wyborczej” publikowanie nieprawdziwych informacji?” Oczywistym działaniem było znalezienie odpowiedzi na pytanie: „Czyj jest ten portal, czy jak wolą go określać wydawcy – platforma wymiany poglądów, opinii i informacji?” Bez trudności znalazłem informacje, że właścicielem całej Grupy na Temat, do której należą, obok portalu <na:Temat> także magazyn <MamaDu> oraz <ASZdziennik> jest Glob360 sp. z o.o, że krajem pochodzenia kapitału tej firmy jest Polska, a właścicielami. . . Tomasz Lis i Tomasz Machała.
Bardzo mnie ta informacja zaskoczyła i zastanowiła. Zaskoczyła jako słuchacza piątkowego porannego programu Radia TOK FM, prowadzonego przez Jacka Żakowskiego, w której najczęściej występuje „trzódka” komentatorów: Tomasz Lis, Tomasz Wołek i Wiesław Władyka. A przecież nie jest dla nikogo tajemnicą, że Radio TOK FM ma swoją siedzibę w biurowcu „Agory” przy ul. Czerskiej w Warszawie, a od 2005 roku jego właścicielami są Agora SA (66% udziałów) i Polityka – Spółdzielnia Pracy (34% udziałów). Gdyby ktoś zapomniał – przypominam – właścicielem „Gazety Wyborczej” jest „Agora S A”. [Źródło: www.wspieramrozwoj.pl]
Jak należy interpretować sytuację, w której publikacji, za którą odpowiada redakcja wydawanej przez „Agorę” „Gazety Wyborczej”, zarzuca podawanie nieprawdziwych informacji portal, którego właścicielem jest Tomasz Lis – stały komentator audycji, nadawanej przez radio, będące własnością „Agory”? Na pierwszy rzut oka wygląda to na małą „wojenkę” w rodzinie wolnych mediów. Ale może jest to jeszcze inna sytuacja?
Postanowiłem przyjrzeć się bliżej obu tym tekstom. Na początek sprawdziłem na czym oparła swoją tytułową tezę że „w szkołach prewencyjnie stosuje się „cnoty niewieście”, by nie było skarg do kuratorium” autorka tego artykułu – Lidia Makowska? Po dokładnym przeczytaniu tego tekstu nie mam wątpliwości: jej źródłem informacji była słynna „agencja JPP” (Jedna Pani Powiedziała”:
„Niestety, tresowanie dziewczynek jest częstą praktyką w szkołach publicznych w Trójmieście. Od kilku lat coraz więcej rodziców tych uczennic albo one same kontaktują się z nami w Trójmiejskiej Akcji Kobiecej.”
Bo pani Lidia Makowska nie jest dziennikarką i nie pracuje w redakcji „Gazety Wyborczej” w Trójmieście:
Lidia Makowska jest prezeską Stowarzyszenia Kultura Miejska w Gdańsku, działa w powstałej w ubiegłym roku Trójmiejskiej Akcji Kobiecej. Co nie znaczy, że nie ma w swoim dorobku wielu innych artykułów, zamieszczanych przez „Gazetę Wyborczą TRÓJMIASTO” – zobacz TUTAJ
Zacytuję jeszcze jeden – moim zdaniem charakterystyczny dla narracji aktywistek ruchów społecznych – fragment artykułu pani Makowskiej:
„Jednak prawnie niewiele możemy zrobić, bo te „zakazy” nauczycielek i dyrekcji najczęściej są przekazywane ustnie, i gdy już znajdzie się odważny rodzic, który interweniuje w szkole, to na ogół nie ma dowodów na piśmie i dyrekcje szkół wypierają się, że taka uwaga nauczycielki do uczennicy padła. – Córka wyolbrzymia, coś nie tak zrozumiała – słyszą rodzice. I to jest okropne, gdy szkoła podważa wiarygodność młodej dziewczyny. Tresuje się ją, że ma być potulna w szkole, bo dorośli jej nie uwierzą, mimo, że w klasie inne uczennice potwierdzają to, co mówi.”
Gdy się tak złoży wszystkie zawarte w tym artykule zarzuty skierowane wobec nauczycielek i nauczycieli oraz dyrekcji trójmiejskich szkół, to można dojść do wniosku, że placówki te są opanowane przez posłusznych wykonawców polityki ministra Czarnka i stojącej za jego plecami Kai Godek.
A jaki obraz sytuacji maluje się po lekturze artykułu Wiolety Wasylów z <na:Temat>? Otóż dowiadujemy się, że SP nr 16 w Gdańsku do której zadzwoniła dziennikarka w tej sprawie odesłała ją do wiceprezydent Gdańska ds. rozwoju społecznego i równego traktowania – pani Moniki Chabior. A ta w zdecydowanej formie zaprzeczyła, jakoby opisana w GW sytuacja miała miejsce.
Monika Chabior dodała, że nie otrzymała żadnej skargi od rodziców czy uczniów. Tłumaczyła, że każda szkoła ma własny regulamin, który określa, jak może wyglądać strój uczniów, ale te zapisy „w żaden sposób nie mogą nikogo dyskryminować„.
Więcej o stanowisku władz miasta w sprawie opisanej w artykule Lidii Makowskiej można dowiedzieć się z tekstu, zamieszczonego na Portalu Miasta Gdańsk: „„Efekt Czarnka” w szkole podstawowej? Oświadczenie Moniki Chabior, zastępczyni prezydenta Gdańska”. Z tego tekstu warty zacytowania jest jego ostatni akapit:
„Autorka nie wspomina, by kontaktowała się z dyrekcją SP nr 16. Nie podaje też od kogo uczennica miała usłyszeć, że nie nosi się tęczowych toreb. Z tekstu nie wynika ponadto, kto w czasie apelu miał pouczać uczennice na temat dopuszczalnego stroju. Anonimowo wypowiada się jedynie matka 12-latki. […]”
Pora na konkluzję moich refleksji o prawdziwości informacji przekazywanych przez „Wolne Media”. Rozpoznając opisana sytuację odniosłem wrażenie, że czasami, mam nadzieją że w dobrej wierze, niektórzy autorzy dają się ponieść swoim „ideowo” formułowanym wyobrażeniom o opisywanej sytuacji i nie troszczą się o jej rzetelną, dziennikarską weryfikację.
I tylko szkoda, że redaktorzy odpowiedzialni za dopuszczanie do publikacji tekstów w „wolnych mediach” nie dokładają starań, aby nie wychodziły takie „buble”…
Co nie wyklucza, że nawet plotce może tkwić ziarno prawdy….
Włodzisław Kuzitowicz
Kolega Jarosław Pytlak nie widzi najmniejszego źródła nadziei dla polskiej edukacji, Jarosław Bloch sprzeciwia się przekształcaniu szkoły w kolonię karną i chciałby mieć w szkole jak najwięcej do powiedzenia, zaś Sieć Edukacji Cyfrowej KOMET ogłasza „szkołę gotową na przyszłość”. A – jakby na przekór czarnowidztwu i reformatorom-hurraoptymistom – koleżanka Wiesia Mitulska robi swoje wraz z trzecioklasistami w Słupi Wielkiej. W Zakopanem, niczym nie powstrzymany, po raz 15-y, pracował Kongres Zarządzania Oświatą, wytrwale organizowany przez Zarząd Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty.
Gdy uświadomiłem sobie, że ten sam tydzień przyniósł informacje o kolejnej fazie przepychanek, zwanych rozmowami lub negocjacjami, jakie można obserwować w relacjacji MEiN z nauczycielskimi związkami zawodowymi (te ostatnie ogłaszają swe, krytyczne do propozycji rządu, stanowiska, lub – jak ZNP wczoraj – organizują protesty na Szucha), a także gdy przypomniałem sobie o wyroku Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Poznaniu w sprawie dyrektorki Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Rojowie, a także o decyzji postawienia dyrektorki Szkoły Podstawowej nr 1 w Dobczycach przed komisją dyscyplinarną przy Wojewodzie Małopolskim – zrozumiałem co kryje w sobie chińskie życzenie/przekleństwo: „Obyś żył w ciekawych czasach!”
Nic dziwnego że mama-blogerka o sławnym nazwisku, po kolejnej wizycie w szkole, nie wytrzymała i bez ogródek nazwała polską oświatę „wielkim bajzlem”. Jako niedoszły polonista mam szczególną wrażliwość językową, przeto muszę stwierdzić, że – porównując podstawową cechę instytucji-pierwowzoru tego pojęcia z polską szkołą – występuje tu pełna zgodność: obie są publiczne!
Wracając do chińskiego przekleństwa. Wychodzi na to, że najlepsze co mogłoby być nam dane (sic!), to czasy nudy, w których dzień jest do dnia podobny, wszystko odbywa się według dawno wypracowanych procedur, kiedy wszystko można przewidzieć, zaplanować. Zero niespodzianek, zaskakujących wydarzeń, nie mówiąc o aferach.
Gdy to piszę budzi się wspomnienie. Byłem wtedy dyrektorem mojej „Budowlanki”, otwartym na innowacje, realizującym wiele projektów, jakie dotarły do nas za pośrednictwem Janusza Moosa, jeszcze kiedy był „tylko” wicedyrektorem ODN-u i „urzędował” na parterze w naszej szkole. Ale to o czym teraz chcę przypomnieć działo się po roku 2000-ym, kiedy Janusz Moos był już dyrektorem Wojewódzkiego Centrum Kształcenia Praktycznego. To wtedy „przebojem”, lansowanym przez ludzi z Centrum było ISO. Długo nie wiedziałem dlaczego te trzy litery były skrótem nazwy International Organization for Standarization, czyli Międzynarodowa Organizacja Normalizacyjna. Dopiero dużo, dużo później ktoś mi wyjaśnił, że to od greckiego słowa ISOS, czyli RÓWNY.
Wtedy magicznym słowem stała się PROCEDURA. Bardzo szybko dotarło do mnie, że o ile można w szkole wprowadzić procedury takie jak procedura usprawiedliwiania nieobecności ucznia na lekcjach, albo procedura stosowania kary skreślania z listy uczniów, to nigdy nie zgodzę się, aby procedurami opisywać proces dydaktyczny lub wychowawczy. Przekazywanie wiedzy i oddziaływanie wychowawcze to nie proces technologiczny, taki jak produkcja płyt prefabrykowanych, albo wykonywanie ławy fundamentowej w technologii żelbetowej. Praca nauczyciela to rodzaj pracy twórczej, jak praca reżysera czy dyrygenta, a nie operatora maszyny w cegielni, z której wychodzą miliony identycznych produktów – cegieł.
Issos, czyli równy, taki sam. Taki sam nauczyciel, taki sam uczeń. W każdej szkole. Taki jak pan minister zarządził. Jeśli to ma być gwarantem błogiego spokoju w szkołach, w całym systemie oświaty, edukacji jako takiej – to ja dziękuje. To ja już wolę życie „w ciekawych czasach”.
I zróbmy wszystko, aby te czasy do których dążymy, my – eduzmieniacze, nastały jak najszybciej. Ale żeby ich ciekawość nie miała takich źródeł, jak to dzisiaj mamy, gdy jej przyczynami są „rozrywki”, jakich dostarcza nam ów pan z Lublina, któremu wydaje się, że jest wykonawcą „misji”, a tak naprawdę jest tylko narzędziem w ręku Prezesa. Musimy najpierw uwolnić, nas wszystkich, od tej zacofanej władzy, żyjącej mitami wyniesionymi ze swojego dzieciństwa, a później UWOLNIĆ system szkolny, w rozumieniu dania nauczycielowi wolności stosowania sposobów organizowania PROCESÓW (NIE PROCEDUR) dochodzenia przez uczennice i uczniów do wiedzy i umiejętności, a więc do kompetencji. I to sprawi, że będziemy żyli w ciekawych, bardzo ciekawych czasach. I nie będzie to przekleństwem!
Włodzisław Kuzitowicz
Temat dzisiejszego felietonu został zasiany w czwartek (30 września 2021 r.) przez dr Łukasza Pawłowskiego, który w Radiu TOK FM wygłosił tezę, która stała się tytułem podcastu zamieszczonego na stronie tego radia: „Korepetycje zagrożeniem dla publicznej edukacji”. Ale problem korepetycji pojawił się akże w sobotę w wywiadzie z Grażyną Zagórny, która na twierdzenie prowadzącej rozmowę: „Pojawiają się głosy, że nauczyciele protestują przeciwko propozycjom ministra, bo boją się, że nie będą już mieć czasu na udzielanie korepetycji” odpowiedziała:
„To prawda, że wielu z nas dorabia, prowadząc kursy popołudniowe czy udzielając korepetycji, bo z nauczycielskiej pensji nie da się godnie żyć.”
To sprawiło, że wpisałem do wyszukiwarki: „ ofertowe portale korepetycji”. Zobaczcie i Wy co pokazał Googl – TUTAJ
Na jednej z dostępnych tam stron zamieszczono takie oto ogłoszenie:
Nie wiem jak Wy, ale ja najbardziej w tym ogłoszeniu zostałem zaskoczony informacją, że poszukiwani są ludzie „zarówno z doświadczeniem jak i bez doswiadczenia”, a także iż „poszukiwani są zmotywowani i pełni pasji ludzie”, i że nie napisano tam, że powinni mieć odpowiednie kompetencje merytoryczne w obszarze wiedzy której chcą nauczać, nie mówiac o metodyce prowadzenia takich „lekcji”. Powiecie, że się czepiam, bo to jest oczywiste. Być może, ale… Ale jest jak najbardzej prawdopodobne, że na takie ogłoszenie może także odpowiedzieć bardzo zmotywowany potrzebą zdobycia nieopodatkowanej „kasy” student, oferując korepetycje z fizyki, który nie zaliczył pierwszego roku studiów na politechnice (oblał m.in. gzamin z fizyki), którego jedynym „doświadczeniem” jest to, że w liceum miał nauczycielkę tego przedmiotu która była belferka „starej daty”, zaczynającą każdą lekcję od sprawdzenia obecności, odpytującą uczniów przy tablicy i robiącą im kartkówki – ale nie organizującą procesu uczenia się.
x x x
Ale wracam do punktu wyjścia, czyli do owych materiałów, zamieszonych na OE w czwartek i wczoraj. W rozmowie doktora Łukasza Pawłowskiego na antenie Radia TOK FM padły takie stwierdzenia: „rząd nie podwyższając płac nauczycielom świadomie wpycha ich w „szarą strefę” dorabiania korepetycjami”, „nauczycielowi bardziej opłaca się udzielać korepetycji niż pracować jako nauczyciel w szkole”. Po wysłuchaniu tej audycji nie znalazłem jednak żadnego uzasadnienia tezy, która stała się później tytułem podcastu ; „Korepetycje zagrożeniem dla publicznej edukacji”.
Na podstawie moich wieloletnich obserwacji, jak też przeczytanych na ten temat lektur, uważam, że jest inna zależność: „Obecny system publicznej edukacji generuje zapotrzebowanie na korepetycje”. Potwierdzenie tej tezy znalazłem, m.in. w relacji z seminarium Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, które było poświęcone właśnie zjawisku korepetycji. To tam, w styczniu 2013 roku, wystąpił Mark Bray – profesor Instytutu Pedagogiki Porównawczej oraz dyrektor Centrum Badań Pedagogiki Porównawczej na Uniwersytecie w Hongkongu, który opublikował w 2009 roku książkę „Korepetycje. Cień rzucany przez szkoły”
To na tym seminarium padły z ust owego profesora takie informacje:
„Zjawisko korepetycji jest bardzo typowe i występuje na obszarze całego świata. Obserwujemy je zarówno w Azji, Europie Wschodniej, nawet w Afryce zaczyna występować, jak i na obszarach Europy Zachodniej, Ameryki Północnej i Australii.”
„Korepetycje istnieją tylko dlatego, że istnieje powszechny system edukacji. Kiedy zmieniają się rozmiary i kształt oficjalnego systemu szkolnictwa, zmienia się również system nieoficjalny. W większości społeczeństw o wiele więcej uwagi skupia na sobie oficjalny system szkolnictwa niż jego „cień” w postaci korepetycji.”
Prof. Bray podając informacje o zjawisku korepetycji w Polsce powołał się na wyniki badań z 2004 r., z których wynikało, że prawie 70% respondentów pobierało korepetycje, z czego ok. 15% uczęszczało tylko na kursy przygotowawcze, niecałe 30% tylko na lekcje prywatne, a ponad 20% korzystało z obu tych typów korepetycji.
I jeszcze jedna informacja, jaką z ust prof., Braya uslyszeli uczestnicy tamtego seminarium:
„Prof. Bray podzielił kraje europejskie na cztery grupy pod względem wielkości zjawiska korepetycji.
–Grecja, Cypr, Malta, to jedna grupa – wyliczył. – Tu mamy liderów, jeśli chodzi o branie korepetycji, np. w Grecji prawie każdy bierze korepetycje – dodał, a jeden ze słuchaczy przytoczył znane w Grecji powiedzenie: Po co dziecko idzie 1 września do szkoły? Żeby wybrać korepetytora.
Do drugiej grupy profesor zaliczył kraje Europy Wschodniej, tłumacząc, że w nich wzrost popularności korepetycji widoczny jest od lat 90., czyli od okresu transformacji. – Częściowo taka sytuacja powstała też w wyniku tego, że załamał się system wynagrodzeń dla nauczycieli, obniżył się – wyjaśnił.
W trzeciej grupie znalazła się Europa Zachodnia, w której edukacja stała się towarem, którym można handlować. – Nawet jadąc metrem w Paryżu, widzimy reklamy firm prywatnych oferujących korepetycje – zauważył Mark Bray.
Natomiast grupą państw, w których zjawisko korepetycji jest najmniejsze w Europie, okazały się być kraje skandynawskie. – W Finlandii mamy do czynienia z systemem szkolnictwa, który funkcjonuje tak, jak powinien – pokreślił autor. – Oczywiście są tam wysokie podatki, ale nauczyciele są dobrze wynagradzani, a rodzice darzą zaufaniem nauczycieli i szkoły, do których posyłają swoje pociechy.”
[Źródło przytaczanych fragmentów relacji z seminarium: www.prawo.pl/oswiata/]
x x x
Poszukując publikacji na interesujący mnie temat trafiłem na artykuł z 2016 roku, napisany przez Mariolę Szewczyk-Jarockią i Annę Nowacką z Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Płocku w 2016 roku. Jest to relacja przedstawiająca wyniki przeprowadzonych przez nie badań sondażowych, zatytułowana „Opinie uczniów na temat zjawiska korepetycji – na przykładzie wybranych szkół w Płocku i Sierpcu”. Przywołam tu tylko jeden diagram, obrazujący owe opinie:
Nie będę ukrywał, że od chwili, kiedy przeczytałem tekst „Odpowiedź na list Pani Kurator Michałowskiej”, jaki na swoim blogu „Wokół szkoły” opublikował dyrektor Jarosław Pytlak jestem pod wrażeniem tego oświadczenia. I nie mam tu na myśli jedynie stanowczości prezentowania swoich poglądów, które ich Autor adresował do „naczelnej nadzorczyni pedagogicznej” Województwa Mazowieckiego, ale przede wszystkim sam fakt zamieszczania na tak popularnym blogu owego listu otwartego przez – jak by nie było – „szeregowego” dyrektora jednej z setek podległych tej pani placówek oświatowych.
Wielu czytających ten tekst, którzy są także na kierowniczych stanowiskach w szkołach, nie tylko na Mazowszu, zapewne pomyślało sobie: „kamikadze”, albo… „takiemu to wszystko wolno”. Wszak on jest dyrektorem szkoły Społecznego Towarzystwa Oświatowego, czyli nie kieruje placówką publiczną. Ale już po chwili zastanowienia prawdopodobnie przypomnieli sobie, że jeśli chodzi o podległość władzy kuratoryjnej, to nie ma żadnego znaczenia. Bo jedyna różnica w statusie dyrektorskim kolegi Pytlaka polega na tym, że organem prowadzącym „jego” szkoły nie jest samorząd terenowy a Samodzielne Koło Terenowe nr 69 Społecznego Towarzystwa Oświatowego, gdyż i dla tej szkoły organem sprawującym nadzór pedagogiczny nad jej działalnością jest Mazowiecki Kurator Oświaty.
Czyli jednak – „samobójca”. A może jednak, po prostu, „Człowiek z zasadami”?
Zgodnie z prawami empatii wyobraziłem sobie, że to ja jestem na Jego miejscu. Wszak przez 12 lat także byłem dyrektorem szkoły. Czy gdybym teraz był tam gdzie On – odważyłbym się na taki „list otwarty”? Uczciwie przyznam się – mam pewne wątpliwości… Choć w okresie mojej dyrektorskiej kadencji (lata 1993 – 2005) podlegałem różnym władzom: zaczynałem jako dyrektor szkoły „kuratoryjnej”, ale od 1999 roku miałem już „dwu panów”: Urząd Miasta Łodzi i ŁKO, i to ze zmieniającymi się tychże władz „barwami partyjnymi” (co gorsze – w tym samym czasie – przeciwstawnymi), to i ja mam w swoim dorobku „wojenkę” – tyle że z organem prowadzącym. Ale była to walka o dalsze istnienie szkoły, którą ów organ zamierzał zlikwidować. Tak czy siak – na szali miałem ryzyko utraty stanowiska… Szkołę udało się – z wielkim udziałem całej społeczności szkoły, wraz rodzicami uczniów – obronić, ale ja, po kilkudziesięciu latach pracy w edukacji, przez żadną władzę nie zostałem uznany za godnego Medalu KEN. Ale nigdy tego nie żałowałem…
Dlaczego więc mam wątpliwości? Bo to co zrobił kolega Pytlak, to jest działanie nie tylko przeciw lokalnej władzy, ale tak naprawdę protest wobec polityki całej władzy rządzącej, nie tylko edukacją, ale funkcjonowaniem całego państwa. Nie wiem, czy ja odważyłbym się na to…
Tym bardziej, że kolega Pytlak jest w innej sytuacji niż ja bylem. Nie musiał tego pisać, a jednak napisał. Uczynił to, bo takie są Jego przekonania. Myślę, że miał świadomość faktu, iż stał się głosem całego, a przynajmniej przygniatającej większości, środowiska dyrektorek i dyrektorów szkół Województwa Mazowieckiego. Patrząc na to szerzej – nie tylko tego województwa, z całej Polski.
Żeby było jasne: dyrektor Pytlak, mimo że jest dyrektorem szkoły już 31 lat, nie jest taki odważny, bo… bo ma uprawnienia emerytalne. On nabędzie je dopiero w 2027 roku!
Dlaczego w ogóle o tym piszę?
Bo przypomniałem sobie co napisałem w felietonie z 29 sierpnia: ”Żeby oni (dyrektorzy) chcieli chcieć – być dyrektorami”:
„Ale jeśli…. boję się to napisać (tfu, tfu, tfu przez lewe ramię), jeśli aktualna władza po raz trzeci potwierdzi swój mandat. Jeśli by tak się stało… Nie jestem w stanie nawet wyobrazić sobie konsekwencji tego. I to nie tylko w obszarze polityki kadrowej kategorii „dyrektor szkoły”, ale dla całej branży nauczycielskiej...”
A zakończyłem tamten felieton apelem” „Ducha nie gaście!”. I tak sobie pomyślałem, że list kolegi Pytlaka do pani kurator Michałowskiej jest dowodem na to, że są wśród nas tacy, którzy nie tylko nie gaszą swego ducha, ale – dając przykład swoją postawą – mogą motywować do tego innych.
Niech ostatnim akordem tego felietonu będą ostatnie słowa Jarosława Pytlaka z owego listu:
„… będę również czynił co w mojej mocy, aby zapobiec stanowienia prawa złego, prowadzącego do ograniczenia autonomii placówek, centralizacji i upolitycznienia edukacji. I w tym kontekście proszę odebrać mój list, powodowany głębokim niepokojem o stan polskiej edukacji i sprzeciwem wobec szkodliwej ingerencji polityków w jej materię.”
Włodzisław Kuzitowicz
Czy stanie się tradycją, że moje niedzielne felietony będą echem środowych spotkań w „Akademickim Zaciszu”? Bo to już taki drugi raz. Jak by co, to nie moja wina. Wszystko za sprawą profesora Romana Lepperta, który zaprasza tam takich rozmówców i proponuje im takie tematy do rozmowy, że wypowiadane tam poglądy „chodzą” – pewnie nie tyle za mną – przez kilka następnych dni. A w tym tygodniu, jakby tego było mało, na treści tez tam głoszone przez Mikołaja Marcelę nałożył się jeszcze opublikowany wczoraj przez „Krytykę Polityczną” wywiad z nim, którego tytuł nie może nikogo zaangażowanego w edukacyjny dyskurs o przeszłości systemu szkolnego pozostawić obojętnym: „Szkoły w tym kształcie nie ma sensu ratować”.
Jeśli Szanowna Osobo Czytająca ten felieton nie widziałaś owego środowego wystąpienia autora niedawno wydanej przez – nomen omen – wydawnictwo „Znak” książki „Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat”, a której treść była osią przewodnią tamtego środowego spotkania, jeśli nie możesz nawet teraz poświecić dwu godzin, aby wejść na You Tube i zapoznać się z pytaniami gospodarza Zacisza – prof. Leperta i odpowiedziami, jakie na nie udzielał dr Marcela – dla uzasadnienia tego co w reakcji na tamte twierdzenia za chwilę mam zamiar napisać – muszę choć dwie „reprezentatywne” dla głoszonych tam przez owego szkołoburcę z cenzusem naukowym poglądów zacytować. Oto one:
Jeżeli w ogóle chcemy myśleć o bardzo głębokim przebudowaniu fundamentów szkoły, musimy rozciągnąć tą dopuszczalna dla nas myśl tak szeroko, żeby wprowadzenie bardzo głębokich zmian nie wydawało się czymś szalonym, tylko żeby wydawało się czymś rozsądnym – w porównaniu z likwidacją szkoły.
Ja jestem bardziej [niż za likwidacją szkoły] za zniesieniem obowiązku szkolnego, zastąpieniem go prawem do edukacji, a z drugiej strony[…] mimo całego mojego optymizmu, i tego że jestem utopistą, […] to nie mam złudzeń, że nie będzie tak, że uda się tak z dnia na dzień coś zlikwidować, czy cokolwiek nagle przestanie istnieć. Ja bym chciał, abyśmy zaczęli dopuszczać myśli, że można odejść od tego modelu funkcjonowania, że możemy sobie wyobrazić rozmaite inne sposoby funkcjonowania szkoły w systemie publicznym…
Ale pewnie nie zdecydowałbym się w tak krótkim odstępie czasu (po zaledwie dwu tygodniach) uczynić tematem felietonu treści debaty w „Akademickim Zaciszu”, gdyby nie wywiad, jaki Katarzyna Przyborska przeprowadziła z Mikołajem Marcelą, którego zapis opatrzony tytułem „Szkoły w tym kształcie nie ma sensu ratować”,który zamieszczono wczoraj (18 września 2021 r.) na stronie „Krytyki Politycznej”.
Oto zapis pierwszego pytania i odpowiedzi:
Wydaje się, że instytucja szkoły rozpada się na naszych oczach. Nauczyciele odchodzą z pracy, pod hasłem Wolna Szkoła protestują samorządowcy, organizacje nauczycielskie, uczniowskie i obywatelskie. A pan zdaje się wołać: „Do dna, do dna! Niech sczeźnie!”.
Mikołaj Marcela: Szkoły w tym kształcie nie ma sensu ratować. Oczywiście hasło Wolna Szkoła bardzo mi się podoba, ale trzeba zdefiniować, co przez to rozumiemy. To nie jest tak, że szkoła traci autonomię i staje się ideologiczna dopiero teraz, odkąd do pracy wzięli się ministra Zalewska, minister Piątkowski i minister Czarnek. Dotychczasowy model szkoły z zasady nie jest autonomiczny, jest ideologicznym narzędziem państwa i wolności jest w nim niewiele, o czym całkiem niedawno w wywiadzie dla Krytyki Politycznej mówiła Zofia Grudzińska. […]
Cały zapis wywiadu z Mikołajem Marcelą – TUTAJ
Na wszelki wypadek, z myślą o „mniej czasowych” czytających, wybrałem kilka wypowiedzi Mikołaja Marceli, jakie padły podczas tamtego wywiadu i te „wypisy” utrwaliłem na pliku PDF – TUTAJ
Jako swoistą inspirację moich refleksji wybrałem ten fragment wypowiedzi Mikołaja Marceli:
„Trzeba sobie to jasno powiedzieć: szkoła tłamsi i przygotowuje do pokornego znoszenia narzucanych obowiązków, do pracy, często pracy bez sensu. […] Potrzebę szkoły często uzasadnia się właśnie tym, że przygotowuje ona do dorosłego życia, w którym będzie trzeba wiele godzin codziennie ślęczeć przy biurku i wykonywać jakieś bezsensowne zadania.
I – moim zdaniem – na tym polega ta niezniszczalność modelu pruskiej szkoły w oświacie XXI wieku. Jak wiadomo – jej celem było takie kształcenia młodych ludzi, aby ich to „trenowała” do posłuszeństwa i podporządkowania się formalnym autorytetom, czyli aby byli oni posłuszni poleceniom swoich przełożonych. Rewolucja przemysłowa w XIX wieku spowodowała boom na ten typ „absolwenta” – fabryki potrzebowały takich posłusznych robotników i urzędników.
Zastanawiając się nad tym co uczynić tematem dzisiejszego felietonu – nie znalazłem w wydarzeniach oświatowych minionego tygodnia takiego, które zainspirowałoby mnie do pogłębionych refleksji. I dopiero czasowa koincydencja dwu informacji: tej o 20. rocznicy samobójczego ataku islamskich fundamentalistów na nowojorskie wieże World Trade Center oraz na Pentagon, z artykułem o kolejnym „wynalazku” edukacyjnym ministra Czarnka, polegającym na wprowadzeniu do podręcznika do wos dla szkół podstawowych – uzupełnienia od lat powszechnie znanego rysunku „piramidy”, obrazującej pięć kategorii potrzeb człowieka: fizjologicznej, bezpieczeństwa, przynależności, uznania i samorealizacji, dołożoną na jej czubku szóstą potrzebą – duchowości, jako tej najwyższej i zapewne – najważniejszej.
Co prawda jeszcze tego samego dnia kiedy zamieściłem ów artykuł na OE, na fejsbuku został on przez koleżankę dyrektor Zofię Wrześniewską skomentowany korygującą mylnie podaną przez autorkę owej publikacji w „Gazecie Wyborczej” informację, jakoby była to inicjatywa ministra Czarnka, udokumentowaną zdjęciem uwagą: „Dla uczciwości zdjęcie z podręcznika do WOS dla szkoły ponadpodstawowej (wyd. Nowa era) z 2019 r., czyli przed min. Czarnkiem”
Jak widać – już na tym rysunku widnieje na czubku szósta kategoria potrzeb – co biorąc pod uwagę rok wydania tego podręcznika – musiał on być konsultowany przez kierownictwo wydawnictwa „Nowa Era” jeszcze z panią minister Zalewską.
Ale, w moim przekonaniu, ta korekta nie zmienia mojego postanowienia, aby ten fakt skomentować.. Świadczy ona jedynie o jeszcze groźniejszym zjawisku, że te dążenia do narodowo-katolickiej indoktrynacji uczniów polskich szkół, to nie autorska inicjatywa ministra Czarnka, a długofalowa polityka partii rządzącej.
Pominę tu powierzchowność podejścia do analizy istoty tej typologii, a zwłaszcza niedoczytania pełnego indeksu potrzeb, określonych w piątym stopniu mianem „samorealizacji”, pod którym to skrótem myślowym kryją się potrzeby takie jak: potrzeba rozwoju swojej osobowości, talentów i zdolności, ale także duchowości (!). Mnie w tej kolejnej inicjatywie scentralizowanego ataku na kształtowanie u uczniów polskich szkół pożądanych przez „talibów” partii rządzącej postaw i wartości, zaniepokoiło, żeby nie powiedzieć – przeraziło – co innego:



