Zastanawiając się nad tym co uczynić tematem dzisiejszego felietonu – nie znalazłem w wydarzeniach oświatowych minionego tygodnia takiego, które zainspirowałoby mnie do pogłębionych refleksji. I dopiero czasowa koincydencja dwu informacji: tej o 20. rocznicy samobójczego ataku islamskich fundamentalistów na nowojorskie wieże World Trade Center oraz na Pentagon, z artykułem o kolejnym „wynalazku” edukacyjnym ministra Czarnka, polegającym na wprowadzeniu do podręcznika do wos dla szkół podstawowych – uzupełnienia od lat powszechnie znanego rysunku „piramidy”, obrazującej pięć kategorii potrzeb człowieka: fizjologicznej, bezpieczeństwa, przynależności, uznania i samorealizacji, dołożoną na jej czubku szóstą potrzebą – duchowości, jako tej najwyższej i zapewne – najważniejszej.

 

Co prawda jeszcze tego samego dnia kiedy zamieściłem ów artykuł na OE, na fejsbuku został on przez koleżankę dyrektor Zofię Wrześniewską skomentowany korygującą mylnie podaną przez autorkę owej publikacji w „Gazecie Wyborczej” informację, jakoby była to inicjatywa ministra Czarnka, udokumentowaną zdjęciem uwagą: „Dla uczciwości zdjęcie z podręcznika do WOS dla szkoły ponadpodstawowej (wyd. Nowa era) z 2019 r., czyli przed min. Czarnkiem

 

 

Jak widać – już na tym rysunku widnieje na czubku szósta kategoria potrzeb – co biorąc pod uwagę rok wydania tego podręcznika – musiał on być konsultowany przez kierownictwo wydawnictwa „Nowa Era” jeszcze z panią minister Zalewską.

 

Ale, w moim przekonaniu, ta korekta nie zmienia mojego postanowienia, aby ten fakt skomentować.. Świadczy ona jedynie o jeszcze groźniejszym zjawisku, że te dążenia do narodowo-katolickiej indoktrynacji uczniów polskich szkół, to nie autorska inicjatywa ministra Czarnka, a długofalowa polityka partii rządzącej.

 

Pominę tu powierzchowność podejścia do analizy istoty tej typologii, a zwłaszcza niedoczytania pełnego indeksu potrzeb, określonych w piątym stopniu mianem „samorealizacji”, pod którym to skrótem myślowym kryją się potrzeby takie jak: potrzeba rozwoju swojej osobowości, talentów i zdolności, ale także duchowości (!). Mnie w tej kolejnej inicjatywie scentralizowanego ataku na kształtowanie u uczniów polskich szkół pożądanych przez „talibów” partii rządzącej postaw i wartości, zaniepokoiło, żeby nie powiedzieć – przeraziło – co innego:

 

Co może oznaczać, do czego powinno prowadzić – zdaniem ideologów polskiego systemu edukacji – owo postawienie potrzeb duchowych na szczycie tej pramidy potrzeb?

 

Bo obawiam się, zapewne nie bez powodu, że chcieliby oni, aby przyszły obywatel rządzonego przez nich kraju (a mają wolę, aby trwało to jeszcze wiele, wiele lat) podporządkowywał swoje życie „potrzebom duszy”, nie organizmu, jako bytu materialnego. Z tego co wiem, to współczesna nauka o człowieku nadal nie udowodniła istnienia czegoś takiego jak „dusza”.

 

Dusza, jako byt „nadprzyrodzony” nie poddaje się jakimkolwiek naukowym narzędziom poznania, gdyż… istnieje jedynie w wyobraźni ludzi, którzy wymyślili ją dla odróżnienia się od pozostałych istot żywych, zaludniających od milionów lat Ziemię. I w zależności od tego jaki obraz bóstwa został przez nich wykreowany, jakimi cechami ów byt nadrzędny – dawca owych dusz – obdarza te twory – takimi ludźmi mają się oni stawać.

 

I tu jesteśmy już przy praktycznych konsekwencjach działań ludzi, dla których najważniejszymi stają się potrzeby duszy. Bo – zapytam mając świeżo przed oczyma obrazy sprzed dwudziestu lat – co kierowało owymi islamskimi zamachowcami, którzy dołożyli tyle starań, aby wkraść się na pokłady owych samolotów i zawładnąć nimi, aby z pełną świadomością że zginą, nakierować je na owe nowojorskie budowle i siedzibę ministerstwa obrony najpotężniejszego światowego mocarstwa? Duchowa potrzeba służenia swojemu Allachowi!

 

Ale nie trzeba przywoływać aż takich ekstremalnych przykładów, aby wykazać czym może skutkować prymat potrzeby duchowej, aby obawiać się świata, który będą zaludniały tak sterowane społeczności. Począwszy od najświeższego przykładu z Afganistanu, poprzez znane już wcześniej kraje, takie jak Iran, tzw. „Państwo Islamskie”, dążące do zawładnięcia krajami bliskiego wschodu, ale także krajami Afryki Północnej, to tylko zapowiedź tego, co może czekać ludzi na coraz większych obszarach świata.

 

Ale czy tylko Islam tak bardzo zniewala swoich wyznawców? Czy może i inne religie potrafią swoich wiernych, pod pozorem wypełniania „woli bożej”, wieść ku niegodziwości, ku zbrodniom?

 

Z historii wiemy, że i chrześcijaństwo ma w swoim „dorobku” wyprawy krzyżowe, wojny religijne z XVI, XVII i XVIII wieku w Europie. Ale nie trzeba przykładu wojen, dla których wystarczającym powodem było inne interpretowanie „prawa boskiego”, aby uzasadnić tezę, że prymat potrzeb duchowych, rozumianych jako wypełnianie rzekomych oczekiwań bóstwa, może być dla otoczenia bardzo szkodliwe, żeby nie powiedzieć – czasami zabójcze.

 

Nie trzeba daleko szukać. Już dziś możemy w naszym kraju być świadkami efektów takiego „realizowania potrzeb duchowych”. Bo z jakich pobudek rodziły się uchwały sejmików wojewódzkich o stanowieniu „stref wolnych od LGBT”? Czym w praktyce może skutkować realizacja lansowanego postulatu wychowywania dziewczynek według wzorca owych rozsławionych ostatnio „cnót niewieścich”?

 

Wiem, wiem, nie każą im chodzić w czadorach z czarczafami na twarzach. Ale będą zmuszali do realizacji modelu kobiety, która nie jest równorzędnym mężczyznom członkiem społeczności, ale w imię owych „potrzeb duchowych” ma się realizować w domu, z dziećmi, przy mężu…

 

I w taki oto sposób zaowocowała w mojej głowie ta koincydencja czasowa ujawnienia dążenia kierownictwa naszego resortu edukacji do uczynienia z zaspakajania potrzeb duchowych „korony” ideału wychowania – z rocznicowym wspomnieniem tragedii z 11 września 2001 roku.

 

Właśnie dowiedziałem się, że odtajniono pierwszy dokument z amerykańskiego śledztwa. Wynika z niego, że z 19-u zamachowców-samobójców, którzy zawładnęli tamtymi samolotami, aż 15-u było obywatelami – zdawałoby się umiarkowanego w praktykowaniu Islamu państwa – Arabii Saudyjskiej…

 

Nie cieszmy się, że i nasi „ajatollahowie” są „umiarkowani”….

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź