Archiwum kategorii 'Felietony'

W minionym tygodniu w obszarze moich (naszych) zainteresowań dominowały dwa tematy-problemy: powrót do nauczania stacjonarnego, a w tle – egzaminy ósmoklasistów i właśnie odbywające się już – maturalne, oraz informacja o zamrożeniu, w perspektywie najbliższego roku, płac nauczycielskich. Oba te tematy, jak pod mikroskopem, można było wysłuchać (a później obejrzeć na You Tube)  podczas debaty, jaką w czwartek wieczorem, 6 maja, w studiu naszego lokalnego Radia Łódź poprowadził redaktor Tomasz Lasota.

 

Przyznam się, że gdyby nie podglądanie od czasu do czasu bloga profesora Śliwerskiego, to nigdy bym się o niej nie dowiedział. To mi nasunęło pytanie o słuchalność takich debat w ogóle, a w środowisku oświatowym – w szczególności….

 

Informację, którą o owym profesorskim poscie zamieściłem w piątek, opatrzyłem – nie ukrywam – lekko ironicznym tytułem: „Prof. Śliwerski chwali się uczestnictwem w debacie na antenie Radia Łódź”.

 

I w ramach tego felietonu postanowiłem „pociągnąć” ten temat, dzieląc się z Wami kilkoma refleksjami, zrodzonymi na kanwie wysłuchania owej debaty na You Tube.

 

Zacznę od rozwinięcia myśli od której zaczął także prof. Śliwerski: „…odbyła się Debata Radia Łódź, którą poprowadził redaktor Tomasz Lasota, jak zawsze dbający o rzetelny dobór uczestników.”

 

Pominę tu stylistykę zwrotu „Debata Radia Łódź”, a zajmę się tymi którzy tam debatowali, aby skonfrontować profesorską opinię o „rzetelnym doborze uczestników”. Wypada zacząć od przypomnienia tematu/tematów owej debaty. Tak zostały one sformułowane na stronie Yoy Tube:

 

Matury w pandemii. Jak przebiegają? Czy uczniowie dobrze przygotowali się w trakcie nauki zdalnej? Kiedy powrót do nauki stacjonarnej i jak powinno się to odbywać? Obawy uczniów i nauczycieli – oto tematy dzisiejszej debaty.

 

A w takiej kolejności przedstawiono tam jej uczestników:

 

Goście programu: Magdalena Marciniak – dyrektor Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 2 w Sieradzu, Marek Ćwiek – prezes łódzkiego oddziału ZNP, Roman Laskowski – Przewodniczący Sekcji Oświaty łódzkiej Solidarności, Waldemar Flajszer – łódzki kurator oświaty oraz prof. Bogusław Śliwerski – Wydział Nauk o Wychowaniu UŁ.

 

Redaktor Lasota we wprowadzeniu powiedział: Porozmawiamy dziś o edukacji. Za nami, dobiega końca, pierwszy tydzień egzaminów maturalnych, to drugie takie matury w pandemii. Wyzwanie – zarówno dla uczniów, dla nauczycieli, dla dyrektorów, dla wszystkich organizatorów oświaty. Porozmawiamy o tym z naszymi gośćmi…” I przedstawił dyskutantów w takiej właśnie, jak powyżej napisałem, kolejności, bo też tak uszeregowano „okienka” z obrazkami, jako że była to debata online.

 

I już na tym etapie zrodziły się moje pierwsze wątpliwości co do słuszności opinii, że redaktor Lasota rzetelnie dobrał uczestników owej debaty. Mam na myśli zaproszenie obu panów liderów nauczycielskich/oświatowych związków zawodowych. I nie mam tu na myśli personalnych zarzutów o niekompetencję tych panów (dodam, że znam obu osobiście i cenię ich zaangażowanie oraz kompetencje w związkowych tematach), a zgłaszam moje zastrzeżenia „strategicznie” – w świetle regulacji zapisanej już w pierwszym artykule stosownej ustawy: „Związek zawodowy jest dobrowolną i samorządną organizacją ludzi pracy, powołaną do reprezentowania i obrony ich praw, interesów zawodowych i socjalnych.”

[Źródło: www.isap.sejm.gov.pl]

 

No cóż, pan redaktor Lasota nie był pierwszym pracownikiem mediów, który związkowców traktuje jak ekspertów nieomal we wszystkich, nieraz głęboko merytorycznych i specjalistycznych, tematach polskiej edukacji…

 

Jednak ja, po wysłuchaniu całej debaty, mam inne wyjaśnienie celu zaproszenia panów Ćwieka i Laskowskiego. Wbrew pierwszej informacji prowadzącego, od 31 minuty podjęto jednak tematy pracownicze: szczepienia nauczycieli, a od 37. minuty – o wynagrodzeniach nauczycieli. Najprawdopodobniej pan redaktor wiedział już na etapie ustalania listy dyskutantów, że ten temat także będzie podjęty. Szkoda tylko, że w jednej, niespełna godzinnej, debacie połączono te dwa tak ważne – każdy oddzielnie – problemy: powrotu uczniów do stacjonarnej nauki i zamrożenia wynagrodzeń nauczycieli.

 

Na przyszłość proponuję Panu Redaktorowi Lasocie, aby łączył tematy bardziej pokrewne – na przykład: płace nauczycieli z tematem obniżki płac, a ostatnio także redukcji etatów t.zw. „pracowników niepedagogicznych” w łódzkich szkołach i placówkach oświatowych.

 

Ale wracam do analizy trafności doboru pozostałych dyskutantów. Zaproszenia kuratora oświaty jest wobec tak zadeklarowanego tematu debaty czymś oczywistym. Oczywistym także dlatego, że wszyscy wiemy jakiej opcji politycznej służy Radio Łódź. Natomiast mnie bardzo pobudził do aktywności „dziennikarza śledczego” udział w debacie pani dyrektor Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 2 w Sieradzu – Magdaleny Marciniak. Przyznam, że stało się to za sprawą jednego „wtrętu” red. Lasoty. Otóż po wypowiedzi kuratora Waldemar Flajszera, w której zaprezentował on postawę popierającą uruchomienie nauczania stacjonarnego – powiedział on: „Pani dyrektor nie ma teraz innego wyjścia, niż poprzeć pana kuratora…

 

Czytaj dalej »



Dzisiejszy felieton, pisany jak zwykle w niedzielę, wypadło mi pisać w środeczku naszej polskiej, majowej, triady obchodów – w Dniu Flagi. Wczorajsze Święto Pracy uhonorowałem esejem okolicznościowym, jeszcze nie wiem czy tak samo postąpię jutro z dniem kolejnej – już 230. – rocznicy uchwalenia „pierwszej w Europie i drugiej w świecie Konstytucji”.

 

Ale wiem jedno: nie będę dmuchał w trąbkę fetowania dnia, który dopiero w 2004 roku, Sejm, zdominowany przez ugrupowania lewicowe, uchwalił, że właśnie 2 maja, dzień po wywieszaniu flagi państwowej z okazji 1 Maja, i dzień przed wywieszaniem flagi z okazji Święta Konstytucji 3 Maja będzie Dniem Flagi. Tak sobie myślę, że „lewaki”, mające w sercach pamięć żołnierzy w polskich mundurach, wywieszających biało-czerwoną na kolumnie Zwycięstwa (Siegessäule) oraz na Reichstagu w Berlinie, przemycili w ten sposób kultywowanie pamięci zwycięstwa komunizmu nad faszyzmem… No, w wersji lait – Słowian nad Germanami!

 

Tak na marginesie dwie refleksje o fladze:

 

Pierwsza – ja, przez dwa i pó roku, podczas odbywania służby wojskowej na okręcie, każdego dnia, stojąc na baczność, asystowałem przy wciąganiu polskiej bandery na maszt na rufie, będąc przez te dwa i pół roku indoktrynowanym do mało patriotycznych wartości…

 

Refleksja druga – w mojej okolicy od ponad dwu lat na jednym z balkonów sąsiedniego bloku i od ponad roku na jednym z nielicznych domków jednorodzinnych po parzystej stronie ulicy Pienistej, wiszą polskie flagi państwowe. Każdego dnia, świątek piątek… A przecież ta sama ustawa, która wprowadziła Dzień Flagi określa, że choć każdy obywatel ma prawo i może legalnie eksponować barwy narodowe nie tylko z okazji świąt państwowych, narodowych czy lokalnych, ale także z okazji uroczystości i wydarzeń z życia prywatnego, które chce uczcić w sposób wyjątkowy, nie znaczy, że upoważniła go do potraktowania flagi państwowej jak stałego elementu wystroju swojego miejsca zamieszkania… I co? I nic. Nikomu to nie przeszkadza…

 

x           x           x

 

 

Wracam do tradycji coniedzielnych felietonów, w których dzielę się moimi refleksjami, zrodzonymi pod wpływem wydarzeń minionego tygodnia.

 

Dziś będzie to kilkanaście myśli, jakie powstały po przeczytaniu apelu „Protestu Uczniowskiego” i rozporządzenia MEiN o powrocie uczniów do szkół.

 

Zacznę od zacytowania fragmentu tekstu z petycji „Protestu Uczniowskiego” :

 

Nie widzimy sensu wracać do szkoły na ostatnie resztki roku szkolnego, nabawimy się tylko i wyłącznie stresu, a zwłaszcza ósmoklasiści i maturzyści”

 

Rzecz w tym, że maturzyści liceów i techników zakończyli swój rok szkolny i odebrali świadectwa ukończenia szkoły w piątek 30 maja, egzaminy maturalne rozpoczną się 4 maja, a zgodnie z podpisanym rozporządzeniem MEiN uczniowie szkół ponadpodstawowych mają rozpocząć naukę w trybie hybrydowym od 17 maja.

 

Bardziej skomplikowana sytuacja jest z ósmoklasistami.

 

Egzamin ósmoklasisty rozpocznie się 25 maja, więc w praktyce młodzież z ósmych klas ma szansę wrócić do szkół tylko na sześć dni lekcyjnych. A właściwie mniej, bo nauka hybrydowa zakłada, że mają uczyć się naprzemiennie, więc to, ile czasu faktycznie spędzą przed egzaminami w szkole, zależy od tego, jak ich dyrektor zorganizuje w niej pracę.

 

I tylko pozostaje do rozstrzygnięcia co mają zrobić ósmoklasiści w piątek 28 maja? Bo do 27 będą pisać testy. Mają tego dnia przyjść do szkoły, czy raczej odpocząć po egzaminacyjnym wysiłku?

 

 

Jednak najbardziej trudnym do zrozumienia jakie cele przyświecały kierownictwu MEiN przy podejmowaniu ich decyzji o powrocie uczniów do szkół, jest ta sekwencja faktów:

 

Od 31 maja br. wszyscy uczniowie i słuchacze uczą się już stacjonarnie w swych szkołach i placówkach.

 

Po drodze” jest jeszcze w czwartek 3 czerwca – Boże Ciało.

 

Zakończenie roku szkolnego 2020/2021 odbędzie się w piątek 25 czerwca

 

W tygodniu od 17 do 21 czerwca w szkołach odbędą się rady klasyfikacyjne.a później plenarne. Jak świat światem nie tylko nauki, ale i sprawdzianów w te dni – od lat – już nie było. Co najwyżej poprawianie ocen.

 

Tak więc tak naprawdę na ewentualne zajęcia (dydaktyczne?) pozostanie 10 dni „roboczych”.

 

Mam nadzieję, że zwycięży rozsądek i w żadnej szkole, żadna nauczycielka i żaden nauczyciel nie zechce tych dni zamienić w horror. A wręcz przeciwnie – będą to dni radości ze spotkania „w realu” i odreagowywania stresów i izolacyjnych depresji.

 

Autor: thinkstockphotos.com

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



To będzie nietypowy i krótki felieton. W zasadzie będzie to mój rozbudowany komentarz do serii informacji o wyczynie dyrektora XXXIV LO w Łodzi, pana Dariusza Jakóbka i medalowi, jakim nagrodził go za to minister Czarnek.

 

Zakładam, że wszyscy którzy to czytają znają sprawę – nie będę opowiadał jak to ów dyrektor stawił bohaterski opór ideologizacji uczniów i upolitycznianiu szkoły i jakie spotkały go za to szykany ze strony „lewackiego” organu prowadzącego. Ale za to, wybaczcie, podzielę się z Wami kilkoma refleksjami i przemyśleniami, jakie zrodziła w mojej głowie ta sytuacja.

 

Zacznę „od końca”, czyli od nagrody, jaką pan dyrektor dostał od ministra za swój heroiczny czyn, czyli od Medalu Komisji Edukacji Narodowej. Jak wiemy, minister Czarnek skorzystał z uprawnień, jakie daje mu Rozporządzenie MEN z dnia 20 września 2000 r. w sprawie szczegółowych zasad nadawania „Medalu Komisji Edukacji Narodowej”, trybu przedstawiania wniosków, wzoru, a konkretnie jego trzeci paragraf: Medal nadaje minister właściwy dla spraw oświaty i wychowania z własnej inicjatywy, albo na wniosek...” Mógł, chciał, to dał. I wara komukolwiek do tego!

 

Tyle tylko, że w tym samym akcie prawnym zapisano, że medal ten jest „nadawany za szczególne zasługi dla oświaty i wychowania, w szczególności w zakresie działalności dydaktycznej, wychowawczej i opiekuńczej, twórczości dla dzieci i młodzieży oraz kształcenia i doskonalenia nauczycieli:[…] nauczycielom legitymującym się co najmniej siedmioletnią wyróżniającą się działalnością dydaktyczną, wychowawczą i opiekuńczą, inicjującym i podejmującym nowatorskie formy i metody pracy edukacyjnej, […]

 

 

Chwilę popatrzyłem na powyższe zdanie i nagle zrozumiałem: Pan Jakóbek dostał medal za podjęcie „nowatorskiej formy i metody pracy…” I o co tutaj mieć pretensje? Wszak ocena co jest nowatorstwem zależy od oceniającego. A kulturalni ludzie wiedzą, że de gustibus non est disputandum.


Teraz będę obserwował dalszy rozwój wypadków. Skoro magistrat zawiesił dyrektora Jakóbka w jego obowiązkach, a organ nadzoru nie dopatrzył się złamania prawa (o czym w wywiadzie dla
portalu <DoRzeczy.pl> zakomunikował pan minister:Dyrektor tego LO wydał regulamin zgodnie z prawem oraz w uzgodnieniu z radą pedagogiczną i radą rodziców bez zastrzeżeń że strony tych gremiów [www.dorzeczy.pl]), to dyrektor wróci na swe dotychczasowe stanowisko. To tak, jakby urząd miasta zobaczył od kuratorium gest Kozakiewicza…


Teraz puszczam wodze mojej wyobraźni:

 

A wyobrażam sobie, że organ prowadzący będzie chciał odzyskać – nie tylko „twarz”, ale i utracony teren. Jako były dyrektor szkoły wiem, jak łatwo jest uderzyć… nie tylko psa, ale i dyrektora szkoły, jeśli się tego chce. A kij zawsze się znajdzie. I nie trzeba czekać na potknięcia prawne czy obyczajowe. Wystarczy jedna dobra kontrola finansów…

 

Jeśli to moje proroctwo się ziści – należy się spodziewać odwołania pana Jakóbka ze stanowiska – tym razem w oparciu o niepodważalne dowody…

 

I wtedy minister Czarnek będzie mógł kontynuować swoje działania „rekompensacyjne”. Są wszak jeszcze inne medale, i niekoniecznie od razu „Virtuti Militari”... Proponuję „Order Zasługi Rzeczpospolitej Polskiej” – klasa do uzgodnienia z nadającym ordery.

 

A że na co dzień orderami nie doładuje się konta w banku, należy przewidzieć awans pana Dariusza Jakóbka do pracy w Stolicy, w historycznym gmachu przy Aleji Jana Chrystiana Szucha 25. Za takie prześladowania i bohaterską walkę o „prawo i sprawiedliwość” w oblężonej placówce przy ul. Wapiennej w Łodzi należy mu się co najmniej stanowisko/etat dyrektora departamentu.

 

Ostatnia moja dla ministra dobra rada: Nie trzeba tego czynić kosztem krzywdy któregokolwiek z pracujacych tam, też zasłużonych i bezgranicznie oddanych „sprawie” dyrektorów departamentów. Proponuję specjalnie dla dyrektora Jakóbka powołać nowy – „Departament Walki z Ideologizacją i Upolitycznianiem Szkół”.

 

 

Wodzisław Kuzitowicz



Nieoceniony Googl poinformował mnie, że 18. kwietnia to Międzynarodowy Dzień Ochrony Zabytków, Dzień Pacjenta w Śpiączce, oraz Dzień Krótkofalowca. Ponadto dowiedziałem się, że to dzień imienin Bogumiły, Bogusławy i Ryszarda, oraz: Alicji, Amedeusza, Apoloniusza, Bogusława, Marii i Sabiny. Jednak najbardziej zaintrygowały mnie trzy imiona „starożytne”: Eleuteriusz, Eleutery, Flawiusz, i – co dla kogoś kto sam nosi imię Włodzisław jest bliskie – osoby o imionach: Gosław, Gosława i Gościsław.

 

Dlaczego o tym piszę? Bo jakoś wypada felieton zacząć, a moje psychiczne mechanizmy immunologiczne jak mogą tak nie dopuszczają do mojej świadomości tematów minionego tygodnia. Bo ile można o ministrze Czarnku, jego homiliach o edukacji i nauce, a zwłaszcza o naszej polskiej naszości, i jej od tej zgniłej europejskiej – wyższości.

 

Z resztą i tak nic lepszego od Wiktorii Korzeckiej nie napiszę. Także nie mam nic do dodania na temat robienia przez magistrat łódzki oszczędności budżetowych poprzez wycinanie etatów sprzątaczek, woźnych i konserwatorów. Tak nawiasem mówiąc to taki nieoczekiwany efekt pandemii. W takich hotelach czy restauracjach są „tarcze”, które mają ochronić ich pracowników przed zwolnieniami. Ale pracowników niepedagogicznych?  Wszak szkoły to nie wyciągi narciarskie.A już na pewno nie kasyna…

 

Pozostaje mi napisanie kilku zdań, w których ujawnię moje refleksje wokół – już ogólnopolskiej – „sprawy dyrektora Jakóbka”.

 

Nie będę wypowiadał się o tym co myślę na temat decyzji nadzorującej łódzką oświatę pani wiceprezydent Moskwa-Wodnickiej, ani stanowiska, jakie w tej sprawie zajął minister Czarnek. Obie reakcje były do przewidzenia i nie były dla mnie zaskoczeniem. Natomiast napiszę co sobie pomyślałem, gdy poznałem „kuchnię” tej sytuacji – jako były dyrektor szkoły, także z uczniami w wieku, w którym mieli już swoje przekonania.

 

Jak ja zachowałbym się w analogicznej sytuacji?

 

Co prawda „za moich czasów” nie było jeszcze zdalnego nauczania, a z łączności internetowej były tylko e-maile, ale i wówczas obowiązywało prawo oświatowe, mówiące o tym, że szkoła ma być wolna od polityki.

 

Ale to nie polityka różnicowała na co dzień postawy uczniów „mojej Budowlanki”. Przede wszystkim (a byli to w ogromnej większości chłopcy) były to różnice w ich kibicowskich sympatiach klubowych. A ŁKS i RTS Widzew były wówczas w tej samej klasie rozgrywek i dwa razy w roku rozgrywane były derby Łodzi! Trochę starsze od dzisiejszych dwudziestolatków osoby pamiętają co się wtedy działo, gdy spotkali się jedni z drugimi…

 

Pierwsze co aż się prosiło aby wpisać do szkolnego regulaminu, to było zapisanie tam zakazu przychodzenia do szkoły z klubowymi szalikami, czy innymi insygiami swoich ulubieńców. Przy okazji afery w łódzkim XXXIV LO przypomniałem sobie jak ja wtedy postąpiłem.

 

Spotkałem się z Zarządem Samorządu Szkolnego i opowiedziałem im o tym, jak to jest w oazach na afrykańskich pustyniach i na sawannie, gdzie są źródła wody – jedyne wodopoje dla okolicznych dzikich zwierząt. Że przychodzą tam napić się zarówno zwierzęta drapieżne, jaki i te, które w normalnych warunkach są łupem tamtych. Przy wodopoju obowiązuje „zawieszenie broni” – lwy nie polują na gazele… „A wy przychodzicie do szkoły, aby tutaj, wszyscy na jednych prawach, poić się wiedzą z tego źródła. Więc proponuję, aby i w naszej szkole było jak przy afrykańskich wodopojach – nikt na nikogo nie poluje!”

 

I zaproponowałem, aby do regulaminu wpisać zakaz manifestowania swej przynależności do kibiców tej czy tamtej drużyny. I metafora ta na tyle przemówiła do ich wyobraźni, że zaakceptowali ten projekt i od tej pory nigdy w szkole do konfliktów na tym tle nie doszło.

 

Nie wiem jak to jest w szkole kierowanej przez pana Jakóbka z symbolami religijnymi, ale w ZSB nr 2 przy Kopcińskiego krzyż wisiał na ścianie jedynie w salce, gdzie prowadzone były lekcje religii. I mimo, że szkoła sąsiadowała z kościołem oo. Salezjanów, a jednym z katechetów był ksiądz z owej parafii – nigdy nie miałem z tamtej strony żadnej próby wymuszenia zmiany tej zasady.

 

Bo tak się „ułożyłem” z księdzem proboszczem. Za to prowadzony tam oddział SALOS-u (Salezjańskiej Organizacji Sportowej) po bardzo preferencyjnej stawce wynajmował na swoje zajęcia szkolną salę gimnstyczną, a po godzinach lekcyjnych młodzież SALOS-u mogła korzystać ze szkolnego boiska.

 

Tak rozumiałem rozdział kościoła od państwa w naszej mikro-skali

 

Zastanawiam się jak zachowałbym się teraz, gdybym nadal był dyrektorem szkoły i gdyby to jej uczennice i/lub uczniowie w swoich awatarach na Teamsach zamieszczali kontrowersyjne postacie lub symbole. Po zapoznaniu się z tekstem Joker czy Deadpool – dyrektor rozstrzyga, jaki bohater to stosowny awatarnie mam wątpliwości: postąpiłbym według tej samej procedury, którą zastosowałem przy wprowadzeniu zakazu przychodzenia do szkoły w klubowych szalikach. Wypracowalibyśmy – wraz z samorządem uczniowskim – takie zasady, które zapobiegałyby obrażaniu uczuć i przekonań innych, a które byłyby zaakceptowane przez wszystkich.



I do takiego sposobu zarządzania szkołą pana dyrektora Jakóbka namawiam na przyszłość – bo zakładam, że po okresie zawieszenia – nadal będzie kierował XXXIV LO.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Konsekwentnie realizuję złożoną w czwartek 8 kwietnia, pod zamieszczonym materiałem Profesor od teorii wychowania o poglądach austriackiego anarchisty i polskich szkołach, deklarację:

 

Jest wiele wątków w tym wywiadzie, które proszą się o szersze skomentowanie. Jednak ich zakres przekracza formułę tego komentarza, dlatego obiecujemy, że w najbliższym niedzielnym felietonie redaktor OE podejmie ten problem.

 

Nie będę odnosił się do głównego nurtu wywodów profesora, dotyczących treści książki Ivana Illicha i jego idei „odszkolnienia szkół”. Wszak każdy ma prawo wierzyć w jakieś idee. Byli precież bardzo liczni, którzy zawierzyli idei innego Iljicza – Uljanowa, znanego raczej jako Lenin, i – jak się okazało – życie nie potwierdziło słuszności owych modeli funkcjonowania społeczeństw. Jeśliby koncepcja Ivana Illicha odszkolnienia szkoły mogła była zostać bez problemów wprowadzona w życie – zapewne już dawno stałoby się to powszechną praktyką w wielu państwach Europy i świata.

 

Ale nie dziwię się, że prof. Śliwerski tak promuje tą koncepcję – on już wcześniej miał skłonności do fascynowania się ideami niemieszczącymi się w głównym nurcie. Wszak nie przypadkiem temat jego pracy habilitacyjnej (w 1993 roku) to „Przekraczanie granic wychowania. Od ‚pedagogiki dziecka’ do antypedagogiki”. Wielu czytającym ten tekst pojęcie „antypedagogika” niewiele mówi, ale ja akurat poznałem ten nurt współczesnej pedagogiki, negujący formę wychowania opartą na zasadzie „sterowania” życiem dziecka, „z pierwszej ręki”. Początki lat dziewięćdziesiątych XX wieku to okres mojej bliskiej z ówczesnym doktorem Śliwerskim współpracy, to czas, gdy będąc dyrektorem Wojewódzkiej Poradni Wychowawczo-Zawodowej mogłem użyczyć lokalu na zorganizowane przez mojego byłego „kolegę z pracy” (w Instytucie Pedagogiki i Psychologii UŁ) spotkania łódzkich pedagogów z Hubertusem von Schönebeck’iem – szwajcarskim prawnikiem z nauczycielską praktyką, autorem książki „Antypedagogika. Być i wspierać zamiast wychowywać”.

 

A skoro już mowa o początku lat dziewięćdziesiątych nie mogę nie przywołać tego fragmentu z wywiadu:

 

powstało w Łodzi w latach 90. pierwsze tego typu liceum, do którego nie trzeba było zdawać egzaminów wstępnych, a przymus szkolny został zastąpiony m.in. zawieraniem indywidualnych kontraktów poszczególnych uczniów z nauczycielami obowiązujących w programie przedmiotów, by mogli uczyć się w dowolnym tempie, korzystając z nauczycielskich konsultacji lub zajęć. W 2021 r. świętują 25-lecie działania Autorskie Licea Artystyczne, w których ten model elastycznej, otwartej na młodego ucznia edukacji doskonale się sprawdza, gdyż został wzbogacony o tutoring, czyli objęcie opieką w realizacji planu własnego rozwoju przez nauczyciela tych uczniów, którzy sami go wybiorą do tej roli.”

 

Szkoda, że profesor tak powierzchownie wspomniał o owym wartym pamiętania dziele grupy praktyków, bo nic nie wiem, aby ktokolwiek ze świata pedagogiki ich wtedy wspierał. Na wszelki wypadek przypominam, że na OE zamieściłem już jakiś czas temu, w materiale „Było w Łodzi takie liceum… Dalej jest, ale już nie całkiem takie….” linki do obszernego materiału wspomnieniowego autorstwa Marka Grondasa – lidera tamtego projektu, realizowanego w łódzkim 44 Liceum Ogólnokształcącym.

 

A swoją drogą to nie wiem dlaczego wspominając owe lata profesor nie napomknął nawet o pewnej inicjatywie, która pod jego przywództwem skupiła grupę gotowych na działania osób, w tym i mnie, która nazywała się Stowarzyszenie „Szkoła dla Dziecka”. To właśnie ono miało w naszych planach stać się organem prowadzącym dla niepaństwowej szkoły podstawowej, mającej wcielać w życie owe idee „odszkolnionej szkoły”. Napisałem „naszych”, bo ja zadeklarowałem gotowość podjęcia się roli dyrektora tej placówki, a miałem nią kierować z grupą znakomitych współpracowniczek, takich jak: Agnieszka Pfeiffer, która po latach została wicedyrektorką w Krajowym Ośrodku Wspierania Edukacji Zawodowej i Ustawicznej, Monika Marcinkowska-Bachlińska – psycholożka, która przez następne lata wiele dobrego zrobiła dla młodych ludzi jako terapeutka, czy Anna Sowińska, która po latach starała się realizować te idee w kierowanej przez nią przez kilka lat niepublicznej szkole podstawowej, działającej przy Wyższej Szkole Informatyki. A teraz jest, wraz z mężem Robertem, liderką ruchu upowszechniania metodyki szkół daltońskich i prowadzi Gabinet terapii „Pod skrzydłami Anny Sowińskiej”.

 

Cóż, projekt nie został zrealizowany, gdyż upatrzony przez nas na siedzibę naszej szkoły budynek po zlikwidowanym właśnie przedszkolu na Retkini, ówczesna wiceprezydent Łodzi nadzorująca oświatę – Elżbieta Hibner, pracująca poprzednio na Politechnice Łódzkiej, przekazała na poprowadzenie tam liceum ogólnokształcącego … swoim znajomym z tejże politechniki…

 

Po tej decyzji idea projektu przestała zajmować ówczesnego doktora Śliwerskiego, stowarzyszenie stało się martwą strukturą, a po latach jeden z jego członków przeniósł jego siedzibą gdzieś poza Łódź. Dziś nie ma już po Stowarzyszeniu „Szkoła dla Dziecka” nawet śladu…

 

Czytaj dalej »



Rozważając jaki problem stanie się wiodącym tematem mojego dzisiejszego felietonu, tradycyjnie, przejrzałem co z aktualności minionego tygodnia zainteresowało mnie na tyle, że poinformowałem o tym na stronie „Obserwatorium Edukacji”. Po dłuższym zastanowieniu uznałem, że „nie zasłużyły sobie na to” takie wydarzenia jak wydanie przez Borysa Bińkowskiego książki „Szkoła od nowa” czy egzamin ósmoklasisty oraz kolejne zamknięcie szkół i przejście klas I -III na nauczanie zdalne. Także umowa Łódzkiego Kuratora Oświaty z OTK, a nawet ogłoszenie raportu przez „zespół ekspertów do spraw podręczników” nie rozgrzały mnie na tyle, abym chciał jeszcze w felietonie wrócić do tych paranoi.

 

I zdecydowałem, że ze skomentowaniem konferencji „Edukacja w pandemii”, jaka odbyła się w Wyższej Szkole Policyjnej w Szczytnie, poczekam – bo może jest jeszcze szansa na informację o treści wykładu, jaki wygłosił tam prof. Śliwerski…

 

Postanowiłem poszukać tematu, który nie wynika z „bieżączki” oświatowego zycia.

 

Pod wpływem obfitości ofert e-konferencji dla nauczycieli, oferowanych nieomal codziennie przez licznych organizatorów – nazwę ich „nieformalnymi” – jak choćby dzisiejsza – na fanpage EDU-klaster „Jak nauczyć się dbać o dobrostan nauczyciela?”, czy niedawna debata: Konsekwencje pandemii COVID 19 dla zdrowia psychicznego oraz edukacji dzieci i młodzieży”, zorganizowana 11 marca przez Fundację „Dajemy Dzieciom Siłę”, myśl moja pobiegła w stronę starych, dobrych, zinstytucjonalizowanych ośrodków doskonalenia nauczycieli. Postanowiłem sprawdzić co w czasie pandemii dzieje się w tak wiodącym w urozmaiconych ofertach skierowanych do nauczycieli ośrodku, jak Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego.

 

Po wejściu na stronę ŁCDNiKP pierwsze co wpadało mi w oczy, to informacja, zatytułowana XI Weekend z Technologią Informacyjną „Edukacja na wirtualnej ścieżce”. Trochę niżej przeczytałem informację, zatytułowaną „Szanowni Dyrektorzy i Nauczyciele łódzkich szkół i placówek oświatowych”, która zaczynała się od słów.

 

W aktualnym, trudnym czasie pandemii Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego realizuje swoje zadania w zakresie doskonalenia zawodowego pracowników pedagogicznych przedszkoli, szkół, placówek oświatowych oraz wspierania ich w organizacji procesów kształcenia uczniów w nowych, niezwykłych warunkach, z wykorzystaniem możliwości prowadzenia form zdalnych. […] Więcej – TUTAJ

 

W trakcie tych poszukiwań moją uwagę zwróciła taka oto zapowiedź:

 

 

Czytaj dalej »



Na stronie ŁKO w piątek 12 marca, w zakładce <Komunikaty>, obok informacji o konkursie na stanowiska nauczycieli w Szkołach Europejskich Bruksela I i Luksemburg I oraz o „Drzwiach Otwartych” na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi, zamieszczono informację o tym, że ogłoszono XXI Ogólnopolski Konkurs Papieski organizowany przez Ochotnicze Hufce Pracy. Konkretnie przez Małopolską Wojewódzką Komendę OHP w Krakowie wraz z Hufcem Pracy w Wadowicach.

 

Zapyta ktoś – co cię w tym tak zaciekawiło, że piszesz o tym w felietonie? Bo – moim zdaniem – jest to znakomita ilustracja stanu patologii w systemie zarządzania systemem szkolnym, podlegającym resortowi edukacji. W czasie, gdy uczniowie, ich rodzice i nauczyciele borykają się ze skutkami braku systemowego zarządzania edukacją w warunkach kryzysu wywołanego pendemią SARSCoV2, (najnowszy przykład – patrz tekst na portalu <Prawo.pl>: „Dyrektorzy proszą o więcej zaufania – hybrydowe nauczanie nie w każdej szkole ma sens”), Łódzki Kurator Oświaty uznaje za ważne poinformowanie nauczycieli (bo kto inny poza nimi wchodzi na tę stronę?) o tematach czwartorzędnych, albo wręcz wykraczających poza zakres jego zadań, określonych w artykule 51 Ustawy Prawo oświatowe:

 

1.Kurator oświaty, w imieniu wojewody, wykonuje zadania i kompetencje w zakresie oświaty określone w ustawie i przepisach odrębnych na obszarze województwa, a w szczególności: – zobacz TUTAJ

 

Z wymienionych tam 16 zadań żadne nie przewiduje, aby w zakresie obowiązków kuratora oświaty było zajmowanie się inicjatywami OHP, i do tego jeszcze nie z terenu jego działania. Jako że przyjąłem zasadę, iż należy wszystko co możliwe uwzględniać na korzyść „oskarżonego” – postanowiłem zatrzymać się nad możliwą interpretacją zadania czternastego:

 

14) współdziała z właściwymi organami, organizacjami i innymi podmiotami w sprawach dotyczących warunków rozwoju dzieci i młodzieży, w tym w przeciwdziałaniu zjawiskom patologii społecznej, a także może wspomagać działania tych podmiotów;

 

Jednak aby ten fragment ustawy Prawo oświatowe mógł być podstawą do propagowania Konkursu Papieskiego organizowanego przez Ochotnicze Hufce Pracy, trzeba by przyjąć, że OHP jest podmiotem, działającym w sprawach dotyczących warunków rozwoju dzieci i młodzieży, w tym w przeciwdziałaniu zjawiskom patologii społecznej. I że posyłanie do Wadowic zdjęć i/lub oprac plastycznych przypominających młodzieży o ponadczasowych i uniwersalnych wartościach płynących z nauczania Świętego Jana Pawła II [Zobacz – Regulamin XXI Ogólnopolskiego Konkursu Papieskiego – TUTAJ] jest właśnie przeciwdziałaniem patologii społecznej.

 

Czytaj dalej »



Jako zadeklarowany orędownik samorządności młodzieży – nie tylko w wersji samorządów uczniowskich – powinienem się ucieszyć z upowszechnionej przed paroma dniami informacji, że rząd przygotował projekt ustawy, ułatwiającej wyrażanie zgody na utworzenie młodzieżowych rad gmin, młodzieżowych rad powiatów i młodzieżowych sejmików województw. Już powinna powstać w mej wyobraźni wizja młodych ludzi, którzy opiniują projekty uchwał dotyczących młodzieży, uczestniczą w opracowaniu działań strategicznych swej gminy, powiatu lub województwa na rzecz młodzieży, a także monitorują (znaczy – patrzą „dorosłej” wladzy na ręce) realizację działań na rzecz młodzieży.

 

A ja, jak Statler i Waldorf – dwu zrzędzących w loży staruszków w niezapomnianym serialu „Muppet Show”, nic tylko ironizuję i krytykuję wszystko co ma swe źródło w kręgach władzy tzw. „Zjednoczonej Prawicy”. Bo czym, jak nie ironią jest ten tytuł, którym opatrzyłem wiadomość o tej inicjatywie legislacyjnej: Zaczęły się pisowskie połowy kolejnych roczników młodego pokolenia Polaków”?

 

Ale, jak dotąd, nie mogę przekonać się do pozapartyjnych, prospołecznych, obywatelskich motywów, jakie legły u genezy tego, i wielu innych projektów „.rządzącej większości parlamentarnej”. Oto pierwszy z brzegu przykład:

 

7 grudnia 2020 roku minister Przemysław Czarnek powołał Radę Dzieci i Młodzieży Rzeczypospolitej Polskiej przy Ministrze Edukacji i Nauki. Rada jest organem pomocniczym Ministra. Właśnie dziś od tej daty mija 3 miesiące…. Podjąłem trud znalezienia informacji o jej ukonstytuowaniu się, o jej spotkaniach (w formule telekonferencji), o działaniach, inicjatywach, uchwałach. Bo jak napisano w ulubionym żródle mądrości wszelakich ministra Czarnka – „po owocach poznacie ich”! Wydaje się, że to najwyższa pora coś o tym wiedzieć, uwzględniając fakt, że jej kadencja wygasa 30 września 2021 r. , a za 3 miesiące będą już wakacje.

 

A to najważniejsze informacje, odnotowane na fanpage RDiM RP (bo na stronach MEiN nie ma na ten temat nawet żadnej wzmianki)– w układzie chronologicznymTUTAJ

 

Po tej lekturze macie zapewne podobne pytania, jak ja: Dlaczego ta Rada ma w swej nazwie, że jest przy Ministrze Edukacji i Nauki? Do dziś odbyły się dwa posiedzenia – 18 grudnia i 5 marca. Tylko w pierwszym uczestniczył minister Przemysław Czarnek. W drugim MEiN reprezentowali dwaj panowie, nawet nie w randze wiceministra: Piotr Gajewski oraz Piotr Siewak

 

Natomiast z ludźmi z Kancelarii Prezydenta RP spotykano się trzykrotnie: 5, 15 i 29 stycznia. Może więc przenieść afiliację tego tworu do Pałacu Prezydenckiego?

 

Także analiza problemów, które w minionych tygodniach zajmowały czas i uwagę „członków i zastępców członków” RDiM każe wątpić w to, że to oni dyktują na jakie rzeczywiste problemy młodych zwrócić uwagę rządzącym.

 

Reasumując – zamiast formułowania własnych myśli – postanowiłem posłużyć się komentarzem jaki na fanpage RDiM zamieścił Łukasz Korzeniowski – przypuszczam, że z 6-u osób o tych personaliach, mających swe profile na Fb – to ten Łukasz Korzeniowski:

 

Znów kolejna kadencja, w której Rada będzie się bała zwrócić uwagę MEN, bo oni są nie od tego. Rada powinna być głosem młodzieży i wszystkie krytyczne uwagi wykładać na stół w MEN – i tylko krytyczne (a jest co wykładać). A nie zajmować się przymilaniem rządzącym.”

 

Włodzisław Kuzitowicz



Dzisiejszy felieton w całości poświęcam jednemu tematowi: prawom ucznia pełnoletniego w systemie szkolnym, a konkretnie w mikrosystemach prawnych, zapisanych w statutach niektórych szkół ponadpodstawowych.Oczywistym powodem tej decyzji jest informacja, jaką zamieściłem na OE w piątek:Choć najlepsze w rankingu – Liceum Politechniki Łódzkiej łamało prawa swoich uczniów. A konkretnie jeden wątek tamtej informacji: że w statucie Publicznego Liceum Ogólnokształcącego Politechniki Łódzkiej (P LO PŁ) istniał zapis, iż pełnoletni uczniowie byli zobowiązani do przynoszenia usprawiedliwień swoich nieobecności na zajęciach szkolnych podpisanych przez ich rodziców lub opiekunów prawnych.

 

Nie ukrywam, że ten news stał się kamyczkiem, który spowodował całą lawinę moich wspomnień podobnych spraw, w tym jednej sprzed kilkunastu lat, też z łódzkiego liceum, oraz mojego napisanego w tej sprawie tekstu. A był to tekst tak znaczący, gdyż po raz pierwszy opublikowany w ostatnim, drukowanym wydaniu – „pożegnalnym”- „Gazety Edukacyjnej”, w czerwcu 2006 roku, przedrukowany później w „Gazecie Szkolnej”. I był to mój debiut na łamach tego tygodnika, od tego zaczęła się moja tam systematyczna obecność jako felietonisty i autora licznych tekstów problemowych. Oto fotokopia tego artykułu w „Gazecie Edukacyjnej”

 

 

Artykuł ten tak się zaczyna: „Król okazał się nagi z chwilą, gdy świadom swej pełnoletniości uczeń jednego z łódzkich liceów zaczął domagać się od dyrektora szkoły prawa do samodzielnego usprawiedliwiania swoich nieobecności na lekcjach.”

 

Tym liceum było XXI LO im. B. Prusa w Łodzi. A wszystko zaczęło się 16 września 2005 roku od artykułu Marcina Markowskiego w łódzkim dodatku „Gazety Wyborczej”, zatytułowanego18-letni uczeń sam się usprawiedliwi?” Oto lead tego artykułu:

 

18-letni uczeń walczy o swoje prawa. – Za dwa miesiące będę pełnoletni. Byłem ciekawy, jak zmieni się moja sytuacja prawna w szkole. Zacząłem przeglądać przepisy i okazało się, że będą mógł sam sobie usprawiedliwiać nieobecności na lekcjach – mówi Bartek Gryndzia, uczeń XXI LO w Łodzi.”

 

Z tego co pamiętam dyrektor tej szkoły nie ugiął się, ale i uczeń nie „odpuścił”. Znalazł kilku sobie podobnych i – jako pełnoprawni obywatele – założyli stowarzyszenie „VETO”. Opisał to ten sam redaktor, 6 listopada tego samego roku, także w łódzkim dodatku GW, w publikacji „Pierwsze sukcesy nowego stowarzyszenia”:

 

[…] On, Rafał [Tarsalewski – uczeń z I LO w Pabianicach (OE)], oraz Michał Tyran i Adam Latuszkiewicz (pozostali założyciele stowarzyszenia) są tegorocznymi maturzystami. Powołali Veto po głośnej sprawie, której bohaterem był Bartek – starł się z samym ministerstwem i wywalczył prawo do samodzielnego usprawiedliwiania nieobecności na lekcjach dla pół miliona pełnoletnich uczniów w Polsce. Przyznają, że działalność w stowarzyszeniu pochłania sporo czasu, ale nie zaniedbują nauki. Nie zraża ich również chłodne przyjęcie ze strony kadry pedagogicznej szkół. […]

 

Problem wywołany przez Bartka Gryndzię żył dalej w przestrzeni publicznej, (nie tylko na łamach „Gazety Edukacyjnej”), aż 8 czerwca 2006 roku stał się tematem interpelacji poselskiej posła Romana Czepe:

 

Interpelacja nr 4866 do ministra edukacji narodowej w sprawie uprawnień pełnoletnich uczniów, w tym prawa do usprawiedliwiania swej nieobecności. Wnoszący: Roman Czepe – poseł z listy PiS, okręg Białystok. Poseł Czepe w swej interpelacji pytał:

 

Czy ministerstwo zamierza uregulować od strony formalnoprawnej prawa i obowiązki pełnoletnich uczniów w szkole, w tym kwestie usprawiedliwiania przez nich swej nieobecności? Czy ministerstwo zamierza podjąć publiczną debatę w tej sprawie?

 

Warto przywołać także dwa fragmenty tej interpelacji:

 

[…] Analiza tego tematu, a nawet szeroka debata publiczna w tej sprawie, wydaje się konieczna. Wymusza ją zresztą samo życie. We wrześniu br. Bartek G. z Łodzi, powołując się na Kodeks cywilny oraz konstytucję, która daje pełnoletnim ˝pełną zdolność do czynności prawnych˝, wywołał dyskusję na temat samodzielnego usprawiedliwiania nieobecności przez pełnoletnich uczniów. Zarówno Ministerstwo Edukacji Narodowej, jak i dyrektor liceum Bartka stwierdzili wtedy, że jest to sprzeczne ze statutem szkoły. Sprawa jednak nie jest oczywista, ponieważ, jak zauważył Rzecznik Praw Obywatelskich, statut nie może stać ponad konstytucją. Jak przyznał mediom rzecznik MEN, konstytucji należy przestrzegać, a statut szkolny nie może odbierać praw, jakie daje ona pełnoletniemu uczniowi (obywatelowi). […]

 

Pełnoletność metrykalna nie zawsze jednak idzie w parze z dojrzałością psychiczną, a dając pełnoletnim uczniom prawo do samodzielnego usprawiedliwiania swoich nieobecności, należałoby wymagać również odpowiedzialności. Samodzielność to własna zdolność decydowania oraz własna odpowiedzialność. Trudno mówić o pełnej samodzielności uczniów, skoro są utrzymywani przez rodziców. To zapewne i te przesłanki sprawiły, że w niektórych krajach wiek człowieka, w którym otrzymuje on prawną samodzielność i zdolność działania, jest wydłużony o kilka lat (np. w Szwajcarii i Japonii wynosi on 20 lat, a w Austrii – 21).[…]

 

Przypomnę jeszcze, że był to czas, gdy większość sejmową miała koalicja, współtworząca rząd: PiS – LPR – „Samoobrona”, a ministrem edukacji w randze wicepremiera był – wtedy prezes LRP – Roman Giertych.

 

x           x           x

 

Czytaj dalej »



Wczoraj zamieściłem na OE obszerny tekst, który tak zapowiedziałem:

 

Nie dajmy się zamknąć w mrocznej izbie pisowskiej wizji edukacji! Poniżej prezentujemy aktualne stanowisko Parlamentu Europejskiego – nie „brukselskich urzędników” – w sprawie przyszłości europejskiej edukacji, w kontekście pandemii COVID-19:

 

A pod tą zapowiedzią tytuł: Rezolucja Parlamentu Europejskiego z dnia 22 października 2020 r. w sprawie przyszłości europejskiej edukacji w kontekście COVID-19”, i – nieomal w całości – cały tekst tej rezolucji.

 

Materiał ten był moją, przyznam – impulsywną odpowiedzią na informacje o tym, że w MEiN powstał zespół, który będzie modyfikował podręczniki do historii, języka polskiego i WoS i że są w nim tacy eksperci jak dr Artur Górecki, dr Robert Derewenda oraz nasz dobry znajomy, były szef łódzkiego nadzoru pedagogicznego – oczywiście także doktor – Grzegorz Wierzchowski. Właśnie na tę smutę wyzierającą z owych newsów szukałem odtrutki. Znalazłszy – niezwłocznie ją upubliczniłem.

 

Jakież było moje zaskoczenie, gdy jeszcze tego samego dnia znalazłem na moim fejsbukowym profilu, pod linkiem do tego materiału, taki oto komentarz:

 

 

 

Przyznam – podziałało to na mnie jak kubeł zimnej wody. Pierwszą moją reakcją było oburzenie, wręcz gniew: „Jak ten „koleś” może tak deprecjonować owoc pracy eurodeputowanych – demokratycznie wyłonionej emanacji większości Europejczyków?”. Po chwili rozpocząłem gorączkowe poszukiwania informacji „kto zacz”, kto tak bezpardonowo obszedł się nie tylko z dokumentem, ile z jego twórcami. Już „na wejściu” stwierdziłem, że nazwisko to jest mi znane, że napisał to nauczyciel jednego z warszawskich, znanych, liceów, że…

 

Nie ważne. Postanowiłem, że felieton będzie o problemie, nie o osobie, więc autor tego komentarza pozostanie anonimowy. Jednak faktem jest, że napisał to nauczyciel z ponad 40-letnim stażem, stażem „zaliczonym” w kilku, ale zawsze renomowanych, warszawskich liceach, człowiek, którego trudno posądzać o „zaściankowe” postrzeganie świata i kompleksy „prowincjusza”.

 

Tym bardziej zaskakujące są te słowa o „żyjących, za ‚nasze’ jak pączki w maśle eurokratach”. A już zupełnie poniżej poziomu jest owa zjadliwa sugestia interesowności wykonanej pracy: „ciekawe ile wytworzenie tego kwitu kosztowało”. Pewnie autor tych słów nosi w sobie jakieś głębokie urazy, ktoś z jego dawnych liderów bardzo go zawiódł, może nawet skrzywdził. I to dlatego teraz nikomu już nie wierzy, wszystkich posądza jedynie o „robienie kasy”… A – jego zdaniem – do parlamentu (pewnie nie tylko europejskiego) ludzie idą wyłącznie dla apanaży i lekkiego życia… Podczas gdy my, szeregowi nauczyciele, w pocie czoła i za psie pieniądze…

 

Czytaj dalej »