Archiwum kategorii 'Felietony'
Piszę ten felieton szczególnego dnia, w równie szczególnym tygodniu. Dwa słowa są przebojem tych dni: reasumpcja i kumulacja. To pierwsze zrobiło karierę dzięki naszej starej znajomej, koleżance, nauczycielce historii w szkołach w Jaworze, która zrobiła o wiele większą karierę od innej belferki – „pani od niemieckiego” w krakowskim I LO im. B. Nowodworskiego, która co prawda nazywana jest „pierwszą damą”, ale nie jest – tak jak pani marszałek Elżbieta Witek – „drugą osobą w państwie”.
To co pani marszałek Witek zrobiła w środę 11 sierpnia przejdzie do historii, jako majstersztyk w żonglowaniu regulaminem Sejmu dla przeforsowania woli Prezesa. Jako że wszyscy którzy to czytają doskonale wiedzą co działo się w siedzibie polskiego parlamentu przy Wiejskiej owego wieczora nie muszę nic więcej pisać.
Ale dlaczego uważam, ze drugim słowem tego tygodnia jest kumulacja? Bo w piątek – nomen omen – 13-ego, media doniosły, że w losowaniu Eurojackpot, w którym skumulowała się rekordowa kwota wygranej – w przeliczeniu na naszą walutę – 410 mln zł, padły dwie wygrane: jedna w Polsce a druga w Finlandii. Każda z tych osób stała się posiadaczem kwoty 206 550 000 zł, oczywiście pomniejszonej (w przypadku Polski) o 10-o procentowy podatek, co oznacza, że ktoś z województwa śląskiego stał się tego dnia multimilionerem, posiadającym kapitał w wysokości ok. 186 mln zł.!
Dziś jest także kumulacja dwu świąt: państwowego – Święta Wojska Polskiego i święta kościelnego – Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Gdy to piszę wiem tylko, że z okazji tego pierwszego nie odbędzie się tradycyjna defilada – jak poinformował minister Błaszczak – z powodu pandemii. Widziałem także wiernych uczestniczących w obchodach tego drugiego święta – pod Jasną Górą w Częstochowie i wnioskuje, że tam jakimś cudem pandemia nie jest groźna – nikt nie stał w tym tłumie z maseczką na twarzy! O przekazie słownym podczas wystąpień „osób znaczących” na każdym z tych obchodów nie będę się wypowiadał – uczynią to lepiej zawodowcy w wolnych mediach…
O czym więc będzie w moim felietonie? O ambiwalencji. To znaczy o tym z jakimi to ambiwalentnymi uczuciami przyszło mi się zmierzyć, kiedy dowiedziałem się o najnowszej decyzji niemiłościwie nam (ludziom oświaty) panującego ministra Czarnka. A takie sprzeczne uczucia wzbudziła we mnie informacja z 10 sierpnia o tym, że został powołany zespół roboczy dla wypracowania rządowego programu wsparcia Młodzieżowych Drużyn Pożarniczych.
Tak naprawdę pierwszym moim komentarzem do tej wiadomości był tytuł, jakim opatrzyłem ten materiał, zamieszczając go w OE: „MEiN inwestuje w przyszłość… Przyszłość wyborów na wsiach i małych miasteczkach…” Już te słowa sygnalizują moją negatywną oceną tego przedsięwzięcia. Znając dotychczasowe przykłady wykorzystywania przez aktualnie rządzących każdej okazji „dojścia” do różnych środowisk dla budowania sobie poparcia w najbliższych wyborach, nie mam cienia wątpliwości, że po Kołach Gospodyń Wiejskich, właśnie Ochotnicze Straże Pożarne we wsiach i małych miastach (po wypchnięciu z nich PSL) są takim środowiskiem kupowania sobie poparcia. A teraz wymyślili sobie, że trzeba jeszcze zainwestować w młode pokolenie. Bo Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej gromadzi ten typ młodzieży głównie w dużych miastach, a koła ministrantów to zbyt „elitarne” formuły indoktrynowania młodych ludzi. I nie ma tam dziewcząt…
Niech nikogo nie zwiedzie deklaracja, że to wsparcie ma tam trafiać wyłącznie po to, aby Młodzieżowe Drużyny Pożarnicze „mogły prowadzić zajęcia z pierwszej pomocy oraz uczestniczyć w przedsięwzięciach, których celem jest poznawanie kultury i historii swojego regionu.” W tym ostatnim sformułowaniu zakamuflowana jest wszak znana nam panaczarnkowa wizja tej historii i tradycji. Bo inaczej nie podkreśliłby, że ich działalność powinna mieć systematyczny charakter, że mu bardzo zależy, by spotykali się nie tylko okazjonalnie w związku z zawodami strażackimi, ale na zbiórkach cały rok.”
I to są powody, które stały się źródłem moich emocji sprzeciwu, woli wyrażenia protestu, delikatnie to określając – niechęci….
A gdzie ta ambiwalencja uczuć?
Otóż czytając tamtą informację o wsparciu dla Młodzieżowych Drużyn Pożarniczych natychmiast przypomniałem sobie pierwsze miesiące mojej przynależności do ZHP na Nowym Złotnie – peryferyjnej dzielnicy Łodzi. Wtedy to, w ramach naszej 60 LDH, powstał zastęp pożarniczy, którego zostałem członkiem. Naszą „bazą” co prawda nie była OSP, ale jednostka Zawodowej Straży Pożarnej, która właśnie wtedy zaczęła swą działalność w świeżo zbudowanym obiekcie przy ul. Czołgistów. Jej pracownicy prowadzili z nami szkolenia p.pożarowe, udostępnili nam hełmy, pasy i toporki strażackie. A raz w roku, w maju, z okazji Dnia Strażaka, na zabytkowym samochodzie z wysuwaną drabiną, uczestniczyliśmy w paradzie po ulicy Piotrkowskiej.
Do dziś pamiętam te chwile, jak bardzo było to dla nas atrakcyjne, ale także jak mocno „wdrukowały się” (przynajmniej w moją) pamięć otrzymywane tam nauki. Ale choć to były lata 1958/1959, czasy PRL, nikt przy tej okazji nie przekonywał nas do panującej wtedy w Polsce władzy.
I to było to drugie, przeciwstawne poprzednio opisanemu, uczucie: sentymentalnej życzliwości do projektu, że także i dziś chłopcy i dziewczęta będą mogli, choć w takie formule, realizować swe dziecięce marzenia: „kim chciałbyś zostać”…
I tak – jak to powyżej udokumentowałem – „przepracowałem” moje spontaniczne ambiwalentne stany emocjonalne, podtrzymując tylko jedną emocję: sprzeciwu i protestu!
Włodzisław Kuzitowicz
Zacznę w nietypowy jak na felieton sposób:
W miniony piątek Tomasz Tokarz napisał na swoim fejsbukowym profilu:
Kiedy politycy zaczynają się zajmować edukacją…
Jeden chce krzyży, inny nie chce.
Jeden chce więcej patriotyzmu, inny mniej.
Jeden chce więcej JPII, inny mniej.
Lewica chce bez krzyży, prawica chce krzyży.
Obie siły chcą narzucać uczniom swoje fantazje.
Czy wszystko musi być ustalane centralnie?
Jeśli rodzicom, uczniom i nauczycielom to odpowiada to mogą sobie nawet wieszać hełm Vadera.
Oddajmy szkoły obywatelom – niech sobie decydują, co, jak, kto.
Pod postem pojawił się komentarz Barbary Martysiuk:
Obywatele też są podzieleni zarówno rodzice jak i nauczyciele. No chyba że budynek szkoły podzielić; z krzyżem i bez.
Na co Tokarz odpisał:
To niech sobie to przedyskutują.
x x x
Zacząłem od tej wymiany poglądów, bo stanowi ona doskonały punkt wyjścia, a także uzasadnienie, tematu dzisiejszego felietonu. Pojawił się on w mojej głowie już w czwartek, gdy przeczytałem: „Tusk krytykuje krzyże w szkołach. Czarnek odpowiada: ‚Wolność, a nie dyktatura lewactwa i ateizmu””.
Donald Tusk uczestniczył w czacie z internautami. Zapytany, czy jego zdaniem w szkołach, w salach lekcyjnych, powinny wisieć krzyże odpowiedział: „Uważam, że nie”. Rozwijając swoje stanowisko dodał „Bardzo chciałbym, żeby tym miejscem, w którym ci, którzy wierzą, mogli się spotkać w pokoju i wzajemnym zaufaniu, pomodlić się, żeby to były kościoły, a nie urzędy publiczne, czy szkoły. Szkoła powinna uczyć nas wzajemnego respektu i szacunku, niezależnie od tego, czy ktoś jest wierzący, czy nie.”
Nie trzeba było długo czekać, aby przeczytać co o takim stanowisku Tuska myśli najbardziej „wyznaniowy” z wszystkich dotychczasowych ministrów edukacji:
„Na szczęście w Polsce mamy wolność religijną i to rodzice wraz z dyrekcją decydują czy w szkole są i jakie są symbole religijne, zresztą zgodnie z orzecznictwem ETPC i polskich sądów. Wolność, a nie dyktaturę lewactwa i ateizmu jak na Zachodzie” – napisał na Twitterze minister Przemysław Czarnek.
Otóż oświadczam, że nie zgadzam się z taką wizją wojen religijnych w polskich szkołach, wojen prowadzonych pod hasłem wolności obywatelskich.
Ciekawe, że Tomasz Tokarz ma w tej sprawie taki sam pogląd, jak minister Czarnek: „To niech sobie to przedyskutują” – napisał Tokarz.Taką samą wizję rozwiązania tego dylematu widzi minister: „To rodzice wraz z dyrekcją decydują czy w szkole są i jakie są symbole religijne.”
Nie wiem jak obaj panowie wyobrażają sobie taką dyskusję. I według jakich zasad miałaby być podejmowana decyzja. Czy, gdy dojdzie do głosowania w tej sprawie, będzie decydowała większość uprawnionych do głosowania? Czy tylko większość obecnych na zebraniu? Bo już od Sejmu Czteroletniego Polacy wiedzą, że można mieć większość w chwili głosowania, nie mając większości w liczbie uprawnionych do udziału w danym zgromadzeniu.
Jeśli tak – to jaka większość? Zwykła, bezwzględna, czy kwalifikowana? Czy będzie można organizować głosowania online? W tym ostatnim rozwiązaniu – co z rodzicami „wykluczonymi sieciowo”? A co z ewentualną wersją głosowania korespondencyjnego – drogą pocztową, „papierowo”? Jak wtedy zagwarantować, że wszyscy o głosowaniu wiedzieli? Że kartkę z odpowiedzią na pytanie referendum wypełnił rzeczywiście rodzic tego konkretnego ucznia? A jeśli dwoje rodziców tego samego ucznia ma w sprawie krzyży w szkole odmienne poglądy? Czyj głos powinien być wzięty pod uwagę przy liczeniu?
Felieton pisany w Polsce 1 sierpnia, w zasadzie powinien mieć jeden oczywisty temat: kolejną rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Nie będe od tego uciekał, choć nie mam zamiaru dołączać do serii państwowych, a zapewne także wielu „oddolny”, rocznicowych uroczystości.
Jako urodzony w tym samym roku, w którym nasze polskie, mickiewiczowskie „mierz siły na zamiary” kazało dowództwu Armii Krajowej, w zasadzie z pobudek polityczno-patriotycznych a nie taktycznych, wywołać ów armagedon stolicy Polski, mam szereg osobistych refleksji…
Pierwsze mają swoje źródła w dzieciństwie, kiedy to oficjalny przekaz ówczesnych władz, w tym także ten szkolny, był bardzo skąpy lub stronniczy. Jedyna osoba, w gronie dalszych krewnych, będąca „świadkiem historii” – „ciocia Niunia”, która uczestniczyła w Powstaniu jako sanitariuszka i została dwukrotnie odznaczona Krzyżem Walecznych, niewiele zdążyła mi opowiedzieć o tym „jak tam było na prawdę”, gdyż zmarła gdy ja miałem 13 lat. A w ówczesnej szkole, z tamtych gazet i radia niewiele prawdy mogłem się dowiedzieć.
Ale żył w rodzinie mit Powstania i bohaterstwa jego Żołnierzy. Jako że równolegle do przekazu oficjalnych władz, także wśród młodych, funkcjonował nurt „zakazanych” źródeł informacji, głównie z zagłuszanych stacji radiowych „Wolna Europa” i „Głos Ameryki”, a także ze słynnego „bum, bum, bum..”, czyli z Radia BBC, kultywowanie pamięci Powstania Warszawskiego było elementem młodzieńczej przekory. Taka stara zasada „zakazanego owocu”, który właśnie dlatego, że jest zakazany, lepiej smakuje.
Foto:Leszek Łożyński/REPORTER[www.wyborcza.pl]
Dlatego gdy w wieku 25 lat prowadziłem w 1969 roku mój pierwszy kurs dla kandydatów na harcerskich drużynowych w Poddąbiu, gdy „dopiero co” zakończyły się oficjalne obchody XXV-lecia Polski Ludowej, i nadeszła „ta” data – nie miałem wątpliwości, żeby nie tylko napisać krótki, ale o dużym poziomie emocji, tekst okolicznościowy, w czytanym na porannym apelu rozkazie komendanta, ale także poprowadzić wieczorny „kominek przy świecach” (bo z powodu suszy obowiązywał zakaz rozpalania oignisk), na którym śpiewaliśmy, powszechnie wszystkim znane, choć nie uczone w szkołach, powstańcze piosenki: „Marsz Mokotowa”, „Warszawskie dzieci…”, „Pałacyk Michla”, a także „Sanitariuszka Małgorzatka…” i wiele, wiele innych.
Dlaczego tyle o tym piszę? Bo „na tym tle” chcę przejść do wyrażenia moich poglądów o najnowszej inicjatywie Rzecznika Praw Dziecka, a szerzej – ministerialnych zamiarów zwiększenia liczby godzin z historii, jak informują – historii najnowszej. To znaczy tej historii, którą w znaczącym procencie uczniowie znają, lub mogą poznać, z opowieści swoich rodziców, dziadków czy innych krewnych i starszych osób zaprzyjaźnionych. A póki co – oni pamiętają, że to nie Kaczyńscy byli przywódcami strajków sierpniowych w 1980 roku…
Przez chwilę, zanim zacząłem pisać dalej, zastanowiłem się: czy mam – jak należało się spodziewać – głośno protestować przeciw tym projektom, czy… czy może im przyklasnąć?
To prawda – zwiększanie w szkołach średnich liczby godzin historii do 5 – 6 lub więcej godzin w tygodniu (jak to postuluje Kaczyński) to czysty absurd. W tym czasie prawie pełnoletni uczniowie powinni zdobywać niezbędne kompetencje potrzebne im w bliskiej już przyszłości, a nie tracić czas na oglądanie się za siebie i „rozgrzebywanie” martyrologicznej przeszłości swojego narodu.
A czemu miałoby służyć „ukazanie losów najmłodszych ofiar ludobójczej polityki III Rzeszy – także upamiętnienie gehenny dzieci na terenach Polski okupowanej przez ZSRR, powojennych losów sierot wojennych, a także dzieci Żołnierzy Wyklętych, bohaterów polskiego podziemia niepodległościowego”? Czy przymusowe dowiadywanie się przez dzisiejszych uczniów podsatwówek o tym, że przed osiemdziesięcioma laty tamtejsi dorośli zgotowali ówczesnym dzieciom taki tragiczny los, a inni dorośli nie potrafili temu w żaden sposób zaradzić, pomoże im w budowaniu sensu życia w XXI wieku?
Protestowałbym przeciw tym pomysłom, jak tylko potrafię, ale… Ale przecież ten protest, jak i wszystkie inne organizowane przeciw temu co robi rząd, nie ma na nich wpływu. I tak zrobią co zamierzyli, nawet z jeszcze większą determinacją.
Więc może przyklasnąć tym „hiperpatriotycznym” pomysłom? Uczniowie, zmuszani do czytania tych nowych podręczników historii, do „zaliczania” obowiązkowych wycieczek do „miejsc kaźni”, do czczenia „nowych bohaterów” i „bojowników” o „prawo” i o „sprawiedliwość” w wersji PiS, w znakomitej większości (bo oportuniści byli w każdych czasach) wyjdą z tej „obróbki” z przekonaniem, że to „pic na wodę”, i zajmą się, na własną rękę i przy wsparciu mądrych rodziców, realnymi problemami, takimi jak: ich kompetencje przyzłości, rozwój robotyki i sztucznej inteligencji, ale także kryzys klimatyczny, ekologia i problem zaśmiecenia Ziemi… I swoim osobistym szczęściem…
Włodzisław Kuzitowicz
W internetowym kalendarzu Kalbi, obok tego, że dziś imieniny świętują: Jakub i Krzysztof, oraz jeszcze trzynaścioro „nosicieli” innych imion, wyczytałem, że jest to: „Światowy Dzień Dziadków i Osób Starszych” oraz „Dzień Bezpiecznego Kierowcy”. Jako że nie jestem ani kierowcą, ani dziadkiem i uważam, że starość to stan duch, a ja się jeszcze w tej kategorii nie widzę – przeszedłem w lekturze dalej. A tam przeczytałem takie trzy przysłowia:
„Ciepły święty Jakub, zimne Boże Narodzenie”
„Gdy Jakub z pogodą, w zimie wiele lodu”
„Gdy słońce świeci na Jakuba, to będzie zima długa”
Wychowałem się na przekazie, że „przysłowia są mądrością narodu”. Ale wszystko wskazuje na to, że w ostatnim stuleciu zmieniły się nie tylko środki podróżowania, przekazywania informacji i sposoby ubierania się, ale przede wszystkim to, co wydawało się nam odwieczne: klimat! I dlatego nie wierzę, iż najbliższa zima będzie mroźna i długa, a Boże Narodzenie zimne.
Ale jest tam jeszcze cytat dnia – fragmencik z mickiewiczowskiej „Pieśni Filaretów”* autorstwa Adama Mickiewicza:
„Nie zamiar podług sił!…”
Nie wiem co kierowało autorem/autorami tego kalendarza, że akurat na dzisiaj zadedykowali ten hiperromantyczny apel, który już nie raz doprowadził Polaków do klęski. Bo cała zwrotka, którego cząstką jest ten cytat, zawiera takie przesłanie:
Cyrkla, wagi i miary
Do martwych użyj brył;
Mierz siłę na zamiary,
Nie zamiar podług sił.
Coś mi się zdaje, że owa sentencja musiała przyświecać od pewnego czasu klubom opozycyjnym, których posłowie skierowali do Prezydium Sejmu wniosek o wotum nieufności wobec ministra Czarnka. Mierzyli siły (swych głosów) na swoje zamiary, a powinni dostosować swe zamiary do realnie posiadanych sił. Nie tylko nic nie ugrali, ale jeszcze wzmocnili pozycję pana uczelnianego profesora w rządzie. I stworzyli mu dodatkową możliwość brylowania przed kamerami telewizji wszystkich opcji…
A wielka szkoda, że owi wnioskodawcy nie przeczytali zwrotki, która poprzedza tą z poprzednio przywołanym cytatem:
Dziś gdy chce ruszać światy
Jego Newtońska Mość,
Niechaj policzy braty
I niechaj powie: dość.
A tak w ogóle, to od początku tej inicjatywy z owym wotum nieufności miałem przekonanie, że to tylko taka inscenizacja „ku pokrzepieniu serc”. Bo nawet gdyby się powiodła, to co by dało odwołanie Czarnka? Moim zdaniem – jedynie zmianę wizytówki na drzwiach gabinetu ministra i wymianę pieczątki – starej na nową. Jak mogłem przeczytać w piątkowej (z 23 lipca 2021r.) „Gazecie Wyborczej”, nie tylko ja jestem tego zdania. A tam, co prawda dopiero na 10. stronie, zamieszczono zapis rozmowy z Igą Kazimierczyk – prezeską Fundacji „Przestrzeń dla Edukacji”, zatytułowany „Wszystkie grzechy Czarnka”. Tekst ten w e-wersji ma tytuł „Świat zastanawia się nad przyszłością, my debatujemy o cnotach. Za co Czarnkowi należy się dymisja”
Może to nie w stylu felietonowym, ale muszę zacytować wypowiedź pani dr Kazimierczyk z tego wywiadu:
Jak wszyscy wiemy „bohaterem tygodnia” stał się Paweł Skrzydlewski, doradca ministra Czarnka, który na łamach „Nowego Dziennika” ogłosił, że od września szkoła zajmie się „właściwym wychowaniem kobiet, a mianowicie ugruntowaniem dziewcząt do cnót niewieścich”. [Więcej – TUTAJ] Na fali licznych na ten temat materiałów znalazłem wypowiedź prezesa zarządu i współzałożyciela Instytutu Ordo Iuris, przewodniczącego Rady tej Fundacji, adwokata, doktora Jerzego Kwaśniewskiego, który 13 lipca w studiu POLSAT NEWS, podczas rozmowy z redaktorką Agnieszką Gozdyrą wygłosił takie oto „złote” myśli:
„Jeśli krytykujemy doradcę ministra edukacji za to, że posługuje się pojęciem cnoty, to znaczy, że zgubiliśmy podstawowe dogmaty pedagogiki. Bo cnota to jest trwałe uzdolnienie do dobra, do najlepszości – jak mówi pan profesor Skrzydlewski – do porzucenia bylejakości. I cnota jest tym podstawowym kodem wychowawczym, który stosujemy od tysięcy lat w kulturze europejskiej. Przeciwko naturalnemu egoizmowi każdego człowieka.”
Kto chce posłuchać całej tej rozmowy, w której także uczestniczyła pani prof. Monika Płatek – odsyłam do pliku na Yoy Tube „Debata Dnia – 13.07.2021 r.” (od 44 minuty nagrania) – TUTAJ
Ale ja postanowiłem tematem tego felietonu uczynić coś, co może nie jest takie nośne jak temat „cnót niewieścich”, ale co jest obowiązującym dokumentem, który w nadchodzącym roku szkolnym będzie podstawą do działań nadzoru pedagogicznego. Mam na myśli kierunki polityki państwa na rok szkolny 2021/2022.
Przypuszczam, że mało kto w okresie wakacyjnym przeczytał ten dokument powoli i „ze zrozumieniem”. A jest tam nad czym zastanowić się, a nawet czym zaciekawić. Ja – jako emeryt mający nieograniczone zasoby czasu dyspozycyjnego – „poświęciłem się” i „pro publico bono” nie tylko przeczytałem ten dokument, ale podjąłem wysiłki, aby zrozumieć o czym tak naprawdę tam napisano.
Pierwsze cztery kierunki, w świetle wcześniejszych wypowiedzi i publikacji ministra i jego ludzi, nie są zaskoczeniem. To wspomaganie przez szkołę wychowawczej roli rodziny, wychowanie do wrażliwości na prawdę i dobro*, działanie na rzecz szerszego udostępnienia kanonu edukacji klasycznej czy podnoszenie jakości edukacji poprzez działania uwzględniające zróżnicowane potrzeby rozwojowe i edukacyjne wszystkich uczniów (patrz projekt „Edukacja dla wszystkich”)
Także ostatni, szósty kierunek, nie może nikogo zaskoczyć: „Wzmocnienie edukacji ekologicznej w szkołach”.
Ale przysłowiowego konia z rzędem temu, kto z nauczycielskiego „ludu” wie o co tak naprawdę chodzi w piątym kierunku:
„Wdrażanie Zintegrowanej Strategii Umiejętności –rozwój umiejętności zawodowych w edukacji formalnej i pozaformalnej, w tym uczeniu się dorosłych.”
Odczytałem ten zapis „ze zrozumieniem” – jako wdrażanie nie wszystkich umiejętności zapisanych w owym dokumencie „Zintegrowana Strategia Umiejętności”, a jedynie umiejętności zawodowych. A szkoda. Wielka szkoda…
Tym razem nie miałem problemu z decyzją o czym będzie dzisiejszy felieton. Pierwszym impulsem była przesyłka, którą dostałem na Messengera od znajomej nauczycielki – zaangażowanej w naprawę polskiej szkoły. Były tam dwa linki na strony z tekstami, które zdaniem przesyłającej powinienem zobaczyć. Aby nie było, że wymyślam – przytoczę co napisała:
:
Wprawdzie czas urlopu, lecz w trosce o to, by nie obudzić się we wrześniu z ręką w nocniku , czytaj.
Pierwszym był link na stronę ZNP, gdzie zamieszczono „Opinię ZNP ws. projektu ustawy o zmianie ustawy Prawo oświatowe”. Drugi prowadził na oficjalną stronę Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, a konkretnie do dokumentu „Stanowisko Sekcji Pedagogiki Szkoły i Sekcji Pedeutologii Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN w sprawie nowelizacji rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej o nadzorze pedagogicznym z 25.08.2017 r.”
Pod tym napisała jeszcze:
„Jestem załamana brakiem reakcji n-li. Cisza. Cisza w grupach naucz., cisza u tzw. superbelfrów. Konformiści. W mojej grupie nie ma odzewu na posty dotyczące sprawy, podobnie jak w innych. Włodziu, czas byłoby zmykać z oświaty. Tyle, że mi bliżej do emerytury (głodowej) niż dalej.”
Poruszony tym tekstem niezwłocznie odpisałem:
„Wycisz się, zracjonalizuj sytuację. Protesty w praktyce nie mają na PiS wpływu – ludzie już to wiedzą. A Ty nie będziesz Rejtanem. Emerytura, jaka by nie była, ważne żeby była. A później będziesz martwiła się gdzie dorobić…”
Nadawczyni tamtych tekstów przyznała mi rację: „Oczywiście masz rację. Martwię się – jak zwykle – ponad miarę.[…] . Dziękuję Ci za dobre słowo.”
Ta korespondencja spowodowała, że zacząłem się zastanawiać, czym może być spowodowany ten, zauważony przez ową znajomą, brak reakcji „szeregowych” nauczycieli na zakusy władzy oświatowej, aby jeszcze przykrócić „nadzorczą smycz”, na której nauczyciele i tak są już od dawna prowadzeni.
Może to po prostu czas wakacji powoduje, że ludzie uciekają od problemów, a może jest to efekt instynktownego odruchu samoobrony psychicznej, po miesiącach codziennego stresu i bombardowania złymi informacjami? Bo nie chce mi się wierzyć, że to sutek konformizmu nauczycieli…
x x x
A teraz o tym, o czym dowiedziałem się dzięki owej koleżance. Jako że opinię ZNP o projekcie zmiany ustawy „Prawo oświatowe” znałem – wiedziony ciekawością pozyskania nowych informacji o aktywności uczonych z KNP PAN – kliknąłem ten drugi link. I tu wielka niespodzianka. Oto co zobaczyłem:
Przyjrzyjcie się uważnie…. Data pisma: 25 czerwca 2021 r. Stanowisko owych dwu sekcji KNP PAN dotyczy nowelizacji Rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej o nadzorze pedagogicznym z 25 sierpnia 2017 roku. Zanim zapoznacie się z jego treścią, warto poznać przedmiot tej opinii:
Projekt Rozporządzenia zmieniającego rozporządzenie w sprawie nadzoru pedagogicznego – TUTAJ
Lektura tego dokumentu osobom nie mającym przed oczyma rozporządzenia w którym zamierza się wprowadzić zmiany, niewiele powie. Więcej „o co chodzi” projektodawcy można dowiedzieć się, czytając uzasadnienie tych zmian – TUTAJ
Dla jasności dalszego toku tego felietonu przytoczę kilka fragmentów owego uzasadnienia:
Pisanie felietonu w drugą niedzielę wakacji – w czasie który dla wielu tak naprawdę wakacjami jeszcze nie jest – nie jest takie proste. I nie mam tu na myśli tylko Donalda Tuska, który już jutro wyrusza „w Polskę”, aby przekonywać rodaków, że PiS nie jest ich dożywotnim wyrokiem. Bo wakacji nie mają także dyrektorzy szkół, nie mają nauczyciele szkół ponadpodstawowych, oddelegowani do komisji rekrutacyjnych, nie mają ci (nieliczni), którzy zatrudnili się jako wychowawcy na koloniach letnich – tych organizowanych przez samorządy, jak i tych „komercyjnych”.
Jakim tematem powinien dziś zająć uwagę swoich Czytelniczek i Czytelników felietonista „informatora oświatowego”? Czy takim, który podniesie im ciśnienie i zaburzy atmosferę wakacyjnego relaksu? Bo takim bezsprzecznie byłyby felieton o tym, że Czarnek chce w okresie wakacji przepchnąć swoje reformy, i że lewica zaczęła zbierać podpisy pod obywatelskim wnioskiem o odwołanie go ze stanowiska ministra. A może powinien to być felieton „rozbawiający”, którego motywem przewodnim stałaby się inicjatywa tegoż samego ministra, ujawniona w miniony piątek, kiedy to wraz z ministrem od zdrowia ogłosili „rewolucyjny” program profilaktyki krótkowzroczności u uczniów z edukacji wczesnoszkolnej?
Po chwili zastanowienia podjąłem decyzję: jest tylko jeden temat, który tak naprawdę skupił na sobie moją uwagę: to wczorajsze wystąpienie Donalda Tuska na Radzie Krajowej PO. I to nie dlatego, że przestałem być racjonalistą i zacząłem wierzyć w cuda, ale z bardzo prostego powodu: jak każdy wygłodniały (normalności) człowiek, odczuwający silną potrzebę zaspokojenia głodu, z nadzieją patrzy na każdy dostawczak z ewentualnym prowiantem…
Wysłuchałem go „na żywo” w TVN24. Z nadzieją, ze może coś umknęło mojej uwadze – przeczytałem dziś „od deski do deski” zapis tego przemówienia… I nic. Nic nie znalazłem, nawet jednego akapitu, jednego zdania, o edukacji…
W tej sytuacji uruchomił się mechanizm obronny mojej psychiki, który niezwłocznie zaczął mi suflować takie myśli:
To nic, wszak nie mógł mwić o wszystkim. Ale przecież najważniejsze, aby dzięki jego powrotowi do roli lidera PO, powstał sojusz partii i innych środowisk opozycyjnych, który pozwoli w najbliższych wyborach wygrać z PiS-em i jego „przystawkami”. A jak PO widzie edukację, jeśli to ona będzie mogła mieć na nią wpływ, można przeczytać na stronach od 105 do 113 w dokumencie „Twoja Polska – Program Koalicji Obywatelskiej”.
Cóż nam zostało, jeśli nie łudzenie się nadzieją, że nie wszystko jeszcze stracone, że Czarnek i jego wizja edukacji nie będzie wieczny, że prędzej czy później (oby jak najprędzej) nastaną czasy ludzi mądrych i kompetentnych, a przede wszystkim myślących nie o własnych wyimaginowanych światach, lecz o rzeczywistym dobru podmiotów tejże edukacji – o uczniach – obywatelach PRZYSZŁOŚCI.
Włodzisław Kuzitowicz
Gdy w minioną sobotę redagowałem materiał „Dwa okolicznościowe teksty, dwu dyrektorów, z tej samej – wczorajszej – okazji”, w nieuchronny sposób wyzwoliło to wspomnienie mojego ostatniego, nie tylko w dyrektorskiej roli, zakończenia roku szkolnego. A było to 24 czerwca 2005 roku. Od tamtego dnia minęło tylko/aż 16 lat… To cztery razy więcej niż liczba lat pracy w roli dyrektora Marcina Józefaciuka, ale jedynie nieco więcej niż połowa dyrektorskiego stażu Jarosława Pytlaka.
Ale dla mnie to cała epoka….
Przyznam szczerze – nie pamiętam żadnego szczegółu przebiegu tej ostatniej uroczystości: rozdawania świadectw, nagrodowych książek najlepszym uczniom, pewnie jakiegoś pożegnania odchodzącego na emeryturę dyrektora, zorganizowanego – w imieniu uczniów – przez samorząd uczniowski. Pewnie ja także wygłosiłem do uczniów jakieś pożegnanie…
Trochę mi wstyd. I nie da się tego usprawiedliwić przebytym udarem mózgu i wykasowaniem sporego zasobu moich „komórek pamięci”. Tym bardziej, że był to przecież dzień, w którym nie tylko rozstawałem się z rolą dyrektora, ale który był prologiem dnia mojego ostatecznego pożegnania się z pracą zawodową w szkolnym pionie oświaty, która „wygasła” z końcem wakacji – 31 sierpnia owego roku.
Ale może jakimś uzasadnieniem owej amnezji jest fakt, że po wakacjach rozpoczął się kolejny etap mojej aktywności – nie ukrywam, że bardzo przeze mnie lubianej – aktywności w roli wykładowcy w szkołach wyższych? Bo były to dwie szkoły: Wyższa Szkoła Informatyki, na jej Wydziale Pedagogicznym, oraz Wyższa Szkoła Pedagogiczna.
Napisałem o tym, bo miniony tydzień przyniósł mi jeszcze jedno wspomnienie – 15. rocznicą „poczęcia” mnie jako dziennikarz internetowego. Bo stało się to 23 czerwca 2006 roku – pamiętam, bo to Dzień Ojca. Już raz, przed trzema laty, w „Felietonie nr 275. W 13-ą rocznicę „poczęcia” mojego nowego wcielenia…” wspomniałem ten tak przełomowy dla tych ostatnich lat mojej biografii dzień. A nie byłoby tego, co stało się owego dnia, gdyby nie fakt, że po przejściu na emeryturę pracowałem jako wykładowca w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Łodzi.
Oto kilka fragmentów tego tekstu:
Gdy we wtorek redagowałem materiał o przebiegu XXXIV Podsumowania Ruchu Innowacyjnego w Edukacji, zakończyłem go deklaracją: „Zobowiązujemy się do opublikowania wykazu laureatów wyróżnień w poszczególnych kategoriach, gdy tylko będą one dostępne.” Niestety. Do dzisiaj nie udało mi się zdobyć pełnej listy wszystkich wyróżnionych osób i instytucji, którym w tym roku przyznano tytuły honorowe w licznych kategoriach.
W minionych latach stało się tradycją, że listę wyróżnionych – według kategorii – publikowano w kolejnym numarze periodyku „Dobre Praktyki”, który był dostępny w czasie kolejnej uroczystości.[np. Nr 26 lato 2019 r, Nr 22 wiosna 2018 r., czy Nr 19 wiosna – lato 2017 r.]
Niestety! W tym roku na oficjalnej stronie ŁCDNiKP można zobaczyć, że ostatnim dostępnym numerem jest Nr 31 zima – wiosna 2021 r., w którym, oczywiście, takowej listy nie ma, bo w czasie gdy on powstawał kandydatury do wyróżnień w poszczególnych kategoriach dopiero napływały.
[Źródło:www.wckp.lodz.pl]
Podtrzymuję moją deklarację zamieszczenia na OE listy instytucji, osób, a przede wszystkim nauczycieli i dyrektorów, wyróżnionych na XXXIV Podsumowaniu, gdy tylko będzie ona dostępna, bo – mam nadzieję – nie jest to lista utajniona, jak to – w opinii ówczesnego łódzkiego kuratora – zdarzyło się przed paroma laty z listą odznaczonych przez niego, z okazji Dnia Edukacji Narodowej, Medalem KEN, której podania ów urzędnik państwowy mi odmówił
.
x x x
A dzisiaj podzielę się z Wami kilkoma (ale nie wszystkimi) refleksjami, które zrodziły się podczas oglądania filmowej relacji z owej wtorkowej, jak ją określił dyrektor Moos, hybrydowej uroczystości.
Źródło: screen z filmowej relacji [www.facebook.com/lcdnikp/]
Mgr inż. Janusz Moos – od 1996 r. dyrektor Wojewódzkiego Centrum Kształcenia Praktycznego, od 2001 roku – Łódzkiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego – podczas przemowy powitalnej z okazji inauguracji XXXIV Podsumowania Ruchu Innowacyjnego w Edukacji w dniu 15 czerwca 2021 roku.
Oglądając i słuchając inauguracyjnego przemówienia „Ojca Chrzestnego” owej dorocznej formuły, w czasach gdy ona raczkowała, pomyślanej jako pozasystemowa forma dowartościowania twórczych nauczycieli i dyrektorów szkół, nie mogłem nie zwrócić uwagi na to, że nauczyciele nie są już najważniejsi. Bo w zapowiedzi Matuzalema ośrodków doskonalenia nauczycieli nawet nie zostali wymienieni jako kategoria osób wyróżnionych. Takimi słowami poinformował on o tegorocznych laureatach: „138 osób, instytucji, pracodawców, uczonych, społeczników otrzymuje dzisiaj tytuły honorowe.”
Za to nie zabrakło czasu na serdeczne powitania vipów, których długą listę, ułożoną w nieprzypdkowej kolejności, wymieniał gospodarz wydarzenia. Tylko nieliczni z nich byli obecni fizycznie na tej uroczystości.
Jako pierwszego mgr inż. Janusz Moos powitał – oczywiście – Łódzkiego Kuratora Oświaty (od końca października ub. roku funkcję tę pełni Waldemar Flajszer) którego, za przykładem przywołanego prof. Nowackiego, przywitał (jak przed wojną!) słowami: „A teraz witamy pierwszego nauczyciela”.
Kolejny tydzień dobiega końca. Zastanawiam się, czy powinienem podjąć w tym felietonie tematy, które w tym czasie zaprezentowałem jako redaktor OE… No bo o czym tu pisać – że popieram akcję PAH: „Zamiast Kwiatka Niosę Pomoc”, że cieszę się z ograniczenia przez łódzki magistrat skali zwolnień „pracowników niepedagogicznych” w łódzkich szkołach, że podziwiam optymizm pani dr Joanny Leek, która wierzy, iż „już nie wróci system klasowo-lekcyjny wymyślony 400 lat temu”, czy może o tym, że wcale nie byłem zaskoczony informacją, iż minister Czarnek chwali homofobiczne wypowiedzi małopolskiej kuratorki oświaty Barbary Nowak i że nie wierzę, że RPO cokolwiek wskóra swym listem wysłanym do owego ministra w tej sprawie.
A pisanie o dyrekcjach szkół, które zajęły pierwsze 10 miejsc w sondażu przeprowadzonym w szkołach nt.otwartości i bezpieczeństwa osób LGBTQ+ , po „felietonowym” tytule tego materiału („Oto lista szkół, których dyrekcje mogą niedługo stracić stanowiska”) jest wszak całkowicie zbędne.
Jestem przekonany, że także nikt nie spodziewa się po mnie, iż będę miał coś zaskakująco innego od dotychczas prezentowanego poglądów do powiedzenia w sprawie przygotowywanych zmian w prawie oświatowym, dających kuratorom wszechwładzę nad dyrektorami szkół, albo na temat decyzji Odwoławczej Komisji Dyscyplinarnej dla Nauczycieli przy MEN, która uchyliła decyzję wiceprezydenta Łodzi dotyczącą zawieszenia w pełnieniu obowiązków dyrektora łódzkiego XXXIV LO, odznaczonego (poza wszelką kolejnością) Medalem KEN – pana Dariusza Jakóbka.
A co można w felietonowym stylu napisać o stanowisku, jakie zaprezentował ZNP po czwartkowym spotkaniu grupy roboczej ds. systemu awansu zawodowego nauczycieli, powołanej w ramach Zespołu ds. statusu zawodowego pracowników oświaty? Wszak jest to klasyczna „oczywista oczywistość”!
Nie mam także zamiaru felietonowo „pastwić się” nad „Ogólnopolskim Kongresem EDUCATIO PERMANET IN AETERNUM – WYCHOWANIE TRWA WIECZNIE”, zorganizowanym przez Kolegium Jagiellońskie i Rzecznika Praw Dziecka – i to nie dlatego, że boję się zablokowania strony OE, ale ze względu na szacunek dla czytających te felietony. Bo ile można na ten temat…
Z całkowicie innego powodu nie uczynię tematem felietonu przebieg senackiej konferencji pt. „Ile polityki w edukacji. Czy trzeba edukować polityków?” – bo to mógłby być temat na poważny esej, a nie felieton.
Uważni czytelnicy „Obserwatorium Edukacji” zastanawiają się już, dlaczego pomijam materiał z czwartku: „Prof. Śliwerski broni szkolnictwa zawodowego, podpierając się dyrektorem Moosem”. Czynię tak z przyczyn „terapeutycznych” – przedawkowanie nawet najbardziej skutecznego leku może zakończyć się śmiercią lub kalectwem…
Przeto o czym dzisiaj będzie?
W piątek zamieściłem na moim fejsbukowym profilu link do artykułu w ”Polityce” „Szkoła centralnie zarządzana? Czarnek nie rzuca słów na wiatr” i przeczytałem pod nim komentarz liderki grupy „Budzący się Poloniści” – koleżanki Jamiałkowskiej-Pabian:
„Widzę, że dziś chcesz zniszczyć nas psychicznie. Kolejna dobraaaaa wiadomość.”, i kiedy wiedziony nagłym impulsem odpowiedziałem: „To są szczepionki. Mają wywołać odporność na zarazę!”, rozpoczął się mój proces pogłębionej refleksji nad stanem odporności psychicznej środowiska nauczycieli, a zwłaszcza tych świadomych konieczności PRAWDZIWEJ reformy systemu edukacji.
Natychmiast stanął mi przed oczyma długi tekst Marcina Świątkowskiego, który zamieściłem w piątek 11 czerwca, opatrując go tytułem „Pierwsza (ujawniona) ofiara polityki edukacyjnej rządu tzw. „Zjednoczonej Prawicy”. Przypomnę, ze była to „spowiedź” młodego (bo dopiero po paru latach pracy) nauczyciela j. polskiego w IV LO w Krakowie, który uzasadniał swoją decyzję o odejściu z zawodu. Dramatycznie brzmi to wyznanie:
„…szkoła najpierw wessała mnie jak odkurzacz, dając poczucie, że znalazłem się na swoim miejscu i robię to, do czego mam prawdziwy talent, po czym przemieliła w swoich trybach jak kafkowska machina, zmuszając do porzucenia tego, co w niej znalazłem...”
Dużo pan Marcin napisał tam prawd o złych elementach tego systemu, ale w wywiadzie udzielonym dla portalu „Miasto Pociech” na pierwszy plan, jako główny powód odejścia z zawodu, podał: „Bo w momencie, kiedy dostaje się 2200 zł na konto za mordowanie dzieciaków jakimiś głupotami, a większość programów nauczania to głupoty, to jest to naprawdę kiepski dowcip.”