1 listopada 2018 r. w zamieszczonym z okazji Dnia Pamięci o Zmarłych tekście napisałem:

 

Odwiedzając dzisiaj cmentarze, na których znajdują się groby naszych bliskich zmarłych: rodziców, krewnych, przyjaciół, wspomnijmy także naszych nauczycieli, tych, którzy byli dla nas przewodnikami w wędrówce od niewiedzy ku wiedzy, od nieodpowiedzialnego dzieciństwa do dojrzałości.

 

Szczególne wspomnienie i zapalonego pod cmentarnym krzyżem znicza poświęćmy zwłaszcza tym, którzy odegrali w naszych biografiach role przewodników, mentorów, mistrzów. Bo choć Oni żyją w nas tym co w nas zasiali, to niechaj dziś nasza o Nich pamięć będzie spłatą kolejnej raty zaciągniętego u nich kredytu…

 

I dzisiaj, przypominając ten tekst, przywołam  moje wspomnienia o zmarłych Osobach, które w mojej biografii odegrały pewne, często znaczące, role, albo których biografie przecinały się wielokrotnie z moją drogą zawodową, a które zamieszczałem na „Obserwatorium Edukacji” w minionych latach:

 

 

1 listopada 2015 r. – Felieton nr 97. Dzień Wspomnień o Tych Którzy Odeszlipoświęcony Pani dr Aleksandrze Majewskiej

 

1 listopada 2016 r. – Wspomnienie o rzeczywistej twórczyni gimnazjów – Irenie Dzierzgowskiej

 

1 listopada 2017 roku – Wspomnienie o nauczycielce, wiceministrze edukacji – arystokratce nie tylko z nazwiska!

 

1 listopada 2018 roku – poinformowałem – za prof. Bogusławem Śliwerskim – o niedawnej (31 października 2018) śmierci prof. dr hab. Marii Dudzikowej [TUTAJ]

 

1 listopada 2019 roku – Dzień Pamięci o Naszych Bliskich i Znajomych, którzy odeszli.poświęcone Pani Danucie Falak – wieloletniej dyrektorce XXVI LO w Łodzi

 

1 listopada 2020 roku Felieton nr 345. Dr Aleksandra Majewska – zapomniana pedagog nie tylko poradnictwa  [Świadomy powrót do wspomnień tej samej osoby, ale zawierający nowe treści]

 

1 listopada 2021 roku – Dzień Wspomnień o Tych Którzy Odeszli – Władysława Matuszewska

 

 

 

Na zdjęciu – Anna Rosel-Kicińska na portrecie, znajdującym się w siedzibie Komisji Historycznej KChŁ ZHP przy ul. Stefanowskiego nr 19.

 

 

W dzisiejszym wspomnieniu przywołam pamięć zmarłej przed nieomal dwoma laty (9 listopada 2020 roku) hm Anny Rosel-Kicińskiej, która miała wpływ na koleje moich losów życiowych, „dzięki” której zaliczyłem 3 lata służby w Marynarce Wojennej, ale też dzięki której mogłem rozpocząć pierwszy etap mojej drogi zawodowej, jaki od pracy „zawodowego harcerza” doprowadził mnie do zawodu pedagoga-wychowawcy.

 

A wszystko działo się w latach, kiedy Ona pełniła funkcję Komendantki Chorągwi Łódzkiej ZHP (20.12.1962 – 07.06.1968), a ja znalazłem się w trudnym okresie „zawieszenia” –  po rezygnacji ze studiów na polonistyce w UŁ, a przed podjęciem nowych – na pedagogice.

 

x           x           x

 

Nie będę w tym wspomnieniu prezentował szczegółowej biografii Anny Rosel-Kicińskiej, tym bardziej, że – zazwyczaj wiedzący wszystko Googl – niewiele dostarczył mi na ten temat informacji. Przywołam jedynie kilka najważniejszych faktów:

 

Anna Rosel urodziła się 22 lipca 1932 r. we wsi Branica, dzisiejszym powiecie zduńsko-wolskim. Po burzliwych przeżyciach okresu II Wojny Światowej* zamieszkała w Łodzi, gdzie na początku lat pięćdziesiątych ukończyła polonistykę na Uniwersytecie Łódzkim. Po studiach – w latach 1954 – 1958 pracowała jako nauczycielka w Szkole Podstawowej nr 51 w Lodzi. Ale dla  moich wspomnień najważniejszą informacją jest ta, że decyzją ówczesnej I Sekretarz KŁ PZPR Michaliny Tatarkówny-Majkowskiej 20 grudnia 1962 – w wieku 30 lat – została Komendantką Chorągwi Łódzkiej ZHP.

 

Ja w tym czasie byłem w XI klasie XVIII LO, przygotowywałem się do matury i egzaminu wstępnego na filologię polską na UŁ.

 

Po raz pierwszy spotkaliśmy się „twarzą w twarz” – tak to zapamiętałem –  jesienią 1963 lub zimą 1964 roku. Byłem już wtedy studentem, a w Komendzie Hufca Łódź- Polesie byłem  instruktorem namiestnictwa zuchowego – pełniłem obowiązki przewodniczącego Kręgu Pracy Drużynowych Zuchowych, czyli byłem taką „prawą ręką” namiestniczki zuchów – Lili Madalińskiej.

 

I w owym czasie, pewnego popołudnia, do siedziby KH przy Kopernika 60 przyjechała z niezapowiedzianą wizytą druhna Rosel-Kicińska. Po krótkim pobycie w pokoju komendantki hufca –  hm Haliny Lech, przyszła – w jej towarzystwie – do pokoju gdzie siedziałem za biurkiem i coś tam czytałem. Zostałem przedstawiony Druhnie Komendant, a następnie – już tylko „w cztery oczy” – potoczyła się nasza pierwsza, długa rozmowa.

 

Streszczając: Na wstępie komendantka oświadczyła, że nie miała dotąd do czynienia z pracą drużyn zuchowych, prawie nic o tej metodyce nie wie. A że jako komendantka chorągwi powinna znać się na wszystkich pionach pracy Związku – postanowiła „dokształcić się w tym temacie”. Powiedziano jej, że na Polesiu działa taki Kuzitowicz, który zna się na tym świetnie i jest godny zaufania. I właśnie przyjechała, abym ją „podszkolił”…

 

Co wykonałem – z pełnym zaangażowaniem, bo wszak byłem pasjonatem pracy z zuchami. Przypomniałem to wydarzenie, aby na tym przykładzie pokazać, że nie wszyscy nominaci partyjni byli na swoich podwórkach zadufanymi w sobie kacykami. Anna Rosel-Kicińska była wśród takich pozytywnym wyjątkiem. 

 

Od tamtego dnia miałem dobre relacje z „moją” Komendantką.

 

Minęło kilka miesięcy. Po wakacjach 1964 roku podjąłem – brzemienną w skutki – decyzję o rezygnacji ze studiów polonistycznych, W konsekwencji niezaliczenia I roku studiów (dwukrotnie „oblany” egzamin ze staro-cerkiewno-slowiańskiego) w początkach października znalazłem się w swoistej próżni edukacyjnej. Na pedagogikę dostać się już nie mogłem – musiałem czekać do przyszłorocznej rekrutacji. Ale uświadamiałem sobie groźbę powołania do wojska – wszak miałem kategorię B – „Zdolny do służby wojskowej z ograniczeniami”.

 

I wtedy wpadłem na pomysł, aby zwrócić się do „mojej Komendantki” o zaprotegowanie mnie na I rok Studium Nauczycielskiego.

 

Ta, gdy tylko wysłuchała mojej historii i planów na studia pedagogiczne, oraz prośby o pomoc w przyjęcie do SN, gdzie przeczekałbym ten rok do egzaminów  wstępnych na pedagogikę, przerwała moje wywody, stanowczo oświadczając: „Druhu Włodku! To pomysł bez sensu, szkoda druha czasu na SN. Proszę spokojnie przygotowywać się do przyszłorocznego egzaminu na pedagogika.”  Na co ja: „Ale przecież zgarną mnie do wojska!” I wtedy z jej ust padła owa znacząca deklaracja” „O to proszę się nie obawiać. Reklamację od wojska biorę na siebie. Wystarczy mój telefon do Michaliny [Tatarkówny-Majkowskiej – WK], a już ona zadzwoni do kogo trzeba w Komendzie Uzupełnień.

 

To tłumaczy, dlaczego dałem się przekonać zapewnieniom komendantki i „odpuściłem” sobie naukę w SN.

 

Po kilku miesiącach od tamtej rozmowy, konkretnie w przededniu moich 21. urodzin – 10 kwietnia 1965 roku – listonosz przyniósł powołanie do odbycia zasadniczej służby wojskowej – na dzień 28 kwietnia – do Centrum Szkolenia Specjalistów Marynarki Wojennej w Ustce!

 

Pamiętam, że już w poniedziałek 12 kwietnia zameldowałem się z tym dokumentem u Komendantki Chorągwi. Wysłuchała mnie i obiecała „zadziałać”. Po informację o załatwieniu sprawy miałem zgłosić się za dwa, trzy dni…

 

Gdy przyszedłem, zobaczyłem zasępioną twarz Komendantki, która z wyraźnym zakłopotaniem poinformowała mnie, że nic w sprawie odroczenia mojego poboru nie mogła załatwić, bo „„jak druh wie, Tatarkówny już nie ma, jest nowy I sekretarz – próbowałam, ale… ale on nie chciał sprawą się zająć”.

 

Finalizując ten wątek: nie miałem wyboru – 28 kwietnia 1965 roku, odprowadzany nie tylko przez rodziców, ale także przez.. druhnę Rosel-Kicińską oraz jej zastępcę, wsiadłem do pociągu i wyruszyłem do Ustki, na spotkanie „nieznanego”.

 

Przez cały trzyletni okres służby w Marynarce Wojennej utrzymywałem z „Roselką” jak ją nazywaliśmy między instruktorami, kontakt listowy, a kiedy przebywałem w Łodzi na urlopach – także telefoniczny. Podczas ostatniego urlopu – w grudniu 1967 roku, gdy złożyłem wizytę „mojej” komendantce – dh. Rosel-Kicińskiej, usłyszałem od niej takie słowa: Ale gdy tylko druh przyjedzie do Łodzi, to bardzo proszę, już następnego dnia, przyjść na Gdańską do Komendy Chorągwi”. Wtedy nawet nie pomyślałem, że to nie było tylko towarzyskie zaproszenie…

 

Po przyjeździe – już na stałe – do Łodzi,  jak to miałem w grudniu  przykazane, niezwłocznie – 29 kwietnia, w poniedziałek przed południem – zameldowałem się w sekretariacie KChŁ. Po chwili siedziałem już w gabinecie komendantki, która bez zbędnych „nawijek” poinformowała mnie, że jest dla mnie przygotowany etat instruktora w dziale akcji letniej i zimowej Komendy Chorągwi –  z dniem 2 maja, bo pierwszego jest święto.

 

I tak oto mogłem przekonać się, że dh. Anna Rosel-Kicińska nie jest osobą, która – skoncentrowana na własnej karierze – nie przywiązuje wagi do spraw „maluczkich”, lecz że jest rzadko spotykanym w tamtych czasach człowiekiem, który poczuwa się do odpowiedzialności – nawet w przypadku, gdy ktoś inny dawno zapomniałby o sprawie… Ale Ona  uważała, że mnie zawiodła i dlatego musiałem 3 lata spędzić w wojsku, zamiast studiować pedagogikę… Dziś nie mam wątpliwości, że ten etat był „załatwiony” wyłącznie po to, abym mógł od razu po wojsku podjąć pracę…

 

Ale wkrótce nasze drogi rozeszły się. Anna Rosel-Kicińska 7 czerwca 1968 roku przestała pełnić obowiązki Komendantki Chorągwi Łódzkiej ZHP i przeprowadziła się do Warszawy, gdzie podjęła pracę w Polskim Radiu, jako kierowniczka Działu Programowego dla Dzieci i Młodzieży (do 1978 roku), a następnie – w latach 1978 – 1983 – objęła  stanowisko Redaktora Naczelnego Programów Oświatowo-Wychowawczych TVP. W latach 1983 – 1986 była Redaktorką Naczelną II Programu TVP.

 

Natomiast ja – już pod „rządami” nowego komendanta Chorągwi – Józefa Niewiadomskiego – od lutego 1969 roku zostałem zastępcą  komendanta Hufca Łódź-Polesie, a od czerwca 1970 – komendantem tego hufca. I od października 1070 roku podjąłem, zaoczne, studia pedagogiki na UŁ.

 

Po wyprowadzce Rosel-Kicińskiej do Warszawy spotkaliśmy się tylko jeden raz – było to w czasie gdy kierowała w PR  Działem Programowym dla Dzieci i Młodzieży. Spotkanie odbyło się w jednej z warszawskich kawiarni – w Al. Jerozolimskich, niedaleko skrzyżowania z ul. Marszałkowską. Z tego co pamiętam, było to jeszcze w czasie moich studiów, czyli gdzieś ok. 1974 roku. Ja opowiadałem Jej o tym co w moim życiu zdarzyło się po Jej przeprowadzce, a ona o swojej pracy w radiu. Po tym już nigdy nie spotkaliśmy się – nasze drogi rozeszły się definitywnie. Ona wiernie służyła swoim mocodawcom z PZPR – w partyjno-rządowych mediach pełniła coraz to bardziej odpowiedzialne funkcje –  nie zrezygnowała nawet w czasie Stanu Wojennego…

 

A ja – po decyzji odejścia z funkcji komendanta hufca i rezygnacji z etatowej pracy w ZHP (w proteście przeciw polityce Gierka, powstaniu Federacji Socjalistycznych Związków Młodzieży Polskiej i arbitralnym zmianom w strukturze i metodyce ZHP), po roku pracy jako instruktor w Dziale Artystycznym Łódzkiego Domu Kultury i – także rocznym – w roli wychowawcy w domu dziecka, zostałem wicedyrektorem ds. domu dziecka w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym nr 2, a po ukończeniu studiów pedagogicznych – pracowałem 8 lat jako st. asystent w Zakładzie/Katedrze Pedagogiki Społecznej na UŁ.  Kiedy w 1983 roku zrezygnowałem z kariery naukowca i powrocie do praktyki, po czterech  latach bycia wychowawcą w Państwowym Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym nr 3 – zostałem dyrektorem Wojewódzkiej Poradni Wychowawczo-Zawodowej w Łodzi, a później dyrektorem łódzkiej „Budowlanki”…

 

O Jej śmierci i pogrzebie dowiedziałem się – przypadkiem – wiele miesięcy po…

 

Jednak nie zmieniło to mojego stosunku do Jej Osoby i roli – bardzo nietypowej dla ludzi z ówczesnej „nomenklatury” partyjnej – jaką odegrała w owych dwu „zwrotnych” dla mojej biografii momentach. Nawet boję się myśleć co stałoby się z moim życiem po tym, jak po zakończeniu służby wojskowej, jako człowiek be zawodu i wykształcenia, musiałbym zaczynać nowe życie „w cywilu”. Gdyby nie Jej pomocna dłoń”, zatrudnienie w Komendzie Chorągwi…

 

Stąd moja o Niej pamięć, i ta forma „odroczonej” podzięki za Jej odpowiedzialne zaangażowanie się we wsparcie mnie w trudnej sytuacji życiowej.

 

 

x           x            x

 

Wspomniałem w początkowej części tego tekstu, że niewiele informacji o życiu i pracy Anny Rosel-Kicińskiej można znaleźć w Internecie. Przy tej okazji załączam linki do materiałów, które udało mi się jednak znaleźć, a także które pozyskałem od Leszka Margiela – instruktora Hufca Łódź-Polesie, zajmującego się utrwalaniem historii tego środowiska.

 

Poczet harcmistrzyń i harcmistrzów  –   TUTAJ

 

Notatka z informacją o śmierci A. Rosel-Kicińskiej  –  TUTAJ

 

*Tekst Anny Rosel-Kicińskiej o jej dzieciństwie i czasach okupacji niemieckiej

Wypędzeni nie chcą przebaczać…”  TUTAJ

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

 

 



Zostaw odpowiedź