



W ramach remanentu kończącego się roku szkolnego, dzisiaj proponujemy zapoznanie się a tekstem i filmem z wystąpienia jego autorki – Joanny Goc (wcześniej znana pod nazwiskiem Apanasewicz) na konferencji „INSPIR@CJE WCZESNOSZKOLNE 2025”, która odbyła się w marcu w Warszawie. Tekst ten pochodzi z portalu „Edunews” i został tam zamieszczony w minioną sobotę:
Strategie współpracy szkoły i rodziców na rzecz bezpiecznego rozwoju cyfrowego dziecka
Współczesne dzieci nie są „cyfrowe” – są po prostu dziećmi, które dorastają w świecie technologii, tak jak wcześniejsze pokolenia dorastały w świecie książek, radia czy telewizji. Ich naturalna obecność w środowisku online nie oznacza, że mają wrodzoną umiejętność mądrego korzystania z narzędzi cyfrowych. Przeciwnie – to środowisko pełne pokus, bodźców i ryzyka, które wymaga wsparcia, przewodnictwa i refleksji ze strony dorosłych. To, jak dzieci nauczą się korzystać z technologii – czy będzie to rozwijające i bezpieczne doświadczenie, czy źródło napięcia i uzależnienia – zależy przede wszystkim od nas.
Dlatego nie wystarczą proste rozwiązania, takie jak zakazy, limity czasowe czy demonizowanie smartfonów. Potrzebujemy strategii – przemyślanego, empatycznego podejścia, które łączy troskę o rozwój dziecka z rozumieniem cyfrowego świata. To również troska o równowagę między światem online i offline, wspieranie dobrostanu psychicznego, rozwijanie kompetencji cyfrowych, a przede wszystkim – tworzenie przestrzeni do rozmowy.
Współczesne dzieci potrzebują dorosłych, którzy nie tylko będą znać zagrożenia, ale też pokażą, jak mądrze i etycznie korzystać z technologii. Mądre towarzyszenie to wspólne odkrywanie możliwości, jakie niesie technologia: nauki, komunikacji, tworzenia, budowania relacji. To właśnie świadomość, rozmowa i obecność dorosłego sprawiają, że dziecko nie zostaje samo w cyfrowym świecie – ale uczy się w nim poruszać z uważnością, krytycznym myśleniem i odpowiedzialnością.
Bezpieczny rozwój cyfrowy dziecka to zadanie, którego żadna strona – ani szkoła, ani rodzina – nie jest w stanie zrealizować samodzielnie. Dlatego kluczowa staje się współpraca między nauczycielami i rodzicami. Nie jako jednorazowe spotkanie czy seria dyrektyw, ale jako długofalowy proces budowania zaufania, wspólnego szukania rozwiązań i wymiany doświadczeń. Wymaga to zmiany myślenia – rezygnacji z podejścia opartego na kontroli i lęku, na rzecz świadomego kształtowania postaw i nawyków. Bo technologia sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła – to sposób, w jaki z niej korzystamy, nadaje jej znaczenie.
Zamiast pytać, jak ochronić dzieci przed technologią, warto zapytać: jak możemy przygotować je do korzystania z niej w sposób odpowiedzialny, uważny i bezpieczny? Odpowiedzi nie znajdziemy w gotowych schematach. Ale możemy je wypracować wspólnie – krok po kroku – zaczynając od refleksji nad własnymi nawykami i przekonaniami.
Jak – posłuchajcie mojego wystąpienia na INSPIR@CJACH WCZESNOSZKOLNYCH 2025:
Joanna Goc, Strategie współpracy szkoły i rodziców na rzecz bezpiecznego rozwoju cyfrowego dziecka – plik na YouTube – TUTAJ
Pani Joanna prowadzi także bloga „Dla kreatywnych i nie tylko” – TUTAJ
Dzisiaj proponujemy obszerny tekst, zamieszczony w niedzielę 22 czerwca na portalu „Strefa Edukacji”, który jest zapisem wywiadu, jaki przeprowadziła Magdalena Konczal z dr Waldemarem Jakubowskim – od XXXI Walnego Zebrania Delegatów Krajowej Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność” , w maju 2023 roku – przewodniczącym KSOiW. Przed tym wyborem był on wiceprzewodniczącym Regionalnej Sekcji Oświaty i Wychowania Regionu Środkowo-Wschodniego. Uczyniliśmy to z jednego powodu: to pierwsza od bardzo długiego czasu okazja do poznania stanowiska w sprawie aktualnej sytuacji w oświacie tego, drugiego pod względem liczby członów, związku zawodowego, zrzeszającego nauczycieli.
Zachęcamy do przeczytania, bo nie wiadomo kiedy będziemy mieli drugą taką okazję:
Ministerstwo edukacji bardziej słucha samorządów niż nauczycieli
Foto: Adam Jankowski
Dr Waldemar Jakubowski
[…]
Magdalena Konczal : – Jak Pan ocenia mijający rok szkolny – z perspektywy nauczycieli? Czy udało się osiągnąć coś istotnego, czy raczej był to czas stagnacji?
Waldemar Jakubowski: – Ten rok można określić jako czas ciągłych zmian i braku stabilizacji. Nie sądzę, by nauczyciele wspominali go szczególnie dobrze. Choć były podwyżki, to już mało kto o nich pamięta – w rzeczywistości tylko rekompensowały one skumulowaną inflację, więc trudno mówić o realnym wzroście wynagrodzeń. MEN proponuje reformy, ale nie takie, na jakie czekało środowisko pracowników oświaty. Niektóre z nich spotykają się z jednoznacznym negatywnym odbiorem, jak choćby rzeczywisty zakaz zadawania prac domowych, co jest typowym przykładem niepotrzebnego przeregulowania systemu.
Pojawiło się też wiele zapowiedzi zmian, które wywołały poczucie niepewności – dotyczącej choćby katechetów, ale nie tylko. Zmiany związane z nauczaniem języka mniejszości narodowych mają wpływ także na nauczycieli drugiego języka obcego. To kolejne wyzwania, przed którymi stają nauczyciele.
Niestety, nic nie wskazuje na to, by warunki pracy uległy znaczącej poprawie. Wręcz przeciwnie – atmosfera w szkołach staje się coraz trudniejsza. Rosnąca roszczeniowość rodziców, problemy wychowawcze z uczniami – te kwestie nadal pozostają nierozwiązane. Do tego dochodzą komisje dyscyplinarne – w tym przypadku związki zawodowe są zgodne co do konieczności odrzucenia obowiązującego modelu odpowiedzialności dyscyplinarnej nauczycieli. Jest co prawda program wyjścia z regresu, próba zrobienia choćby kroku naprzód, ale na razie nic się w tym zakresie realnie nie dzieje.
M.K. – Spróbujmy spojrzeć na te pozytywne aspekty. W tym roku grupa nauczycieli uprawniona do otrzymania bonu na zakup laptopa została rozszerzona. Poza tym jest perspektywa likwidacji tzw. godzin czarnkowych. Dodałby pan coś jeszcze do tej listy spraw, które udało się załatwić?
W.J. – Wychodzimy z założenia, że nauczyciel to pracownik jak każdy inny i to na pracodawcy spoczywa obowiązek wyposażenia go w niezbędne narzędzia pracy – to w kontekście bonu na laptopa, program ten krytykowaliśmy od początku. Jeśli chodzi o godziny czarnkowe, rzeczywiście pojawiła się zapowiedź ich zniesienia w ramach szerszego procesu deregulacji. Ale wciąż czekamy na konkretne decyzje.
Są też inne pozytywne sygnały – choć nie wynikają one bezpośrednio z działań Ministerstwa Edukacji Narodowej. Od lat apelowaliśmy o uregulowanie niektórych spraw i dziś można mówić o pewnym przełomie, który jest wynikiem uchwały Sądu Najwyższego z lutego 2025 r. Od lat apelowaliśmy o uregulowanie kwestii wycieczek szkolnych i można mieć nadzieję, że to się będzie stopniowo stabilizowało. Chcemy w tym zakresie szczegółowo informować nauczycieli o obowiązujących zasadach prawa, które regulują to zagadnienie, jak choćby o obowiązku zapewnienia minimum 11 godzinnego dobowego wypoczynku.
Prowadzimy również akcję informacyjną dotyczącą roszczeń finansowych – nauczyciele mają prawo ubiegać się o należności nawet do trzech lat wstecz. Rozsyłaliśmy do swoich struktur szczegółowe instrukcje, jak domagać się wypłaty za należne godziny nadliczbowe. To ważne, by byli świadomi swoich praw i potrafili o nie zabiegać. Pod tym względem widać poprawę.
Na ile te pozytywy są zasługą MEN, a na ile efektami działań związków zawodowych czy innych czynników – to kwestia otwarta. Z mojej perspektywy, rola resortu w tych zmianach była raczej marginalna.
Załatwiane są drobne problemy, ale te zmiany mają raczej symboliczny charakter. Jest szumna zapowiedź, że będzie procedowany projekt obywatelski, ale tych zapowiedzi było już kilka, a do tej pory nic się nie zmieniło
M.K. – Lista spraw wymagających pilnego załatwienia jest znacznie dłuższa niż lista pozytywnych zmian, które udało się wdrożyć. Nadal nie rozwiązano kwestii powiązania nauczycielskich wynagrodzeń z przeciętnym wynagrodzeniem w gospodarce, wypłat za nadgodziny po wyroku Sądu Najwyższego czy powrotu urlopów dla poratowania zdrowia dla tych, którzy utracili to prawo wskutek tzw. wcześniejszych emerytur. Oczywiście jest jeszcze szereg innych zagadnie. Które powinno być najpilniej rozwiązane?
W.J. – Przede wszystkim: ochrona przedemerytalna. To temat, na który jako „Solidarność” od dawna zwracamy uwagę. Niestety, propozycje w tym zakresie albo w ogóle nie zostały uwzględnione, albo mają wręcz karykaturalny charakter. Choć w przepisach pojawił się zapis o ochronie, to katalog wyjątków jest bardzo szeroki, wręcz otwarty. Użyte sformułowania są na tyle ogólne, że dyrektorzy szkół mogą łatwo wykorzystywać te luki. W praktyce oznacza to, że nauczyciele wciąż nie mają realnej ochrony przedemerytalnej – i to jest, moim zdaniem, jedna z najpoważniejszych kwestii do naprawy. Jest to też przykład braku równości wobec prawa, gdy jakiejś grupie zawodowej, w tym wypadku nauczycielom, odmawia się uprawnień przysługujących inny grupom zawodowym.
Drugą sprawą są nagrody jubileuszowe. Doceniamy zrównanie uprawnień nauczycieli z pracownikami samorządowymi – to krok w dobrą stronę. Ale co z tymi kilkuset nauczycielami, którzy pracują już 45, a nawet 47 lat, a nadal nie będą mogli skorzystać z nowych zasad naliczania nagrody? Ministerstwo tłumaczy się kosztami budżetowymi. Ale jakie to mogą być koszty, skoro mówimy o tak niewielkiej grupie nauczycieli?
I oczywiście – urlopy dla poratowania zdrowia. Ich faktyczna likwidacja w stosunku do osób najbardziej potrzebujących takiego uprawnienia, czyli nauczycieli objętych uprawnieniem do wcześniejszej emerytury, nie jest wprawdzie efektem działań obecnego rządu, ale ta ekipa również nie podjęła żadnych kroków, by tę sytuację naprawdę poprawić. Wręcz przeciwnie – obecne stanowisko jest bardzo twarde i nieprzychylne nauczycielom w tej kwestii.
Załatwiane są drobne problemy – jak choćby godzin czarnkowe – ale te zmiany mają raczej symboliczny charakter. Jest szumna zapowiedź, że będzie procedowany projekt obywatelski [ZNP zakładający powiązanie pensji nauczycieli z przeciętnym wynagrodzeniem w gospodarce – przyp. red.], ale tych szumnych zapowiedzi było już kilka, a do tej pory nic się nie zmieniło.
M.K. – Myślę też, że cały czas otwarta pozostaje kwestia uregulowania godzin ponadwymiarowych – tak, by obowiązywały jednolite zasady w całym kraju. Zdarza się przecież, że nauczyciele tracą te godziny na przykład podczas wyjazdów na wycieczki szkolne. Miała to uregulować nowelizacja Karty nauczyciela, ale sprawa wciąż stoi pod znakiem zapytania.
W.J. – Właśnie nie stoi pod znakiem zapytania, bo ministerstwo mówi jasno, w komentarzu do naszych postulatów, że nie chce tego uregulować. Tam MEN wskazało, że ten postulat nie zostanie zrealizowany, bo jest to bardzo trudne i sytuacje dotyczą różnych przypadków. A nasze rozwiązania były konkretne i proste. Wynagrodzenie za godziny ponadwymiarowe nie powinno przysługiwać tylko wtedy, gdy ich nieodbycie nastąpiło z przyczyn leżących po stronie nauczyciela lub w związku z przypadaniem w tygodniu pracy dnia ustawowo wolnego od pracy.
M.K. – To ciekawe, bo ta zmiana została zapisana w projekcie zmian w ustawie na stronie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. I czytałam, że ta kwestia ma być uregulowana…
W.J. – Miała być, ale nie jest, przynajmniej nie w sposób, którego się domagaliśmy. Podejrzewam, że chodzi o nacisk lobby samorządowego. Podobnie jak przesunięcie koniecznych zmian w czasie. Słyszymy ciągle, że może w 2026, a może w 2027 roku, a „może później” – i tak w nieskończoność. To klasyczne przerzucanie się odpowiedzialnością i unikanie rozwiązania konkretnych problemów.
Tymczasem nauczyciele są coraz bardziej sfrustrowani. Nie oszukujmy się – zapowiedzi ministerstwa, a także wyroki sądów i uchwała Sądu Najwyższego, tylko rozbudziły ich oczekiwania. Padają deklaracje: „zaraz się tym zajmiemy”, „spotkajmy się, żeby to rozwiązać”. Do tych spotkań rzeczywiście dochodzi, ale nie przynoszą one żadnych konkretnych efektów.
M.K. – Ma Pan na myśli teraz godziny nadliczbowe czy ponadwymiarowe?
W.J. – Mowię o obu kwestiach, bo każda z nich wymaga uregulowania. Godziny ponadwymiarowe to odrębna sprawa. Od dawna postulujemy, że jeśli zajęcia nie odbędą się z winy nauczyciela – to rzeczywiście nie powinny być opłacane. Ale jeśli nie doszło do nich z przyczyn niezależnych od pracownika lub z winy pracodawcy – to takie godziny powinny być wypłacane.
Weźmy na przykład godziny zajęć indywidualnych. Nauczyciel przychodzi, jest przygotowany, ma gotowy materiał, siedzi w klasie – a uczeń się nie pojawia. Czy to wina nauczyciela? Oczywiście, że nie.
Ten nauczyciel poświęcił czas na przygotowanie, często tworzy materiały od podstaw – bo praca indywidualna to zupełnie inny wymiar niż typowa lekcja. Tu nie ma „gotowców” czy schematów, każda jednostka musi być dostosowana do konkretnego ucznia. Czas przygotowania w domu, czas oczekiwania w szkole – to wszystko są realne obowiązki. A mimo to mówi się: „uczeń nie przyszedł, więc nie płacimy”.
To niesprawiedliwe i demotywujące. Takie sytuacje jasno pokazują, że obecne przepisy są nieadekwatne do realiów pracy nauczyciela i wymagają pilnej zmiany.
M.K. – Albo jak nauczyciel pojedzie na wycieczkę i de facto pracuje jeszcze dłużej, a traci wynagrodzenie za godziny ponadwymiarowe, które mógłby w tym czasie przeprowadzić…
W.J. – No właśnie, podobna sytuacja jest w przypadku wuefistów i zawodów sportowych. Jest na zawodach często od rana do wieczora i traci godziny ponadwymiarowe, bo nie przeprowadził zajęć. Przecież to jest nonsens. To są sprawy, które da się załatwić, ale niestety chyba ministerstwo bardziej zaczęło słuchać samorządowców niż nas.
M.K. – Czy pana zdaniem istnieją realne szanse na jakiekolwiek podwyżki dla nauczycieli od 1 września 2025 roku?
W.J. – Pojawiły się zapowiedzi, strefa publiczna ma dostać waloryzację inflacyjną, to też podwyżki nie będzie, tylko wyrównanie skutków inflacji, a nawet znacznie poniżej inflacji, bo mowa jest o 3%, co jest złamaniem unijnej dyrektywy o adekwatnych płacach. Były zapowiedzi jakichś większych podwyżek, ale na razie jest cisza na ten temat. Nie mamy jeszcze projektu nowej ustawy budżetowej, więc trudno dziś o tym mówić. A czy coś od września się pojawi? Śmiem wątpić.
Oczywiście, teoretycznie można by wygospodarować środki z jakichś rezerw, ale to bardzo mało prawdopodobne. Takie działanie wymagałoby gruntownej przebudowy całego budżetu, zatem musimy czekać na budżet na rok 2026, a propozycje pojawią się wkrótce.
M.K. – A z perspektywy oświatowej „Solidarności” – jakich podwyżek oczekujecie?
W.J. – Naszym głównym postulatem jest powiązanie wynagrodzenia zasadniczego nauczycieli z przeciętnym wynagrodzeniem w gospodarce narodowej. Domagamy się wprowadzenia tego rozwiązania na stałe – nie w formie kwotowej, lecz procentowej.
Jeśli chodzi o dodatek za wychowawstwo – pojawiały się różne pomysły, w tym uzależnienie wysokości dodatku od liczby uczniów, ale to były bardzo skomplikowane algorytmy. My od początku mówiliśmy jasno: dodatek powinien wynosić minimum 10%, a najlepiej 15% wynagrodzenia zasadniczego nauczyciela mianowanego. Realnie, w obecnych warunkach, oznaczałoby to kwotę rzędu tysiąca złotych – i byłaby to rzeczywista, odczuwalna zmiana.
Równocześnie zwracamy uwagę na inne ważne kwestie – chociażby na dodatek za trudne warunki pracy. Wciąż nieuregulowana pozostaje sytuacja nauczycieli pracujących z uczniami z orzeczeniami w szkołach ogólnodostępnych. W tym zakresie panuje cisza, a temat jest bardzo istotny.
Warto podkreślić, że dodatki to nie są „bonusy znikąd” – one wynikają z realnego wysiłku i specyfiki pracy nauczyciela. Jeśli te obciążenia nie są odpowiednio wynagradzane – jak choćby w przypadku godzin ponadwymiarowych – to mamy do czynienia z formą dyskryminacji zawodowej. I tak właśnie należałoby to określić.
M.K. – Wspomniał Pan o uczniach ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi – a przecież ich liczba w szkołach stale rośnie. A więc warunki pracy nauczycieli w tym kontekście stają się coraz trudniejsze…
W.J. – Zdecydowanie tak, są coraz trudniejsze. Jednocześnie widzimy, że w ramach projektu deregulacyjnego Ministerstwo Edukacji planuje umożliwić zatrudnianie nauczycieli przedszkoli bez pełnych kwalifikacji. Rozumiem, że próbujemy ratować system, ale robimy to w bardzo ryzykowny sposób. Jeśli do szkół i przedszkoli trafią osoby przypadkowe, bez odpowiedniego przygotowania, to rodzi pytania o jakość ich pracy i skuteczność w realizowaniu obowiązków.
A przecież kwalifikacje są dziś potrzebne bardziej niż kiedykolwiek. Liczba uczniów z orzeczeniami rośnie – nie mówiąc już o tych z opiniami. To ogromne wyzwanie dla nauczycieli. W niektórych klasach uczniowie wymagający indywidualnego podejścia stanowią już połowę, a nawet ponad połowę grupy.
Problem polega na tym, że system tego nie uwzględnia – nie daje narzędzi, by nauczyciel rzeczywiście mógł skutecznie pracować z każdym uczniem. To potężne obciążenie, zarówno emocjonalne, jak i organizacyjne.
M.K. – Chciałam zapytać o nadchodzący rok szkolny, bo znów zapowiadanych jest sporo zmian. W szkołach pojawi się jeden z nowych przedmiotów: edukacja obywatelska. Jak oświatowa „Solidarność” ocenia ten przedmiot?
W.J. – W naszej ocenie – mimo pewnych prób i zabiegów – tego przedmiotu w obecnym kształcie po prostu nie da się skutecznie wdrożyć. Pomijając już kontrowersyjne kwestie światopoglądowe, choćby związane z tzw. klimatyzmem, wobec którego jako „Solidarność” mamy zdecydowanie krytyczne stanowisko.
M.K. – Dlaczego ta podstawa programowa jest nie do zrealizowania we współczesnej szkole?
W.J. – To jest podstawa programowa przeniesiona z dawnego WOS-u, gimnazjalnego. Wtedy były zupełnie inne warunki, inna młodzież, inaczej funkcjonująca i teraz to się wtłacza do obecnej szkoły podstawowej. Takie podejście wychodzi z IBE, oni są bardzo przywiązani do formuły gimnazjalnej, czyli żeby tworzyć gimnazjum w 8-klasowej szkole podstawowej. To trochę taka kwadratura koła.
M.K. – Od 1 września 2025 r. będziemy mieć też kolejny nowy przedmiot, choć nieobowiązkowy. Mam na myśli edukację zdrowotną.
W.J. – Jeśli chodzi o edukację zdrowotną, to oczywiście pojawiają się w niej treści, które budzą kontrowersje – i które, jeśli przedmiot pozostanie nieobowiązkowy, będzie można omijać. Ale pytanie brzmi: jak długo taka sytuacja się utrzyma? Czy w pewnym momencie nauczyciele, uczniowie i rodzice nie zostaną postawieni przed koniecznością uczestnictwa w tych zajęciach?
Druga kwestia to zasadność samego przedmiotu. Naszym zdaniem edukacja zdrowotna jest po prostu zbędna, bo wiele jej treści – tych pozytywnych, jak choćby zagadnienia dotyczące zdrowego żywienia – już teraz realizowanych jest w ramach innych przedmiotów. Można je tam z powodzeniem kontynuować. Dlatego zadajemy sobie pytanie: po co wprowadzać nowy przedmiot, skoro jego zawartość można integrować z dotychczasowym programem nauczania?
Problemem jest też zamieszanie wokół WDŻ-tu, który ma zostać wycofany ze szkół, mimo że od dwudziestu lat funkcjonuje bardzo dobrze. Znacznie łatwiej byłoby unowocześnić podstawę programową w ramach istniejących rozwiązań, niż tworzyć nowy, nie do końca przemyślany przedmiot.
Niepokoi nas również brak jasności co do tego, kto będzie prowadził te zajęcia. Edukacja zdrowotna to przedmiot interdyscyplinarny, który – teoretycznie – mógłby prowadzić prawie każdy nauczyciel. Ale naszym zdaniem to bardzo wymagające zagadnienia, zwłaszcza w aspekcie psychologicznym. Nie powinien ich uczyć „ktokolwiek” – tylko osoba z odpowiednimi kwalifikacjami. Tymczasem nauczyciele mają je dopiero nabywać.
W efekcie mamy sytuację, w której najpierw wprowadza się nowy przedmiot, potem może powstaną do niego podręczniki, a jeszcze później zaczniemy szkolić kadrę. To odwrotna kolejność, niż być powinna – i to budzi nasze poważne wątpliwości.
M.K. – W nowym roku szkolnym planowane jest ograniczenie lekcji religii lub etyki do jednej godziny tygodniowo. Jak patrzycie państwo na te zmiany?
W.J. – Jeśli chodzi o nauczanie religii, to sprawa jest bardzo poważna. Według wielu prawników, w tym również Trybunału Konstytucyjnego, zmiany wprowadzane przez Ministerstwo w zakresie lekcji religii są po prostu niezgodne z prawem. To nie tylko kwestia społeczna – to także problem prawny.
Można to uznać za jedną z bardziej dotkliwych form kapitulacji państwa wobec presji ideologicznej. Zamiast otwartej debaty i współpracy z kościołami oraz związkami wyznaniowymi, ogranicza się nauczanie do jednej godziny tygodniowo – bez realnych konsultacji. Apelowaliśmy o wprowadzenie okresu przejściowego, który pozwoliłby przygotować się na te zmiany.
Trzeba też pamiętać o nauczycielach religii. Część z nich ma dodatkowe kwalifikacje i być może odnajdzie się w innych przedmiotach, ale wielu specjalizowało się wyłącznie w tym zakresie. Dla nich ograniczenie godzin to nie tylko kwestia zmiany w grafiku, ale realne zagrożenie dla zatrudnienia. W takim przypadku należałoby przynajmniej zaproponować program przekwalifikowania.
Co więcej, istnieje obywatelski projekt ustawy przygotowany przez Stowarzyszenie Katechetów Świeckich, który dotyczy właśnie nauczania religii i etyki. Postuluje on utrzymanie nauki tych przedmiotów w wymiarze dwóch godzin tygodniowo. Projekt ma już zebraną wymaganą liczbę podpisów i zostanie złożony w Sejmie. W naszej ocenie to rozwiązanie bardziej wyważone i respektujące różnorodność światopoglądową. Odpowiada też na rzeczywistą potrzebę kształtowania moralnego uczniów w szkołach podstawowych ponadpodstawowych, bez względu na wyznawany światopogląd, z uwzględnieniem jednak istotnej społecznej potrzeby, jaką bez wątpienia jest wiedza o tym co dobre a co złe.
M.K. – Patrząc z perspektywy kolejnego roku szkolnego – jakie są nadzieje oświatowej „Solidarności”? Co chcielibyście, aby udało się załatwić? Jakie sprawy powinny zostać wreszcie rozwiązane?
W.J. – Powinien nastąpić istotny przełom w funkcjonowaniu komisji dyscyplinarnych, to rzeczywiście można załatwić. My postulujemy wyrzucenie art. 10. i zbudowanie systemu odpowiedzialności dyscyplinarnej nauczycieli na zupełnie innych zasadach, bo rozumiemy, że zawód zaufania publicznego, jakim jest nauczyciel, wymaga szczególnego podejścia. Natomiast nie może być tak, że o winie nauczyciela orzekają osoby, które nie ma ku temu kompetencji i są dość przypadkowe. To jest bardzo ważny przyczynek do tego, jaka jest atmosfera w szkołach. Przy odrobinie dobrej woli można by tę kwestię załatwić.
Są jeszcze te drobniejsze rzeczy, o których mówiłem: nagrody jubileuszowe, dodatki za trudne i uciążliwe warunki pracy. Wydaje mi się, że udałoby się to uregulować bez większego problemu, wymagałoby to jedynie pewnej elastyczności ministerstwa edukacji, ale też ministerstwa finansów i samorządów.
Kwestia godzin ponadwymiarowych i nadliczbowych też jest do załatwienia, choć oczywiście to temat trudniejszy. No i najtrudniejszy temat to stałe powiązanie płac z jakimś wskaźnikiem w gospodarce, najlepiej płac zasadniczych z przeciętną w sektorze przedsiębiorstw, jak postuluje to „Solidarność”.
Źródło: www.strefaedukacji.pl
W miniony piątek – 20 czerwca, na swoim blogu „Wokół Szkoły” Jarosław Pytlak zamieścił kolejny, wart zapoznania się z nim tekst. Jako że jest on bardzo obszerny, udostępniamy jego wybrane fragmenty, dsylając linkiem do jego pełnej wersji. Wyróżnienie tekstu pogrubioną czcionka i podkreślenie – redakcja OE:
Nauczyciele jako problem społeczny
Obserwując od lat funkcjonowanie systemu edukacji zauważam, że jednym z największych jego problemów są nauczyciele. Stanowią oni źródło kłopotów dla władz państwowych, samorządów, uczniów i ich rodziców. Ba, często budzą niepokój i dezaprobatę także wśród progresywnych przedstawicieli własnego środowiska, a nawet u postronnych obserwatorów, szczególnie tych, którzy noszą w sobie traumę szkolną. Nauczyciele albo czegoś oczekują, albo nie spełniają oczekiwań, albo po prostu trwają w niekoniecznie słusznym przekonaniu, że wykonują jakąś bardzo ważną misję. W istocie, po prostu nie rozwiązują wystarczająco skutecznie aktualnych problemów społeczeństwa, a powszechnie wiadomo, że jeśli ktoś nie rozwiązuje, to sam staje się problemem. Borykamy się z tym stanem rzeczy w różnych kontekstach, co spróbuję tutaj przybliżyć Czytelnikowi, by powiększyć jego apetyt na wakacyjny odpoczynek od myślenia o szkole. Dorzucę do tego niewielkie studium przypadku z zakresu projektowania zmian w edukacji.
x x x
Wydarzeniem pierwszych dni czerwca były w polityce edukacyjnej obrady grupy roboczej, powołanej doraźnie pod egidą MEN, w ramach zespołu ds. pragmatyki zawodowej nauczycieli, w celu ustalenia sposobu wynagradzania za godziny nadliczbowe. To pokłosie precedensowego orzeczenia sądu sprzed kilku miesięcy, korzystnego dla nauczycielki, która zażądała zapłaty za pracę, jaką przez pewien czas świadczyła na rzecz swojej szkoły w wymiarze ponad 40 godzin tygodniowo. Władze nadały bieg tej sprawie akurat przed drugą turą wyborów prezydenckich, najwyraźniej jako gest pod adresem nauczycieli. Niestety, jest ona bardzo trudna, bowiem bezpośrednio uderza w interesy ekonomiczne jednostek samorządu terytorialnego (JST).
Podczas czerwcowych obrad grupy roboczej do żadnych ustaleń nie doszło, bo dojść nie mogło. Oczekiwania działaczy nauczycielskich zderzyły się czołowo z pomysłami samorządowców. W efekcie związkowcy zasugerowali odsunięcie przedstawicieli JST od rozmów, co najdobitniej mówi o klimacie debaty. W tej sytuacji ministerstwo zapowiedziało przygotowanie w ciągu trzech tygodni własnych propozycji. Szczęśliwie termin ten przypadnie na wakacje, co nieuchronnie obniży tempo rozwoju wydarzeń oraz temperaturę sporu. […]
.
x x x
Stali czytelnicy bloga „Wokół szkoły” wiedzą, że zazwyczaj występuję w roli rzecznika nauczycieli. Krytycy uważają to za przejaw solidarności zawodowej. Cóż, trudno zaprzeczyć. Długie lata przy tablicy nauczyły mnie dostrzegać specyfikę tej pracy, wynikającą choćby z różnorodności postaw i potrzeb uczniów. Wiem, że nie ma dwóch jednakowych lekcji, każdy uczeń może w każdej chwili mnie zaskoczyć. To jednak tylko pół prawdy. Zarządzając od wielu lat placówką oświatową obserwuję pracę nauczycieli także z boku, okiem dyrektora, z perspektywy bardziej socjologicznej niż pedagogicznej. Widzę marne i wciąż pogarszające się materialne warunki tej pracy, widzę rosnące wyzwania wynikające ze zmian w młodym pokoleniu i z malejącego autorytetu społecznego. Widzę rozmaite napięcia społeczne, które przenoszą się także do zespołu nauczycielskiego. Dlatego staram się pokazywać pracę nauczycieli z perspektywy niedostępnej dla zewnętrznych obserwatorów, szczególnie z myślą o decydentach z politycznego nadania. Obraz szkoły w świetle przepisów, urzędowych procedur i badań statystycznych jest wycinkowy, a surowa ocena, kreowana przez krytyków tej instytucji, nawet jeśli mają sporo racji, niesprawiedliwie odnoszona do całokształtu. […]
x x x
Obecna władza przygotowuje reformę edukacji zakładając, że nowe podstawy programowe, oparte na profilu absolwenta, rozpropagowane w środowisku nauczycielskim i wsparte szkoleniami odmienią oblicze przedszkoli i szkół. Od początku nie ukrywam swojego sceptycyzmu, a jedną z jego głównych przyczyn jest pominięcie kwestii warunków pracy nauczycieli, nie tylko wynagrodzeń, ale także codziennej organizacji pracy. Weźmy za przykład nowy przedmiot, edukację obywatelską, który wejdzie do szkół ponadpodstawowych już od najbliższego września. Władze MEN i bardzo aktywny ostatnio szef zespołu twórców koncepcji tego przedmiotu, prezes Centrum Edukacji Obywatelskiej, Jędrzej Witkowski, roztaczają wizję nowości, która wniesie wiele dobrego do kształcenia młodego pokolenia. Co do zasady, zgadzam się. Szczególnie podoba mi się uwzględnienie w podstawie projektu edukacyjnego i działań obywatelskich. Jako stary harcerz widzę już oczami wyobraźni te rozłożone na dwa lata 100 lekcji nowego przedmiotu, wypełnione grupową aktywnością nastawioną na dobro społeczne. Niestety, te same lekcje muszą jeszcze „obsłużyć” realizację kilkudziesięciu tzw. wymagań szczegółowych, w których treści można doliczyć się więcej niż stu (!) czasowników opisujących wymagane czynności ucznia, typu charakteryzuje, opisuje, wyjaśnia, diagnozuje, analizuje itp. Natychmiast włącza mi się tryb dyrektor-praktyk, który wyświetla komunikat, że nie ma fizycznej możliwości, by to rzetelnie zrealizować. Niezależnie od liczby godzin szkoleń, opracowania fantastycznych kart pracy i innych materiałów, czasoprzestrzeni nie da się zakrzywić.
Aby edukacja obywatelska w wydaniu lekcyjnym mogła przynieść znaczące korzyści, powinna być skorelowana ze stworzeniem przestrzeni do działania w szkole i jej najbliższym otoczeniu. […]
Gdy śledzę przygotowania do reformy mam wrażenie, że opierają się na przekonaniu o konieczności ograniczenia destruktywnej roli nauczycieli. Wiem, że oficjalne deklaracje są zgoła odmienne, ale oceniam zapowiedzi, w których dominuje dążenie do ścisłego sformatowania pracy dydaktyczno-wychowawczej, począwszy od matrycy narzuconego efektu, jakim ma być profil absolwenta, poprzez zapowiadane nowoczesne narzędzia, cokolwiek się pod tym kryje (a obawiam się, że kryją się pomysły na bieżący, permanentny pomiar), po szczegółowe zapisy w podstawach programowych, nowe pomysły na podręczniki i sposoby oceniania. Wiara w potencjał nauczycieli ogranicza się o przekonania, że odpowiednie szkolenia sformatują ich na nowo w myśl koncepcji powstałej w Instytucie Badań Pedagogicznych (IBE). Mam wrażenie, że pomija się przy tym przedszkole/szkołę jako instytucję, która nie jest po prostu sumą indywidualnych aktywności zatrudnionych w niej pedagogów.
x x x
Na koniec obiecane studium przypadku. Wpadł mi oto w ręce roboczy materiał IBE dotyczący wprowadzenia w ramach reformy obowiązkowego tygodnia projektowego w klasach 4-8 szkoły podstawowej. W zespole ekspertów zatrudnionych w celu przygotowania rekomendacji do ramowego planu nauczania sugerowaliśmy uwzględnienie projektów w każdej klasie, a w ósmej wprowadzenie wręcz specjalnej lekcji – godziny projektowej, niejako na zwieńczenie tego, co uczniowie nauczą się wcześniej w zakresie pracy zespołowej.
Jakiś czas później, ku naszemu zdumieniu, pomysł projektów został zaprezentowany Radzie ds. Wdrażania Reformy, w postaci… obowiązkowego w każdej klasie szkolnego tygodnia projektowego w listopadzie. W materiale, który ostatnio otrzymałem, nie ma już mowy o konkretnym miesiącu, ale nadal jest to obligatoryjnie tydzień. Ma on być wpisany do planu pracy szkoły na dany rok, ze wskazaniem konkretnego terminu. Tyle dobrego, że można będzie ewentualnie podzielić szkołę na dwie lub więcej części, dla każdej wskazując inny tydzień. W szczegółowych warunkach realizacji dopisano jeszcze, że nie wszystkie cztery obowiązkowe etapy realizacji projektu muszą odbyć się w tym tygodniu, ale zasadnicza część zaplanowanych działań już tak. Oczywiście organizacja pracy musi być dostosowana do wymagań pracy projektowej, tak żeby wszyscy uczniowie mieli zapewnioną opiekę oraz wsparcie nauczycieli oraz żeby możliwa była międzyoddziałowa realizacja projektów (jakże znajoma, ponadczasowa poetyka: „dyrektor zorganizuje i zapewni”!). […]
Przypadek tygodnia projektowego (na razie jeszcze nierozstrzygnięty, więc proszę potraktować ten artykuł jako głos w dyskusji, ze strony, było nie było, eksperta uznanego przez IBE) doskonale ilustruje obecne dążenie do precyzyjnego zdefiniowania aktywności nauczycieli/szkoły, w przekonaniu, że bez szczegółowej instrukcji nie da się osiągnąć założonych celów. Czasem z wisielczym humorem mówię, że autonomia dyrektora polega w polskiej szkole niemal wyłącznie na prawie do swobodnego radzenia sobie z utrudnieniami wygenerowanymi przez „górę”. Ten scenariusz ma szansę powtórzyć się także w przypadku tygodni projektowych. A gdyby zmienić tę taktykę?! W tym konkretnym przypadku ograniczyć się do kilku prostych punktów: określenia, co rozumie się przez projekt, narzucenia jego grupowej formy, minimalnej częstotliwości oraz sposobu zaliczania i odnotowywania tego w dokumentacji ucznia?! A resztę pozostawić do uznania ludziom pracującym na co dzień w konkretnej społeczności szkolnej?! Taki mały kredyt zaufania dla ludzkiej inteligencji i dobrej woli…
Cały tekst „Nauczyciele jako problem społeczny” – TUTAJ
Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl/blog/
Z wszystkich, odnotowywanych na OE wydarzeń minionego, krótkiego, tygodnia tylko jedno wywołało u mnie potrzebę podzielenia się z Wami w tym felietonie moimi refleksjami. Było nim środowe „Akademickie Zacisze”, na które – wyjątkowo – zapraszałem przed, a nie informowałem o nim po, jak, zazwyczaj, w czwartek. Było ono nietypowe, gdyż tym razem zabrakło rozmówczyń/rozmówców, gdy było podsumowaniem pięciu lat prowadzenia tej oryginalnej formuły upowszechniania wiedzy o polskiej oświacie.
Nie włączałem się aktywnie, nie posłałem pytania, bo uznałem, że nie będę zabierał czasu tym wszystkim, którzy nadal są w głównym nurcie tego, co aktualnie dzieje się w polskich szkołach. I słuchałem, słuchałem, aż się doczekałem – fragmentu, w którym Profesor odpowiadał na pytanie o ocenę jego okresu pobytu w szkołach w roli ucznia. I właśnie to co usłyszałem stało się bodźcem dla tych refleksji, którymi postanowiłem podzielić się w tym felietonie. Oto, trochę uproszczony, zapis tego co usłyszałem:
„Najpierw uczęszczałem do malej wiejskiej szkoły czteroklasowej w podnakielskiej miejscowości w której to, w mojej klasie było dziewięcioro uczniów. Ale uczyliśmy się w klasach łączonych. Kolejne cztery lata to było wejście do dużej szkoły w niewielkim mieści jakim jest Nakło n. Notecią. A potem, jeżeli chodzi o szkołę średnią, to było przejście do jeszcze większego miasta, do dużego miasta, jakim dla mnie wtedy była Bydgoszcz.” Powiedział także, iż na własnym przykładzie przekonał się w trakcie swojej szkolnej edukacji, „że nie można wszystkich nauczyć wszystkiego”. Bo on, pomimo iż miał bardzo dobre nauczycielki – nie nauczył się ani tańczenia, ani śpiewania, ani gry na żadnym instrumencie. A później, już na studiach, choć miał znakomitego nauczyciela, który przez rok usiłował nauczyć go pływania, także nie posiadł tej umiejętności.
Dlaczego właśnie te wspomnienia, i wyznanie, wywarły na mnie takie wrażenie? Bo słysząc je zrozumiałem, że mamy w naszych biografiach coś wspólnego, co tłumaczy moją, dotąd niewytłumaczalną, sympatię, jaką obdarzyłem od pierwszych chwil naszej znajomości owego – młodszego o 20 lat ode mnie, z tak różną od mojej drogą życiową i zawodową – profesora Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy.
Co prawda ja nie zaczynałem w malej wiosce, ale w na dalekim przedmieściu miasta Łodzi, które jeszcze przed wojną 1939 roku miało status „Osada Cyganka gmina Brus”, nie byłem uczniem czteroklasowej szkoły z klasami łączonymi, ale naukę w pierwszej klasie odbywałem w filii właściwej szkoły, w której – na dwie zmiany – lekcje pobierały dwie klasy: Ia i Ib, a moja dalsza nauka odbywała się w jednopiętrowym budynku, zbudowanym tuż przed wybuchem wojny, na skraju osiedla i przy poligonie wojskowym. Ale to co najbardziej do mnie dotarło, to owo Jego wyznanie, że nie można Go było nauczyć śpiewu, tańca i gry na żadnym instrumencie, oraz że był odporny na wszelkie starania fachowca i nie umie pływać…
Zapewne pamiętacie, że w 31 maja zamieściłem na OE tekst, zatytułowany „Informacja o moim projekcie i wielka prośba do Was”, w którym informowałem o tym, że mam gotowy tekst mojej autobiograficznej książki „Wspomnienia wcześniaka z przedmieścia, którego pasją i zawodem stało się wychowawstwo”, i zwróciłem się z prośbą o wsparcie finansowe jej wydania. Wspominam o tym teraz, gdyż kiedy uda się ją wydać, będziecie mogli przeczytać 18 jej rozdziałów, i wtedy, po lektorze tego ostatniego, zatytułowanego „Pożegnalne zwierzenia autora, które pozwolą właściwie zinterpretować treść tej książki”, dowiecie się o moich deficytach i „niemożna ościach”. Przyznałem się tam do wielu z nich, ale dla uzasadnienia moich powyżej napisanych słów, „że że mamy w naszych biografiach coś wspólnego” przytoczę jedynie kilka fragmentów z owego rozdziału:
„Wątła budowa ciała i brak sprawności ruchowej powodowały, że unikałem uprawiania sportu. W zasadzie nigdy nie grałem „w nogę” – ani w drużynach „podwórkowych”, ani nawet w ramach lekcji wf – chyba że „na bramce”– co zdarzało się sporadycznie, i tylko wtedy, gdy nie było kogoś innego. Także w szkołach ponadpodstawowych lekcje WF jedynie „zaliczałem” – bez jakichkolwiek osiągnięć. Gdy w „Budowlance” chłopcy grali w „kosza” lub w „siatę” – ja robiłem za kibica lub asystenta nauczyciela-sędziego… […]
Przy okazji tematu sportu – oddzielnym problemem było pływanie. Nigdy nie posiadłem tej umiej mętności. Ale tutaj powód był jeszcze poważniejszy. Miałem, i mam do dzisiaj, paniczny lęk przed wodą! Lęk ten towarzyszy mi przez całe życie – gdy tylko wejdę do stawu, jeziora, rzeki czy morza, a dno opada tak, że woda sięga mi do szyi, odczuwam panikę, która objawia się skurczem mięśni, przenikliwym bólem w okolicy żołądka, paniczną potrzebą wyjścia na brzeg. […]
[…] … nie mam także „słuchu muzycznego” – nigdy nie korciło mnie aby uczyć się gry na jakimkolwiek instrumencie – nawet na gitarze. […] Kiedy mnie ktoś na koncert czy inne wydarzenia muzyczne namawia – mam zawsze jedno usprawiedliwienie odmowy: Wiesz, ja mam pierwszy stopień umuzykalnienia: słyszę, że coś grają…”
I dodam jeszcze kilka słów na temat mojego odczucia, że mamy wiele wspólnego: Nie mam wątpliwości, że obydwaj potrafiliśmy, mimo trudnego startu i naszych ograniczeń, iść przez życie dalej, znajdować takie formy aktywności i ścieżki karier zawodowych, aby mieć poczucie iż spełniamy nasz główny cel – aby być potrzebnym innym ludziom.
Bo niewątpliwie prof. Roman Leppert w tym co robi „w sieci”, ale i „w realu” dla wszystkich polskich „eduzmieniaczy”, jest czymś, co Go wyróżnia od innych pracowników nauki z dziedziny „pedagogika”. Nikt tak jak On nie potrafił (i nie znalazł w sobie takiej motywacji), aby tak skutecznie i tak konsekwentnie popularyzować konkretny dorobek naukowy innych pedagogów, wspierających swoimi badaniami zasadność przeprowadzenia fundamentalnych zmian w paradygmacie, ale i w praktycznych rozwiązaniach prawnych i metodycznych, polskiego systemu szkolnego, ale przede wszystkim – zapraszając do „Akademickiego Zacisza” praktyków – dyrektorki i dyrektorów, nauczycielki i nauczycieli – wdrażających w swoich placówkach edukację, w której nie są ważne stopnie i realizacja podstaw programowych, a wspieranie rozwoju każdego ucznia – na miarę jego indywidualnych możliwości.
Romku!
Nie poprzestawaj na tym co już zbudowałeś, Idź dalej, szukaj nowych sposobów integrowania tych, którzy nad poprawą szkolnej edukacji pracują „u podstaw”!
Obserwator i kibic Twoich działań
Włodzisław Kuzitowicz
”
Od dzisiaj, przez kolejne dwa dni, zawieszamy naszą aktywność obserwacyjną i redaktorską.
Zapraszamy do lektury niedzielnego felietonu !
Redaktor „Obserwatorium Edukacji”
Oto fragmenty tekstu, zamieszczonego dzisiaj na „Portalu dla Edukacji”, z którego dowiecie się o bardzo negatywnych skutkach zaniechania w MEN:
Uczniowie nie pojadą na wycieczki szkolne. Wszystko przez jedną decyzję
[…]
MEN nie ogłosiło naboru wniosków w programie „Podróże z klasą”
Pod koniec maja ubiegłego roku ministra edukacji Barbara Nowacka ogłosiła program sfinansowania wycieczek szkolnych pod nazwą „Podróże z klasą” skierowany do szkół podstawowych i ponadpodstawowych. Jako cel programu podała uatrakcyjnienie procesu edukacyjnego dzieci i młodzieży poprzez umożliwienie im poznawania tradycji, kultury oraz osiągnięć polskiej nauki. Nabór wniosków w programie odbył się w czerwcu i lipcu 2024 r., uczniowie pojechali na wycieczki na początku roku szkolnego 2024/2025.
Ministerstwo Edukacji Narodowej wyjaśniło czy w tym roku także zostanie przeprowadzony nabór wniosków w programie „Podróże z klasą”. – Programy i przedsięwzięcia ustanawia Minister Edukacji. W przypadku decyzji dotyczących ponowienia programu Podróże z klasą będziemy o tym informować – poinformował resort edukacji.
Program „Podróże z klasą” musi być zsynchronizowany
z ustaleniami grupy roboczej ds. wynagrodzeń nauczycieli
W odpowiedzi zaznaczono, że w MEN trwają analizy dotyczące wynagrodzenia nauczycieli za godziny nadliczbowe, w tym za udział w wycieczkach szkolnych. – Ewentualne zapisy nowej edycji programu Podróże z klasą muszą być zsynchronizowane z ustaleniami grupy roboczej ds. wynagrodzeń nauczycieli – wyjaśniono w odpowiedzi.
Grupa robocza ds. wynagrodzeń działa w ramach zespołu ds. pragmatyki zawodowej nauczycieli, […]
Temat, który ma być podjęty na posiedzeniu grupy związany jest z uchwałą Sądu Najwyższego dotyczącą godzin nadliczbowych nauczycieli. Zgodnie z art. 42 Karty Nauczyciela czas pracy nie może przekraczać 40 godzin tygodniowo w przypadku nauczyciela zatrudnionego w pełnym wymiarze.
Do czasu pracy wliczają się:
-realizacja zajęć bezpośrednio z uczniami lub wychowankami albo na ich rzecz,
-inne zajęcia, jak np. opiekuńcze i wychowawcze,
-zajęcia związane z przygotowaniem się do zajęć, samokształceniem i doskonaleniem zawodowym.
O godzinach nadliczbowych jest mowa, gdy nauczyciel przeznaczy na te zadania więcej czasu niż wskazano w przepisie.
Praca nauczyciel ponad normę zapisaną w Karcie Nauczyciela jest pracą w godzinach nadliczbowych
W podjętej pod koniec lutego uchwale Sąd Najwyższy orzekł, że praca wykonywana przez nauczyciela ponad normę czasu pracy z Karty Nauczyciela jest pracą w godzinach nadliczbowych w rozumieniu Kodeksu pracy, a płacenie za przekroczenie norm czasu pracy, czyli za nadgodziny, jest zasadą w polskim systemie prawnym.
Związki zawodowe zrzeszające nauczycieli od lat wskazują na nieprzestrzeganie praw pracowniczych nauczycieli wyjeżdżających na wycieczki szkolne w roli opiekunów. Chcą prawnego uregulowania m.in. kwestii delegacji służbowych, godzin nadliczbowych oraz dobowego i tygodniowego czasu pracy. […]
Cały tekst „Uczniowie nie pojadą na wycieczki szkolne. Wszystko przez jedną decyzję” – TUTAJ
Źródło: www.portalsamorzadowy.pl/edukacja/
Jako że prof. Roman Leppert zapraszał na dzisiaj do „Akademickiego Zacisza” na ostatnie w tym roku, nietypowe, spotkanie – będzie tam – wyjątkowo – sam, także i my, inaczej niż zazwyczaj, nie w czwartek, ale już teraz, informujemy o tym, gdyż profesor będzie tam podsumowywał pięcioletni okres tej nietypowej formuły wymiany myśli o aktualnych problemach polskiej edukacji. A od czwartku do soboty także w „Obserwatorium Edukacji” będziemy mieli „długi weekend”…
Oto obszerny fragment tego zaroszenia:
[…] W najbliższą środę, 18 czerwca br. (jak zwykle o 20.00) pojawię się w akademickim zaciszu po raz 36 w tym roku akademickim, po raz 203 od początku realizowania tego projektu. Tym razem sam.
To będzie dobry moment, żeby:
-podziękować wszystkim, którzy wspierali mnie bezpośrednio i pośrednio w tym pięcioletnim okresie, poczynając od zapraszanych gości, poprzez różne podmioty, osoby, których pomocy wiele zawdzięczam, aż po uczestniczki i uczestników środowych spotkań;
-podzielić się refleksjami, które towarzyszą mi w związku z realizacją tego projektu, opowiedzieć o powodach, dla których on ewoluował;
-odpowiedzieć na pytania, które chcielibyście zadać mi jako prowadzącemu.
Zachęcam do zadawania pytań już teraz w komentarzach pod tym postem, lub pod postami publikowanymi na stronie #akademickiezacisze. Oczywiście, jak podczas każdego spotkania w tej przestrzeni będzie możliwość zadania pytań w czacie podczas środowego spotkania.
Rozpocznę tradycyjnie, najprawdopodobniej powiem na powitanie:
Trzecia czerwcowa środa, godzina 20.00, to oznacza, że rozpoczynamy kolejne spotkanie w akademickim zaciszu, ostatnie w tym roku akademickim, tym razem bez udziału zaproszonego gościa czy gościni.
Tym razem tylko w swoim imieniu zapraszam! […]
Źródło: www.facebook.com/roman.leppert/
Wczoraj, na portalu „Edunews” zamieszczono krótki, ale zawierający bardzo trafne spostrzeżenia i wnioski, tekst Doroty Janczak, która kieruje Pracownią Dydaktyki Cyfrowej w Ośrodku Edukacji Informatycznej i Zastosowań Komputerów. Wyróżnienie fragmentów tekstu pogrubioną czcionka 0 redakcja OE:
Odciążenie uczniów od myślenia?
Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie pomysł, że warto byłoby wprowadzić do szkół więcej myślenia filozoficznego. Takiego, które nie daje gotowych odpowiedzi, ale uczy zadawania pytań. Takiego, które rozwija ciekawość, uważność, refleksyjność. Takiego, które przygotowuje do życia, nie tylko do pracy. A tymczasem… Ministerstwo Edukacji robi coś dokładnie odwrotnego.
Cicha zmiana w technikach
Od nowego roku szkolnego technika nie będą już zobowiązane do wprowadzenia żadnego z czterech przedmiotów humanistyczno-artystycznych (filozofia, plastyka, muzyka, łacina). Dotąd każda szkoła musiała wybrać jeden z nich – często była to filozofia, uznawana przez wielu dyrektorów za wartościowe uzupełnienie edukacji zawodowej. Teraz – nie musi wybierać żadnego. Nie musi się z tego tłumaczyć. Jeśli dyrektor nie przeznaczy na ten cel godzin własnych – filozofia zniknie z planu lekcji. Po cichu. Bez konsultacji. Bez dyskusji. Bez refleksji.
Oficjalny powód? „Odciążenie uczniów”
Ale od czego tak naprawdę? Od przedmiotu, który miał uczyć jak myśleć, rozumieć i pytać „dlaczego”? Czy technicy, informatycy, mechanicy i logistycy nie potrzebują umiejętności odróżniania faktu od opinii? Rozumienia etycznych skutków działań technologicznych? Czy świat zdominowany przez AI, algorytmy, automatyzację i dezinformację nie wymaga więcej, a nie mniej refleksji? W świecie BANI (kruchym, niespokojnym, nieliniowym i niezrozumiałym) filozofia nie jest luksusem. To szczepionka przeciwko uproszczeniom, manipulacji i myślowemu lenistwu. To nie jest kwestia wyboru przedmiotu. To jest kwestia tego, jakich ludzi chcemy wychowywać.
I niestety – przeszło to po cichu. Bo przecież chodzi tylko o myślenie. Tylko o humanizm. Tylko o filozofię. Tylko o przyszłość.
I już słyszę argumenty niektórych: „ale przecież filozofia w szkole to nie uczenie myślenia filozoficznego, to tak nie wygląda”. Może i nie – rzeczywiście, lekcje filozofii w szkole rzadko przypominają uniwersyteckie seminaria. Nie zawsze są przestrzenią do swobodnej debaty czy głębokiej refleksji. Jednak nawet w tej uproszczonej formie, filozofia daje uczniom coś unikalnego: kontakt z pytaniami, które nie mają prostych odpowiedzi. Uczy, że świat nie jest czarno-biały, a każda decyzja – nawet techniczna czy zawodowa – niesie ze sobą konsekwencje etyczne i społeczne. Co więcej, łatwiej jest zmienić tematykę lekcji filozofii – dostosować ją do aktualnych wyzwań – kiedy ten przedmiot nie jest całkowicie wyeliminowany. Jeśli filozofia zniknie z planu lekcji, nie będzie już nawet tej minimalnej przestrzeni na refleksję, na zadanie pytania „dlaczego?”, na chwilę zatrzymania się w biegu codziennych obowiązków.
Kolejny kontrargument mógłby brzmieć: „takie myślenie powinno się odbywać na lekcji każdego przedmiotu”. Oczywiście, to prawda – idealnie byłoby, gdyby nauczyciele wszystkich przedmiotów zachęcali uczniów do krytycznego myślenia, zadawania pytań, szukania sensu i rozumienia szerszego kontekstu. Jednak w praktyce często brakuje na to czasu, narzędzi, a czasem i odwagi, czy przygotowania. To właśnie lekcje filozofii mogą być miejscem, gdzie uczniowie dostają solidne podstawy: uczą się rozpoznawać argumenty, analizować pojęcia, dostrzegać różnice między wiedzą a opinią. To kompetencje, które później mogą przenosić na inne przedmioty i na całe życie.
W świecie, w którym coraz trudniej odróżnić prawdę od fałszu, a decyzje technologiczne mają realny wpływ na życie milionów ludzi, umiejętność myślenia filozoficznego jest nieoceniona. To nie jest luksus – to konieczność. To nie jest „zbędny przedmiot” – to fundament nowoczesnego, odpowiedzialnego społeczeństwa.
Ostatecznie pytanie nie brzmi: „czy myślenie filozoficzne i lekcje filozofii powinny być w szkole?”, ale: „czy stać nas na to, by ich zabrakło?”.
Bo jeśli zrezygnujemy z nauki myślenia, rezygnujemy z przyszłości, w której chcemy żyć.
Notka o autorce:
Dorota Janczak od ponad dwóch dekad pomaga nauczycielom odkrywać, jak nowoczesne technologie mogą zmieniać edukację, sprawiając, że nauczanie staje się bardziej angażujące i efektywne. Jest nauczycielem konsultantem i kierownikiem Pracowni Dydaktyki Cyfrowej w Ośrodku Edukacji Informatycznej i Zastosowań Komputerów, członkiem grupy SuperBelfrzyRP, administratorem grupy Edukacja w czasach AI oraz autorem (?) bloga..
Źródło: www.edunews.pl
Oto bogato ilustrowana zdjęciami informacja o rozstrzygnięciu kilejnego konkursu „Matematyka – Moja Pasja”, zamieszczona wczoraj na stronie Łódzkiego Kuratorium Oświaty:
Puchary, nagrody i dyplomy dla pasjonatów matematyki
Rywalizowało ponad tysiąc osób. Zwycięzcom pogratulował Łódzki Kurator Oświaty Janusz Brzozowski, współorganizator konkursu od lat popularyzującego matematykę wśród uczniów szkół z całego województwa.
Konkurs nazywa się „Matematyka – Moja Pasja”. Uczestnicy rywalizują i są oceniani w dwóch kategoriach wiekowych.
W młodszej najlepszym matematykiem okazał się Hubert Smyczek ze Szkoły Podstawowej w Ujeździe.
W starszej – Szymon Urban z Zespołu Szkół Ponadpodstawowych w Kleszczowie.
Uroczysta gala miała miejsce w auli Wydziału Matematyki i Informatyki Uniwersytetu Łódzkiego, głównego organizatora konkursu. Współorganizatorem w kategorii szkół podstawowych jest Łódzki Kurator Oświaty, który w piątek osobiście wręczył nagrody i pogratulował uczniom zafascynowanym światem liczb, równań i kątów.
– Rywalizowaliście w konkursie, który jest znany, ceniony i trudny. Samo podjęcie wyzwania wymaga odwagi, a uzyskanie wyróżnienia jest wielkim sukcesem – podkreślił Janusz Brzozowski. Kurator podziękował nauczycielom laureatów i finalistów „Matematyki – Mojej Pasji” oraz rodzicom, którzy – jak to ujął – są fundamentem dla realizacji uczniowskich zainteresowań i rozwijania nie tylko matematycznych talentów.
Uczestników konkursu pochwaliła prof. Grażyna Horbaczewska, dziekan Wydziału Matematyki i Informatyki UŁ. – Matematyka jest wszędzie, nawet tam, gdzie jej nie dostrzegamy. Przydaje się w każdej dziedzinie wiedzy, bo rozwija umiejętność rozpoznawania struktur i zależności. Gratuluję wam wspaniałej pasji – Pani dziekan nie ukrywała podziwu dla pasjonatów królowej nauk. Uznanie dla ich wiedzy wyrazili również pomysłodawca konkursu dr Andrzej Rychlewicz oraz nauczyciele Liceum Ogólnokształcącego UŁ, od lat pomagający w jego organizacji.
Hubert i Szymon dostali piękne puchary, wszyscy wyróżnieni – dyplomy i nagrody, m.in. książki, tablety, dyski przenośne.
Następny konkurs – i gala – za rok!
Źródło: www.kuratorium.lodz.pl
Oto tekst, który Zyta Czechowska zamieściła w minioną niedzielę na swoim fejsbukowym profilu. Zamieszczamy go, bo dotyczy bardzo aktualnego w tych dniach tematu: „Formie wyrażenia przez uczniów i ich rodziców podziękowania nauczycielom za ich całoroczną pracę”.
Rys. Lisa Aisato
Za chwilę zakończenie roku szkolnego…
Już za moment rozdzwoni się ostatni dzwonek, wypełnią się świadectwa, w salach rozbrzmią brawa i śmiech. A razem z tym – jak co roku – pojawią się też pytania.
-Czy trzeba dziękować nauczycielom, pracownikom szkoły lub przedszkola?
-Czy wypada coś dać?
-Czy to nie przesada, skoro przecież to ich praca?
A ja myślę tak…
Pamiętam, jak byłam dzieckiem i nadchodził ten wyjątkowy dzień — zakończenie roku szkolnego. Dla mnie to nie był tylko koniec lekcji i początek wakacji. To był moment pełen wzruszeń, dumy i wdzięczności. Cieszyłam się, że mogę choćby w małym geście podziękować za cały ten wspólny rok — za cierpliwość, za wsparcie, za każde dobre słowo, chociaż czasami o nie było trudno…niestety!
W naszym domu nie było nas mało — dziewięcioro rodzeństwa, a możliwości finansowe skromne. Nie mogliśmy pozwolić sobie na bukiety z kwiaciarni. Ale mama zawsze dbała o to, byśmy mieli w dłoniach choćby jeden goździk z przydomowego ogródka. Bo dla niej — i dla nas — najważniejsze było okazanie szacunku i wdzięczności.
Wierzyła, że więź między uczniem a nauczycielem jest szczególna. Że to nie tylko przekazywanie wiedzy, ale relacja pełna emocji, zaufania i zaangażowania, która trwa cały rok. I że choćby jednym kwiatem można powiedzieć więcej niż tysiącem słów.
Te same wartości i postawy starałam się przekazać mojej córce — i myślę, że udało się to całkiem dobrze…
Tu nie chodzi o to, co „trzeba”, ale o to, co czujesz. O to, jak ważne jest dawanie informacji zwrotnej – tej ludzkiej, serdecznej, prawdziwej. Bo każda praca zasługuje na zauważenie. A praca nauczyciela jest szczególna. To praca z emocjami, z dziecięcymi smutkami i radościami. To bycie obok, kiedy boli brzuch ze stresu, kiedy ktoś nie rozumie tabliczki mnożenia albo nie może sobie poradzić z własnym gniewem. To niekończące się rozmowy, cierpliwość, troska i wsparcie – często daleko poza ramami planu lekcji.
Za każdym dzieckiem stoją rodzice – z ich oczekiwaniami, wrażliwością, historią. Szkoła czy przedszkole to nie tylko budynek. To wspólnota. To jeden organizm, który oddycha doświadczeniem, współpracą i zaufaniem.
Jeśli więc masz potrzebę – powiedz dziękuję. Nie z obowiązku, nie z konwenansu.
Ale dlatego, że warto. Bo każde dziękuję buduje mosty.
Nie musisz przynosić prezentów! Wystarczy narysowana laurka, kilka słów na kartce, uścisk dłoni. A czasem – po prostu spojrzenie z wdzięcznością.
Ale te słowa powinny płynąć również w drugą stronę.
Każde dziecko – naprawdę każde – zasługuje dziś na: Dziękuję Ci. Za ten rok. Za Twój wysiłek. Za to, że próbowałeś, że się starałaś, że dałeś z siebie to, co mogłeś. I nawet jeśli czasem było trudno – jesteś ważny, jesteś widziany.
Może w przyszłym roku uda Ci się jeszcze więcej, jeszcze odważniej, jeszcze radośniej.
Ale już teraz – możesz być z siebie dumny. Nie zostawiajmy tych słów na później. Nie czekajmy, aż ktoś „zasłuży bardziej”.
Dziękujmy sobie nawzajem – nauczycielom, pracownikom szkoły lub przedszkola, dzieciom, rodzicom. Za wszystko, co było – i z nadzieją na to, co dopiero przed nami. Wzruszajmy się, cieszmy, odetchnijmy. Bo przecież wakacje są właśnie po to –by nabrać sił, ale też by z radością wrócić.
Więcej na ten temat – TUTAJ
Źródło: www.facebook.com/zyta.czechowska/
