



Od zawodowego harcerza do magistra, który do doktoratu się przymierza…
Cz. 1: Od maja 1968r. do września 1971r.
Choć ten nowy rozdział mojego życia faktycznie zaczął się od niedzieli 28 kwietnia 1968 roku, która była moim pierwszym dniem po powrocie z pokładu OH „Bałtyk” do Łodzi, to jego, jeszcze ogólnikową, zapowiedź mogłem poznać już w grudniu poprzedniego roku. Opisałem to w eseju „Od kandydata na murarza do marynarza. Cz. II c – wątek służby w Marynarce Wojennej”. To wtedy, podczas ostatniego urlopu „z wojska”, gdy złożyłem wizytę „mojej” komendantce – dh. Rosel-Kicińskiej, usłyszałem od niej takie słowa: „Ale gdy tylko druh przyjedzie do Łodzi, to bardzo proszę, już następnego dnia, przyjść na Gdańską do Komendy Chorągwi”. Wtedy nawet nie pomyślałem, że to nie było tylko towarzyskie zaproszenie…
Tak jak miałem przykazane – już 29 kwietnia, w poniedziałek przed południem, zameldowałem się w sekretariacie KCh Ł ZHP. Po chwili siedziałem już w gabinecie komendantki, która… bez zbędnych „nawijek”, poinformowała mnie, że jest dla mnie przygotowany etat instruktora w dziale akcji letniej i zimowej Komendy Chorągwi – z dniem 2 maja, bo pierwszego jest święto.
Foto:www.wikimapia.org
W tej zabytkowej willi Zygmunta Richtera już wtedy mieściła się, przy ulicy – wówczas była to ulica Gdańska, dziś Stefanowskiego – Komenda Chorągwi Łódzkiej ZHP
I tak oto mogłem przekonać się, że dh. Anna Rosel-Kicińska nie jest osobą, która – skoncentrowana na własnej karierze – nie przywiązuje wagi do spraw „maluczkich”, lecz że jest rzadko spotykanym w tamtych czasach człowiekiem, który poczuwa się do odpowiedzialności – nawet w przypadku, gdy ktoś inny dawno zapomniałby o sprawie… Bo uważała, że to ona mnie zawiodła i dlatego musiałem 3 lata spędzić w wojsku, zamiast studiować pedagogikę… Dziś nie mam wątpliwości, że ten etat był „załatwiony” wyłącznie po to, abym mógł od razu po wojsku podjąć pracę…
Jak było zaplanowane, tak się stało. Nie będę tu opisywał szczegółów tego czym tam się zajmowałem – przywołam tylko trzy sytuacje, które – każda w innych kontekstach – miała swoje dalsze konsekwencje, a jedna – nawet historyczne konotacje.
Pierwszym moim zadaniem było organizacyjne przygotowanie wyjazdowych posiedzeń komisji d.s. zatwierdzania obozów – w pięciu łódzkich hufcach. Oczywiście nie ja byłem decydentem, ale do mnie należało „logistyczne” zapewnienie sprawnego przebiegu każdego takiego „wyjazdowego” posiedzenia. Wspominam o tym dlatego, gdyż stało się to dla mnie swoistym szkoleniem w zakresie prawnych przepisów, dotyczących prowadzenia obozu harcerskiego. Nigdy wcześniej nie byłem samodzielnym komendantem, odpowiedzialnym prawnie i finansowo za takie przedsięwzięcie. Dzięki tej serii, w ptraktyce, na zasadzie obserwacji uczestniczącej, poznałem wszystkie formalności – w tym prawne wymogi, związane z pełnieniem funkcji komendanta obozu. Wtedy nie mogłem wiedzieć, że już za rok będę samodzielnie prowadził taki obóz w Poddąbiu…
Podczas Akcji Letniej ’68, ale dopiero w połowie sierpnia, otrzymałem dwa zadania „wyjazdowe”. Pierwszym było konwojowanie transportu (półciężarówką) kilku namiotów na nadmorski obóz do Lubiatowa, gdzie na kilka nocy miała zamieszkać delegacja skautów ze Słowenii – wtedy jednej z republik Jugosławii. Utkwiły mi w pamieci obrazy modzieży w „niepionierskich” mundurach, uśmiechniętych, kontaktywnych – wszak język słoweński należy do rodziny języków słowiańskich.
Ale w drodze powrotnej, już nie pamiętam co było tego powodem, miałem na kilka dni wstąpić na zgrupowanie obozów Hufca Łódź-Śródmieście w Trzmielewie k.Białego Boru. Przypominam – był sierpień 1968 roku. Obozy te rozbite były na Pomorzu Zachodnim – w regionie Polski, w którym od końca II Wojny Światowej stacjonowały jednostki Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej, w tym – działała największa w tej części kraju baza lotnicza w Kluczewie k. Stargardu.
Dziś wiemy, że w nocy z 20 na 21 sierpnia 1968 roku wojska państw Układu Warszawskiego dokonały inwazji na Czechosłowację. My, siedząc tego wieczoru przy ognisku o niczym nie wiedzieliśmy. Ale zwróciły naszą uwagę, nieomal bez przerwy przelatujące nad naszymi głowami, wielkie samoloty. Ktoś nawet zażartował: „Co to, bombowce lecą? Wojna?”
Na drugi dzień jeden z instruktorów który miał radyjko tranzystorowe, w zaufaniu, powiedział, że słuchał „Wolnej Europy”, że mówili tam o napaści sowietów i ich sprzymierzeńców na Czechosłowację. Wtedy zrozumieliśmy co nad nami lata. I gdzie leci…
Jednak nie miałem czasu przeżywać „bratniej pomocy Armii Zaprzyjaźnionych”, gdyż zostałem zaangażowany w rozwiązanie trudnego problemu wychowawczego „tu i teraz”. Do dziś pamiętam jedynie te fakty, które były związane bezpośrednio ze mną. Otóż na jednym z podobozów doszło do pobicia jednego z uczestników obozu przez kilku innych „kolegów”. O mojej roli w rozwiązaniu tego problemu opowiem w późniejszym czasie – po opracowaniu odnalezionych materiałów archiwalnych.
x x x
Po tej akcji letniej, w oparciu o postępowanie podjęte jeszcze przed wakacjami, rozkazem Komendanta Chorągwi z dnia 14 września 1968 roku przyznano mi stopień harcmistrza.
x x x
Trzecim wspomnieniem z okresu pracy w Komendzie Chorągwi jest mój udział w zimowisku dla harcerek i harcerzy ze starszoharcerskich drużyn artystycznych, jakie na przełomie 1968/1969 zorganizowano dla nich w Krakowie. Formalnie komendantką była niejaka Halina Kwiatkówna – szefowa łódzkich drużyn tej specjalności – „w cywilu” kierowniczka Miejskiego Ośrodka Metodycznego w Łódzkim Domu Kultury przy ul. Traugutta. Zapamiętajcie to nazwisko, gdyż postać ta odegra wkrótce swoja ważną rolę w kolejnym etapie mojej biografii. Zostałem tam oddelegowany jako nieformalny szef tego przedsięwzięcia, gdyż Kwiatkówna nie była instruktorką ZHP, i nie miała pojęcia o formalnościach prowadzenia zimowiska. Za to była genialna jako merytoryczna kierowniczka – to jej uczestnicy zawdzięczali przebogaty program. Wspomnę tylko, że „zaliczyliśmy” nie tylko Zamek na Wawelu, krakowskie muzea i najważniejsze zabytki (w tym Ołtarz Wita Stwosza), także oba teatry (im. Słowackiego i Stary), ale też takie krakowskie specjalności, jak teatr Cricot 2 z Tadeuszem Kantorem i kabaret „Jama Michalika”. Nie pamiętam już dokładnie gdzie mieszkaliśmy – to było jakieś schronisko młodzieżowe. Kołacze mi sie po głowie jakiś adres z terenu „Wola Justowska”. Za to Nowy 1969 Rok powitaliśmy w Bronowicach – podobno w karczmie, która była miejscem słynnego wesela Lucjana Rydla z dziewczyną z tychże Bronowic – opisanego przez Stanisława Wyspiańskiego. Dodam tylko, że na to zimowisko „wkręciłem” jako studenta PWSSP Jurka Cz. – tego samego o którym wspominałem przy okazji opowieści o moim terminowaniu u boku dr Majewskiej.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego wspominam mój pobyt w Krakowie na zimowisku. Bo dzięki temu, w praktyce, przećwiczyłem wszystkie formalności prowadzenia – nie ważne, że zimowiska, ale w taki sam sposób prowadzona jest dokumentacja obozu harcerskiego. Wszystko w tym obszarze było tu moim obowiązkiem – Halina Kwiatkówna tylko podpisywała się w miejscach, które jej wskazałem. Od tamtego czasu książka finansowa, teczka rachunków i faktur, umowy – to wszystko nie miało już dla mnie tajemnic.
Za 7 miesięcy, jako komendantowi kursu dla drużynowych w Poddąbiu, będzie mi ta wiedza jak znalazł. Ale póki co wróciłem do Łodzi. Nie spodziewając się żadnych przełomów, pracowałem nadal na Gdańskiej, tyle, że już pod nowym kierownictwem…
x x x
Uważni czytelnicy kolejnych odcinków moich wspomnień zapewne czekają na informację co z moimi planami studiowania pedagogiki. Oczywiście – nie byłbym sobą, gdybym jeszcze w czerwcu nie złożył do rekrutacji UŁ stosownych dokumentów, jako kandydat na wieczorowe studia pedagogiki. Aby wzmocnić moje szanse – dołączyłem wycinki z tygodnika „Bandera” z moimi artykułami – większość z nich (nie licząc tego debiutanckiego reportażu „Rejs jeden z wielu”) było dowodem moich wychowawczych pasji, ujawnianych w tej publicystycznej aktywności. Był tam także ilustrowany zdjęciem wycinek z dziennika „Żołnierza Wolności”, gdzie reporter informował o marynarzu-bibliotekarzu, który nie tylko przynosi z biblioteki Portu Wojennego Oksywie na okręt książki, ale jeszcze zachęca do ich wypożyczania, czytając kolego co ciekawsze ich „kawałki” – podczas obierania ziemniaków.
Jakież było moje rozczarowanie, gdy zamiast listu z informacją o terminie i miejscu egzaminu wstępnego otrzymałem pismo, informujące że zwracają mi przesłane dokumenty, gdyż są to studia dla pracujących i obowiązuje wymóg minimum dwu lat stażu pracy. Nie było w tej kopercie żadnego z załączonych przeze mnie wycinków prasowych. W ten sposób bezpowrotnie utraciłem moje pamiątki..
.
Mój indeks Państwowego Zaocznego Studium Oświaty i Kultury Dorosłych
Mogę się i dziś pochwalić, że w tej trudnej sytuacji zachowałem się bardzo racjonalnie. Nie rozpaczałem, nie demonstrowałem fiksacyjnych zachowań typu „bicie głową w mur biurokracji”. Nie pamiętam kto mi to poradził (może była to Halina Kwiatkówna?), ale od 1 października 1968 roku byłem już słuchaczem dwuletniego Państwowego Zaocznego Studium Oświaty i Kultury Dorosłych, które miało swoją siedzibę w Łódzkim Domu Kultury. W ten sposób ów dwuletni czas karencji przed możliwością podjęcia prawdziwych studiów wyższych mogłem wykorzystać do stopniowego wchodzenia w rytm zdobywania wiedzy. Tym bardziej, że w programie tego Studium były takie przedmioty, jak: pedagogika, psychologia, socjologia, oświata dorosłych, a wykładowcami byli pracownicy naukowi Uniwersytetu Łódzkiego.
x x x
Zanim przejdę do kolejnego etapu mojej pracy w ZHP muszę jeszcze wrócić do wątku partyjnego. Pamiętacie, jak opowiadałem o okolicznościach mojego akcesu do PZPR. Jak wiecie – wydarzyło się to jesienią 1967 roku – dzięki tej decyzji mogłem „załatwić” syna wiceministra i przywrócić kolegom prawo do wychodzenia na ląd. Rzecz w tym, że zostałem wówczas jedynie „kandydatem na członka partii”, pełne prawa członkowskie otrzymywało się po roku tego kandydowania i pozytywnej uchwale członków POP o przyjęciu „w szeregi”. Tyle tylko, że ja w kwietniu pożegnałem nie tylko ową POP, ale w ogóle – OH „Bałtyk” i Gdynię.
Po powrocie do Łodzi, po rozpoczęciu pracy w Komendzie Chorągwi, nikomu nie przyznałem się do tamtego kandydowania. Zakładałem, że „co było to nie jest”, że wszystko pójdzie w zapomnienie i mi się upiecze…
I tu nie doceniłem procedur, obowiązujących w strukturach PZPR. Po wielu miesiącach, już dokładnie nie pamiętam kiedy, ale chyba już jesienią 1968 roku, zaczepił mnie w przejściu kolega – także etatowy instruktor Komendy Chorągwi – kierownik jednego z wydziałów i poprosił, abym przyszedł na chwilę rozmowy „w ważnej sprawie”. Pełnił on na Gdańskiej funkcję sekretarza POP. Tą ważną sprawą była informacja, że właśnie wezwali go do Komitetu i przekazali mu moje dokumenty, które otrzymali z odpowiednich organów partyjnych Marynarki Wojennej. I jak on ma rozumieć fakt, iż do tej pory nie zgłosiłem u niego faktu rozpoczęcia w POP na okręcie stażu kandydackiego.
Całe szczęście, że tym I sekretarzem był mój dobry znajomy, jeszcze z Hufca Polesie, ten sam, który udzielał mi owych zbawiennych rad jak dobrze przeżyć wojsko. Próbowałem mu wyjaśnić, że ja tak naprawdę to nie chciałem zapisać się do PZPR, tylko rozegrać sprawę z synem wiceministra i żeby to jakoś „zagubił”.. Niestety – dowiedziałem się, że jest to niemożliwe, a w ogóle, to żebym się nie wygłupiał – jedyne co może dla mnie zrobić, to wyciszyć sprawę owej zwłoki w zgłoszeniu przynależności.
I tak się stało… Od tamtego czasu, aż do jesieni 1980 roku, byłem szeregowym członkiem tej „przewodniej siły narodu”, płaciłem składki i uczestniczyłem w zebraniach. No, nie będę udawał, że później nie zdawałem sobie sprawy z tego, że bez tej legitymacji w kieszeni o wiele mniej prawdopodobne byłyby moje „awanse” – o których opowiem za niedługo…
x x x
Aby opowiedzieć co „zadziało się” w moim zyciu w roku 1969 i później, muszę na chwilę wrócić jeszcze do roku poprzedniego. A wydarzyła się w tedy niezwykle dla mnie ważna zmiana: dotychczasowa komendantka – dh. Anna Rosel-Kicińska z dniem 7 czerwca 1968 roku przestała pełnić swoje obowiązki, gdyż… (nie, nie, nikt jej nie odwołał), gdyż przyjęła propozycję i została dyrektorką Działu Programów dla Dzieci i Młodzieży Polskiego Radia. Po latach nie mam wątpliwości dlaczego tak bardzo mnie mobilizowała, abym niezwłocznie po powrocie z wojska zgłosił się do niej, na Gdańską. Zapewne już wtedy wiedziała, że jej dni w Łodzi są policzone, i jeśli przyjdę za późno, to już tego etatu dla mnie nie będzie.
Funkcję komendanta chorągwi objął po niej Józef Niewiadomski, który przez kilka lat (od 1957 do 1963 roku) był zastępcą komendanta – w czasach gdy komendantami byli: druhna hm Władysława Matuszewska (1957 – 1961) – i dh hm Zbigniew Kuba-Matuszewski (1961–1962). Nie wchodząc w szczegóły – został on powołany na tę funkcję w czasach popaździernikowej odwilży i pierwszych lat po reaktywowaniu ZHP, gdy na kierownicze funkcje w harcerstwie wracali przedwojenni instruktorzy. Już wtedy po cichu mówiło się, że Niewiadomski jest tam po to, aby Partia miała kontrolę nad tym, co się w tej organizacji dzieje. Rosel-Kicińska takiej „kontroli” nie potrzebowała. Ale teraz uznano, że w sytuacji jej nagłego odejścia nie ma co szukać kogoś innego – „towarzysz Józef będzie najlepszy”. Bo Niewiadomski był już wtedy kimś, kogo nazywało się „aparatczykiem” – mimo młodego wieku (35 lat) mial już za sobą staż na partyjnych stanowiskach, a w 1966 ukończył Wyższą Szkołę Nauk Społecznych przy KC PZPR w Warszawie.
Dziś, z perspektywy minionych lat, mogę powiedzieć, że Józef Niewiadomski nie funkcjonował w roli komendanta jak bezduszny funkcjonariusz – w mojej ocenie zachowywał, na miarę tamtych czasów, przyzwoity balans między oczekiwaniami tych, którzy go tam postawili, a tym czego oczekiwali od niego instruktorzy harcerscy – ci starsi, ale także i ci młodsi, działający w hufcach, szczepach i drużynach. Tak przynajmniej go zapamiętałem i przez wszystkie lata, gdy spotykaliśmy się przy różnych okazjach, aż do jego śmierci, witałem się a nim serdecznie, bez bagażu przykrych zaszłości.
x x x
Bo też – tak to dzisiaj widzę – najprawdopodobniej jego pomysłem był mój powrót do macierzystego hufca Polesie. A – dla lepszego wyjaśnienia – cofając się kilka lat, było tak:
Foto:Chuck Underwood/Pixabay[www.dsi.net.pl]
Leszek Rudziński – dziennikarz Agencji Informacyjnej Polska Press i polskatimes.pl jest autorem artykułu pt, „Jaka przyszłość czeka zdalne nauczanie? Nawet po pandemii ta forma nauki będzie się rozwijać”, zamieszczonego na stronie „Dziennika Łódzkiego”. Polecając lekturę jego pełnej wersji – dla zachęty zamieszczamy kilka, wybranych, fragmentów:
[….] Według World Economic Forum w niektórych momentach pandemii aż 1,2 mld dzieci uczyło się zdalnie. Wymusiło to szereg rozwiązań na firmach związanych z branżą EdTech.
Platformy postawiły na wzrost jakości użytkowania, wzmocnienie stabilności łącza, przystępność obsługi i intuicyjny interfejs. Edukacja zdalna to nie tylko aplikacje do nauki języka obcego, korepetycje przez komunikatory czy lekcje w trybie wideokonferencji z wykorzystaniem wirtualnych tablic. Stale rośnie również oferta warsztatów i szkoleń, dostępne są serie wykładów i specjalistyczne kursy, w których można uczyć się od ekspertów z każdej dziedziny – od gotowania, przez historię sztuki, po programowanie.
Po pandemii edukacja online prawdopodobnie zostanie z nami jako składowa nauczania hybrydowego i jako stałe rozwiązanie dla uczniów na tzw. edukacji domowej oraz tych zmagających się z przewlekłą chorobą czy z różnymi niepełnosprawnościami. […]
Personalizacja procesu nauczania
Analiza danych, które spływają podczas korzystania z danej platformy edukacyjnej, pozwala na dostosowywanie procesu nauczania do konkretnego ucznia. Dzięki uczeniu maszynowemu (ML – machine learning) powstają tak spersonalizowane modele lekcji, aby przyniosły potencjalnie najlepsze efekty dla danego użytkownika. Algorytmy wykorzystuje się przy śledzeniu wyników uczniów i sprawdzeniu, gdzie potrzebują najwięcej pomocy i powtórek materiału.
W nadchodzących miesiącach możemy spodziewać się dalszego rozwoju i udoskonalania technologii mających na celu hiperpersonalizację ścieżki nauczania do potrzeb danego użytkownika. […]
Większość aplikacji i platform, służących do nauczania online, pracuje i zbiera dane w tzw. chmurze. Przyniosło to wiele pytań i wątpliwości w zakresie prywatności uczniów i nauczycieli. Zgodnie z Rozporządzeniem o Ochronie Danych Osobowych (RODO) użytkownicy muszą wiedzieć, w jaki sposób i kiedy ich dane były gromadzone, przechowywane, rejestrowane, przekazywane i usuwane. […]
Cały artykuł „Jaka przyszłość czeka zdalne nauczanie? Nawet po pandemii ta forma nauki będzie się rozwijać”
– TUTAJ
Źródło: www.dzienniklodzki.pl
Dziś na stronie MEiN zamieszczono komunikat, zatytułowany: „Aktywny powrót uczniów do szkoły po pandemii – inauguracja programu MEiN i AWF”. Oto jego fragmenty, zawierające informacje, ktorymi minister chwalił się dziś na konferencji prasowej:
Foto:www.gov.pl/web/edukacja-i-nauka
Minister Edukacji i Nauki Przemysław Czarnek i Rektor AWF w Warszawie Bartosz Molik podczas dzisiejszej konferencji prasowej, poświeconej ogłoszeniu projektu „Program wspomagający uczniów po pandemii”.
[…] Wspólne z Akademią Wychowania Fizycznego w Warszawie opracowaliśmy projekt pt. „Program wspomagający uczniów po pandemii”. Podzieliliśmy go na dwa etapy: I – Aktywny powrót do szkoły, II – Sport Klub.
Nasi specjaliści z warszawskiej Akademii, we współpracy z Akademiami z innych miast zajmą się szkoleniem nauczycieli wychowania fizycznego ze szkół podstawowych, średnich i nauczycielami edukacji wczesnoszkolnej. Łącznie w całym kraju przeprowadzą 420 sesji szkoleniowych dla nauczycieli, zarówno w trybie online, jak i stacjonarnie.
Na czym to będzie polegać?
Akademia Wychowania Fizycznego w Warszawie w partnerstwie z innymi uczelniami: Akademią Wychowania Fizycznego w Krakowie, Akademią Wychowania Fizycznego we Wrocławiu, Akademią Wychowania Fizycznego w Katowicach, Akademią Wychowania Fizycznego w Poznaniu i Akademią Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku zorganizuje szkolenia dla nauczycieli.
Każda z uczelni będzie miała przypisany podział terytorialny, tzn. przypisane regiony Polski, z których nauczyciele będą mogli zgłaszać się na szkolenie:
-AWF Warszawa obejmie województwa – mazowieckie oraz warmińsko-mazurskie;
-filia AWF w Białej Podlaskiej – lubelskie oraz podlaskie;
-AWFiS w Gdańsku – zachodniopomorskie, pomorskie i kujawsko-pomorskie;
-AWF Katowice – śląskie i łódzkie;
-AWF Wrocław – dolnośląskie i opolskie;
-AWF Kraków – podkarpackie, świętokrzyskie i małopolskie;
-AWF Poznań – wielkopolskie oraz lubuskie. […]
II etap projektu – Sport Klub, czyli dodatkowe zajęcia sportowe dla uczniów
Nauczyciele, którzy ukończą I etap projektu zdobędą certyfikat i będą mogli wraz ze swoją szkołą, która zechce aplikować do programu ubiegać się o pieniądze na dodatkowe zajęcia sportowe. Szkoły, które zechcą aplikować do programu otrzymają środki na organizację zajęć sportowych dla uczniów, w 20 osobowych grupach. Pozwoli to na przeprowadzenie około 300 tys. godzin zajęć. Na ten cel w 2021 r. przeznaczamy blisko 42 mln zł.
Projekt pt. Powrót uczniów do szkoły po pandemii jest jednym z 4 programów wsparcia uczniów, zapowiadanych przez Ministra Edukacji i Nauki Przemysława Czarnka. Kolejne będziemy prezentować w najbliższym czasie. Do połowy marca przedstawimy propozycje dotyczące m.in. pomocy psychologiczno-pedagogicznej i okulistycznej. W kolejnym etapie ogłosimy program związanhttps://www.gov.pl/web/edukacja-i-nauka/aktywny-powrot-uczniow-do-szkoly-po-pandemii-inauguracja-programu-mein-i-awfy ze wsparciem w nauce i nadrabianiem zaległości wynikających z trybu nauki zdalnej.
Źródło: www.gov.pl/web/edukacja-i-nauka/
x x x
Oto fragmenty jednego z pierwszych komentarzy tego wydarzenia – z „Portalu Samorządowego”:
Pochwała, czy docenienie?
Chwalić, czy nie chwalić? Kiedy pochwala wspiera proces uczenia się, a kiedy może mu szkodzić?
W artykule zajmiemy się kilkoma warunkami pożądanej pochwały:
-Doceniać ważne.
-Dostosować przekaz do ucznia.
-Pochwała bez uzależniania
-Szczera pochwała
-Wysiłek i postęp
-Pochwała motywuje
-Brak sarkazmu
Na pytanie – czy chwalić, ostatnio zwycięża opcja odpowiedzi – TAK. Jednak chwalenie nie zawsze ma pozytywny skutek.
Podstawowa sprawa – doceniajmy, a nie chwalmy. Różnica w skrócie jest taka, że doceniamy za pracę i za konkret, a chwalimy osobę.
Weźmy przykład: uczeń wpadł na ciekawy pomysł rozwiązania zadania. Nauczyciel mówi: „Twój pomysł jest bardzo ciekawy” lub „Jesteś bardzo mądry i pomysłowy”. Pierwszy komunikat dotyczy pracy ucznia, a drugi jego osoby.
Przypatrzmy się drugiemu zdaniu. Niesie ono informację, że uczeń jest mądry. To zobowiązuje ucznia, do tego, że już zawsze powinien być mądry, aby nie zawieść opinii nauczyciela. Uczeń jest też pomysłowy, czyli następnym razem też musi mieć dobry pomysł, bo inaczej nie spełni pokładanych w nim nadziei. Zamiast motywacji do pracy uczeń dostaje zobowiązanie.
Inna sprawa, że uczeń nie za bardzo wierzy w pochwałę, już nie jeden raz widział, że mu się coś nie udało, widzi więc fałsz komunikatu – jesteś mądry. Przestaje wierzyć, że mu się pochwała należy.
Doceniajmy, a nie chwalmy.
Jak zatem doceniać, aby to było z pożytkiem dla ucznia?
16 lutego 2021 r. zamieściliśmy informację, zatytułowaną „Kolejna „deforma” w systemie – teraz centra w miejsce poradni”. 22 lutego w bogatym materiale „O Centrach Edukacji Włączającej z Zytą Czechowską, i dużo, dużo więcej…” informowaliśmy nie tylko o poglądach tej Nauczycielki Roku 2019 o tym projekcie Centrów Edukacji Włączającej i Centrów Dziecka i Rodziny, ale zamieściliśmy także obszerną publikację „Edukacja dla wszystkich – ramy rozwiązań legislacyjno-organizacyjnych na rzecz wysokiej jakości kształcenia włączającego dla wszystkich osób uczących się”. Natomiast 25 lutego zaprezentowaliśmy stanowisko MEiN w tej sprawie w informacji zatytułowanej „Minister dementuje informacje o zamiarze likwidacji poradni i szkół specjalnych”.
Dziś postanowiliśmy zapoznać Czytelniczki i Czytelników OE ze stanowiskami, jakie wobec ministerialnego projektu zajęły dwa największe nauczycielskie związki zawodowe:
23 lutego 2021 r
Stanowisko Prezydium Zarządu Głównego Związku Nauczycielstwa Polskiego z dnia 22 lutego 2021 roku w sprawie projektu „Edukacja dla wszystkich”
Prezydium Zarządu Głównego ZNP po zapoznaniu się z dokumentem Edukacja dla wszystkich – ramy rozwiązań legislacyjno-organizacyjnych na rzecz wysokiej jakości kształcenia włączającego dla wszystkich osób uczących się i wysłuchaniu opinii środowiska nauczycielskiego podczas licznych spotkań, domaga się wstrzymania prac nad tym projektem. Uwzględniając zastrzeżenia wniesione przez nauczycieli praktyków, rodziców i partnerów społecznych należy ponownie poddać proponowane rozwiązania szerokim konsultacjom społecznym.
Projektowane zmiany w opinii środowiska nauczycielskiego są kontrowersyjne i budzą ogromny niepokój spowodowany troską o rozwój i warunki kształcenia dzieci i młodzieży ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi.
Rosną również obawy związane z możliwością utraty przez nauczycieli uprawnień wynikających z ustawy Karta Nauczyciela. Niekorzystne zmiany w zakresie statusu zawodowego nauczycieli nie są akceptowane przez Związek Nauczycielstwa Polskiego jako reprezentanta środowiska nauczycielskiego.
Utrzymujący się stan zagrożenia epidemicznego to okres niesprzyjający wdrażaniu tak poważnej zmiany w oświacie, dotyczącej wszystkich uczestników procesu kształcenia, zarówno dzieci i młodzieży, ich rodziców, jak też nauczycieli.
W tym trudnym dla wszystkich czasie należy z wielką wrażliwością rozważyć zasadność poszczególnych rozwiązań i postawić pytanie – czy kolejna tak poważna zmiana systemowa powinna obecnie mieć miejsce, zwłaszcza w sytuacji braku odpowiednich nakładów finansowych niezbędnych do modyfikacji infrastruktury szkolnej i znaczącego zwiększenia stanu zatrudnienia w oświacie.
Ponadto należy mieć na uwadze, że niedawne zmiany strukturalne w systemie oświaty doprowadziły do znacznego pogorszenia warunków kształcenia dzieci i młodzieży (liczne klasy, dwuzmianowość, braki kadrowe), w tych warunkach nie jest możliwe właściwe zabezpieczenie potrzeb uczniów i wychowanków wymagających szczególnego wsparcia. Rządzący nie mogą po raz kolejny w nieodpowiedzialny sposób reformować oświaty. Skutki mogą być katastrofalne.
Apelujemy o rozwagę – reformy w oświacie powinny być dokonywane w atmosferze dialogu z partnerami społecznymi, organizacjami samorządowymi oraz rodzicami uczniów i wychowanków.
za Prezydium Zarządu Głównego ZNP
Sławomir Broniarz /-/
Prezes ZNP
Źródło:www.znp.edu.pl
x x x
Oto komunikat, jaki 5 dni wcześniej zamieszczono na oficjalnej stronie Ogólnopolskiego Sekcji Oświata i Wychowanie NSZZ „Solidarność”
Na wymianę pokoleniowa można spojrzeć jak na proces wprowadzania nowych graczy do prowadzonej już gry.
Każda gra wymaga reguł a ich znajomość jest jednym z głównych warunków wygranej.
Z drugiej strony, wprawa w grze daje większe szanse.
DLACZEGO OCZEKUJEMY, ŻE KOLEJNE POKOLENIE ZAGRA Z NAMI WEDŁUG STARYCH REGUŁ?
NAJPROSTSZY SPOSÓB TO PRZESTAĆ.
I zmusić wszystkich do gry na nowych, własnych zasadach.
BUNT JEST WIĘC WPISANY W PROCES SOCJALIZACJI, JEST JEJ CZĘŚCIĄ, A NIE PRODUKTEM UBOCZNYM. […]
Cały plik z prezentacją do wykładu dra hab. Marka Kaczmarzyka, prof. UŚ – TUTAJ
Foto:Fot.Tomasz Stańczak/Agencja Gazeta [www.lodz.wyborcza.pl/lodz/]
Próbna matura w XXI LO im. B. Brusa w Łodzi
Jako że MEiN nie zamieściło żadnej informacji o przebiegu pierwszego dnia próbnej matury na swej oficjalnej stronie, ani na fanpage ministerstwa (nie licząc informacji o wywiadzie, jakiego udzielił wiceminister Piontkowski w Pr. I Polskiego Radia – TUTAJ) byliśmy zmuszeni poszukać ich w innych źródłach. Najlepszą znaleźliśmy na „Portalu Samorządowym”. Oto obszerny fragment tego tekstu:
[…] Około 50 proc. szkół zdecydowało się na przeprowadzenie próbnych egzaminów maturalnych, w różnych województwach różnie się to kształtuje, najwyższych odsetek szkół, które je przeprowadza jest w woj. małopolskim i woj. podkarpackim – poinformował minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek.
„Egzamin próbny jest dobrowolny, nie ma tutaj przymusu przystąpienia do egzaminu, ani jego przeprowadzenia go w szkole. To jest istotne, dlatego, że szkoły same decydują jak go przeprowadzać” – wskazał dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej Marcin Smolik.
„Wielu dyrektorów zdecydowało o tym, że egzaminy próbne z przedmiotów obowiązkowych: polskiego, matematyki, języka angielskiego na poziomie podstawowym, będą przeprowadzane stacjonarne, egzaminy z pozostałych przedmiotów będą przeprowadzone zdalnie” – dodał.
Smolik przypomniał też, że codziennie na stronie internetowej CKE zamieszczane będą arkusze próbnego z poszczególnych przedmiotów, tak by uczniowie mogli uczestniczyć w próbnych maturach także zdalnie.
Źródło: www.portalsamorzadowy.pl
Zobacz – także na „Portalu Samorządowym”:
Czarnek: Pomimo przeszkód pandemicznych rozpoczęliśmy egzaminy próbne
Dzięki Koleżance Zosi Wrześniewskiej (służbowo – dyrektorka łódzkiego „Gastronomika”) trafiliśmy na warty upowszechnienia materiał z portalu „BUSINESS INSIDER”, zatytułowany „Oto dwie kluczowe umiejętności w pracy według szefów wielkich firm. Są niezbędne w XXI wieku”.
Poniżej zamieszczamy kilka fragmentów tego tekstu, którego autorem jest Michał Wąsowski, oraz link do pełnej wersji – „u źródła”:
Foto: Christophe Morin/IP3/Contributor/Getty Images
Satya Nadella – dyrektor generalny Microsoftu, który po objęciu sterów firmy nastawił pracowników na tak zwany „growth mindset„.
Wielokrotnie miałem okazję pytać najlepszych managerów z Polski i zagranicy, co ich zdaniem cechuje ludzi odnoszących sukcesy w biznesie. W ciągu ostatnich kilku lat szczególnie dwie odpowiedzi pojawiały się coraz częściej. Patrząc na to, jak rynek pracy i biznes zmienił się w czasie pandemii i jak przyspieszyły zmiany technologiczne, dotarło do mnie, że te dwie umiejętności* – jeszcze niedawno wymieniane jako „wyróżnik” na rynku – są niezbędne w dzisiejszym świecie, jeśli ktoś nie chce stanąć w miejscu. […]
Dwie odpowiedzi, szczególnie wśród przedstawicieli branży technologicznej lub spółek szybko zmieniających się pod wpływem technologii, pojawiały się szczególnie często. Chodzi o ciekawość świata – rozumianą jako ciąg do wiedzy, nauki i rozwiązywania problemów – oraz o zdolność szybkiego uczenia się, ale też oduczania i uczenia na nowo. A więc, de facto, pokory wobec własnej wiedzy, doświadczeń, posiadanych już umiejętności.
Niedawno pewien CEO* uświadomił mi, że obie te cechy, które jeszcze kilka lat temu wyróżniały kandydatów do pracy, dzisiaj są absolutnym „must have”, by nawet nie tyle odnosić sukcesy, co po prostu nie utknąć w miejscu w swojej karierze czy rozwoju biznesu.
Obie te umiejętności, choć mogą wydawać się błahe lub oczywiste, wymagają od nas sporo wysiłku. Szczególnie, by utrzymywać stan „ciekawości” i zdolność oduczania i uczenia się wraz z rozwojem kariery. […]
„Bądź ciekaw świata” brzmi równie ogólnie, co enigmatycznie. Trafnie jednak w rozmowie z BI Polska zdefiniował to Franciszek Hutten-Czapski, wieloletni dyrektor zarządzający Boston Consulting Group Poland, a obecnie chairman w BCG Poland:
Najważniejsza moim zdaniem jest ciekawość świata. Bycie głodnym wiedzy. To może być najważniejsza cecha w życiu – że chcesz zobaczyć, co jest za murem, który codziennie mijasz w drodze do szkoły. Chodzi o chęć zdobywania wiedzy i poznawania świata. Ludzie, którzy mają dwadzieścia kilka lat, powinni być głodni rozumienia i rozwiązywania problemów oraz chętni do zastanawiania się. Jeśli ktoś w sobie takiej ciekawości nie ma, to jego życie przeminie bezproduktywnie i jałowo.
Z kolei prezes McDonald’s Polska Adam Pieńkowski ujął tę „ciekawość” w jednym zdaniu, jako: „chęć do poszukiwania nowych rozwiązań, lepszego rozumienia świata”. […]
Jednym z największych popularyzatorów stawiania na „growth mindset”** jest CEO Microsoftu Satya Nadella. Gdy objął w 2014 roku stanowisko prezesa tech-giganta, to właśnie książka „Mindset” zainspirowała go do tego, jaką powinien stworzyć kulturę pracy w firmie. Tak o „growth mindset” Nadella opowiadał w wywiadzie dla Business Insider Polska:
Czytałem ją nie w kontekście biznesu czy kultury pracy, ale edukacji moich dzieci. Autorka opisuje tam prostą metaforę dzieci w szkole. Jedno jest typem „wiem wszystko”, a drugie „uczę się wszystkiego”. To drugie zawsze poradzi sobie lepiej, nawet jeśli dziecko „wiedzące wszystko” ma większe wrodzone zdolności. Wracając do biznesu, skoro analogia ma zastosowanie do dzieci w szkole, myślę, że odnosi się także do prezesów takich jak ja i całych organizacji jak Microsoft. Nie chcemy być firmą „wiedzącą wszystko” tylko „uczącą się wszystkiego”.[…]
Także Agnieszka Pocztowska, dyrektor generalna Shell Business Operations w Krakowie – firmy zatrudniającej kilkaset osób rocznie – wskazała tę cechę jako jedną z najważniejszych we współczesnej pracy:
Inny ważny aspekt to umiejętność uczenia się. Podoba mi się mówienie już nie o pokoleniu mobilnym, ale generacji potrafiącej uczyć się i zmieniać, i to niezależnie od daty urodzenia. To moim zdaniem jest przyszłość, również w kontekście automatyzacji i odniesieniu do organizacji budowanych z ludzi elastycznych, gotowych na zmianę i rozwój swoich kompetencji w odpowiedzi na dynamicznie zmieniającą się rzeczywistość.[…]
Ciekawość świata połączona z umiejętnością uczenia się sprawia, że możemy być interdyscyplinarni, co z kolei znacznie ułatwia rozwój w biznesie. Jak mówił mi swojego czasu Reinhard Harter, wiceprezes SAP, to właśnie interdyscyplinarność wyróżnia dzisiaj na rynku pracy. I znowu – nie chodzi o to, by interesować się kilkoma czy kilkunastoma dziedzinami naraz, ale do swojej głównej specjalizacji dołączyć umiejętności bądź wiedzę z pokrewnych lub komplementarnych obszarów. […]
Cały tekst „Oto dwie kluczowe umiejętności w pracy według szefów wielkich firm. Są niezbędne w XXI wieku” – TUTAJ
Źródło: www.businessinsider.com.pl
*CEO – „Chief Executive Officer” – po polsku – dyrektor generalny lub prezes zarządu, najwyższa funkcja w firmie.
**Pojęcie growth mindset pochodzi od psycholog Carol Dweck, profesor na Uniwersytecie Stanforda, autorki książki „Nowa psychologia sukcesu”. Autorka stawia w opozycji dwa sposoby myślenia (mindset): fixed mindset (nastawienie na trwałość), w którym człowiek zakłada niezmienność swoich cech i możliwości, oraz growth mindset (nastawienie na rozwój) – rozwojowe podejście do możliwości ludzkiego mózgu, traktujące uczenie się jako proces.
[Źródło: www:universe.earlystage.pl]
Na stronie „Głosu Nauczycielskiego” zamieszczono dziś informację, zatytułowaną „Młodzieżowe rady powstaną na poziomie powiatów i województw”. Oto jej początkowy fragment:
Na poziomie powiatów i sejmików powstaną młodzieżowe rady. Rząd przyjął dziś projekt ustawy regulującej działalność przedstawicielstw młodzieży na poszczególnych szczeblach samorządu terytorialnego
Rada Ministrów zaakceptowała projekt ustawy o zmianie ustawy o samorządzie gminnym, ustawy o samorządzie powiatowym oraz ustawy o samorządzie województwa autorstwa pełnomocnika rządu do spraw polityki młodzieżowej.
Według oficjalnych deklaracji, zmiany mają poprawić zaangażowanie młodych ludzi w życie publiczne poprzez wzmocnienie młodzieżowych rad i sejmików przy jednostkach samorządu terytorialnego
.
Źródło: www.glos.pl
Postanowiliśmy zdobyć więcej informacji o tym rządowym projekcie i sięgnęliśmy do strony Rządowego Centrum Legislacyjnego. Oto początkowy fragment „Uzasadnienia” tego projektu:
W aktualnym stanie prawnym kwestie związane z funkcjonowaniem młodzieżowych rad przy jednostkach samorządu terytorialnego zostały uwzględnione jedynie w ustawie o samorządzie gminnym z dnia 8 marca 1990 r.Brak jest regulacji prawnych dla działalności młodzieżowych rad przy samorządzie powiatowym czy przy samorządzie województwa, co powinno zostać zmienione na mocy poniższych zmian
.
Dotychczas istniejące przepisy ograniczają zarówno możliwości powoływania rad jak i zacieśniają ich zadania oraz kompetencje do wąskiej funkcji organu konsultacyjnego. Przepisy obecnego art. 5b są bardzo ogólne, pozostawiają szerokie możliwości ich interpretacji, utrudniając młodzieżowym radom gmin realne reprezentowanie środowisk młodzieżowych przed organami gminy oraz podejmowanie szeroko pojmowanych inicjatyw na rzecz społeczności lokalnej. Co istotne przepisy te mają znacznie bardziej uproszczony charakter niż przepisy wprowadzonego do niniejszej ustawy dwanaście lat później (tj. w 2013 r.) art. 5c opisującego ramy funkcjonowania gminnych rad seniorów.
Cele proponowanych regulacji to przede wszystkim:
Długo, bo aż od 8 lutego, musieliśmy czekać na nowy tekst bezwzględnego recenzenta polskiego systemu edukacji – Roberta Raczyńskiego. Ale warto było – wczoraj zamieścił on na swym blogu „Eduopticum” tekst, w rozmiarze 30 498 znaków, zatytułowany „Zdalnie sterowani”.
Nie podejmując się dokonywania merytorycznie uzasadnionych skrótów – zamieszczamy poniżej jedynie cztery fragmenty tej bezlitosnej diagnozy dominującego klimatu potępiania dla zdalnej edukacji i nazwania po imieniu wszystkich patologii systemowych, które owa przymusowo zastosowana forma nauczania ujawniła, gorąco polecaając lekturę całości:
[…] Narzekanie na jakość edukacji zdalnej zaczyna się od, dla mnie osobiście zupełnie niezrozumiałego, zdziwienia, że nie jest z nią dobrze. W to, że „jest źle” nikt na ogół nie wątpi, a to z kolei dla wielu stanowi swoiste argumentum ad numerum. Możemy być pewni, że odbiór społeczny i obraz edukacji on-line (i wszelkiej innej), zarówno ten laicki, jak i profesjonalny, będzie zawsze efektem uzyskanym po przejściu przez akurat posiadany pryzmat, a ten, jak wiadomo, jest u każdego inny. Dość łatwo domyśleć się właściwości pryzmatów, będących w posiadaniu uczniów, ich opiekunów i nauczycieli. Oczywiście, i w tych grupach optyka bywa zróżnicowana, ale najczęściej daje się w ich ramach uśrednić kąty padania, załamania i odbicia. Jednak w przypadku państwowej, centralnie sterowanej oświaty publicznej wszystkie te parametry nie mają niemal żadnego znaczenia, jeśli akurat nie korelują z cechami pryzmatu władzy. Te zaś nie są odbiciem panujących warunków fizycznych, a odgórnych założeń, które finalnie zawsze będą składały się na oficjalną laurkę dla prowadzonej polityki, niezależnie od widocznych jak na dłoni błędów, zaniedbań, przekłamań i oczywistych niespójności. Jest to po prostu nieuniknione, bez względu na polityczną proweniencję autorów obrazu i gusta odbiorców. Oczekiwanie czegokolwiek innego jest wyrazem naiwności i, upierając się przy modelu powszechnego szczęścia edukacyjnego, dyktującego swoje reguły gry wszystkim innym jej uczestnikom, należy się z tym liczyć i pokornie godzić. A tu, wśród publiczności, szok i niedowierzanie: Rząd reformuje tę zapyziałą oświatę, ale nie może, bo nauczanie zdalne mu przeszkadza. […]
Wracając do problemu przewodniego, musimy zrozumieć, że biadolący dziś nad sytuacją oświaty podczas pandemii, biadolą tak naprawdę nie nad jej niedoskonałościami, wpadkami i ewidentnymi wadami, ale nad własnymi wyborami i brakiem reakcji na patologie, na które teoretycznie się nie zgadzają. Jojczenie to przypomina larum, które po ostatnim zamachu na prawa kobiet podniosło się w wielu miejscach i środowiskach. Wściekłe i dramatyczne „Wypierdalać!” odbiło się głośnym echem w umysłach mnóstwa obywateli, z których wielu najpierw zagłosowało za odebraniem sobie rzeczonych praw, bądź też pozostało biernymi, gdy populiści sięgali po narzędzia, pozwalające dowolne prawa odbierać, z żadnymi wrzaskami się nie licząc. Analogicznie, widzący złe rzeczy dziejące się w edukacji, nie dostrzegają jednocześnie, że jako społeczeństwo nie stawiamy naszym reprezentantom żadnych konkretnych wymagań odnośnie kształtu oświaty (także w czasie pandemii) – dopóki coś nie wytrąci świetlicy z dobowego rytmu, zdecydowanej większości jest doskonale obojętne, jak ona funkcjonuje.
Od samego zarania naszej współczesnej demokracji, nikt nie rozliczał rządzących z polityki edukacyjnej; poza jej najogólniejszym ustrojem, to nigdy nie był żaden priorytet, ani temat prawdziwej debaty publicznej, nigdy też nie wymagano, by aspirujący do roli decydentów, jakiekolwiek argumenty istotne w tej debacie przedstawiali i do nich przekonywali, walcząc o elekcję. Zarówno w przypadku reformy wprowadzającej gimnazja, jak i deformy je likwidującej, mieliśmy w zasadzie do czynienia jedynie z argumentami ideologicznymi, bądź indoktrynacją post factum – kiedy ramki ustrojowe zostały ustalone, pies z kulawą nogą nie interesował się już szczegółami, infrastrukturą, kadrami, itd. Takie drobiazgi mają zawsze ogarnąć woźna i dowolna Stasia Bozowska, i to ona dostaje po głowie za każdym razem, gdy coś idzie nie tak, a nie Maliniak, któremu nie chciało się ruszyć tyłka i zapytać swego radnego, dlaczego w szkole jego dziecka nie ma psychologa, albo kół zainteresowań, funkcjonujących po 15-tej, co radny zamierza z tym zrobić i dlaczego nie zrobił wczoraj. Dzisiejsze, powszechne utyskiwanie na farsę nauczania on-line w jakiejś szkole lub nieoczywistość dostępu do Internetu „na ścianie wschodniej” jest więc zamawianiem musztardy po obiedzie, godnym „ciemnego ludu”, a nie obywateli. Niewątpliwie, w oświacie (zdalnej), jak wszędzie indziej, z czysto ekonomicznych względów, nie można mieć wszystkiego. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by było choć trochę lepiej, niż jest. Tyle że, paradoksalnie, zaskakująco dla niektórych, zdaje się to nie leżeć w niczyim interesie… […]
Jest jeszcze jeden aspekt pomiaru efektywności, który zdaje się być pomijany w popularnych analizach. Mam wrażenie, że porównań nauki zdalnej i stacjonarnej dokonuje się najczęściej (być może niezamierzenie) w sposób dość tendencyjny. Wydaje mi się, że efekty tej pierwszej zestawia się raczej z założeniami ustalonymi dla tej tradycyjnej, niż z jej rzeczywistymi osiągnięciami. Skąd to powszechne przekonanie o nadzwyczajnej skuteczności edukacji w klasie, doprawdy nie wiem. Po prostu, innej edukacji nie mamy (nie znamy), więc ta musi być skuteczna. Wygląda to na klasyczny błąd fałszywego założenia. W świadomości niezbyt zaangażowanych powstaje nieuniknione skojarzenie: Skoro nauczanie tradycyjne jest skuteczne, to zdalne, jako nietradycyjne, wprost przeciwnie. Jest to fałszywa dedukcja, non-sequitur, choćby nie wiem jak bardzo korelowała się z indywidualnymi doświadczeniami.
