Archiwum kategorii 'Felietony'
Dzisiaj pobawię się w przewidywacza najbliższej przyszłości. Konkretnie spróbuję antycypować treść jutrzejszego komunikatu w sprawie tematu tegorocznej XXIII sesji Sejmu Dzieci i Młodzieży. O tym, że nastąpi to właśnie w poniedziałek 27 lutego poinformowano na stronie MEN w miniony wtorek (21 lutego).
Jednak zanim do tego dojdę pozwolę sobie na kilka zdań z dziejów tej inicjatywy – w założeniu – mającej służyć edukacji do demokracji młodego pokolenia Polaków. Chyba mało kto pamięta, że pierwsze takie posiedzenie odbyło się 1 czerwca 1994 – pod hasłem: „Wojna – zagrożeniem szczęśliwego dzieciństwa”. Temat był nieprzypadkowy: po dwu latach okrutnej wojny domowej na terenach byłej Jugosławii, właśnie ogłoszono zawieszenie broni i podpisano w Waszyngtonie porozumienie, które proklamowało powstanie Federacji Bośni i Hercegowiny (marzec 1994). To zaledwie 10 lat po XIV Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Sarajewie, które w wyniku działań wojennych legło w gruzach… Wojna przestała być dla Europejczyków tematem lekcji historii, filmów batalistycznych i obrazami news’ów telewizyjnych wiadomości z innych kontynentów.
Rok później – 1 czerwca 1995 – młodzi posłowie spotkali się wokół tematu „Prawa dziecka zawarte w ratyfikowanej przez Polskę Konwencji o Prawach Dziecka”. Znów to nie przypadek: Konwencję tę przyjęło Zgromadzenie Ogólne ONZ 20 listopada 1989 r., a Polska ratyfikowała ją 30 kwietnia 1991 roku dokumentem, podpisanym przez ówczesnych: Prezydenta RP Lecza Wałęsę i Ministra Spraw Zagranicznych Krzysztofa Skubiszewskiego. Był to okres upowszechniania treści tego dokumentu nie tylko wśród dorosłego społeczeństwa naszego kraju, ale także beneficjentów owej konwencji.
Te dwie pierwsze sesje Sejmu Dzieci i Młodzieży były zwoływane w czasie, gdy w Polsce rządy sprawowała lewica:
> w 1994r był to rząd Waldemara Pawlaka (koalicja SLD – PSL – BBWR, a ministrem edukacji był prof.. Aleksander Łuczak (PSL)
> w 1995r. był to rząd Józefa Oleksego (koalicja SLD – PSL), a ministrem edukacji był prof. Ryszard Czarny (SdRP)
Warto prześledzić tematy kolejnych sesji Sejmu Dzieci i Młodzieży; ich kompletny wykaz znajduje się na tematycznej stronie Wikipedii. Zainteresowani analizą tematów kolejnych posiedzeń młodzieżowego Sejmu mogą to zrobić osobiście, a dla potrzeb tego felietonu przypomnę jeszcze co było wiodącym tematem dwu posiedzeń:
Aby znowu nie poniosło mnie jak przed tygodniem, wybrałem temat, który – mam nadzieję – nie rozpalali mnie do równie gorących polemik i nie stworzy okazji do „meandrów bocznych”. A więc – nic o „didaskaliach” debaty o łódzkiej sieci szkół, ani o wizycie minister Zalewskiej w Urzędzie Wojewódzkim przy Piotrkowskiej. Zdecydowałem się na rozwiniecie tematu ze środowej (15 lutego) informacji, zatytułowanej „Sondaż CBOS: Polacy o reformie systemu edukacji. Czy robić referendum?”
Będzie to, w pewnym sensie, kontynuacja moich opinii, prezentowanych już wcześniej – w felietonach nr 154 i 155. Już wtedy, pisząc o przygotowaniach do nauczycielskiego strajku, jak i tydzień później – gdy wypowiadałem się o akcji zbierania podpisów pod petycją w sprawie ogólnokrajowego referendum na temat reformy oświaty – wyrażałem moje obawy co do powszechności przekonania Polaków o tym, że reforma, której symbolem i twarzą stała się minister Zalewska, jest zła i należy ją powstrzymać.
W felietonie z 29 stycznia napisałem: „Z bardzo wielu sygnałów, jaki dochodzą do opinii publicznej wiadomo, iż do strajku dążą głównie nauczyciele gimnazjów. Nie jestem przekonany o tym, że poprą go masowo nauczyciele podstawówek, zaś w szkołach ponadgimnazjalnych, zwłaszcza w liceach, hasło „strajkujmy!” nie znajduje szerokiego odzewu.” W następnym tygodniu, gdy komentowałem debatę, „Quo vadis oświato?” zamieściłem taką wypowiedź Jarosława Krajewskiego, obecnego tam dyrektora Szkoły Podstawowej nr 7 im. Orląt Polskich w Łodzi:
„Nauczyciele w pokoju nauczycielskim patrzą na siebie wilkiem. Społeczności szkolne się poróżniły, […] rodzice się poróżnili…[…] Zarządzanie konfliktem to jest to, co „pan prezes” umie najlepiej!”
Nie znałem wtedy jeszcze wyników sondażu opinii, jaki od 7 do 15 stycznia 2017 na temat „Polacy o reformie systemu edukacji” przeprowadziła Fundacja CBOS. A warto wyniki tych badań nie tylko poznać, ale i przeprowadzić ich pogłębioną analizę. Oto kilka najważniejszych wskaźników procentowych, obrazujących poglądy badanych na zadany temat:
34 proc. Polaków wiążą z reformą raczej nadzieje niż obawy, 31 proc. ma mieszane odczucia, a tylko 27 proc. częściej wyraża obawy, niż wierzy w sukces.
Jak się okazało, pomysł likwidacji gimnazjów znajduje akceptację większości Polaków. Niemal trzy piąte badanych (57 proc.) sądzi, że system edukacji z ośmioletnią szkołą podstawową, czteroletnim liceum ogólnokształcącym oraz pięcioletnim technikum będzie lepszy niż obecnie obowiązujący. Przeciwnego zdania jest tylko co czwarty badany (24 proc.), a niemal co piąty (19 proc.) nie ma wyrobionej opinii w tej kwestii.
Dzisiaj nie będę pisał ani o nauczycielskim strajku, ani o referendum w sprawie reformy oświaty. Niechaj „wielka polityka” oświatowa ustąpi dziś naszym łódzkim, lokalnym tematom. Ten 156. felieton to będzie taki „mój punkt widzenia” na Radę Społeczno-Doradczą Łódzkiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego – z okazji powołania nowego składu jej członków.
Zacznę od tego, że uroczystość wręczenia aktów powołania do składu owej rady ŁCDNiKP odbyła się w siedzibie tejże placówki 2 lutego. Na stronie „Obserwatorium Edukacji” informacja o tym pojawiła się dopiero po tygodniu – a to dlatego, że dopiero wtedy napisał o tym na swoim blogu prof. Śliwerski. Wcześniej żadna łódzka redakcja: prasowa, radiowa czy telewizyjna nie uznała tego wydarzenia za warte upublicznienia. Jest to o tyle ciekawe, że wśród powołanych do owej Rady osób znalazło się dwoje dziennikarzy łódzkich gazet: weteran – Paweł Patora z „Dziennika Łódzkiego” i nowicjuszka (w zawodzie i w temacie oświatowym) – Agata Kupracz z łódzkiej redakcji „Gazety Wyborczej”.
Jako że tematem wiodącym tego felietonu uczyniłem rozważania o funkcji owej Rady Społeczno-Doradczej i przeprowadzenie pod tym kątem analizy jej składu osobowego, zacznę właśnie od dziennikarzy. Od dawna (bo i w poprzednich składach Rady bywali dziennikarze) nurtuje mnie pytanie: w jakim zakresie obecność przedstawicieli prasy może spełnić cel, który przyświeca powołaniu owej rady (cytuję za prof. Śliwerskim):
Jej działalność będzie nakierowana na wspomaganie Centrum w projektowaniu i wdrażaniu nowoczesnych koncepcji edukacyjnych – innowacji programowych, metodycznych i organizacyjnych z zakresu kształcenia ogólnego i zawodowego, wspieranie Centrum w pełnieniu funkcji eksperckich związanych z projektowaniem, prowadzeniem i ewaluacją procesów edukacyjnych oraz udział w modelowaniu systemu uczenia się przez całe życie.
Nie ujmując nic z dorobku zawodowego i doświadczenia życiowego redaktora Pawła Patory, nie widzę w nim eksperta od nowoczesnych koncepcji edukacyjnych. Na temat możliwości wniesienia „wartości dodanej” w tym zakresie przez panią redaktor Agatę Kupracz zmilczę… Chyba, że nie w tym celu obie te osoby uznał pan dyrektor Janusz Moos za niezbędne w składzie Rady. Cytując ponownie jedyne dostępne źródło, czyli prof. Śliwerskiego: „Powołana do życia Rada Społeczno-Doradcza będzie troszczyć się o dalszy rozwój tej placówki i upowszechnianie jej dokonań w kraju oraz poza granicami” można przyjąć, że właśnie owo upowszechnianie dokonań ŁCDNiKP w kraju oraz poza granicami jest powodem obecności dziennikarzy w składzie tego – społecznego, czyli niewynagradzanego jego członkom za czas jej poświęcony – ciała doradczego. Będę pesymistą: na efekty zagranicznej promocji bym nie liczył, a – jak widać – także krajowe podwórko nie dowiedziało się nic, choćby i o powołaniu tej Rady. Przypomnę, że także o jubileuszowym XXX Podsumowaniu Ruchu Innowacyjnego w Edukacji, które odbyło się 14 czerwca ub. roku nie poinformowała żadna łódzka gazeta. Pisałem o tym w moim 127. felietonie z 19 czerwca:
A co z łódzkimi dziennikami? Choć widziałem w Sali Lustrzanej redaktora Marcina Markowskiego – dziennikarza łódzkiego dodatku „Gazety Wyborczej”, to fakt ten nie zaowocował żadną na ten temat publikacją. Podobnie było z redakcją „Dziennika Łódzkiego”, co jest dziwne, gdyż członek tej redakcji – redaktor Paweł Patora – odebrał podczas tej gali certyfikat tytułu „Animator Ruchu Innowacyjnego”.
Nie pytałem wtedy i nie pytam teraz na czym polegały osiągnięcia pana redaktora Patory w zakresie pobudzania ruchu innowacyjnego w łódzkich szkołach, przedszkolach i innych placówkach oświatowo-wychowawczych, zwłaszcza że nie dociekałem tego także wcześniej, gdy w poprzednim roku redaktor Patora odbierał certyfikat „Multiinnowatora”, a w roku 2014 – „Lidera Społeczno-Oświatowego”.
Dodam, że uzasadnienia, czyli opis dorobku, który spowodował, że Kapituła przyznająca owe certyfikaty uznała daną osobę za godną nadania jej takiego właśnie tytułu, nie są – poza szybko odczytywanym przez dyrektora Moosa krótkim tekstem podczas gali wręczania ramek z tymi certyfikatami – nigdzie dostępne.
Skoro pojawił się już temat corocznego honorowania podczas organizowanych w Sali Lustrzanej Pałacu Poznańskich uroczystych Podsumowań Ruchu Innowacyjnego w Edukacji kolejnymi tytułami tych samych osób, dam jeszcze przykład tego procederu. Tymi „multicertyfikowanymi” bohaterami kolejnych gali są – oczywiście nie oni jedyni – ale jako najbardziej dowartościowywani przez dyrekcje Centrum tu przywołani: obecny przewodniczący Rady Programowej, rektor Politechniki Łódzkiej prof. Sławomir Wiak, i – kiedyś także przewodniczący, a w tej kadencji wiceprzewodniczący Rady – prof. Śliwerski. Oto tytuły, których certyfikaty wręczono im w trzech ostatnich latach:
Rok 2016 – Certyfikaty tytułu „AFIRMATOR RUCHU INNOWACYJNEGO”, m. in. otrzymali
prof. zw. dr hab. Bogusław Śliwerski- Uniwersytet Łódzki, Komitet Nauk Pedagogicznych PAN
prof. zw. dr hab. inż. Sławomir Wiak – Politechnika Łódzka
Rok 2015 Certyfikaty tytułu „MULTIINNOWATOR”, m. in. otrzymali:
Prof. zw. dr hab. Bogusław Śliwerski, Przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, Przewodniczący Sekcji Nauk Humanistycznych i Społecznych Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów
Prof. zw. dr hab. inż. Sławomir Wiak, Prorektor Politechniki Łódzkiej
Rok 2014 Certyfikaty tytułu „PROMOTOR ROZWOJU EDUKACJI”, m. in. otrzymali:
prof. dr hab. Bogusław Śliwerski Przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN
prof. zw. dr hab. inż. Sławomir Wiak – Prorektor Politechniki Łódzkiej
Jedynie z powodu trudności w dotarciu do materiałów źródłowych (znajdują się one w moich relacjach z kolejnych „Podsumowań”, jakie od roku 2007 zamieszczałem na stronie „Gazety Edukacyjnej”, niedostępnej już w Internecie) nie mogę przytoczyć wszystkich tytułów, jakimi obdarzano obu panów profesorów wcześniej.
Oczywiście takie „uwodzenie” tytułami organizatorzy kolejnych „gali” stosowali także wobec innych osób – w ich ocenie – „znaczących”. Żeby daleko nie szukać, przypomnę raz jeszcze: redaktor Patora w zeszłym roku został „Animatorem Ruchu Innowacyjnego”, rok wcześniej – „Multiinnowatorem”, a w roku 2014 – „Liderem Społeczno-Oświatowym”…
Ale wróćmy do analizy składu osobowego powołanej 2 lutego Rady Społeczno-Doradczej ŁCDNiKP.
Przed tygodniem podzieliłem się z Czytelnikami moimi przemyśleniami na temat zasadności przeprowadzenia strajku szkolnego. Konkluzją tego felietonu był jego tytuł: „Serce woła – strajk! Rozum każe się zastanowić…” Ostatnim zdaniem było – w tym przypadku retoryczne – pytanie:
„Czy warto więc wszczynać coś, co nie tylko nie rokuje osiągnięcia zamierzonego celu, ale czego niepowodzenie dodatkowo pogorszy i tak trudną sytuacje uczestniczących w strajku nauczycieli – zwłaszcza tych z gimnazjów?
Gdy pisałem te słowa nie wiedziałem, że już za kilka dni usłyszę szereg wypowiedzi reprezentantów środowiska edukacyjnego, które potwierdzą moje wątpliwości. Mam na myśli debatę „Quo vadfis oświato?!”, która – z udziałem prezesa ZNP Sławomira Broniarza i profesora UAM dr hab. Beaty Jachimczak – odbyła się w czwartek 2 lutego w łódzkim Centrum Biznesowym „SYNERGIA”. Najbardziej reprezentatywną dla tego nurtu widzenia oświatowej rzeczywistości była wypowiedź Jarosława Krajewskiego – dyrektora Szkoły Podstawowej nr 7 im. Orląt Polskich w Łodzi:
„Nauczyciele w pokoju nauczycielskim patrzą na siebie wilkiem. Społeczności szkolne się poróżniły, […] rodzice się poróżnili…[…] Zarządzanie konfliktem to jest to, co „pan prezes” umie najlepiej!”
Ale nie strajk był najczęściej wymienianą podczas tej debaty formą protestu wobec rządowej reformy edukacji. Częściej mówiono tam o akcji zbierania podpisów pod żądaniem przeprowadzenia ogólnopolskiego referendum, w którym Polacy mogliby odpowiedzieć na jedno pytanie:
„Czy jest Pani/Pan przeciw reformie edukacji, którą rząd wprowadza od 1 września 2017 roku?”
Relację z czwartkowej debaty zatytułowałem: „Ładowanie akumulatorów czy przekonywanie przekonanych? Debata w „SYNERGII”. Moim zdaniem tytuł ten – sformułowany także w stylistyce pytania – oddaje istotę tego, co tam miało miejsce. Niezbyt licznie zgromadzona w oddanej do dyspozycji organizatorów owej debaty salce – sądząc po treści wypowiedzi osób zabierających głos – w całości opowiadała się przecie rządowej reformie. Nie miały więc sensu wszystkie wygłaszane tam tyrady, udowadniające błędy w zamyśle i szkodliwość w skutkach tej reformy. Niepewność istniała w obszarze wiedzy, czy wszyscy tam obecni popierali ideę przeprowadzenia referendum. I – w moim przekonaniu – zmotywowanie ich właśnie do aktywności w tym dziele, to „ładowanie akumulatorów” aby zechcieli włączyć się w akcję zbierania podpisów na listach osób popierających wniosek o referendum, było wiodącym celem owego spotkania. Bo też świadczą o tym dwa podstawowe fakty: organizatorem był Klub Obywatelski – słabo jak dotąd funkcjonująca w świadomości mieszkańców Łodzi struktura, afiliowana przy łódzkiej Platformie Obywatelskiej i główny gość i mówca tej debaty – Sławomir Broniarz, prezes ZNP – inicjatora pomysłu referendum i powołania Komitetu Referendalnego.
Od jutra zaczną drugi semestr nauki uczniowie i nauczyciele z Łodzi i wszystkich szkół w województwach, które rozpoczęły ferie zimowe przed dwoma tygodniami. W trakcie ferii są szkoły w województwach: podlaskim i warmińsko-mazurskim. Od poniedziałku wolne będą mieli uczniowie i nauczyciele w kolejnych pięciu województwach, a jako ostatni w tym roku – od 13 lutego – opuszczą swe szkoły uczniowie i nauczyciele w województwie mazowieckim i zachodnio-pomorskim.
Przywołałem ten kalendarz tegorocznych ferii nieprzypadkowo. Chciałem ten felieton poświecić głównie tematowi zapowiedzianego przez ZNP strajku nauczycieli. Jak widać – wszyscy potencjalni strajkowicze, w skali całego kraju, stawią się w swych szkołach zawarci i gotowi dopiero za miesiąc.
Tak się ten kalendarz strajkowy ułożył, że uchwałą Zarządu Głównego ZNP wszystkie oddziały Związku zostały zobowiązane, aby do 16 stycznia rozpoczęły procedury sporu zbiorowego. Związkowcy w ramach tych procedur zwrócili się więc do dyrektorów swych szkół i placówek z żądaniami, które – co jest dla obu stron oczywiste – są nie do zrealizowania: niedokonywania w okresie do 31 sierpnia 2022 roku wypowiedzeń stosunków pracy i innych niekorzystnych dla nauczyciela zmian warunków pracy, a także 10% podwyżki wynagrodzeń zasadniczych pracowników pedagogicznych i pracowników niebędących nauczycielami oraz wzrostu udziału wynagrodzenia zasadniczego tych pracowników w ogólnym wynagrodzeniu – wszystko to od 1 stycznia 2017r. Nie ma w kraju takiego dyrektora szkoły czy innej placówki oświatowo-wychowawczej, który mógłby zagwarantować związkowcom z ZNP spełnienie tych żądań, co otwiera drogę organizatorom protestu do kolejnych kroków w tym sporze zbiorowym, którego strajk jest ostatecznym środkiem.
Jak bardzo schizofreniczną jest rola, którą muszą odgrywać dyrektorzy szkół, będący często nie tylko – jak ich składający te dokumenty pracownicy – zwolennikami strajku, ale wszak nie tak rzadko także należący do ZNP! Jak się cieszę, że mnie już to nie dotyczy…
Obserwując opisane powyżej działania ZNP mam bardzo mieszane uczucia. Niech mi ten tekst wybaczą moi koledzy z ZNP i z gimnazjów – ale popełniam go w jak najlepszych intencjach! Ideowo i emocjonalnie jestem jak najbardziej za protestem, który w swym ostatecznym celu ma zmuszenie władzy do wycofania się z ich nibyreformy, której ofiarą systemową będą gimnazja, a głównymi poszkodowanymi – liczni nauczyciele i inni pracownicy likwidowanych szkół, a w przyszłości – kolejne roczniki uczniów. Natomiast gdy zaczynam „na chłodno” rozważać szanse i zagrożenia jakie może przynieść ten strajk szkolny – dochodzę do wniosku, że niewielkie są szanse na jego powodzenie i rzeczywistą skuteczność. Ta ostatnia postawa ma swe uzasadnienie zarówno w przeszłości, jak i w chłodnej analizie aktualnej sytuacji.
Zacznę od historii, a po trosze także od osobistych wspomnień z początków lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku.
Dziś jest Dzień Dziadka. Ale ja nie mam, nawet jednego, wnuka ani wnuczki, więc mam całą niedzielę do własnej dyspozycji, co oznacza – na pisanie kolejnego felietonu.
Postanowiłem najpierw, krótko, rozliczyć się z aktualnymi tematami tygodnia, a następnie zająć bardzo osobistym tematem pewnego jubileuszu…
Pominę temat podlizywania się swoim członkom przez zarząd oświatowej „Solidarności”, relacje z pierwszych studniówek, których przepych bardziej przypomina bale na książęcych dworach niż nasze dawne studniówki w salach gimnastycznych, a także zupełny brak w mediach, nawet lokalnych, informacji o sposobach zagospodarowania wolnego czasu przez uczniów, którzy mając ferie zimowe nie mieli możliwości wyjechania z miasta na zimowisko (ceny od półtora do ponad dwóch tysięcy złotych od osoby).
Nie trudno zgadnąć, że skomentuję trzy wydarzenia, z minister Zalewską w roli głównej. Pierwsze – to operatywka z udziałem wojewodów i kuratorów oświaty w niedalekiej Rawie Mazowieckiej. Jednak nie o – w sumie zapewne nudnej – nasiadówce chcę pisać, a o tym, co pani minister nawiedziła po „naładowaniu” reformatorską energią akumulatorów rządowych i ministerialnych przedstawicieli w terenie. Zajmę się tym, że – jak pochwaliła się na ministerialnej stronie – „odwiedziła, w związku z zaproszeniem burmistrza miasta Dariusza Misztala, miejski żłobek i przedszkole. Są to jedne z najlepiej wyposażonych placówek w Polsce.” Jakież to, szyte tak grubymi nićmi, czytelne przesłanie: One – ten żłobek i to przedszkole – są takie, bo w Rawie rządzi NASZ prezydent!!! Pamiętajcie – w najbliższych wyborach samorządowych głosujcie na kandydatów na prezydentów, burmistrz i wójtów tylko z listy PiS! Wtedy i w waszych gminach i miastach będą tacy dobrzy gospodarze…
O przyprawianiu jałowej reformy szkolnictwa zawodowego, polegającej tak naprawdę na zmianie szyldów i pieczątek zasadniczych szkół zawodowych na szkoły branżowe, okrasą marki jaką mają w Polsce Specjalne Strefy Ekonomiczne, należałoby napisać obszerniej i w bardziej niż felietonowym, pogłębionym stylu. Obiecuję, że uczynię to wkrótce – w formie merytorycznego artykułu.
Pozostało jeszcze napisać kilka zdań o przekazanym do konsultacji społecznych projekcie rozporządzenia w sprawie ramowych planów nauczania.
Poprzedni felieton, pisany na dzień przed upływem terminu, w którym Prezydent RP musiał podjąć decyzje w sprawie dwu ustaw oświatowych, zakończyłem takim oto, trochę przewrotnym, twierdzeniem:
Trzeba wierzyć w Dobro! No i w Prawo i Sprawiedliwość!!!
I miałem racje. Pan Prezydent nie zawiódł, nie tyle mnie, co swoich – nazwijmy ich tak – patronów. A zwłaszcza tego jednego, przez niektórych – przymilnie – nazywanego „Naczelnikiem Państwa”… Nie tylko podpisał obie ustawy, ale jeszcze powołał w swojej kancelarii, jako prezydenckiego pełnomocnika, prof. Andrzeja Waśko. Będzie on, jak powiedziała Głowa Państwa „pracował z rządem w koordynowaniu ustaw”. To oczywiście (mam nadzieję) nie tyle lapsus co nie do końca trafny skrót myślowy. Bo wszak oba te akty prawne nie zagrażają sobie, natomiast Pan Prezydent miał chyba na myśli koordynowanie działań podmiotów, które będą teraz musiały zrealizować zapisane tam cele.
Kim jest ów koordynator? To, starszy od Prezydenta o 9 lat, były „kolega z pracy” (obu panów łączy zatrudnienie w rolach nauczycieli akademickich w Uniwersytecie Jagiellońskim), także krakus z urodzenia, który, choć absolwent polonistyki, naukowo specjalizujący się w poezji polskiego romantyzmu, ekspertem od edukacji stał się dzięki temu, że w okresie ok. 3 miesięcy pełnił funkcję sekretarza stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej. Ministrem był wtedy inny uczony z Jagiellonki – specjalista od Platona – prof. Ryszard Legutko (po tym, jak z koalicji z PiS-em wyszedł mecenas Roman Giertych – wówczas z Ligi Rodzin Polskich – od 13 sierpnia do 16 listopada 2007r.).
Ta nominacja prof. Waśko nie jest dla osób zorientowanych w genezie tej reformy zaskoczeniem. Oto co w wywiadzie opublikowanym na Portalu Samorządowym powiedziała była minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska: „Od dawna krążyły informacje, że tak naprawdę za tą reformą stoi prof. Andrzej Waśko i prof. Legutko, a minister Zalewska ma jedynie technicznie tę całą rzecz przeprowadzić. Dlatego nie jestem za bardzo zdziwiona tym, że prof. Waśko wyszedł na powierzchnię pod postacią doradcy prezydenta.”
Że nie jest to bezpodstawna opinia można łatwo udowodnić przypominając rolę, jaka w okresie kampanii wyborczej, poprzedzającej zeszłoroczne wybory parlamentarne, odegrał ten były wiceminister edukacji z poprzedniego okresu rządów PiS-u. Mam tu na myśli przede wszystkim Konwencję Programową Prawa i Sprawiedliwości oraz zjednoczonej prawicy, która odbyła się w dniach 3-5 lipca 2015 r. w Katowicach. Wystąpił on tam w panelu XI – EDUKACJA, SZKOLNICTWO WYŻSZE, SPORT z referatem „PROGRAM NAUCZANIA I WYCHOWANIA DLA POLSKI”.
Huśtawka nastrojów trwa… Wciąż aktualny jest tytuł zeszłotygodniowego felietonu; ”Podpisze – nie podpisze?” Ale to już dzień przedostatni. Jutro wszystko będzie jasne…
Z mojej strony nie mam na ten temat nic do dodania. To co miałem do powiedzenia i napisania zawarłem w moich wcześniejszych tekstach. Dziś podzielę się z Wami Drodzy Czytelnicy moim niepokojem o panią minister Zalewską. Tak już mam od wczesnej młodości, że zawsze gdy w pobliży pojawia się ktoś w trudnej sytuacji, wymagający pomocy i wsparcia – reaguję empatycznie… To nie przypadkiem swoją drogę zawodową zacząłem od roli wychowawcy w domu dziecka, kilka lat przepracowałem jako wychowawca w młodzieżowym ośrodku wychowawczym, cztery lata dyżurowałem w Młodzieżowym Telefonie Zaufania… Nie dziwcie się więc, że teraz, gdy od 22 grudnia – czyli już 17 dni – nie mogą nigdzie znaleźć choć krótkiej wzmianki o tym gdzie jest i co robi „twarz Dobrej Zmiany w polskiej edukacji”, zrodził się w mej duszy niepokój i współczucie…
Tak, tak – współczucie. Bo pomyślcie sobie, że to Wasz wielki projekt, rzekłbym „opus magnum” któremu poświęciliście ostatni rok swego życia, zależy teraz od podpisu jednego człowieka! Nasze niepokoje i stresy w związku z niepewnością o dalsze losy ustaw oświatowych to przysłowiowy „pryszcz” w porównaniu z tym, co musi przez te dni, gdy po głosowaniu w Senacie obie ustawy znalazły się na biurku Prezydenta Dudy i leżą tam do dziś, odczuwać ta ambitna, dopiero 51-letnia kobieta, której cała przyszłość, być może nie tylko polityczna, zależy od tych podpisów.
Ostatni raz Anna Zalewska wraz z Anną Streżyńską – Minister Cyfryzacji, pojawiła się publicznie w czwartek 22 grudnia podczas konferencji, na której prezentowano dotychczasowe działania obu resortów w obszarze cyfryzacji szkół. Dzień wcześniej życzliwi ludzie zorganizowali pani minister w Zespole Szkół Integracyjnych nr 71 im. Edmunda Bojanowskiego na warszawskiej Woli spotkanie z uczniami i nauczycielami, podczas którego Święty Mikołaj wręczył każdemu uczniowi słodki upominek, a później wszyscy wspólnie śpiewali kolędy i składali sobie życzenia.
To nie było nigdy zaplanowane. Tak po prostu się ułożyło, że ostatni w ubiegłym roku felieton nosi numer 150, a nowy rok 2017 rozpoczynam felietonem 151. Również nie miałem wpływu na to, że tamten felieton informował o liście otwartym do Prezydenta Dudy, jaki skierowało do niego dziesięcioro członków Rady Dzieci i Młodzieży Rzeczypospolitej Polskiej przy Ministrze Edukacji Narodowej, w którym zaapelowali o zawetowanie ustawy, uruchamiającej procedury wdrożenia reformy rujnującej polski system szkolny. Felieton ów zakończyłem wręcz entuzjastycznymi słowami, że wydarzenie to mogę potraktować jako prezent od „nieprzewidywalnej rzeczywistości społecznej”. Bo skoro w młodym pokoleniu nie wszyscy są kolaborantami i klakierami władzy, to może ciągle ma sens śpiewanie (wraz z nimi) „Jeszcze Polska nie zginęła…”
Od dnia opublikowania tego listu (17 grudnia) minęły dwa tygodnie, podczas których Prezydent podpisał 37 różnych ustaw, jedną odesłał do Trybunału Konstytucyjnego, lecz obie ustawy oświatowe dotąd leżą na prezydenckim biurku. Czy to powód do prognozowania w tej sprawie prezydenckiego weta?
Nie jestem współczesną Pytią, nie potrafię wróżyć z fusów, a innych atrybutów niezbędnych do takich działań – np. szklanej kuli – nie posiadam. Dlatego jedyną szansą, aby zaryzykować probabilistyczne rozważania na temat „podpisze czy nie podpisze” jest próba wnioskowania z treści wygłoszonego wczoraj prezydenckiego orędzia noworocznego. Oto jego akapit, który może stać się źródłem takich domysłów:
Dobrobyt i trwały rozwój naszej Ojczyzny zależą także od spokoju społecznego. W tych szczególnych dniach apeluję do wszystkich moich rodaków: nie dajmy się ponieść politycznym emocjom. Prowadźmy ze sobą cywilizowany dialog. Pracujmy razem dla Polski, szanując reguły demokracji. Pragnę Państwa zapewnić, że jako Prezydent Rzeczypospolitej będę czynił wszystko, by łagodzić niepotrzebne konflikty i wyciszać spory.
W najczarniejszych prognozach nikt nie przewidział, że ostateczne przyklepanie przez Senat ustaw zmiatających w niebyt gimnazja i otwierających drogę do recydywy wychowania urabiającego a’la PRL zostanie nieomal całkowicie zepchnięte z medialnych przekazów na bardzo daleki plan przez tę zawieruchę sejmową, jakiej nieświadomym skutków swego wystąpienia sprawcą stał się poseł PO Michał Szczerba.
Byliśmy świadkami jak KOD, partie opozycyjne i tysiące pobudzonych do aktywnego protestu przeciwników polityki samotnego starszego pana – szeregowego posła z Żoliborza wyszły na ulice Warszawy i wielu innych miast, jednak nie po to, aby bronić polskiej edukacji, a stałej i niczym nieskrepowanej obecności wolnych mediów w Sejmie. Oto co w realnej próbie życia okazało się warte wszczęcia takiej zawieruchy, że nawet kobieta pobierająca pensję premiera uznała za niezbędne wygłoszenie autoreklamy z połajanką, nazwanej nie wiedzieć czemu orędziem. Jak widać – to nie los kilku milionów obecnych i przyszłych uczniów polskich szkół, nie mówiąc już o kilkuset tysiącach nauczycieli, mobilizuje Polaków do manifestowania swego sprzeciwu!
Kto nam pozostał, kto stanie w obronie oświaty? Wsparcie przyszło z nieoczekiwanej strony. Oto List Otwarty do Prezydenta Dudy z apelem o zawetowanie ustaw edukacyjnych ogłosiła dziesiątka – z 32 członków i zastępców członka (jak w KC PZPR!), powołanych przez minister Zalewską do Rady Dzieci i Młodzieży przy MEN. Muszę przyznać, że nie takich zachowań spodziewałem się po członkach tego – jak oceniałem to przed kilkoma miesiącami – fasadowego ciała pseudodemokratycznych konsultacji ministerialnych pomysłów ze środowiskiem uczniowskim.
W felietonie z 5 października „O fasadowej demokracji, czyli Radzie Dzieci i Młodzieży przy MEN” napisałem w jego zakończeniu:
Mocno wątpliwa jest także sama idea tej Rady Dzieci i Młodzieży przy Ministrze Edukacji Narodowej: „Wyrażanie opinii i przedstawianie propozycji w kwestiach dotyczących dzieci i młodzieży, w zakresie spraw objętych działem oświata i wychowanie.” Czy będą oni opiniować np. projekty kolejnych nowelizacji ustaw oświatowych, rozporządzeń MEN, a może podstaw programowych? Są to wszak „sprawy objętych działem oświata i wychowanie”. A jeśli jednak nie, to w jakich będą się mogli wypowiadać kwestiach? Jadłospisu w szkolnych stołówkach i asortymencie oferowanym w szkolnych sklepikach?