Archiwum kategorii 'Felietony'
Stali bywalcy strony „Obserwatorium Edukacji” wiedzą, że mam pewną słabość, umiejętność, (określenie tego zdolnością byłoby zapewne przesadą) układania okolicznościowych wierszyków (rymowanek). Zamieszczam je zwykle z okazji świąt i Nowego Roku. Ale ten obyczaj od lat kultywuję przede wszystkim w gronie rodziny i przyjaciół, których imieniny i urodziny fetuję, przez siebie układanymi specjalnie na tę okoliczność, wierszykami. Niedawno takie właśnie urodzinowe życzenia napisałem dla siostrzenicy mojej żony, która „zaliczyła” czterdzieste urodziny. Zacytuję obszerny fragment tego „rękodzieła”, gdyż w kontekście lektury wywiadu z dr Aleksandrą Przegalińską będzie to doskonały punkt wyjścia do dalszych refleksji na temat: Przydatność klasycznych systemów szkolnych (zwłaszcza kształcenia zawodowego) dla efektywnego funkcjonowania w aktualnej i prognozowanej formule cywilizacji postindustrial- nego świata.
Gdy narodziłaś się Kasiu Miła,
Papieżem nie był jeszcze Wojtyła.
Breżniew na Kremlu wciąż dzierżył władzę,
Husak-prezydent – rok drugi – w Pradze.
Wałęsa ojcem był czwórki dzieci,
Nie wiedział wcale kiedy poleci
Nasz kosmonauta – dotąd jedyny.
Gierek Polaków wpuszczał w maliny…
Mało kto jeszcze znał Kaczyńskiego,
Nie było – w planach nawet – Jakiego…
Nikt nie znał maili ani Facebuka,
Nikt w Internecie wiedzy nie szukał,
W sklepach gotówką wszyscy płacili…
I bez smartfonów szczęśliwie żyli
Patrz: urodziłaś się w innym świecie!
A tak niewiele lat żyjesz przecie.
Pójdę dalej tym tropem i powspominam jakie wtedy działały w Łodzi szkoły zawodowe. Była druga połowa lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Robotnicza, głównie włókiennicza, Łódź potrzebowała wykwalifikowanych pracowników, których dostarczały zespoły szkół włókienniczych (a w nich zasadnicze szkoły zawodowe i technika) – na czele z tym wiodącym, o numerze 1, przy ul. Żeromskiego. Dla przemysłu odzieżowego kształciły dwa zespoły szkół odzieżowych. Wielkie kombinaty budowlane realizowały sztandarowy program wielkopłytowego budownictwa mieszkaniowego – kadry dla nich kształcono w trzech zespołach szkół budowlanych, liczących po ponad tysiąc uczniów każdy. Działało pięć zespołów szkół mechanicznych, w tym jeden kształcący mechaników precyzyjnych, czyli kadry dla Łódzkiej Fabryki Zegarów. Nie brakowało szkół przygotowujących do zawodów w przemyśle spożywczym (mięsnym, piekarniczo-cukierniczym) i gastronomii. Działało także kilka zespołów szkół ekonomicznych, szkoła dla księgarzy, poligrafów, a także zespoły szkół samochodowych, energetycznych, zespół szkół elektrycznych a także szkół chemicznych. Nie potrafię tak z pamięci wymienić ich nazw, ale było także kilka szkół przyzakładowych (np. MPK i PKS, Zakładu Energetycznego), szkoła kolejowa i szkoły Zakładu Doskonalenia Zawodowego oraz Szkoła Rzemiosła. Oczywiście – były także szkoły artystyczne: muzyczne, plastyczna, baletowa…
A liceów ogólnokształcących było jedynie dwadzieścia kilka…
Po co to wszystko napisałem? Aby uświadomić sobie i Czytelnikom, że system ten, z niewielkimi korektami, funkcjonował jeszcze przez około 20 lat. Absolwenci tych szkół mają dziś po czterdzieści kilka – pięćdziesiąt kilka lat. Ciekawe byłoby prześledzenie ich losów zawodowych w tym okresie czasu, kiedy nie tylko radykalnie zmienił się system polityczny i społeczno-gospodarczy, ale kiedy przez świat przeszła kolejna fala rewolucji – tym razem już nie tyle przemysłowej, co informatycznej – ze wszystkimi jej konsekwencjami dla technologii produkcji, usług i komunikacji.
W moich planach było pisanie tego felietonu, jako komentarza do wniosków i postulatów młodzieży zgłoszonych wokół problemów, jakie zadano im do dyskusji w 7. grupach, na jakie podzieleni zostali uczestnicy Forum Uczniów Województwa Łódzkiego, jakie odbyło się 16 listopada w Łodzi.
Niestety, nie po raz pierwszy sprawdziła się wielka mądrość z Psalmów Dawida: „Taki co w głowie uradzi, do skutku nie doprowadzi…” [Psalm 111] Do dzisiaj organizatorzy nie przekazali na adres OE obiecanych materiałów, uzasadniając tę zwłokę faktem, iż liderzy Fundacji „Osnowa”, jako trzecioklasiści, mają teraz na głowie przygotowania do matury….
Jako, że jest to argument nie do zbicia – muszę się z tą sytuacją nie tylko pogodzić, ale ją zaaprobować. A liderzy z Fundacji „Osnowa” mają okazję przekonać się na własnym przykładzie jak trudno jest chwytać dwie sroki za ogon…
Będzie więc dziś o tym, dlaczego mam inny pogląd niż ZNP i – o dziwo – Biuro Analiz Sejmowych, na wydłużenie ścieżki awansu zawodowego nauczycieli, zapisane w czekającej na podpis Prezydenta Ustawie o finansowaniu zadań oświatowych. Aby nie było niedomówień – pokrótce streszczę na czym owa „straszna” zmiana ma polegać i czego w jej konsekwencji obawia się Biuro Analiz Sejmowych:
„Z 10 do 15 lat planowane jest wydłużenie podstawowej ścieżki awansu zawodowego […] Powstaje jednak wątpliwość, czy planowane zmiany nie wpłyną demotywująco na młodych nauczycieli, w szczególności tych, którzy będą otrzymywać ocenę wyróżniającą.” [Opinia merytoryczna i prawna dotycząca rządowego projektu ustawy o finansowaniu zadań oświatowych, s. 20 – TUTAJ ]
Godna przytoczenia jest też interpretacja stanowiska BAS, dokonana na stronie oswiata.abc.kom. Oto fragmenty informacji z piątku 24 listopada, zatytułowanej „Nowe przepisy zniechęcą do wybierania zawodu nauczyciela?”:
„Proponowane zmiany znacznie wydłużają czas potrzebny do osiągnięcia najwyższego szczebla zawodowego, jakim jest nauczyciel dyplomowany.” – zauważają sejmowi prawnicy. […]
Oznacza to, że młody nauczyciel będzie musiał pracować dłużej, aby osiągnąć najwyższy stopień awansu, nie mogąc specjalnie liczyć ani na ułatwienia, ani na nagrody za dobrą pracę.
„Przepisy wprowadzają dodatek za wyróżniającą naukę tylko dla nauczycieli dyplomowanych, co w przyszłości będzie prowadziło do zwiększenia rozwarstwienia dochodowego wśród nauczycieli i może działać demotywująco na młodych nauczycieli, zwłaszcza tych, którzy będą otrzymywać ocenę wyróżniającą” – podkreślają prawnicy z Biura Analiz Sejmowych. [Źródło: www.oswiata.abc.com.pl]
Przypomnę, że według aktualnie obowiązującej procedury, osoba wchodząca do zawodu nauczycielskiego, od chwili podpisania umowy o pracę nauczyciela stażysty, potrzebuje 9 lat, aby osiągnąć najwyższy stopień awansu zawodowego – zostać nauczycielem dyplomowanym! Następne kilkadziesiąt lat pracuje bez wizji na podwyższenie swego statusu zawodowego, nie mówiąc o znaczącym wzroście wynagrodzenia. Może liczyć jedynie na okazjonalnie przyznawane za wyróżniającą pracę nagrody z okazji Dnia Edukacji Narodowej: Nagrodę Dyrektora Szkoły, Kuratora Oświaty lub Ministra Edukacji Narodowej.
Jakiej skali jest to problem? Oto diagram, ukazujący populację nauczycieli w podziale na stopnie awansu zawodowego – stan w roku szk. 2014/2015:
Źródło: Nauczyciele w roku szkolnym 2014/2015. ORE, s. 17
Ostatnio dużo mówiono w kręgach „elity pisowskiej” o praniu brudów we własnym domu i o „totalnej Targowicy”. Pomijając problem, czy owo kresowe miasteczko może być totalne, bo wszak to jego nazwa stała się synonimem zdrady narodowej, skupmy się na karierze wzorca młodopolskiej, mieszczańskiej dulszczyzny rodem z Galicji, jaką robi w kręgach popleczników współczesnego „inteligenta z Żoliborza”.
Okazuje się, że zachowania przez dziesięciolecia wykpiwane i pogardzane, stają się nagle – jak ów wzorzec metra w Sèvres pod Paryżem – wzorcem, według którego ocenia się zachowania, nie tylko polskich europosłów, gdy tylko ktoś, w poszukiwaniu poparcia swoich starań o przestrzeganie w Polsce reguł demokratycznego świata, podzieli się wiedzą o efektach destrukcyjnych rządów obecnej większości parlamentarnej przed jakimkolwiek gremium poza granicami kraju.
Do czego prowadzi konsekwentne stosowanie owej zasady prania brudów we własnym domu możemy coraz częściej dowiadywać się z mediów, informujących o kolejnym, zakatowanym we własnym domu, bezbronnym dziecku. Przy bierności krewnych i sąsiadów, palących post factum żałobne znicze, składających pod domem maskotki i maszerujących w marszach sprzeciwu…
Dlatego dzisiaj, będąc głęboko przekonanym, że jeśli źle się dzieje w jakimś środowisku (wszak minister Ziobro właśnie za rzekomy brak takowych zachowań w – jak to on nazywa – korporacji sędziowskiej przygotował ustawę wasalizującą KRS)) należy o tym mówić głośno i odważnie, podejmę temat, choćby taki, na który na swym blogu zwrócił niedawno uwagę Dariusz Chętkowski – znany nauczyciel łódzkiego XXI LO.
Pretekstem do napisania krytycznych zdań, opisujących klimat, panujący w środowisku nauczycieli, był dla belferblogera manifest „Strajku Młodych Nauczycieli”. „Obserwatorium Edukacji” informowało o tej inicjatywie już 26 października w materiale, zatytułowanym „Po rezydentach – młodzi nauczyciele? Szykują się do strajku”. Oto fragmenty postu „Młodzi nauczyciele żądają”, zamieszczonego na Belferblogu w piątek, 17 listopada, w którym kolega Chętkowski postawił swoją diagnozę stanu gotowości, nie tylko młodych, nauczycieli do podejmowania akcji protestacyjnych:
Jak patrzę na szkoły, moją bądź inne, gdzie bywam, to młodych prawie nie widzę. Nie dlatego, że ich tam nie ma fizycznie, ale dlatego, że gonią za swoimi sprawami, najczęściej pozaszkolnymi (np. doktoratem, nowymi kwalifikacjami, fuchami, drugą pracą itd.), więc przez szkołę przemykają jak błyskawica. Robią zatem to samo, co starzy.
Nauczycielom – młodym i starym – nie opłaca się strajkować, ponieważ na szkołę położyli lachę, a sens swojego życia i pracy znaleźli gdzie indziej. Ludzi z taką mentalnością jest sporo w szkołach, chociaż są też pasjonaci (koleżanki i koledzy, staram się być sprawiedliwy).
To będzie takie moje ćwiczenie z empatii… Jego pomysł zrodził się wczoraj: podczas mojej obecności na uroczystości 28 Święta Okręgu Łódzkiego ZNP, na które zostałem zaproszony do Klubu Nauczyciela przez Prezesa Zarządu tegoż okręgu. To – jednak lokalne – wydarzenia zostało dowartościowane obecnością Prezesa ZNP Sławomira Broniarza, a także jednego posła na Sejm RP (i to nie wybranego głosami łodzian –startował w okręgu Sieradz :Zgierz, Pabianice, Kutno, gdzie w 2015 r. dostał 8082 głosów),oraz jednego byłego, kiedyś bardzo medialnie popularnego, młodego posła partii, która w ostatnich wyborach nie weszła do Sejmu, który z niej wystąpił wiosną tego roku i jest teraz jednym z liderów pewnego bardzo lewicowego stowarzyszenia.
Bo to, że zaszczycił tę uroczystość Pierwszy Wiceprezydent m. Łodzi Tomasz Trela, nadzorujący (jak piszą niektórzy – odpowiedzialny za) łódzką oświatę, to nie może nikogo dziwić. I nie jest organizatorów „winą”, że jest on szefem łódzkich struktur SLD i wiceprzewodniczącym tej partii w skali krajowej.
W rzędzie vipów, obok reprezentującej ŁKO pani wicekurator Elżbiety Ratyńskiej (wręczała w imieniu MEN medale KEN), zasiadł jeszcze jeden, świeżo upieczony polityk – nowy szef łódzkiej struktury Partii „Nowoczesna” – 37-letni adiunkt w Instytucie Filologii Germańskiej UŁ. Myślę, że nie tylko mnie rozbawiło jego wystąpienie, w którym usiłował „podbić serca” obecnych na uroczystości weteranów ZNP zwierzeniem: „wychowałem się od dziecka z ZNP, bo do tego związku należała moja mama”.
W jakim celu tak precyzyjnie prezentuję polityków, obecnych na wczorajszym związkowym święcie? Jest mi to potrzebne, jako punkt wyjścia, do snucia kolejnych refleksji wokół problemu, który sformułowałem siedząc wczoraj w Klubie Nauczyciela: „Kto komu jest bardziej potrzebny: politycy działaczom związkowym, czy przeciwnie – to politycy szukają „dojścia” i popularności w szeregach członków związków zawodowych?”
Jeszcze w piątek byłem prawie pewien, że felieton będzie moim komentarzem do wywiadu, jakiego Aleksandrze Pucułek – redaktorce „Gazety Wyborczej.Łódź” udzielił sam prof. dr hab. Bogusław Śliwerski. Rozmowę opublikowano w piątkowym dodatku pod tytułem „Po co praca domowa”. Jako że temat to ostatnio „chodliwy” i wiele osób już w tej sprawie zabierało głos – byłem ciekaw co o „odrabianiu” lekcji (językowo nic to nie różni się od odrabiania pańszczyzny) ma do powiedzenia przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. Będąc posiadaczem piątkowego, papierowego, wydania GW zagłębiłem się niezwłocznie w lekturę rzeczonego wywiadu.
Co chwila czytanie przerywały mi myśli: „No nie – co on mówi…” I stąd ten pomysł napisania o tym felietonu. Jednak wszystko „załatwił” merkantylizm wydawców „Gazety Wyborczej”. W wersji drukowanej wywiad został zamieszczony na 6. stronie łódzkiego dodatku… Jednak w e-wersji nie tak łatwo go znaleźć. Spróbujcie sami jakie tematy pojawiają się w wykazie prezentowanych tekstów na stronie internetowej GW – TUTAJ
Dopiero wpisanie w wyszukiwarkę fragmentu tekstu pozwoliło na jego znalezienie – pod tytułem „Po co uczniom praca domowa? Dzieci potrzebują czasu wolnego”. Tyle tylko, że dostępny jest on jedynie dla prenumeratorów. [Kto może – niechaj czyta]
Byłoby nie fair wobec czytelników (ale i wobec prof. Śliwerskiego), gdybym komentował tekst, którego wszyscy czytelnicy nie mieli szansy przeczytać. A nie chcę „robić” za naganiacza kasy wydawnictwu AGORA. Dlatego – mimo, że palce aż mnie świerzbią, aby wystukać moje refleksje, które towarzyszyły mi podczas zapoznania się z niektórymi poglądami o potrzebie uczniowskich prac domowych, jakie ujawnił w tym wywiadzie prof. Śliwerski – nie będzie to dalej tematem tego felietonu…
Ale.. Ale choć jeden cytat i mój do niego komentarz:
Aleksandra Pucułek: – Więc po co ta praca domowa?
Bogusław Śliwerski: – Jest formą sprawdzania, czy uczeń zrozumiał materiał z lekcji. W ten sposób nauczyciel dostaje sygnał, co poprawić w swoim kontakcie z podopiecznymi. Po drugie to element samokontroli dla dziecka. Uczeń który dopiero zaczyna szkołę musi mieć prace domowe, nie dlatego, żeby ułatwić nauczycielowi pracę, tylko dlatego, żeby móc wdrożyć go do samokształcenia. (! WK) […]
Merytoryczny dyskurs z przywołanymi tezami prof. dr hab. Bogusława Śliwerskiego pozostawiam fachowcom-praktykom: nauczycielom i WSPÓŁCZESNYM metodykom – zwłaszcza w obszarze nauczania zintegrowanego. To nie moja działka.
W dzisiejszym felietonie zaryzykuję i wejdę na nie swoje podwórko. A konkretnie w rejony ”wiedzy dla wielu tajemnej”, czyli etyki. Nie czuję się na tym gruncie nie tylko ekspertem, ale nawet adeptem. Co nie znaczy, że nie mam o tej dziedzinie zielonego pojęcia. Co prawda było to dawno, bo w lutym 1972 roku, ale mam w indeksie wpis zaliczający wykład z etyki (nie było to egzamin, ale krótka rozmowa „na temat” z Panią Profesor) z podpisem samej prof. Iji Lazari-Pawłowskiej. A ona – uprzedzając tropicieli wychowanków komunistycznych uczelni – to ostatnia osoba, która w tamtych czasach mogłaby swym studentom „wciskać” – jakkolwiek to zabrzmi, poniekąd jak oksymoron – etyką socjalistyczną!
Postanowiłem podjęć dziś temat wywołany przez autorów ustawy o finansowaniu zadań oświatowych, której projekt „ni z gruszki ni z pietruszki” zawiera zapis, że prezentowanie postawy moralnej i etyczne postępowanie nauczyciela będzie przedmiotem stałej oceny przez dyrektora szkoły. Jak podały media – rządowy projekt ustawy w tej sprawie został 3 października przyjęty przez sejmową podkomisję nadzwyczajną. Trudno powiedzieć, że informacja o tym rozpętała wielką burzę medialną, ot, przez pierwszych kilka dni pojawiały się wypowiedzi – przede wszystkim przedstawicieli partii opozycyjnych i liderów ZNP, a później, jak to zwykle bywa, przyszły inne news’y i temat prawie że popadł w zapomnienie.
Prawdopodobnie w wyniku tych głosów krytycznych ministerstwo edukacji wypuściło komunikat, że projekt rozporządzenia MEN w sprawie szczegółowych kryteriów i trybu dokonywania oceny pracy nauczyciela, dołączony został do projektu ustawy o finansowaniu zadań oświatowych jako materiał informacyjny. Jak podano, prace nad projektem rozporządzenia zostaną wznowione w terminie późniejszym, a wtedy projekt ten będzie przedmiotem uzgodnień międzyresortowych i konsultacji społecznych, także ze związkami zawodowymi.
A tak à propos związków zawodowych, to muszę się przyznać, że w stronę etycznych rozważań o zawodzie nauczyciela nakierował mnie pewien tekst, który niedawno pojawił się na jednej ze stron administrowanych przez ZNP i który bardzo szybko z tej strony zniknął. Tym tekstem był Kodeks_Etyki Nauczycielskiej, który powstał przed dwudziestoma laty, w środowisku nieistniejącego już Polskiego Towarzystwa Nauczycieli Apostolicum. Przypuszczam, że osoba, która zamieściła ów tekst, działała na zasadzie szybkich skojarzeń: rząd chce oceniać nauczycielską moralność, a przecież my mamy już swój kodeks. Dopiero przeczytanie całości i dotarcie do projektu tekstu nauczycielskiego ślubowania – z formułą potwierdzającą „Tak mi dopomóż Bóg” oraz drobnym druczkiem napisanej informacji gdzie powstał ów tekst, spowodowało jego nagłe zdjęcie ze strony.
Dlatego ja postanowiłem podjąć ten temat, to znaczy ideę wypracowania neutralnego światopoglądowo Kodeksu Etyki Nauczyciela. Nazwa podobna, ale z istotną różnicą, mającą swoją konsekwencję nie tyle w nazewnictwie, co przede wszystkim w semantyce.
Ale sięgnijmy do korzeni, czyli wiedzy elementarnej. Etyka definiowana jest najczęściej jako „dział filozofii, zajmujący się badaniem moralności i tworzeniem systemów myślowych, z których można wyprowadzać zasady moralne”.
Przypomnijmy sobie teraz co kryje się za słowem „moralne”. Najkrótsza definicja mówi, że jest to „zbiór zasad (norm), które określają, co jest dobre, a co złe”. Mówiąc bardziej prostym językiem można przyjąć, że etyka tworzy systemy zasad, dzięki którym człowiek może oceniać swoje postępowanie w dychotomii dobre – złe. Pominę tu bardziej subtelne rozważania o związkach i zależnościach etyki i moralności z religią i światopoglądem. Przejdę od razu do sedna sprawy, do pojęcia etyki zawodowej. W Wikipedii czytamy, ze są to „spisane normy odpowiadające na pytanie, jak – ze względów moralnych – przedstawiciele danego zawodu powinni, a jak nie powinni postępować”. I dalej – jako przykład – podano: Pojęcie etyki zawodowej odnosi się przede wszystkim do norm postępowania danej grupy zawodowej (np. nauczycieli). W tym sensie etyka zawodowa jest etyką normatywną, starającą się opisać wzór osobowy pedagoga, cele etyczne zawodu, normy postępowania w praktyce pedagogicznej i typowe konflikty etyczne mogące się pojawić w praktyce zawodowej.
Już od czwartku przemyśliwałem o temacie niedzielnego felietonu. Miałem różne pomysły: od popodśmiewywania się z wyników badań, ogłoszonych w raporcie Brainly, że „ to, czy uczniowie lubią nauczyciela czy nie, ma ogromne przełożenie na ich stosunek do zajęć”, poprzez „poczepianie się” trochę pani Marii Lorek za jej rolę w strategii „jedynego darmowego elementarza” – realizowanej za czasów Joanny Kluzik-Rostkowskiej, aż do podjęcia rękawicy i „dania odporu” pewnemu internetowemu trollowi o ksywce „trumann”, który tak oto skomentował mój zeszłotygodniowy felieton o spotkaniu Rady Społeczno-Doradczej Łódzkiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego:
…”poziom niewiedzy”… w każdym tekście tym się Pan popisuje. Czy przystoi staremu człowiekowi machać swoją krótką szabelką na lewo i prawo? ….moralny dramat. Ubogość z gruntu rzeczy.
Musisz jeszcze poczekać na moją obszerniejszą odpowiedź, ty tchórzu, któremu brak odwagi, aby podjąć rzeczową polemikę z moimi tekstami pod swoim nazwiskiem i wykazać ten poziom mej niewiedzy oraz ów moralny dramat. Ciekawe, że używasz nick’a który takim staruszkom jak ja kojarzy się ze znienawidzonym przez propagandystów PRL-u Harry Trumanem – w latach 1945–1953 prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Ale może – skoro są tam dwa „n” – to ksywka ta pochodzi od siedmiotysięcznego miasteczka Trumann w stanie Arkansas?
Dzisiaj jeszcze ci odpuszczę, bo MUSZĘ ustosunkować się do pisma, jakie w piątek przyszło pocztą elektroniczną na adres „Obserwatorium Edukacji”, Ale imiennie na mnie i podpisane przez samego Łódzkiego Kuratora Oświaty! Oto link do pliku PDF z jego treścią – << Pismo podpisane przez kuratora Wierzchowskiego >>
Lecz zacznijmy od początku tej „sprawy”.
W środę, 11 października, po raz kolejny, spotkała się Rada Społeczno-Doradcza Łódzkiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego, by – jak czytamy w poście blogera, członka tego gremium w randze wiceprzewodniczącego, czyli prof. Śliwerskiego – podjąć kwestie związane z postnowoczesną edukacją i doradztwem edukacyjno-zawodowym. Jak informuje to jedyne dostępne źródło, informacji o tym wydarzeniu, czyli blog PEDAGOG – dokonano tam podsumowania wyjątkowych osiągnięć pedagogów w zakresie mechatronizacji techniki, która już jest faktem. Trzeba jedynie nadać tej edukacji wymiar transdyscyplinarny.
Nie mogę odmówić sobie i Wam, Czytelnicy, jeszcze jednego cytatu:
[…] Otwierający posiedzenie dyr. Janusz Moos mówił o tym, jak to wiele lat temu wnioskowano o włączenie nowych przedmiotów oraz specjalności mechatronicznych do szkolnictwa zawodowego,i to się udało. Zainteresowano tym szkoły i dyrektorów w całym kraju. Implementacja do praktyki edukacyjnej modeli edukacji mechatronicznej j jest zatem zakorzeniona w różnych formach kształcenia zawodowego.[…]
Wszystkie cytaty pochodzą z tekstu, jaki przedwczoraj (13 października) zamieścił na swym blogu prof. Bogusław Śliwerski, opatrując ten post tytułem „Edukacja mechatroniczna w Łodzi na światowym poziomie, tylko woda w szkole leci uczniom na głowę”. Do tej wody jeszcze powrócę, a teraz muszę podzielić się z Wami kilkoma refleksjami, jakie zrodziła lektura tego tekstu:
Przede wszystkim nie mogę nie skomentować samego wiodącego tematu tego posiedzenia Rady Społeczno-Doradczej tej jedynej w naszym mieście instytucji, która w § 7 swego statutu ma zapisane:
Do zadań Centrum w zakresie funkcjonowania placówki doskonalenia, należy w szczególności:
1)organizowanie i prowadzenie doskonalenia zawodowego nauczycieli w zakresie:
a)wynikającym z kierunków polityki oświatowej oraz wprowadzonych zmian w systemie oświaty,
b)wymagań stawianych wobec szkół i placówek, których wypełnianie jest badane przez organy sprawujące nadzór pedagogiczny w procesie ewaluacji zewnętrznej, zgodnie z przepisami w sprawie nadzoru pedagogicznego,
c)realizacji podstaw programowych, w tym opracowywania programów nauczania,[…]
Szkoły, zwłaszcza podstawowe, od ponad miesiąca są miejscem, w którym dyrektorzy i nauczyciele muszą mierzyć się z efektami polityki oświatowej oraz wprowadzonymi w konsekwencji jej realizacji zmianami w systemie oświaty, wkrótce trafią do nich kuratoryjni rewizorzy, realizujący zadania nadzoru pedagogicznego w ramach ewaluacji zewnętrznej, a przede wszystkim w klasach; pierwszej, czwartej i siódmej są zmuszeni pracować według nowych, przez wiele środowisk eksperckich bardzo krytykowanych, podstaw programowych…
A Rada Społeczno-Doradcza jedynego w mieście ośrodka powołanego do wspierania nauczycieli kompletnie to wszystko ignoruje i zajmuje się… kształceniem w obszarze mechatroniki, czyli tematem – po pierwsze od lat w tej placówce nie tylko znanym, ale z powodzeniem i wieloma sukcesami wdrażanym do praktyki szkolnej, a po drugie – aktualnym przecież nie w szkołach podstawowych, nie w gimnazjach czy liceach… A to nauczyciele tych właśnie szkół potrzebują teraz najbardziej wsparcia.
Ale jak tu podjąć, na przykład taki temat: „Reforma systemowa i programowa oraz jej wpływ na w codzienną pracę łódzkich szkół – sposoby minimalizowania szkód”, w takim składzie personalnym owej rady?
I tym razem nie będzie podsumowania XII Kongresu Zarządzania Oświatą. Od jego organizatorów uzyskałem informację, że cały czas trwają prace redakcyjne nad ostatecznym zapisem stanowiska kongresu w sprawie zmian systemowych w oświacie.
W tej sytuacji mogę poświęcić ten felieton temu, co w kończącym się tygodniu wywołało moją najbardziej emocjonalną reakcję, niestety – było to oburzenie, przechodzące w stan depresyjny…
Pewnie was zaskoczę: tym wydarzeniem było sobotnie przemówienie Jarosława Kaczyńskiego na partyjnej konwencji „Solidarnej Polski”. Jednak nie zostało to spowodowane jawną manifestacją wzajemnego poparcia i sympatii obu prezesów: Kaczyńskiego i Ziobry, przebijającym z przemówień obu panów sojuszem w działaniach wobec prezydenta Dudy, nawet nie zarysowaniem przez lidera PiS jego wizji państwa, które chce nam, wspólnie z partią Ziobry, urządzić i „za jakiś czas, w sensie historycznym, nieodległym, powiedzieć: uzyskaliśmy to, o czym marzyły pokolenia Polaków i co niektórzy uważali za niemożliwe”.
Zdołowało mnie to co Kaczyński mówił o planach budowy „nowego, lepszego, bardziej sprawiedliwego kształtu polskiego społeczeństwa„ – takiego, które byłoby kształtem pozwalającym na pełne swobody. – Polska musi być i jest dzisiaj wyspą wolności w Europie – dodał. Równie groźnie zabrzmiały jeszcze inne wypowiedziane tam słowa: „Demokracja ma służyć temu, by to wszystko zostało skoordynowane i żeby ten zwykły obywatel miał na to wpływ. Żeby te skonsolidowane siły były pod kontrolą”.
I to jest dla mnie po stokroć gorsza wizja, niż wszystkie jego zapowiedzi budowy „silnego, skomprymowanego* co do funkcji, ale sprawnego państwa”.
Jak przypominam to od czasu do czasu – mój PESEL zaczyna się od liczby 44. I nie jest to mickiewiczowska liczba tajemna, a informacja, z której nie trudno wyprowadzić wniosek, że na własnej biografii przetestowałem już jeden taki system, który postawił sobie za cel stworzenie „nowego, lepszego, bardziej sprawiedliwego kształtu polskiego społeczeństwa”.
Nie będę tu przypominał jak ów system „demokracji ludowej” realizował swe rzeczywiste cele, o mistrzowskich rozwiązaniach „demokracji kierowanej”, o „surowej ręce sprawiedliwości społecznej” i o milionach ludzi maszerujących co roku w pierwszomajowych pochodach – częściowo zaczadzonych hasłami partyjnych agitatorów, częściowo „aparatczyków”skorumpowanych stanowiskami i przywilejami, ale w znakomitej większości – obywateli zastraszonych realną groźbą prześladowań, pozbawienia możliwości realizacji swych aspiracji: zawodowych, naukowych, artystycznych, prześladowań, mających nierzadko swój finał w pozbawieniu wolności.
Nadal nie został spełniony podstawowy warunek, który dałby mi możliwość podsumowania XII Kongresu Zarządzania Oświatą, jaki odbył się w Krakowie w dniach 16 – 18 września. OSKKO do dzisiaj nie zamieściło na swej stronie stanowiska kongresu w sprawie zmian systemowych w oświacie. Poczekam więc kolejny tydzień, a dzisiaj podzielę się z Wami moimi refleksjami wokół najnowszej mody ministerialnej, czyli uczniowskiego wolontariatu.
Zaczęło się wszystko od redakcji art. 85 nowej Ustawy prawo oświatowe, w którym znalazły się wszystkie zapisy dawnego art. 55 Ustawy o systemie oświaty, wzbogacone o dwa nowe punkty:
>Samorząd w porozumieniu z dyrektorem szkoły lub placówki może podejmować działania z zakresu wolontariatu.
>Samorząd może ze swojego składu wyłonić radę wolontariatu.
Gdy szedłem w środę na Dni Otwarte łódzkiego WODN wiedziałem, że pierwszą ofertą, adresowaną do dyrektorów szkół był warsztat, nazwany „Prowadzenie szkolnego wolontariatu zgodnie z ustawą Prawo Oświatowe”. Nie byłbym sobą, gdybym, choć na krótko, tam nie zajrzał. Zastanowiły mnie w tej propozycji dwa aspekty: pierwszy – to wybór właśnie tego tematu na inaugurację Dni Otwartych (Czyżby chęć „zasłużenia się” władzy ministerialno-kuratoryjnej?), drugi – to owo uściślenie merytorycznego zakresu oferty: zgodnie z ustawą Prawo Oświatowe. Pominę tu problem braku w ofercie choćby drobnego akcentu metodycznego, nierozerwalnie związanego ze specyfiką zajęć warsztatowych, czyli – na przykład – „Jak motywować uczniów do podejmowania aktywności wolontaryjnej, aby nie zatraciła ona swej istoty – dobrowolności?”
Nie mam zamiaru dokonywania oceny owego wydarzenia, gdyż byłem tam zaledwie kilkanaście minut, i „czepiania się”, że to co zobaczyłem (rzutnik i prezentacja slajdów, na których były fragmenty tekstów ustaw i inne „wytyczne”) najmniej przypominało zajęcia o charakterze warsztatowym, gdyż może to być krzywdzące dla osoby prowadzącej, jako że – być może – takowe były prowadzone w drugiej części spotkania, czego już świadkiem nie byłem. Ale nie mogę powstrzymać się przed sformułowaniem uwagi, dotyczącej tej samej sprawy, którą zarzucałem w moim „Liście otwartym” Łódzkiemu Kuratorowi Oświaty: Czy nie szkoda czasu na pokazywanie na slajdach tekstów prawa oświatowego, które są ogólnodostępne na stronach internetowych? Czy aż tak nisko oceniani są dyrektorzy szkół i nauczyciela, jako użytkownicy „sieci”?
A teraz zajmę się samą ideą uczniowskiego wolontariatu, tym bardziej, że jest ona wyraźnym „konikiem” pani minister Zalewskiej.