To będzie takie moje ćwiczenie z empatii… Jego pomysł zrodził się wczoraj: podczas mojej obecności na uroczystości 28 Święta Okręgu Łódzkiego ZNP, na które zostałem zaproszony do Klubu Nauczyciela przez Prezesa Zarządu tegoż okręgu. To – jednak lokalne – wydarzenia zostało dowartościowane obecnością Prezesa ZNP Sławomira Broniarza, a także jednego posła na Sejm RP (i to nie wybranego głosami łodzian –startował w okręgu Sieradz :Zgierz, Pabianice, Kutno, gdzie w 2015 r. dostał 8082 głosów),oraz jednego byłego, kiedyś bardzo medialnie popularnego, młodego  posła partii, która w ostatnich wyborach nie weszła do Sejmu, który z niej wystąpił wiosną tego roku i jest teraz jednym z liderów pewnego bardzo lewicowego stowarzyszenia.

 

Bo to, że zaszczycił tę uroczystość Pierwszy Wiceprezydent m. Łodzi Tomasz Trela, nadzorujący (jak piszą niektórzy – odpowiedzialny za)  łódzką oświatę, to nie może nikogo dziwić. I nie jest organizatorów „winą”, że jest on szefem łódzkich struktur SLD i wiceprzewodniczącym tej partii w skali krajowej.

 

W rzędzie vipów, obok reprezentującej ŁKO pani wicekurator Elżbiety Ratyńskiej (wręczała  w imieniu MEN medale KEN), zasiadł jeszcze jeden, świeżo upieczony polityk – nowy szef łódzkiej struktury Partii „Nowoczesna” – 37-letni adiunkt w Instytucie Filologii Germańskiej UŁ. Myślę, że nie tylko mnie rozbawiło jego wystąpienie, w którym usiłował „podbić serca” obecnych na uroczystości weteranów ZNP zwierzeniem: „wychowałem się od dziecka z ZNP, bo do tego związku należała moja mama”.

 

W jakim celu tak precyzyjnie  prezentuję  polityków, obecnych na wczorajszym związkowym święcie? Jest mi to potrzebne, jako punkt wyjścia, do snucia kolejnych refleksji wokół problemu, który sformułowałem siedząc wczoraj w Klubie Nauczyciela: „Kto komu jest bardziej potrzebny: politycy działaczom związkowym, czy przeciwnie – to politycy szukają „dojścia” i popularności w szeregach członków związków zawodowych?”

 

Jak wiadomo – nie jest t to problem czysto teoretyczny i nie jest to problem nowy.  Nie cofając się głęboko do historii powstania i rozwoju ruchu związkowego jako zorganizowanej formy obrony interesów pracowników najemnych, zatrudnionych w przedsiębiorstwach systemu kapitalistycznego, powiązania takie i próby wzajemnego wykorzystywania się dla osiągania swoich celów mogliśmy  obserwować w naszym kraju także  za pamięci piszącego ten tekst. I właśnie ta pamięć każe mi mieć zdanie odrębne do tego, które zaprezentował podczas swego wystąpienia na 28 Święcie Okręgu Łódzkiego ZNP jego inicjator, były wieloletni prezes  OŁ ZNP, obecnie wiceprezes  ZNP – Krzysztof Baszczyński.           A powiedział on, że ZNP nie był przed 1990 rokiem „pasem transmisyjnym Partii do mas pracujących …”  Otóż jako osoba starsza od Kolegi Wiceprezesa, co prawda tylko o 9 lat, dobrze pamiętam końcówkę lat sześćdziesiątych i cale lata siedemdziesiąte ub. wielu. Byłem wtedy we władzach dzielnicowych ZHP, a od 1972 roku – jako wychowawca w domu dziecka – członkiem ZNP. I wiem jedno: w ówczesnym systemie politycznym nie miała szansy na autonomiczną działalność żadna struktura organizacji społecznej. Także ZNP takiej niezależnej pozycji nie miał. O tym co działo się w roku 1981, zwłaszcza po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego – nie będę tu wspominał.

 

Wiem także iż to w siedzibie Zarządu Okręgi Łódzkiego ZNP na początku lat dziewięćdziesiątych ub. wieku, gdy na jego czele stał prezes Baszczyński, podczas jakiegoś związkowego spotkania łódzkiego środowiska oświatowego (byłem w tym czasie dyrektorem  WPW-Z w Łodzi) poznałem Leszka Millera, wtedy sekretarza generalnego SdRP, który wówczas ubiegał się o mandat poselski z okręgu łódzkiego. Jak wiadomo – mandat z Łodzi uzyskał nie tylko w roku 1991, ale powtórzył ten sukces  także w latach 1993 i 1997.

 

Czy to źle, że w latach,1993, 1997 i 2001 uzyskiwał mandat poselski z ramienia SLD także Krzysztof Baszczyński? Biorąc pod uwagę dalszą karierę Leszka Millera w strukturach władzy – także wykonawczej III RP (minister pracy i polityki socjalnej w latach 1993 – 1996, minister spraw wewnętrznych i administracji w 1997, a przede wszystkim – premier w latach 2001 – 2004), taki sojusz, w wyniku którego  trade union miał „swoich ludzi” we władzach, to bez wątpienia sytuacja optymalna. Tylko w takich „układach” związek zawodowy może skutecznie forsować rozwiązania ustawowe i na poziomie rozporządzeń, takie, które jego zdaniem są oczekiwane przez członków związku.

 

I tak doszliśmy do owego ćwiczenia w empatii. Zacznę od wcielenia się w rolę przywódcy związkowego. Gdybym to ja był na miejscu  prezesa Marka Ćwieka, to jak bym postąpił organizując to Święto? Z pobudek, które zilustrowałem przekładami powyżej – zapewne także zabiegałbym, aby zaproszenie do udziału w nim przyjęli politycy, którym chciałbym zaszczepić  przynajmniej sympatię do ZNP. W perspektywie krótkookresowej – zabiegałbym o obecność aktualnie sprawujących władzę w mieście i województwie, w długookresowej  –  o tych polityków, którzy po ewentualnych zmianach jakie mogą zajść w konsekwencji zbliżających się wyborów do samorządów, ale także tych do parlamentu – mogą stać gwarantami interesów związkowych.

 

W tej optyce – „garnitur” polityków obecnych w sobotę w łódzkim Klubie Nauczyciela oceniam na „dostateczny plus”. Oczywiście – nie jest to wina zapraszającego, to efekt  różnorakich czynników od  niego niezależnych.

 

A teraz jeszcze na chwilę wczuję się w postać zapraszanego polityka. A to już nie jest takie proste i łatwe. Bo to zależy… Zależy w polityka jakiej partii i na jakim etapie jrgo politycznej drogi. Czy przyjąłbym zaproszenie będąc liderem partii, która aktualnie jest w opozycji, ale która przez dwie kadencje rządziła, tocząc liczne boje  z ZNP, gdy – dość woluntarystycznie – podejmowała liczne decyzje w obszarze edukacji? Pewnie bym przyjął, zakładając, że  zadziała stara maksyma, iż „co było a nie jest…” i że w nadchodzącej konfrontacji ze sprawcami obecnego nieszczęścia w oświacie każdy głos potencjalnego przeciwnika „Dobrej Zmiany” będzie się liczył w oczach nauczycieli.

 

Podobne motywy za przyjęciem zaproszenia stałyby  za taką decyzją, gdybym był młodym liderem  regionalnym partii, jeszcze „dziewiczej” jeśli idzie o doświadczenie w rządzeniu, ale mającej w swym statucie i programie cele i wartości lewicowe, liberalne, wspierające model demokracji obywatelskiej. Szczególnie w sytuacji, gdy aktualne sondaże przynoszą wyniki poparcia, oscylujące wokół tzw. „progu wyborczego”. W takiej sytuacji każde „zaistnienie” w środowisku należy traktować jak ziołolecznictwo: „Jak nie pomoże, to nie zaszkodzi”!

 

Na pewno nie przyszedł bym na to spotkanie, gdybym był osobą, która była  już „na fali sukcesu”  i która – po niepowodzeniu wyborczym swojej partii  – „zwinęła żagle”, opuściła tonący okręt i próbuje żeglować w łupince, którą uważa za szalupę ratunkową.  Wstydził bym się …

 

Być empatycznym – to znaczy spojrzeć na sytuację oczyma drugiego człowieka. Nie wydawać sądów „a priori”, tylko z wyżyn swojego „ja”. Szkoda, że w naszych szkołach tak rzadko uczniowie mają szansę trenowania  takich postaw w ramach debat oxfordzkich, zwłaszcza takich, w których uczestników  do zespołów: lansującego i przeciwnego tezie debaty, losuje się…

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



Zostaw odpowiedź