Archiwum kategorii 'Felietony'

Dzisiejszy felieton będzie inny od tych, do których przyzwyczaiłem czytelników. Jego tematem nie będzie żadne wydarzenie minionego tygodnia, ani „gorący” problem polskiej edukacji. Postanowiłem, że będzie to tekst, który w całości poświęcę pamięci Juliusza Cyperlinga – Człowieka, z którym moja znajomość datuje się na lat kilkadziesiąt – poznaliśmy się latem 1969 roku, co odnotowałem w eseju wspomnieniowym „Mój rok 1969, czyli lato w Poddąbiu z Leokadią”.

 

Do opisanych tam faktów dodam dziś jeszcze, że po powrocie do Łodzi Julek pełnił w Komendzie Hufca Polesie tę sama jak na obozie funkcję – instruktora k-o. To przede wszystkim z jego inspiracji budynek Komendy był nie tylko bazą centrali organizującej i koordynującej działalność wszystkich drużyn i szczepów, miejscem odpraw i szkoleń kadry instruktorskiej, ale również – w pewnym stopniu – także ośrodkiem kultury. Obok tradycyjnych konkursów piosenki harcerskiej i przeglądu małych form scenicznych, Julek wprowadził zwyczaj wieczorów poezji – w tym najbardziej pamiętnym był ten poświęcony poezji Krzysztofa Kamila Baczyńskiego – zorganizowany w roku, gdy harcerzom kazano świętować stulecie urodzin Lenina (sławna kampania „Iskra 70”), a książek z poezją tego „ideowo obcego” poety w zasadzie nie było. To także Julek stał za pomysłem zorganizowania projekcji filmów oświatowych o tematyce wychowawczej, autorstwa Wojciecha Fiwka z łódzkiej WFO, na której był ich twórca, z którym mogliśmy o jego pracy porozmawiać.

 

Gdy w 1971 r. zrezygnowałem z pracy w ZHP, nasze drogi rozeszły się. Rok później Julek został magistrem polonistyki i rozpoczął, trwającą kilkadziesiąt lat, pracę dziennikarza w „Dzienniku Łódzkim”. Po początkowym okresie, w którym zdobywał doświadczenie jako reporter „terenowy”, działający na obszarze ówczesnego województwa skierniewickiego, wyspecjalizował się w roli recenzenta teatralnego. I przez wiele, wiele lat tylko z tego źródła zdobywałem informacje o redaktorze Juliuszu Cyperlingu.

 

Foto: Zbiory Piotra Sobczaka

 

                                                           Juliusz Cyperling jako dziennikarz-reporter

 

 

Kolejny rozdział naszej współpracy zaczęliśmy pisać, z Jego inicjatywy, już w III RP. Wszystko zaczęło się jesienią 1999 roku, kiedy, bez zapowiedzi, Julek odwidził mnie w ZSB nr 2, której to szkoły byłem wtedy szósty rok dyrektorem. Tak jakby tych 28 lat nie było – od pierwszych minut spotkania znów rozmawialiśmy jak „starzy, dobrzy znajomi”. A celem Jego wizyty było wysondowanie możliwości ulokowania w „mojej” szkole siedziby projektowanego przez Jego żonę – Małgorzatę – Centrum Szkoleniowo-Promocyjnego „Edukacja” – pierwszego w Łodzi, niepublicznego ośrodka doskonalenia nauczycieli. Nie będzie to zaskoczeniem, gdy potwierdzę, że już wkrótce ośrodek ten rozpoczął – pod kierunkiem Małgorzaty Cyperling – swoją działalność, a nasze systematyczne kontakty stały się regułą.

 

Muszę tu wyjaśnić, że w tym czasie Juliusz nie pracował już jako dziennikarz w redakcji żadnej łódzkiej gazety – był Dyrektorem Regionalnym Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych w Łodzi, a jego biuro mieściło się nieopodal – przy ul. Kopcińskiego 29 (na posesji, administrowanej przez ŁCDNiKP). Wcześniej Juliusz założył wydawnictwo edukacyjne dla dzieci i młodzieży „Cypniew”. Zwracam uwagę, że nie nie było to wydawnictwa o tematyce teatralnej, a nawiązujące do tematów z obozu w Jarosławcu, do pamiętnej „Wio Leokadio”…

 

Wkrótce po rozpoczęciu działalności CSz-P „Edukacja” powstało czasopismo „Gazeta Edukacyjna” – wychodzący nieregularnie periodyk, bezpłatnie kolportowany do łódzkich szkół – której redaktorem naczelnym został Juliusz Cyperling, a wydawcą było Centrum „Edukacja”. Przy oczywistej funkcji promocyjnej – informowanie nauczycieli o ofercie Centrum – stała się ona miejscem popularyzowania dorobku nauczycieli, a także upowszechniania postępu pedagogicznego.

 

Po utworzeniu w 2003 roku Wyższej Szkoły Pedagogicznej – to ona stała się wydawcą tej gazety, a Julek nadal był jej naczelnym. Wszystko toczyło się harmonijnie aż do lata 2005 roku. To wtedy rozpoznano u Julka złośliwy nowotwór mózgu, który, mimo intensywnej terapii i dwu zabiegów chirurgicznych, stał się przyczyną Jego przedwczesnej – bo w wieku 55-u lat – śmierci. Stało się to właśnie 13 lutego 2006 roku.

 

O tym w jakim stopniu to tragiczne wydarzenie miało wpływ na moje, emeryckie, życie opisałem już w Felietonie nr 275. „W 13-ą rocznicę „poczęcia” mojego nowego wcielenia…”.  Nie dziwcie się przeto, że utrwalanie pamięci o Juliuszu Cyperlingu uważam za mój obowiązek. Ale nie tylko z tego powodu – bo swoim niespektakularnym, ale dziś już tak rzadko spotykanym – po prostu dobrym – życiem na to zasłużył.

 

Czytaj dalej »



W poniedziałek 1 lutego, opatrując ten materiał tytułem Raczyński demaskuje prawdę o przyczynach problemów psychicznych uczniów” zamieściłem post z bloga Roberta Raczyńskiego „Eduopticum”, zatytułowany „Wirus zrobiony w kozła”.

 

Pierwszym zdaniem, od którego zacząłem wprowadzenie do przytaczanego tekstu było: „Robert Raczyński, tajemniczy bloger, którego biografii nawet Googl nie zna...”

 

Wkrótce po pojawieniu się tego materiału na stronie OE pan Robert Raczyński zamieścił taki oto komentarz:

 

Dziękując Gospodarzowi za zainteresowanie i atencję, chciałbym uchylić rąbka tajemnicy, sugerując, że być może moja biografia nie jest warta uwagi Google’a, być może nie mam w niej nic, co takiej uwagi by wymagało, być może wreszcie nie mam najmniejszej ochoty spowiadać się Sieci ze szczegółów własnej psychologii i fizjologii, jak to obecnie jest powszechnie przyjęte. Szczerze mówiąc, to ostatnie wydaje się najbliższe prawdy – taki ekshibicjonizm mnie po prostu mierzi. Pozdrawiam serdecznie, RR.

 

Nie był to pierwszy raz… Nie pierwszy raz odoływałem się na stronie OE do tekstu pana Raczyńskiego, i nie pierwszy raz zareagował on na to nieomal natychmiast. Ten pierwszy raz miał miejsce 20 maja ub. roku, kiedy zamieściłem materiał, zatytułowany Druzgocąca krytyka publicystyki, promującej zmiany w edukacji. Prowokacja?” Cztery dni później – 24 maja, napisałem felieton zatytułowany „Kładka porozumienia między blogerem Raczyńskim a różowym kisielem”, i jeszcze tego samego dnia, o godz. 22:38, pojawił się pod moin tekstem baaardzo długi komentarz. Jeśli kogoś ciekawi tamta wymiana poglądów – odsyłam do źróda, czyli do linku tamtego materiały z 20 maja oraz do felietonu. Dla potrzeb dzisiejszego tekstu przypomnę jedynie, że i wtedy usiłowalem dowiedzieć się więcej kim jest ten surowy krytyk naszej edukacyjnej i okołoedukacyjnej rzeczywistości, ale i wtedy miałem z tym trudności. Napisałem wtedy:

 

Kolego Raczyński – aktualnie najprawdopodobniej nauczycielu w którejś łódzkiej szkole. Tylko nie wiem w której konkretnie, bo jak informuje Googl mogą to być nawet dwie: XXIII LO – ale tam nie figuruje Pan w wykazie członków rady pedagogicznej, a na pewno w VIII LO im. A. Asnyka, prowadzącym nauczanie w klasach dwujęzycznych – ale tym drugim językiem jest j. niemiecki.

 

Tamten komentarz z 24 maja 2020 r. Robert Raczyński zakończył takimi słowami:

 

Robert Raczyński (niefigurujący w wykazie członków rad pedagogicznych XXIII i VIII LO – wszystkim swoim koleżankom i kolegom przesyłam ukłony).

 

Wtedy nie prostowałem tej, nie do końca trafionej, aluzji do moich wątpliwości (niefigurujący w wykazie członków rad pedagogicznych XXIII i VIII LO), ale doszedłem do wniosku, że pisząc dzisiejszy felieton, nie ukrywam – zmotywowany poniedziałkowym komentarzem „blogującego anglisty” – najpierw doprecyzuję jak to było wtedy, i co dzisiaj ustaliłem;

 

Przypomnę co napisałem w maju ub. roku: „jak informuje Googl mogą to być nawet dwie: XXIII LO – ale tam nie figuruje Pan w wykazie członków rady pedagogicznej, a na pewno w VIII LO im. A. Asnyka, prowadzącym nauczanie w klasach dwujęzycznych”

 

I nie wycofuję tych słów, bo właśnie Googl wtedy, i teraz, informowal, że w XXIII LO w Łodzi, w roku szkolnym 2019/2020 j. angielskiego uczyły dwie panie: Monika Gajewska i Małgorzata Szczecińska. Natomiast wyraźnie napisałem, że w VIII LO im. A. Asnyka ten pan pracuje na pewno!

 

Żeby zakończyć ten fragment „śledczy” dodam, że dzisiaj ponownie wszedłem na stronę mojego ulubionego XXIII LO im.ks. prof. Józefa Tischnera, poszukałem „głębiej”, cofnąłem się do wykazu kadry nauczycielskiej z roku szkolnego 2017/2018 i JEST!

 

Czytaj dalej »



Felieton pisany w niedzielę, 31 stycznia 2921 roku, nie może mieć innego tematu wiodącego, niż Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy i jej – już 29. – Finału. Bo tego fenomenu masowej, acz w skali roku – jednorazowej dobroczynności od samego początku byłem świadkiem, zawsze datkowiczem, a bywało że i czynnym, choć w bardzo ograniczonej skali (w mojej „Budowlance”) – współorganizatorem zbiórki.

 

Jestem świadkiem także w ostatnich latach, gdy WOŚP „gra”niejako w „w świecie równoległym”, to znaczy równoległym do oficjalnej linii partii, która uznała jej działalność za niezgodną z „racją stanu”. I to jest w tym najbardziej absurdalne – jeśli wgłębić się w znaczenie tego pojęcia:

 

Racja stanu (fr. raison d’État, łac. ratio status) – nadrzędny interes państwowy, interes narodowy, wyższość interesu państwa nad innymi interesami i normami, wspólny dla większości obywateli i organizacji działających w państwie lub poza jego granicami, ale na jego rzecz.(Wikipedia)

 

Bo to znaczy, że powszechną mobilizację obywateli, aby wsparli swymi datkami potrzeby najbardziej zaniedbanych obszarów ochrony zdrowia i lecznictwa nie jest działaniem, kierownictwo partii PiS i jej „wyznawcy”nie uznają za działania, które – ich zdaniem – powinny mieć priorytet nad innymi interesami i normami, i stać się wspólnym celem większości obywateli i organizacji działających w państwie lub poza jego granicami.

 

A że od paru lat „Partia i Rząd” takie właśnie zajęły stanowisko, to powszechnie wiadomo:

 

Jeszcze gdy pan Waszczykowski był ministrem spraw zagranicznych – zabronił swoim podwładnym – polskim dyplomatom pracującym za granicą i reprezentującym RP – angażowania się w działania na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Także pan były minister obrony – Antoni Macierewicz zabronił polskim żołnierzom i wojskowym pomagania Orkiestrze. Także ministrowi Mariuszowi Błaszczakowi też nie podobało się, że Straż Pożarna gra z Owsiakiem. Oczywiście także wszystkie kanały telewizji podległej Jackowi Kurskiemu nie są już, jak to było do 24 Finału, medialnym partnerem WOŚP.

 

Ale, jak widać po efektach, ani Jurkowi Owsiakowi i jego współpracownikom oraz dziesiątkom tysięcy wolontariuszy, ani milionom Polek i Polaków nie przeszkodziło to w dalszym CZYNIENIU DOBRA. Oto jak obstrukcja rządzących wpłynęła na „wyniki finansowe” zbiórek WOŚP w kolejnych latach – graniczna data przełom roku 2015/2016:

 

Grafika: Marta Kondrasiuk (www.wiadomosci.gazeta.pl)

 

Po takim rozbudowanym uzasadnieniu podjęcia akurat tego tematu muszę „na tym przykładzie” podjąć problem wolontariatu uczniowskiego – jako ustawowej formy realizacji funkcji wychowawczej szkoły:

 

Art. 1. Prawa oświatowego, określając zadania systemu oświaty, zawiera w punkcie 12. stanowi, że „jednym z zadań systemu oświaty jest kształtowanie u uczniów postaw prospołecznych, w tym poprzez możliwość udziału w działaniach z zakresu wolontariatu, sprzyjających aktywnemu uczestnictwu uczniów w życiu społecznym.”

 

Ciekawe, czy we wszystkich polskich szkołach uczniowie, którzy dzisiejszą niedzielę spędzili na kwestowaniu z puszkami WOŚ, będą mogli, a przede wszystkim czy będą chcieli, pochwalić się tym swoim wychowawcom?

 

Bo jeżeli „ciału pedagogicznemu” ich szkoły bliżej jest do poglądów kierownictwa MEiN, albo do Konferencji Episkopatu Polski (która zezwoliła Kai Godek prowadzić zbiórkę podpisów pod projektem „Stop LGBT” na terenach parafii, ale w sprawie zbiórki WOŚP „nie zajęła stanowiska”), to trudno oczekiwać, że spotka się z ich aprobatą…

 

Wierzę, że znakomita większość dzisiejszych uczniów-wolontariuszy zna definicję wolontariatu:

 

Wolontariat (łac. voluntarius – dobrowolny) – dobrowolna, bezpłatna, świadoma praca na rzecz innych osób lub całego społeczeństwa, wykraczająca poza związki rodzinno-koleżeńsko-przyjacielskie.

 

I nikt tą dzisiejszą aktywnością nie posłuży się, aby – dzięki punktom, przewidzianym w szkolnym regulaminie oceny zachowania – zredukować ujemne noty, otrzymane za… upicie się na szkolnej dyskotece.

 

Bo wtedy to nie byłby już wolontariat, a praca „za punkty”, czyli – w pewnym sensie – nie „bezpłatna”…

 

Kończę pisanie tego felietonu, gdy dziennikarka sprzed Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie TVN podała, że na koncie „Orkiestry” jest już ponad 70 milionów zł.!

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Chyba powinienem zacząć ten felieton od choćby kilku zdań na temat pierwszego tygodnia „naocznej” nauki najmłodszych klas szkół podstawowych. Wszak tyle było komentarzy, najczęściej przestrzegających przed taką decyzją rządu i wieszczących jej złe skutki. I co teraz można przeczytać, wysłuchać, obejrzeć na ten temat w polskich mediach, po pierwszych pięciu dniach szkolnych doświadczeń?

 

Niewiele, to za dużo powiedziane. Po długich poszukiwaniach „w sieci” znalazłem informacje, ze środy 20 stycznia, podane przez dwa portale: FORSAL – „MEiN: w 99,4 proc. szkół podstawowych uczniowie klas I-III uczą się stacjonarnie”  i  „Portal Samorządowy” „W 99,4 proc. szkół podstawowych uczniowie klas I-III uczą się stacjonarnie”:

 

W obu przypadkach autorzy tych informacji, powołując się na MEiN, podali ten sam komunikat;

 

W 14 360 szkołach podstawowych w klasach I-III nauka w środę była prowadzona w trybie stacjonarnym – poinformowało MEiN, podając, że chodzi o 99,4 proc. szkół podstawowych. W 15 podstawówkach w klasach I-III nauka odbywała się w trybie zdalnym, a w 68 w trybie mieszanym. […] Dane te pokazują stan ze środy z godz. 13.00 i pochodzą od kuratorów oświaty.

 

Zastanawia mnie, dlaczego jest to wiadomość z second hand, bo na oficjalnej stronie MEiN nic o tym nie znalazłem. I w ogóle nigdzie nic nie znalazłem o tym jak przebiegało nauczanie po powrocie uczniów edukacji zintegrowanej do szkół. Nawet Urząd Miasta Łodzi nie poinformował o tym, choćby w krótkiej informacji. Zero informacji także na stronach lokalnych mediów…

 

Ale szybko sam znalazłem wytłumaczenie. Zadziałało stare prawo mass-mediów:Jeśli pies pogryzł pana – to żadna informacja. Ale gdy pan pogryzie psa – to będzie news na pierwsze strony gazet i paski telewizyjnych wiadomości.” Skoro w zasadzie we wszystkich szkołach praca idzie normalnie, to o czym tu pisać…

 

Tym bardziej, że pojawił się inny temat – Tomasz Rzymkowski nowym sekretarzem stanu w Ministerstwie Edukacji i Nauki. Wczoraj zamieściłem o tym wydarzeniu bogaty materiał 34-latek z Lublina, urodzony w Kutnie, wiceministrem od kształcenia i nadzoru”.

 

Pierwsze co mi przyszło do głowy, gdy poczytałem informacje biograficzne o tym „wychowanku” pana Czarnka, mając w pamięci wszystkie znane fakty, ujawniające światopogląd także tego ostatniego, to wizja zmiany nazwy tego ministerstwa, na najbardziej oddającą istotę zainteresowań i przekonań obu panów, czyli na taką, jaka funkcjonowała w II Rzeczypospolitej:

Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego

 

Jednak wracając do tego konkretnego przypadku – nie mogę się pohamować przed próbą odpowiedzi na podstawowe pytanie, jakie zwykle pojawia się, gdy jakiś nowy polityk obejmuje ważne, rządowe stanowisko: „Jakie są jego kompetencje, które uzasadniają powierzenie mu takich właśnie obowiązków?”

 

Czytaj dalej »



Ta ostatnia niedziela...” chciałoby się zaśpiewać, gdybym był uczniem, który od jutra ma znowu zasiąść przed komputerem i uczestniczyć w namiastce procesu edukacyjnego, jakim są tzw. „lekcje zdalne”. Bo ci uczniowie, którzy od jutra, mimo siarczystego mrozu, pomaszerują do szkoły i będą pobierać naukę w „bańkach szkolnych”, przy zachowaniu reżimu sanitarnego, na pewno tej piosenki nigdy nie słyszeli….

 

A w związku z pomysłem tych baniek szkolnych, jako remedium na bezpieczny pobyt uczniów w szkole w czasie epidemii, to niepotrzebnie narobiło się tyle złośliwych komentarzy (np. w „Gazecie Wyborczej” – TUTAJ). I o co chodzi – o te lekcje angielskiego? Przecież one nie są obowiązkowe! W „ramówkach” dla klas I – III obowiązkowe są tylko lekcje edukacji wczesnoszkolnej, w wymiarze 20 godzin tygodniowo. Jak się te lekcje angielskiego nie odbędą, to tylko czysty zysk dla fundatorów owych zajęć. Dziwię się tylko, znając przekonania pana ministra Czarnka, że nie pomyślał co z katechetami/katechetkami w konsekwencji tworzenia tych baniek… A może ubrać ich w strój, jaki w szpitalach kowidowych noszą lekarze i pielęgniarki? No nie, co ja gadam, wszak sutanna najleepiej chroni przed wirusem…

 

Okazuje się, że ten angielski dla pierwszaków, to najwięszy problem koncepcji baniek szkolnych. Bo przecież żadnym problemem nie jest zorganizowanie nauki tak, aby dzieci z każdej klasy uczył/a tylko jedna/en nauczyciel/ka, która/y z nikim innym nie będzie mial/a kontaktów społecznych bez maseczki (herbata/kawa, kanapka, może i papieros na przerwie…), aby dzieci miały salę lekcyjną na oddzielnej kondygnacji i tylko dla siebie (koedukacyjną?) łazienką z WC… Wszak pan Czarnek znakomicie orientuje się w realiach struktury architektonicznej polskich szkół, tych budowanych od czasu słynnych „tysiąclatek”, bo nie będę odwoływał się do szkolnych inwestycji z czasów przedwojennych. Szkolne budynki 6-o, 8-o kondygnacyjne w dużych miastach (w których samych oddziałów klas pierwszych jest tyle, nie licząc drugich i trzecich) to wszak i w Lublinie jest normą…

 

Ale nie będą już dłużej zgłębiał koncepcji „baniek”, bo… bo mam niesympatyczną asocjację słowną. I nie chodzi tu o bańki, jakie w dzieciństwie stawiała mi ciocia Hela, gdy się przeziębiłem…

 

x             x          x

 

Stali czytelnicy płci obojga wiedzą, że jestem na etapie pisania wspomnień – ostatni taki tekst zamieściłem wczoraj. Na tej fali (wspomnień, nie łódzkiego kompleksu basenów) podejmą jeszcze temat, trochę „niepolityczny” z punktu widzenia idei zapobiegania ocieplaniu klimatu, jakim jest atak – jak to media zapowiadały – „syberyjskiej bestii”, czyli mroźnego wyżu znad Rosji, który przyniósł i nad nasz kraj dawno niewidziane o tej porze roku mrozy i śnieżyce.

 

Czytaj dalej »



Słowo się rzekło, przeto nie tyle „kobyłka u płota”, co temat jest podjęty – choć nie będzie to dla mnie „łatwizna”. A tym obiecanym przed tygodniem tematem jest próba znalezienia odpowiedzi na pytanie, czy w warunkach systemu jaki zapowiada nowy minister edukacji będzie możliwe kontynuowanie dotychczasowych, oddolnych, działań „eduzmieniaczy”?

 

Rozmyślając nad tym, jak podejść do tego problemu, przypomniałem sobie, że mam w swoim ”dorobku” felietonisty tekst z 16 września 2018 roku O wyższości hodowli kur grzebiących nad fermową produkcją brojlerów”.

 

Da potrzeb tych rozważań przywołam inne niż ten optymistyczny tytuł, zdania. Jak choćby to, w którym posłużyłem się metaforą żołnierzy „Pierwszej Kadrowej”, którzy niespełna tydzień po wybuchu I Wojny Światowej – 6 sierpnia 1914 roku – wyruszyli z krakowskich Oleandrów w kierunku granicy Kongresówki, mając – w zamyśle ich dowódcy – porwać Polaków do walki o odzyskanie niepodległości:

 

Czy środowiska nauczycielskie są dzisiaj jak owi Polacy na progu Wielkiej Wojny, którzy nauczyli się żyć pod zaborami, którzy pamiętają przegrane Powstanie Styczniowe, którym nikt nie uświadomił, że właśnie jest „ten czas”, że ‚teraz albo nigdy’?”

 

I jeszcze ten akapit:

 

Pójdę dalej tym tropem. Tylko najstarsi stażem nauczyciele pamiętają jeszcze te nadzieje na normalność w szkole, jaką przyniósł upadek PRL i pierwsze rządy III RP. Nowa Ustawa o systemie oświaty z 1991 roku, przekazywanie szkół samorządom, idee uspołecznienia szkół, którą zapisano w artykule o radzie szkoły… A ci od tamtych trochę młodsi, którzy zaczynali pod rządami AWS, gdy obalono popeerelowski system szkolny, gdy powołano gimnazja i mówiono o wyrównywaniu szans edukacyjnych… Oni także, jak ich starsze koleżanki i koledzy, przekonali się na własnej skórze, że nie warto wierzyć w żadne „nowinki”, że najlepiej płynąć „głównym nurtem”, że prędzej czy później wszystko będzie, jak dawniej…

 

Bo jak wtedy napisałem „… nauczyciele mogą być w tej „rewolucji” postrzegani raczej jako szlachta, która nie za bardzo popierała „Uniwersał Połaniecki” Kościuszki, obiecujący chłopom uwłaszczenie.[…] Bo tak naprawdę, to uczeń uzyska swoją „niepodległość” od nauczycielskiej dominacji tylko wtedy, gdy i nauczyciele poczują się wolni i niepodlegli od ministra i kuratorów, od tej scentralizowanej machiny, która wszak powstała w czasach cesarsko-królewskich

 

I dziś, po ponad dwu latach od tamtych przemyśleń, sytuacja „zewnętrzna” nauczycieli nie tylko się nie poprawiła, ale znacznie pogorszyła. Prawie sześćiusettysięczna rzesza nauczycielek i nauczycieli będzie musiała pracować w jeszcze ostrzejszym reżimie nadzoru kuratoryjnego i w jeszcze bardziej „historycznym” anturażu podstaw programowych i towarzy- szących im podręczników.

 

Czytaj dalej »



Choć, jak widać po numerze w tytule, felieton ten ma bardzo wiele swoich poprzedników, to w tym 2021 roku jest pierwszym tekstem, który proponuję Wam do przeczytania. Nie, nie będzie on wypełniony wydarzeniami ubiegłego roku, które uznałem za znaczące dla polskiego ruchu innowatorów edukacji. Chyba wszyscy mamy już przesyt takich „bilansów”, jakimi od kilku dni raczą nas nieomal wszystkie media. Byłby to precież bardzo subiektywny wybór, i do tego dokonany nie przez frontowca z pierwszej linii walki o „Szkołę po Nowemu”, a jedynie kibica, nawet nie weterana tej walki…

 

Przeto postaram się zainteresować Was tematem, który – moim zdaniem – może stać się, być może, nawet dominującym w przewidywanych na ten nowy rok zmaganiach „Nowego” ze „Starym” w naszych szkołach.

 

Punktem wyjścia dla moich refleksji stały się, oczywiście, sygnały, płynące z al. Szucha. Zacznę od przytoczenia wypowiedzi ministra Przemysława Czarnka w „Sygnałach Dnia” (Pr. 1. Polskiego Radia) z 21 października 2020 r.:

 

Na temat podstaw programowych: „Są zbyt obszerne, potrzeba ich przeglądu pod różnym kątem w jakiejś perspektywie czasowej.” […] „Potrzeba absolutnie pilnego przeglądu podręczników, zwłaszcza języka polskiego, historii, WOS-u.

 

O modelu szkoły:Szkoła z wizją, szkoła z przyszłością, szkoła, która uczy rzeczy najważniejszych w sposób rzeczywiście systemowy, nie przeładowuje materiału, który przekazuje, która uczy, skąd jesteśmy, skąd pochodzimy i dzięki komu żyjemy w wolnym kraju.”

 

Kilkanaście dni później – 11 listopada – w „Polskim Radiu 24” mówił: Trzeba zwiększyć wysiłki, by treści patriotycznych było w szkołach więcej poprzez zmianę kanonu lektur, ale również poprzez gruntowne spojrzenie na podręczniki, w tym najnowszej historii.”

 

Minister powiedział także jakie – jego zdaniem – powinny być nowe podręczniki do historii:

 

Mają pokazywać losy niepodległości Polski w ostatnim stuleciu. One mają pomóc zrozumieć, skąd jesteśmy i dlaczego jesteśmy w tym miejscu, w wolnym kraju demokratycznym. Że zawdzięczamy to naprawdę ciężkiej pracy poprzednich pokoleń, którym stawiamy pomniki bazgrane teraz przez osoby, które nie rozumieją, czym jest wolność i na czym polega polskość.

 

Tydzień wcześniej minister Czarnek zapowiedział „ostateczne zakończenie pedagogiki wstydu, która towarzyszyła naszej edukacji przez kilkadziesiąt lat”. W innej rozmowie zapowiedział walkę z poglądami „lewicowo-liberalnymi” w szkołach. – Nie ma zgody na dominację czy wręcz dyktaturę poglądów lewicowo-liberalnych, zwłaszcza tych radykalnych w treści, wręcz totalitarnych, które opanowały w szczególności szkoły wyższe, ale przenikają również do szkolnictwa średniego i podstawowego.” [Źródło powyższych cytatów: www.wyborcza.pl]

 

A wszystkie te plany minister zamierza realizować pod płaszczykiem „odciążenia uczniów od nadmiaru szkolnych obowiązków”. Oto dowód, potwierdzający tę tezę – wypowiedź z 21 października, także w Programie 1. Polskiego Radia :

 

To jest perspektywa tych trzech lat, które przed nami w tej kadencji. Proszę zwrócić uwagę, tu, jako przykładem się posłużę, uczeń, który w VII klasie idzie do szkoły na godzinę 8.00 i wraca o 16.00 – jest tak niemal dzień w dzień przez tydzień czasu – to uczeń przemęczony nieprawdopodobnie i przeładowany materiałem. Mamy tego pełną świadomość, będziemy po kolei do tego podchodzić: do siatki godzin, do programu nauczania w poszczególnych przedmiotach.”   [Źródło:www.pap.pl]

 

 

Przepraszam za te liczne cytaty. Wiem, to nie po felietonowemu. Ale zależy mi na tym, aby moje projekcje przyszłości miały mocne podstawy w realnej sytuacji dnia dzisiejszego. A przyszłość tego roku, a być może i następnych, widzę w czarnych barwach…

 

Zacznę od paradoksu: „więcej” w „mniej”, bo w nim upatruję pierwsze zagrożenie. Jak można zrealizować zamiar „by treści patriotycznych było w szkołach więcej” (w tym tekstów Jana Pawła II), przy jednoczesnym „odciążeniu uczniów od nadmiaru szkolnych obowiązków”? Nie mam wątpliwości, że odbędzie się to kosztem redukcji treści, które eksperci opłacani przez MEiN uznają za „lewicowo-liberalne”, lub będące narzędziem realizacji „pedagogiki wstydu”.

 

Czytaj dalej »



Tak wyszło w tegorocznej „układance” kalendarzowej, że mamy dziś w Polse trzeci dzień Świąt Bożego Narodzenia. Napisałem „w Polsce”, bo nie we wszystkich państwach te jedne z dwu najważniejszych dla chrześcijan świąt są „państwowo” uhonorowane dwoma dniami wolnymi od pracy. Oto jak o tym informowała „Gazeta Prawna”:

 

Wydawałoby się, że wolne od pracy w dzień Bożego Narodzenia to oczywistość. W Polsce owszem, ale w pozostałych krajach unijnych bywa różnie. 25 grudnia na labę mogą sobie pozwolić wszyscy poza Cypryjczykami, Hiszpanami, Irlandczykami, Brytyjczykami oraz mieszkańcami Luksemburga. Z kolei 26 grudnia w firmie muszą stawić się Francuzi, Maltańczycy oraz Portugalczycy.” [Źródło: www.serwisy.gazetaprawna.pl]

 

Ale wracam do głównego problemu autora coniedzielnych felietonów: „O czym wypada napisać tej tak nietypowej niedzieli, tym bardziej, że jest to ostatnia niedziela 2020 roku?” Nie mam nastroju aby dokonać tu dzisiaj podsumowania owego roku pandemii, zamykania szkół i e-edukacji, a przede wszystkim roku, w którym koronawirus przyczynił się do obnażenia bezsensu dotychczas dominującego modelu edukacji, nauczającego „pod testy i egzaminy”. Poza tym po co pisać o czymś, o czym doskonale wiedzą ci, którzy potrafią wyciągać oczywiste wnioski z obserwowanych faktów, a czego nie chcą widzieć ci, którzy doskonale czują się w szkole, która ich samych tak ukształtowała, iż nie wyobrażają sobie co mogliby w niej robić, gdyby nagle nie mogli już „tresować” swoich uczniów kijem i marchewką systemu ocen.

 

Skoro nie o tym, to może o „temacie dnia”? Bo to właśnie dzisiaj rozpoczęła się w całej Unii Europejskiej, a więc i w Polsce, akcja szczepienia przeciw COVID-19. Jak poinformowały media, pierwszą osobą którą zaszczepiono w naszym kraju była Alicja Jakubowska – naczelna pielęgniarka Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA.

 

Jak powszechnie wiadomo szczepienie się nie jest obowiązkowe, natomiast w miarę realizacji dostaw szczepionki – Polki i Polacy będą mogli być szczepieni według ustalonej przez rząd kolejności „grup ryzyka”. Właśnie dziś zaczęła się ta akcja dla tzw. „grupy zero”. Są to: lekarze i pozostali pracownicy „podmiotów wykonujących działalność leczniczą”, pracownicy DPS-ów oraz powiatowych i miejskich ośrodków pomocy społecznej, aptek, a także pracownicy i studenci uczelni medycznych.   [Więcej – TUTAJ]

 

Jak poinformował we wtorek 15 grudnia na antenie Radia RMF minister Przemysław Czarnekpodczas posiedzenia Rady Ministrów przyjęliśmy uchwałę, w której nauczyciele zostali zakwalifikowani do pierwszej grupy, tej, która będzie najwcześniej – zaraz po służbach medycznych – objęta szczepieniami […] kiedy szczepionka będzie dostępna.[…] [Źródło:www.rmf24.pl]

 

Czytaj dalej »



Dawniej dzisiejszą niedzielę nazywano „brudną niedzielą”, bo w czasach gdy nie było wolnych sobót, w taką bezpośrednio przedświąteczną niedzielę obyczaj pozwalał na robienie domowych porządków. W taką niedzielę nawet trzepanie dywanów nie było „grzechem”, lub jak kto woli „zakłócaniem niedzielnego spokoju”…

 

Dziś panują już inne obyczaje, nawet trzy ostatnie, przedświąteczne niedziele były „handlowe”, przeto ta ostatnia nie musi być tą jedyną, w której ludzie, na co dzień zapracowani, mają ostatnią szansę aby porobić świąteczne porządki.

 

Jednak ja, człowiek „starej daty”, zgodnie z tradycją z czasów mojej młodości, postaram się dziś nie angażować czasu       i uwagi Szanownych Czytelniczek i Czytelników długością i „ciężarem” podjętych w tym felietonie problemów.

 

Będzie (względnie) krótko i tylko na jeden temat: „Krytyczna analiza nierównomiernego rozmieszczenia organizatorów zimowych półkolonii 2021 roku w Łodzi”.

 

Pierwsze co rzuca się w oczy, gdy porówna się liczbę takich miejsc w podziale na tradycyjne dzielnice miasta (do 31 grudnia 1992 roku było ich 5), to rażąca dysproporcja między Widzewem – z 9-oma placówkami, a Górną – z 3-ema – w tym jedna z nich to Centrum Zajęć Pozaszkolnych przy ul. Sopockiej. Pomijam w tej statystyce Śródmieście, które jest – terytorialnie, ale także pod względem ilości szkół – najmniejszą dzielnicą, choć i tam półkolonie będą prowadziły tylko 3-y placówki. Pozostałe dwie „dzielnice”: Bałuty i Polesie, to zamieszkałe przez podobną liczbę mieszkańców części miasta, które będą miały na swoim terenie – odpowiednio – 6 i 7 placówek organizujących zimowe półkolonie.

 

Ale jeszcze większe zastrzeżenia można mieć co do rozmieszczenia tych placówek na mapie miasta, a co za tym idzie – ich dostępności przez potencjalnych „półkolonistów” – wszak bardzo małoletnich (z klas I – IV), którzy będą musieli być tam przez rodziców przyprowadzani (dowożeni?) i po kilku godzinach odbierani. Popatrzcie sami:

 

Czytaj dalej »



Przed tygodniem, 6 grudnia, profesor Bogusław Śliwerski na swoim blogu, w tekście zatytułowanym Związkowe gry w „oczko” z władzami oświatowymi w minionym trzydziestoleciu budowania demokracji w Polsce, podjął problem, który – przyznam – że i mnie od czasu do czasu dręczy. Profesor kwestionuje prawo oświatowych związków zawodowych do wypowiadania się, postulowania lub podejmowania działań, wykraczających poza obronę interesów pracowniczych ich członków.

 

Wszystkich zainteresowanych odsyłam do tego posta prof. Śliwerskiego, zaś dla potrzeb felietonu przytaczam jego jeden fragment:

 

[…] Dziś postanowiłem przyjrzeć się oczekiwaniom/roszczeniom z punktu widzenia statutowych celów obu związków, które zgodnie ze statutowymi celami- są przecież związkami zawodowymi pracowników oświaty i wychowania, szkolnictwa wyższego i nauki, a nie obocznymi komisjami edukacji czy oświaty w Sejmie czy (ukrytym w swej formie) resortem edukacji.

 

Zastanawia mnie, dlaczego podmiot rejestrujący Statut związków zawodowych zaakceptował prawo organizacji związkowej (tak ZNP jak i NSZZ „Solidarność”) do ingerowania w sprawy, które wykraczają poza typowe dla związków zawodowych cele i zadania.

 

Absolutnie nie budzą żadnych wątpliwości zareoświatowe związki zawodowjestrowane cele obu Związków, gdyż są zgodne z ustanowionym prawem. Uważam jednak, że powinny one dotyczyć jego członków – nauczycieli, wychowawców, pedagogów, pracowników administracyjno-technicznych, ale już nie rozwiązań programowo-metodycznych polskiej edukacji. To nie jest rola związku zawodowego.[…]

 

Idąc tropem rozumowania prof. Śliwerskiego sięgnąłem do definicji związków zawodowych w encyklopedii PWN:

 

Związki zawodowe – organizacje społeczne, zrzeszające na zasadzie dobrowolności pracowników najemnych w celu obrony i reprezentowania ich wspólnych interesów ekonomicznych i socjalnych, tworzone wg kryterium zawodu, gałęzi produkcji lub regionu.” [Źródło: www.encyklopedia.pwn.pl]

 

Jako legalista uczyniłem kolejny krok – sprawdziłem co o przedmiocie działania związków zawodowych mówi Ustawa z dnia 23 maja 1991 r. o związkach zawodowych. I nie zawodłem się – już na samym początku tak został ten temat zapisany:

 

Art. 1.1. Związek zawodowy jest dobrowolną i samorządną organizacją ludzi pracy, powołaną do reprezentowania i obrony ich praw, interesów zawodowych i socjalnych. [Żródło: www.isap.sejm.gov.pl]

 

Po tej lekturze pomyślałem aby porównać zadania określone w statutach związków nauczycielskich [ZNP – TUTAJ], a skoro KSOiW NSZZ „Solidarność” nie ma odrębnego statutu, także w statucie jej „Centrali” – TUTAJ,  z innym związkiem – np. związkiem zawodowym pracowników budownictwa (wiadomo, „po znajomości”)

 

Czytaj dalej »