Zacznę w nietypowy jak na felieton sposób:

 

W miniony piątek Tomasz Tokarz napisał na swoim fejsbukowym profilu:

 

Kiedy politycy zaczynają się zajmować edukacją…

Jeden chce krzyży, inny nie chce.

Jeden chce więcej patriotyzmu, inny mniej.

Jeden chce więcej JPII, inny mniej.

Lewica chce bez krzyży, prawica chce krzyży.

Obie siły chcą narzucać uczniom swoje fantazje.

Czy wszystko musi być ustalane centralnie?

Jeśli rodzicom, uczniom i nauczycielom to odpowiada to mogą sobie nawet wieszać hełm Vadera.

Oddajmy szkoły obywatelom – niech sobie decydują, co, jak, kto.

 

Pod postem pojawił się komentarz Barbary Martysiuk:

 

Obywatele też są podzieleni zarówno rodzice jak i nauczyciele. No chyba że budynek szkoły podzielić; z krzyżem i bez.

 

Na co Tokarz odpisał:

 

To niech sobie to przedyskutują.

 

 

x           x           x

 

 

Zacząłem od tej wymiany poglądów, bo stanowi ona doskonały punkt wyjścia, a także uzasadnienie, tematu dzisiejszego felietonu. Pojawił się on w mojej głowie już w czwartek, gdy przeczytałem: „Tusk krytykuje krzyże w szkołach. Czarnek odpowiada: ‚Wolność, a nie dyktatura lewactwa i ateizmu””.


Donald Tusk uczestniczył w czacie z internautami. Zapytany, czy jego zdaniem w szkołach, w salach lekcyjnych, powinny wisieć krzyże odpowiedział: „Uważam, że nie”. Rozwijając swoje stanowisko dodał „Bardzo chciałbym, żeby tym miejscem, w którym ci, którzy wierzą, mogli się spotkać w pokoju i wzajemnym zaufaniu, pomodlić się, żeby to były kościoły, a nie urzędy publiczne, czy szkoły. Szkoła powinna uczyć nas wzajemnego respektu i szacunku, niezależnie od tego, czy ktoś jest wierzący, czy nie.”


Nie trzeba było długo czekać, aby przeczytać co o takim stanowisku Tuska myśli najbardziej „wyznaniowy” z wszystkich dotychczasowych ministrów edukacji:

 

Na szczęście w Polsce mamy wolność religijną i to rodzice wraz z dyrekcją decydują czy w szkole są i jakie są symbole religijne, zresztą zgodnie z orzecznictwem ETPC i polskich sądów. Wolność, a nie dyktaturę lewactwa i ateizmu jak na Zachodzie” – napisał na Twitterze minister Przemysław Czarnek.


Otóż oświadczam, że nie zgadzam się z taką wizją wojen religijnych w polskich szkołach, wojen prowadzonych pod hasłem wolności obywatelskich.

 

Ciekawe, że Tomasz Tokarz ma w tej sprawie taki sam pogląd, jak minister Czarnek:To niech sobie to przedyskutują” – napisał Tokarz.Taką samą wizję rozwiązania tego dylematu widzi minister: „To rodzice wraz z dyrekcją decydują czy w szkole są i jakie są symbole religijne.”

 

Nie wiem jak obaj panowie wyobrażają sobie taką dyskusję. I według jakich zasad miałaby być podejmowana decyzja. Czy, gdy dojdzie do głosowania w tej sprawie, będzie decydowała większość uprawnionych do głosowania? Czy tylko większość obecnych na zebraniu? Bo już od Sejmu Czteroletniego Polacy wiedzą, że można mieć większość w chwili głosowania, nie mając większości w liczbie uprawnionych do udziału w danym zgromadzeniu.

 

Jeśli tak – to jaka większość? Zwykła, bezwzględna, czy kwalifikowana? Czy będzie można organizować głosowania online? W tym ostatnim rozwiązaniu – co z rodzicami „wykluczonymi sieciowo”? A co z ewentualną wersją głosowania korespondencyjnego – drogą pocztową, „papierowo”? Jak wtedy zagwarantować, że wszyscy o głosowaniu wiedzieli? Że kartkę z odpowiedzią na pytanie referendum wypełnił rzeczywiście rodzic tego konkretnego ucznia? A jeśli dwoje rodziców tego samego ucznia ma w sprawie krzyży w szkole odmienne poglądy? Czyj głos powinien być wzięty pod uwagę przy liczeniu?

 

Ale to nie wszystkie wątpliwości i dylematy takiej szkolnej demokracji. Co z przypadkami uczniów, którzy wychowują się w rodzinach zastępczych, w domach dziecka? Kto wtedy ma prawo głsu w takim referendum? Jeżeli – przykładowo – dyrektorka domu dziecka albo „zastępcza mama”, jest zwolenniczką krzyży, ale rodzice podopiecznego, mający jedynie ograniczone prawa rodzicielskie, są zadeklarowanymi ateistami?

 

Jest jeszcze, wcale nie teoretyczna, sytuacja szkół, których uczniami są dzieci z rodzin kilku wyznań. Tak przecież bywa na Podlasiu, gdzie do tej samej szkoły chodzą rzymscy katolicy, prawosławni i muzułmanie. Czy w jej pomieszczeniach powinny zawisnąć dwa modele krzyża i półksiężyc? Nie pytam już o los uczniów z rodzin wyznania mojżeszowego i o ich prawo do symbolu gwiazdy Dawida. Nie wiem tylko, czy im zależałoby na tym, aby zawisła ona na ścianie sali lekcyjnej…

 

I mam jeszcze jedną wątpliwość: Co miał na myśli minister Czarnek, gdy pisał że to rodzice wraz z dyrekcją decydują”. Czy to znaczy, że decyzja jest wiążąca tylko wtedy gdy oba te podmioty są zgodne w sprawie? A jeśli rodzice większością głosów (pomijając jaką) zdecydują, że krzyży ma nie być, a „dyrekcja” – że maja być, to będzie oznaczało, że nie podjęto decyzji? I co wtedy?…

 

A jeśli zaistnieje sytuacja odwrotna? Czy w ogóle „dyrekcja” będzie mogła być przeciwna umieszczaniu krzyży? Czy w takiej sytuacji – jeśli sprawdzą się zapowiedzi legislacyjne – taka „dyrekcja” nie zostanie odwołana? I czy to nadal będzie wolność, a nie „dyktatura prawactwa”?

 

 

x          x          x

 

 

Wiem, wiem, świadomie zastosowałem reductio ad absurdum Bo jestem zdania, że w ogóle ten cały problem krzyży w szkołach, to najmniej istotny problem z tych, które czekają na pilne podjęcie w obszarze edukacji. Dziwię się, że Donald Tusk dał się wpuścić w ten kanał, tak wygodny dla partii rządzącej. Ale także z zaskoczeniem przeczytałem wskazówkę autora pracy doktorskiej pt. „Problem porozumienia polsko-rosyjskiego w publicystyce powojennej emigracji niepodległościowej (1945 – 1980)”, który w środowiskach eduzmieniaczy funkcjonuje jako trener kompetencji społecznych, kompetencji cyfrowych, coauch promujący edukację alternatywną, innowacje edukacyjne. Jak on mógł napisać:

 

Oddajmy szkoły obywatelom – niech sobie decydują, co, jak, kto. Niech sobie to przedyskutują.”

 

Odniosłem wrażenie, jakby kolega Tokarz nie pracował w szkole, nie znał realiów codzienności tej instytucji.

 

Moim zdaniem puryści idei rozdziału kościoła od państwa powinni zająć się fundamentalną dla tej zasady sprawą, jaką jest nauczanie w szkołach religii (w ogóle religii, nie tylko tej w wersji wyznania rzymsko-katolickiego), a także wpływu tej jednej, dominującej statystycznie, na programy nauczania i systemowe lansowanie wzorców wychowawczych.

 

Jeszcze długo nie będziemy Francją, w której już od 1905 r. obowiązuje ustawa o separacji państwa i Kościoła i wszystkie wynikające z niej zasady, regulujące funkcjonowanie instytucji publicznych.. A póki co – może w Polsce najrozsądniej byłoby zaakceptować stan, w którym żadna ze stron dzisiejszego konfliktu nie fetyszyzuje owych symboli?  Ci, dla których są one istotną wartością – niech sobie – takie czy inne – krzyże wieszają. A wszyscy pozostali, którzy nie potrzebują tych symboli, niech traktują je jak … jak krzyże przydrożne, koło których przechodzą lub przejeżdżają od lat, i nigdy nie przyszło im do głowy, aby zażądać ich usunięcia. Przecież dzieci ateistów, patrząc na krzyż wiszący nad tablicą, nie zachorują od tego…

 

Naprawdę – są w naszych szkołach do podjęcia i rozwiązania o wiele ważniejsze sprawy! Chyba nie muszę tu i teraz ich wymieniać – akurat kto jak kto, ale stali bywalcy tej strony wiedzą o tym doskonale.

 

I moja dobra rada dla Pana Przewodniczącego Donalda Tuska: Niech się Pan nie da „podpuszczać” do wypowiadania na tak „nośne” medialnie, a jednocześnie tak naprawdę nieistotne tematy, jak krzyże w szkołach. Kaczyńskiemu w to graj – to utwardza jego elektorat…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź