Archiwum kategorii 'Felietony'
Nie! Nie będę komentował „oczywistej oczywistości”, jaką było przyjęci przez sejmową większość „Lex Czarnek”. Także tryumfu jego autorów, a zwłaszcza tytułowej postaci owego „kagańca oświaty”. Nawet „przecieki” z kancelarii Prezydenta RP o (rzekomych) zastrzeżeniach lokatora Pałacu Namiestnikowskiego do zawartych tam regulacji. Gdybym zajął się tym tematem, to musiałbym użyć kilku takich słów, które mogłyby spowodować zablokowanie mojego fejsbukowego profilu, a może nawet i strony OE.
Także „w temacie” rankingu, po raz dwudziesty czwarty ogłoszonego przez „PERSPEKTYWY” nie mam do powiedzenia nic więcej ponadto co napisałem już w pierwszym zdaniu zamieszczonego na OE materiału.
Za to od od środy 12 stycznia chodzę z głową pełną myśli o Radzie Dzieci i Młodzieży RP przy MEiN. I nadal nie udało mi się znaleźć żadnych bliższych informacji o Bartoszu Pałuckim, który jest członkiem RDiM, reprezentując tam województwo łódzkie. I coraz bardziej jestem przekonany że i on jest już studentem, gdyż gdyby był uczniem, to na pewno jego szkoła pochwaliłaby się tym na swojej stronie www.
Natomiast udało mi się zebrać trochę więcej informacji o tym czym zajmowała się owa rada w zakończonej V kadencji. I stanowią one „materiałem dowodowym” mojej tezy, że jest to ciało „dekoracyjne”, którego członkowie są całkowicie powolni rządzącym i uwiarygadniają adresowaną do młodego pokolenia.politykę władzy. Mam nieodparte wrażenia, że dla tych młodych ludzi, przynajmniej dla części z nich którym udało się tam dostać, jest ta Rada przedsionkiem i „warsztatem szkoleniowym”, przygotowującym ich do ewentualnych przyszłych karier politycznych. A dla pozostałych – takim prestiżowym super-zwieńczeniem ich dotychczasowej uczniowskiej aktywności.
Teraz proponuję zapoznanie się z owocem moich połowów, jakie przeprowadziłem na fanpage Rady Dzieci i Młodzieży RP. Oto co wyłowiły moje sieci, w które wpadały jedynie najistotniejsze wydarzenia i ewenty niepełnego roku formalnej działalności owej Rady – TUTAJ
Przygotowując się do napisania tego felietonu pomyślałem, że nie pierwszy to raz temat Rady Dzieci i Młodzieży pojawił się na stronie OE. I to stało się bodźcem do dokonania przeglądu archiwum na panelu administracyjnym. Okazało się, że – nie licząc tego z minionej środy – takich publikacji było 11. Oto ich pełne zestawienie – TUTAJ
Po tym jak przejrzałem sobie te teksty muszę ze smutkiem stwierdzić, że proces odchodzenia od pierwotnej idei która przyświecała inicjatywie utworzenia Rady Dzieci i Młodzieży przy ministrze edukacji postępuje, i w coraz mniejszym stopniu to gremium jest reprezentacją poglądów rzeszy uczniów polskich szkół, a w coraz większym procencie składa się ono ze studentek i studentów oraz maturzystów, upatrujących w tym fasadowym tworze trampolinę do kariery politycznej.
Nie rozpisując się więcej na ten smutny temat dodam jeszcze, że będę nadal monitorował „działalność” tej kolejnej, już szóstej, ekipy owych „doradców” ministra i co bardziej godne upublicznienia fakty z tego pozorowanego przejawu partycypacji młodych w decyzjach, podejmowanych w obszarze oświaty i wychowania będę zamieszczał na stronie „Obserwatorium Edukacji”.
Włodzisław Kuzitowicz
Nie będę udawał, że tematem tygodnie nie stała się dla mnie wypowiedź pani Małopolskiej Kurator Oświaty na temat szczepionek. Ale jednocześnie prawdą jest, że moje komentowanie tego kolejnego przejawu gł.. /światopoglądu owej pani byłoby dodawaniem tej postaci znaczenia – a tego bym nie chciał. Z resztą – niech się z tym fantem barują ci, którzy ją na to stanowisko posadzili.
Ja tymczasem podzielę się z Wami moimi myślami na bardziej ogólny temat: Czy w obliczu nadchodzącej piątej fali pandemii, tym razem „w wykonaniu” kolejnego wcielenia kowida – mutacji nazwanej Omicron, która według informacji ekspertów jast 70 razy bardziej zakaźna od Delty – wszystkie szkoły powinny przejść na naukę zdalną, czy też uczniowie, mimo wybuchającej w kolejnych placówkach ognisk zakażeń – generalnie powinni uczyć się w szkołach.
Jak wiemy – w przestrzeni publicznej ścierają się dwie wizje tego, jak należy postąpić w najbliższym czasie, kiedy – nieuchronnie – także do naszego kraju dotrze fala masowych zakażeń Omicronem.
Jedna wizja – rządowa – głosi, że nie będą wdrażane nowe obostrzenia, bo przyniosłoby to zbyt wielkie szkody gospodarce, a w przypadku szkół – zamknięcie ich i powszechna nauka zdalna nie jest przewidywana, gdyż dotychczasowe doświadczenia jej skutków są bardzo negatywne.
Druga wizja – licznych ekspertów w dziedzinie chorób zakaźnych – przewiduje dziesiątki tysięcy ciężko chorych – w tym, jak w żadnej z dotychczasowych fal epidemii – także ludzi młodych, także dzieci. To oni głoszą tezę, że szkoły są ogniskami transmisji zarazków – zwłaszcza w sytuacji niskiego wskaźnika zaszczepionych uczniów. I dlatego postulują, aby uczniowie nie wracali od poniedziałku do szkół, aby dzieci i młodzież na kolejne kilka tygodni pozostali w domach.
I tak mamy klasyczny dylemat w stylu Hamleta: Zamknąć albo nie zamknąć szkoły – oto jest pytanie.
Tak sobie myślę, że jest to klasyczna sytuacja, w której cokolwiek zostanie zdecydowane – będzie przez wielu krytykowane: jedni będą się oburzali, że minister szkół nie zamknął, inni zaś będą protestowali w przypadku, gdyby zdecydował o powszechnej nauce zdalnej.
Na potrzeby tego felietonu wyobraziłem sobie, że to ja jestem ministrem edukacji. Jakie ja podjąłbym decyzje?
Na początek bardzo dogłębnie zapoznałbym się z analizami specjalistów w zakresie chorób zakaźnych i z prognozami fachowców od budowania matematycznych modeli wzrostu liczby osób zakażonych. Zapoznawszy się z nimi udałbym się na rozmowę do ministra zdrowia i po uzgodnieniu wspólnego w tej sprawie stanowiska odbyłbym, wraz z nim, rozmowę z premierem, aby przekonać go do naszej wspólnej propozycji. A byłaby ona – tak jak ja dziś to widzę na podstawie dostępnych informacji – następująca:
Po pierwsze – należy wydać ustawę, zobowiązującą nauczycieli i wszystkie osoby pracujące na terenie szkoły do zaszczepienia się. Osoby które nie dopełnią tego obowiązku nie powinny być wpuszczane na teren szkoły i przez okres 30 dni powinny pozostawać w sytuacji analogicznej do zwolnienia lekarskiego – pobierać 80% uposażenia. Jeżeli nadal się nie zaszczepią – powinni zostać zwolnieni z pracy – z powodu ciężkiego naruszenia obowiązków służbowych.
Po drugie – nie zamykałbym szkół w grudniu, tuż przed świętami, natomiast zmieniłbym terminy ferii zimowych, zarządzając – podobnie jak w roku ubiegłym – jeden wspólny termin dla szkół we wszystkich województwach: od 31 stycznia do 13 lutego.
Na podstawie aktualnych informacji o stanie zachorowań w pierwszym tygodniu lutego i prognozy ekspertów na najbliższe tygodnie – jeśli przewidywałaby ona dalszy wzrost fali zachorowań, podjąłbym decyzję o nauce zdalnej na terenie całego kraju – do odwołania, wtedy kiedy epidemia przygaśnie.
I nie przejmowałbym się lamentem nad losem biednych dzieci zamkniętych w domach, bo miałbym pewność, że to i tak mniejsza strata, niż dziesiątki tysięcy dzieci w szpitalach, tysiące pod respiratorami, tysiące w trumnach… A u bardzo wielu dzieci które już przechorowały Omicrona – tzw. PIMS (skrót ang. paediatric inflammatory multisystem syndrome temporally associated with SARS-CoV-2) – czyli trwający bardzo długo, wieloukładowy, ostry zespół zapalny różnych narządów organizmu.
I nie wydałbym wytycznych w sprawie studniówek, ale wydał zakaz ich organizowania.
I to na razie wszystko, co dzisiaj mogę sobie, odpowiedzialnie, wyobrazić o sytuacji typu „co by było gdyby było”….
A jak jest i jak będzie pod rządami pana Czarnka – wszyscy wiemy. I jeszcze się dowiemy.
Włodzisław Kuitowicz
Nie mam takiego talentu do lapidarnej oceny sytuacji politycznej jak Paweł Łęcki, a poza tym także nie mam zamiaru dokonywania bilansu wydarzeń minionego roku w oświacie. Choćby dlatego, że już uczynili to inni. Dlatego ten pierwszy w nowym roku felieton będzie rozwinięciem tego „co poeta miał na myśli”, gdy składał mową wiązaną życzenia noworoczne, a kilka dni przed tym – życzenia świąteczne.
W ostatnim dniu 2021 roku mogliście przeczytać na OE, że „przed nami rok trudny, gdy raz My, a raz Oni”, że nie oczekuję zdecydowanego zwycięstwa reformatorów – zwolenników „wolnej szkoły” nad urzędującym przy al. Szucha „kato-patriotą”, że w perspektywie kolejnego roku nie widzę żadnej siły, która mogłaby aktualnie rządzących Polską odsunąć od władzy, że w ogóle nawet najbliższa przyszłość trudna jest do przewidzenia. I że będziemy (my – demokraci-eduzmieniacze) skazani na kontynuowanie naszych wysiłków bez, dodającej sił i motywacji, wizji bliskiego zwycięstwa.
Gdy ten mój życzeniowy wierszyk sylwestrowy przeczytała moja żona Krystyna, skomentowała go krótko: „Co tak pesymistycznie...” Na co ja – bez namysłu – odparłem: „Ale realistycznie!”
Dlatego postanowiłem w tym felietonie obronić ten mój punkt widzenia, tak niepopularny w tym noworocznym okresie składania sobie hiperoptymistycznych życzeń „szczęśliwego, udanego, Nowego Roku, a w nim wszelkiej pomyślności, miłości, spełnienia marzeń, samych spokojnych i pogodnych dni” i jeszcze wiele innych, podobnych – wiadomo że nierealistycznych – życzeń…
Bo – przykładowo – co tak naprawdę znaczy życzenie komuś szczęścia? Szukając definicji szczęścia, znalazłem ich kilka: Odczucie bezgranicznej radości, przyjemności, euforii, zadowolenia, upojenia”; „zadowolenie z życia połączone z pogodą ducha i optymizmem”; „ocena własnego życia jako udanego, wartościowego, sensownego”.
Ale także w zupełnie innym kontekście: „Mieć szczęście”, czyli „napotykać w swym życiu na sprzyjający zbieg, splot okoliczności”, albo szczęście (w życiu) jako „ pomyślny los, fortuna, dola, traf, przypadek”.
Gdy tak „wszyscy wszystkim ślą życzenia”, to takie życzenie – co wynika nawet z rachunku prawdopodobieństwa – nie może być realistyczne. Bo nie można przez 365 dni w roku żyć w poczuciu bezgranicznej radości, przyjemności, euforii, zadowolenia, nie mogą wszyscy grający w LOTTO posiąść główną nagrodę, nie mogą wszyscy grający dostąpić szczęścia wygrania w ruletce… Czyli – są to jedynie takie ładnie prezentujące się pustosłowia…
Podobnie jest z owymi „samymi pogodnymi dniami”, „spełnieniem marzeń” czy „wszelką pomyślnością”.
Postanowiłem wyłamać się z tej „życzeniowej liturgii” i zaryzykowałem sformułowanie życzeń na poważnie.
W czwartek (16 grudnia 2021 r.) ) wieczorem, Zofia Wrześniewska – dyrektorka łódzkiego „Gastronomika” – zamieściła na swoim fejsbukowym profilu ilustrowaną zdjęciami informację:
„Uczymy się dla Was! Tym razem dzięki @oktawia_gorzenska poznawaliśmy nowe narzędzia do pracy na lekcji. Było kreatywnie, inspirująco i wesoło.”
Oto najbardziej „informacyjne” zdjęcie z 6-u tam zamieszczonych:
Pod tymi materiałami napisałem taki oto komentarz:
„I wy tak uczyliście się bez ocen?I”
Na co Aneta Ja-Pa odpisała:
„Jedni bez, inni z... „
Po jakimś czasie pojawił się jeszcze komentarz kol. dyrektor Zofii Wrześniewskiej:
„Można? Można! Teraz wystarczy „tylko” przełożyć…”
Źródło: www.facebook.com/zofia.wrzesniewska/
x x x
Gdy wczoraj wróciłem do tych zdjęć i komentarzy pomyślałem, że uczynię z tego punkt wyjścia do dzisiejszego felietonu. A pomyślałem tak, bo sobie przypomniałem co spowodowało taki właśnie mój komentarz do informacji o owym szkoleniu. Otóż miał on swoje korzenie w trwającej od bardzo już długiego czasu debacie o ocenach szkolnych, jako nieodłącznym elemencie motywowania uczniów do… no właśnie: do czego: do uczenia się? Moim zdaniem nie – do zapamiętywania fragmentów „materiału”, potrzebnych do poprawnego wypełniania testów i zdawania egzaminów.
I nagle uświadomiłem sobie, że odchodzenie od systemu ocen cyfrowych napotyka w „masach” nauczycielskich na opór, jest niepopularne, a często nawet zwalczane przez koleżanki i kolegów z rady pedagogicznej, gdy w ich szkole pojawi się taka/i innowator/a, gdyż znakomita większość nauczycielskiej braci sama działa według tego samego mechanizmu: idę na „dokształt” po zaświadczenie że w nim uczestniczyłam/em, bo to jest wymagane do awansu na wyższy stopień awansu zawodowego.
Że tego nie wymyśliłem, to każdy mógł się przekonać czytając oferty szkoleń ośrodków metodycznych, ale także wielu prywatnych firm szkoleniowych, które zawierały klauzulę, że będą wydawały zaświadczenia o uczestniczeniu... po zakończeniu szkolenia.
Po napisaniu powyższych zdań pomyślałem, że moja opinia w tej sprawie oparta jest na obserwacjach sprzed kilku lat – aktualnie, przyznaję, nie mam „w tym temacie” doświadczeń. Aby choć trochę być na bieżąco zapoznałem się z obecnie obowiązującym rozporządzeniem w sprawie awansu zawodowego nauczycieli. A jest to Rozporządzenie MEN z dn. 26 lipca 2018 r. w sprawie uzyskiwania stopni awansu zawodowego przez nauczycieli, którego tekst jednolity opublikowano w Obwieszczeniu MEiN z dnia 17 listopada 2020 r. w sprawie ogłoszenia jednolitego tekstu rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej w sprawie uzyskiwania stopni awansu zawodowego przez nauczycieli [Dz.U 2020 poz.2200]
I z niejakim zaskoczeniem skonstatowałem, że w wymaganiach dla nauczyciela kontraktowego, który ubiega się o awans na stopień nauczyciela mianowanego nie ma jednoznacznego wymogu ukończenia określonych form doskonalenia zawodowego:
§7. 1. Nauczyciel kontraktowy ubiegający się o awans na stopień nauczyciela mianowanego w okresie odbywania stażu powinien: […] p.2.doskonalić kompetencje w związku z wykonywanymi obowiązkami, zwłaszcza w zakresie kształcenia uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, w tym uczniów szczególnie uzdolnionych; […]
Natomiast nauczyciel mianowany, który chce uzyskać awans na wyższy stopień nie tylko powinien doskonalić swój warsztat pracy samodzielnie, ale także „przez udział w różnych formach doskonalenia zawodowego”:
§1. Nauczyciel mianowany ubiegający się o awans na stopień nauczyciela dyplomowanego w okresie odbywania stażu powinien:
1)podejmować działania mające na celu doskonalenie warsztatu pracy, w tym umiejętności stosowania technologii informacyjnej i komunikacyjnej; […]
3)pogłębiać wiedzę i umiejętności służące własnemu rozwojowi oraz podniesieniu jakości pracy szkoły, samodzielnie lub przez udział w różnych formach doskonalenia zawodowego;
I jeszcze na jeden czynnik – statystyczny – zwrócę uwagę czytających ten felieton: Jaki procent z tej liczącej niespełna 600 tysięcy osób rzeszy nauczycielek i nauczycieli jest mobilizowana do rozwoju zawodowego, a więc do uczestniczenia w formach doskonalenia zawodowego, przepisami o awansie? Długo szukałem danych statystycznych możliwie aktualnych – niestety dotarłem jedynie do takich:
W roku szkolnym 2017/18 większość kadry pedagogicznej stanowili nauczyciele dyplomowani (55,4%). Nauczyciele mianowani stanowili 21,6% kadry, nauczyciele kontraktowi – 15,5%, stażyści – 4,4%, a nauczyciele bez stopnia awansu stanowili 3,1%. W porównaniu z poprzednim rokiem szkolnym, odsetek nauczycieli dyplomowanych wzrósł o 0,5 p.proc., a kontraktowych o 0,4 p.proc., natomiast odsetek nauczycieli mianowanych spadł o 1,5 p.proc., Zmiany te wynikają z przewidzianej w Karcie Nauczyciela ścieżki awansu zawodowego, która preferuje nauczycieli z długim stażem pracy. [www.portalstatystyczny.pl]
I tak „popłynąłem” z prądem moich eseistycznych skłonności, zapominając, ze piszę felieton. Ale stało się to dlatego,że usiłowałem znaleźć argumenty dla mojej tezy, iż uczestnikami licznych ofert doskonalenia, jakie prezentują pozaformalne podmioty i osoby fizyczne (nie będące w systemie ośrodków doskonalenia nauczycieli lub CEO), jest bardzo ograniczony – w porównaniu do całej populacji niewielki – procent ogółu nauczycieli. I są to na ogół nauczycielki i nauczyciele ze stopniem dyplomowanego – uczestniczący w tych spotkaniach wyłącznie „z potrzeby serca”, z przekonania o konieczności włączenia się w oddolny ruch „eduzmieniaczy”.
Stąd moje pytanie – oby nie okazało się retorycznym:
Co należy zrobić, aby w tych spotkaniach uczestniczyli także ci, którzy realizując wymogi na awans wolą „zaliczyć” kurs w ODN-ie, a także ci, którzy mając stopień dyplomowanego niczego już nie pragną, poza spokojnym dotrwaniem do emerytury – z podwyżkami wynagrodzeń „po drodze”?
Włodzisław Kuzitowicz
Analizując wydarzenia minionego tygodnia, które zarejestrowało „Obserwatorium Edukacji”, można dostrzec jeden motyw przewodni: „Lex Czarnek” – i narastający sprzeciw wobec tych zakusów władzy ze strony nauczycielskich związków zawodowych, samorządów i opozycji, a także manewry władzy, aby mimo wszystko „przepchnąć” ten projekt przez parlament.
Tydzień zaczął się od informacji o wysłuchaniu społecznym ws.projektu ustawy tzw. „lex Czarnek”. Jako że nie mam pewności czy wszyscy czytający ten tekst zdali sobie sprawę, że nie było to wydarzenie „z życia Sejmu”, bo gdyby tak było, to nosiłoby ono nazwę „wysłuchania publicznego”. Widocznie , jak to pani marszałkini Witek ma w swej strategii, nie po raz pierwszy, wniosek o takowe oddaliła. I dlatego kluby poselskie partii opozycyjnych zorganizowały wysłuchanie społeczne. A tam, jak bardzo by słuszne nie prezentowano opinie, pozostaną one jedynie materiałem do publikacji prasowych – bez jakiegokolwiek formalnego wpływu na proces legislacyjny.
We wtorek (7 grudnia), podczas posiedzenia sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży, miało się odbyć pierwsze czytanie tego projektu, funkcjonującego w Sejmie jako druk nr 1812. Już na następny dzień – na środę 8 grudnia – zapowiadano drugie czytanie tego projektu, podczas 43. posiedzenia Sejmu – choć nie było tego punktu w opublikowanym na stronie Sejmu porządku dziennym tego posiedzenia.
Ta zapowiedź stała się impulsem dla ZNP do ogłoszenia – pod hasłem “Lex Czarnek to śmierć polskiej edukacji” – na ten dzień manifestacji pod gmachem ministerstwa na Szucha,
Ale jakież było zdziwienie wszystkich uczestników, gdy kierownictwo Sejmu dokonało niezapowiedzianej zmiany w tematyce wtorkowego posiedzenia sejmowej KENiM – z pierwszego czytania projektu „wiadomej” ustawy na… sytuację pandemiczną w szkołach. Pewnie sam minister Czarnek był tą zmianą zaskoczony, bo – o dziwo – przyszedł na nie (dopiero po raz drugi w swojej kadencji), zapewne dlatego, że miał już ten punkt w swoim kalendarzu….
Jak informował Portal OKO.press „podobno PiS boi się, czy z powodu absencji w swoich szeregach komisja poprze projekt”.
Oczywistą konsekwencją tej podmiany było odwołanie przez ZNP planowanego na środę protestu pod ministerstwem.
Widocznie po kilku dniach analizy sytuacji i poszukiwania jakiegoś fortelu, aby mimo wszystko uzyskać poparcie dla projektu w pierwszym czytaniu, pisowska większość w prezydium Sejmu znalazła rozwiązanie, bo 10 grudnia mogłem zamieścić na OE materiał, opatrzony retoryczno-ironicznym tytułem:„Lex Czarnek” to element doktryny obrony narodowej? Oto jago najważniejsza informacja:
Dzisiejszy felieton pierwotnie miał nie mieć jednego tematu, miał mieć kilka wątków, bo było kilka wydarzeń, które wywołały u mnie potrzebę skomentowania ich. Jednak gdy zacząłem pisać o pierwszym – temat tak mnie wciągnął, że zrezygnowałem z podejmowania innych.*
Tym pierwszym podjętym tematem były refleksje, a później moje marzenia, które miały swój początek w zamieszczonej przeze mnie we wtorek (30 listopada 2021 r.) relacji z uroczystości ślubowania klas pierwszych w XVIII LO w Łodzi. Okazało się, że dla niektórych czytających ją za pośrednictwem Facebooka, problemem było to, że były to tzw. „klasy mundurowe”. Pod linkiem do tej relacji pojawiły się bardzo nieprzychylne komentarze. Oto jeden z nich, który nie został przeze mnie skasowany, lecz który doczekał się repliki – mojej i jeszcze jednej osoby:
osoba x x x
„Straszne. Czyżby kaczejugend?”
Na co ja odpisałem:
„Nie, te klasy po raz pierwszy powstały w tej szkole, kiedy Kaczyński i PiS nawet ne marzyli o takiej władzy, jaką im naiwni (niedokształceni, nieporadni, zakompleksieni) Polacy dali.”
osoba y y y
„Może zamiast tworzyć obraźliwe neologizmy i komentarze, należałoby docenić zaangażowanie młodzieży i wysiłek włożony w przygotowanie uroczystości.”
Dzisiaj jestem już po upewnieniu się na stronie XVIII LO i wiem – dokładnie – kiedy te klasy zaczęły powstawać. Oto te informacje:
W roku 2005, utworzone zostały w XVIII LO po raz pierwszy klasy z programem policyjno – prawnym, […], w roku 2009 powstała pierwsza klasa z programem wojskowym,a uczniowie zaczęli nosić mundury wzorowane na policyjnych i wojskowych.
Wszyscy którzy od dawna interesują się edukacją wiedzą, że już w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych ub. wieku coraz mniejsza liczba uczniów kończyła szkoły podstawowe – niż demograficzny w coraz większym stopniu wkraczał do szkół ponadpodstawowych. Sytuację liceów i szkół zawodowych dodatkowo pogorszyło utworzenie gimnazjów, co skutkowało brakiem rekrutacji w roku 2001, a w liceach – od roku 2002 – tylko trzyletnim cyklem nauki. Od 2005 roku, kiedy szkoły opuścili ostatni absolwenci czteroletniego cyklu, w liceum które zrekrutowało uczniów jedynie do dwu oddziałów, w szkole uczyło się jednocześnie jedynie 6 klas. A jeśli udało się otworzyć tylko jedną klasę…. dalsze istnienie takiej szkoły w ogóle nie było uzasadnione – z przyczyn ekonomicznych.
W tej sytuacji nie należy się dziwić, że władze miasta opracowały projekt dostosowania liczby liceów do rzeczywistych potrzeb. Rozpoczęła się walka o przetrwanie. I tak należy interpretować sięgnięcie po projekt klas mundurowych w XVIII LO. Gdyby nie to – szkoła zlokalizowana poza centrum miasta, w rejonie w którym nie ma nowych blokowisk, gdzie w starych osiedlach na ogół nie zamieszkują młode rodziny z dziećmi, gdzie do „zwykłego” LO nie chcieliby dojeżdżać kandydaci z innych części Łodzi, nie miałaby szans na przetrwanie.
x x x
Także w tamtym czasie – jak napisano w historii szkoły – „opracowano ceremoniał ślubowania, który zyskał swoją wagę i kształt dzięki współpracy z płk Janem Ryckiem, wieloletnim przyjacielem Szkoły. Data ceremonii jest stała, a wybrana została – jak wspomniano wyżej – w związku z obchodami Dnia Patrona – Jędrzeja Śniadeckiego, który urodził się właśnie w tym dniu. Jest to zawsze Święto Szkoły, dzień, w którym nie odbywają się zajęcia dydaktyczne, ale społeczność szkolna spotyka się na uroczystości ślubowania. Przygotowania do tego dnia zaczynają się kilka tygodni wcześniej,gdyż uczniowie klas I muszą opanować zasady musztry.”
[Źródło:http://www.liceum18lodz.pl/index.php/o-szkole/historia/]
Nie mogę powstrzymać się przed przytoczeniem roty owego ślubowania (zapis z pliku filmowego o przebiegu uroczystości):
Wybaczcie Wszyscy Czytający ten felieton (i zapewne wiele poprzednich), że tak świętuję zamieszczenie czterechsetnego felietonu na OE. Ale musicie, zwłaszcza ci młodsi, zrozumieć, że gdy ma się „na liczniku” taki „przebieg” jak ja (ponad 28 340 zaliczonych dni), to nie tylko każdy rok, ale każdy miesiąc i tydzień przeżyty w jakiej takiej formie, także intelektualnej, to już powód do radości. A w przypadku tej dzisiejszej okazji jest to także powód „merytoryczny”. Wszak za pisanie tekstów, w których komentuję wydarzenia dziejące się wokół mnie, wziąłem się dopiero na emeryturze, jako totalny amator, którego „zewnętrzne bodźce” uczyniły nie tylko redaktorem internetowej gazety („Gazeta Edukacyjna” – rok 2006 – Wyższa Szkoła Pedagogiczna), ale w konsekwencji tego „sieciowego” zaistnienia – także cotygodniowym felietonistą w wydawanej w Warszawie, w formie drukowanego tygodnika, „Gazecie Szkolnej”. (2007 – 2011)
I okazało się, że nie tylko od papierosów, alkoholu i narkotyków łatwo się uzależnić. Od cotygodniowego stukania w klawiaturę komputera „na tematy aktualne” – także.
I to było powodem, że „musiałem” utworzyć „Obserwatorium Edukacji”, kiedy twarde prawa ekonomii pozbawiły mnie obowiązków redaktora naczelnego „Gazety Edukacyjnej”. Przypominam, że w tym moim – tym razem na prawdę moim – „informatorze oświatowym” pierwszym zamieszczonym tekstem był felieton. Już po kilkunastu tygodniach wykształciła się „procedura” felietonów pisanych – nieomal – każdej niedzieli.
Dzisiaj jest to już felieton czterechsetny. Nie dziwcie się, że chcę ten fakt jakoś szczególnie podkreślić. Bo nie wiem, do ilu jeszcze „dojadę”….
x x x
Pierwszy „minijubileuszowy” „Felieton nr 50. O „Nauczycielu Roku”, uczniowskim przedstawieniu i nagrodzonych„ nie nastroił mnie do fetowania tej okazji. Także gdy przyszła niedziela 22 listopada 2015 roku i pisałem felieton opatrzony nr 100, któremu dałem tytuł Jubileusz felietonisty w cieniu restauracji pedagogiki „urabiającej”, też nie mogłem wypełnić go treściami „jubileuszowymi”. Oto dlaczego :
Los tak zrządził, że ten jubileuszowy felieton piszę w finale tygodnia, w którym działo się, oj działo w kraju w ogóle, ale też i na naszym edukacyjnym podwórku. Po wysłuchaniu exposé premier Beaty Szydło nie można już mieć wątpliwości: weszliśmy w epokę restauracji – oczywiście nie w znaczeniu gastronomicznym! Niezależnie od zasłony dymnej frazeologii prawicowo-nacjonalistycznej, jaką posługują się liderzy formacji, która – to fakt – w wyniku demokratycznych wyborów objęła i sprawuje niepodzielnie nieomal pełnię władzy w naszym kraju, tak naprawdę jest to „powtórka z rozrywki” czasów znanych starszym rocznikom z PRL!
Mogę dziś potwierdzić, że na fetę z własnego „dokonania” nie było wtedy atmosfery.
x x x
Po kolejnych pięćdziesięciu felietonach – 18 grudnia 2016 roku – także nie uczyniłem tego tekstu jubileuszowo-okolicznościowym. Miał on tytuł „O młodzieżowych Wallenrodach, czyli ich liście do Prezydenta”. I tylko w jego końcowej części napisałem:
Jak na „mały jubileusz” – 150. napisany i zamieszczony w OE mój felieton – akurat ta historia z owymi Konradami Wallenrodami w Radzie Dzieci i Młodzieży przy MEN w roli głównej w sam raz pasuje, aby to wydarzenie potraktować jako prezent od „nieprzewidywalnej rzeczywistości społecznej”. Bo skoro w młodym pokoleniu nie wszyscy są kolaborantami i klakierami władzy, to może ciągle ma sens śpiewanie (wraz z nimi) „Jeszcze Polska nie zginęła…”
I pomyśleć, że za kilka dni minie pięć lat od tego wyznania mojej wiary.
x x x
Dopiero 17 grudnia 2017 roku zamieściłem felieton, który już w tytule sygnalizował rozważania okolicznościowe: „Felieton nr 200. JUBILEUSZ, czyli coś się kończy, coś zaczyna…” Jego obszerną zawartością jest charakterystyka kolejnych lat pisania moich felietonów, a nawet linki do – wybranych z tej okazji – czterech felietonów z 2017 roku.Dzisiaj, po latach od tamtego dnia, bez udawania że wszystko jest OK, muszę przyznać się, że w zakończeniu tamtego felietonu złożyłem pewną deklarację:
Otóż podjąłem właśnie decyzję, że ten dwusetny felieton jest ostatnim w tej formule. W nadchodzącym nowym 2017 roku będę w niedzielę zamieszczał prawdziwie felietonowe felietony, nieprzekraczające 5 tys. znaków! Natomiast dla zaspokojenia moich potrzeb pisania obszerniejszych materiałów problemowych otwieram nową zakładkę <Eseje>.
No cóż – sami wiecie, że były to takie „obiecanki cacanki”…
Poprzedni tydzień był bogaty w publikacje, które wzbudziły moją potrzebę skomentowania ich. Zacznę od zamieszczonego w poniedziałek tekstu z bloga Jarosława Blocha pt, „Edukacja – temat zastępczy”. Mam odmienne od autora tego posta spostrzeżenia i wnioski. Napisał on, że im większa będzie nieudolność rządzących, tym głośniej będzie o edukacji i że rząd potrzebuje sukcesu zastępczego, by ukryć swoją niekompetencję. To prawda, rząd generalnie jest nieudolny i wiele na to wskazuje, że dla ukrycia tej swojej – nie tylko niekompetencji w zarządzaniu państwem, ale także afer finansowych, wynajduje i nagłaśnia tematy zastępcze.
Jednak – moim zdaniem – nie jest takim tematem edukacja i lansowane przez ministra Czarnka reformy i projekty. Może w zamyśle rządowych pijarowców takie były źródła tych pomysłów, ale tematem zastępczym się nie stały. Po pierwsze dlatego, że nie widać szans na jakikolwiek sukces rządowego projektu zmian w prawie oświatowym (nawet nauczycielska „Solidarnść”, nie mówiąc o ZNP, jest przeciw), ale przede wszystkim dlatego, że tak naprawdę (poza nauczycielami, i to nie wszystkimi) budzi to niewielkie zainteresowanie mediów, a co za tym idzie – tzw. „opinii publicznej”.
Kto chciałby sprawdzić czy mam rację, niech popatrzy jakim słabym medialnym echem odbiły się ostatnie zgrzyty w negocjacjach rządu, samorządów i związków zawodowych, po ich zerwaniu (były zaplanowane na 18 listopada) i po separatystycznym spotkaniu 15 listopada w Kancelarii Prezydenta, gdzie – z jego udziałem – premier Morawiecki rozmawiał z liderami„Solidarności” – Piotrem Dudą i Ryszardem Proksą.
A kogo, poza kilkoma dziennikarzami i nielicznymi uczestnikami mediów społecznościowych interesuje projekt nowego przedmiotu „Historia i teraźniejszość”?
x x x
W środę, (17 listopada w2021r.) zamieściłem materiał, opatrzony tytułem „Jarosław Kordziński: Czas na zaniechanie w edukacji prostej transmisji wiedzy”. Były to fragmenty publikacji tegoż Jarosława Kordzińskiego, zatytułowanej „Oddajmy szkołę uczniom”. Syntezą prezentowanych tam poglądów może być zdanie: „Stąd czas na zaniechanie w edukacji prostej transmisja danych (gotowych prawd i rozwiązań) i przejście do korzystania z przestrzeni nasyconej bodźcami do uczenia się.”.
Nie pierwszy to raz nazwisko „Kordziński” pojawiło się na OE. Już we wrześniu 2016 roku w materiale „Jarosław Kordziński pyta „Czy szkoła może być lepsza?” I proponuje odpowiedź” udostępniłem fragmenty tekstu z jego bloga pt. „Czy szkoła (także ta po „Dobrej Zmianie”) będzie mogła być lepsza?”
Drugi raz, całkiem niedawno bo 20 października, tym razem bez skrótów, zamieściłem jego tekst, którego tytuł także był retorycznym pytaniem:„Czy trzeba organizować proces uczenia się uczniów?”
Muszę się tu przyznać, że już wtedy, gdy zamieszczałem fotkę autora tego tekstu, a jeszcze intensywniej w minioną środę, mając skojarzenie – chyba się nie będziecie dziwić – ze sławnym rosyjskim pisarzem Lwem Tołstojem, zadawałem sobie pytanie o to, jaką drogę zawodową przeszedł ów, niemłody wszak, autor owych tekstów. Ale przecież nie tylko tych, bo napisał całą biblioteczkę książek – we wszystkich podejmując idee zmieniania szkoły, odchodzenia od modelu pruskiego, a przecież nie jest on w takim wieku, że mógł tą wiedzę zdobyć na uczelni, na której zdobywał kwalifikacje?
Nie mogę nie zacząć tego felietonu od przeproszenia wiernych czytelników „Obserwatorium Edukacji”, którzy w miniony piątek – 12 listopada – wchodzili na tą stronę, często kilkakrotnie, i nie znajdowali tam żadnego nowego materiału.
P R Z E P R A S Z A M
Ostatni taki dzień bez żadnego tekstu, z tego co pamiętam, zdarzył się parę lat temu, w czasie wakacji. Bo nie w ostatnie… Z tym, że wtedy była to planowana wcześniej „wakacyjna strategia”, a przedwczoraj – niestety – nie tylko że nie była to sytuacja zamierzona, ale wręcz niespodziana – nawet dla mnie..
A było to tak:
W piątek rano, w porze kiedy zwykle serfuję po tradycyjnie odwiedzanych stronach w poszukiwaniu – zwykle tekstu jakiejś/jakiegoś eduzmieniaczki/eduzmieniacza – pomyślałem sobie, że piątek jest zapewne dla większości osób funkcjonujących w naszej „bańce” edukacyjnej dniem wolnym, ogłoszonym w ramach puli „do dyspozycji dyrektora szkoły”. I że mogę sobie odpuścić ten „kanał” czasowo-tematyczny. Zobaczę po południu – jeśli coś wartego upowszechnienia się wydarzy – zamieszczę o tym materiał wieczorem.
Minęło południe, po spacerze z Sendi i obiedzie, zaliczyliśmy naszą rutynową drzemkę. W tym czasie, w okresach nieuśpionej świadomości, coraz intensywniej wracała do mnie myśl, aby zaawansowany nieomal w połowie VI rozdział eseju wspomnieniowego o mojej pracy w WPW-Z, doszlifować w jego obecnej „połówkowej” wersji i zamieścić na stronie OE jeszcze w sobotę
.
Efektem tych rozmyślań było odpalenie laptopa i intensywna praca nad dokończeniem trzeciej części tego rozdziału moich wspomnień, a następnie żmudna ich autokorekta – nie tylko literówkowa ale i stylistyczna.
Czas płynął… Gdy uznałem, że jestem gotów do udostępnienia tego dziełka na stronie OE – minęła już godzina 23.
I przez ten cały czas, ani przez chwilę, nie pomyślałem o tym, że przecież miałem poszukać jakiegoś newsa dnia.
Moja krótka pamięć okazała się tak krótka, że o tym zadaniu ani przez chwilę nie pomyślałem nawet w sobotę rano, gdy klikałem na panelu administracyjnym „Opublikuj” tekst owego eseju.
I dopiero wczoraj wieczorem, kiedy otworzyłem stronę „Obserwatorium Edukacji”, dotarło do mnie, że nie ma nic pod datą 12 listopada….
x x x
Z własnej ciekawości, w kilku najbardziej prawdopodobnych adresach, sprawdziłem jakie to atrakcyjne problemowo informacje ominęły czytelników OE w piątek.
Oto ich wykaz:
Pan minister Czarnek jeździ po kraju, nawiedza szkoły z których – zapewne z różnych powodów – nie płyną do niego trudne pytania, a tymczasem w większości szkół narasta niepokój o przyszłość jaką szykuje władza w zakresie zmian pragmatyki zawodowej, zapisanej w Karcie Nauczyciela, w tym – liczby godzin nauczycielskiego etatu. Przypomnę, że projekt – z którego pan minister jest dumny – przewiduje 22 godziny obowiązkowej pracy w tygodniu + 8 godzin do dyspozycji na terenie szkoły..
Nie zamieszczałem tego materiału na stronie OE, ale postanowiłem od niego wyjść w tym felietonie. Mam tu na myśli zapis rozmowy Katarzyny Piotrowiak z Małgorzatą Krysiak, dyrektorką Szkoły Podstawowej nr 1 w Kowarach, opublikowany w „Głosie Nauczycielskim” nr 43 z 27 października 2021r. a w Internecie – 29 października 2021 roku, który został zatytułowany: „Dyrektor Małgorzata Krysiak: Wzrost pensum może być ciosem dla edukacji wczesnoszkolnej”.
W tym miejscu zacytuję tylko dwa fragmenty wypowiedzi koleżanki dyrektor Małgorzaty Krysiak:
[…] Najważniejsze pytanie teraz brzmi: jak zostanie rozwiązany ten problem w edukacji wczesnoszkolnej? Chodzi o to, że w klasach I-III liczba godzin wynikających z ramowego planu nauczania to 18 plus dwie godziny języka obcego oraz dwie godziny religii. Łącznie to 22 godziny. Z tym, że te podstawowe godziny realizowane przez nauczyciela edukacji wczesnoszkolnej to jest 18 godzin. I tu więcej nie ma. Jeśli pensum wzrośnie do 22 godzin, to będę musiała komuś zabrać np. cztery godziny albo w ogóle jeden etat rozebrać, żeby dopełnić godziny pozostałym nauczycielom. Kompletnie nie rozumiem, po co to wszystko próbuje się wdrożyć? Po co? […]
Nie może być tak, że do klasy 1a na cztery godziny przyjdzie jedna pani, druga na kolejne cztery, trzecia znowu na cztery itd. O tym się nie mówi, a ja nigdzie nie doczytałam się rozwiązań. Mam nadzieję, że MEiN wkrótce coś przedłoży, bo zakładam, że tam są też ludzie, którzy powinni wiedzieć, jak wygląda system edukacji wczesnoszkolnej i ramówka.
[Źródło: www.glos.pl]
Jakże to brzmi prawdziwie i tragicznie! Ale to jeszcze nie koniec „próbnego strzelania” kolejnymi propozycjami ze strony ministerstwa. Oto o czym poinformowała „Gazeta Prawna” :
„Kolejna wersja wymiaru nauczycielskiego pensum i bez zmian w propozycji wynagradzania – takie informacje płyną po spotkaniu związków zawodowych z ministrem Przemysławem Czarnkiem.
Ministerstwo Edukacji i Nauki złożyło nauczycielom kolejną propozycję zmian w pragmatyce zawodowej. Ci, którzy pracowaliby do 25 godzin „przy tablicy” mieliby do wypracowania osiem tak zwanych godzin karcianych. Ci, którzy mieliby tych godzin mniej niż 25 – 3 godziny karciane. Pensum nauczycieli przedszkoli składałoby się z 25 i dwóch godzin.”
[Źródło:www.serwisy.gazetaprawna.pl]
I bądź tu mądry, człowieku… Ale cokolwiek bym miał zamiar uczynić, to nie będę z tego powodu pisał wierszy. Za to puszczę trochę wodzy wyobraźni i zaprezentuję taką oto hipotezę:
Odnoszę wrażenie, że rząd PiS, a szczególnie minister Czarnek, postanowili zastosować stary sposób pewnego rabina, o którym pamięć w narodzie – nie tylko wyznania mojżeszowego – trwa niezniszczalna w przekazywanym z pokolenia na pokolenie dowcipie:
„Mosze skarżył się rabinowi na warunki panujące w jego domu: – Rebe, jaki u mnie hałas, ciasnota, żona krzyczy, dzieci płaczą, co mam robić? Rabin poradził mu: – Mosze, ty kup sobie kozę. Mosze posłuchał rady i zrobił to, co radził mu rabin. Po kilku dniach jednak Mosze znów przyszedł do rabina na skargę: – Rebe, coś ty mi doradził? Teraz jest jeszcze gorzej, niż było, jest jeszcze większa ciasnota i hałas, żona krzyczy, dzieci płaczą, koza beczy. Na to rabin odparł: – Mosze, ty teraz sprzedaj tę kozę. Żyd znów posłuchał rady i po kilku dniach powrócił do rabina, mówiąc: – Dzięki ci, rebe, za radę, sprzedałem kozę. Jaki ja mam teraz spokój!
Obserwując kolejne fazy rozmów ministra lub jego przedstawicieli z nauczycielskim związkami zawodowymi, dowiadując się o kolejnych projektach serwowanych przez stronę rządową, odniosłem wrażenie, że cała ta eskalacja nowych obciążeń i obowiązków serwowanych nauczycielom, z cukiereczkiem rzekomych podwyżek wynagrodzeń na osłodę, to jedynie taki „teatr dla ubogich” (czytaj – naiwnych). Myślę, że rządzący zdaja sobie sprawę, że strona pracownicza nigdy tych propozycji nie zaakceptuje, wtedy oni trochę spuszczą ze swoich wyśrubowanych propozycji zwiększenia godzin pracy nauczycieli (22 „przy tablicy” + 8 tzw. „karcianych”), ale także wycofają się z dotychczas prezentowanych tabel płacowych, zmniejszając zapisane tam stawki. I będą liczyli na wdzięczność tzw. „mas nauczycielskich”, które z ulgą przyjmą ten ruch „dobrego pana”, co to „odpuścił” z wymagań, i jednak trochę do wypłaty dołożył.
Bo lud pamięta czasy, gdy mówiło się: „Dobry pan!!! Mógł zabić a tylko pobił!”
A strajku nauczycieli władza się nie boi – już przećwiczyły to obie strony przed ponad dwoma laty…
Włodzisław Kuzitowicz