Archiwum kategorii 'Artykuły i multimedia'

Pierwsze  w 2024 roku spotkanie w „Akademickim Zaciszu” było poświęcone problematyce porozumiewania się miedzy ludźmi.  Jego gospodarz – prof. Roman Lepperet – zaprosił  tego wieczora dr Agatę Jastrzębowską-Tyczkow- ską  psycholożkę społeczną, pomysłodawczynię kampanii „Mów do mnie grzecznie”.  Celem tej kampanii jest promowanie w społeczeństwie postawy otwartej, akceptującej różnorodność, a także nauczanie komunikacji asertywnej, do rzeczy, opartej na faktach.

 

 

Plik z zapisem rozmowy w „Akademickim Zaciszu” z dnia 3 stycznia 20244 roku 

„Jak (nie) mówimy do siebie?” –  TUTAJ

 

 



Dr Tomasz Tokarz  zamieścił  31 grudnia 2023 roku na swoim FB profilu tekst, który jest kolejną wypowiedzią w sprawie, wpisującą się obserwowalny ostatnio nurt wzmożenia upublicznianych opinii i  propozycji’ kierowanych do nowego rządu, a zwłaszcza do Ministerstwa Edukacji, dotyczących oczekiwań zmian w oświacie:

 

 

Coraz bardziej bezowocne jest dla mnie czytanie postów dotyczących edukacji (czy szerzej: życia społecznego), opartych na tezie „badania pokazują…”. Są one najczęściej pochodna bardzo wybiórczego „cherry picking” – wpisuje się pożądaną frazę w google i wyskakują dane potwierdzające właściwie dowolną tezę. Że smatfony niszczą albo nie niszczą, że dyscyplina przeszkadza albo pomaga, że zadania coś dają, albo nie dają…

 

Bierze się je szybko i pomija coś co nie pasuje. Chodzi głównie o to, by znaleźć cokolwiek co potwierdza własne obsesje, przekonania i wyobrażenia, a nie realne dążenie do prawdy.

 

Same te badania z obszaru nauk społecznych są zresztą mało wiarygodne – bo zaprzeczają sobie nawzajem, są oparte najczęściej na ankietach (a wiadomo, jak wygląda ich wypełnianie), są rzadko replikowalne, a co gorsze jest mnóstwo ujawnionych już przypadków (i to największych sław) – zwykłego fałszowania danych.

 

Nie wiem, co nam pozostaje… Ale coraz bardziej się robię agnostyczny w sprawie tego, że badania w tej dziedzinie pomogą mi znaleźć odpowiedź, jako powinna wyglądać idealna edukacja dla wszystkich uczniów.

 

Pozostają mi własne doświadczenia i słuchanie/czytanie o realnych doświadczeniach innych. I zwyczajny szacunek dla drugiego człowieka po drugiej stronie, słuchanie go, otwarcie na jego potrzeby

 

 

 

 

Źródło: www.facebook.com/tomasztokarzIE/

 



Wczoraj (2 stycznia 20244 r.) późnym popołudniem dr Marzena Żylińska zamieściła na swoim Fb profilu tekst, który jest kolejnym ogniwem w łańcuszku problemów szkolnych do rozwiązania:

 

 

Uczniowie klasy 4 pisali sprawdzian z tabliczki mnożenia. Na rozwiązanie 20 przykładów mieli 5 minut. Syn pani Pauliny dostał ze sprawdzianu jedynkę. Bez presji czasu potrafił rozwiązać każdy przykład. Co więc zostało ocenione?

 

Dostałam od Pauliny K. mail z pytaniem, czy opisana sytuacja jest w porządku.

 

 

 

 

Recz miała miejsce na początku roku szkolnego. Dzieci wiedziały, że na pierwszej po wakacjach lekcji matematyki będzie sprawdzian z mnożenia i dzielenia. Na rozwiązanie 20 przykładów miały 5 minut. Maksymalnie można było zrobić 2 błędy. Trzeci błąd oznaczał 1.

 

Za sprawdzian można było dostać 6 (jeden błąd), 5 (dwa błędy) lub 1 (trzy i więcej błędów).

 

Mama chłopca we wrześniu zeszłego roku napisała, że jej syn umiał mnożyć i dzielić, ale zupełnie nie poradził sobie z presją czasu i zapytała, za co dostał ocenę niedostateczną. Chciała też wiedzieć, czy taki sposób oceniania w klasie 4 ma uzasadnienie metodyczne.

 

To niestety częsty błąd. Wierzę, że intencje nauczycieli są dobre, ale nie zmienia to faktu, że szkody spowodowane takim sposobem oceniania są naprawdę poważne, czasami wręcz zupełnie niszczą u dzieci chęć do nauki. Łatwo sobie wyobrazić, jak czuje się dziecko, które wie, że jest dobrze przygotowane, ale z powodu sztucznie stworzonego stresu nie może swojej wiedzy pokazać.

 

Tak samo odbierają to zresztą dorośli. Wielu z nas pod presją czasu traci głowę i nie może pokazać, co wie. Trudna sztuka oceniania, czyli co chcę ocenić, a co oceniam.

 

Gdy hospitowałam lekcje studentów (języki obce), często obserwowałam, że sprawdzając np. rozumienie ze słuchu, odejmowali punkty za błędy w pisowni (uczniowie mieli zapisać, to co usłyszeli).

 

Pytałam wtedy: Co chcesz ocenić?

 

S: Rozumienie ze słuchu.

 

Ja: Ale odejmujesz punkty za błędy w pisowni.

 

S: No bo to jest błąd i jak nie poprawię, to się utrwali.

 

Ja: To znaczy, że ktoś, kto wszystko zrozumiał, ale zrobił dużo błędów w zapisie, dostanie 1.

 

Czy tak?

 

S: No tak.

 

Ja: Czyli, co oceniasz?

 

S: A ….

 

 

Patrząc na lekcje z perspektywy rodzica i osoby zajmującej się metodyką, takie błędy widziałam bardzo często. Wierzę, że nie wynikały ze złej woli, ale pewnie z tego, że albo zabrakło tego ważnego zagadnienia w czasie studiów, albo ktoś tego materiału nie opanował. Niestety skutki ponoszą uczniowie, bo efektem jest niszczenie motywacji do nauki.

 

Opisana sytuacja powinna wyglądać inaczej.

 

Rozumiem, że nauczyciel, który zaczyna pracować z dziećmi w 4 klasie chce wiedzieć, jak opanowały tabliczkę mnożenia, ale … Żeby się tego dowiedzieć, nie trzeba na pierwszej lekcji po wakacjach robić sprawdzianu. Zaczynać rok szkolny od sprawdzianu, to jak mówił Celestyn Freinet „Stawiać wóz przed koniem.”

 

Dużo lepsza jest w takiej sytuacji diagnoza w procesie, która daje nauczycielowi pełen obraz, ale nie wywołuje stresu i nie zniechęca do przedmiotu, którego uczy. Dzieci nie mają świadomości, że poziom ich wiedzy i umiejętności jest sprawdzany, a jednocześnie mogą się na takiej lekcji uczyć. Bo nauczyciel uczący matematyki w klasie 4 to fachowiec, więc wie, jak nadrobić zaległości, które powstały w pierwszym etapie edukacji.

 

W 4 klasie nie można też oceniać zdolności pracy na czas w warunkach stresu. Tego nie ma w żadnej podstawie programowej, a to właśnie zostało ocenione w przypadku syna pani Pauliny.

Dlaczego wielu nauczycieli tak postępuje? Wierzę, że w większości przypadków intencje są dobre.

 

Często słyszę taką odpowiedź:

 

Bo przecież po 8 klasie będą pisać egzamin i wtedy nie będą mieć tyle czasu, ile by chcieli. Więc muszę ich do tego przyzwyczajać.”

 

Nawet jeśli intencje są dobre, to metoda jest błędna metodycznie i absolutnie przeciwskuteczna. Dziecko, które rozpoczyna 4 klasę ma 5 lat, żeby przygotować się do końcowego egzaminu. W przypadku dziesięciolatka 5 lat to ogrom czasu. Poza tym trzeba pamiętać, że nic tak skutecznie nie hamuje procesu uczenia się jak wysoki poziom stresu.

 

Często mówi o tym w swoich wykładach prof. Marek Kaczmarzyk.

 

Często spotykam się też z argumentem, że do egzaminacyjnego stresu i związanej z nim presji czasu trzeba dzieci przyzwyczajać. Niestety do stresu nikogo przyzwyczaić się nie da. Wysoki poziom stresu nie tylko utrudnia (czasami wręcz hamuje) procesy uczenia się, ale jest też niszczący dla zdrowia (niszczy np. odporność) i uszkadza hipokamp (ważna struktura w układzie limbicznym odgrywająca ważną rolę w procesie uczenia się).

 

Jeśli chcemy, żeby w szkole uczniowie efektywnie się uczyli, musimy zadbać o to, żeby stresu w szkole było jak najmniej. Całkowicie i tak nie uda się go wyeliminować, ale celowe tworzenie sytuacji utrudniających procesy uczenia się jest nielogiczne, niezrozumiałe i nieprofesjonalne.

 

Wie to wielu nauczycieli, którzy na swoich lekcjach starają się tworzyć przyjazną atmosferę. Neurobiolog prof. Gerald Hüther wyjaśnia to tak:Nasz mózg jest niezwykle złożoną strukturą, której działania wciąż nie rozumiemy i nawet nie wiemy, czy kiedykolwiek w pełni zrozumiemy, ale kieruje się bardzo prostą zasadą: Powtarzaj to, co przyjemne i unikaj tego, co nieprzyjemne.”

 

Uczniowie, którzy trafiają do nauczycieli, którzy znają tę zasadę, mają ogromne szczęście. Bo jeśli lubią jakiś przedmiot, jeśli dobrze się im kojarzy, to chętnie poświęcają mu czas.

 

 

 

Źródło: www.facebook.com/marzena.zylinska/



 

Oto obszerne fragmenty zamieszczonego dzisiaj (2 stycznia 2024 r.) przez redakcję „Gazety Wyborczej” artykułu Karoliny Słowik:

 

Prawie wszyscy kuratorzy oświaty odwołani. Zapamiętamy ich jako

przeciwników Halloween i błyskawic

 

 

Już nie będzie nic o „niszczących ideologiach”, nie będzie ścigania za Tęczowe Piątki, potępiania dyni na Halloween. Ministra Barbara Nowacka wymieniła dwunastu z szesnastu kuratorów.

 

Dokonały się już pierwsze zmiany. Od pierwszego stycznia nie ma już Ministerstwa Edukacji i Nauki. Rozporządzeniem szefowej resortu Barbary Nowackiej wracamy do starego podziału na Ministerstwo Edukacji Narodowej (z siedzibą przy Al. Szucha) i Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego (przy ul. Wspólnej). Tym drugim kieruje minister Dariusz Wieczorek. Na tym nie koniec. Tuż przed nowym rokiem, 29 grudnia, Barbara Nowacka zdążyła odwołać już dwunastu z szesnastu kuratorów oświaty […]

 

Na kolejne decyzje resortu czekają kuratorzy i kuratorki z województwa zachodniopomorskiego, lubuskiego, lubelskiego i opolskiego. – Zgodnie z zapowiedzią szefowej resortu Barbary Nowackiej we wszystkich kuratoriach w kraju dojdzie do zmian personalnych – potwierdza rzecznik MEN Piotr Otrębski.

 

Wszyscy nowi szefowie kuratoriów to pełniący obowiązki. O tym, kto zajmie te stanowiska na stałe, rozstrzygną konkursy. Przypomnijmy, że była ministra edukacji Anna Zalewska zmieniła zasady ich powoływania. Zgodnie ze znowelizowaną siedem lat temu ustawą o prawie oświatowym kuratorów powołuje i odwołuje minister na wniosek wojewody.

 

A kandydata na kuratora wyłania się w drodze konkursu ogłaszanego przez wojewodę. Problem w tym, że w komisji konkursowej zasiada trzech przedstawicieli ministerstwa, dwóch wojewody i po jednym organizacji związkowych zrzeszających nauczycieli. Dzięki temu w 2016 r. Zalewska powołała większość kuratorów z politycznego klucza.

 

Organizacje pozarządowe zrzeszone m.in. w Wolnej Szkole i SOS dla Edukacji domagają się nie tylko odpolitycznienia tych urzędów (zakaz pełnienia funkcji przez członków partii politycznych), ale również zmiany sposobu ich powoływania. Do tego potrzeba zmiany ustawy i podpisu prezydenta.

 

Jesteśmy za tym, by w tę stronę poszły te zmiany. Dzięki temu zbliżymy się od odpolitycznienia tej funkcji. To może być trudniejsza droga, bo wymaga wsparcia prezydenta. Ale jeśli chcemy myśleć o edukacji nie kadencyjnie, tylko w dłuższej perspektywie, to powinniśmy się o to postaraćkomentuje Karolina Prus-Wirzbicka z SOS dla Edukacji.

 

 

 

Źródło: www.wyborcza.pl

 

 

 



Dzięki niezastąpionemu koledze Jarosławowi Pytlakowi – bo to z jego Fb profilu znaleźliśmy poniższy tekst – dowiedzieliśmy się o tej wartej zainteresowania sprawie:

 

 

Za portalem ONET*:

 

Ministra edukacji Barbara Nowacka zareagowała na wpis użytkowniczki portalu społecznościowego X/Twitter. Uczennica narzekała w nim na to, że dostała uwagę z powodu niewzięcia udziału w klasowej zbiórce na Szlachetną Paczkę. Uwaga została skategoryzowana jako „zaangażowanie społeczne”. Autorka wpisu przekonywała, że nie była w stanie dołożyć od siebie 10 zł, ponieważ miała na koncie tylko 4 zł, a jej rodzic przebywał w tamtej chwili na spotkaniu, więc nie mógł wykonać błyskawicznego przelewu.

 

 

Na wpis uczennicy niespodziewanie zareagowała ministra edukacji. Aktywna na portalu X/Twitter Barbara Nowacka poprosiła autorkę wpisu o kontakt i wskazanie szkoły oraz autora/autorki uwagi.

 

 

Oburzające. Poprosiłam autorkę wpisu o konkretne namiary. Nie można oceniać aktywności w zależności od możliwości finansowych” — napisała Nowacka pod wpisem blogerki Kataryny, która nagłośniła opisywaną sytuację. Sama uczennica po kilku godzinach usunęła swój wpis.

 

(W komentarzu)podaję link do całego artykułu, ale poza powyższymi informacjami znajduje się w nim tylko przypomnienie, że „Barbara Nowacka chce ograniczenia lekcji religii w szkole„, co nijak ma się do meritum sprawy, za to świetnie pokazuje, jak media „grzeją” nastroje w internecie.

 

A teraz proszę (przyjrzeć się ilustracjom i) zapoznać się z moimi uwagami, które zapisuję poniżej.

 

 

1.Notatka u uczennicy jest datowana na 30 grudnia. Szlachetne Paczki ekspediuje się około 10 grudnia. Pytanie zatem, dlaczego trzy tygodnie nie wystarczyły, by uzupełnić brak, skoro problem był tylko w chwilowej niedostępności taty?

 

2.Dobrze byłoby sprawdzić, czy uczennica nie zadeklarowała wcześniej, że wpłaty dokona, co mogło być elementem projektu – zanim wybierzemy beneficjenta, ustalamy, czy mamy środki na Paczkę, a potem się z tej obietnicy nie wywiązała.

 

3.Nawet gdyby jednak nie było żadnych okoliczności łagodzących, to nie może być materia publicznej, medialnej aktywności Ministra Edukacji Narodowej. Istniało multum możliwości, by dyskretnie wyjaśnić sytuację, a nagłośnić ją – jeżeli w ogóle, to jako anonimowy przykład złej praktyki. Po upewnieniu się, że była to rzeczywiście zła praktyka. Natomiast publiczne żądanie „przesłania namiarów na szkołę i osobę, która ten wpis zrobiła” jest po prostu żenujące. Rozumiem, że teraz pani ministra, pod podanym przez siebie adresem sejmowej poczty elektronicznej, będzie prowadziła działania interwencyjne? Otóż nie powinna, od tego, póki co, nadal są kuratoria.

 

Uczennica może pisać na „X” co jej się żywnie podoba, o ile nie łamie prawa. Blogerka Kataryna może nagłaśniać te treści, nawet pisać o „coś zrobieniu” z „takimi nauczycielami„, ale od przedstawicielki nowej władzy oczekuję działania w granicach kompetencji pełnionej funkcji, oraz dobrych rozwiązań systemowych. Mogą być nawet inspirowane z portalu „X”, po dokładnym zbadaniu okoliczności. Tylko tyle i aż tyle!

 

4.Może być natomiast materią zainteresowania pani ministry widoczna w reprodukowanej uwadze         punktacja 0. Oceny (osiągnięć w nauce i zachowania) są dobre lub złe, tzn. mają zarówno zaciekłych przeciwników, jak zwolenników, ale punktowe ocenianie zachowania naprawdę niczym się nie broni, poza wskazywaną przez część nauczycieli wygodą i sprawiedliwością. Wygoda nie może być żadnym argumentem, bo pracujemy z uczniami, nie żeby komukolwiek było wygodnie, ale żeby było pożytecznie. Co do sprawiedliwości, to ostatni, który ją tak pojmował, był król Babilonu, Hammurabi.

 

 

Źródło:www.facebook.com/permalink.php?story

 

 

*Portal ONET zamieścił nie swój materiał. Jego pierwotnym miejscem publikacji był portal „NOiZZ”.  Jak informuje WikipediA  jest to serwis internetowy, którego  grupą docelową jest pokolenie internetowe. Portal należy do Ringier Axel Springer Polska. [WK]

 

 



Wczoraj (29 grudnia 2023 r.) na portalu „EDUNEWS” zamieszczono tekst Moniki Gnutek – nauczycielki w Szkole Podstawowej w Janikowie oraz  liderki programu #SuperKoderzy, który można potraktować jako wizję nauczycielki „pierwszej linii”, o realnych szansach na Dobrą Zmianę w obszarze nauczania matematyki na poziomie szkoły podstawowej. Zamieszczamy go bez skrótów:

 

Koniec z koszmarami – matematyka już nie straszy

 

 

Matematyka, przedmiot, który od dziesiątek lat uważany jest za trudny, niezrozumiały, abstrakcyjny. Obawy przed królową nauk pojawiają się już na etapie klasy czwartej, kiedy to dzieci zaczynają uczyć się matematyki z nowym nauczycielem. Strach często zapożyczają od swoich bliskich, a potęguje się on, kiedy zaczynają uczyć się innymi metodami niż na etapie klas 1-3 SP. Ale czy matematyka na pewno jest taka straszna, jak ją malują? Czy można uczyć się tego przedmiotu z radością i pasją?

 

Aby matematyka milszą była…

 

Uczennice i uczniowie są zupełnie inni niż 20 lat temu. Ówczesne metody nie sprawdzą się, a dzieci po prostu uciekną od nas i poszukają pomocy gdzie indziej… lub zrezygnują. Nasza młodzież kocha nowe technologie, wykorzystuje je każdego dnia. Zna wiele narzędzi interaktywnych, które pomagają w nauce. Aby przyciągnąć jej uwagę, zarazić pasją do matematyki, warto wejść troszkę w ich świat. Właśnie wykorzystanie cyfrowych narzędzi edukacyjnych otwiera młodym ludziom drzwi do królowej nauk. Technologie angażują dzieci, a samo zdobywanie wiedzy matematycznej jest dla nich przyjemne. W sieci znajdują się aplikacje mobilne, gry edukacyjne, wirtualne laboratoria czy też różne symulacje online, które w sposób prosty pokazują, jak rozwiązać dany problem. Kahoot, Blooket, Nearpod, Genial.ly, Wordwall, TinkerCad – to przykłady narzędzia, które można wykorzystać na lekcji. Znajdują się tam gotowe materiały, można też stworzyć swoje własne.

 

Praktycznie czyli jak?

 

Matematyki trzeba uczyć praktycznie. Jak? Wystarczy zastosować metodę projektu, doskonałą formę nauki, która angażuje uczniów i zachęca do stosowania zdobytej wiedzy. Praca projektowa jest bardzo ważna, rozwija umiejętności krytycznego myślenia, kształtuje relacje oraz umiejętność myślenia matematycznego. A przede wszystkim buduje pozytywne skojarzenia z przedmiotem, zachęca do poszukiwania i samorozwoju bez presji i lęku przed niepowodzeniem. Stworzenie miasteczka geometrycznego, założenie wirtualnego sklepiku, pieczenie ciasta z przepisu, wycieczki z Google Maps, zaprojektowanie własnego domu w narzędziu interaktywnym – to tylko kilka przykładowych miniprojektów, które można zrealizować z dziećmi.

 

Stosowanie korelacji międzyprzedmiotowej jest niezbędne w praktycznym uczeniu tego przedmiotu. Uczniowie i uczennice muszą zobaczyć zastosowanie zagadnień, które każdego dnia poznają na zajęciach. Dzięki temu przedmiot staje się dla nich przyjemny i przestaje straszyć zwielokrotnioną trudnością. Fizyka, informatyka, biologia – to lekcje, które aż proszą o sięgnięcie po matematykę! Tak na przykład dzieje się w programie #SuperKoderzy Fundacji Orange. Analiza danych biologicznych, algorytmy i ich projektowanie, modelowanie zjawisk fizycznych, tworzenie gier, obliczenie zużycia prądu oraz kosztów poniesionych za usługę… Jest to praktyczne, życiowe, daje dzieciom narzędzia przydatne w przyszłości, a nie tylko podczas egzaminu.

 

To dobry kierunek!

 

Nowoczesne metody nauczania matematyki opierają się na zróżnicowanych podejściach, które uwzględniają indywidualne potrzeby uczennic i uczniów. Korelacje między przedmiotami, wykorzystanie technologii komputerowej, lekcje odwrócone i prace projektowe to narzędzia, które nie tylko ułatwiają przyswajanie wiedzy matematycznej, ale także rozwijają umiejętności praktyczne i myślowe uczniów. Współczesna edukacja matematyczna stawia na interaktywność, zrozumienie kontekstu oraz aktywność uczniów, dzięki czemu matematyka staje się fascynującym i dostępnym przedmiotem. I bardzo dobrze!

 

 

#SuperKoderzy to ogólnopolski program edukacyjny Fundacji Orange, którego kluczowym elementem jest nauka programowania. Adresowany jest do szkół podstawowych oraz uczniów w wieku 9-14 lat. W czasie trwania programu dzieci uczą się programowania, podstaw robotyki i poznają świat nowych technologii nie tylko na informatyce, ale również na lekcjach przyrody, historii, języka polskiego, muzyki, matematyki czy języków obcych. Więcej informacji: www.superkoderzy.pl.

 

 

 

Źródło: www.edunews.pl

 

 



Jako że problem prac domowych – zadawać, czy w ogóle zakazać – jest ostatnio bardzo „gorący” , proponujemy dziś lekturę najnowszego tekstu Danuty Sterny z jej nowej strony „OKnauczanie”

 

 

                                                                Praca domowa – to zależy!

 

 

Temat jest bardzo „gorący”, zadawanie lub niezadawanie prac domowych, a może ich ograniczenie jest priorytetem dla nowego ministerstwa.

 

18 grudnia tego roku zaproszono mnie do dyskusji na temat pracy domowej w radiu TOK FM. Audycja radiowa zbiegła się z wizytą wigilijną moich byłych uczniów. U mnie. Skorzystałam z okazji i poprosiłam ich o opnię. Odpowiedź jest (jak prawie zawsze w edukacji) – „to zależy”. Tylko jedna osoba była za rezygnacją całkowitą z prac domowych, ale jej opinia związana była z punktem widzenia rodzica, który ma dziecko w szkole demokratycznej. Inne osoby bez względu na to, do jakich szkół uczęszczają ich dzieci i wspominając własne doświadczenie szkolne, było za OGRANICZENIEM liczby i wielkości prac domowych. Podstawowy argument „przeciw” wiązał się z zabieraniem dzieciom czasu na odpoczynek, a argument „za” polegał na korzyściach wynikających z samodzielnego wykonania zadania i ćwiczenia umiejętności wymagających powtórzeń. Podczas audycji w TOK FM wyszczególniłam pięć warunków dla sensownej informacji zwrotnej, są to:

 

1.Sensowność/konieczność. Zadawajmy prace domowe, tylko wtedy, gdy służą one uczeniu się uczniów.

 

2.Wartościowa/niezbędna. Aby to sprawdzić trzeba sobie samemu zadać pytanie: Co by było, gdybym tej pracy nie zadał/a? Jeśli nic uczniowie nie stracą, to jej nie zadawać.

 

3.Ciekawa dla ucznia. Pan redaktor audycji zapytał mnie, czy praca domowa z matematyki może być ciekawa? Kluczem do tego przymiotnika jest – wybór. Jeśli uczeń ma wybór, w jakiej formie pracę wykona lub nawet jaką pracę wybierze do wykonania, to jest szansa, że go ona zainteresuje.

 

4.Realna do wykonania. Czyli, czy uczniowie są w stanie ją samodzielnie zrobić? Czy nie zajmie im ona za wiele czasu? Badania przeprowadzone w USA wskazują na to, że maksymalny czas odrabiania pracy domowej przez ucznia w ciągu jednego dania, wynosi – 10 minut razy klasa do której uczeń uczęszcza, czyli w piątej klasie uczeń może dziennie poświecić do 50 minut na odrabianie prac domowych ze wszystkich przedmiotów łącznie. Widać tu też zależność zadawania prac domowych od wieku uczniów. Czym wyżej, tym ma ona większy sens (na to wskazują też badania profesora Johna Hattiego).

 

5.Dobrowolna – sprawdzona, ale NIEOCENIONA. Sprawdzenie jest konieczne, gdyż uczeń musi wiedzieć, czy dobrze pracę wykonał, inaczej jej wykonanie nie ma dla niego sensu. Jednak nie powinna być oceniana. Na pewno pojawi się zastrzeżenie, że jeśli bez oceny, to uczniowie nie będą jej robić. Jednak jeśli jest obowiązkowa i narzucona, to nie jest korzystna dla procesu uczenia się ucznia. Generuje wtedy ściąganie, odpisywanie lub wykonanie jej przesz kogoś innego.

 

 

Zauważmy, że jeśli nie jest oceniana, to rodzice też nie widzą sensu wykonywania jej za dziecko. Z tym punktem łączy się też nierozerwalnie to, że nie możemy zapewnić samodzielności wykonania pracy domowej, trzeba jej nie oceniać, aby uczeń sam chciał ją zrobić, aby się czegoś nauczyć lepiej.

 

Nie mówiłam o tym w radiu, ale warto się zastanowić, jakiego rodzaju prace warto zadawać. Postanowiłam o to zapytać uczestników Frajdy z nauczania i o tym będzie następny wpis.

 

Podam mój prosty przykład z matematyki:

 

Warto – kilka zadań na dodawanie ułamków o różnych mianownikach, np.: 1/4 +1/2; 3/10+ 2/3; 1/25+ 3/80

 

Nie warto – zadanie polegające na możliwości tylko wymiany liczb, np.: 1/4+ 3/4; 1/8+3/8; 1/11+3/11

 

A najlepiej, gdyby praca domowa była do wyboru, np.:

 

Wybierz sobie zadanie do wykonania w domu:

 

1.Wyjaśnij od czego zaczęłabyś/zacząłbyś dodawania tych dwóch ułamków: 1/2+ 2/15?

 

2.Ktoś podał, że wynikiem dodawania 1/2+ 2/15 jest 3/17, jaki został popełniony błąd?

 

3.Oblicz sumę: 1/2+ 2/15

 

4.Czy równość jest prawdziwa: 1/2+ 2/15 = 3/10 + 1/3?

 

Praca domową zajmuję się już dobrych kilka lat. Pierwszy wpis na ten temat zamieściłam na blogu Oś świata w 2010 roku. Następnie wracałam do tego tematu kilka razy – zobacz  –  TUTAJ

 

 

 

Źródło: www.oknauczanie.pl

 

 

 

 



Zaglądając na Fb profil Jędrka Witkowskiego (CEO) wypatrzyliśmy taka informację i komentarze pod nią:

 

 

                                                                      MŁODZI A RELIGIA

 

W kraju rozgorzała dyskusja o lekcjach religii w szkole, trochę obok niej dzielę się poniżej wnioskami z badania ICCS na temat stosunku młodych (ósmoklasistów) do religii i jej miejsca w społeczeństwie.

 

1.78% ósmoklasistów wyznaje jakąś religię

 

2.46% ósmoklasistów zadeklarowała, że religia pomaga im rozstrzygać, co jest dobre, a co złe

 

3.45% ósmoklasistów uważa, że religia powinna wpływać na zachowanie ludzi wobec innych

 

4.11% ósmoklasistów chciałoby, żeby przywódcy religijni mieli większą władzę

 

 

Już same te dane są ciekawe, ale najważniejsze jest według mnie to jak odpowiedzi uczniów z Polski zmieniły się między 2009 a 2022 rokiem:

 

1.religia pomaga mi rozstrzygać, co jest dobre a co złe – spadek z 78% do 46% twierdzących odpowiedzi

 

2.religia powinna wpływać na zachowanie ludzi wobec innych – spadek z 79% do 45% twierdzących odpowiedzi

 

3.przywódcy religijni powinni mieć większą władzę w społeczeństwie – spadek z 36% do 11% twierdzących odpowiedzi

 

Te dane potwierdzają silny trend laicyzacji polskiej młodzieży wbrew stałej obecności nauczania religii w polskich szkołach. Religia przestaje być kluczowym punktem odniesienia dla młodych ludzi.

 

Obraz postępującej (szybciej niż w innych krajach) laicyzacji dopełnia porównanie z innymi państwami – w 2009 roku Polska była wśród krajów, w których religia odgrywała największe znaczenie, teraz znajdujemy się w grupie krajów, w której jej znaczenie jest najmniejsze.

 

Wykres 5.22. Rola religii w opiniach polskich uczniów w ICCS 2009 i ICCS 2022

 

 

Wykres pochodzi ze str. 117 opracowania „Młodzi w demokracji. Wyniki Międzynarodowego Badania Kompetencji Obywatelskich ICCE 22022”

 

 

Więcej informacji w napisanym przez Pawła Penszko podrozdziale 5.6 raportu ICCS 2022 wydanym przez IBE Instytut Badań Edukacyjnych.   –  T UTAJ

 

 

 

x          x          x

 

 

Oto kilka pierwszych komentarzy i odpowiedzi na nie Jędrka Witkowskiego:

 

Czytaj dalej »



Dziś proponujemy lekturę tekstu, który Jarosław Pytlak zamieścił wczoraj na swoim blogu „Wokół Szkoły”. Dla „posmakowania” o czym to jest zamieszczamy poniżej kilka fragmentów. Wyróżnienie w jednej z odpowiedzi  kolegi Pytlaka  kilku zdań pogrubioną czcionką – redakcja OE:

 

 

                                            Tylko jeden diabeł w szczegółach „małego exposé”

 

Na zakończenie miodowego tygodnia nowej ekipy zarządzającej MEN wiceministra Katarzyna Lubnauer udzieliła obszernego wywiadu „Rzeczpospolitej”. Nazywam go tutaj „małym exposé”, ponieważ zawarła w nim informacje na temat zamierzeń resortu, dobrane zapewne nieprzypadkowo. Warto przeanalizować treść tej wypowiedzi, by zorientować się, czego można się spodziewać w najbliższym czasie w sprawach interesujących środowisko oświatowe. Rozmowa dostępna jest wyłącznie dla czytelników „Rzepy”, ale w treści przytoczonego poniżej własnego wywiadu odnoszę się do wszystkich poruszonych w niej kwestii.

 

x          x          x

   

(Red) Ogłosił się Pan na blogu „Wokół szkoły” Doradcą Obywatelskim ds. Edukacji (DOE). Skąd ten pomysł?

 

(JP) – Można to potraktować jako wybieg publicysty, któremu odrobina fejmu na pewno nie zaszkodzi. Albo – mówiąc już poważnie – jako wyraz przekonania, że wraz z nową władzą powstała przestrzeń dla wsparcia odbudowy polskiej edukacji, i że moje doświadczenia zawodowe mogą okazać się przydatne. A w tle tego – jak by to górnolotnie nie zabrzmiało – poczucie obywatelskiego obowiązku. […]

 

– Kiedy Katarzyna Lubnauer w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” naszkicowała plany Ministerstwa Edukacji Narodowej, Pańską pierwszą reakcją w internecie była radość z zapowiedzi przywrócenia przedmiotu przyroda w klasach 5-6 szkoły podstawowej. Czy to rzeczywiście było najważniejsze jego przesłanie?

   

– Oczywiście, że nie, było wręcz marginalne, ale za to absolutnie dla mnie niespodziewane. Ucieszyłem się, bo od kilku lat wskazywałem tę możliwość odwrócenia jednej ze szkodliwych zmian, jakie wprowadziła reforma Zalewskiej. Jakkolwiek pani Lubnauer jako powód wskazała w wywiadzie przede wszystkim ułatwienie zatrudnienia kadry, dla mnie jest to krok w kierunku uczynienia szkoły podstawowej, do klasy szóstej, podstawową właśnie, czyli poświęconą poznawaniu świata, a nie systematycznego studiowania dorobku klasycznych dyscyplin naukowych. Natomiast niewątpliwie najważniejszym przesłaniem wywiadu wiceministry było potwierdzenie zapowiedzi wysokich podwyżek nauczycielskich wynagrodzeń.

   

– Najważniejszym i, jak rozumiem, optymistycznym?

 

– Oczywiście. Najwyraźniej nowa władza jest zdeterminowana, by dotrzymać obietnicy podwyżek dla nauczycieli o 30%, nie mniej niż 1500 złotych miesięcznie, jak również by traktować to jako rekompensatę za dramatyczną utratę wartości tych wynagrodzeń w relacji do płacy minimalnej. Doceniam też wyraźną deklarację, że ta zmiana nie będzie powiązana z żadnymi warunkami wstępnymi. Jeśli coś miałbym dodać, to tylko pytanie, czy planowane jest dotrzymanie zapowiedzi poprzedniego ministra w sprawie podniesienia do 600 złotych dodatku za wychowawstwo klasy? I czy jest może przewidywane, by również nauczyciele przedszkolni otrzymali w niedalekiej przyszłości gwarancję dodatku za wychowawstwo grupy, bo na razie zdani są na łaskę i niełaskę swoich władz samorządowych? Funkcja wychowawcy wiąże się dzisiaj ze znacznie większym obciążeniem, czasowym i psychicznym, niż zaledwie kilka lat temu. A nauczyciele przedszkolni wciąż czekają na nie tylko materialne, ale i symboliczne docenienie ich pracy, absolutnie kluczowej dla rozwoju najmłodszych dzieci. […]

 

– Była też mowa o tzw. odchudzeniu podstaw programowych…

   

– I bardzo dobrze. Jak słusznie zauważyła pani wiceministra, to warunek niezbędny zwiększenia autonomii nauczycieli. Inna sprawa, że osobiście bardzo obawiam się sytuacji, w której poszczególne grupy specjalistów będą lobbować za ograniczeniem cięć w swoich dziedzinach, argumentując, że w podstawie ujęto tylko problemy fundamentalne. Pocieszam się natomiast, że nieskoordynowane cięcia nie zniszczą spójności podstawy, bo nie można zniszczyć czegoś, co nie istnieje. Podstawę trzeba po prostu napisać od nowa, szczególnie od poziomu klasy czwartej szkoły podstawowej. Rozumiem, że musi to potrwać, ale oby jak najkrócej, bo szkoda każdego rocznika uczniów, który będzie wchodził w kolejny etap edukacyjny na bazie obowiązującego dzisiaj dokumentu, nawet po jego odchudzeniu!

   

– Z treści wywiadu Katarzyny Lubnauer pozostała jeszcze matura i egzamin ósmoklasisty. Co Pan na to, że „w tym roku na pewno zmian nie będzie”?

 

– To moim zdaniem jedyny diabeł, który na pewno tkwi w szczegółach. O ile bowiem wszystkie deklaracje wiceministry mogłem docenić, niektóre nawet bardzo, a co najmniej zrozumieć, to w tym przypadku przyznaję, że nie sięgam pojęciem decyzji o pozostawieniu pana Marcina Smolika na stanowisku przewodniczącego CKE. Że nie zmienia się reguł w trakcie gry? Chyba nie jest regułą gry pełnienie funkcji państwowej przez konkretną osobę?! A co do reguł sensu stricte – są takie, szczególnie w zakresie egzaminu maturalnego z języka polskiego, które zmienić można i należy, tymczasem trwanie pana Smolika oznacza zgodę na zachowanie status quo. A poza tym, dalsze rządy człowieka w pełni dyspozycyjnego politycznie, potwierdzającego wspólnie z ministrem Czarnkiem rzekomy sukces reformy Zalewskiej, są po prostu niemoralne. Rozumiem, że nie można unieważnić całego dorobku instytucjonalnego komisji egzaminacyjnych, ale jeśli nowe władze chcą w przyszłości wspólnie z CKE dokonywać korekt sposobu oceniania, to udział w tym osoby w pełni odpowiedzialnej za błędy i wypaczenia tego systemu, jest po prostu absurdem.[…]

 

– A nie czuje Pan żalu, że w swoim wywiadzie wiceministra nie wspomniała w ogóle o szkołach niepublicznych?

 

– Rozumiem, że powinienem żałować, bo sam pracuję w takiej placówce? Tyle że ja chcę być doradcą, a nie lobbystą! Jako obywatel jestem żywo zainteresowany, aby cały system funkcjonował jak najlepiej. To szkolnictwo publiczne ma dzisiaj najwięcej problemów. A poza tym, jeżeli poprawi się jego sytuacja, np. znacząco wzrośnie subwencja albo ulegnie zmianie podstawa programowa, to i nam w szkołach niepublicznych będzie łatwiej. Najkrócej mówiąc, jeśli przewietrzmy pokój, wszystkim będzie łatwiej oddychać.

 

 

 

Cały tekst „Tylko jeden diabeł w szczegółach „małego exposé”  –  TUTAJ

 

 

Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl/blog/

 



Na poświąteczną środę proponujemy lekturę tekstu ze strony CEO, który nie powstał pod wpływem bieżących wydarzeń politycznych, lecz podejmuje strategiczny problem demokratyzacji polskich szkół. Jego autorem jest Przemysława Kluge – eksperta d.s. rozwoju dyrektorów, specjalizującego się w prowadzeniu warsztatów z zakresu zarządzania w warunkach zmiany. Warto podkreślić, ze ma on za sobą 32 lata pracy w edukacji, podczas których był  bibliotekarzem, nauczycielem, dyrektorem szkoły (publicznej i prywatnej), trenerem oświatowym i biznesowym, a także dyrektorem Ośrodka  Rozwoju Kompetencji Edukacyjnych przy WSiP.

 

Oto ów tekst bez skrótów – podkreślenia fragmentów – redakcja OE:

 

 

Budzenie nadziei na demokratyczną otwartość szkoły, bez gotowości do przyjmowania wszelkich skutków swoich działań, może doprowadzić do niczego, a nawet pogorszyć relacje w szkole.

 

Potrzeba wyjścia z fikcji

 

Tytuł tego tekstu ma cel podobny do pewnego typu zdjęć na profilach społecznościowych. Autorzy postów ze zdjęciami sami przyznają, że zamieszczają zdjęcia (często nieadekwatne do treści wpisu) dla przyciągnięcia uwagi.

 

Sam zauważyłem, że temat demokracji w szkole pełni podobną funkcję jak te zdjęcia. Ma skierować uwagę na podstawowe zadanie szkoły, a więc uczenie uczniów współdecydowania o sobie i swoim otoczeniu, a potem, no cóż, ma głównie przyciągać uwagę. Nazwałbym to działaniem na „lep podmiotowości”.

 

Spróbujmy powiedzieć coś na poważnie o podmiotowości w szkole. 

 

Demokracja jest niebezpieczna

 

Od pewnego czasu zapraszamy osoby dyrektorskie do udziału w warsztatach o partycypacji wszystkich środowisk wokół szkoły – w życiu szkoły. Warsztaty są skoncentrowane na postawach, ale przekazujemy na nich sporo gotowych pomysłów na to, jak skutecznie zaprosić nauczycieli, uczniów i rodziców do działania. Czasem myślę o tym, co się stanie, gdy nasze „sposoby” wejdą w życie. Sukces będzie oznaczał, że:

 

>rada pedagogiczna zostanie zorganizowana tak, że nauczyciele też będą współodpowiedzialni za decyzje rady, a nie tylko dyrektor;

 

>odpowiedź na petycję rodziców pokaże, że dyrekcja potraktuje z powagą niepokój matek i ojców;

 

>uczniowie będą realnie współdecydowali o programach, w które angażuje się szkoła.

 

Dobrze, pięknie, pożytecznie. Ale… Co jeśli temu wszystkiemu nie będzie towarzyszyć gotowość zarządzających do dialogu? Po dużych nadziejach przyjdzie rozczarowanie, a możliwy spór przeniesie się do władz samorządowych albo kuratoryjnych.

 

Zatem koncentrowanie uwagi na szkolnej demokracji i budzenie nadziei, bez gotowości do przyjmowania skutków swoich działań, może nawet pogorszyć sytuację. Znają to wszyscy, którzy kiedyś nie dopełnili obietnicy. Jak więc myśleć o demokracji w szkole? Zacząć od odwagi. I tolerowania – paradoksalnie – braku konkretów.

 

 

Demokracja jest trudna

 

Każdy szkoleniowiec słyszał pewnie nie raz te słowa i lekko cierpła mu skóra. „Przejdźmy do konkretów!”. Ale czym jest konkret? To procedura, sposób działania, dokument, gotowy tekst. Sposób na to, by poczuć się bezpiecznie. Takie konkrety nie zastąpią jednak gotowości do działania w nowy sposób, ze świadomością jego konsekwencji, spośród których nie wszystkie dają się przewidzieć.

 

I tu od dyrektorki, dyrektora i jego umiejętności tolerowania tego dyskomfortu zaczyna się szkolna demokracja. A demokracji szkolnej nawet bardziej niż konkretów potrzebna jest refleksja. W tym: wiedza o swoich zasobach, które można wykorzystać w nieprzewidzianej sytuacji; świadomość celu i determinacja do jego osiągania.

 

Tego wszystkiego „konkret” nie zapewni. A bywa, że gdy brakuje jasno sformułowanego celu działania, potrzeba konkretu wyraża tylko frustrację i wskazuje na ukryte fasady. Ręka w górę, kto zna to myślenie: „Nie damy rady tego zrobić na serio, więc pokażmy, że to robimy, ale tak naprawdę tego nie róbmy”.

 

Tylko że dłuższe funkcjonowanie w ten sposób tworzy szkodliwy nawyk – nie tylko na poziomie jednostek. Nawyk ujawni się także – a może przede wszystkim – w warunkach, gdy ktoś będzie naprawdę potrzebował zmiany. Ale wtedy będzie dla (?WK) już za późno. Zmiana będzie widziana wyłącznie jako nowy zestaw procedur i dokumentów. To opowieść o prawdzie i fikcji, już nie w wymiarze moralnym, osobistym, tylko systemowym.

 

Po co nam zatem demokracja w szkole?

 

Właśnie przeciwko fikcji, fasadom, życiu na niby. Jak zatem wprowadzać do szkoły elementy partycypacji? Już wiemy: godzić się na brak konkretów, na większy trud. Co dalej?

 

Nie zaprzeczać. Szkoła to zawsze będzie miejsce zbiorowości dorosłych i dzieci, w której dorośli biorą więcej odpowiedzialności i wpływu niż dzieci, ale są zobowiązani zawodem lub rolą rodzicielską do troski i wspierania rozwoju dzieci.

 

Rodzice kierują się w tym przede wszystkim miłością, a osoby nauczycielskie, wśród których jest też osoba dyrektorska, profesjonalizmem. W tych warunkach demokracja musi respektować te role – i wzmacniać każdą z nich. Co oznacza, że:

 

-zaangażowanie rodziców widzimy jako możliwość budowanie zaufania do szkoły i udzielenia im wsparcia w realizowaniu przez nich rodzicielskich ról;

 

-angażowanie uczniów widzimy jako szansę na naukę ról społecznych i brania odpowiedzialności za otoczenie;

 

-dyrektorskie zaproszenie skierowane do nauczycieli, by współdecydowali o całej szkole, jest szansą na większą zbiorową skuteczność nauczycieli i korzystanie z synergii, co oznacza konieczność pracy z… własnym lękiem.

 

Demokracja to więcej pracy.  I… życia

 

To wszystko wymaga ciągłego dialogu, rozwiązywania konfliktów i reagowania na problemy. Na te zadania nie ma procedur, choć są dobre przykłady i wzorce. Wierzę, że ta delikatna demokracja, z której może płynąć tyle korzyści, zaczyna się od decyzji dyrektorki lub dyrektora. Jeśli nie ma być fasadą ani kiczem, musi powstawać w oparciu o rozmowę o zasobach i celach, o gotowości każdej osoby na korzyści i ryzyka z nimi związane.

 

Jeśli zaczną się działania związane z partycypacją, pojawią się różnice zdań między partnerami. Partnerami zostaną też uczniowie i uczennice, choć nie za wszystko będą mogli wziąć odpowiedzialność. Wydaje się, że kluczowa dla powodzenia takiego projektu będzie umiejętność rozmowy w warunkach różnic, rozpoznawanie i radzenie sobie z emocjami, ale przede wszystkim przekonanie, że ten cel jest ważny i wart ryzyka.

 

Każdy dyrektor i dyrektorka żywi przekonania pedagogiczne, które mogą w swojej szkole realizować. Jeśli więc wśród ich przekonań jest wartość szkolnej demokracji dla rozwoju uczniów i samej szkoły, krok ku otwarciu szkoły na partycypacyjność uważam za naturalny.

 

Ale tuż po tej decyzji – do których namawiamy na szkoleniach – zachęcałbym do przyjrzenia się sobie, swoim zasobom i kompetencjom interpersonalnym. Dopiero później konkretom i  procedurom… To nie tu się dzieje zmiana.

 

 

 

Źródło: www.ceo.org.pl